-
Zawartość
5783 -
Rejestracja
-
Ostatnio
-
Wygrane dni
4
Wszystko napisane przez Arcybiskup z Canterbury
-
Zdrawka oparła głowę o dłonie i westchnęła ciężko, przeciągle. Że też musiał zdechnąć przed jej pojawieniem się. No nic innego, tylko złośliwość, bo jak inaczej to wytłumaczyć? Kiedy miała możliwość podejść bliżej do czegoś tak interesującego, to coś musiało wyciągnąć kopyta. Prawdziwą tragedią był jednak brak truchła do zbadania. W idealnym świecie dziewczyny mutanty umierały dopiero po tym, jak je spotkała i zbadała. Z drugiej strony, w idealnym świecie nie trzeba byłoby tłoczyć się w metrze, którego terytorium dla ludzi wciąż się kurczyło. Zaczęła bawić się ołówkiem trzymanym w dłoni. Co teraz? Cóż, były dwa wyjścia. Pierwsze - mogła wracać na stację, do ojca, z pustymi rękami. Wyprawa po nic brzmiała nadzwyczaj mało ciekawie. Drugą opcją było czekanie na właściciela mutanta, który najwyraźniej wybrał się szukać drugiego takiego stwora. To drugie wyjście wydawało się zdecydowanie lepsze. Zresztą, Zdrawce i tak nie chciało się teraz ruszać tyłka z powrotem. Czekała więc, obserwując otoczenie.
-
Przyjmuję akceptację z nie mniejszą radością i czekam na wstęp.
-
- Jak już to wiesz, to śmigaj pod pokład, bo wiesz też chyba, że jutro dużo roboty będzie. Jak codziennie. Idź, zanim zacznę się zastanawiać jak szybko potrafisz wytargać broń z... No, gdziekolwiek ją trzymasz - zagroził mężczyzna i machnął ręką w kierunku zejścia pod pokład.
-
Imię i nazwisko: Zdrawka Radziwioniuk Wiek: 25 lat Wygląd: Średniego wzrostu kobieta, dość chuda i o niezbyt kobiecych kształtach, za to całkiem przyjemnej dla oka twarzy. Ma krótkie, acz gęste brązowe włosy i bladozielone, przenikliwe oczy. Trochę zbyt duży nos nadaje jej sympatycznego wyglądu, podobnie jak łagodne rysy twarzy. Frakcja/stacja macierzysta: Oktiabrska Pochodzenie: Białoruś Charakter: Dusza towarzystwa, chociaż niezbyt głośna dusza towarzystwa. Lubi być w centrum uwagi, ale nie za wszelką cenę. Jest arogancka i zanim zaufa komuś, stara się go najlepiej jak tyko się da poznać. Spokojna. Historia: W Moskwie znalazła się przez ojca, kierowcę TIR-a. Zapracowany tatuś nie miał z kim zostawić trzyletniego dzieciaka, toteż nie mając innego wyjścia, zabrał córkę ze sobą do pracy. Kiedy zaczęła się wojna, oboje znajdowali się w hostelu niedaleko centrum, a więc mieli gdzie uciekać. Na Oktiabrską dotarli po dłuższych wojażach. Ojciec chwytał się zajęć, które akurat były w danym momencie do zrobienia. Pomoc przy budowie? Czemu by nie. Obrona stacji? Jeśli tylko trzeba - jasne. Jak powszechnie wiadomo, w metrze moskiewskim po wojnie zagrożeń nie brakowało, więc można powiedzieć, że Zdrawka w pewien sposób oswoiła się z wszechobecnymi zagrożeniami. Ba, nawet zaczęły ją fascynować! Ponieważ Oktiabrska, jak wiele innych stacji z rzadka atakowana była przez mutanty, każdy taki atak był dla Zdrawki źródłem wiedzy o tym, czego inni się bali. Czasem nawet udało się podejść bliżej do potwora, który martwy nie był już tak straszny jak kilka chwil wcześniej. Dziewczyna zaczęła coraz częściej opuszczać stację pod pretekstem obstawy transportu żywności czy innych towarów z karawanami, by móc poszerzać swoją wiedzę. TALENTY: Dobra umiejętność obserwacji, co zresztą wiąże się z tropieniem mutantów oraz umiejętność zachowania zimnej krwi i analitycznego myślenia w nawet najbardziej strestowych sytuacjach. Ekwipunek: Paszport Hanzy, niewielki zeszyt (do informacji o mutantach) i dwa ołówki, scyzoryk, latarka czołowa, nóż o ząbkowanym ostrzu, płócienna i nie-do-zdarcia torba na ramię, ciężkie skórzane buty (lekko zdewastowane, ale wygodne), workowate spodnie z kieszeniami, o kolorze bliżej nieokreślonym, czarna bluza z kapturem, czarna, krótka kurtka, pasiasty, niebiesko-czerwony szalik i kilka rękawiczek lateksowych.
-
- Nie należy lekceważyć przeciwnika, Drake. Zwłaszcza jeśli owy przeciwnik ma do zaoferowania wbicie w twoje truchło sporo zakrzywionych ostrzy i skręcenie ci karku. Chcesz sprawdzić?- zapytał. - Tak, znam kapitana długo. Dłużej, niż może się wydawać, ale to nie jest coś, co powinno cię interesować.
-
Bosman wyglądał na zmieszanego. Przez dłuższą chwilę w milczeniu wpatrywał się w rozmówcę, aż w końcu pokręcił głową. - Idźże chłopie spać. Znam takie jedno słowo. Całkiem ładne, całkiem trudne. "Egocentryzm". Obiło ci się o uszy może? - zapytał. Po chwili wznowił rozmowę. - Ja nie mam wrogów. Na dłuższą metę nikomu się to nie opłaca. Nie, nie ma "na dłuższą metę". Rzadko któremu zdarza się przeżyć. Nie zdążyłbyś wyciągnąć broni - dodał wesoło i poklepał Drake'a po plecach.
-
- Czego chcesz? - zapytał spokojnie Bosman, kierując swoje spojrzenie na Drake'a. Zastanawiał się, ilu jeszcze zbłąkanych ludzi będzie dzisiaj szukało u niego rady.
-
- Gdzie będzie wolny hamak, tam możesz spać - odparł bosman, wciąż wpatrując się przed siebie. Dopiero po chwili spojrzał na Annie. - Nie uszkodź niczego i od czasu do czasu spróbuj się przydać. Ale jeśli już, masz przychodzić do mnie aby ustalić, czy aby na pewno drugie nie zamieni się z pierwszym, bo inaczej spotkasz rekiny - dodał pół żartem, pół serio. - Idźcie już. Obserwował bacznie Drake'a, obserwował Björna i zastanawiał się, po co właściwie ktoś siedzi nocą na bocianim gnieździe.
-
Chwilowo nie ma jak wprowadzić postaci do gry, bo statek na morzu.
- 27 odpowiedzi
-
- piraci
- adwenczyr tajm
- (i 3 więcej)
-
Mimo ciężkiej pracy jaka czekała każdego z członków załogi na statku, upalny dzień minął bardzo szybko. Niektórym przyniósł nowe doświadczenia, innym zmęczenia, a jeszcze innym lekkie oparzenia słoneczne, a co za tym idzie bolesne pęcherze - element nierozłączny ciężkiej pracy w upale. Kiedy słońce zachodziło, morze wciąż zachowywało spokój - na szczęście dla całej załogi. Nocne niebo ukazało niezliczoną ilość jaśniejących punktów, które co niektórych bardziej romantycznych mogły skłonić do refleksji. Mimo iż bosman zdecydowanie romantykiem nie był, siedział na pokładzie z zamyślonym wyrazem twarzy i nie wyglądał, jakby zaraz miał iść spać. Kiedy już wszystko zostało odpowiednio zabezpieczone i przygotowane, a ostatni posiłek dnia spożyty, jedyną rzeczą która pozostała do zrobienia było położenie się w hamaku i zapadnięcie w sen.
-
(Żeby nie marnować czasu - odpis. Poprzedni post Darnoka się nie liczy, a że zaczyna szkodzić, postać - wedle obietnicy - będzie miała ciężej) Kształt dość szybko zniknął z pola widzenia chłopaka, pozostawiając go sam na sam z czystym niebem, wiatrem i falami. Zapowiadało się na spokojny i przychylny podróżom dzień. - Czego chcę teraz? Teraz chcę sprawdzić czy aby na pewno wszystko jest w porządku, a potem solidnie nic nie robić, dopóki nikt nie będzie czegoś chciał ode mnie. Jeśli zaś pytasz o to, czego chcę ogólnie...Cóż, trudno jednoznacznie na to pytanie odpowiedzieć - odparła kobieta. Kapitan zmierzył Drake'a wzrokiem, zachowując kamienny wyraz twarzy. - Niczego tu nie marnujemy, marynarzu. Nie wyrzucamy za burtę tych, którzy nie zawinili. - Postąpił krok w jego stronę. - Rozpatruję natomiast dokładnie zachowania członków załogi oraz ich podporządkowanie. Powtarzam: podporządkowanie. Ci, którzy nie potrafią się podporządkować, zostają odpowiednio ukarani, bynajmniej nie wyrzuceniem za burtę. Są gorsze stworzenia niż rekiny. - Kolejny krok w stronę Drake'a. - Nie prosiłem cię o zdanie, a zatem powinieneś milczeć. Następny wyskok przed szereg spowodować może, iż sam pofatyguję się, abyś milczał - zakończył kapitan, ani razu nie podnosząc głosu. - A ja postaram się, żeby nic się nie zmarnowało - wtrącił bosman, który nagle pojawił się za Drake'iem i wytargał go z powrotem na pokład, trzymając za kołnierz. Dostrzegł Avalon myjącą pokład i podszedł do niej. - Koleżka wyręczy cię w obowiązku - wyjaśnił i wtrącił Drake'owi wiadro z wodą, oraz szczotkę. - Pokład sam się nie umyje. Bosman z podłym uśmiechem oddalił się w kierunku sternika. Co ciekawe, cały ociekał wodą. Kapitan tymczasem odwrócił się w stronę Samuela i Annie. - Odpowiadasz za nią, a ty starasz się nie robić problemów. Znajdziemy ci jeszcze zastosowanie, a tymczasem żegnam i życzę pomyślnych wiatrów.
-
Darnok, zagadka. Kto jest w tej sesji Mistrzem Gry? Ufam, że nie będziesz się głowił zbyt długo.
-
Z bocianiego gniazda Dante mógł zobaczyć oddalający się port Kingston i łączące się linie morza i nieba. Słońce nie było jeszcze na tyle wysoko, aby razić oczy, ale w południe razem z temperaturą da morderczy efekt. Jedynym co przykuło jego uwagę był kształt szybujący na niebie. Wydawał się nieco większy, niż zwykłe ptaki morskie. Z drugiej strony jednak był zbyt daleko, aby wzrok mógł trafnie ocenić jego proporcje. Pod pokład z głośnym tupaniem zeszła Telma, prawdopodobnie ze względu na chwilowy brak jakiejkolwiek roboty. Ci któzy mieli się uwijać to właśnie robili, a że wiatr zapewniał odpowiedni napęd, nie były potrzebne dodatkowe siły. Kobieta podeszła śmiało do Björna i wyciągnęła do niego dłoń, na którą uprzednio napluła. -Telma Colon, do usług. - Idźcie najpierw się oporządzić w koi, chłopaki. Trzeba porozwieszać hamaki i zająć je dla siebie. Póki co niebo jest czyste i wszystko gra, więc na jakąś chwilę będzie to jedyne wasze zadanie oprócz trzymania pieczy nad żaglami - rzekł kapitan do marynarzy, w tym Thomasa i Drake'a. Kapitan po obejściu pokładu i konsultacji ze sternikiem zszedł do kuchni. Ponieważ zrobił to cicho, miał okazję usłyszeć rozmowę kucharza i intruza. Tak się złożyło, że stanął tuż za dziewczynką dzierżącą w ręku nóż. - Ale już kapitanowi statku powinnaś zdradzić swoją tożsamość, czy nie? Bądź co bądź, ten wielki kawałek drewna należy do mnie, a ja jestem pewien, że nie chcę mieć wroga w pełnym... uzbrojeniu.
-
- Witam w załodze! - wykrzyknął kapitan z wyraźnie lepszym humorem niż poprzedniego dnia. - Witam pana Samuela Lucasa Blacka, kucharza pokładowego odpowiedzialnego również za zaopatrywanie statku w pożywienie na morzu. Dwójka twoich pomocników zgłosi się do ciebie później. Witam pana Björna Olafsena, ogniomistrza. Zapraszam do zapoznania się ze sprzętem, którym statek dysponuje. Witam pana Thomasa Yanga, który będzie miał okazję wykazać się podczas najbliższego pojedynku, a który ma szansę na stanowisko kwatermistrza. Witam pana Drake'a Comptona, Dantego Sparda, panią Avalon Ray, ludzi od sznurków, od żagli, od konserwacji pokładu, od brudnej roboty, od krwawej roboty, ludzi bez których nie moglibyśmy funkcjonować! - Ostatnia funkcja zarezerwowana była także dla dwunastu innych śmiałków, w wieku od trzydziestu, do pięćdziesięciu lat. Najstarszy na pokładzie mężczyzna, Nathaniel Conrel o długiej, szarej brodzie, zniszczonej twarzy i przenikliwych niebieskich oczach okazał się być medykiem pokładowym. Adner Debraeu, silny mężczyzna o śniadej skórze został sternikiem. Ku zaskoczeniu większości załogi, cieślą okrętowym została Telma Colon, młoda kobieta o surowych rysach i ciemnej skórze, która jednak miała dobrą opinię w Kingston. Jedynej osoby której dotychczas nie było widać, był bosman. Mimo to, wszyscy członkowie załogi wstąpili już na pokład, a statek odbił od pomostu. Kapitan wydał rozkaz aby rozwinąć żagle, czym mieli zająć się marynarze. Sternik zajął swoje miejsce i zaczął kierować jednostkę na pełne morze. Telma ruszyła aby przyjrzeć się zaopatrzeniu i stanu swojego "podopiecznego". Pod pokładem sytuacja wyglądała lepiej niż statek z zewnątrz. Dwanaście dział przywiązanych było grubymi linami do uchwytów umiejscowionych w grubych, drewnianych deskach. Amunicji było pełno i pokład był - co zaskakujące - czysty. Zastanawiające były tylko niewielkie otwory tuż nad poziomem wody, teraz szczelnie zamknięte. Bjork nie widział, aby w jakimkolwiek innym statku zastosowano tego typu rozwiązanie. Kambuza, czyli kuchnia pokładowa była przestrzenią dość ciasną, ale to zapewne ze względu na większy magazyn z pożywieniem i zapasem świeżej wody. Na Samuela czekało tam już dwóch chłopaków - zapewne jego pomocników. Czekał tam ktoś jeszcze, kto nie do końca zdawał sobie sprawę z tego, że jego droga ucieczki została odcięta.
-
- Jutro o świcie w porcie, panie Sparda. Proszę się nie spóźnić - rzekł kapitan. Skierował wzrok na Thomasa stojącego nieopodal. - Dobrze ci z oczu patrzy, jesteś przyjęty - oznajmił dość głośno, po czym wziął pergamin z zapisanymi nazwiskami, zgniótł go w dłoniach i wyrzucił za siebie. Bosman tymczasem zastanowił się głęboko nad kwestią dziewczyny na pokładzie, a że widział więcej 'za' niż 'przeciw'... - Dobrze, popłyniesz z nami, droga pani - postanowił. Niebo nad Jamajką zrobiło się czerwone, zapowiadając nadchodzący świt. W najbliższym tawernie pomoście portowym cumował tylko jeden statek typu slup. Szybki i zwrotny, jak na małe jednostki przystało. Zdobienia nie były zbyt bogate, a i widać było, że miał okazję przeżyć już wiele. Na końcu pomostu stała tylko jedna postać wpatrująca się w horyzont. Kapitan czekał na swoją załogę.
-
Bosman pojawił się za Avalon i Dante'em. Dantego chwycił za karki i obrócił siłą w kierunku kapitana. Przelotnie spojrzał na mężczyznę imieniem Thomas. - Szukamy. Zapraszam do zapisów. - Ty zaś panie lordzie przywitaj się, powiedz jak się nazywasz, ile masz lat i czego chcesz - poinstruował. Kapitan spojrzał na Dantego pytająco. - A ty, moja droga? Z jakiego powodu chcesz dołączyć do załogi? - zapytał Hoare z uśmiechem uprzejmym w ten ciekawy sposób, że aż emanowała z niego groźba i złośliwość. Objął Avalon ramieniem.
-
Przede wszystkim Ty tu spamujesz jednozdaniowymi postami bez większej wartości.
-
Odpis będzie jeszcze dzisiaj. Oficjalne ostrzeżenie z dedykacją dla Lucjana i SayaSuu: Jeśli będzie dążyć do zamiany tej sesji w mdląco słodki szajs, to wam podziękuję.
-
Bosman obdarzył Drake'a spojrzeniem pełnym niesmaku. - O świcie w porcie, panie Compton - odezwał się kapitan spokojnym głosem. - Powiedziałem tak przed chwilą. Następnym razem proszę słuchać uważniej. Czy ktoś jeszcze chciałby skorzystać z możliwości wstąpienia do załogi? - zapytał głośno.
-
- Kapitanie i bosmanie - oświadczył bosman, podchodząc do Samuela. Byli podobnego wzrostu. - A potem się zobaczy. No, ale nieważne. Przyjęci, a stanowiska... to się zobaczy jutro. Jakieś pytania? Ktoś jeszcze?
-
- Bjornie, synu Olafa, witamy w załodze. Jutro o świcie w porcie, kanonierze - rzekł kapitan do mężczyzny i machnął ręką na znak, że ten może już iść. Bosman podszedł tymczasem spokojnym krokiem Samuela oraz Drake'a, który dopiero co przyszedł. Szczęśliwie dla niego złożyło się, że stali obok siebie. - Kamraci? - zapytał. - A kto powiedział, że my wasi kamraci, Samuelu Lucasie Blacku i Drake'u Comptonie? - Mimo uśmiechu na twarzy mężczyzny, nazwiska obu zostały niemal wyplute na podłogę i zdeptane.
-
- Nasze - odparł bosman, uśmiechając się złośliwie. Kapitan tylko obserwował przybysza uważnie. Ani jeden mięsień na jego twarzy nie drgnął. Dopiero po chwili się odezwał. - Imię i nazwisko, wiek. - Wyjął wieczne pióro z zamiarem zanotowania danych na kawałku pergaminu leżącym na stole. - Pochwal się, co tam potrafisz robić. I czemu chcesz się zaciągnąć -wtrącił bosman. - To my. Mów, co masz do powiedzenia - rzekł do nowo przybyłego.
-
- 27 odpowiedzi
-
- piraci
- adwenczyr tajm
- (i 3 więcej)
-
Duszny i parny dzień zbliżał się ku końcowi. Słońce zachodziło w - jak to miało w zwyczaju - zawrotnym tempie. Mimo zapadających ciemności, Kingston dopiero zaczynało ożywać. Niektórzy budzili się z alkoholowego snu, inni pozbywali się resztek kaca, a jeszcze inni - nieliczni - pozostawali trzeźwi i tej nocy pić nie zamierzali. Do ostatniej grupy należał kapitan Intyre, z pochodzenia szkot, oraz jego bosman, Hoare, którego pochodzenie było kwestią uprzejmie przez wszystkich ignorowaną, o co zadbał, kiedy tylko po raz pierwszy pojawił się w Kingston. Prezentowali się razem dość specyficznie, ale też mało kto widział ich kiedykolwiek osobno. Kapitan był na oko czterdziestoletnim mężczyzną, średniego wzrostu. Sprawiał wrażenie flegmatycznego angielskiego dżentelmena i tylko ubiór, dłuższe włosy oraz kilkudniowy zarost dementowały tę iluzję. Bosman natomiast był wysoki i już sam wygląd był wystarczającym sygnałem, że nie należy z nim zadzierać, jeśli jednak znalazł się ktoś na tyle durny, żeby spróbować, cóż... Szybko i w dość efektowny sposób uczył się, że był to błąd. Zdarzały się przypadki, że przeciwnik nie miał możliwości się nauczyć. Miał bardzo przenikliwe oczy, a kiedy się uśmiechał, przypominał coś bardzo drapieżnego i wyrachowanego. Teraz zajmowali miejsca w tawernie portowej, której szyld był zbyt zatarty, żeby odczytać nazwę. Czekali na śmiałków, którym zachciało się zaciągnąć do załogi. Kapitan siedział przy stole podpierając głowę łokciem, a bosman stał oparty o stół, bawiąc się dość charakterystycznym nożem o ząbkowanej klindze. Była to tylko jedna jego broń z bogatego zaopatrzenia poupychanego w kieszeniach. Ilość ludzi w tawernie rosła wprost proporcjonalnie do kłębów dymu tytoniowego, śmiechu oraz innych hałasów, między innymi fałszywej melodii. Ogłoszenia zostały porozwieszanie, zatem lada chwila powinni znaleźć się chętni.
-
Ujdzie. Sesja zacznie się dzisiaj.
- 27 odpowiedzi
-
- piraci
- adwenczyr tajm
- (i 3 więcej)