-
Zawartość
5783 -
Rejestracja
-
Ostatnio
-
Wygrane dni
4
Wszystko napisane przez Arcybiskup z Canterbury
-
- Nie, dzięki - mruknęła. Nie chciało jej się jeść, ani pić. Po wizycie w ogródku nic jej się nie chciało i nie sądziła, żeby chęci nadeszły prędko. Zastanawiała się, czy aby na pewno to co zobaczyła było prawdziwe. Teraz nie pamiętała dokładnie kogo widziała, bo opuściła ogród tak szybko, że zombie nie zdołał jej zauważyć. Julie przyciągnęła swój plecak do siebie i wyjęła nóż, który wsadziła za pas.
-
Po pewnym czasie Julie zatrzymała się. Byli w lesie. Wszędzie wokół gęsto rosły drzewa liściaste i panowała względna cisza. Teren łagodnie się unosił. Dziewczyna usiadła bez słowa.
-
Chwilę później Applejack obudziła się. Nigdy nie przejmowała się snami, ale musiała przyznać że ten był dość... dziwny. Dziwny i realistyczny, ale kto przejmowałby się snami kiedy zbiory czekają... Harmony i Braviary otrzymują po 2 punkty. Tymczasem sen zmorzył również Księżniczkę Celestię. Po dniu pełnym dbania o bezpieczeństwo swoich poddanych, Pani Słońca ułożyła się na swoim łożu... Luna: Celestia siedziała na swoim tronie i czytała list od swojej uczennicy - Twilight Sparkle. Cieszyła się, że w Ponyville odnalazła przyjaciółki. Jak na razie sprawy Equestrii układały się wzorowo, nikt nie próbował niszczyć porządku, nie działo się nic złego. Księżniczka wyszła na taras i raczyła się letnim słońcem...
-
Julie zacisnęła zęby. Obojętność doprowadzała ją do szału, a z taką dawką nie spotkała się jeszcze nigdy. Spojrzała jeszcze raz na mapę i ruszyła przed siebie, oddalając się trochę od drogi.
-
Julie nie pasowało bardzo takie uszczęśliwianie na siłę. Jej rzeczy powinny być u niej na plecach. Widziała jednak, że z tym tutaj nie ma co dyskutować. Chwyciła mapę i rozejrzała się dookoła. Po chwili wywnioskowała gdzie mniej więcej są. - Gdzie chcesz dotrzeć?
-
Julie wzięła mapę i powoli ją rozwinęła. Nie orientowała się zbytnio w okolicy, ale udało jej się znaleźć miasto. Po chwili opuściła mapę i westchnęła. - Po prostu wyjedźmy poza miasto - powiedziała i wróciła do wgapiania się w okno.
-
- Tutaj - Julie poczekała aż samochód się zatrzyma, po czym wybiegła, prawie potykając się o własną nogę. Wyjęła klucz z torby i po chwili wahania oraz kilku głębokich wdechach weszła do środka. Nigdzie nie usłyszała żadnego hałasu, więc powoli weszła po schodach na piętro, do swojego pokoju. Wyglądał tak, jak zastała go rano. Niepościelone łóżko, zagracone biurko, kilka rzeczy na podłodze. Wyjęła z szafy duży plecak i spakowała kilka ubrań, dwie książki, pusty zeszyt i długopisy. Zeszła na dół i spakowała jeszcze większą część zawartości lodówki i szafek oraz nóż - do drugiego plecaka. Po chwili namysłu wróciła jeszcze raz na górę i wzięła dwie płyty z półki. Upchnęła je do plecaka i kiedy miała opuścić dom, spojrzała na stojącą w kącie gitarę spakowaną do pokrowca. Super przydata rzecz w trakcie ataku zombie, ale... Porwała instrument i wyszła z domu, zamykając go. Kiedy już szła do samochodu, zdecydowała zajrzeć do małego ogródka za domem. Julie wyłoniła się zza rogu i powoli podeszła do auta, już wolniejszym krokiem, jakby bez energii. Otwarła bagażnik i wrzuciła do niego wszystkie bagaże. Wróciła na miejsce obok kierowcy. W rękach ściskała płytę.
-
- Do stacji benzynowej, potem w prawo. Powiem, kiedy będziemy koło domu - odpowiedziała, zaskoczona wykorzystaniem strun głosowych przez towarzysza.
-
Odebrała ubrania i położyła je na tylnym siedzeniu. Dom zapalił się w mgnieniu oka przywodząc Julii na myśl pogrzeb wikinga. Spojrzała na chłopaka siedzącego obok. Pomyślała, że chyba powinna go jakoś pocieszyć. Mówienie czegokolwiek chyba nie miało większego sensu, wobec czego Julie po chwili wahania położyła rękę na jego ramieniu, zastanawiając się kiedy mogłaby ewentualnie wykorzystać swoje pokłady perswazji. Jej dom czekał, cokolwiek miałby dla niej oznaczać.
-
Julie została w samochodzie. Anonimowy towarzysz zapewne nie życzył sobie kompana przy sprawdzaniu co zostało z jego - prawdopodobnie jego - domu. Gdyby sobie życzył, to by zaczekał. Kiedy już wróci (oby wrócił) zapyta czy zgodzi się podjechać pod jej dom. Musiała tam dotrzeć. Przy okazji zastanowiła się czy kompan jest niemową, jest zbyt zestresowany żeby mówić, czy może po prostu jest introwertykiem.
-
Smutne, że dyrektorowi nie przyjdzie skorzystać z własnego zaopatrzenia. Dziewczyna wyjęła z rany ostatni kawałek szkła i podała rękę.
-
A, tak. Julie otwarła drzwi samochodu, wsiadła, zatrzasnęła drzwi. - Dziękuję - powiedziała i skupiła się na dłubaniu w skaleczonej dłoni. - Sam nauczyłeś się obezwładniać samochody?
-
Wyskakując z okna, przypadkowo zaczepiła dłonią o kawałek szkła, ale i tak stwierdziła, że się opłacało. Mimo iż pomysł nie był stuprocentowo dobry, bo głośny, i tak była z siebie zadowolona. Zawsze chciała coś rozwalić, a dopiero teraz miała ku temu okazję. Julie ominęła samotnego zombie i zamierzała iść dalej, kiedy z góry zeskoczył... Cóż, ten sam ktoś którego widziała na korytarzu i trochę zmienił jej plany. Spojrzała w górę. Helikoptery. Dużo helikopterów, stado. Chłopak wskazał jej ogrodzenie, a potem pobiegł w jego kierunku. Pomysł całkiem dobry, więc zdecydowała się zrobić to samo. Sytuacja za rogiem nie wyglądała wesoło - trupów było od groma i jeszcze trochę. Julie wdrapała się na płot i po raz kolejny zeskoczyła, przypominając sobie o pewnym szczególe. Zatrzymała się i wyjęła kawałek szkła z dłoni.
-
Julie wzruszyła ramionami i dotarła do schodów prowadzących w dół. Zeszła z nich powoli, ostrożnie stawiając każdy krok. Na razie szło naprawdę nieźle. Była teraz w szatni. Nie było tu żadnego trupa, kolejny punkt dla niej. Szatnia znajdowała się na parterze. Nie była daleka od wyjścia. Julie podeszła do swojej szafki i otworzyła ją. A więc to tutaj był scyzoryk, którego szukała! Niesamowity zbieg okoliczności... Chwilę później dziewczyna poczuła smród gnijącego mięsa. Krótszą chwilę później pojawił się jego właściciel, martwy od dłuższego czasu. Julie otwarła scyzoryk, i... No właśnie, i co teraz? Nie chodziło o względy moralne, raczej o cel scyzoryka. Nie było czasu do namysłu, bo dystans między zombie a dziewczyną gwałtownie się skrócił. Wbiła ostrze w oko trupa i odbiegła, nie patrząc się za siebie. To był durny pomysł, schodzić tutaj. Przed szkołą pewnie jest tego jeszcze więcej. Julie nadal była na parterze, więc wbiegła do jednego z gabinetów, na szczęście opuszczonego. Spojrzała w okno - tam łaził smętnie tylko jeden zombie i to właśnie jest jej droga ucieczki. Z biurka pod oknem wzięła przycisk do papierów i rzuciła, uprzednio chowając się za meblem. Szyba nie była wzmocniona, więc pękła z trzaskiem. Szkło posypało się na ziemię. Nie wszystko się stłukło, więc żeby utorować sobie drogę, usunęła resztki szkła i wyskoczyła na ziemię.
-
Stara zaśmiała się. - Nie zdążysz tu spalić zbyt wiele. Wszędzie wokół bagna - je też spalisz? Głupiś! - klacz spojrzała w stronę stołu. Magią oderwała deskę z podłogi, a z dziury wyjęła metalowe igły i kilka noży. Niezły arsenał, jak na niewinną staruszkę. Noże popędziły w kierunku jednorożca i salamandry.
-
- To jest wasz cenny artefakt! - Wrzasnęła klacz i omal nie trafiła Moth rzuconym kamieniem. - Tak mi się odwdzięczacie za gościnę? W ten sposób? Odpowiem tym samym! - Nie wyglądała na przestraszoną. Raczej na zdenerwowaną. - Mówiłam ci, Slag. Jesteś głupi - rzekła wiedźma ze zmartwionym wyrazem twarzy. Sekundę później jej oczy przestały świecić, a ona sama znalazła się na ścianie. Staruszka wstała i ukazał się nagle róg na jej czole. - A kiedy już z wami skończę, wasze ciała użyźnią mój ogródek, kochani! - Grzejnik splunął ognistą kulą, która tylko rozprysnęła się na starej.
-
N: Arktez jak Arktos z Tabalugi. Takie miłe skojarzenie... A: Nie przepadam za tym kucem, więc i awatar nie przypadł mi do gustu. S: Rarity taka piękna... Podoba mi się. U: Widuję głównie w tym dziale, nie było okazji porozmawiać.
-
Kamień ani drgnął, a Sombra się nie odezwał. Pojawiły się tylko szumy, jakby zakłócenia w kontakcie. - Bawi cię to? - zwróciła się Moth do staruszki. - Przestań udawać! Pokaż swoją twarz! - warknęła i uderzyła kopytami o stół, przesuwając go w stronę klaczy, która runęła na podłogę. Wiedźma obeszła stół. Jej oczy jarzyły się żółtym światłem. Była zła. Bardzo zła. Starsza klacz milczała, wystraszona. Spróbowała odczołgać się pod ścianę. Moth nadepnęła kopytem na jej ogon. - Zostaw mnie, czarownico!
-
Krawcowa i Bednarz Eleganccy Ludzie PLSP
-
A skąd. Widziałeś kiedyś swoją ulubioną postać na żywo? ()
-
Mam w domu kolekcję Pink Floydów na winylach. Gimby nie znajo. Widziałeś kiedyś wypadek samochodowy?
-
każdy lubi jeść. Miałeś kiedyś sztuczną czaszkę w domu?
-
Nie mam. Serio, zawsze liczę na to, że ktoś jest w domu. A potem przesiaduję na klatce schodowej i straszę sąsiadów. Masz wszystkie kości?
-
Gracjan za drzwi i niech wywala, Dave do domu na herbatkę I have waited for you to come I've been here all alone Now that you've arrived Please stay a while And I promise, I won't keep you long I'll keep you forever ... Na wieczność. Dalej
-
- Oczywiście, skarbeńku - rzekła klacz i podeszła do prowizorycznego kominka. Na owym kominku leżało kilka kolorowych kamieni. Starucha chwyciła zębami jeden z nich - ciemnoszary, gładki i podłużny. Wróciła i położyła go na stole. Moth syknęła wbijając wściekłe spojrzenie w gospodynię. Klacz spojrzała na nią, zdziwiona. - Coś się stało, kochana? Coś cię boli?