-
Zawartość
5783 -
Rejestracja
-
Ostatnio
-
Wygrane dni
4
Wszystko napisane przez Arcybiskup z Canterbury
-
Z odłamków szkła znów wypłynął czarny dym o zielonych oczach. Zmienił się w humanoidalną istotę z pazurami i stanął naprzeciwko smoka. Dearme znów się zaśmiała.
-
- Phi. Koty też są nieśmiertelne. I wiesz jaka jest recepta na nudę? Nic nie robić, o. - Powiedział i zaprezentował, kładąc się pod drzewem i robiąc nic.
-
Proszę o narysowanie gronostaja jako nietoperza, w tle mhroczny zamek, a obok żona gronostaja w stroju dyni. Dziękuję.
-
- Nigdy po zjedzeniu czegokolwiek nie należącego do mnie nie cuzłem się źle. Nudne to musi być. Strasznie przypomina pracę.
-
- To takie nieładne - mruknęła rozczarowana Dearme w locie. Wyrwała się z uścisku Orange. Ułamki sekund później rozbiła się o ziemię i zostały z niej małe, lśniące kawałki, jakby szkła. Znów rozległ się śmiech, dbijający się echem... No właśnie, od czego?
-
- Nie. Nie sądzę. I tak dla Jej Wysokości jestem strażnikiem, nie zmieniajmy stanu rzeczy. Jestem konserwatystą, nie lubię zmian - wyznał. - Chcę znać twoje imię - powiedziała Luna, bez zbytniego okazywania emocji. Strażnik wzruszył ramionami.
-
- Jutro będzie dzisiaj. I po jutrze... Zawsze jest dzisiaj, nawet jak jest się w przyszłości. - Powiedział kot. - Jak to jest odbierać komuś życie? - zapytał ze znudzeniem.
-
Dearme wyrwała się z uścisku Socks. - Doceniam to, że mnie ratujesz, ale zostaw moje życie w moich kopytach. Chciałam nawiązać interakcję z tym kimś - wytłumaczyła, po czym uparcie wróciła do potwora. - Więc powiadasz że potrafisz robić różne rzeczy z mgłą? Umiem lepiej.
-
Czuł się jak ktoś, kto wprawdzie słyszał, że istnieją lawiny, ale kiedy upuścił śnieżkę na szczycie góry, nawet nie pomyślał, że może doprowadzić do tak wstrząsających rezultatów.
-
- Drzewo jak każde inne, mój drogi. Co mnie sprowadza? Bo widzisz, w podróży czasoprzestrzennej czasem można zabłądzić. Cciałem wrócić właśnie do wtorku wieczorem, żeby ponwnie zjeść kolację i znalazłem się tutaj. To problematyczne.
-
Czuł się jak ktoś, kto wprawdzie słyszał, że istnieją lawiny, ale kiedy upuścił śnieżkę na szczycie góry, nawet nie pomyślał, że może doprowadzić do tak wstrząsających rezultatów.
-
- Sekretów? To nic osobistego... - zauważył spojrzenie Księżniczki - Ależ skąd, moja Pani. Nie okłamałem was. Po prostu różnię się odrobinę od strażników w Canterlocie, to wszystko - wyjaśnił z anielskim uśmiechem na twarzy.
-
- Wiesz co ci powiem? To strasznie smutne. Każdemu mierzą w głowę czymś c strzela, robi dużo hałasu i błysku... To naprawdę smutne - powiedziała Dearme opierając się o nogę smoka.
-
- Moja głowa - wysyczała przez zęby. Klacz zatoczyła się i upadła na podłogę. Skuliła się, wciąż trzymając za głowę. Zaczęła krzyczeć. Wyglądało to tak, jak gdyby coś chciało się z niej wydostać. - Wolny, tak! Za chwi... Nie! Ach... - zaczęła miotać się po podłożu.
-
- Błędy młodości... Ach, gdybym teraz miał wybierać... Inaczej by się to skończyło. O wiele lepiej dla mnie, dla umysłu mojego... - Rozmarzył się. Tymczasem Kilka metrów obok wylądowała Księżniczka. - Widzę, że lepiej się czujesz - rzuciła do strażnika. Ton jej głosu wyraźnie starał się kamuflować jad, jaki mógłby się z niego wydobyć.
-
Dziemki. Starauam śe. Głuwnie umjejentnościom ortografji i gramatyki. ~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~ - Tu jest dziwnie. Źle. Nie boję się jakiegoś monstra... Tu jest po prostu dziwnie. Zbyt dziwnie. - Powiedziała i jakby się skurczyła w sobie.
-
Kot wychylił głowę i zlustrował uważnie Śmiercia siedzącego na drzewie. Gdyby był kucem, zdziwiłby się. Ale że był kotem... Cóż mogłoby zdziwić kota?
-
- A więc tak to było... Dobrze w końcu dowiedzieć się od kogoś, kto był naocznym świadkiem - uśmiechnął się do siebie, jakby własnomyślnie stworzony żart go rozbawił. - Widzisz... W podręcznikach było napisane zupełnie inaczej. Myślę, że trochę skrzywili twój obraz. - powiedział. Tyle mądrych słów... Pałacowy strażnik nie potrafiłby ułożyć tak skomplikowanej wypowiedzi.
-
O dziwo, pierwsza z namiotu wyłoniła się Rarity. Z widocznymi oznakami zaspania na twarzy skierowała się ku strumieniowi i po chwili - jakby nie zauważając Fiury'ego - znikła z jego pola widzenia. Za nią wyszła pogodna Fluttershy i wkrótce cała polana była już na nogach, szykując się do wędrówki.
-
- Dlaczego przeszedłeś na stronę Discorda? Byłeś ambitny, miałeś sukcesy... I przyszłość. Co cię do tego skłoniło? - zapytał. Nie był strażnikiem, to z pewnością. Nie przedstawiał sobą wielu cech strażnika, a teraz nawet nie starał się tego ukrywać. Dziwny gość. Wydawało się, że wie więcej niż powinien.
-
Kot przeciągnął się i niewzruszony podszedł pod drzewo, wgapiając się w kuce dookoła niego. Wyglądał na takiego, któremu nie pasuje obecność nikogo, oprócz siebie i ewentualnego pożywienia.
-
Dearme szła wolno z przerażeniem rozglądając się po okolicy.
-
Po kilku krokach ukazało się przejaśnienie między drzewami, przez które prześwitywało słońce. Po kilku krokach okazało się, że to przepaść. Podłóżny, głęboki rów z rzeką o wartkim nurcie i płytkim dnie. Za wysoko, żeby skoczyć.
-
- A co mogło być? Trup! Jakimś cudem... Nie... Nie ugryzł. Nic mi nie jest. Dziękuję - powiedziała, z wdzięcznością patrząc na Saggitę. - Wiesz... Nie mam już siły żeby iść do sadu. Ale nie ma problemu. Zapasy nam wystarczą na jakiś czas. - Powiedziała i ruszyła wgłąb skalnych rzeźb. Będąc tuż przy kryjówce, klacze zauważyły leżacego kuca. A może był to już zombie?
-
Zaraz po wyjściu Fiury'ego uderzył przenikiwy chłód poranka. Rosa lśniła na źdźbłach trawy, a pierwsze ptaki świergotały, dodając uroku początkowi dnia.