-
Zawartość
5783 -
Rejestracja
-
Ostatnio
-
Wygrane dni
4
Wszystko napisane przez Arcybiskup z Canterbury
-
- Pojmać lub zastrzelić? - zapytał. - Nie mogę uwierzyć, że to my nazywani jesteśmy barbarzyńcami. Co za hipokryzja. Niezmiernie mi miło, że postanowiła pani nie wykonać tego rozkazu, ale obawiam się, że może to mieć negatywny skutek dla pani kariery - odparł, wyciągając z kieszeni szaty podłużny, metalowy przedmiot przypominający z kształtu długopis. Włożył go do dziury z przewodami. - A dlaczego obezwładniłem pani kolegów? Przyznam, nienawidzę biurokracji i przedłużających się spraw tejże natury. Obawiałem się, że może to potrwać i przewidywałem nieco chłodne podejście od strony ambasadorów. Postanowiłem wziąć sprawy w swoje ręce. - Odwrócił twarz ku Yuri. - Zanim ostatecznie zniweluję pole ochronne i otworzę drzwi... Proponuję pani również szybkie i bezbolesne obezwładnienie. Propozycja może wydać się bezczelna, ale przysięgam, że poparta jest dobrą wolą. Może pani zresztą próbować mnie zatrzymać, zachęcam do tego. W przeciwnym razie pani przełożony może wyciągnąć błędne wnioski takie jak dezercja czy nawet zdrada, a tego byśmy nie chcieli. Prawda? - zapytał.
-
Plan byłby dobry, gdyby nie fakt, że drzwi ani drgnęły. Dyplomaci musieli zamknąć je od środka, a błękitne zabarwienie uświadomiło Yuri, że zadziałała również tarcza cząsteczkowa, odcinając ich przedział od reszty pociągu. Kage niespiesznie zbliżał się w stronę Yuri i drzwi. Zbliżał się pewnie, ignorując kompletnie fakt posiadania przez nią blastera. Wyglądało na to, że czuł się swobodnie i zupełnie bezpiecznie. - Och, czy to pole magnetyczne? - zapytał, zatrzymując się ledwie kilka kroków od niej. Ręce miał ułożone za plecami, ale wibroostrze wciąż zalegało u pasa. - Zupełnie mi się to nie podoba. Tak to właśnie jest, kiedy się próbuje wyjść z inicjatywą i załatwić ważne sprawy jak na dorosłych przystało. Uklęknął przy ścianie, przy metalowej płytce, którą zdjął, aby ułatwić sobie dostęp do przewodów w ścianie. - Proszę wybaczyć ciekawość. Czy mogę spytać, co przekazał pani i pani towarzyszom szanowny ambasador Belugan? - zapytał, nie patrząc w stronę Yuri, tylko skupiając się na grzebaniu w kablach.
-
Drzwi automatycznie zamknęły się za wychodzącą Yuri. Jeśli chodzi o przedział żołnierzy który zaledwie chwilę wcześniej opuściła, wszyscy jej towarzysze leżeli bezwładnie na ziemi. Trzech na podłodze, niektórzy byli w pozycji półleżącej na fotelach, dwóch leżało z głowami na stołach. Ale cokolwiek się stało, najprawdopodobniej nie byli martwi. Żaden z nich nie miał na sobie ran, uszkodzeń mechanicznych ani innych oznak ataku. Kage tymczasem beztrosko odbierał wibromiecz z rąk bezbronnego żołnierza. Odwrócił się do Yuri, przypinając broń do pasa i wyprostował się. Postąpił krok w jej kierunku. - Czy pozostali ambasadorzy mnie oczekują? - zapytał uprzejmie, jakby to nie on zwalił z nóg cały oddział. Prawie cały. Widząc spojrzenie Yuri, uśmiechnął się wyrozumiale. - Proszę się nie martwić o swoich towarzyszy, o pani. Gwarantuję, że nic im nie będzie. To tylko chwilowa niedyspozycja.
-
- Przedsta... - Beluganin nagle podniósł się z miejsca ze zmieszaniem na twarzy. Otwarł szeroko jedne ze swoich ust, potem nagle przysiadł i znów zerwał się z miejsca. Wyciągnął przed siebie rękę z wyciągniętym palcem, patrząc z determinacją na Yuri. - Pojmać go! Albo zabić, jeśli to nieuniknione! Natychmiast, wykona... - Stop, stop, stop - powiedział Kalamarianin, z niesmakiem przyglądając się belugańskiemu towarzyszowi, którego widocznie poniosły nerwy. - Jeśli dobrze pamiętam ambasadorze, proszę wybaczyć, to ja wydaję rozkazy moim ludziom. Gestem nakazał Beluganinowi usiąść i skierował wyłupiaste, wodniste oczy na Yuri. - YU, jest was dwudziestu i jeden szaleniec. Reprezentujemy Najwyższy Porządek i żądam, abyście zneutralizowali zagrożenie. Czy miał ze sobą broń? Jeśli tak, wspaniale. Będzie to obrona własna. Masz dopilnować, aby nikt nie zakłócał porządku obrad i tak się stanie. Wykonać. Pozwalam wam odejść. A z przedziału żołnierzy nie było słychać już absolutnie żadnego odgłosu.
-
- Oczywiście - odparł Kage, sprawiając wrażenie jakby nie wyłapał ukrytej, fałszywej uprzejmości. Drzwi rozsunęły się automatycznie, po uprzednim, donośnym i nieco ochrypłym "wejść" kalamarianina. Za oknami widać było, że pociąg przejeżdżał akurat przez bardzo słabo oświetloną komorę jaskini. Coś musiało hamować wzrost kryształów, bo rosły tylko na oddalonym o kilkadziesiąt metrów dnie, a ich światło było słabe. Właściwie jedynym poza nimi źródłem światła były pierścienie kolei. Przedział dla dyplomatów niewiele różnił się od przedziału w którym siedzieli żołnierze, prócz tego, że szyby były podświetlone błękitnym światłem. Tarcza cząsteczkowa chroniła ów przedział zarówno jeśli chodzi o okna, jak i drzwi. Oboje podnieśli głowę. Kalamarianin spojrzał na Yuri ze zwyczajną dla siebie pogardą, którą w mniejszym lub większym stopniu prezentował absolutnie każdemu i Beluganin, który wzrok miał pytający, a nawet nieco zaniepokojony. Ande-ek Aluk machnął ręką, nakazując Yuri mówić. Dosłownie w tym samym momencie do jej uszu dobiegł dyskretny, ledwie niemal słyszalny dźwięk z przedziału żołnierzy i tym dźwiękiem był stłumiony jęk. Żaden z ambasadorów nie miał prawa tego usłyszeć - dźwięk był na tyle cichy, że siedzieli za daleko aby go wyłapać. Niestety, Yuri nie mogła zobaczyć, co tam się dzieje - wejście było zasłonięte.
-
CK przejął broń od Yuri, podobnie jak reszta niepewnie przyglądając się przybyszowi. On był jeden, ich było dwudziestu. Ale z jakiegoś powodu miało się wrażenie, że to przedstawiciel Kage trzyma rękę na pulsie i panuje nad sytuacją. Oddał broń, a wydawał się być w całkiem dobrym humorze. Entuzjazmu nie podzielał żaden ze szturmowców. - Regulaminowo eskorta powinna wynosić co najmniej dwóch żołnierzy - wtrącił kolejny z oddziału, LV-0554. Wyszedł na środek, aby towarzyszyć Yuri i ubezpieczać ją z tyłu, czyli zza ambasadora Setha Botehs. Nim jednak ruszył, nachylił się do niej, nawet nie próbując ukrywać faktu, że próbuje jej coś przekazać do ucha. - Jesteś pewna? Może ty idź, a my tu z nim poczekamy. Wygląda na takiego, który chciałby się dostać do ambasadorów. I zachowuje się podejrzanie miło jak na gościa o świecących oczach i tatuażach na twarzy. Jak na tych, no. Kage. Skoro tłukli się z Beluganami, to węszę podstęp. Idź i zapytaj Aluka - szepnął. Kage w tym czasie uważnie przyglądał się żołnierzom z delikatnym uśmiechem na twarzy.
-
- Zachodni skraj portu - poinformował. Wziął sześcian i włożył do niego dłoń. Kiedy ją wyjmował, przez palce prześwitywało białe światło. Swain chwycił dłoń Rennarda i wcisnął w nią ciepłą kulę światła. Palce nie wyczuwały materii, ale nie dało się do końca zamknąć dłoni przez dziwne oddziaływanie. Jakby trzymał w ręce magnes. - Masz. Idź, to cię doprowadzi do miejsca docelowego. Jeśli już znajdziesz dwa pozostałe sześciany, otwórz je i pozwól gwiazdom ze środka się wydostać. Dopiero jak się złączą, będziesz mógł je zniszczyć - stwierdził. Kula w dłoni Rennarda wyrywała się na zewnątrz, niemal szarpiąc jego ręką. - I... DeWett, nie zgiń przypadkiem.
-
Zapadło milczenie, rozmowy ucichły. Żołnierze instynktownie spojrzeli na mężczyznę jak stado wilków na potencjalną ofiarę. Kilku z nich wstało, ale póki co nie odbezpieczyli blasterów, a jedynie trzymali je przed sobą ostrzegawczo. Zatrzymał się i odwrócił. Miał długie, czarne włosy spięte z tyłu głowy i tatuaże na twarzy, choć to widoczne było dopiero gdy stanął w świetle, przez wzgląd na podobieństwo barwnika do karnacji. Jeśli chodzi o wiek, gdyby był człowiekiem miałby zapewne coś koło trzydziestki. Uniósł ręce w obronnym geście. - Proszę wybaczyć, rzeczywiście, powinienem się przedstawić. Seth Botehs, ambasador Kage. Niezwykle mi miło - ukłonił się nisko, zachowując spokój absolutny. Potem rzucił ukradkowe spojrzenie na wibroostrze wiszące u pasa. - Pani chodzi o broń? Racja, oczywiście. Powinienem ją odłożyć przed wejściem tutaj, ale... Cóż, to tradycja mojej nacji, aby mieć zawsze broń u boku. Na szczęście. Och, bądźmy rozsądni i nowocześni. Sięgnął ku pasowi na którym zawieszone było wibroostrze. Uniósł drugą dłoń, uważnie obserwując żołnierzy i odpiął broń, aby wziąć ją w obie ręce i oddać Yuri. - Czy teraz mogę przejść? - zapytał niewinnie.
-
- Dla ciebie przewiduję dwie opcje, DeWett. Albo zostaniesz tu i będziesz się tłukł z truposzami, albo pójdziesz odzyskać skrzynki twojej matki i siostry, żeby ostatecznie posłać je pod ziemię. Co wolisz? - zapytał Swain, zatrzymując się.
-
- Może to awans społeczny - zaproponował inny z oddziału, DF-2331 'Duff'. Odważył się zdjąć hełm z głowy, bo i chwilowo, w zamkniętym pomieszczeniu, nie było sensu go nosić. Odsłonił bladą twarz. DF mimo swojego przyjaznego przysposobienia kojarzył się trochę ze szczurem i świadczyły o tym zarówno wygląd jak i sposób bycia. Za przykładem DF podążyła cała reszta oddziału, rozluźniając się nieco. Za oknem widać było przemykające kryształy i kolejne komory. Póki co prędkość nie była odczuwalna - za pewne dzięki tak dalece rozwiniętej technice Belugan. - Ta. Awans - odparł CJ. - Orientuje się któryś z bystrzaków może ile będzie trwać podróż? - A co? - A można byłoby umilić sobie czas niezobowiązującym hazardem, mój ty niemiły przyjacielu - odparł CJ, szczerząc się złośliwie i wyjmując z futerału u pasa zmęczone, papierowe karty. - Wchodzisz w to, Yu? Rozsunęły się drzwi do przedziału od strony przeciwnej, niż wchodzili do niego żołnierze. Wmaszerowała przez nie spokojnym krokiem wysoka postać. Ale nie był to ani Człowiek, ani Klamarianin, ani nawet Beluganin. Najbliżej byłoby mu do tych pierwszych, gdyby nie szara skóra i oczy i świecących, żółtych tęczówkach. Ubrany był inaczej niż belugiański ambasador, bo w ciemnogranatową, przepasaną szatę oraz spodnie tego samego koloru. Szata kończyła się kapturem. Osobnik jak gdyby nigdy nic przeszedł spokojnie przez wagon, wyprostowany i dumny. Skinął żołnierzom na przywitanie i ruszył dalej, w stronę wagonu ambasadorów. Oczy Yu napotkały na nieaktywne wibroostrze wiszące u pasa, którego nawet nie starał się ukryć.
-
Zaledwie kilka minut później cała masa staruszków i nie tylko staruszków ruszyła z entuzjazmem w górę, chcąc wydostać się z lochów. Rozległ się też inny hałas, mianowicie z góry, świadczący o ataku do którego już doszło. Swain podążył spokojnie i z właściwym sobie majestatem w stronę wyjścia z więzienia, jakby szedł tylko na spacer.
-
Ale stało się i nie wszyscy zamierzali to zignorować. Potylicę Rennarda chwyciła czyjąś dłoń i była to dłoń Swaina, póki co nie zaopatrzona w szpony. Głowa Rennarda uderzyła o kraty. Raz, drugi, trzeci. Rozległ się głuchy huk, a przed jego oczami zatańczyły gwiazdy. Ciepło na twarzy sugerowało, że krew postanowiła się uwolnić. - Właśnie, Rennard - syknął taktyk do ucha zabójcy. - Znać swoje miejsce. Kolejne uderzenie głową o metalowe pręty. - Powiedziałem, żebyś otwierał cele. Nie żebyś zabijał. Nienawidzę niesubordynacji. Coś zatrzepotało skrzydłami, a potem Rennard zauważył, że czarny punkt zmierza w jego kierunkunku. Jednen z kruków zbliżał się na tyle szybko, że wylądował dziobem w jego oczodole, aby następnie kontynuować podróż przez czaszkę i wydostać się przez potylicę. - Coś cię śmieszy, mości hrabio? - do uszu Rennarda dotarł jeszcze głos Swaina. Szczątkowo, jak przez mgłę. - Trochę, generale. - Absolutnie słusznie.
-
- Po prostu ich wypuść - odparł Swain, idąc dalej i po kolei wypuszczając więźniów. Nie wszyscy byli starzy i nie wszyscy mieli na twarzach ślady obłędu. Jeden z nich na przykład wyglądał podejrzanie młodo i muskularne. A brodaty staruszek trzymany za brodę wyciągnął długą, chudą rękę, z zaskakującą szybkością przełożył przez kraty i dźgnął Rennarda w oko. Nie zaszkodziło specjalnie, ale bolało. - Otwórz lepiej synku - rzucił spokojnie, starając się ukryć oburzenie jakie zostało wywołanie uderzeniem głową o kraty.
-
Ale cień, źródło owego ruchu, zniknął równie szybko co się pojawił, pozostawiając Yuri tylko niejasne przeczucia. Z tarasu ruszyli szerokim mostem w stronę stacji kolei nadziemnej. Przewodnik wciąż się produkował, starając się ukazać Blugan widocznie z jak najlepszej strony. -... Nasza chluba, nadźwiękowa kolej nadziemna! Najszybszy sposób na podróżowanie przez nasze tereny. Pozwolę sobie dodać, może nieco jednostronnie, że rasa Kage za czasów swego istnienia zdolna była tylko siodłać olbrzymie milodony, szkodniki żywiące się solami mineralnymi zawartymi w kryształach. Olbrzymie... robale. Noszące na grzbiecie mniejsze robale, proszę wybaczyć bezczelność... Stacja składała się z peronu i dwóch olbrzymich, metalowych pierścieni umieszczonych po obu jej krańcach. To pomiędzy nimi musiały zatrzymywać się wagony pociągu. Kilka metrów poniżej znajdowało się dno komory przykryte przejrzystą wodą, przez którą przebijały zielonkawe kryształy. Pociąg obwieścił swoje przybycie świstem powietrza i gwizdem mechanizmów. Poruszał się z ogromną prędkością, ale system pierścieni zbudowanych na całej długości jego trasy był w stanie wspaniale ową prędkość kontrolować, o czym świadczyło chociażby błyskawiczne wyhamowanie kolei. Przed ambasadorami rozsunęły się drzwi, wpuszczając ich do ciemnego, podświetlanego błękitnymi światłami pomieszczenia. Najpierw ambasadorowie, potem szturmowcy. - I... uhm, pańscy żołnierze proszeni są do drugiego przedziału. To tuż obok, za drzwiami. - Beluganin wskazał oddziałowi mały przedział i sam odprowadził Ande-ek Akula w drugą stronę, proponując mu posiłek. - Luksusy - stwierdził CJ-4457, nieoficjalnie nazywany Joe i ruszył w stronę foteli. Drzwi się zamknęły.
-
Jest dla Ciebie bez sensu, bo patrzysz na sprawę subiektywnie. A ja jestem zdania, że to jak najbardziej ma sens. Ludzie szukają odpowiedzi i to jest normalne.
-
Zapadła cisza, przerwana tylko czyimś gorączkowym klaskaniem. Prawdopodobnie ten sam ktoś zagwizdał, ale po zduszonym jęku Rennard mógł wywnioskować, że został uciszony ciosem w brzuch z łokcia. - Przepraszam najmocniej, co ma pan na myśli mówiąc: gwałciciele i psychopaci? - zapytał obdartus z pierwszej celi, chudy dziadek o długiej, białej brodzie, który chwiejnym krokiem podszedł do krat. - Nie trafiłeś, DeWett - odezwał się Swain, ze spokojem otwierając najbliższą sobie celę. - Więźniowie tego pokroju pracują w kamieniołomach na zachodzie Noxus. Tu są więźniowie polityczni, zupełnie inny kaliber. Jak twoja teoria względności, panie Ain? - zapytał podstarzałego mężczyznę, siedzącego w owej celi. - Dziękuję, sir. Całkiem dobrze, sir. Pozwoliłem sobie napisać obliczenia i przemyślenia dotyczące układów inercja... - Oczywiście. Jesteś wolny, panie Ain. - Wracając do gwałcicieli i psychopatów... Wypraszam sobie! - stwierdził oburzony starzec. Na ścianach celi powydrapywał geometryczne wzory i ciągi cyfr. Wzrok miał nieco obłąkany.
-
- Istotnie. I nie zamierzam stchórzyć także tym razem. Pytasz, gdzie idziemy? Do cel pod Bastionem. Zamierzam wypuścić wszystkich więźniów, a mam tam kilka interesujących przypadków - odparł, schodząc po spiralnych schodach. Wkrótce znaleźli się w niewielkiej komorze jaskini, prowadzącej rzeczywiście do lochów. Swain napotkał na drewniane drzwi, zza których sączyło się słabe światło. Przekręcił klucz w zamku i znaleźli się w jednej z cel, oddzielone od korytarza kratami. Swain zamknął drzwi i ruszył do przodu, przechodząc na korytarz. -Masz tu klucz. Uniwersalny. Otwieraj wszystkie i mów... Coś wymyślisz - rzekł, wręczając Rennardowi klucz. Przed nimi prezentowały się dwa rzędy klitek. - Ja biorę prawą stronę.
-
- Nie. Nie przewidziałem. Miałem raczej na myśli, że w Noxus już byłeś całkiem znany i to było zwyczajnie... nierozsądne, jeśli chcesz znać moje zdanie. Ale teraz to nieistotne. Tunel skończył się drewnianymi drzwiami. Szczęknięcie zamka, przesunięcie rygla i znaleźli się w zacienionym pomieszczeniu. Jedynym źródłem światła była dziura w murze, przez którą przelatywało chłodne powietrze. Ale Swain nie zatrzymał się, tylko szedł dalej, do kolejnych ukrytych drzwi. - Schody - rzekł, a jego głos odbił się echem od ścian. Schody w dół, co oznaczało, że kierują się najpewniej do jaskiń pod Bastionem.
-
Oddział nie był zbyt liczny, bo i Najwyższy Porządek wierzył w skuteczność i wyszkolenie swoich żołnierzy. Dwudziestka na misję dyplomatyczną absolutnie wystarczała, tym bardziej, że nikt nie przewidywał kłopotów. Jak się wkrótce okaże, zupełnie niesłusznie. Wokół metalowego rdzenia przeplatanego diodami znajdowały się podświetlone kręgi, na którym rozkazano stanąć żołnierzom. Po pięć osób na każdy krąg. Rozległ się sygnał i windy z zawrotną prędkością pomknęły w stronę planety. Yuri w towarzystwie dwóch innych żołnierzy, ambasadora i Beluganina. Oboje sprawiali wrażenie na wyrost dumnych i oboje mierzyli się przez chwilę wzrokiem. - Wielki to będzie dzień dla Quartzitu i wszystkich Belugan. Cieszymy się, że planeta zostanie wdrożona w ligę planet przyjaznych Najwyższemu Porządkowi - odezwał się miejscowy. Kalamarianin skinął głową ze zrozumieniem. - Nas także ogromnie cieszy, że mimo powszechnie panujących, krzywdzących opinii wasz wódz zdecydował się podążyć za głosem rozsądku. Ale jak słyszałem, Beluganie nie są jedyną inteligentną rasą przebywającą pod powierzchnią Quartzitu? Hm? - Nie jesteśmy z tego zadowoleni, ale lata trwał spór między nami, a barbarzyńskim plemieniem Kage. W tej chwili nie stanowią zagrożenia - odparł zdawkowo Beluganin z absolutnie pokerową twarzą, choć trudno było dokładne stwierdzić nastrój u kogoś posiadającego dwie szczęki i cztery pary warg. Winda zatrzymała się, a grodzie otwarły, przepuszczając całe towarzystwo pod przewodnictwem ambasadora Belugan. Stacja była raczej słabo oświetlona, a na niedostatek światła wpływały także ściany z ferrobetonu, tylko miejscami rozjaśnione niebieskimi panelami świetlnymi. Ambasador ruszył dalej, w stronę wyjścia ze stacji. - Życie i cała nasza cywilizacja rozwinęły się pod powierzchnią planety, w rozległych komorach jaskiń, rozciągających się przez skorupę. Na powierzchni życie nie jest możliwe; panuje tam zbyt wysokie ciśnienie, które miażdży organizmy żywe. Przez długi czas przebywaliśmy z dala od zdarzeń Galaktyki, do momentu, w którym... Drzwi rozsunęły się, prowadząc na taras wychodzący na jedną z tych ogromnych komór. Wszędzie z gruntu i sklepienia wyrastały olbrzymie kryształy. Niektóre z nich wytwarzały nawet światło. Przechodziły od różów, przez fiolety i granaty aż do morskich zieleni. - ... Korzystne zwłaszcza ze względu na zapotrzebowanie na kryształy, między innymi wykorzystywane przez dawne sekty użytkowników Mocy. Występuje tu kyber, tak rzadki minerał i jeden z naszych towarów eksportowych. Jego walory energetyczne... Wprawne oko Yuri dostrzegło ruch pomiędzy kryształami z jej lewej strony, poniżej tarasu, kilkadziesiąt metrów dalej. Ruch w cieniu.
-
- DeWett, po co oryginalność? Ważne, że coś działa. Niekoniecznie musi być od razu oryginalne. To tylko kwestia estetyki, czyli rzecz absolutnie drugorzędna. Najwyżej drugorzędna. Ty w swej oryginalności mogłeś mieć to - uniósł sześcian - I mogłeś być zwyczajnie ubezpieczony. Ale wolałeś sławę. I jak się bawisz ze swoją sławą? Ludzie kochali cię przez kilka godzin. Teraz nie jesteś ulubionym obywatelem Noxus.
-
- Ufam, że będziesz miał okazję aby zapytać czemu tak lubi robić bałagan na własnym podwórku. Ale patrząc na skłonności pani DeWett, jestem w stanie uwierzyć, że Lucianna odziedziczyła po niej cechy charakteru. To z kolei wyjaśniałoby, że chaos w Noxus to coś bardzo osobistego - odrzekł. Nocturne sunący za Rennardem gwizdnął, chcąc zapewne wywołać echo. Echo nie odpowiedziało. - Z kolei w skrzyni znajduje się gwiazda. Zupełnie mała gwiazda o olbrzymiej masie, stworzona przez tego wielkiego, kosmicznego drania. Jest wpisana w ściany naczynia które ją trzyma i należy ją aktywować. Jeśli kiedyś planowałbyś mnie zabić, powinieneś zacząć od niej. Zostało stworzonych pięć takich gwiazd. Każda z nich jest w stanie przywrócić właściciela do życia i tak długo jak żyje gwiazda, żyje też właściciel. Zgadnij, gdzie są dwie takie gwiazdy? - zapytał.
-
- Poniekąd ma to całkiem sporo wspólnego ze skrzynką. Oddała ci ją, zapewne wyjmując z niej zawartość. Jestem niemal pewien, że w środku leży kamień. Albo coś wyjątkowo przykrego, co ma za zadanie zepsuć mi dzień. Niedoczekanie - odparł wesoło. - I naprawdę nie sądzę, aby to ona dyrygowała matką. Nie, Celia DeWett jest kobietą z natury złośliwą, a dla takich wystarczy niewielki impuls. Co może być dla niej lepszego, niż uprzykrzenie komuś życia? Lucia ją zmanipulowała, a teraz zapewne zaciera rączki, próbując zasiać w Noxus jeszcze większy chaos niż dotychczas - odpowiedział, dalej sunąc korytarzem.
-
- Tak, tak, właśnie ona. Oficjalnie - odparł pogodnie, kierując się w stronę schodów. - A nieoficjalnie to tylko młodzieńczy wybryk, jak mniemam. Twoja młodsza siostra ma niesamowity umysł, ale posunęła się o krok za daleko. Wprost nie znoszę niekontrolowanego bałaganu w Noxus. Byłbym zaskoczony, gdyby za wszystkim stała w rzeczywistości pani DeWett. Ktoś ją zorganizował i podejrzewam, że tym kimś była właśnie Lucianna DeWett - odparł. - A czemu? Mogę się tylko domyślać. Podszedł do ściany pociągnął w dół pochodnię na metalowym uchwycie. Tradycyjne tajne przejście - dźwignia odsunęła cegły i otworzyła wąski otwór w ścianie. Swain zabrał pochodnię i ruszył do środka. - Za mną.
-
- Świetnie, Rennardzie. Wspaniale. A teraz pozwól za mną, jeśli łaska. Chętnie oddałbym należne ci fundusze już teraz, ale obawiam się, że dokładnie za pięć minut podjęty zostanie atak na Bastion. Udany, ma się rozumieć. Nie sądzę, aby przebywanie w tym czasie w skarbcu było dobrym pomysłem. Odłożymy więc spłatę należności na moment, gdy wszystko wróci do normy. Co powiesz na... Hmm, niech się zastanowię. Na piątą rano? - zapytał, wstając od biurka. Chwycił pod pachę sześcian, wsparł się na lasce i przywołał sześciookie ptaszysko, z wolna idąc w stronę drzwi.
-
Nocturne rozumiał, na tyle na ile tylko mógł zrozumieć. Swain czekał - gdzieżby indziej - w swoim gabinecie, jak zwykle nieco zakurzony, ale rześki jak skowronek. O którejkolwiek porze by się nie weszło, nigdy nie spał. Jeśli kiedykolwiek znajdował czas na sen, to musiały to być nie więcej niż cztery godziny. Przyjrzał się uważnie Rennardowi i wskazał mu krzesło naprzeciwko biurka.