Skocz do zawartości

Arcybiskup z Canterbury

Brony
  • Zawartość

    5783
  • Rejestracja

  • Ostatnio

  • Wygrane dni

    4

Posty napisane przez Arcybiskup z Canterbury

  1. - Oczywiście, panie - odparł kamerdyner, ale pozycji nie zmienił. 

    - Chyba żartujesz - odparła Elise, brzmiąc jakby była oburzona. - Weźmiesz ją sobie do siebie. Nie będziesz mi brudził posoką i flakami lochów, to porządny dwór z zasadami. Poza tym, na niektóre rzeczy warto poczekać dłużej. 

    Z jadalni dochodziło już całe mnóstwo zapachów, a co jeden to bardziej zachęcający. 

    Stół był już zastawiony najróżniejszymi daniami. Wystarczyło siąść i jeść. 

  2. Do kwatery Zaavan dotarli jakiś czas później. Elise zdążyła się już uspokoić, a i z Rennarda opadła złość. Przyszłość rysowała się całkiem jasno, kiedy na horyzoncie widniało przesłuchanie siostry. 

    - Alfredzie, zanieś to proszę do jakiejś celi, jeśli byłabyś uprzejmy - rzekła Elise, wchodząc głównym wejściem do środka. - I każ z łaski swojej przygotować służbie obiad. I ciepłą kąpiel - zarządziła.

    Kamerdyner, widać przyzwyczajony do takich ekscesów zabrał z rąk Rennarda Lucię, ukłonił się i zniknął w korytarzu. 

    - Obiad jest gotowy, pani. 

    - Ha! Wspaniale. Chodź, Rennardzie - rzekła, biorąc go pod ramię i zmierzając w stronę jadalni.

     

  3. Elise udawało się wyglądać dumnie nawet kulejąc. Na zewnątrz coś płynnego wyglądało, jakby próbowało się zebrać z powrotem. I robiło to niepokojąco szybko. 

    Bezkształtna masa zbierała się i układała w stos, z wolna zaczynający przypominać Celię. 

    - Szybko - powiedziała Elise i znów zmieniła formę, żeby nie opóźniać marszu. 

  4. Widok nie był na tyle drastyczny, na jaki brzmiał. 

    W słabym świetle dwóch świeczników w jednym z pokoi gościnnych leżała podrygująca lekko mumia i Elise, kucająca nad nią i nawlekająca końcówkę pajęczyny na kokon. Mrugnięcie czerwonego światła uświadomiło Rennarda, że rzuciła mu szybkie spojrzenie.  Następnie wstała, podniosła kokon będący gdzieś w środku Lucią i zbliżywszy się na odpowiednią odległość rzuciła ją Rennardowi. Pajęczyna którą owinęła Lucię była sucha i elastyczna. 

    - Nie waż się tego zabijać ani poważniej uszkadzać - ostrzegła kobieta i pokuśtykała w stronę schodów. Odwróciła się na chwilę do Rennarda, wciąż przepełniona złością. 

    - Jeszcze nie. 

  5. W pajęczej formie była wystarczająco szybka, żeby na chwilę zniknąć Rennardowi z oczu. A Lucia biegała wesoło po domu, śpiewając sprośne piosenki. Dopóki piętro wyżej nie dał się słyszeć nadzwyczaj szybki stukot chitynowych odnóży po podłodze, potem ułamek sekundy ciszy, huk i dziki wrzask Lucii. O tyle satysfakcjonujący, że przepełniony przerażeniem. Darła się jeszcze przez chwilę, a potem nagle krzyk został przytłumiony, aby ostatecznie zupełnie ucichnąć. 

  6. Po otwarciu drzwi przez dłuższą chwilę nic się nie działo. W środku wisiały najróżniejsze płaszcze w pokrowcach. Jeśli chodzi o salony, w noxiańskich domach arystokratów takie rzeczy się nie zdarzały. Płaszcze i inne typy ubrań zawsze były albo w garderobach, albo w sypialniach. A to oznaczało, że zdołała się ulotnić jakimś tajnym przejściem, bo najpewniej do tego i tylko do tego służyła szafa. Krótką chwilę później Lucia dała o sobie znać, a echo jej wysokiego głosu odbiło się od ścian budynku. 

    - Odeszła mi ochota na żarty - fuknęła Elise i niczym na skrzydłach furii ruszyła szybkim krokiem w stronę przejścia do drugiego pokoju. Rennard słyszał, że głos młodszej siostry dochodzi z klatki schodowej, a chwilę później słyszał także, że Elise postanowiła złapać Lucię szybko i posłużyć się dodatkowymi szczęścioma kończynami. 

  7. Elise nie wyglądała na zadowoloną. Zacisnęła szczęki i zgrzytnęła zębami. Sięgnęła do uda, szarpnęła i wyciągnęła sobie z niego... Widelec. Żarty się skończyły. 

    Oczy błysnęły krwistą czerwienią, a z pleców kobiety wyrosły cztery pajęcze odnóża. Zaczęła się skradać, idąc ostrożnie i bezszelestnie w stronę stołu. 

    - Lucia... Lucianno DeWett. Chodź tu, mój mały... Robaczku. Wiem, że nie lubisz pajączków. Chodź no tu do cioci Elise, a wyjdziemy stąd grzecznie, z dała od tych paskudników - przemówiła przesłodzonym, jadowitych głosem. 

    - Nie - odparła Lucia, niewiele się przejmując przemową "cioci Elise". 

    - Nie? Pewnie wiesz, że pajączki są mniejsze od ciebie. Pewnie mama mówiła ci, że nie trzeba się ich bać.  A co by było, gdyby pajączek był większy od ciebie, co, skrzacie? Możemy to sprawdzić, albo możemy wyjść stąd spokojnie i obiecuję, że nic ci się nie stanie...

    Doskoczył do fotela i zajrzała za niego, ale był pusty. Elise wzruszyła ramionami. Na jej twarzy malował się absolutny spokój. Gniew był tam gdzieś głęboko, gotów w każdej chwili zaatakować. Ale jeszcze nie teraz... 

    Wskazała palcem szafę, dając Rennardowi znak, że to tam jest Lucia. 

  8. - Oj, daj spokój Rennardzie. Porozmawiamy sobie poważnie jak stąd wyjdziemy. - Elise posłała mu lekkiego kuksańca i odskoczyła, kiedy wchodząc do pokoju w jej stronę pomknął grad srebrnych sztućców. Potem niczym pocisk Lucia wystrzeliła do pokoju obok.

    - Rennard ty gnoju nananananana! Nigdy nie dostaniesz swojego pudełka i Swain cię zabije! - Wydarła się i ucichła nagle. Musiała się ukryć, a zakamarków było sporo. Szafa, półki z książkami, kanapa, stolik, dwie marmurowe rzeźby i dwa fotele.

     

  9. - Nocturne'a? - zapytała Elise. Podążający za nimi upiór prychnął, pokazując swoją dezaprobatę. Zeszli ze schodów w pogrążony w ciszy i pajęczynach hol. Od salonu dzieliły ich dwa korytarze o ścianach pokrytych grubymi pajęczynami. Niektóre z okazów pająków były naprawdę wielkie. Takie coś mogło przeżyć chyba tylko w podziemiach Noxus.

     

  10. - Bywam w wielu miejscach, Rennardzie. I zawsze jestem szykowna - odparła z uśmiechem. - Mówiąc o moim wdowieństwie proponujesz mi coś konkretnego, czy pozostawisz to w sferze moich domysłów? - zapytała. - Cały miesiąc to dość długo jak na ciebie. Jeśli dobrze pamiętam, mój ulubiony młody noxiański arystokrata lubi improwizować. Prawda to?

    Zapadła nienaturalna cisza, zapewne przez to że Lucia na chwilę przestała się wydzierać. Umilkła zupełnie, zapewne knując coś wybitnie podłego.

  11. - Oczywiście, że nie. Bo nie miało mnie tu być. Ale jeden z nich przyszedł do mnie i mimochodem wspomniał o łowach w rezydencji DeWettów, więc doszłam do wniosku, że przyda się tu ktoś, kto posługuje się też mową i to nie tylko mową ciała - mruknęła i rzuciła Rennardowi porozumiewawcze spojrzenie. - Nie uwierzyłbyś, jak bardzo są gadatliwe. O, poczekaj... Pierwsze piętro, salon - oznajmiła, stając obok Rennarda. Elise miała na sobie długą, czarną spódnicę, uwydatniającą zachęcające kształty, czerwony gorset i czarną koszulę, co ujawniło się kiedy weszła zupełnie w krąg światła.

    - No, Rennardzie. Prowadź.

  12. Postać stała się nieco wyższa i zbliżyła się do okręgu światła rzucanego przez kandelabr. Istotnie nie była to Lucia. 

    - Gra jeszcze nie jest skończona, Rennardzie - odezwała się Elise, podchodząc bliżej. Ręce miała założone z tyłu, a jej oczy świeciły dość niepokojąco. 

    - Zarżnięcie małej Lucii jak świni brzmi zachęcająco, ale jeszcze nie teraz. Teraz trzeba ją złapać i wysłuchać cierpliwie co ma do powiedzenia...- przerwały jej kolejne dzikie wrzaski dochodzące z dołu. Tym razem Lucia skarżyła się na pająki. - ... Poza tym. Pozwoliłam sobie odciąć jej drogi ucieczki. Nie zabij jej.

  13. Lucia słuchała, bo za każdym razem gdy Rennard zaczynał swój repertuar, ona milkła, by potem uderzyć ze zdwojoną siłą. Kompozycje Lucii nie były szczególnie ładne ani chwytliwe, ale Rennard mógł być zaskoczony co do jej biegłości w używaniu bluzgów i ilości określeń jakich używała. Pająk prowadził w dół, a sieci co chwila drgaly lekko. Tak się porozumiewali. 

    W jednym ze słabiej oświetlonych korytarzy Rennard dostrzegł postać na tle okna. Postać całkowicie zacienioną i stojącą od niego w odległości kilkunastu metrów. Postać stała nieruchomo, zwrócona twarzą w jego kierunku. Czekała na jego ruch

  14. Za drzwiami było bardzo wesoło.

    Pająk z kamizelki Rennarda przy okazji wezwał swoich kolegów i zaczął wybitną pajęczą imprezę. Wyglądało to tak, jakby każdy pająk zaprosił swoich znajomych, a ci znajomi innych swoich znajomych, krewnych, przyjaciół i tak dalej. 

    Ściany korytarza pokryte były pajęczynami splecionymi w misterne wzory, a pająki najróżniejszych kształtów i rozmiarów przechadzały się jakby były u siebie. Lekkie drgnięcia pajęczyny i pająk-kumpel wyszedł z kieszeni, żeby podreptać po dywanie i wskazać Rennardowi drogę. 

    A Lucia darła się, próbując wymyślać improwizowane, niecenzuralne piosenki o Rennardzie. 

  15. Pająk zamarł, a potem zaczął powoli opuszczać sieć. Kiedy już wylądował na ziemi, poszedł w stronę drzwi i zniknął pod progiem. 

    A Lucia dalej starała się zrobić wszystko, żeby zwrócić na siebie uwagę Rennarda. W swojej bezczelności podbiegła nawet pod drzwi, fundując kilkuminutową, bezwzględną ciszę, jakby zwiała z domu, po czym z całej siły kopnęła, albo uderzyła w drzwi, chwilę je boksowała, wydarła się jak potępiona dusza i uciekła gdzieś z powrotem. 

    Długonogi pająk wrócił do pokoju Rennarda i wpełzł na łóżko. 

  16. Łatwa robota. Pytanie tylko gdzie schowała się Lucia, ale o to Rennard właściwie nie musiał się martwić.

    Lucia nie starała się ukryć, bo już zza drzwi słyszał, jak się darła i rechotała na przemian, najprawdopodobniej najgłośniej jak tylko umiała. W pokoju nic nie zmieniło się od jego ostatniej wizyty... Oczywiście poza tym, że nie było skrzynki Swaina.

    Gmach budynku był rozbudowany i skomplikowany. Wszystko to ze względu na manię prześladowczą jednego z przodków Rennarda. Były ukryte przejścia, dziury w ścianach i ślepe zaułki. Znalezienie Lucii mogło być sporym problemem.

    Chyba, że miało się więcej niż parę oczu. W kącie pokoju wisiał sobie spokojnie pająk.

  17. Lucia zabrała pudełko i ruszyła w stronę rezydencji. Jak na smarka który całe życie spędził w pałacu, była całkiem szybka. Nocturne natomiast rzucił się na matkę Rennarda i Christine jak wyjątkowo wkurzony kocur na mysz. Ale efekt przyjdzie mu podziwiać później.

    - Rennard, zabiorę stąd Edwarda, dobra? - zapytała Christine, ledwo co stojąc na nogach obok nieprzytomnego brata.

    Lucia wpadła do domu, rzuciła Rennardowi złośliwy uśmiech i zatrzasnęła za sobą dwuskrzydłowe drzwi wejściowe. Usłyszał, jak w zamku przekręca się klucz.

  18. - Żaden nekromanta mnie nie ożywił, Rennardzie - odparła Celia, uśmiechając się lekko. Puściła dłoń pokojówki i założyła ręce za plecami. - Zrobiłam to sama i żeby mnie zabić, nie wystarczy poszatkować mojego ciała. - Rzuciła krótkie, wymowne spojrzenie Nocturne'owi, który zdążył już radośnie zasyczeć, gotów na wyżycie się na pani DeWett. - Ale możesz oczywiście spróbować, zapraszam.

    Nie odsunęła się z drogi. Nie zrobiła nic, tylko stała i czekała. W przeciwieństwie do służby, która wbiła wzrok w Nocturne'a.

     

  19. - Nie.

    - A mnie się wydaje Rennard, że ty nie masz czym mi zagrozić. - Matka położyła dłoń na głowie Lucii i pogłaskała ją czule po włosach. - Lucia nie ma zbyt bogatej wyobraźni. Nie ma jej wcale. Słyszałam co tu się przed chwilą wydarzyło i jestem niemal pewna, że gdyby nie Christine, nic by się nie stało. Ale Christine, nie chcesz chyba spróbować tego manewru drugi raz, prawda? Nie chciałabym, tak bardzo bym nie chciała, żeby mojej córce coś się stało... Coś wyjątkowo przykrego. Zostaw tego pająka!

    Christine zamarła z pająkiem w złożonych dłoniach. Spojrzała na matkę jakby została przyłapana na czymś wyjątkowo niezręcznym, a następnie wypuściła insekta.

    - Zabijcie to, nienawidzę pająków! - krzyknęła Celia i dwóch kamerdynerów ruszyło w stronę wejścia do podziemi, gdzie zniknął pająk.

    - Mam ją zabić? Odwrócić uwagę? Mogę sprawić, że znikniesz im z oczu. - Nocturne wyraźnie się nudził całą tą sceną.

  20. Celia wykrzywiła twarz w obrzydliwym, śliskim uśmiechu.

    Jedno spojrzenie na służbę wystarczyło by wiedzieć, komu wierzą. I wystarczyło, by wiedzieć że są zbyt zastraszeni żeby głośno przyznać Rennardowi rację.

    - Jaki masz dowód, mój synu? - zapytała Celia. Zza jej pleców wyszła tymczasem Lucia, trzymając w drobnych dłoniach sześcian, który Rennard zdobył w Ionii. Ten, przez który prawie został zabity przez Khadę Jhina. - I jaki masz dowód ty, moja córko?

    Celia chwyciła za dłoń wysoką, młodą pokojówkę mającą nieszczęście znaleźć się niedaleko niej. Kobieta spojrzała na nią z powierzchownym spokojem.

    - Anno, powiedz mi, złotko - zaczęła Celia, a każde jej słowo było tak jadowite, że jeszcze trochę i jej odbiorczyni padłaby trupem. - Komu wierzysz? Czy wierzysz, że mój syn Rennard nie chciał zamordować Edwarda?

    - Ja...

    Dłoń Celli zacisnęła się niemal niepostrzeżenie na dłoni pokojówki. Rennard pamiętał z dzieciństwa jej wypielęgnowane paznokcie, zawsze gotowe do zadawania uporczywego, niegroźnego bólu. Ostrzeżenie. Lekkie drgnięcie na twarzy pokojówki.

    - Czy wierzysz jemu i Christine, której niedawno służyłaś, że chciał pomóc swojemu bratu i przez ostatnie tygodnie rzeczywiście przebywał w Ionii, a nie knuł przeciwko mnie?

    Pokojówka jęknęła i zasłoniła usta drugą ręką. Cała reszta służby, mężczyźni i kobiety przyglądali się w ciszy temu dziwacznemu pokazowi siły.

    - No, Anno? Wierzysz mu? - Zacisnęła dłoń jeszcze bardziej. W tym momencie jej paznokcie niemal na pewno wbijały się w skórę dłoni pokojówki. A to było tylko ostrzeżenie.

    Kobieta rzuciła Christine i Rennardowi błagające spojrzenie.

    - Nie, pani DeWett.

  21. Celia wyglądała na szczerze poruszoną. Zatrzymała się na kilka kroków przed rodzeństwem i zakryła ręką usta. Posunęła się nawet do upadku na kolana.

    - Pani DeWett? - odezwał się jeden z kamerdynerów.

    - Coście zrobili mojemu Edwardowi?! - wrzasnęła matka. Christine w tym czasie udało się poddźwignąć na nogi i chociaż stała niepewnie, to stała i przypatrywała się matce z nieukrywaną nienawiścią.

    - Ty... Rennard. Ty chciałeś go tu podrzucić. Chciałeś podrzucić rannego i umierającego Edwarda, żeby zginął w męczarniach! Co potem? Chciałeś, żeby obarczono mnie za twoje zbrodnie? Dlaczego mi to robisz, Rennardzie? - Celia jęknęła, a w jej oczach pojawiły się łzy. - Za wszystko to, co ci dałam... Uciekasz z domu i mordujesz własnego brata? Jak śmiałeś? - zapytała. Trzęsły się jej ręce, a łzy ciekły z oczu strumieniami. Służba stała zdezorientowana pośrodku całego tego widowiska i po ich twarzach nietrudno było wywnioskować, że nie mają pojęcia co o sytuacji myśleć.

    - Czy mam ją zabić?

    A pająk wciąż budował niewzruszony pajęczynę. Wystarczył jeden szept, aby pomoc przybyła. Prędzej czy później.

  22. Na zewnątrz krajobraz nie zmienił się zbytnio. Christine dalej leżała na ziemi, trująca ciecz po zombie wsiąkała w grunt, a ostrze Lucii spoczywało tam, gdzie zderzyło się z nogą Rennarda. Płonęły pochodnie.

    Starsza siostra oddychała ciężko i zauważywszy Rennarda z Edwardem próbowała wstać z ziemi. Szło jej raczej kiepsko, a sytuacja rysowała się jeszcze gorzej, gdy spojrzał w stronę gmachu. Od strony gmachu szli na niego ludzie. Całkiem sporo ludzi, z matką na czele. Wyglądało to tak, jakby po prostu tłum zmierzał ku jakiejś niezwykłej i pociągającej tragedii. A Rennarda jako jedynego całego z całej trójki aż nazbyt łatwo można było pomylić ze sprawcą całej sytuacji.

    Na progu wejścia do podziemi tkał pajęczynę długonogi pająk, nie przejmując się nazbyt sprawami ludzi i nieludzi.

     

  23. Wątpliwym było, czy aby na pewno zrozumiał. Spuchnięte oczy otwarły się i chwilę błądziły wokół, nim wreszcie skupiły się na Rennardzie. Z popękanych ust Edwarda uleciał pojedynczy jęk. Musiał być cholernie osłabiony i w niczym nie przypominał dawnego, dumnego Edwarda. Szybkie spojrzenie w bok i okazało się, że Lucia albo Celia nieszczególnie dbały o porządek i higienę pracy i nie zaprzątały sobie głowy wynoszeniem skutków ich działań. W tym przypadku odnalazła się część nogi Edwarda.

    - Re... Rennard? - padło niewyraźne pytanie z ust brata.

    Nocturne pojawił się obok, uważnie oglądając rannego. Nie zmaterializował się.

  24. Ale Lucia nie weszła do środka, tylko kontynuowała dziki bieg wgłąb podziemi.

    W komnacie istotnie leżał trup. Ale nadgnite, opuchnięte ciało nie było ciałem Edwarda. Nieopodal, na krześle, siedział wychudzony człowiek. Policzki miał zapadnięte, a brodę porastał postrzępiony, skołtuniony zarost pokryty zastygłą krwią. Był nieświadomy albo na granicy świadomości i Rennard potrzebował chwili by się zorientować, że zmaltretowany więzień w istocie jest Edwardem. Albo i był, w zależności od stanu psychicznego.

    W obu rękach miał powykręcane, sine palce, a jedna noga kończyła się na kolanie. Nie był przywiązany do krzesła, bo prawdopodobnie nie było to potrzebne.

    W całym pomieszczeniu, choć było niewielkie, znajdowało się całkiem sporo drobnych narzędzi, które przyczyniły się do obecnego stanu najstarszego z rodzeństwa DeWettów. Od maleńkich noży, przez długie igły, aż do młotków. Niezbyt wyszukane, chyba że ktoś miał doskonałą wyobraźnię. A Lucia prawdopodobnie miała.

     

×
×
  • Utwórz nowe...