Skocz do zawartości

Arcybiskup z Canterbury

Brony
  • Zawartość

    5783
  • Rejestracja

  • Ostatnio

  • Wygrane dni

    4

Posty napisane przez Arcybiskup z Canterbury

  1. Atmosfera wokół Nocturne'a zelżała. Najprawdopodobniej cieszył się na nadchodzącą jatkę i już zaczął płynąć do drzwi.

    - Ale tu nie ma co się kryć, to trzeba wyjść i pokroić to ścierwo. A jak wypuścisz swojego pupilka, to i tak twoja matka się dowie, że tu siedzisz. DeWett, po tym waszym wesołym balu z trupami już prawdopodobnie wszyscy cię z nim kojarzą -stwierdziła i parsknęła. Nocturne zatrzymał się w powietrzu i spojrzał na Rennarda pytająco.

    - Można też wyjść tunelami - zaproponowała Cassiopeia.

  2. - Bardzo cieszy mnie, że chcesz się podzielić ze mną swoim światem - odpowiedziała jak najbardziej uprzejmie. - Dziękuję za tak duże zaufanie. Żeby odwdzięczyć się, ja także pokażę ci świat. Nie należy do mnie, ale postaram ci się go przybliżyć. Obie możemy się bardzo wiele nauczyć. - Po tej przemowie Człowiek-Dyplom spojrzała na zegarek kwarcowy na ręce. Światło zostało co prawda zniwelowane, i owszem, ale wciąż pozostawał jeszcze słuch.

     

    Ów zegarek był zegarkiem, który zawsze stał w miejscu. Nie wskazywał godziny i zazwyczaj jego wskazówka ustawiona była na godzinę dziewiątą. Teraz jednak potrzebna była godzina druga. Cyknięcie... Kolejne... I jeszcze kilka cyknięć. Czułaby się znacznie pewniej mogąc widzieć, bo i wzrok był mimo wszystko zmysłem najbardziej dla niej użytecznym i miałaby pewność, że dobrze ustawiła urządzenie. Ale skoro otaczały ją nieprzeniknione ciemności, cóż, czas spróbować. Najwyżej pierwsza linia obrony zawiedzie.

     

    - Ciemność jest... z pewnością użyteczna. Ale każdą można rozproszyć - odezwała się. Miała nadzieję, że przeciwniczka ją słyszy; z oczywistych względów nie mogła jej zobaczyć. - Ale to nie na wrażeniach wizualnych opiera się sztuka. Przynajmniej nie ta, którą za chwilę przedstawię... Mówiąc szczerze, rzadko kiedy chodzi jedynie o kwestię wyglądu. Właściwie nigdy - poinformowała.

    Pora rozjaśnić trochę te ciemności. Ale nie chodziło bynajmniej o zwyczajne promieniowanie optyczne, co to to nie! Skoro Monika zagmatwała prawa fizyki, usunęła je, czy też zrobiła z nimi cokolwiek innego, podporządkowując je swojej woli, nie było sensu wytwarzać czegoś, co i tak zaraz zniknie. Zresztą Hania nie miała takich możliwości, bo i nigdy nie była biegła w naukach ścisłych. Nie to, żeby kiedykolwiek próbowała.

    Z zegarka odszedł impuls, podobny miniaturowej fali uderzeniowej. Czas zwolnił, a gdy Człowiek-Dyplom uniosła ręce, w uniwersum wytworzonym przez Monikę zaczęły pojawiać się zwarcia. Zwarcia przez dłuższą chwilę nie miały wyglądu, próbując się przebić przez warstwę narzuconego świata. Jak pazury, próbujące przedrzeć się przez grubą tkaninę. W końcu jednak pojawiły się, powodując małe eksplozje w miejscach, w których się wykluły.

    Miejsca. Wraz z każdą eksplozją powstawało dwuwymiarowe miejsce, a od niego odchodziła idealnie biała, prosta linia. Żadna z nich nie świeciła. Najpierw linie pionowe, powstałe na jednej płaszczyźnie i z wolna pnące się w górę. Znajdowały się w równych odstępach od siebie. Po chwili pionowe linie zatrzymały się, a pod stopami Hani pojawiły się poziome, zarysowujące plany prostokątów łączonych na pionowych liniach, aby zaraz później utworzyć ich przekątne. Rysy pięły się i splatały w regularny sposób, odtwarzając plan, który pochłonął całą pustą przestrzeń. Bryła tego co miało powstać wypełniła całe uniwersum, póki co istniejąc tylko jako plan. Ale już wkrótce miało się to zmienić.

     

    Przesunęła drugą z wskazówek i plan zaczął się wypełniać. Trudno określić materiał, który zabudowywał rysunek w przestrzeni. Z płaszczyzny na której stała Hania zaczęły wyrastać elementy przypominające rośliny i kamień jednocześnie, ale z pewnością nie były fizyczne. Emanowały chłodem i światłem, dziwacznym światłem które przenikało przez gałki oczne i przechodziło dalej przez organizm, aż do serca. A w sercu pojawiał się ogień trawiący ducha.

     

    - Kluczem są emocje, bo to wszystko jest metaforą. Flamboyant, gotyk płomienisty. Ogromne, lekkie budowle utkane z kamienia i światła. Wysokie, aby ludzie byli bliżej Boga, świetliste, aby rozjaśniać ciemne wieki i równie ciemne serca ludzi. Czy słyszysz chóry? Czy słyszysz śpiew dzwonów?

    Hania stała w ogromnym portalu,który właśnie skończył rosnąć. Wszędzie wokół niej i Moniki stały kolumny, wzdłuż niekończących się naw świeciły fantazyjne witraże. Twarze wszystkich rzeźb zwróciły się ku Monice, pyski wszystkich licznych gargulców i rzygaczy. Ich oczy nie były martwe; stanowiły jeden wielki, żywy organizm, który badał oponentkę Hani i wpatrywał się wgłąb jej ducha, bądź esencji. Rzeczywiście, wkrótce zabrzmiały dzwony i niezliczone ludzkie głosy układające się w harmonijną całość. Im głośniejsze były, tym więcej pojawiało się świetlnych refleksów,  aż w końcu biel widniała już niemal wszędzie. Wydobywała się z każdej cząstki nieskończonej katedry. Świecił każdy filar, każdy łuk i każda część sklepienia.

    Personifikacja nauki historii sztuki także się nieco zmieniła. Forma się zgadzała, ale na twarzy widniał szeroki uśmiech i pewność siebie. Nie był to w żadnym razie wyraz złośliwości, ale raczej radości. Może nawet dumy?

    - Kościół który widzisz nie istnieje nigdzie w czasie ani w przestrzeni. Ja zaistniałam w nim, a ono we mnie. A ponieważ wpuściłaś mnie do swojego świata, udostępniając mi go jako arkusz, budując katedrę wplotłam ją także w ciebie. Uważaj, gdy będziesz próbowała je zniszczyć. Możesz zrobić krzywdę nam obu - ostrzegła.

     

     

  3. Hania musiała się skoncentrować.

     

    Zmierzając w stronę areny powtarzała sobie jak mantrę myśl o tym, żeby skupiać się na jednej rzeczy. Jedna myśl, jeden kierunek. Problem z personifikacjami był taki, że myślały schematycznie. Każda personifikacja miała swój własny schemat. Powstały z konkretnego motywu i tego motywu trzymały się, jakby od tego zależało ich życie. Poniekąd było to prawdą - może nie tyle życie, co sens istnienia. Gorzej, jeśli ktoś jest przeświadczony o tym, że sensu nie ma. I jest jednocześnie. Jeśli wie, że w życiu powinno kierować się sercem i rozumem, jeśli jest jednocześnie nowoczesny i przywiązany do tradycji. Człowiek-dyplom miała nieszczęście powstać pod znakiem sztuki, co w zasadzie oznaczało jeden wielki chaos. Kiedy myślała o jednej rzeczy, natychmiast przeskakiwała do następnej, a przy sprzyjających warunkach do wielu następnych rzeczy. Nie widziała na ten przykład mgły, tylko symbol świata metafizycznego. Nie widziała drzew, tylko całe mnóstwo osobnych wieczności, przyszłości, żyć. Trudno było to wszystko połączyć w logiczny przekaz, tym bardziej, że zaraz potem budziła się w niej cząstka, która krzyczała gdzieś w głębi bojowniczo "sztuka dla sztuki!" i kategorycznie zabraniała interpretować. Dlatego ciężko było istnieć jednocześnie w wymiarze sztuki i w świecie realnym. Bardzo łatwo było się zgubić, albo zapomnieć gdzie się jest i Hani zdarzało się to nagminnie.

    Wspinała się na szczyt góry, gapiąc się w jeden tylko punkt przed sobą i odganiając myśli o jakiejkolwiek próbie rozpoznawania znaków. To tylko ścieżka. Ścieżka, nie żadne tam przeznaczenie. Spokojnie, po prostu patrz na niebo, albo na ścieżkę. Ale ach, te żywe barwy! Co za okolica, co za przestrzeń! Stop, stop! Nie myśl o Friedrichu... Nadejdzie czas na takie myśli, ale jeszcze nie teraz.

     

    Wkroczyła na arenę i odetchnęła z ulgą. Jeszcze chwila i będzie mogła się zwolnić z okowów nadmiernej ilości rzeczywistości. Jeszcze chwila i wzburzone emocje będą mogły wziąć górę. Jeszcze tylko chwila...

    Hania poprawiła biały kołnierzyk. Ubrała się stosownie, choć niekoniecznie praktycznie. Na białą koszulę ubrała czarny sweter, który przy odrobinie dobrej woli mógł zostać uznany za elegancki. Do tego czarne rajstopy, czarna spódnica i buty na niewysokim obcasie. Wsadziła książkę pod pachę ręki, w której trzymała kubek. Wolną dłonią poprawiła okulary i nerwowo wsadziła niesforny kosmyk włosów za ucho. Odchrząknęła. O, w oddali stoi już osoba, z którą ma dyskutować... Dyskutować? Walczyć? Właściwie, co za różnica...

     

    O, osoba przed nią pomachała. To miło z jej strony. Hania podeszła bliżej i bliżej, a im dystans między nią a przeciwniczką się zmniejszał, tym mniej pewnie się czuła. Hania była z wyglądu nijaka, a kobieta stojąca przed nią prezentowała się z grubsza inaczej. Blond włosy, niebieskie oczy... Robiła wrażenie, nie ma co. Cokolwiek szykuje, Hania miała nadzieję, że nie wypadnie przy niej blado. Tylko to miała do zaoferowania, prawda? Tylko wiedzę.

     

    Gdy już znalazła się tuż przed oponentką, podała jej rękę i potrząsnęła. Nie do końca rozumiała dlaczego ta przedtem groziła jej pięścią, ale postanowiła mimo wszystko pokazać dobrą wolę. Obie były tu dla nauki i dla zdobywania doświadczenia. Chyba dla doświadczenia... A może chodziło o coś więcej? Może ten pojedynek był równie nieważny, co życie tak nieistotnych drobinek, tak nieważnych cząsteczek wszechświa...STOP!

     

    - Miło mi, nazywam się Hania. Mam nadzieję, że będziemy się wspaniale bawić. Życzę powodzenia i weny, czego tylko zapragniesz - uśmiechnęła się szczerze, wyglądając w tym momencie jak przestraszony gryzoń próbujący myśleć pozytywnie. Odeszła, aby zająć miejsce pod przeciwległym końcem areny i czekała na ruch przeciwniczki. Podejrzewała, że tak należy zrobić.

  4. Cóż poradzę, monsieur. Przykro mi, że nie trafiłam w gusta.

     

    Oponent zrobił część roboty za mnie. Z drugiej strony nie mógł zrobić nic innego niż schłodzić gorący metal, więc... Ktoś po prostu musiał to zrobić. Dotknęłam powierzchni zastygłego srebra i upewniwszy się, że nie nie jest już gorące, ułożyłam palce w taki sposób, aby tworzył się między nimi otwór.

    W międzyczasie uniknęłam pocisku i dmuchnęłam, żeby odsunąć włosy z twarzy. A potem znowu. Czułam, jak narasta we mnie irytacja na naelektryzowane elementy średnio misternej fryzury. Kiedyś je zetnę u samej skóry głowy, przysięgam.

    Zaczęłam przeciągać srebro na cieniusieńki drut. Działo się to w przyspieszonym tempie - zazwyczaj ten proces trwałby długie godziny, zwłaszcza z taką ilością materiału.

    Kiedy już miałam w ręce druty, potrzebne było jeszcze jedno działanie - ożywienie ich, czy też dosadniej wprawienie w ruch.

    Runiczny Palnik, ponieważ był runiczny, potrafił więcej niż tylko rozgrzewać metal. W połączeniu z Elitarną Oksydą Tęczową Fortuny, legendarną substancją, na którą przepisu szukali starożytni alchemicy, można było ożywiać metal, przemieniać jakikolwiek stop w czyste złoto, tańczyć, śpiewać, a także recytować.

    Dlatego też po zastosowaniu owego tworu druty zaczęły się wić i próbowały zwiewać z ręki, opalizując przy tym na najróżniejsze kolory. Machnęłam nimi jak biczem i puściłam, aby te popędziły wprost na przeciwnika i jego pierzastego towarzysza. Czuję, że ten kurczak to coś paskudnego. Takie typy są najgorsze.

  5. Sekundę zajęło mi sięgnięcie do szkatułki i wyjęcie z niej Runicznego Palnika Jubilerskiego, magicznego starożytnego artefaktu poszukiwanego przez złotników całego świata. Szkatułka mieściła w sobie rzeczy większe i większą ich ilość, niż mogło się wydawać. Na szczęście magia ma to do siebie, że nikt nie musi tłumaczyć jej działania.

    Uniosłam Runiczny Palnik nad głowę i wówczas, w kontakcie iskry z gazem powstał płomień. Jasny jak słońce... Tylko że nie. Bez przesady, to tylko ogień. Czuję, że tego dnia złamię parę przepisów BHP. Wsadziłam rękę do skrzynki, szukając potrzebnej rzeczy. Pusta butelka, klucz od szafki, o, czyżby kanapka zagubiona w tajemniczych okolicznościach miesiąc temu?

     

    A więc to ty jesteś śmiałkiem, z którym przyjdzie mi się zmierzyć! - krzyknęłam, wyciągając ze szkatułki kolejny element. - Oto jest przerażający i druzgocący potencjał bojowy moich wrogów... Granulat srebra! Strzeżcie się ty i twój kurczak.

     

    Otworzyłam mniejsze pudełko i rzuciłam w stronę wroga okrągłe drobinki srebra. Drobinki pomknęły w stronę oponentów i jeśli tylko miały na tyle szczęścia aby trafić w cel, co przy moich zdolnościach nie było wcale oczywiste... Odbiły się od niego i upadły na dno areny. Ale czekajcie, czekajcie! To jeszcze nie koniec!

    Z kieszeni fartucha wyciągnęłam garść białej substancji i tę również wyrzuciłam na dno areny. Następnie przyłożyłam palnik do ściany i... I czekałam.

     

    Proszę o cierpliwość. Mamy w końcu całkiem dużo czasu, a ja nie jestem w stanie wszystkiego przyspieszyć. Ale hej, to dobrze! Wszędzie tylko ten wyścig szczurów... I proszę nie tykać tego białego! To borax, ma negatywny wpływ na płodność i kobiety w ciąży.

     

    Dno areny w końcu zaczęło się rozgrzewać, a granulki srebra topiły się, łącząc w pomarańczową, połyskującą kałużę. Zrobiło się zresztą o wiele cieplej, a kałuża rosła i rosła, zbliżając się do mojego oponenta. Niewiele zajęło jej zajęcie większości areny.

     

     

  6. Na posadzce zabrzmiały kroki, obwieszczające przybycie jednego ze śmiałków. Jedno z wejść przekroczyła postać w czarnym fartuchu i równie czarnych, ciężkich butach.

    Postać nie była szczególnie enigmatyczna mimo zastosowania dużych nakładów czerni. Jej twarz, niezbyt szczególna i niezbyt wyróżniająca się omiotła rozbieganym wzrokiem publiczność i poprawiła dłonią odzianą w czarną, skórzaną rękawicę gogle spawalnicze znajdujące się na głowie. No, no. Wszyscy dzisiaj zobaczą, jaka moc kryje się w tytule technik-plastyk! Ileż magii zawiera ten tytuł!

    Im dalej szła, tym lepiej widoczna była zanikająca z wolna smużka dymu i lepiej wyczuwalny był lekki zapach spalenizny. Cóż, każdemu może się zdarzyć drobny wypadek przy pracy.

    Pod pachą dźwigała drewnianą skrzynkę posklejaną miejscami taśmą izolacyjną, która przy każdym kroku grzechotała niebezpiecznie. Położyła ją na środku areny, żeby zaraz chwilę później wrócić z srebrną teczką rysunkową w wymiarach 100x70. Najbardziej praktyczna i niepraktyczna jednocześnie rzecz w życiu każdego młodego plastyka, atrybut i obiekt nienawiści ludzi, którzy zmuszeni są tłoczyć się z młodym plastykiem i jego nieporęczną towarzyszką na małych przestrzeniach w środkach transportu.

    Kiedy już zebrała cały arsenał, stanęła i czekała na swojego przeciwnika w bojowym rozkroku, z zaciśniętymi pięściami, szukając pretekstu do rzucenia jakimś pseudowyniosłym tekstem. Oczywiście, dopiero kiedy przeciwnik się pojawi.

  7. Ukłucie w serce... A potem przez dłuższą chwilę nie było nic.

    Alianna weszła do pokoju, niosąc parujący kubek herbaty.

    - Mam nadzieję, że malinowa może być, bo mama mówiła, że... Babciu? - Podeszła do fotela i przyłożyła ucho ponad usta Shiro. A potem rozwarła szeroko oczy.

    - Mamo! Maaamooo!

    Kiedy wybiegła z pokoju, został pusty.

     

    Shiro stała w tunelu. Okazuje się, że był faktem. Widać było jego niewyraźny wylot i fioletową gwiazdę kosmicznego smoka.

  8. 10.02.2017 at 23:24 Ziemowit napisał:

    To może ja się wyżalę. Otóż od jakiegoś czasu znowu boję się towarzystwa mojej klasy, mimo, że znam ich w większości od 6 lat. Ostatnio jeden z moich fajniejszych kolegów brz powodu odwrócił się ode mnie. To znaczy powód miał, ale taki średni. Na obozie harcerskim zarzucił mi, że nic nie robiłem (chociaż miałem na nim najgorzej, prowokowano mnie z każdej strony) i często kończyło się, że używałem siły. Przeprosiłem już za to jego, ale okazuje się, że znowu na mnie się obraża o to samo, a przepraszanie dwa razy za to samo jest dość dziwne. Po drugie jedna z koleżanek, dość ważnych znienawidziła mnie, za to, że stwierdziłem, iż się zmieniła. No, bo się zmieniła na wredną. Zostało mi kilku kolegów, ale większość z nich zajmuje się tylko i wyłącznie grami, co mnie dość irytuję.

     

    Spójrz na ludzi tak, jakby byli lustrami i zastanów się czy nie posiadasz cech, które wkurzają cię u innych. Nigdy nie jest tak, że ludzie odwracają się za nic. Musiał być powód i zanim zaczniesz zmieniać innych, zwróć uwagę na to, czy Ty sam jesteś okej.

    • +1 3
  9. Upojny wieczór zwiastował równie upojną noc, raczej nie należącą do spokojnych. Zresztą zbyt wiele tych spokojnych nocy nie mieli.

    Najpierw były wyprawy i misje związane z rozpadem Ligi i jego następstwami. Szczęśliwie Jayce'owi udało się przywrócić Oriannę do życia, a Caitlyn, choć z trudem, również przeżyła. 

    Potem były wyprawy, obfitujące w najróżniejsze przygody. 

    Potem z kolei, kilka lat później, pojawiły się dzieci i też nie było czasu na nic. 

     

    - Przyjdę jutro, pani Shiro - poinformowała Orianna. Z jakiegoś powodu wmówiła sobie, że powinna zwracać się do siedemdziesięciodziewięcioletniej Shiro "pani" i nie dało rady jej przekonać, że ma sobie darować. 

    - Do zobaczenia! 

    Trzasnęły drzwi. Za oknem panował już wieczór. Po chwili do pokoju w którym siedziała rozległo się pukanie i przez drzwi wejrzała głowa nastoletniej wnuczki Shiro, Alianny. Niebieskie oczy spojrzały na najstarszą z rodziny.

    - Babciu? Zaparzyć ci herbaty?

  10. Ezreal przyciągnął Shiro do siebie, położył dłonie na jej plecy i przetoczył się tak, że teraz znajdowała się pod nim. Przesunął kosmyk jej włosów za ucho, patrzył przez chwilę... A potem musnął wargami jej czoło, żeby potem zacząć powoli i delikatnie całować ją w usta. Dopiero teraz zauważyła pewną zmianę - musiał wstąpić do Bilgewater i pozbyć się ognistej mocy. Wyglądał - poza białymi włosami - normalnie.

  11. - W domu nie nosi się rzeczy, w których chodzi się poza domem, moja droga. W ten sposób szybciej się zużywają. Pochodzimy z innych kultur, niektóre rzeczy musisz zaakceptować - stwierdził. Miał też bose stopy. Wszedł na łóżko z własnym kubkiem i usiadł ze skrzyżowanymi nogami.

    - W zasadzie, powinno działać koło dwóch godzin, ale potem kopnęło cię jeszcze znieczulenie w szpitalu. Niegroźne zresztą dla organizmu, wywołują to falami elektromagnetycznymi. Poskładali ci kość, a z tego co słyszałem to mieli co zbierać no i jesteś tutaj - odparł i wyszczerzył się radośnie.

  12. Rozległo się tupanie. Chwilę potrwało, zanim w końcu wszedł do pokoju. W międzyczasie słychać było dźwięk czajnika gotującego wodę, brzęk naczyń i kolejną porcję tupania. Ezreal wszedł do pokoju. Był w swoich dziurawych spodniach dresowych, w których chodził zawsze w domu i równie dziurawej koszuli. Przyniósł kubek z parującą herbatą i postawił na szafce nocnej.

    - Witam w krainie żywych - oznajmił wesoło.

  13. Wrócił chwilę później, niosąc ze sobą małą tabletkę i wodę.

    - Niestety, w apteczce były tylko te na bardzo ciężkie urazy... No cóż. - Podał Shiro tabletkę i szklankę z wodą, a ją błyskawicznie ogarnęła ciemność.

    Potem pamiętała tylko niewyraźne urywki - światła, elektroniczne pikanie, ból.

    Kiedy już się obudziła, rozpoznała sufit i lampę. Rozpoznała również ściany i meble - była w sypialni w domu. Musiał być już wieczór.

  14. - A ty mogłabyś przestać wpychać nosa w nieswoje sprawy, Destino - uciął Jayce radośnie. Ale mimo radości w głosie brzmiało ostrzeżenie. - Twój zmysł obserwacji czasem zawodzi, jak widzę. Zawiódł tym razem. Ale nie zwykłem opowiadać o swoim życiu prywatnym, nie zamierzam tego zmieniać i skutkiem tego nie wyjaśnię ci, na czym polega twój błąd. Zajmij ty się lepiej swoim blondaskiem.

  15. Imię:  Człowiek-dyplom-z-historii-sztuki, w skrócie człowiek-dyplom, reaguje na imię "Hania"
    Wygląd: Na stałe składowe wyglądu człowieka-dyplomu-z-historii-sztuki składają się takie ingrediencje jak kubek wypełniony do połowy kawą, opasły tom "Sztuki i czasu", luźne spodnie, wymięty sweter i rozczochrane włosy. Do tego gdzieś między nimi faktycznie można znaleźć człowieka z dzikim wzrokiem i obłędem wypisanym na twarzy. Ów człowiek w tym przypadku jest płci potencjalnie pięknej. Wzbudza litość. Gdyby podróżowała tramwajami, staruszki ustępowałyby jej miejsca.
    Magiczne umiejętności/doświadczenie: Człowiek-dyplom przede wszystkim interpretuje i w ten sposób ożywia dzieła z historii sztuki. Od obrazów po architekturę, a wbrew pozorom i jedno i drugie może być bardzo niebezpieczne. Człowiek-dyplom jest nowym przeciwnikiem na arenie magicznych pojedynków i patrząc na jej stan psychiczny trudno stwierdzić, ile tam wytrzyma. 
    Krótka historia postaci: Człowiek-dyplom, czy też Hania, jest personifikacją udręczonego nauką umysłu. Powstała podczas innego stanu świadomości kogoś, kto zawzięcie pozyskiwał wiedzę na dwa tygodnie przed egzaminem dyplomowym. Fascynacja i nienawiść do historii sztuki, dwa tak sprzeczne uczucia spowodowały impuls do oddzielenia się człowieka-dyplomu od umysłu macierzystego i dalszej, oddzielnej egzystencji. 
    Początkowa umiejętność: Flamboyant - Człowiek-dyplom buduje wokół siebie fortecę w stylu gotyku płomienistego wzmacnianą magią. Forteca nie ogranicza widoku (ze względu na ażurową formę), ale za to chroni i dodaje  +50 do nastroju. 
     

×
×
  • Utwórz nowe...