-
Zawartość
5783 -
Rejestracja
-
Ostatnio
-
Wygrane dni
4
Posty napisane przez Arcybiskup z Canterbury
-
-
- Nie. Pójdziemy tam. Albo ty tam pójdziesz. I zrzucisz całą sprawę na matkę. Jeśli jest ktoś, kogo Swain nie lubi bardziej niż ciebie, to jest to matka. I będzie chciał odzyskać to coś, a jeśli w dodatku może się pozbyć takiej wrzodu na dupie jak ona, to już w ogóle powinien na to pójść. I nam pomóc. No dalej, Rennard. Ostatecznie jesteś pod projekcją Zaavan, to też ma znaczenie - zaproponowała. - No i masz Nocturne'a.
-
- Nic takiego, Rennard. Ale jeśli będę mieć się z czego spowiadać, to niechybnie ci powiem - obiecała. - To co, mamy sobie kicnąć do domu? Tak bardzo tęskniłam. Zbiera mi się na mdłości. Ty, Rennard, gdzie masz tę magiczną skrzynkę którą miałeś dostarczyć Swainowi? - zapytała.
-
Christine pozostała nieporuszona.
- Pasujecie do siebie - mruknęła. - Życzę szczęścia i żeby wam się wiodło, a wasza miłość zawsze była tak gorąca jak dziś. Pięknie wyglądasz, Nocturne - stwierdziła, patrząc w przestrzeń przed sobą.
Nocturne nawet nie udawał, że interesuje go rozmowa. Zawisł nad stołem i obserwował wędrującą po desce muchę.
-
Nocturne dopadł do pomarańczy i brutalnie ją zamordował, wbijając w owoc szpony i zmieniając go w czarną mgłę, która niebawem się ulotniła.
Christine siedziała niedbale z brodą opartą o pięść i przyglądała się uważnie Rennardowi ze swoim standardowym brakiem emocji na twarzy.
- Jeśli mówisz prawdę, to drogi bracie jestem pod wrażeniem. Spodziewałabym się stałego związku po wszystkich, tylko nie po Rennardzie DeWettcie. No to mów. Kim jest ta szczęśliwa kobieta? - zapytała.
-
Christine jeszcze w trakcie przełykania odwróciła powoli głowę w stronę Rennarda i zmrużyła nieufnie oczy.
- Znaczy... Masz na myśli dłużej, niż na jedną noc? - Podniosła brew, z niejakim niedowierzaniem oczekując odpowiedzi. Nocturne nawet nie spojrzał na Rennarda, tylko dalej wlepiał wzrok w niewinny owoc.
-
- Pewno, że krew. Uśmiecham się do ciebie, Rennard ty tępaku - odpowiedziała. - Jak noc i jak dzionek? Działo się coś ciekawego? - zapytała, biorąc łyka z kielicha.
Nocturne w tym czasie przyglądał się podejrzliwie pomarańczy, dźgając ją pazurem.
-
W jadalni stał bogato zastawiony stół. Było wino, soki i woda, owoce, mieszanki warzywne, mięsa, a nawet ryby.
Jadalnia miała wielkie okna wychodzące na łagodne wzgórza porośnięte winoroślą, z osadzonymi na nich niewielkimi domkami. Szkoda, że padało.
Jedyną osobą siedzącą przy stole był Christine, leżąca niemal na stole i smętnie obracająca w dłoni kieliszek z krwią. Kiedy Rennard wszedł na salę, podniosła głowę, zwróciła twarz w jego stronę, i...
Uśmiechnęła się.
-
- Dzieci takie nie są. Są okrutne bardziej niż dorośli, ale nie w ten sposób. Może to tylko jej ciało, a w środku siedzi coś innego? Może to już nie twoja siostra, Rennard? - zapytał, wracając do swojej prawdziwej postaci.
Drzwi Rennarda akurat mijał Alfred niosący coś na tacy.
- Panie? - zapytał. - Jadalnia jest w tę stronę...
-
- Twoja młodsza siostra, Rennard. Lucia. - Nocturne zagrzechotał, wisząc nad zabójcą. Wydał z siebie dźwięk podobny do ziewnięcia i przybrał formę niepokojąco podobną do formy Elise, wciąż falującą i ciemną. - Pająk nie byłby zadowolony wiedząc, że to bagatelizujesz. Pająk wie.
-
- NIE TA. Młode, mówię. Młode! - jęknął. Znieruchomiał na chwilę tak bardzo, że nawet dym przestał się w nim poruszać. Szukał odpowiedniego słowa. - Dziecko. To jest... puste. Nie widzę w nim myśli. Nie widzę lęków! - odsunął się i zaczął lewitować w kółko, bardzo ludzkim gestem drapiąc się po miejscu, które mogło być brodą. - Idźmy tam jak najprędzej. Muszę odkryć. Muszę zrozumieć. To jest... ciekawe. Żadnych emocji, Rennard. A to dopiero szczenię.
-
- Czym jest twoja siostra? Nie wampir, to ludzkie młode. Czym ona jest, Rennard? - zapytał, podsuwając się do Rennarda i wbijając pazurzaste łapy w kołdrę. Rozszerzył oczy tak szeroko, że Rennard mógł mieć wrażenie, że go pochłonął. Nocturne wyglądał, jakby do końca oszalał.
-
Zaskakująco szybko nadszedł sen. Co prawda od czasu do czasu przewijały się przez niego jarzące się niebezpiecznie dwa punkty świetlne, ale Nocturne nie dał więcej znać o wojej obecności. Rennard obudził się rano wypoczęty i z dużą dozą energii. Półprzezroczysty Nocturne siedział wciąż w nogach łóżka i gapił się na Rennarda. Jego aura emanowała... zmieszaniem.
Kłębiąca się masa dymu i smolistej cieczy była autentycznie zagubiona. Jakby coś go zaskoczyło i jakby nie był pewien, czy to co zobaczył było prawdziwe.
-
- To brzmi jak... masochizm - wysyczał stwór, siadając na krawędzi łóżka. Tak w każdym razie wyglądałby, gdyby usiadł mając nogi. - Wejdę do twoich snów i rozejrzę się. Oczywiście bez robienia ci krzywdy, bo jesteś zabawny. A jutro liczę na jeszcze więcej zabawy - wysyczał.
W pokoju panowały ciemności, bo duże okno było zasłonięte bordowymi zasłonami. Oprócz wielkiego łóżka z obowiązkowym baldachimem była jeszcze szafa, fotel, kominek i dywan na kamiennej podłodze.
-
Pocałunek trwał dłuższą chwilę i przerwała go Elise, odsuwając twarz od twarzy Rennarda. Lekko poklepała go po policzku.
- Nieźle. Może jeszcze nie na złoty medal, ale całkiem dobrze.
Z drapieżnym uśmiechem nacisnęła na klamkę ze spiżu i otwarła przed Rennardem drzwi do komnaty gościnnej.
- Wyśpij się lepiej. Dobrej nocy - powiedziała i cmoknęła go jeszcze w policzek.
-
- No to trzeba będzie to zrobić jutro. Skoro Celia nie ma już lalek, to jedyne co może wam zrobić, to... Zabić. Ale to się przecież nie stanie z Nocturne'em u boku. Weź też Christine i tego kamerdynera... Lubię go. Nurtuje mnie jeszcze jedna kwestia. Związana z tobą, Rennardzie. - Elise odsunęła się i przyjrzała uważnie Rennardowi, mrużąc oczy, jakby próbowała znaleźć jakiś szczegół w jego wyglądzie.
A chwilę później bez ostrzeżenia objęła jego twarz dłońmi i pociągnęła niżej, żeby wpić się ustami w jego usta i pocałować. Z dużą dawką pożądania. Jak na kogoś kto potrafił zmienić się w jadowitą, ośmionogą bestię doświadczenie było aż nadto przyjemne.
-
- Za życia była upierdliwa i jestem niemal pewna, że działała na nerwy wszystkim. Poza twoją młodszą siostrą, która jest traktowana jak mała, rozpuszczona księżniczka. Musielibyśmy zrobić coś, żeby móc ją obserwować. W rezydencji kazała zasłonić wszystkie okna i z jakichś przyczyn moje pająki nie chcą się tam zbliżać. Z pewnością chodzi o jej dziwaczną magię. Teraz w lewo, moje drogie! O tak, jesteśmy już niedaleko - oznajmiła. I rzeczywiście, po dziesięciu kolejnych minutach błądzenia po tunelach natrafili na wąskie, spiralne schody prowadzące do drewnianych drzwi. Te z kolei prowadziły na korytarz oświetlony pochodniami, z którego widać było niewielki dziedziniec obsadzony roślinami. Z początku światło oślepiło Rennarda, ale wnet zorientował się, że dotarli do niewielkiego dworu.
Zaledwie kilka sekund po zamknięciu drewnianych drzwi do grupki podszedł elegancko ubrany mężczyzna, starzec. Ukłonił się nisko.
- Cassiopeio, pan doprowadzi cię do twojej komnaty. Jesteś moim gościem. Za godzinę odbędzie się kolacja. Katarino, zapraszam cię serdecznie na kolację, ale nie proponuję noclegu. Sądzę, że wiesz doskonale dlaczego.
- Dziękuję za zaproszenie, ale obowiązki wzywają. Którędy do wyjścia?
- Alfred wskaże drogę. Kontynuując, Rennardzie... - Elise ruszyła w przeciwnym kierunku, wciąż trzymając Rennarda pod rękę. - Warto byłoby dowiedzieć się jutro, gdzie trzymany jest Edward. Bądź jego zwłoki, może być różnie. Masz swojego koszmarka, a koszmarek ma różne zdolności. Sprawdzaliście podziemia?
-
- No właśnie, właśnie, Edward. Zastanawiam się, jak duże jest prawdopodobieństwo, żeby to on przywrócił panią DeWett. Jeśli nie on, pozostaje Lucia albo Christine. Nie ma co zaprzeczać, że więzi rodzinne w naszym środowisku niewiele znaczą. W każdym razie w niektórych rodach. Potencjalnie w większości. Niemniej najbardziej podejrzany jest właśnie Edward, ponieważ zniknął. A twoja matka założyła sobie sieć informatorów, jak zauważyłam. Ale ty wiesz, żeby nie ufać nikomu. Prawda, Rennardzie? - zapytała. Mówiła o wszystkich tych sprawach tak beztrosko, jakby szła na najzwyklejszy spacer po parku.
-
- A wyobraź sobie Noxus za te kilkanaście lat. Patrząc na charakterologię narodu, niedługo wszyscy będą pod działaniem starożytnych klątw. Albo zacznie się moda na Zaun, mutacje i wszczepy. Czuję, że zdążę dożyć takich wesołych czasów - odpowiedziała zabójczyni i dołączyła do siostry z przodu.
- Gdybyś jej nie znał, to byłbyś już najprawdopodobniej martwy - skwitowała. - Ale nie bądź taki skromny, to jest sukces. Malusieńki sukces zbliżający nas do rozwiązania zagadki twojej matki... Słuchaj, czy twoja młodsza siostra zdradza może objawy bycia ponadprzeciętnie inteligentną? - zapytała Elise.
-
- Yordlami też się żywię. Na Shadow Isles jestem rzadko i wówczas żywię się cierpiącymi duszami. Nie śpią, to prawda. Ale czym byłyby wszystkie te okropieństwa Shadow Isles, całe okrucieństwo widmowych katów, gdyby nie sny o wolności? Niektórzy tam mają nadzieję. Nie myślą jak żywi. Nie kierują się rozsądkiem, nie myślą racjonalnie i przez to jest mi łatwiej. Są łatwiejsi do odczytania, ale mniej ekscytujący. Czy dałbym radę pożywić się czymś z Pustki? Nie wiem. Widziałem sny wielkiej Xer'Sai, ich królowej. Xer'Sai stanowią jedną, wielką istotę. Jak rój owadów. To o tyle skomplikowane, że musiałbym wpleść się w tysiące prymitywnych umysłów z nią na czele. Tak, z pewnością zna strach. Jest mała jak na istoty żyjące w Pustce. Kiedyś spróbuję. Kiedy już Liga upadnie - postanowił.
Wędrówka ciągnęła się i ciągnęła niemal bez końca, a wszystkie korytarze wyglądały prawie tak samo. Ale i dystans od cmentarza wewnętrznego Noxus do wielkiej nekropolii na jego obrzeżach był całkiem spory.
Przechodząc obok jednego z ciasnych korytarzy, Cassiopeia zatrzymała się nagle.
- Czuję... coś tu jest. Ktoś. Jest zimny jak trup.
- Skąd wiesz?
- Witajcie kochani! - Głos który nie był szeptem wyrwał ich z ciszy katakumb, rozchodząc się echem po korytarzach. Elise nie było widać, ale z pewnością stała w owym ciemnym zaułku. - Nie nie, naszym celem nie jest mój rodzinny grobowiec. Tam już na was czekają i nie zaprzeczę, wcale mi się to nie podoba. Ugoszczę was gdzie indziej - zapowiedziała. - Cassiopeio, wyglądasz olśniewająco i mówię to bez fałszu. W końcu jakaś ciekawa zmiana w nudnym środowisku noxiańskiej szlachty. Mam nadzieję, że czujesz się wyjątkowo.
Odpowiedziała jej krótkotrwała cisza.
- Nie powiedziałabym.
- Pogawędki zostawmy sobie na później. W tę stronę. Rennardzie! - Wokół jego ramienia owinęło się ramię Elise, która pociągnęła go za sobą. - Gratuluję sukcesu. Mam nadzieję, że czujesz dumę. Czy tak jest?
-
Dźwięk podobny skrobaniu kamienia o kamień uświadomił wszystkich obecnych, że Nocturne rechocze.
- Ależ tak, czczą mnie. Czczą mnie, choć nie jestem bogiem. Za każdym razem kiedy dziecko zostawia zapaloną świecę przy łóżku, czci mnie. Kiedy sprawdza czy nikogo nie ma w szafie. Kiedy ludzie budzą się z krzykiem, kiedy płaczą przez sen. Bo wówczas wiedzą, że ja istnieję. Boją się, że tak jest i to mnie wzmacnia. Wiesz ilu jest bogów w Noxus, Rennardzie? Albo w Piltover. Tam, gdzie sądzicie, że nie wierzycie w nic. Jest bóg szubienicy i bóg stali, któremu regularnie oddaje cześć twój przyjaciel. Najlepiej karmicie boga wojny i to nie ludźmi których atakujecie, a swoimi ludźmi. Żołnierzami. Bogowie potrzebują ofiar i potrzebują wiary i gdzie tylko są ludzie, tam są też bogowie. Powiedziałbym że to symbioza, ale to raczej pasożytnictwo, które mnie wybitnie bawi. Ja oczywiście nie jestem bogiem, bo jestem w stanie sam sobie zapewniać ofiary. I nie przeminę, kiedy zmienią się czasy. Nie stracę na sile jak bóg wojny w czasie pokoju. Jak długo istnieć będą ludzie, tak długo istnieć będę ja. I będę się karmić waszymi grzechami, waszym poczuciem winy, waszym strachem. Jestem uosobieniem was, Rennardzie. Waszej mrocznej strony. Mordów, wynaturzeń, dewiacji. Bo kiedy śpicie, nie macie jak ukryć tego wszystkiego i wtedy przychodzę ja, ożywiając wasze najgłębsze lęki. Więc tak, uwielbiam ludzi. Tak jak pająk uwielbia muchy - odpowiedział.
-
- Tak właśnie myślałam.
Sunący obok Rennarda łeb odwrócił się w jego stronę, a oczy błysnęły jak dwie miniaturowe supernowe.
Ponieważ ja uwielbiam ludzi, Rennardzie. Ale żywych. Tutaj... Tutaj zostało bardzo niewiele tego, czego potrzebuję. Ledwie szczątki wspomnień, strach przed śmiercią z powodu choroby. Kości się nie boją. Kości nie mają czego się już bać. Czułbym się tu zaniedbywany. Nikt nie oddawałby mi czci - odparł Nocturne, brzmiący standardowo jak nienaoliwiony mechanizm pomiędzy którego zębatki dostał się piasek.
-
Odpowiedziało mu już tylko pogardliwe spojrzenie i Cassiopeia przesunęła się wgłąb tunelu, po drodze na krótką chwilę rozwiewając Nocturne'a. Katarina poczekała, aż Rennard przejdzie i ruszając za nim czekała aż wszyscy przejdą przez ukryte przejście w ścianie. Zamknęła je za nimi.
Tunele stanowiły gęstą sieć jeszcze sprzed czasów Wielkiej Zarazy, która rozszalała się w Noxus paręset lat wcześniej. Dopiero wówczas znalazły zastosowanie jako składowisko trupów i w postaci potężnej nekropolii pozostały do tego czasu. Cassiopeia doprowadziła ich do czegoś w rodzaju holu, będącego rozgałęzieniem na cztery inne korytarze. W tle kapała woda.
- Rozumiem, że zmierzamy teraz do Zaavan. Do grobowca? - odezwała się Katarina do Rennarda. Nawet szept rozchodził się echem po ponurych, wilgotnych i śmierdzących stęchlizną korytarzach. Niezliczone czaszki ułożone w równe sterty spoglądały niewidzącymi oczami na jedne z niewielu żywych istot w kompleksie tuneli. W takiej scenerii obecność Nocturne'a nie wydawała się być taka zła.
-
Cassiopeia uśmiechnęła się.
- Czy zdąży zrobić to zanim splunę ci w twarz, albo machnę ręką? Mnie nie zależy, Rennard. Nawet jeśli to będzie ostatnia w moim życiu satysfakcja, to jestem skłonna pokazać ci, kto powinien odpowiadać uprzejmością na uprzejmość. A nie zdąży zabić mnie i mojej siostry jednocześnie - syknęła. Wyprostowała się i zmierzyła go wzrokiem. Zarówno Cassiopeia jak i Rennard mieli w zanadrzu całe pokolenia aroganckich przodków, więc potencjalnemu obserwatorowi trudno byłoby określić wynik nieoficjalnego pojedynku.
Nocturne pojawił się za Cassiopeią, czekając na sygnał Rennarda.
- Tik-tak - odezwała się Katarina. - Pozwolę sobie zauważyć, że ani on nie zabije mnie, ani ja jego. Z tej wymiany zdań mogą paść dwa trupy i są tylko dwie możliwości.
-
W ciemności złowróżbnie błysnęły żółte oczy i Cassiopeia znalazła się tuż przy nim, wykorzystując obecny wzrost na swoją korzyść.
- Przydupasy twojej matki przylazły tu minutę temu, ćwoku. I wiesz kogo ścigają, Rennardzie? Ciebie! - Ostry, metalowy pazur dźgnął go lekko, acz wyczuwalnie w klatkę piersiową. - Ciebie Rennard! Nie nas. Rozważ sobie w swoich niejadowitych komórkach mózgowych, kogo chcesz mieć za przyjaciela, a kogo za wroga i czy w ogóle chcesz mieć jakichkolwiek przyjaciół. Daję ci kolejną minutę, z pewnością nas nie zbawi. W ostateczności tamci mają całą wieczność. - Nawet słowa Cassiopei brzmiały, jakby wypowiadał je wąż. Intrygująca była kwestia całkiem wyraźnej artykulacji słów mimo rozszczepionego języka.
- Myślę - odezwała się Katarina - że Zaavan chciałaby mieć Cassiopeię po swojej stronie.
Co zaś się tyczy truposzy, wciąż stali w tych samych miejscach. Zupełnie jak posągi.
[Pawlex] Jak dobrze mieć wroga! [Zakończone]
w Arcybiskup z Canterbury
Napisano
- Hej, Ren. Od dzisiaj będę mówić do ciebie "Ren". Przyznasz, że Rennard jest zbyt reprezentacyjne. - Christine wstała i zrównała się z bratem.
- Może lepiej byłoby iść gdzieś pod ziemią, co? Ostatecznie jesteś teraz trochę poszukiwany. Ja tak samo - stwierdziła Christine.