Skocz do zawartości

Arcybiskup z Canterbury

Brony
  • Zawartość

    5783
  • Rejestracja

  • Ostatnio

  • Wygrane dni

    4

Posty napisane przez Arcybiskup z Canterbury

  1. - Nie. Pójdziemy tam. Albo ty tam pójdziesz. I zrzucisz całą sprawę na matkę. Jeśli jest ktoś, kogo Swain nie lubi bardziej niż ciebie, to jest to matka. I będzie chciał odzyskać to coś, a jeśli w dodatku może się pozbyć takiej wrzodu na dupie jak ona, to już w ogóle powinien na to pójść. I nam pomóc. No dalej, Rennard. Ostatecznie jesteś pod projekcją Zaavan, to też ma znaczenie - zaproponowała. - No i masz Nocturne'a. 

  2. Christine pozostała nieporuszona. 

    - Pasujecie do siebie - mruknęła. - Życzę szczęścia i żeby wam się wiodło, a wasza miłość zawsze była tak gorąca jak dziś. Pięknie wyglądasz, Nocturne - stwierdziła, patrząc w przestrzeń przed sobą. 

    Nocturne nawet nie udawał, że interesuje go rozmowa. Zawisł nad stołem i obserwował wędrującą po desce muchę. 

  3. Nocturne dopadł do pomarańczy i brutalnie ją zamordował, wbijając w owoc szpony i zmieniając go w czarną mgłę, która niebawem się ulotniła. 

    Christine siedziała niedbale z brodą opartą o pięść i przyglądała się uważnie Rennardowi ze swoim standardowym brakiem emocji na twarzy. 

    - Jeśli mówisz prawdę, to drogi bracie jestem pod wrażeniem. Spodziewałabym się stałego związku po wszystkich, tylko nie po Rennardzie DeWettcie. No to mów. Kim jest ta szczęśliwa kobieta? - zapytała. 

  4. W jadalni stał bogato zastawiony stół. Było wino, soki i woda, owoce, mieszanki warzywne, mięsa, a nawet ryby.

    Jadalnia miała wielkie okna wychodzące na łagodne wzgórza porośnięte winoroślą, z osadzonymi na nich niewielkimi domkami. Szkoda, że padało.

    Jedyną osobą siedzącą przy stole był Christine, leżąca niemal na stole i smętnie obracająca w dłoni kieliszek z krwią. Kiedy Rennard wszedł na salę, podniosła głowę, zwróciła twarz w jego stronę, i...

    Uśmiechnęła się.

  5. - NIE TA. Młode, mówię. Młode! - jęknął. Znieruchomiał na chwilę tak bardzo, że nawet dym przestał się w nim poruszać. Szukał odpowiedniego słowa. - Dziecko. To  jest... puste. Nie widzę w nim myśli. Nie widzę lęków! - odsunął się i zaczął lewitować w kółko, bardzo ludzkim gestem drapiąc się po miejscu, które mogło być brodą. - Idźmy tam jak najprędzej. Muszę odkryć. Muszę zrozumieć. To jest... ciekawe. Żadnych emocji, Rennard. A to dopiero szczenię.

  6. Zaskakująco szybko nadszedł sen. Co prawda od czasu do czasu przewijały się przez niego jarzące się niebezpiecznie dwa punkty świetlne, ale Nocturne nie dał więcej znać o wojej obecności. Rennard obudził się rano wypoczęty i z dużą dozą energii. Półprzezroczysty Nocturne siedział wciąż w nogach łóżka i gapił się na Rennarda. Jego aura emanowała... zmieszaniem.

    Kłębiąca się masa dymu i smolistej cieczy była autentycznie zagubiona. Jakby coś go zaskoczyło i jakby nie był pewien, czy to co zobaczył było prawdziwe.

  7. - To brzmi jak... masochizm - wysyczał stwór, siadając na krawędzi łóżka. Tak w każdym razie wyglądałby, gdyby usiadł mając nogi. - Wejdę do twoich snów i rozejrzę się. Oczywiście bez robienia ci krzywdy, bo jesteś zabawny. A jutro liczę na jeszcze więcej zabawy - wysyczał.

    W pokoju panowały ciemności, bo duże okno było zasłonięte bordowymi zasłonami. Oprócz wielkiego łóżka z obowiązkowym baldachimem była jeszcze szafa, fotel, kominek i dywan na kamiennej podłodze.

  8. Pocałunek trwał dłuższą chwilę i przerwała go Elise, odsuwając twarz od twarzy Rennarda. Lekko poklepała go po policzku. 

    - Nieźle. Może jeszcze nie na złoty medal, ale całkiem dobrze. 

    Z drapieżnym uśmiechem nacisnęła na klamkę ze spiżu i otwarła przed Rennardem drzwi do komnaty gościnnej. 

    - Wyśpij się lepiej. Dobrej nocy - powiedziała i cmoknęła go jeszcze w policzek. 

  9. - No to trzeba będzie to zrobić jutro. Skoro Celia nie ma już lalek, to jedyne co może wam zrobić, to... Zabić. Ale to się przecież nie stanie z Nocturne'em u boku. Weź też Christine i tego kamerdynera... Lubię go. Nurtuje mnie jeszcze jedna kwestia. Związana z tobą, Rennardzie. - Elise odsunęła się i przyjrzała uważnie Rennardowi, mrużąc oczy, jakby próbowała znaleźć jakiś szczegół w jego wyglądzie.

    A chwilę później bez ostrzeżenia objęła jego twarz dłońmi i pociągnęła niżej, żeby wpić się ustami w jego usta i pocałować. Z dużą dawką pożądania. Jak na kogoś kto potrafił zmienić się w jadowitą, ośmionogą bestię doświadczenie było aż nadto przyjemne.

  10. - Za życia była upierdliwa i jestem niemal pewna, że działała na nerwy wszystkim. Poza twoją młodszą siostrą, która jest traktowana jak mała, rozpuszczona księżniczka. Musielibyśmy zrobić coś, żeby móc ją obserwować. W rezydencji kazała zasłonić wszystkie okna i z jakichś przyczyn moje pająki nie chcą się tam zbliżać. Z pewnością chodzi o jej dziwaczną magię. Teraz w lewo, moje drogie! O tak, jesteśmy już niedaleko - oznajmiła. I rzeczywiście, po dziesięciu kolejnych minutach błądzenia po tunelach natrafili na wąskie, spiralne schody prowadzące do drewnianych drzwi. Te z kolei prowadziły na korytarz oświetlony pochodniami, z którego widać było niewielki dziedziniec obsadzony roślinami. Z początku światło oślepiło Rennarda, ale wnet zorientował się, że dotarli do niewielkiego dworu.

    Zaledwie kilka sekund po zamknięciu drewnianych drzwi do grupki podszedł elegancko ubrany mężczyzna, starzec. Ukłonił się nisko.

    - Cassiopeio, pan doprowadzi cię do twojej komnaty. Jesteś moim gościem. Za godzinę odbędzie się kolacja. Katarino, zapraszam cię serdecznie na kolację, ale nie proponuję noclegu. Sądzę, że wiesz doskonale dlaczego.

    - Dziękuję za zaproszenie, ale obowiązki wzywają. Którędy do wyjścia?

    - Alfred wskaże drogę. Kontynuując, Rennardzie... - Elise ruszyła w przeciwnym kierunku, wciąż trzymając Rennarda pod rękę. - Warto byłoby dowiedzieć się jutro, gdzie trzymany jest Edward. Bądź jego zwłoki, może być różnie. Masz swojego koszmarka, a koszmarek ma różne zdolności. Sprawdzaliście podziemia?

  11. - No właśnie, właśnie, Edward. Zastanawiam się, jak duże jest prawdopodobieństwo, żeby to on przywrócił panią DeWett. Jeśli nie on, pozostaje Lucia albo Christine. Nie ma co zaprzeczać, że więzi rodzinne w naszym środowisku niewiele znaczą. W każdym razie w niektórych rodach. Potencjalnie w większości. Niemniej najbardziej podejrzany jest właśnie Edward, ponieważ zniknął. A twoja matka założyła sobie sieć informatorów, jak zauważyłam. Ale ty wiesz, żeby nie ufać nikomu. Prawda, Rennardzie? - zapytała. Mówiła o wszystkich tych sprawach tak beztrosko, jakby szła na najzwyklejszy spacer po parku.

  12. - A wyobraź sobie Noxus za te kilkanaście lat. Patrząc na charakterologię narodu, niedługo wszyscy będą pod działaniem starożytnych klątw. Albo zacznie się moda na Zaun, mutacje i wszczepy. Czuję, że zdążę dożyć takich wesołych czasów - odpowiedziała zabójczyni i dołączyła do siostry z przodu.

    - Gdybyś jej nie znał, to byłbyś już najprawdopodobniej martwy - skwitowała. - Ale nie bądź taki skromny, to jest sukces. Malusieńki sukces zbliżający nas do rozwiązania zagadki twojej matki... Słuchaj, czy twoja młodsza siostra zdradza może objawy bycia ponadprzeciętnie inteligentną? - zapytała Elise.

  13. - Yordlami też się żywię. Na Shadow Isles jestem rzadko i wówczas żywię się cierpiącymi duszami. Nie śpią, to prawda. Ale czym byłyby wszystkie te okropieństwa Shadow Isles, całe okrucieństwo widmowych katów, gdyby nie sny o wolności? Niektórzy tam mają nadzieję. Nie myślą jak żywi. Nie kierują się rozsądkiem, nie myślą racjonalnie i przez to jest mi łatwiej. Są łatwiejsi do odczytania, ale mniej ekscytujący. Czy dałbym radę pożywić się czymś z Pustki? Nie wiem. Widziałem sny wielkiej Xer'Sai, ich królowej. Xer'Sai stanowią jedną, wielką istotę. Jak rój owadów. To o tyle skomplikowane, że musiałbym wpleść się w tysiące prymitywnych umysłów z nią na czele. Tak, z pewnością zna strach. Jest mała jak na istoty żyjące w Pustce. Kiedyś spróbuję. Kiedy już Liga upadnie - postanowił.

    Wędrówka ciągnęła się i ciągnęła niemal bez końca, a wszystkie korytarze wyglądały prawie tak samo. Ale i dystans od cmentarza wewnętrznego Noxus do wielkiej nekropolii na jego obrzeżach był całkiem spory.

    Przechodząc obok jednego z ciasnych korytarzy, Cassiopeia zatrzymała się nagle.

    - Czuję... coś tu jest. Ktoś. Jest zimny jak trup.

    - Skąd wiesz?

    - Witajcie kochani! - Głos który nie był szeptem wyrwał ich z ciszy katakumb, rozchodząc się echem po korytarzach. Elise nie było widać, ale z pewnością stała w owym ciemnym zaułku.  - Nie nie, naszym celem nie jest mój rodzinny grobowiec. Tam już na was czekają i nie zaprzeczę, wcale mi się to nie podoba. Ugoszczę was gdzie indziej - zapowiedziała. - Cassiopeio, wyglądasz olśniewająco i mówię to bez fałszu. W końcu jakaś ciekawa zmiana w nudnym środowisku noxiańskiej szlachty. Mam nadzieję, że czujesz się wyjątkowo.

    Odpowiedziała jej krótkotrwała cisza.

    - Nie powiedziałabym.

    - Pogawędki zostawmy sobie na później. W tę stronę. Rennardzie! - Wokół jego ramienia owinęło się ramię Elise, która pociągnęła go za sobą. - Gratuluję sukcesu. Mam nadzieję, że czujesz dumę. Czy tak jest?

     

  14. Dźwięk podobny skrobaniu kamienia o kamień uświadomił wszystkich obecnych, że Nocturne rechocze. 

    Ależ tak, czczą mnie. Czczą mnie, choć nie jestem bogiem. Za każdym razem kiedy dziecko zostawia zapaloną świecę przy łóżku, czci mnie. Kiedy sprawdza czy nikogo nie ma w szafie. Kiedy ludzie budzą się z krzykiem, kiedy płaczą przez sen. Bo wówczas wiedzą, że ja istnieję. Boją się, że tak jest i to mnie wzmacnia. Wiesz ilu jest bogów w Noxus, Rennardzie? Albo w Piltover. Tam, gdzie sądzicie, że nie wierzycie w nic. Jest bóg szubienicy i bóg stali, któremu regularnie oddaje cześć twój przyjaciel. Najlepiej karmicie boga wojny i to nie ludźmi których atakujecie, a swoimi ludźmi. Żołnierzami. Bogowie potrzebują ofiar i potrzebują wiary i gdzie tylko są ludzie, tam są też bogowie. Powiedziałbym że to symbioza, ale to raczej pasożytnictwo, które mnie wybitnie bawi. Ja oczywiście nie jestem bogiem, bo jestem w stanie sam sobie zapewniać ofiary. I nie przeminę, kiedy zmienią się czasy. Nie stracę na sile jak bóg wojny w czasie pokoju. Jak długo istnieć będą ludzie, tak długo istnieć będę ja. I będę się karmić waszymi grzechami, waszym poczuciem winy, waszym strachem. Jestem uosobieniem was, Rennardzie. Waszej mrocznej strony. Mordów, wynaturzeń, dewiacji. Bo kiedy śpicie, nie macie jak ukryć tego wszystkiego i wtedy przychodzę ja, ożywiając wasze najgłębsze lęki. Więc tak, uwielbiam ludzi. Tak jak pająk uwielbia muchy - odpowiedział. 

  15. - Tak właśnie myślałam. 

     

    Sunący obok Rennarda łeb odwrócił się w jego stronę, a oczy błysnęły jak dwie miniaturowe supernowe.

    Ponieważ ja uwielbiam ludzi, Rennardzie. Ale żywych. Tutaj... Tutaj zostało bardzo niewiele tego, czego potrzebuję. Ledwie szczątki wspomnień, strach przed śmiercią z powodu choroby. Kości się nie boją. Kości nie mają czego się już bać. Czułbym się tu zaniedbywany. Nikt nie oddawałby mi czci -  odparł Nocturne, brzmiący standardowo jak nienaoliwiony mechanizm pomiędzy którego zębatki dostał się piasek. 

     

  16. Odpowiedziało mu już tylko pogardliwe spojrzenie i Cassiopeia przesunęła się wgłąb tunelu, po drodze na krótką chwilę rozwiewając Nocturne'a. Katarina poczekała, aż Rennard przejdzie i ruszając za nim czekała aż wszyscy przejdą przez ukryte przejście w ścianie. Zamknęła je za nimi.

    Tunele stanowiły gęstą sieć jeszcze sprzed czasów Wielkiej Zarazy, która rozszalała się w Noxus paręset lat wcześniej. Dopiero wówczas znalazły zastosowanie jako składowisko trupów i w postaci potężnej nekropolii pozostały do tego czasu. Cassiopeia doprowadziła ich do czegoś w rodzaju holu, będącego rozgałęzieniem na cztery inne korytarze. W tle kapała woda.

    - Rozumiem, że zmierzamy teraz do Zaavan. Do grobowca? - odezwała się Katarina do Rennarda. Nawet szept rozchodził się echem po ponurych, wilgotnych i śmierdzących stęchlizną korytarzach. Niezliczone czaszki ułożone w równe sterty spoglądały niewidzącymi oczami na jedne z niewielu żywych istot w kompleksie tuneli. W takiej scenerii obecność Nocturne'a nie wydawała się być taka zła.

  17. Cassiopeia uśmiechnęła się.

    - Czy zdąży zrobić to zanim splunę ci w twarz, albo machnę ręką? Mnie nie zależy, Rennard. Nawet jeśli to będzie ostatnia w moim życiu satysfakcja, to jestem skłonna pokazać ci, kto powinien odpowiadać uprzejmością na uprzejmość. A nie zdąży zabić mnie i mojej siostry jednocześnie - syknęła. Wyprostowała się i zmierzyła go wzrokiem. Zarówno Cassiopeia jak i Rennard mieli w zanadrzu całe pokolenia aroganckich przodków, więc potencjalnemu obserwatorowi trudno byłoby określić wynik nieoficjalnego pojedynku.

    Nocturne pojawił się za Cassiopeią, czekając na sygnał Rennarda.

    - Tik-tak - odezwała się Katarina. - Pozwolę sobie zauważyć, że ani on nie zabije mnie, ani ja jego. Z tej wymiany zdań mogą paść dwa trupy i są tylko dwie możliwości.

  18. W ciemności złowróżbnie błysnęły żółte oczy i Cassiopeia znalazła się tuż przy nim, wykorzystując obecny wzrost na swoją korzyść.

    - Przydupasy twojej matki przylazły tu minutę temu, ćwoku. I wiesz kogo ścigają, Rennardzie? Ciebie! - Ostry, metalowy pazur dźgnął go lekko, acz wyczuwalnie w klatkę piersiową. - Ciebie Rennard! Nie nas. Rozważ sobie w swoich niejadowitych komórkach mózgowych, kogo chcesz mieć za przyjaciela, a kogo za wroga i czy w ogóle chcesz mieć jakichkolwiek przyjaciół. Daję ci kolejną minutę, z pewnością nas nie zbawi. W ostateczności tamci mają całą wieczność. - Nawet słowa Cassiopei brzmiały, jakby wypowiadał je wąż. Intrygująca była kwestia całkiem wyraźnej artykulacji słów mimo rozszczepionego języka.

    - Myślę - odezwała się Katarina - że Zaavan chciałaby mieć Cassiopeię po swojej stronie.

    Co zaś się tyczy truposzy, wciąż stali w tych samych miejscach. Zupełnie jak posągi.

×
×
  • Utwórz nowe...