-
Zawartość
5783 -
Rejestracja
-
Ostatnio
-
Wygrane dni
4
Wszystko napisane przez Arcybiskup z Canterbury
-
Przez zawołanie Rennarda całą podniosłą chwilę szlag trafił. Cassiopeia spojrzała na niego i na ułamek sekundy w gadzich oczach zamigotał gniew, ale został zgaszony, kiedy Katarina chwyciła ją za brodę i zmusiła do spojrzenia na siebie. I całkiem przypadkiem Cassiopeia znalazła się w zasięgu światła, co ujawniło pewien potworny szczegół. Albo pod Cassiopeią znajdował się ogromny wąż na którym stała, albo to ona od pasa w dół była wężem. Zauważywszy w jakim położeniu się znalazła, wycofała się z jękiem wgłąb grobowca. - WYJDŹCIE STĄD! Starsza siostra spojrzała na Rennarda z wątpliwością i z trudem ukrywanym szokiem. - Cass? Daj spokój, nie jest tak źle... Prawda, Rennard?
-
Kościół nie uznaje już samobójstwa jako grzechu ciężkiego. Przynajmniej nie w większości przypadków. I maszynista. Warto pamiętać o maszyniście, któremu też należy złożyć wyrazy współczucia.
-
Jinx zeskoczyła zaraz po Shiro,a jej ciężkie buty zagłębiły się głęboko w mule. Wydała z siebie dźwięk skrajnego obrzydzenia. - Ohyda - skomentowała dziewczyna. Ezreal rozglądał się po pomieszczeniu. Byli w kanale o półokrągłym sklepieniu. W niektórych miejscach widać było. niewielkie kratki, zapchane mułem. Pisk w oddali uświadomił całą trójkę o sporej kolonii szczurów, które zapewne gniazdowały nieopodal. - Musimy być cicho - poinformował chłopak i ruszył przodem. Zaledwie dwa metry od nich z mułu szczerzyła się ludzka czaszka.
-
- Obawiam się, że tak. Jedyne czego się boję, to... że będą tam brzytwopłetwy, a my nie mamy broni - odparł Ezreal. Chwycił w dłoń lampę i ruszył przodem, ostrożnie stąpając po metalowej drabince. Zeskoczył na dno i wtedy rozległo się głośne plaśnięcie. - Muł! - krzyknął. - Dużo mułu. Złazić obie, byle szybko.
-
- Spoko. Najchętniej bym to wszyyysto wysadziła tak po prawdzie - rzuciła Jinx, stawiając Shiro na ziemi. - Wyobrażasz sobie te wszystkie skały i domy walące się jak domki z kart? ACH! - Dziewczyna aż pisnęła z zachwytu. - Dobra, zaczyna mi się nudzić. Znalazłeś już może drogę? - zapytała. - Mhm - wymruczał chłopak. Najpewniej jej nie znalazł, ale był na tyle skupiony, że powiedział cokolwiek, byleby tylko nikt nie zawracał mu głowy. - Okej, zmieniłam zdanie. ZOSTANIEMY TU NA ZAWSZE! - Krzyknęła, łapiąc się za głowę. - Jinx, zamknij się. - Dobra. - Zapadła kłopotliwa chwila ciszy, a Jinx w tym czasie zaczęła łazić w kółko, nucąc jakąś piosenkę. - Nie widzę innej drogi, jak ta tutaj - stwierdził chłopak, wskazując na klapę. Podszedł do niej i szarpnął do góry. Zbutwiałe drewno skrzypnęło i złamało się, a Ezreal westchnął ciężko i zaczął odrzucać deski.
-
Na ramieniu Shiro wylądowała dłoń, dotykając ją delikatnie i ze wsparciem. Jakby próbowała dodać jej otuchy. A potem ktoś poddźwignął z ziemi i uniósł tak, że stopy Shiro wisiały w powietrzu. I nie był to Ezreal. W ramionach trzymała ją Jinx, równie chuda co Shiro, ale widać silniejsza niż wyglądała. - Spoko, zaraz stąd wyjdziemy. Nie przejmuj się, Shiro - powiedziała, wykazując się wyjątkową empatią.
-
- Klimatycznie tu - skomentowała Jinx. Wyglądało na to, że w takich miejscach czuła się znakomicie. Ezreal zaś skupiał się nad mapą tak mocno, że zdawał się nie dostrzegać świata poza nią. Nie miał podzielności uwagi i właśnie tym to się objawiało. Ale zdołał wyrwać się z otępienia, aby objąć dziewczynę ramieniem i iść dalej. Mijali po drodze szkielety ludzkie, szczątki szczurów i wypalone pochodnie. Szli i szli, dopóki nie dotarli do miejsca, które na mapie oznaczone było jako punkt docelowy. Była tam klapa... Ale prowadząca w dół, nie w górę. Ezreal położył mapę na ziemi, tuż obok szkieletu pirata ze szczątkami ubrań na sobie. Chłopak wręczył truposzowi lampę. - Masz, trzymaj. Nie rozumiem. To powinno prowadzić w górę!
-
Klapa zatrzasnęła się, pogrążając w ciemności tunel. No, prawie. Jedynym punktem światła była lampa, którą w ręce trzymał Ezreal. Trzymał także mapę, która najprawdopodobniej była mapą tuneli i kanałów pod Bilgewater. Gdzieniegdzie słychać było szum morza, a atmosfera sprawiała, że chciało się trzymać bardzo, bardzo blisko obecnych osób. Żywych osób. Ezreal oświetlił sobie mapę, na której wyrysowana była zielona linia prowadząca przez odcinek korytarzy.
-
- Pomoc z Piltover i owszem, przydałaby się. Ale zanim przybędą, musicie się ukryć. Na wasze szczęście mam tu całą sieć przyjaznych mi ludzi, którzy lubią moje pieniądze - pochwalił się Lyte. Upił łyk z filiżanki z obitym uszkiem. Na parapecie małego okienka pojawiła się mewa - wielka i napuszona, o złośliwym wzroku. Lyte westchnął. - Nie zdążycie się wykąpać. No, ruszać tyłki. Ludzie Gangplanka już tu idą! - zszedł z fotela i ruszył w stronę drzwi do piwniczki. Tam otworzył ukrytą pod schodami klapę z drabinką prowadzącą wgłąb podmokłego korytarza. Lyte wręczył Ezrealem mapę i lampę olejową. - Bądźcie ostrożni. On ma oczy wszędzie w Bilgewater - wyjaśnił. - Mapa doprowadzi was do bezpiecznego miejsca. Tam zdejmą wam kajdany. Shiro? Masz tu broń - rzekł, dając dziewczynie stary pistolet. - Masz w środku pięć kul. Nie zmarnuj ich. - A ja nic nie dostanę? - zapytała Jinx. Lyte spojrzał na nią z bezgraniczną pogardą. - Okej, zrozumiałam. - Trzymaj się, wuju. Zobaczymy się niedługo - powiedział Ezreal i zszedł po drabinie do środka.
-
Lyte pokręcił głową. - Nie zrobiliście mądrze, że tu przyszliście. Muszę was jakoś ukryć. No i trzeba będzie uwolnić dwie ważne persony, jeśli jeszcze żyją. Inaczej przyszłość Ligi, a może i na wszystkich zawiśnie na włosku. A potem ostatecznie wszystko się zawali - stwierdził ponuro. Ezreal westchnął, a Jinx skrzywiła nos. - Kogo takiego? - Sarę Fortune i Przewodniczącą Rady Ligi, mój drogi.
-
Ezreal objął ją w pasie i przyciągnął do siebie. Jinx zmarszczyła brwi, ale nie skomentowała tego. Po chwili z kuchni wrócił Lyte, niosąc na tacy cztery parujące filiżanki z różnych kompletów. - Nawet nie wiecie jak trudno tu o herbatę - stwierdził. - Wszędzie tylko ten paskudny rum, rum i inne alkohole. To jak? Co tym razem, Ezrealu? - zapytał, rozsiadając się wygodnie w fotelu. - Hejże! Jesteście cali mokrzy! No nie, zamoczą mi całą kanapę... Mów szybko, a potem wszyscy się przebierzecie. - Kapitan Gangplank nas porwał i to on pośrednio odpowiadał za to, że zginąłem. Chciał przejąć władzę w Bilgewater i przejąć wszystkie ościenne państwa, a pomagają mu upiory z Shadow Isles. Uciekliśmy z jego siedziby, ale na pewno nas szuka - opowiedział w skrócie. - O, tak. Przejął władzę w Bilgewater. Miasto przez dwa dni spływało krwią. Pojmał Sarę Fortune i kazał wybić ludzi, którzy nie chcieli przejść na jego stronę, albo próbowali uciekać. Tak, tak. Zrobiło się tu jeszcze bardziej paskudnie, niż zwykle. Ciężko będzie was stąd wyciągnąć... Skąd was porwano? Ezreal i Lyte spojrzeli na Shiro. Jinx wpatrywała się natomiast w zegar z kukułką.
-
Ezreal skręcił w pewnym momencie w jeden z brzydkich, ciasnych zaułków, cichszy niż główny trakt Dzielnicy Szczurów. Rozpadające domki pochylały się nad uliczką, jakby miały się na nią przewrócić. Z beczek stojących pod ścianami wychodziły ogromne szczury i inne drobne, niezidentyfikowane stworzenia. Śmierdziało starym alkoholem i innymi nieatrakcyjnymi płynami. Jinx mimo to nie traciła entuzjazmu. Chłopak stanął pod drzwiami z koślawym rysunkiem morskiego ptaka. Zapukał dwa razy, odczekał kilka sekund i powtórzył pukanie. Za drzwiami coś upadło i potoczyło się po podłodze, ktoś zaklął głośno i ostatecznie po chwili drzwi otworzyły się ze skrzypnięciem, a chuda ręka wciągnęła całą po kolei całą trójkę do środka. - Czy mnie oczy nie mylą? - zapytał wuj Lyte, niski mężczyzna, którego oczy błyszczały radośnie spod gęstych, białych brwi. Jak zwykle ubrany był tak, jakby zebrał po kolei wszystko co tylko mógł i wrzucił na siebie bez ładu i składu. - Toż to mój drogi bratanek, panienka Shiro, i... - Tu skrzywił się, patrząc nieprzychylnie na niebieskowłosą. - No co? - zapytała Jinx. - I JINX. Tak, Jinx. Proszę śmiało! - fuknęła, widocznie urażona i splotła ręce na piersi. - Nie zwracaj uwagi. Potem wyjaśnię - powiedział Ezreal z wymuszonym uśmiechem. Uścisnął wuja. - Dobra, co mi tam. Rozsiądźcie się, dzieciaki - powiedział, niezbyt zadowolony. Ruszył do malutkiej kuchenki, zostawiając ich w zagraconym saloniku. Wszędzie mapy, mapy, szkice koncepcyjne, zapiski i bałagan. W rogu stała wielka kanapa i dwa fotele. - Dobra, siadać. Jinx, założę się, że nie usiedzisz w miejscu pół godziny - powiedział Ezreal, podnosząc brew. Jinx zrobiła głęboki wdech. - KTO NIE DA RADY? JA NIE DAM RADY? Patrz tylko! - usiadła na fotelu ze skrzyżowanymi nogami.
-
- A za kim mam leźć? On chyba generalnie wie, gdzie idzie. Ty też za nim idziesz. WYCIECZKA! - pisnęła. W tym momencie Ezreal doskoczył do niej i zatkał jej usta dłonią z wściekłością malującą się na twarzy. - Cicho! - syknął. I zaczął kierować się w stronę Dzielnicy Szczurów, puściwszy Jinx. - Jeeej, jaki nerwowy. - Przewróciła oczami i ruszyła za nimi. Brud, smród i ubóstwo, czyli dokładnie to, co ostatnim razem gdy Shiro zwiedzała Bilgewater z Vi. Ezreal szedł, próbując wbijać wzrok w ziemię i to samo doradził Shiro. - Musimy dotrzeć do jednego miejsca - wyjaśnił szeptem. - A lepiej, żeby nas za bardzo nie zauważali. - Było to tym trudniejsze przez Jinx, z nieukrywanym zachwytem przyglądającą się podgniłym domkom zrobionym z wraków i rozpadającym się, kamiennym budynkom.
-
- No, skoro nie zamordowała cię wtedy, to zapewne całkiem blisko. Bardzo blisko, mam na myśli... - kiedy mówiła z cwaniackim uśmiechem, była odwrócona w stronę Rennarda. Dlatego też nie zauważyła złowrogiego cienia, który szybko przemieścił się od ściany tuż za nią. Na twarzy Cassiopei malowała się czysta, żywa furia, a pionowe, gadzie źrenice tylko potęgowały ów efekt. Ręce trzymała w górze z rozcapierzonymi palcami, jakby zamierzała skoczyć na siostrę i ją rozszarpać. A miała czym, bowiem koniuszki ukryte były pod metalowymi pazurami. Wyszczerzyła w złości ostre, nieludzkie zęby. Dalej trudno było stwierdzić, dlaczego jest tak bardzo wysoka, bo czarna sukienka sięgała aż do ziemi, a potem niknęła w mroku. Katarina odwróciła się i musiała podnieść głowę, aby spojrzeć na Cassiopeię. - O, patrzcie tylko kto raczył wyjść ze swojej jaskini! - krzyknęła. To zbiło młodszą Du Couteau z tropu. Zamrugała i wyglądała jakby przykucnęła, aby zrównać się z siostrą wzrokiem.
-
- Nie, wolałabym zaszlachtować cię w takim miejscu, żeby znaleźli cię szybko. Albo zaszlachtować gdziekolwiek, a trupa przenieść i umieścić gdzieś na widoku - odparła. Za dnia grobowiec Du Couteau był mniej efektowny niż nocą. Katarina szła przodem, a zakapturzony był Rennard, będąc poszukiwanym w Noxus. Zeszła po schodach i pociągnęła za kołatkę, a ciężkie drzwi otwarły się z piskiem. Wstrzymała się jednak, zanim postąpiła krok do przodu. Wyjęła z pochwy ostrze i wsadziła w krawędź między dwiema cegłami. Nic się nie wydarzyło. - Zaczynam ci wierzyć, DeWett. Gdyby nie wchodził tu ktoś z rodu, leżałby tu zdekapitowany trup. A zabezpieczenie jest nieaktywne, podczas gdy trupa brak... CASSIOPEIA DU COUTEAU! - Wrzasnęła, postępując krok do przodu. Głos odbijający się od ścian i biegnący korytarzami niemal zatrząsł grobowcem, tak bardzo kontrastował z ciszą. Zabójczyni chwyciła się pod boki i weszła dalej, głośno tupiąc. - Jak śmiałaś wrócić do Noxus i nawet nie zajrzeć do domu?! Jak śmiałaś zaszyć się jak podrzędna abominacja w grobowcu, należąc do żywych?! I JAK ŚMIAŁAŚ NIE POWIADOMIĆ MNIE O SWOIM POWROCIE? - zapytała, marszcząc brwi. - Jak cholerny dzieciak! Zbuntowany nastolatek, który dał nogę od starych! Rusz tyłek i stań ze mną twarzą w twarz, jeśli masz odwagę! - Kontynuowała darcie się. Spojrzała na DeWetta. - To mówisz, że znacie się bliżej, tak? - szepnęła.
-
- Na co jeszcze czekamy? - zapytała Katarina, zakładając z powrotem płaszcz na głowę. - Chodźmy tam. I to czym prędzej, bo jak zapadnie zmrok to znając życie gdzieś się wymknie. No i chcę mieć pewność, że sobie ze mnie nie żartujesz. Wiesz pewnie, że byłoby mi przykro - rzekła, patrząc na Rennarda znacząco.
-
- DeWett! - Katarina oparła się o barierki z ciemnego drewna i podrzuciła jeden ze sztyletów do góry, a gdy opadł, złapała go w dłoń i schowała do wiszącej u pasa pochwy. - Co ona niby robi w grobowcu i czemu do cholery nie wróciła do domu? Czyżby... czekaj, czekaj... - Zabójczyni zmrużyła oczy. - Cassiopeia umarła i teraz pośmiertnie zmieniła się w pieprzonego upiora, złego o to, że nikt nie odprawił jej pochówku?! - Oczy Du Couteau rozszerzyły się, jakby dotarła do najgorszej możliwej prawdy i musiała oglądać ją odtąd przez całą wieczność. - Nie, to niemożliwe. Konkrety proszę.
-
Fala wepchnęła na skałę całą trójkę, choć wybitnie nie było to miękkie lądowanie. Zarówno ona, jak i Ezreal i Jinx pokaleczyli się o ostre skały, ale... Ale żyli, choć brzytwopłetwy w wodzie nie podzielały ich zachwytu. Ezreal chwycił się skały i rozejrzał. Zaledwie kilkaset metrów dalej zaczynała się Dzielnica Szczurów, a oni musieli się spieszyć. Nie wiadomo jak szybko pogoń ich doścignie, a z ciężkimi i podkutymi kopytami Hecarima i całym zastępem zmór z Shadow Isles mogła być naprawdę efektywna. - Dobra... No to chodźmy - rzucił Ezreal, biorąc Shiro pod ramię, a drugą ręką ciągnąc Jinx, która po wyjściu na skały zajęta była oglądaniem swoich włosów. - Jej, wycieczka! - rzuciła radośnie. - Zawsze chciałam zostać piratem, yarr, harr!
-
- DeWett! - rzuciła, odwiązując płaszcz jedną ręką i zrzuciła go na ziemię, odsłaniając drugą rękę ze sztyletem w dłoni. - Przyznam, że przedstawienie na balu się udało. Czy sam władca koszmarów jest na twojej smyczy? - zapytała, żywo i teatralnie gestykulując. - Dobra, nie czas na pogawędki. Słucham, co masz mi do powiedzenia o mojej małej Cassiopei, zaginionej w Shurimie. Ostrzegam, jeśli drwisz to oboje będziemy mieli problem!
-
- DeWett! - dobiegło wołanie z dołu, a głos należał do Lady Katariny Du Couteau. - Wyłaź, wiem że tu jesteś. Stała w ciemnym holu na dole, w czarnym płaszczu ze zdjętym z głowy kapturem. Ręce zabójczyni były ukryte, a więc więcej niż pewne, że trzymała broń w pogotowiu. Spojrzała na Rennarda gdy tylko pojawił się na antresoli. - Co to za ważna sprawa niecierpiąca zwłoki, co?
-
- No, to gdzie płyniemy? - zapytała Jinx. Ezreal westchnął, machając rękami, aby utrzymać się na powierzchni. - Ku brzegowi. I to lepiej szybko, zanim przypłyną tu brzytwopłetwy i inne - ostrzegł, przepuszczając Shiro i samemu płynąc ku skałom. Już niebawem na horyzoncie pojawiły się płetwy... i strach pomyśleć, co kryło się pod nimi. Jeśli zostaliby w wodzie dłużej, mogliby z pewnością liczyć również na lewiatany. Skały były strome, toteż dostać można się na nie było jedynie za pomocą większej fali. Problem polegał tylko na tym, że skały były porowate i należało znaleźć idealną równowagę w skoku aby trafić na skały, nie zostać z nich ściągniętym i nie zostać poturbowanym.
-
- Trzy, Rennard. Trzy. Zacznij się lepiej zbroić, ćwoku, bo mogą dla ciebie nastać ciężkie czasy - skomentowała Christine. - Idę spać. Obudźcie mnie, gdyby działo się coś ciekawego - Siostra Rennarda opuściła pomieszczenie i oddaliła się w stronę innego. - Ty się śmiejesz, ale to może być groźne - stwierdził Merl. - Do dupy z takimi koalicjami! A tymczasem rozległo się pukanie do drzwi piętro niżej. Dwa stuknięcia, potem znów dwa, a potem skrzypnięcie drzwi. Merl spojrzał na Rennarda pytająco. - Spodziewamy się gości? - zapytał szeptem.
-
I zaledwie metr od Ezreala i tak falującą wodę (która coraz bardziej spychała ich ku ostrym skałom) przerwała kolejna postać wpadająca do wody. Morska woda w oczach była zjawiskiem wyjątkowo nieprzyjemnym, a to właśnie Shiro poczuła, gdy opryskały ją słone krople. W dodatku trudniej było utrzymać się na powierzchni ze względu na kryształowe bransolety przeciwdziałające magii. - Co do... - Chłopak nie zdołał dokończyć, bo metr dalej wynurzyła się głowa Jinx, plująca wodą. - Tfu! Tfu, tfu, tfu, tfu! Obrzydlistwo. Hej, ale to było super. Wszyscy widzieli? Świetnie. Nie chce mi się wracać, żeby powtarzać.
-
- Rennard, zamknij się i nie panikuj. Nie można nienawidzić kogoś mocniej niż naszej matki. Ciebie co najwyżej nie lubi, nie przypisuj sobie aż takich zaszczytów - skomentowała. - Chwila, Du Couteau chyba mają niedaleko rynku rezydencję, co? Można tam kogoś wysłać i namówić ją do współpracy. Albo... Wysłać Elise do grobowca Du Couteau. Jakby nie patrzeć, ona też jest po części... Przeklęta - stwierdziła Christine. Merl wyprostował się i przybrał na twarz jak najodważniejszy wyraz.
-
Skały, skały, skały, i... Woda. Niezbyt wzburzona, jak się okazało, a ciemnozielony kolor sugerował, że głębokość była odpowiednia aby przeżyć upadek z kilkudziesięciu metrów. Ezreal przekroczył parapet i wybił się od niego, ciągnąc Shiro za sobą. W powietrzu już przybrał pozycję na wpół stojącą, na wpół siedzącą, tak, aby pierwszą częścią ciała która uderzy o powierzchnię wody były stopy. Kazał Shiro zrobić to samo, a potem puścił jej dłoń. Mimo amortyzacji siła uderzenia wypchnęła jej powietrze z płuc. Zanurzyła się w zimną toń, ale organizm zareagował odruchowo i już po chwili wynurzyła się i zaczerpnęła oddechu. Niecałe dwa metry dalej na powierzchni pokazała się biała głowa Ezreala. - Nic ci nie jest? - krzyknął.