Skocz do zawartości

Po prostu Tomek

Brony
  • Zawartość

    1875
  • Rejestracja

  • Ostatnio

  • Wygrane dni

    16

Posty napisane przez Po prostu Tomek

  1. Cóż, nie doczekałem się na więcej. Nie ma to jak powrócić po latach do tego samego fika. Also, spoczywaj w spokoju, okładko.

    Po kilku latach od mojego ostatniego komentarza, mogę powiedzieć na pewno jedno. Fanfik wciąż bardzo mi się podoba, i naprawdę żal, że nie jest dokończony. Chętnie przeczytałbym coś więcej w realiach Prześnionego koszmaru, do którego mam mimo wszystko pewien sentyment. Jak można się spodziewać po mojej wcześniejszej wypowiedzi, fik stoi na wysokim poziomie. Korekta i stylistyka nie sprawia tutaj żadnych niespodzianek, no i nie musiałem dopisywać swoich sugestii, co czasem mi się zdarza gdy wyłapię jakiś błąd. Fabularnie jest tak wciągający, jak niegdyś był. Muszę jednak odnieść się także do owego "rozstrzelonego tekstu" jaki rzucił mi się w oczy dawniej. Oczywiście formatowanie się nie zmieniło, ale moje podejście już tak. Jakkolwiek akapity mogłyby być trochę dłuższe, to zawierają wszystko co potrzeba, i do tego w odpowiednich ilościach. Opisy, dialogi, wskazówki, jest też trochę humoru w opisach i podobnych, który na szczęście się nie zestarzał. Czyta się przyjemnie i przejrzyście, tekst wchłania się praktycznie sam.

    Co do fabuły, nie ma się co jakoś super nad nią rozwodzić, bo prolog i rozdział pierwszy tak naprawdę szkicują nam tylko - choć robią to bardzo dobrze - realia oraz postaci bohaterów. Przyjemnie czyta się o przygodach i wątkach partyzantów, a dodatkowego smaku dodają sytuacyjne obrazki z życia pod reżymem Królowej Seleny z perspektywy jej podwładnych. Niestety, to wszystko się tak smutno urywa...

    Tak czy inaczej, dobry fik. W mojej osobistej skali dawania je... obdarzania różnych dzieł zainteresowaniem, daję 8/10. Dałbym 10 ale nieskończony fik, to cóż.

  2. A zatem to drugi fik na mojej bardzo niespodziewanej, acz też w sumie bardzo krótkiej liście. Cahan jest płodną fandomową pisarką z dużym warsztatem, dlatego nie spodziewam się znaleźć nic do czego mógłbym się przyczepić w stylistyce czy innych takich ważnych fandomowych słowach jeśli chodzi o pisarstwo. No i jak tutaj widać, nie zaskakuję się. Pod względem czysto technicznym jest bardzo dobrze, akapity są strawne, wypełnione możliwie najbardziej informacjami i opisami. Na te drugie nie mam co narzekać. Jest zachowana równowaga między kwiecistą mową, jaką ja sam reprezentuję, a czymś normalnym, codziennym, czymś co mogłoby powstać w głowie jako pojedyncza myśl. Czuć tutaj styl komedii, w samych opisach.

    Ten kawałek: "Przez chwilę zastanawiał się, czy otworzyć przebierańców, po czym doszedł do wniosku, że pediatrą i tak nie zostanie, więc równie dobrze może im otworzyć", bardzo mnie rozbawił. Już chciałem poprawiać błąd a tu proszę. Bardzo miły smaczek, szanuję humor. Cieszę się, że jest obecny nie tylko w tym zdaniu, ale tak ogólniej, szerzej, w całym fanfiku. Jako niegdysiejszy ścisłowiec, biolog dokładnie, szanuję nawiązania do rzeczy, które zapewne dopiero bym w pełni poznał, gdybym kontynuował swoją edukację. Trochę lżej szanuję nawiązania do dzisiejszego świata i techniki, ale to czysto osobiste, ponieważ sam umieszczam Equestrię gdzieś około końca Długiego Wieku XIX i pierwszej wojny. Ot, temporal dissonance.

    Komedyjka w swych początkach dobrze ukazuje stereotypowo widziane - choć pewnie nie do końca, zważywszy na to, kto jest autorką - studenckie życie w jedną z ważniejszych nocy w roku kucykowym. Przychodzą przebierańcy, a biedny kuc może nie tyle chce, co po prostu musi się uczyć. I tutaj zaczynają się niespodzianki, które może dało się wyczuć w początkowych wersach. Podoba mi się, jak gość podchodzi do problemu

    Spoiler

    zajebania solarisa książką od biochemii oraz ukrycia ciała

    i decyduje się połączyć przyjemne z pożytecznym, świętowanie z załatwieniem tak ważnej kwestii. Dziwi mnie jednak trochę wybór stroju, którym jest

    Spoiler

    Święty Mikołaj. Mają go tam w ogóle? No cóż, widocznie mają, skoro Cahan tak mówi, tak jak LoLa.

    Ogólnie rzecz biorąc całość jest napisana jaki tako bardzo niecodzienny side quest w czyimś jak najbardziej codziennym, choć z pewnością nie przyziemnym życiu. Idealnie na komedię, która nie bez powodu - którego nie zdradzę - ma tag dark. Zakończenia się nie spodziewałem, choć szczerze mówiąc ma dużo sensu zważywszy na to kim jest ten - ha, tfu! - jednorożec.

    Ogólnie wystawiam tutaj dobre 8/10. Dobra rzecz do czytania, przyjemna i wbrew pozorom dość lekka lektura. Nie jest to idealnie mój humor, ale podoba mi się ta pewna doza absurdu.

    • +1 1
  3. No więc tak. Mamy tutaj poważny fik, poważny tematyką i stylem pisania. Jest przejrzysty, na składnię nie ma co narzekać i nic specjalnie nie rzuca się w oczy. Akapity ładnie rozlokowane, krótsze niż moje, ale rozumiem o co tutaj chodzi i no, po prostu pomagają przyjmować tekst. Opowiadanie otwiera się bardzo prosto, sceną w barze, który jak dla mnie jest dość dobrze opisany jak na potrzeby takiej krótkiej formy. Nie ukrywam, ja może porozpisywałbym się tu i tam bardziej, lecz to moje skrzywienie a całość jest jak najbardziej satysfakcjonująca. Są czasem malutkie błędy, ale je poprawiałem na bieżąco w gdocsie.

    Naszego bohatera, pijącego w barze mimo, że jak sam wspomniał, niegdyś przyrzekał sobie, że nigdy nie wleje ni kropli alkoholu do gardła, męczy coś okropnego. Na tyle, że jego myśli odchodzą od głównego tematu jak od pułapki. Na tyle, że jak sam mówi, przyćmiło to nawet niełatwą przeszłość, wcześniejsze wydarzenia. Nawet bardziej, nasz jednorożczy przyjaciel chleje, jak się wydaje, na umór, by nie myśleć. Wynajduje każde inne tematy. A sprawa musi być dość poważna, skoro duma nawet o tym, jakby to było, gdyby mógł żyć życiem kogokolwiek z innych gości. I tutaj pojawia się zamierzony suspens. Co jest dla pijącego o dziewiątej wieczór ogiera tak ważne, tak ciężkie? Otóż jedziemy dalej.

     

    Spoiler

    Główny temat wjeżdża jak bomba. I tutaj muszę powiedzieć, że ten fik, że Czwarta trzydzieści nagle stał się dla mnie bardzo osobistą sprawą. Być może i taki jest dla autora, stąd jego napisanie. Samobójstwo jest dla mnie nielekkim tematem, czymś, z czym musiałem się mierzyć w przeszłości i co do dzisiaj czasem wypływa w najmniej oczekiwanych momentach, dając mi w kość. A pomoc w samobójstwie, to już naprawdę coś. Nie jestem pewien, szczerze powiem, jak czuję się z wyborem tego tematu. Jest niełatwy, ale może przeczytanie tej opowieści będzie w jakiś sposób oczyszczające. Koniec mojego "rantu".

    W każdym razie bohater zostaje poproszony o to, by pomógł przyjacielowi w samobójstwie. Może coś zahaczającego o eutanazję, z powodu niepełnosprawności - złamany kręgosłup. Tylko tyle, i aż tyle. To tylko dokładanie wagi do czegoś, co już samo w sobie jest śmiertelnie poważne, nie ważne czy ktoś ma złamany kręgosłup, depresję, czy rodzinę tak złą, że pchającą do takich czynów, co też jest w fiku poruszone. Kompletnie nie dziwię się reakcji pijącego kucyka. Sam nie byłbym w lepszym miejscu.

    Jednak bardzo brakuje mi pewnej rzeczy. Poza kwestią lekarzy, nie poruszona zostaje praktycznie jakakolwiek inna gałąź pomocy, chyba, że zostały one rzucone razem pod "okłamywanie, iluzję godnego życia" co opisał autor. Gdzie psycholodzy, psychiatrzy w skrajnym przypadku, skoro mają neurochirurgów? Rozumiem dylemat, rozumiem ciężar, bo sam nie wiem co bym zrobił po takich przejściach, ale brakuje mi tego. Czy to, że główny bohater trzymał się tak łóżka swojego przyjaciela, swojego brata, też było iluzją? Czy nie ma opcji, by kuc wrócił do domu, usiadł z przyjacielem i szczerze powiedział "jesteśmy razem do końca"? Albo "jeżeli ty umrzesz, to i ja"?

    Bardzo mi tego brakuje.


    Ogólnie fik mocny i dobrze napisany, ale nie mogę z pełnym uśmiechem powiedzieć, że mi się podobał. Nie był na pewno zły, i moje osobiste zdanie nie wpłynie na finalną ocenę, która wynosi 7/10. Kawał dobrego, skłaniającego do namysłu czytania.

    • +1 1
  4. Skoro przeczytałem, choć z pewnym poślizgiem czasowym, wszystkie dostępne w tej chwili rozdziały opowiadania, wypadało by dać autorowi jakiś sygnał i skomentować Kruchość Obsydianu. Tak jak wcześniej pisałem, czytałem fanfika z przerwami, i chociaż pamiętam różne rzeczy, to najświeższy pozostaje ostatni rozdział. Mimo tego jednak pozwolę sobie podjąć próbę skomentowania tego, co przeczytałem, jako całości.

    Zacznę od stylistyki, gramatyki i innych tyk. Poza wyłapaniem jednego błędu na o ile się nie mylę osiem rozdziałów, nie stało się nic, co by mi jakoś przeszkodziło w czytaniu. Autor pisze dobrze, widać, że ma doświadczenie w tym co robi oraz pewien warsztat. Fik czyta się płynnie, akapity ładnie porozdzielane, większe całości tekstu także zaznaczone moimi ulubionymi gwiazdkami. Ogólnie miód i orzeszki. Zdania są dobrze sformułowane, niektóre bardziej, inne mniej rozbudowane, ale zawsze można łatwo zrozumieć o co chodzi. Czytanie jest też dość lekkie, a moja przerwa czasowa w przyswajaniu Kruchości nie jest związana w żaden sposób z próbami przebrnięcia przez tekst, tylko ze sprawami osobistymi. Na duży plus jest właśnie ta płynność i lekkość, nie ma w tekście fragmentów, które musiałbym przeczytać dwukrotnie lub zatrzymać się nad nimi na dłużej, by dowiedzieć się, co Ghatorr miał na myśli. Także podsumowując duży plus, błędów nie znaleziono.

    Dalej, światotworzenie. Obsydianka to fik, którego akcja dzieje się wyraźnie po akcji serialu, i to widać. Świat, nawet Kryształowe Imperium, poszedł do przodu. Pojawiają się nowe maszyny, jak te kalkulatory magiczne czy podobne ustrojstwa, kucyki dorastają, mnożą się, ewoluują. Nawet monarchia zyskała na tym, że teraz wszystkie dawne powierniczki zostały księżniczkami, osiedliły się poza Ponyville, które w międzyczasie ewoluowało w Ponytown, założyły własne rodziny. Szkoła Przyjaźni jest bardziej rozbudowana, ma własny internat, nawet kody kreskowe już wymyślili! Są też postaci, które niestety jeszcze żyją,

    Spoiler

    jak Starlight Glimmer, która jest dyrektorką Szkoły Przyjaźni

    ale to niestety to już moje osobiste odczucie, niż przytyk do autora czy jego tekstu. W mojej opinii Ghatorr wykonał bardzo dobrą robotę, mimo, że o wielu wydarzeniach dowiadujemy się sporadycznie dzięki interakcjom i dialogom między bohaterami. Tutaj przykładem może być chociażby

    Spoiler

    historia Papilii, który przed zostaniem kucharzem Twilight miał być jeśli się nie mylę jej mordercą, lub też z pewnością niebywała przygoda, jaką było uzyskanie przez Księżniczkę Przyjaźni własnego roju podmieńców, który z radością i czasem aż za mocnym entuzjazmem usługuje jej w zamku.

    Czytelnik jest postawiony przed tymi zmianami z dwóch perspektyw.

    Po pierwsze, z perspektywy Obsidian, której szok kulturowy i niedostosowanie do życia w przyszłości, w zupełnie innym świecie, niż ten do jakiego przywykła, stojącym na dodatek w rażącej sprzeczności z jej wychowaniem, jest bardzo dobrze oddany. Dla której wszystko jest nowe, i mimo pewnych hamulców, wspomaganych i nie do końca, niesamowicie ciekawe.

    Po drugie, z perspektywy czytelnika, który ma tylko tę wiedzę, którą wyniósł z serialu, i ewentualnie jakieś swoje wyobrażenia jak to powinno wyglądać. Ghatorr wybrnął tutaj mistrzowsko, prezentując obraz interesujący, sprawiający, że z chęcią zapoznawałem się z różnymi ciekawostkami dalej, zastanawiając się wciąż, co jeszcze odkryję, jakie jeszcze odkrycia, postaci lub wydarzenia nie fabularne, ale poboczne zaserwuje mi Kruchość Obsydianu. Podobają mi się smaczki i nawiązania, jak na przykład uniwersytet w Cracow i sposób wypowiadania się mieszkańców tego miasta. Świat przedstawiony żyje, i zostało to dobrze oddane.

    Wreszcie, strona fabularna. Mamy tutaj przedstawione dobre zawiązanie akcji oraz interesujący jej rozwój, wprowadzający różne wątki i postaci.

    Spoiler

    Bardzo podoba mi się zestawienie starego z nowym w umyśle Obsidian, jak na przykład jej wspominanie o lekcjach, dawnych mistrzach, czy pewne tiki jak to, że kuliła się na widok wskaźnika Twilight w czasie pierwszej lekcji. To i inne podobne wskazówki, jak na przykład nieopisany lęk na każde wspomnienie o teleportacji, każą mniemać, że Sombra był niezwykle surowy nawet dla swojej córki, i nie wzdragał się przed karaniem jej cieleśnie za przewinienia, nieposłuszeństwo czy głupotę. A przynajmniej to, co w jego mniemaniu nią było. W ogóle widać, jak Obsidian była poddana surowemu i dość przedmiotowemu wychowaniu, co stanowi oczywisty kontrast z tym, w jaki sposób traktuje ją Twilight. Widać, że Księżniczka Przyjaźni próbuje swoim podejściem zmienić córkę Sombry, i nawet poniekąd jej się to udaje. Charakter Obsidian nie stoi w miejscu, rozwija się i dostosowuje do sytuacji naokoło, a sama klaczka przejmuje, zarówno bezwiednie jak i z pełną premedytacją, niektóre nowe cechy. Całościowo, jej historia przypomina właśnie historię Twilight, tylko takiej mroczniejszej i bardziej zagubionej, która musi mierzyć się z nowymi wyzwaniami. Akcja toczy się spokojnie, z wzlotami i upadkami dla Obsidian, oraz poznawaniem nowych kucyków, jak Joy, Verderer, Starlight czy Ambrosia. Nie można ich nazwać przyjaciółmi, a w wypadku Ambrosii jest prawie całkiem odwrotnie, ale Twilight się nie poddaje.

    Rozdział ósmy stanowi dobrą bazę pod względem rozwoju postaci i fabuły, i zdecydowanie rozbudza moje zainteresowanie, po tym jak Obsidian podchodzi do aspektu magii przyjaźni i zapoznaje się z Dziennikiem, który dostała od Joy. Nie w sposób jak Twilight, pełna chęci do nauki, lecz w sposób przedmiotowy. Jak tę magię zbadać i poznać, ale nie po to, by się po prostu czegoś nauczyć, pokonać kolejnego złola czy faktycznie nawiązać nowe więzi, lecz by tę magię wykorzystać przeciw innym, lub się przed nią obronić. Takie podejście sprawia, że z ciekawością wyczekuję na nowy rozdział, by zobaczyć, co będzie dalej, kim w końcu okaże się być Obsidian. Czy zdobędzie przyjaciół i poczuje, jakie życie może być piękne, czy czeka ją los jej ojca? Luna raczy wiedzieć.


    I skończyłem. Komentarz może być trochę chaotyczny, i nie przeczę, że piszę go bez żadnego przygotowania, na świeżo i od razu po lekturze. Mam jednak nadzieję, że coś wniesie, a przede wszystkim, że zachęci Ghatorra do dalszego pisania. Czekam na więcej przygód Obsidian i jak na razie wystawiam Kruchości Obsydianu wysoką notę. Jeżeli miałbym ubrać ją w jakąś skalę, to po pewnym zastanowieniu niech będzie to bardzo mocne 8/10. Tak trzymać!

    • +1 1
  5. Grim zupełnie nie był świadom, jaką minę musiał zrobić po zasmakowaniu zdecydowanie zaskakującej i egzotycznej przekąski, jaką był orzech podarowany mu przez Kirinę. Jednak kiedy ten zaczął już musować i ogier mógł poczuć pełnię smaku na języku i podniebieniu, jego pyszczek rozpromienił szeroki i szczery uśmiech kucyka ziemskiego, dość rzadka i raczej niepowtarzalna rzecz widziana z reguły na obliczu surowego weterana. Przez krótką chwilę kapitan zamyślił się, rozkoszując się prezentem i nie patrzył za bardzo na to, co wyczynia Eris na stole. Wrócił jednak na tyle wcześnie by zobaczyć to, co stworzyła z naszykowanych przez Sulphura dań.

    Zdecydowanie było to coś, czego wcześniej nie widział, i jako bardziej konserwatywny smakosz chyba obawiałby się spróbować. Nie odzywał się jednak, bo i po co. Co kraj, to obyczaj.

    Kiedy ta zaczęła opowiadać o misji, jaka czekała ich niewielką, najprawdopodobniej dwukucykową drużynę, rdzawy ogier zaczął przysłuchiwać się jej słowom znacznie uważniej. Elementy Harmonii? Wszak Powierniczki pojmano już dawno temu, a same klejnoty, już wcześniej legendarne, najprawdopodobniej zaginęły, lub znalazły się w łapach lub kopytach podłego nieprzyjaciela. Jednak... taaak, odzyskanie czegoś tak ważnego na pewno nie tylko pomogłoby porwać do buntu cały okupowany kraj, ale też miałoby i bardziej wymierne zastosowanie. W Elementach drzemała magia, i choć Grim sam się czasem łapał na tym, że nie myśli o niej zbyt pochlebnie, bowiem ich wrogowie się nią otwarcie posługiwali, to wiedział, że gdyby Rebelia je zdobyła...

    Cóż. Wrogowie, czy to Podmieńce, czy Sombra, mieliby pozamiatane. Wtedy do ostatecznej rozprawy z nieprzyjacielem pozostałyby tylko skądinąd dobre w wojaczce gryfy, ale i ich Królestwo nie dałoby chyba stawić czoła magii Elementów, Księżniczkom - bo możnaby wtedy uwolnić je obie - oraz zjednoczonym siłom trzech equestriańskich plemion. Z całej wypowiedzi Eris kapitan Grim mógłby mieć tylko jedną uwagę.
    - Nigdy nie byłem zbyt mocny w kłamstwach - przyznał się szczerze, rozkładając kopyta w geście nieco udawanej bezradności. W oczach miał jednak lekko wesołe iskierki - Na całe szczęście nie jestem sam, a wywiad Rebelii składa się z całego mnóstwa znających się na rzeczy, gotowych na poświęcenia kucyków. Na pewno jest tam ktoś, kto potrafi dobrze łgać, i można to wykorzystać. Później przygotuję rozkazy i prośbę do wywiadu, by agenci w polu i ewentualni szpiedzy w szeregach wrogów rozprowadzali odpowiednie plotki, pogłoski. W takim chaosie na pewno będzie łatwiej i zdobyć informacje, i się poruszać. To może się udać.

    Dalej brodaty kuc zastanowił się chwilę, powstrzymując swą chęć by zarówno skosztować czegoś z niesamowitej ilości smacznego jedzenia wystawionego w tak wspaniały, twórczy sposób przez Sulphura na stół, jak i przytulić butelkę nalewki. Ucztować można potem, gdy pozna się więcej szczegółów, a przy stole można nakreślić jakiś głębszy plan.
    - A zatem to jest nasza główna misja. Elementy Harmonii. Z całą siłą, jaką reprezentujemy, nie będzie to łatwe. Nie jestem pewien nawet, czy wiemy gdzie mogą być. Lecz uważam, że spróbować trzeba, to może odwrócić zły los, jaki spotkał naszą krainę. Chętnie dołączę do wyprawy, tylko jedna sprawa. Pod moją nieobecność ktoś musiałby mnie zastąpić, bowiem w tak śliskiej sytuacji nierozważne byłoby odbieranie i przesyłanie jakichkolwiek listów. Mógłbym co najwyżej spotykać się z kurierami osobiście, nadając wiadomości słowne, ale i to jest ryzykowne.

    Grim uśmiechał się przyjaźnie, widząc jak Eris wykonuje charakterystyczny, zabawny gest niespodziewanego boopnięcia Sulphura w nos, jak i drobną niecierpliwość młodego ogiera. Ach, kapitan wiedział co żółty kuc mógł czuć, sam wszak był kiedyś podrostkiem i młodym ogierem. Ten zapał widoczny w oczach, oddanie sprawie, ciekawy efekt z falującą grzywą... Kto wie, może i Główny Pocztowy, jako osoba i tak już odpowiedzialna za tyle rzeczy, miał na tyle ognia w sobie, by podołać zadaniu. Z pyszczkiem rozdzielonym między namysł i uprzejmą wesołość ogier dosiadł się wreszcie do stołu, popijając herbatę, nalewając sobie nalewki i częstując się zarówno marchewkowym krokiecikiem, jak i burgerem do odgrzania. Cieszyła go ta atmosfera, jakże inna od poważnego nastroju wśród dowódców sztabowych lub przepełnionych zemstą i przemocą, choć już teraz dużo rzadszych akcji bojowych.
    - Jeżeli mam wyruszyć, by wspomagać i być może ochraniać naszego bardziej wtajemniczonego gościa, będę potrzebował zaufanego kuca, który pomagałby mi przekazywać wiadomości - kontynuował Grim w przerwie między posiłkami. - Zastępcy, czy też może adiutanta, prawdopodobnie obu. Sulphurze... czy byłbyś chętny przyjąć na siebie to brzemię? Zarządzanie moją komórką dzielnych kucyków, pośredniczenie w wiadomościach, pod moją nieobecność? Byłbym zaszczycony. Wyglądasz na porządnego ogiera. A co do samej wyprawy... czy są jakieś informacje, które by nam pomogły? Droga Eris? Być może ze względu na tajność, Księżniczka była dość oszczędna w słowach.

    Do czego Grim się głośno nie przyznał, a co dodatkowo zaprzątało jego uwagę, była jedna rzecz. Czy nosek Eris rzeczywiście wydaje dźwięk, jaki opisał żółty kuc.

  6. Podążając tunelem, mimo pewnych niedogodności w postaci wystających korzeni, brodaty ogier był w stanie docenić to, jak szybko udało się zorganizować zarówno siły, jak i środki, aby wykopać i przygotować nowy tunel, na końcu którego czekał na niego Sulphur, jeden z wtajemniczonych i członek lokalnej placówki. Choć ogier koordynował ucieczkę kuców oraz organizowanie oddziałów, nie miał dotąd okazji zakręcić się wokół tej placówki na tyle mocno, by poznać wszystkich, jednak akurat żółtego kucyka co nieco kojarzył i wiedział, że przynajmniej do tej pory ten nie zwykł był stacjonować pod ziemią. Mimo niedogodności, korytarz robił na ziemskim kucu raczej dobre wrażenie, tym bardziej, że po pewnym czasie jego myśli przeszły z wyklinania na czym świat stoi każdego kolejnego potknięcia do rozmyślań. Grim myślał o bitwie, poniekąd jako o swej osobistej porażce, oraz o całej wyprawie, która do niej doprowadziła. Stracił wielu przyjaciół, niektórych dopiero poznanych. Z perspektywy czasu nawet o kucach, które się z nim zupełnie wtedy nie zgadzały, myślał chociaż jako o towarzyszach. Wszak każdy z nich, choć na różny sposób, walczył o to samo.

    Ten ciężar straty na sercu rozpalał dodatkowe pragnienie zemsty. Było ono tym gorętsze kiedy jego myśli schodziły na Animal Heart, ujmującą pegazicę i jego przybraną córkę, z którą kuc stracił kontakt i nie wiedział, co się z nią działo. Mógł mieć tylko nadzieję, że dotarła do Tycjana lub którejś z komórek Rebelii i udało jej się wydostać. Jego rozmyślania przerwało wbicie się z pełną siłą przyspieszonego chodu najpierw chrapami, a potem czołem w zakamuflowaną ścianę. Może i zakląłby siarczyście, jednak ta ściana zaraz ustąpiła pod dotknięciem, zmuszając go do szybkiej i tylko naprawdę wielkim szczęściem udanej próby złapania równowagi. Po całkowicie i w pełni profesjonalnym wkroczeniu do pomieszczenia, Kapitan Grim wyprostował się lekko, potoczył wzrokiem po zdecydowanie nowym, aczkolwiek już gustownie urządzonym gabineciku, na chwilę zawieszając go na Sulphurze i na dłuższą chwilę zatrzymując go na nieznanym sobie stworzeniu. Sympatycznie wyglądającym, skądinąd. Rdzawy kuc od razu dostrzegł na jej czole krzywy róg, jednak jego niegdysiejsze uprzedzenia wobec pewnej rasy kuców dawno zmył fakt, że jeden z magicznie uzdolnionych uratował mu życie. By nie wspomnieć o fakcie, że teraz rdzawy kuc postrzegał wszystkich Equestrian jako jeden naród, pragnący gorąco zrzucić kajdany niewoli, a nie jako trzy kasty. Takie myślenie pozwalało skoncentrować złe emocje przede wszystkim na wrogach Luny i kucyków.

    - Znakomicie. Dziękuję za wprowadzenie, Sulphurze. Nie wierzę, że znowu dałeś się ograć - Grim po wysłuchaniu raportu zasalutował dziarsko jednemu ze swoich podwładnych, radując się w duchu, że jak na razie na jednej z najważniejszych tras przerzutowych panował spokój. Nawet klepnął go lekko w plecy, na znak uznania i by pokazać, że nie gniewa się o nic. Nie omieszkał także zbliżyć się do szafki z zaopatrzeniem i otworzyć ją szeroko. - Śmiało, częstujcie się czym chcecie, nie trzeba było na mnie z tym czekać! Z sokiem pomidorowym jest trochę gorzej, ale myślę, że tym co tu jest można się z powodzeniem najeść i rozweselić. Lubię czasami odwiedzić Ponyville, ze względu na spokój jaki tu panuje, na nieskażoną jeszcze energię tej osady. A dwa, trzy lata temu nawet nie wiedziałem, że istnieje!

    Z tym ostatnim zdaniem kuc bez ceregieli sięgnął po butelkę cydru oraz herbatę. Rozkazy rozkazami, wojna wojną, lecz kiedy jest chwila spokoju i wytchnienia, trzeba zeń korzystać. Tym bardziej, że jak wynika z raportu żółtego kucyka, rdzawy ogier może wkrótce udać się na pewną bardzo tajną misję. Cieszył się nieco we wnętrzu niczym źrebak na wieść o Nocy Koszmarów, bowiem od pewnej chwili nie był za bardzo w stanie ruszyć się zza biurka, i zaczynało mu to już dokuczać. A wyprawa miała odbyć się, jak widać w towarzystwie nikogo innego jak tej uroczej i tajemniczej niewątpliwie klaczy. Kiriny Eris. Która właśnie zaproponowała mu jakiegoś orzeszka.
    - Przyjmuję, dziękuję - odparł Grim wesołym tonem, choć zanim wpakował sobie orzeszka do ust ogier uśmiechnął się lekko. Kapelusz, papuga? - Jakkolwiek kiedyś o tym myślałem, jestem żołnierzem, a nie piratem, droga Kirino Eris. Miło mi cię poznać. Jak zakładam, masz związek z ową tajną misją?

    Oczekując na odpowiedź, ogier zakrzątnął się by przygotować herbatę. Miał na tyle podzielną uwagę, że na spokojnie byłby w stanie się zatrzymać by tej odpowiedzi faktycznie wysłuchać, gdy nadejdzie.

     

    • Lubię to! 1
  7. Kapitan Grim, od niedawna jedna z wiodących sił w Rebelii, wierny sługa księżniczki Luny, zmienił się od czasu pamiętnej bitwy o Canterlot. Brał w niej udział jako jeden z dowódców, i jako jeden z nich ledwo uszedł z życiem, kiedy siły buntowników poniosły klęskę. Mówi się, że jego własne siły musiały siłą ściągnąć go z pola bitwy, bowiem waleczny ziemski kuc bronił swych osiągnięć łopatą i mieczem. Podobno trzeba było go znokautować, aby wyprowadzić go z upadającego miasta. Jednak udało się to. Grim Cognizance, pułkownik sił rebelianckich, największy zwolennik Księcia Equestrii, przetrwał. Po walkach w stolicy próbował przez bardzo krótki czas zorganizować własną komórkę Rebelii, by w imię swoich ideałów podjąć dalszą walkę.

    Jednak ostatecznie do żadnego rozłamu nie doszło. Księżniczka Luna została w cudowny sposób odmieniona, by przejąć dowództwo nad organizacją dążącą do przywrócenia Diarchii w podbitym przez Podmieńce, zbuntowanym kraju. Przeprowadziła ona rozmowę z ziemskim kucem, uchylając się do niektórych postulatów, które ów przedstawił jako filary swej osobistej wojny przeciwko zniewoleniu, jakie panowało w kraju również przed najazdem Chrysalis oraz sprzymierzonych z nią sił ciemności. Po długich paktach z Księżniczką Grim zdecydował się przyłączyć do jej odłamu Rebelii, by walczyć o spójną, wolną i niezależną Equestrię, w której żądania każdego kuca będą rozpatrzone i wysłuchane. Ci, których porwał za sobą dołączyli do ogólnokrajowej walki jako doborowe siły wprawionych w podjazdowej wojnie partyzantów.

    Sam kuc zmienił się także fizycznie. Jego wąsy i broda rozrosły się, niegolone. Spojrzenie, już wcześniej stalowe, nabrało twardości i autorytetu, a mięśnie, i tak wcześniej obecne dzięki ciężkiej pracy, uwypukliły się na tyle, by rywalizować z tymi dowódcy Greena. Także i uzbrojenie ogiera zmieniło się. Prosta, skórzana zbroja została zastąpiona mieszanym, skórzano-łuskowym pancerzem, a do łopaty noszonej przy boku niczym wierny oręż, dołączył prosty miecz. Oczy ogiera widziały także wiele papierów związanych nie tylko z taktyką, ale też i strategią Rebelii, której wciąż pomagał ze wszystkich sił albo bezpośrednio, albo zza biurka.

    Dziś jednak rdzawy ogier dostał inne zadanie. Ma stawić się w pomieszczeniu, o którym do tej pory nie wiedział, że istnieje. Widać, że sekret misji ma zostać zachowany. Dlatego też odprawił swych adiutantów, pewnie wkraczając samemu w prowadzący doń tunel.
    - Przekażcie najnowsze rozkazy placówkom położonym niedaleko stolicy - oznajmił zanim wkroczył w podziemne przejście. - Dalsze rozkazy dotrą, kiedy dowiem się, czego potrzebuje ode mnie księżniczka Luna. Chwała wolnej Equestrii!

    Z tym pozdrowieniem, pożegnał swe kuce i udał się w głąb tunelu, niepewny tego, co może nastąpić.

    • Lubię to! 1
  8. No, Twarz przeczytana, zatem najwyższy czas, póki wrażenia są jeszcze w miarę świeże, zabrać się za skomentowanie dzieła Verlaxa. Na całe szczęście, czytanie Kryształowego Oblężenia, które podobno jest dość długie a mi po samych wstępnych oględzinach po prostu nie przypadło do gustu, nie jest wymagane przy wypowiadaniu się na temat TkS. Inaczej byłoby mi dość ciężko, przegryźć się przez fik, którego nie lubię, by wyrazić swoje zdanie na temat fika, który, choć trudniejszy w odbiorze niż rzeczy jakie czytałem do tej pory, zyskał moje uznanie. Nie miałem też okazji czytać wersji konkursowej, dlatego będę odnosił się tylko do już skorygowanej i poprawionej edycji reżyserskiej. Jest to też pierwszy fik jaki czytam od Verlaxa, jak i pierwszy z tagiem political, który dla mnie jest terra incognita. Dziewiczym, niezbadanym polem.

    Po pierwsze, one-shot nie należy do krótkich. 54 - 55 napisanych stron to imponujący wynik, i choć być może znajdą się dłuższe fanfiki, ja nie miałem z takimi do czynienia. Tekst nie jest jednak rozbuchanym na chama laniem wody, tylko po to by dobić do pewnego limitu lub po prostu zapełnić strony. Wręcz przeciwnie. Mamy tutaj do czynienia z solidnymi, wypełnionymi treścią, która robi sens i ma swój cel kartami powieści, która nadaje ciała i głębi opisywanemu światu i rzeczywistości, w jakiej żyją bohaterowie. Każda strona historii o przemianach w Equestrii, o jej nagłym niczym solidny kopniak w nieprzygotowany plot skoku technologicznym i obyczajowym, o odejściu od utopijnej wizji grzeczniutkiej pacyfistycznej monarchii na rzecz czegoś wręcz odwrotnego, o tym co z tym fantem zrobią i jak zareagują kuce z różnych warstw społecznych, jest miejscem na bardzo solidne, pełne detali światotworzenie,

    Wspomniane światotworzenie jest rzeczą, którą cenię sobie znacznie bardziej niż prostą, choć jeśli chce się mieć ją zrobioną dobrze, także wymagającą pewnej znajomości pióra ponyfikację. Tutaj widać obie te rzeczy. Ponyfikacja pewnego okresu, który na historii nigdy mnie specjalnie nie przyciągnął i z którym głębiej zapoznaję się dopiero teraz, ubogaconego różnymi terminami i słownictwem z epoki, połączona, niejako spleciona z faktycznym tworzeniem, malowaniem wręcz świata przedstawionego wychodzi na zdecydowany, mocny plus w Twarzy. Opowiadanie wyjaśnia, lub wręcz dopiero co rozrysowuje pewne różne kwestie, jakich o ile byłem w stanie się zorientować nie poruszono w tekście, do którego TkS ma być spinoffem. Które w oryginalnym KO były wręcz potraktowane po macoszemu, zaniedbane. Dodatkowo, rozpisanie wszystkiego z perspektywy głównego bohatera, gryfiego reportera wędrującego po całym zmieniającym się aż nazbyt gwałtownie państwie nadaje tekstowi dodatkowej lotności. Mimo, że dla mnie nie był to fanfik lekki w odbiorze, widać tutaj być może pewne braki w mojej wiedzy z dziedzin, o jakie opierał się imć Verlax, zastosowanie takiego zabiegu wpłynęło na całość zdecydowanie i niezaprzeczalnie dobrze. O odbiorze będzie więcej napisane dalej. Obawiam się, że nawet nie skończyłbym Twarzy, gdyby była napisana bardziej suchym i ograniczonym stylem narracji trzecioosobowej, czy wręcz poniekąd kronikarskim, jak miało to miejsce w jednym z najlepszych czytanych przeze mnie fików, o ile nie tym najlepszym, Aleo he Polis Dolara.

     

    Spoiler

    Bardzo przypadł mi do gustu także fakt, że ów reporter nie opisuje wszystkiego z próżni. Jest to jego druga już wizyta w Equestrii, kraju, który niegdyś pokochał za pewne jego specyficzne cechy, których nagłej, gwałtownej śmierci jesteśmy świadkami na przestrzeni historii. Dobrym smaczkiem są rozmowy z przyjaciółmi, kucykami, które niewątpliwie poznał jeszcze w czasach, gdy wszystko było wesołą sielanką. Ich zachowania oraz dialogi stanowią dobre porównanie między kiedyś i dziś, tak samo jak na przykład ogromne problemy z morale Maremachtu, jakich możemy być świadkami w czasie rozmowy z instruktorem, ćwiczeń strzeleckich oraz scen z powstaniem w Ellinois. Sam opis przemian społecznych, które nieuchronnie podążają za przemianami gospodarczymi, a przy gwałtowności tych ostatnich w fiku nawarstwiają się wręcz, jest poniekąd moją odpowiedzią na to, na czym tak zależało mi w Aleo. Wyjaśnienia i pokazania od podszefki tej bardziej "życiowej", codziennej strony tego, co dzieje się w opowiadaniu. Jak widać jednak, miast do wspaniałej historii skuczonego Bizancjum, coś tak dobrego spotkało opowiastkę o II WŚ z perspektywy skuczonych i nieco stępionych by nie było nieporozumień Nazistowskich Niemiec. Cóż, życie nikomu nie szczędzi rozczarowań, jak rzekłby Wędrowycz.

    Sam rozdział z powstaniem bardzo mi się podobał, stanowi organiczną, logiczną, dość realistyczną a przez to na miejscu reakcję mieszkańców na godzące często bezpośrednio w nich zmiany w Equestrii. Tym bardziej, że z tego co zrozumiałem z fika, prowincja od początku miała z macierzą kontakt dość luźny, a urzędników centralnych nigdy nie było wielu. Właśnie, reakcję. Co ciekawe, to chyba pierwsze powstanie o podłożu rojalistycznym i konserwatywnym, jakie wzbudziło moją sympatię, ba, poparcie. Cieszyłem się wręcz, gdy czytałem o sukcesach rojalistów z Ellinois nad budzącymi w mojej głowie bardzo niepozytywne skojarzenia Maremachtem. Tak, jestem stronniczy, ale sprawiało mi dużą satysfakcję czytanie o tym, jak nowoczesna i rzekomo świetnie wyszkolona armia dość jednoznacznie kojarząca mi się, jak zresztą cała Equestria na końcu opowiadania, z pewnym bardzo negatywnie przeze mnie traktowanym reżymem, dostaje sążnisty wpiórdol. Jak pierzcha niczym banda dzieciaków przed bohaterskimi chłopami idącymi na nich z kosami i szablami. Nawet, jeśli pod wodzą szlachty. I chociaż wiem, że zapewne powstanie prędzej czy później jednak upadło, to jednak wciąż gdzieś tam w głowie pobrzmiewa szczęk żelaza i dumne pieśni walczących o swoje kucyków. Do boju, Ellinois!


    Dalej, warstwa techniczna. Nie mam opowiadaniu nic do zarzucenia. Twarzą ku Słońcu to solidny fanfik, dobrze napisany, nie wyłapałem żadnych błędów, powtórzeń, problemów z interpunkcją czy innych wesołych kwiatków, jakie nie raz wkradają się w pisma różnych autorów. W tym moje, bo i pewnie w tym poście kilka takich niespodzianek się znajdzie. Język jest bogaty i zapewne odpowiada on rozległej wiedzy autora na temat poruszonych dziedzin. Jest wiele terminów historycznych i słówek, które stanowią dodatkowy smaczek doprawiający już i tak naprawdę dobre danie dla umysłu, jakim jest opowiadanie Verlaxa. Niestety, z tym wiąże się też pewna zasadnicza wada, która w mojej subiektywnej opinii wychodzi na minus. Coś, co sprawiło, że nie byłem w stanie przeczytać tego fanfika, jak niektórzy komentujący, jednym tchem, nie odrywając się od monitora. Jak wskazywałem poprzednio, gdyby nie styl i perspektywa, być może nie skończyłbym opowiadania. Wskazuje to na moją niewiedzę w pewnych dziedzinach, jednak wielokrotnie musiałem odrywać się od lektury by jakieś słowo przetłumaczyć, zajrzeć do słownika czy otworzyć albo wikipedię, albo fizyczną encyklopedię czy słownik, by następnie z głębszym zrozumieniem wrócić do lektury.

    Bardzo brakuje mi tu pewnego zabiegu, zastosowanego już w poprzednio przeze mnie przywoływanym opowiadaniu Dolara, które także stanowi gratkę dla miłośników historii, tak jak Twarzą ku Słońcu. Mianowicie objaśnień wewnątrz tekstu. Tych gwiazdek, numerków przy obcych słowach, które jasno kierują czytelnika do krótkiej notatki objaśniającej od autora znajdującej się pod tekstem, na samym dole strony. Albo do listy słówek na końcu książki. Zabieg, z jakim pierwszy raz spotkałem się w wydanych papierowych tomach różnych autorów. Niby taka mała rzecz, a cieszy i wpływa na odbiór dzieła jako całości. I jest to jedyny minus, o jakim wspominam na końcu, całości historii pięknie nam opisanej przez Verlaxa.

    Ogólna ocena fanfika to mocne i porządne 9,5/10. Byłaby pełna dyszka, no ale ten brak objaśnień, o które albo musiałem pytać albo szukać na własną rękę nieco tutaj przeszkadza w płynnym odbiorze fika. Poza tym jest dobrze, zajebiście wręcz. Może skuszę się na jeszcze jakieś opowiadanie od autora, który z pewnością mnie zaskoczy i zapewni przyjemną lekturę. Ostatnia ważna rzecz, chciałbym także oddać 10 i finalny głos na EPIC dla Twarzą ku Słońcu. W moim mniemaniu naprawdę na niego zasłużył, poza tym aż smutno się robi gdy widzi się dobry kawał historii wiszący sobie jak szynka w rzeźni o krok od nagrody wyznaczającej pewne standardy w fanfikowym światku. Dziękuję, dobranoc.

    @Dolar84@Cahan
    dwójka, bo nie wiem, kto teraz odpowiada za podliczanie głosów.

    • +1 2
  9. Moje pierwsze spostrzeżenie jest takie, że wyraźnie widać różnicę, jaką zaowocowało skończenie Aleo przez autora po latach. Ostatni rozdział i epilog różnią się nieco zarówno stylem, jak i takimi detalami jak pisanie tytułów czy nazw własnych kursywą, co wcześniej nie występowało. Jednak nie jest to rzecz, która znacząco wpływa na sam odbiór ostatnich dwóch aktów tego wspaniałego dzieła, które zdecydowałem się ponownie przeczytać po tych wszystkich latach. Pamiętam entuzjazm, z jakim przyjmowałem każdy kolejny rozdział, oraz moją reakcję na wznowienie opowiadania przez szanownego Dolara. Opowiadania, które jest wykonane kunsztownie, mimo kronikarskiego stylu może budzić podziw zastosowanymi opisami czy bogatym słownictwem, zarówno dzisiejszym, niegdysiejszym, jak i pochodzącym bezpośrednio z epoki, która została tutaj skutecznie i doskonale skucykowana. Opowiadania, którego nie mogłem dokończyć, przez różne okoliczności i burze, aż do dziś.

    Następnie, podtrzymuję każde swoje sformułowanie z mojego poprzedniego komentarza, który, choć będący czysto spontaniczną i żywiołową reakcją na sprawnie napisaną i opartą na dobrym pomyśle oraz solidnym światotworzeniu historię. Smakowite sceny batalistyczne, które choć sprowadzone do formy kroniki i w pewnym sensie pozbawione przez to tej duszy pierwszoosobowej, bezpośredniej walki nie tracą uroku. Do tego w każdej możliwej formie, od starć w polu przez oblężenia, walki miejskie, na bitwach morskich kończąc. Wspomniane wyżej opisy, których jest dużo, nieraz zajmują osobny akapit lub dwa, są bogate, wypełnione wieloma miodnymi szczegółami, smaczkami oraz słownictwem zaczerpniętym z wielu różnych źródeł, o czym już wspominałem. Dotyczy to zarówno opisów lokacji, jak i postaci, ich charakteru i zachowań, oczywiście w takim zakresie, w jakim może to wystąpić u bohaterów będących bardziej tłem i nośnikami wydarzeń, niż faktycznymi, zbudowanymi w pełni istotami. Jednak należy podkreślić, zacna to kronika, która wywołuje u swojego czytelnika łzy w oczach. A znalazło się miejsce, dla takich malutkich, ale zawsze, w ostatnim rozdziale, choć przecież od początku było wiadomo, jak starcie się skończy. A przy ostatnim okrzyku mieszkańców przeszedł mnie dreszcz...

    Spoiler

    Opis bestialskiego, bezlitosnego wymordowania potomstwa obrońców, wśród którego niewątpliwie znalazły się naprawdę młode źrebiątka, oraz implikowana popełniona wcześniej podobna lub gorsza zbrodnia - wszak na okrętach trzeba było zrobić miejsce - wywarł na mnie pewne wrażenie. Nieobce są mi takie słowa czy obrazy, ba, nawet nagrywane wideo z konfliktów toczących się aktualnie i wcześniej na świecie, jednak niezmiennie pojawienie się takiego wątku w fikcji bądź co bądź kucykowej, nawet jeśli wojennej, wywołuje pewne uczucia. Widzicie, mam bardzo bujną wyobraźnię, być może graniczącą z chorobą. Ale jest to jednak opowiadanie wojenne, a scena niemal przypomina to, co czytałem kiedyś o oblężeniu Głogowa, choć u Sombry zabrakło, niestety lub też na całe szczęście, tej inwencji twórczej by przytroczyć biedne źrebiątka do maszyn oblężniczych. Widać nawet jednorożczy uzurpator i samozwaniec ma więcej serca niż Niemcy, z których niektóre inne narody europejskie - w tym na hańbę i mój - brały przykład...

    Na szczęście obrońcy dokonali należytej zemsty na swoich oprawcach. Z dziką satysfakcją mógłbym opisywać skowyt zwęglanych zwolenników Sombry, skutecznie dorabiając do opowiadania tag gore, jednak jakoś tak czuję, że nie było to zamysłem autora, choć ta jedna strona aż się prosi o nieco bardziej obrazowe opisy sprawiedliwych cierpień które w dzisiejszych czasach być może byłyby zbrodnią wojenną, a które to przypadły w udziale armii oblegającej.


    Kolejny punkt. Fakt takiego stosowanego przez autora obcego słownictwa, pewnego makaronizowania, sprawia, iż całość czyta się troszeczkę jak którąś z ksiąg Trylogii pana Sienkiewiczka. Każdą z nich doceniłem, a nawet znalazłem w niej urok i przyjemność, choć do dziś naczelną pozycję ma u mnie Ogniem i Mieczem. Nie wiem, czy to sentyment, forma, czy sam opisany konflikt. Stąd też i moje pozytywne podejście do podobnego zabiegu zastosowanego, by dobrze odzwierciedlić zarówno skucykowaną epokę, jak i minione dzieje upadłego Cesarstwa z perspektywy spisującego je kronikarza.

    Spoiler

    Gdy okazało się, że jest nim Kechrimpari z rodu Elektron, wojskowy, polityk, szlachcic, oraz teoretycznie złodziej i morderca, byłem coniebądź zaskoczony. Chociaż spodziewałem się, że będzie to ktoś z otoczenia bazyleusa, lub bezpośredni świadek opisywanych wydarzeń. Podobną acz większą niespodziankę miałem, gdy dowiedziałem się, że końcowy wpis oraz opis dotyczący kto wie jak wielu chwil dogorywającego Crystalopolis i Cesarstwa dodał do zapisków najwidoczniej w końcu schwytanego przez się szlachcica-kronikarza sam Król Sombra.


    Z drugiej strony, brakuje mi nieco opisów codziennego życia, o czym wspominałem przy swojej uprzedniej wizycie w tym wątku. Nie są obecne takie rzeczy jak ceremoniał dworski, obrzędy odprawiane przez cesarza Kando, czternastego tego imienia w chwili grozy. Sama kultura Cesarstwa, czy też może głębsze wniknięcie w historię głównego antagonisty lub wątek, którego spoilery zabraniają mi wymienić, a który był bezpośrednią przyczyną upadku znamienitego Krystallina Autokratorias. Kilka zdań także sformułowałbym nieco inaczej, jednak są to już moje bardziej osobiste spostrzeżenia, niż coś co stanowi znaczącą opinię. Pozdrawiam dyrygenta orkiestry śmierci rozpoczynającego przedstawienie. Niby poprawnie, a nieco dziwnie. Już "spektakl" zrozumiałbym nieco lepiej.

    Spoiler

    Mówię tutaj o intrydze kupców z trzech krajów, na przestrzeni półwiecza. Jak to powiedział pewien nowobogacki z czasów zmieniającej ustroje Polski, mają rozmach skurwisyny! Sam ten plan, ów rozpisany i wyegzekwowany spisek, choć ostatecznie nie poszedł do końca po myśli pomysłodawców, zasługuje na osobne opowiadanie. Takie, w których można byłoby zawrzeć także różne wątki z przeszłego życia kadeta Sombry oraz jego zakulisowych, wspieranych przez zagraniczne złoto akcji i mechaniki jego relacji ze zleceniodawcami, którzy jak się okazuje też wcale tak mu przychylni nie byli.


    Tak jak powstała ekranizacja wymienionej przeze mnie części Trylogii, tak i podtrzymuję swą poprzednią opinię, ponownie odwołując się do swego poprzedniego posta. Bardzo miło byłoby mi zobaczyć, choć wiem, że przy obecnym stanie fandomu jest to prawdopodobnie niemożliwe, o ile sam tego nie zrobię, fanowską animację. Swojego rodzaju cyfrową ekranizację może nawet nie Aleo he Polis jako całości, choć z pewnością na to zasługuje, ale samej historii, i jej najważniejszych wątków. I tu pojawia się dysonans z moim pierwszym postem. Jak za pierwszym razem czytałem fanfikcję ekscytując się bizantyjskim klimatem, tak teraz czytam tę historię jako opowiadanie stricte kucykowe, będąc bardziej zainteresowany światotworzeniem oraz różnymi mechanizmami stojącymi za tym, że Cesarstwo wygląda jak wygląda. Zaiste, wiele bym dał by poznać myśli Dolara na temat tego, co działo się przez 1453 lata istnienia tego kraju, na temat jego relacji z sąsiadami, własnymi obywatelami, na temat magii Kryształowego Serca oraz tego jak zarówno bazyleus Kando z rodu Smaragdi, jak i przeciętny obywatel odnosił się do tego, że państwem ościennym włada para bóstw, dosłownie odpowiadających za cykl dobowy świata. O ile faktycznie za niego odpowiadają.

    Podsumowując mój już i tak przydługi i pełen dywagacji post, zajebiste opowiadanie, 10/10, uściskałbym Dolara gdybym mógł, cieszę się mogąc skończyć je po latach. Mam nadzieję, że cała moja pisanina grubo po zachodzie słońca stanowi wystarczające uzasadnienie, by doliczyć ósmy głos na zdecydowanie zasłużony moim zdaniem tag EPIC.

    • +1 2
  10. Są dwie możności. Albo budować swoje wspaniałe, przyszłe, w pełni zrównoważone komunistyczne imperium opierajce się na droidach - znacznie łatwiejszych do ogarnięcia jako funkcjonariusze niż podatni na korupcję ludzie - tutaj, albo poza układem słonecznym. Zasadniczo najprawdopodobniej ostatnie dni na Ziemi wpłynęłyby na moją decyzję, nawet jeśli nie zdecydowałbym się odwdzięczyć osobiście. Także... wiecie co i jak, ziomeczki.

    Co byś zrobił, gdybyś został avengerem? Moc dowolna, byle nie jakaś w chuj OP. Jeden doktor Strange czy Superman albo inny Thor wystarczy.

  11. Hamzat ponownie otworzył oczy. W sumie równie dobrze nie musiał, ponieważ gdy usłyszał nieprzyjemne lecz przy tym na złość wyraźne dźwięki śmierci, zmarszczył czoło już wiedząc, że coś jest nie tak. Chcąc nie chcąc, zrobił to. Na szczęście nie złapał wzrokiem dokładnego momentu, kiedy ostrze przerwało jej kręgosłup, mając czarną plamę pomiędzy Bhati z głową przy ciele a Bhati z głową ulatującą nieco w bok, kiedy zaczynała się staczać. Brodaty wojownik widział, jak pradawna bogini, jego najświeższa ofiara, pada na ziemię z taką smutną normalnością, że równie dobrze Nadżibullah mógłby właśnie ścinać kogoś na jednym z rajdów.

    Jego odczucia nie są jednak bliskie dumy czy zadowolenia. Z poszarzałą, nieco bardziej zapadłą twarzą o trudnym do zinterpretowania wyrazie nomada powoli, ale w napięciu wyciera broń o szmatkę przed wsunięciem jej z powrotem do pochwy. Następnie, jakby z lekkim opóźnieniem Hamzat wzdrygnął się, od wiatru oraz tego specyficznego odczucia jakie wywoływał Aslan, przebywający na jego ramieniu. Pani Bhati wyglądała na zaskoczoną obrotem sytuacji, pomyślał mężczyzna, spoglądając na głowę egzotycznej kobiety. Czy tego właśnie chciałeś, Panie? Czy postępuję zgodnie z twoją wolą, Księżycowy Boże? Co teraz?
    - Bóg tak chciał - powiedział mimo wszystko, decydując, że i tak on osobiście za to odpowie. Szkoda mu Haruseptha. - Spełniam jego wolę. Bardzo mi przykro, że tak musiało się stać, Sigrid. I ty, Harusephcie. Nie zrobiłem tego z głupoty. A teraz... chyba powinienem ją pogrzebać. Oby było jej dobrze, gdziekolwiek teraz jest.

    Może jest sępem, pomyślał pustynny wędrowiec, wciąż w pewnym choć mniejszym napięciu oczekując na to, jak rozwinie się sytuacja, czy dostanie odpowiedź, co zrobi Harusepth. Łysy kapłan może być teraz nieobliczalny, albo bardzo przybity - Hamzat zresztą też jest dość przybity - jednak może uda się z nim porozmawiać.

    • +1 1
  12. Rozbójnicy pokiwali głowami. Co być może zaciekawi Iriela, na wspomnienie o krzywdzeniu wieśniaków zdają się na chwilę nieco obruszeni. Jeden z nich zostaje przykucnięty niedaleko wyjścia z szopy, coby pilnować karczmy, wioski i czasu. Drugi natomiast wraca i przykuca przy Mieszku, który w trakcie przemowy anioła niezdarnie próbował wstac. Kompan łapie herszta gdzieś w połowie upadku wyglądającego na potencjalnie bardzo srogi. Wąsaty bandyta rozkłada się na podgniłym sianie, przyglądając się smętnie światu jedynym okiem.
    - Mistrzu Irielu - zbójca zagaduje przyjaznym acz zbolałym głosem. - Całkowicie zgadzam się z tym planem. Bardzo mądre. Od razu żem czuł, że będzie Mistrz ważnym dodatkiem w naszej dzielnej grupie łupieżców, hehe.

    Tutaj mężczyzna zakrztusił się troszeczkę. Drugi z bandytów rozgląda się, by po chwili znaleźć wiadro wody, zapewne używane do pojenia czegokolwiek co mieszkało tu przed nimi. Z nieco niepewną miną podsuwa je swojemu poszkodowanemu przywódcy, który z pewną łapczywością chwyta i pociąga łyk. Zrazu krzywi się i kaszle, by następnie wypić jeszcze dwa łyki. Następnie odsuwa od siebie wiadro z pewnym smutkiem.
    - Mogłoby być piwo, ech - Mieszek ponownie raczy zabrać głos. - To miała być prosta robota. Serce mi się kraje jak myślę o towarzyszach. W każdym razie... ekhm... czy jest jakaś szansa by mnie poskładać, przywrócić do stanu używalności? Chciałbym pooglądać jeszcze słońce, a jeśli by się nie dało, to i zastępcą bym mianował. Krótko się znamy, lecz w takiej opresji ceni się spryt.
    - Pssst, hej! - zbójnik spod wejścia nagle mocniej ściska sierp, odwracając wzrok do eks-anioła oraz kolegów. Jest wyrażnie poruszony. - Przepraszam, szefie, ale kamraci, podejdźcie tu na chwilę!

  13. Hamzat Nadżibullah poczuł łzy na policzkach. Łzy, które niekoniecznie związane były ze smutkiem, a przynajmniej nie całkowicie. Mężczyzna załkał lekko, czując jak coś ciężkiego i gorzkiego rwie mu się w gardle, jak ściska go podbrzusze i jak jego brodata twarz wykrzywia się w grymasie. Jednak mimo tego wszystkiego, w głębi serca czuł, że uda mu się ruszyć do przodu ze swoim zadaniem, zmienić świat na oby lepsze pod dyktando swojego Boga, dopiero kiedy skończy teraz to, na co się odważył. Gdy dopełni określoną decyzję i zerwie więź potrzebną, acz bardzo bolesną. Pogrążony w tych rozmyślaniach nomada jednym płynnym ruchem wyciągnął miecz z pochwy, by ciąć nim silnie i pewnie, od siebie, kosząco. Zanim metal dosięgnął szyi Pani Bhati, mężczyzna zamknął oczy. Nominalnie tym oto ruchem miał ściąć jej głowę, ale gdzieś tam, głęboko w sobie, miał nadzieję, że i ona zniknie, a nie zginie. Że będzie odprawiona, a nie martwa, kiedy pustynny wędrowiec ponownie otworzy oczy. A jeśli mu się nie uda, to że chociaż cios powrotny nie będzie bolał bardziej niż zebranie się na czyn.

  14. Dzięki temu prostemu, ale niebezpiecznemu i jakże skutecznemu narzędziu jakie były anioł miał w łapach, wkrótce zarówno on, jak i jego towarzysze, byli już wolni. Oczywiście nie zmienia to faktu, że dwóch zbójców nie na wiele się przyda, jednak pozostali z równą Irielowi determinacją zabierają się do łańcuchów, sierpów czy wideł. Dość szybko ci ludzie ponownie obracają się z jeńców w parę wściekłych na tych niebieskich chujków zabijaków.
    - Wodzu, to co tera? - jeden z nich zwraca się w stronę poszkodowanego Mieszka. Wąsacz bez oka zamiast odpowiedzieć, wykonuje dość jednoznaczny ruch głową. Spojrzenia dwóch bandziorów jakie po tym geście czuje na sobie Iriel potwierdzają domniemane założenie - teraz to on jest na czele zredukowanej szajki.
    - Chyba ich tam tak nie zostawimy - drugi zbój pokazuje ręką zbrojną w gruby łańcuch krowiak na wykluczonych kompanów, a potem spogląda na karczmę. - Jest nas mało, ale głupio tak... uciekać.

    Przez deski przesiąkają krople paskudnej, siąpiącej jak katar sienny mżawki. Dymy snują się nisko przy ziemi, powietrze pachnie wilgotną ziemią, słomą i ekstrementami. W większych niż w chatach oknach karczmy przewijają się niewyraźne sylwetki, gra skoczna muzyka. Nie zagłusza ona zbytnio dźwięków pijatyki i zduszonego łkania. Zbójcy sami już rozglądają się za dogodnymi pozycjami, jak gdyby szykowali atak, lecz ewidentnie czekają na polecenie. Nawet tak prostacka banda zna i jako-tako akceptuje swoją hierarchię. Budynek jest prostokątny, z długim gankiem, koniowiązem i korytem przy nim, oraz o ile widać z przybudówki, tylko jednymi drzwiami.

×
×
  • Utwórz nowe...