-
Zawartość
1875 -
Rejestracja
-
Ostatnio
-
Wygrane dni
16
Wszystko napisane przez Po prostu Tomek
-
Jestem. Dojechaliśmy jakoś, dziękując Bogu za to, że drogę oczyścił nam jeden z wielu transportów wojskowych. Znałem śpiewny język, w jakim się do nas zwracali, gdy zatrzymali nas z sobie tylko znanych powodów na rogatkach miasta. To byli Rosjanie. Zachowywali się nawet przyjacielsko, dali chleba, wody, sera, czekolady dla maluchów. Ja im jednak jakoś nie do końca ufałem. Co robią w Polsce? Biskup był bardziej niż chętny, by ze mną porozmawiać. A ja, który pocieszałem i starałem się podnosić na duchu, sam potrzebowałem choćby dobrego słowa. Udało się zapewnić ocalałym z tego okropnego polowania miejsce w przytułku. Wydatnie pomogła w tym niemal zupełnie opustoszała kiesa mojego zwierzchnika. Pojawiły się nieśmiałe głosy wdzięczności, lecz w mojej opinii nie zasłużyłem na nie. Biskup zaś z miejsca odrzucił moją prośbę o wysłanie do monastyru. Powiedział mi przy tym tylko jedną rzecz. - Mykoło, przyjacielu. Przed decyzją wsłuchaj się w siebie. Zrobiłem, jak mi kazał. Tydzień walczyłem ze sobą, zamknięty w celi.
-
Płakałem. Po prostu klęczałem w splądrowanej, pokrytej wypalonymi dziurami niby dziobami po ospie cerkiewce wstrząsany spazmem. Zwierałem i rozwierałem dłonie, bezmyślnie orząc paznokciami po posadzce. Nie hamowałem się, choć towarzyszyła mi Nadia, jedna z uratowanych. Z wolna, zwalczając wewnętrzny opór, podniosłem głowę i spojrzałem na niemał zniszczony ikonostas. I leżące tu i ówdzie truchła robako-kucyków, które obróciły wniwecz chwiejną równowagę wsi. Jak to dobrze, że odkąd żuk wtoczył się między opłotki dzieci miały zasłonięte oczy, już Katia o to zadbała. Ihora znalazłem na progu szkoły. Dalej ojciec Iwaszki z żoną, stara Tatiana, Miron, Wasyl bez nóg. Wszyscy, którzy nie mieli jak uciec. Cały Chutor, cały... - Ojcze, nie możecie tu klęczeć cały czas. Noc idzie, kto wie, czy nie wrócą. Czułem się, jakby gniótł mnie zimny polny głaz. Musiałem wstać, dojechać do Przemyśla. Zostawić ocalonych pod opieką kogoś lepszego niż dotąd. Ja ich bowiem zawiodłem. Powlokłem się do samochodu.
-
(Nie żeby coś, ale bariera obejmie jedne z najludniejszych regionów Ziemi, prawdziwe bomby demograficzne. Już sobie wyobrażam setki tysięcy głodnych i wynędzniałych uchodźców, a dodać do tego rasistowskie akcje czy kłopoty z zimą... uch, koktajl nie gorszy niż Mołotowa. Kurdę, tylko co ja mam teraz zrobić z inwazją Podmieńców pod moją nieobecność? Uratować siebie i kilku Ukraińców w żuku Ihora, który oddał życie, by dzieci chamskiego kłamcy się uratowały. Tylko to jest opisane tak oględnie i ubogo, bo jest po wszystkim...)
-
Gazeta drżała w moich spracowanych dłoniach, kiedy czytałem artykuł o ataku gazowym na Poznań. Nie musiałem nawet kupować polskich tytułów, "Hołos Ukrajiny„ także szeroko się rozpisał na ten temat. Stała za tym potężna organizacja wspierana przez światowe mocarstwa oraz nazistów z Niemiec. RFL. Włos się jeżył człowiekowi na hołowie. Jeszcze jakby na przekór moim kazaniom o braterstwie i solidarności ktoś, nie wiem dotąd kto, rozpowiada, jakoby Ihor, moj drug, podkradał jedzenie, by zanieść je jakimś partyzantom. Znów próbowali włamać się do cerkwi. Łysy Pawło i Nikita przeszkadzają w modlitwie za każdym razem, kiedy wymieniam kucyka - Iwaszkę. Opał jest na wyczerpaniu, nawet z wsparciem biskupa. Któregoś dnia za listownym pozwoleniem patriarchy Swiatosława i poparciem biskupa przemyskiego zredagowałem wespół z kilkoma kapłanami nieco dramatyczny apel Cerkwi o zaniechanie bratobójczych walk i roztoczenie opieki nad ludnością niezaangażowaną. Rozesłano go do redakcji "Hołosu„ oraz kilku polskich gazet.
-
[sporo tego. Przyjmijmy, że próbowałem przez cały ten czas przetrwać z gromadką uchodźców i mieszkańcami wioski. Trawią mnie wątpliwości bo chcę pomagać, to modlitwa oraz dobre słowo. Nie wiem, kto jest kim, a w osadzie powoli rysują się podziały. Dzieje się coś pod Przemyślem?]
-
[Jeżeli mam grać dalej, do czego zostałem na razie przekonany,potrzebuję streszczenia sytuacji. Padocholiku, ciężko będzie mi przeprowadzać interakcje i budować własną historię, ale zrobię co się da.]
-
[Dobra, jak nie jestem specjalnie potrzebny to zwijam interes. I tak ciężko mi się z PlayStation historię rozwijało. A byłem taki ambitny...]
-
Pojechałem z Ihorem do Przemyśla, wróciłem jednak tylko z kilkoma paczuszkami ciepłych ubrań, opału nie byłem w stanie wytrzasnąć znikąd. Nawet kontakty z przemytniczych lat mojego "szofera„ w niczym nie pomogły. Wszyscy pytani mówili tylko, że ta zima to klęska. Nikt nie był przygotowany, śnieg zawalił drogi. Te bardziej znaczące odśnieżono, ale reszta... Pekaes nie kursował, żuk pojechał cudem. Zaczynały się kłopoty z zaopatrzeniem, jeszcze poważniejsze. Niektórzy prywaciarze wprowadzili nawet reglamentację. Zdobyłem jednak garść informacji. Absolutnie wszyscy trąbili o wojnie na Śląsku. Biły się jakieś obce wojska pod Wrocławiem. Da Bóg, żeby tu nie doszli. Mało tego, miejscowi Ukraińcy martwią się zachowaniem Polaków. Po przemowie jakiegoś gościa niektórzy zrobili się napastliwi. Krzyczą o wypędzaniu obcych. Wysłuchanie tych wieści nie pomogło mi się uspokoić. Z ciężkim sercem i pustymi rękami wróciłem do wsi. Wieczorem poprowadziłem po mszy modlitwę za Darka, Semena, Jurę, za młodego Iwaszkę. Za nas.
-
Nie było łatwo uspokoić Gosię ani w jeden wieczór, ani w trzy. Nie mogłem też poświęcać jej tyle czasu, ile chciałem. Udało się nam, to jest mi, Ihorowi, Julianowi, Ołehowi oraz jeszcze paru ludziom sprawnie rozdać otrzymane od FOLu dobra. Nikt się o nie nie kłócił, zwyciężyła prosta solidarność w niedoli. Pomogły kazania, jakie dwukrotnie wygłosiłem po polsku. Jednoczyliśmy się, nieważne, czy miejscowy, czy uchodźca. Były jednak także zdarzenia niepokojące, a nawet haniebne. Raz Jura, wnuk Ihora, uciekł do wojska, czort wie, którego. Pobił przed tym młodego Iwaszkę. Iwaszko na następny dzień pojechał do Przemyśla, by zostać konikiem. Jak mogłem pocieszałem jego matkę. Albo przejezdny, który ukradł torbę kaszy i próbował włamać się do cerkwi. Najgorsze było jednak to, że żyliśmy w pewnym ścisku oraz kończył się opał. Skąd nagle taka zima? I co będzie dalej? Wysłałem list do biskupa z prośbą o modlitwę i wsparcie. Nie spodziewałem się wiele, w końcu tylu ludzi miało jeszcze gorzej. Nie miałem czasu na myśli.
-
Siedziałem w zadymionym barze, ciężko pokasłując od czasu do czasu. Telewizor grał głośno, nastawiony na wiadomości, mroźny wicher huczał za oknem. Odetchnąłem. Dawno nie widziałem takiej zimy, w Polsce przecież zawsze było zbyt ciepło, a tu taka niespodzianka. Kilka dni temu wyjąłem już kufajkę i futrzaną czapę, jednak jeszcze kilka dni takiego oszałamiającego spadku temperatury i będę musiał wdziać kożuch. W telewizji jedno: Wrocław. Mieszkał tam sporo moich rodaków. Teraz ma się tam odbyć debata z tymi konikami. Przyjedzie jakaś szycha, by rozjaśnić nieco atmosferę. A taka potrzeba faktycznie istniała. Niedawno miałem w rękach zatłuszczony, wielokrotnie czytany egzemplarz tego brukowca "Faktu". Osobiście czytywałem tylko jedną gazetę, mniejszościowy "Hołos Ukrajiny", a i to nieczęsto. Jednak była tam informacja o poszerzaniu się bariery, co w moim rozumieniu oznaczało kolejne dramaty, nowych uchodźców błądzących po świecie. Nowych ludzi, którzy potrzebują miłosierdzia i pomocy. Naraz ktoś podkręcił głośność w telewizorze, aż huczało. W Hali Stulecia, gdzie przygotowano wszystko, zaczynała się sieczka. Do ataku rzucili się nawet Rosjanie. Skąd tutaj, do jasnej cholery, Rosjanie?! Wkrótce budynek został zdobyty, spiker aż się krztusił, w jego głosie dało się wyczuć... coś jak mściwą satysfakcję. Wtórowało mu kilku mniej lub bardziej podpitych gości. Jeden wyrażał nadzieję, że "rozwalili wystarczająco dużo tych je****** zdrajców". Uszy więdły od wiązanek, jakie zaczynały latać w powietrzu. Wstałem, po czym szparko opuściłem pomieszczenie, bojąc się, żeby nic mi się nie stało. Na samym wyjściu jakiś łysol próbował zastąpić mi drogę, jednak z niewyjaśnionych przyczyn zrezygnował z tego zamiaru. Wyszedłem, zapinając możliwie szybko kufajkę, lecz i tak wiatr dostał się pod spód, sprawiając, że zadrżałem. Siedziałem w Przemyślu za długo, musiałem wrócić do wioski i zobaczyć, czy wszystko jest w porządku. A potem do biskupa. Spróbuję wyprosić u niego kogoś do pomocy, miałem bowiem plan. Zaraz pewnie wybuchnie wojna, a trzeba będzie pomagać każdemu, kto potrzebuje. Ile bezdomnych zdążyło już zamarznąć? Zabrałem się pekaesem, wysiadłem w Małym Chutorze. Byłem w domu. Po powrocie na plebanię skonstatowałem jednak, że coś się zmieniło. Gośka miała napuchnięte oczy, dzieci były jakieś takie przygaszone, smutne. Czuć było w powietrzu jakiś ciężar. - Co się stało? Gosiu, gdzie jest Darek? - zapytałem niespokojnie, pochylając się nad dziewczyną. Łza pociekła jej po policzku. - Poszedł... zostawił nas i poszedł do wojska. Chciał walczyć - odparła ta, ledwo wstrzymując szloch. - Ale jak to? On z uma saszoł? Zapomniał, że was ma? - Nie, ale namówił go do tego ten cały Kryszko, co razem czasem pili. Zamilkłem.
-
IV Rzesza? Wolałem się wten temat nie zagłębiać. Powiedzmy, nie moja parafia. Ale ci tu nie wyglądali na Niemców, nie mieli swastyk nigdzie. I pomagali, czego naziści, jak bat'ko skazaw, też nie zwykli robić. Powiedziałem więc, że będę pamiętał, a potem dałem znak Ihorowi, iż może jechać, ja złapię pekaes. Odpocząłem chwilę, następnie wracają do dobrowolnego wsparcia w dystrybucji darów dla potrzebujących. Został ze mną Semen i podczas gdy ja robiłem swoje, od czasu do czasu powiadając kilka krzepiących słów, on zapisywał się do tej organizacji. Późnym wieczorem, po zwinięciu interesu, udałem się na spacer oraz pogawędkę z rodziną Semena - rekruta. Jego ojciec był nawet dumny. Ja cały czas trawiłem wydarzenia dzisiejszego dnia.
-
- Nie, na razie wystarczy. I tak mocno już nas wsparliście - odrzekłem na to. Rozpiąłem kufajkę, wyjrzała spod niej czarna jak węgiel sutanna. - Jeżeli ja albo my, mieszkańcy Małego Chutoru, będziemy mogli się odwdzięczyć, powiedzcie. Nie jesteśmy chciwcy ani złodzieje, wiele nie weźmiemy. POZ, wspomniałeś? A paczemu oni chcą nas wsich poniewolnie w to pozamieniać? Co myśmy im zrobili? Darek mówił, żeby nie ufać konikom, ale on jest polskim patriotą.
-
Nie byłoby przesadą powiedzieć, że rozpromieniłem się na słowa sołdata z "FOL„, jak dobrze zrozumiałem. Mało ja baczył tak uczynnych ludzi. Podziękowałem, łapiąc jego dłoń w swoje i potrząsając lekko. Ihor już otwierał żuka, chłopy powoli wzięli się za pierwsze pudła. - Nie wiesz nawet, ile dobrego ty zdiełał. Diakuju tobi, ja budu mołytsia za tebe. Powiedz, proszę, wy też tym konikom pomagacie? - zapytałem, w moim głosie wciąż dało się słyszeć radość. Nie spodziewałem się. Jedzenia będzie co najmniej na tydzień, ubrania też bardzo się przydadzą. Wielu uciekało przed wojną nie wziąwszy więcej nad małą walizeczkę. Rzuciłem się bystro do przeładunku, nie byłem wszak tak niedołężny, na jakiego wyglądałem. Potem stanąłem zmachany koło ciężarówki, wciąż wspierając dobrym słowem. Postanowiłem, że jeszcze zapytam naszych o tę organizację.
-
Nagle do baru wpadł podekscytowany jak cholera Ihor. Jak on wiedział, gdzie mnie znaleźć? Przecież nikt nie wiedział, gdzie przebywam. Zaraz! Mało nie uderzyłem się w czoło. On kiedyś przemycał różne różności przez Bug, miał do dziś swoje konszachty. Od progu zelektryzował nas wieścią: - Ojcze Mykoło! Ludy, słuszajtes! Jakieś wojsko jedzenie darmo daje! - Kuda?! - Wot, za rogiem zaraz, żuka podstwiłem, może dla wsicoś dadzą. Nie czekając poszedłem tam z dwoma czy trzema rodakami. Ano faktyczie, stała ciężarówka. Do niej kolejka ludzi po pomoc materialną. Porządku pilnowali wojaki z białymi napisami na plecach. Miałem drobny kłopot, do dziś nie nauczyłem się za dobrze polskiego alfabetu. Podszedłem, by wyjaśnić sytuację wsi z uchodźcami i poprosić o wsparcie.
-
Skończyłem śpiew pochwałą Pana. Choć tyle mogłem zrobić dla tych niewinnych stworzeń. Pomogłem załadować zwłoki, żegnając je przed tym. Bo w końcu co mi szkodziło? Postanowiłem pogawędzić z miejscowymi Ukraińcami, popytać ich troszkę. W mojej parafii byli ludzie jako tako poinformowani, ale wiadomo - w mieście wiedzą więcej. Poszliśmy w kilkanaście osób do jakiegoś baru. Ogólnie ujmując, zdania były podzielone. Dominowała niepewność jutra, skargi na słabnący rząd oraz strach o Ukrainę. Dwóch, Semen i Pawło, otwarcie mówili o potrzebie walki z wrogiem. Popierała ich Sonia, której syn dał się jakoś przemienić w tym całym biurze. Przeciw im stał doktor Piotr, on mówił, że te kucyki mogą dać nam leki na nieuleczalne choroby, chronić naturę. Ja tylko słuchałem, zamyślony. Za co zabito tamtę parę?
-
[Nie żeby coś, ale w Polsce nikt nie przymykałby oczu ani raczej nie popierał nazizmu. Tak tylko pro forma napomykam. Ach, sory za doubleposta, ale piszę z PS3.] Byłem wstrząśnięty brutalnością zbrodni. Pamiętałem, że to kuce sprowadziły barierę, lecz mimo to nie mogłem zrozumieć dlaczego tę dwójkę spotkał tak marny koniec. Nie namyślając się długo przeżegnałem się i rozpocząłem głośne modły. Wkrótce do mocnego głosu popa dołączyło kilka nieco słabszych spośród gapiów. Ukraiński śpiew niósł się daleko po polskiej ulicy.
-
Kiedy zimowe słońce rozświetliło niebo zebrałem się do kupy obudzony charkotem telewizora. Znowu Darek z Gośką będą siedzieć przed nim do obiadu. Ech, przynajmniej ich dzieci nie są takie. Odkąd przyjechały, zaglądają wszędzie, pytają, pomagają. Widać, że służy im pobyt w naszej wiosce. Szybko, tak by nie siedzieć zbyt długo na plebanii zjadłem śniadanie, odprawiłem nabożeństwo poranne, a potem pojechałem do Przemyśla. Nie zmieniałem stroju, wzięliśmy tylko z Ihorem trochę pustych skrzynek na zapasy. Po drodze dowiedziałem się z radia o ataku jakiejś bojówki nazistowskiej na hotel. Sławyty Boha, nie poranili ludzi, tylko ich wystraszyli. Za to zginęła dwójka tych całych kucyków od bariery i wysiedleń. Podobno w akcji brał udział nawet helikopter. Odmówiłem krótką mołytwu za pomerłych. Miałem kilka spraw, a jeszcze Ihor musi naprawić żuka, patomu rozstaliśmy się do popołudnia. Wysłałem pieniądze do Tarnopola, odwiedziłem kilku chorych znajomych, później poszedłem zobaczyć miejsce zajścia. W sutannie i kufajce.
-
Kolejny dzień mogłem spokojnie uznać za zakończony. Pomogłem Gośce zmywać naczynia i ułożyć dzieci spać. Jej mąż, Darek, jeżeli dobrze pamiętam imię, przyszedł i zgasił wreczcie to cholerne pudło. Odetchnąłem cicho z ulgą. Postanowiłem nieco z nim pogadać, mało bywał we wsi, często jeździł po miasteczkach i do Przemyśla oraz Rzeszowa, ale tylko napomykał o "patriotyzmie„. - Dziękuję za pomoc przy drwach i stole. Jesteś stolarzem? - zapytałem. - Snycerzem. Ale teraz się z tego nie wyżywię. Czemu ojciec pyta? - Widziałem jak rzeźbiłeś coś, zostało na wierzchu, baczu, a to świątek. - Oh, wydało się. Robiłem swojego czasu w miasteczku galicyjskim w Nowym Sączu. Zanim zdecydowaliśmy się... przeprowadzić. - Patemu, szczo u nas spokojniej, niż w reszcie Polski? - Tak. Rozmowa urwała się, może dlatego, że oboje byliśmy już zmęczeni? Pewnie tak. Przed snem poszedłem jeszcze zamknąć cerkiew oraz przespacerować się po pobliskim lesie. Jutro miałem jechać do Przemyśla, by znów wysłać trochę pieniędzy do Tarnopola.
-
Zmęczony odstawiłem kolejną skrzyneczkę z konserwami. Ciężarówka nie była jeszcze rozładowana do końca, ale nakazałem już co młodszym, prawie dzieciom, wrócić do domów. Kierowca spoglądał na mnie oraz jeszcze kilku z pewnym smutkiem, wypalał ostatniego papierosa. Jak mówił, jeszcze dziś ma być z powrotem w Przemyślu. Zapadł chłodny, gwiaździsty wieczór, który mógłby być całkiem miłym, gdyby nie to, co się działo. Nasza wieś miała teraz znacznie więcej mieszkańców, niż ktokolwiek by podejrzewał. Musieliśmy ich wszystkich ubrać, wykarmić, pocieszyć oraz dać im schronienie. Ta cała bariera, czy co to tam było, o której trąbią w radiu, ciągle się rozszerzała, chłonąc kolejne tereny, a uchodźcy szukali nowego domu. Także u mnie. Na plebanii miałem całą rodzinę, z dwójką dzieci. Pokazałem im wczoraj cerkiew. O, właśnie. Jeszcze gdzieś słyszałem, że wmieszały się Szwaby, i to pod tą samą flagą, o której słyszałem tyle złego. Nie udało się. Nie zdążyliśmy wypakować wszystkiego, ale Maciek obiecał, że przyjedzie jeszcze jutro. Wlokłem się powoli na plebanię. Już w drodze uderzył mnie zapach smakowitej kolacji. Gosia, matka dwójeczki, świetnie gotowała, więc przyspieszyłem kroku. Akurat wpadłem, by wyłowić ostatnie wieczorne wiadomości, jakie puścili w ich turystycznym telewizorze. Nie cierpię telewizorów.
-
A, też się wtrącę. Imię i nazwisko: Mykoła Semenowycz Hrywieńko Wiek: 74 lata. Płeć: Mężczyzna Strona: Brak. Historia: Urodził się i wychowywał za Zbruczem, na terytorium Związku Radzieckiego. Pochodzi z religijnej, chłopskiej rodziny prawosławnej, ponadto o tradycjach niepodległościowych, dlatego do dzisiaj żywi głęboką niechęć w stosunku do Rosjan i komunizmu, oraz trochę mniejszą wobec Polaków i II Rzeczpospolitej. Z wojny nic nie pamięta, jako że był wtedy mały, ale nasłuchał się przerażających opowieści. Uczył się w szkole powszechnej, pracował w kołchozie. W wieku dwudziestu czterech lat wyjechał do RFSRR, gdzie pobierał nauki w seminarium. Mimo problemów, jakie na każdym kroku stawiały radzieckie władze, udało mu się zostać wyświęconym. Wrócił na Ukrainę, gdzie, zależnie od warunków pracował lub pełnił posługę duszpasterską. Tuż przed upadkiem ZSRR w 1991 przeniósł się do Polski, by tam pomagać prawosławnym ukraińskim na południowym wschodzie kraju. Po pojawieniu się Equestrii zorganizował pomoc dla tych, co stracili domy lub bliskich. Uważa, że powinien pomagać każdemu człowiekowi i obawia się kucyków. Wygląd: Chudy, starszy człowiek o pociągłej, pobrużdżonej zmarszczkami twarzy i dużych, chłopskich dłoniach. Ma szare oczy. Mimo wieku zachował krzepę i bardzo dużo potrafi zrobić koło siebie. Nosi długą, siwą brodę i takież włosy związane w kucyk. Najczęściej ubrany jest w sutannę i wysoką, czarną czapkę. "Po cywilnemu" chodzi w ciepłych spodniach i koszuli, na wierzch naciąga wełniany sweter. Na głowę zakłada kaszkiet. Nie nosi broni, lecz w domu ma podziadkową szaszkę oraz tetetkę pamiętającą walki pod Kijowem. Charakter: Raczej nieufny, mało kiedy z kimś rozmawia poza spowiedzią, ale jest bardzo pomocny wobec wszystkich, których uznaje za słabszych, i z gruntu dobry. Ot, taki sympatyczny, ciepły, czerstwy staruszek, jaki mógłby być wymarzonym dziadkiem. Zamknięty na nowe idee. Zdolności: Od czasu do czasu pomacha szaszką, jak mu plecy i ręka pozwolą, lecz jest to wydarzenie na miarę święta. Potrafi nieźle śpiewać, naprawiać różne maszyny oraz uprawiać ziemię, co wyniósł z kołchozu, wie, jak organizować jedzenie właściwie skądkolwiek bądź. Jeżeli się postara potrafi rozmową i obecnością uśmierzać na jakiś czas cudze cierpienia. Pochodzenie: Ukrainiec.
-
Equestriakorps [multisesja] [tymczasowo zamknięta z powodu braku odpisów graczy]
temat napisał nowy post w Kapi
Ukrainiec nie wykonał żadnego gestu, odwrócił się bokiem do obecnych. Przynajmniej teraz wraży sołdat przydał się na coś, bo niezwłocznie wziął się za przepytywanie. On sam zaś zapisał sobie w pamięci spostrzeżenia poczynione jak dotąd w budynku, w końcu w tym nieznanym świecie nawet okruch informacji jest cenniejszy od złota. Uważnie słuchał, co dzieje się przy stole, jednocześnie krzątając się po domu w kilku sprawach. Po pierwsze włożył koniec pogrzebacza do kominka, pilnując, by ogień zapłonął mocniej. W razie potrzeby dorzucił trochę drewna lub węgla. Następnie poszukał miejsca, gdzie ukryto jedzenie, to jest spiżarki, komory, albo czegoś podobnego. Gdy znalazł, lub nie, przerzucił się na dokładne poszukiwania książek. W wiejskiej chacie w jego ojczyźnie nie było o nie łatwo, lecz tutaj wszystko wyglądało czyściej i ładniej, bardziej bogato, dlatego może znajdą się jakieś inkunabuły, które będzie można przeczytać, by nieco zorientować się w sytuacji. W końcu rozejrzał się za lokalną walutą, ewentualnie kosztownościami, a także za ukrytą bronią. Po takich przygotowaniach wrócił do stołu w głównym pokoju. Stanął za Archaniołem, założył ręce za plecy i wwiercił się wzrokiem w ogiera. Na razie milczał. -
Equestriakorps [multisesja] [tymczasowo zamknięta z powodu braku odpisów graczy]
temat napisał nowy post w Kapi
Enkawudzista przywitał Dragana skinieniem. Nie silił się na nic ponadto, bowiem zajmowała go zupełnie inna kwestia. Krewki SSowiec wyłożył ważną rzecz. Możliwe, że trafili po prostu na pożegnanie narzeczonych, lecz niebezpiecznie byłoby zakładać optymistyczny wariant. Jeśli jest tu w pobliżu jednostka macierzysta tej karykatury wojskowego, to konik po przesłuchaniu nie omieszkałby ostrzec swoich. Rozważywszy to wszystko mężczyzna podszedł bliżej Niemca i Jugosłowianina. - Nie możemy zostawić tej dwójki żywej. Jeśli konik ma przepustkę, to kropnięcie da nam więcej czasu, w końcu wpierw będą go szukali. A my mamy wolną rękę przy przesłuchiwaniu. Obu więźniów. Poza tym będzie trochę zapasów na wsiakij pażarnyj - powiedział zduszonym szeptem, w założeniu niesłyszalnym dla jeńców. Zimno patrzył na Archanioła. -
Equestriakorps [multisesja] [tymczasowo zamknięta z powodu braku odpisów graczy]
temat napisał nowy post w Kapi
- Czysta improwizacja to głupota, której się po tobie nie spodziewałem, Niemcu - odrzekł na to Fokin. - Nie pamiętam twojego imienia. Co do pytania, może i masz trochę racji, ale jesteśmy tak czy owak na terenie wroga. Musimy bezwzględnie przesłuchać tę parkę, zdobyć informacje. O wszystkim, co może się przydać. Poza tym jedno z tych dziwadeł to żołnierz. Potencjalne zagrożenie. Poniał? -
W poszukiwaniu harmonii - [zabawa] sesja RPG (Drużyna Wolnej Equestrii)
temat napisał nowy post w Sesje z Pinkie Pie
[Kapi, czy pojedynek mój i Plague'a jest zależny od ciebie?] -
Equestriakorps [multisesja] [tymczasowo zamknięta z powodu braku odpisów graczy]
temat napisał nowy post w Kapi
Mężczyzna nieznacznie uśmiechnął się. Dom zdawał się być pusty, co tylko pomagało jego dalszym zamiarom. Opuścił nieco karabin, rozluźnił się trochę. Wciąż był gotów prędko poderwać broń i wystrzelić, ale teraz rozejrzał się jeszcze raz po domu. Podobał mu się, był schludny oraz całkiem ładny, ale za bogaty jak na wiejską chatę. Pewnie ten czworonożny żołnierzyk jest kułakiem, albo synem kułaka. Wasyl zajrzał jeszcze na zabrudzone naczynia, żeby zorientować się, co mniej więcej jedli nowi "znajomi". Spodziewał się jakiejś zieleniny, lecz teraz niczego nie można być pewnym. Potem wyszedł przed dom powolnym krokiem. - Nie będę się rozdrabniał. Żołnierza rozbroić i dokładnie obszukać, potem parkę wprowadzić do domu. Po co mają marznąć na zewnątrz? - powiedział spokojnie, pewnie, tonem nawykłym do zdumiewająco uprzejmego wydawania poleceń. - Porozmawiamy sobie z wami, w porządku? Skoro nas rozumiecie... Po tych słowach wrócił do środka, mając nadzieję, że jego nowi towarzysze zastosują się do rozkazu, wszak sami wiedzieli, co należy robić. Wewnątrz począł skrupulatnie szukać kilku rzeczy. Łyżki, widelca, młotka i gwoździ, pogrzebacza oraz, skoro jest to wiejski dom, imadła. Ot tak, żeby wiedzieć, gdzie to wszystko leży.