-
Zawartość
1875 -
Rejestracja
-
Ostatnio
-
Wygrane dni
16
Wszystko napisane przez Po prostu Tomek
-
Ciężka cisza poczęła się nieznośnie przeciągać, ludzie marzli, nawet mi lodowaty wiatr wciskał się pod kożuch. Rosjanie zostali w tym okamgnieniu zastąpieni przez... Chińczyków. Cofnąłem się o kilka kroków, bezwiednie osłaniając się zdobionym krzyżem. Mieli barykadę, i to nie byle jaką, bo sobie przed siedzibą RFL czołg ustawili. Tłum za moimi plecami zaszemrał niepokojąco. Widać groźba użycia siły nikomu się nie spodobała. Poleciały obelgi. - A was tu kto zapraszał? Sejm? - poszło spod polskiej flagi. - Na gestapo nas zabierzecie, czy od razu do Oświęcimia? - Ticho! - zawołałem donośnie. Wolontariusze próbowali uspokajać. - Na Ukrainę też wejdziecie? A może czerwoni to zrobią? - ozwał się głos mniejszości. - Ticho! Zaczynało się robić ciekawie. Ktoś mało zapobiegliwy wypchnął naprzód, do mnie, drugiego popa.
-
[A kto powiedział, że ja? To ty z czołgami na procesję wyjeżdżasz... Jak do domu dojdę, to może zacznę, jak nie, to jutro będzie.]
-
Po maturach, to może i zajdę.
-
Wedle modelu karty postaci wygląda to mniej więcej tak. Imię: Thorvald Frenagar. Płeć: Mężczyzna. Frakcja: Łowcy z Traen. Wygląd: Krzepki mężczyzna średniego wzrostu. Szerokie plecy, węźlaste, wyraźnie zarysowane mięśnie, nogi o kolanach nieco skierowanych za zewnątrz. Porusza się na typowo marynarski sposób, tak też i się nosi. Koszula, na niej gruby, wełniany swetr, kamizela z kieszeniami, czapka, wysokie buty. Twarz, której rysy wyostrzyło wiele różnych wiatrów dodatkowo ozdabia gęsty, czarny zarost. Tak gęsty, iż gdyby nie wystająca z ust fajka, ciężko byłoby się zorientować, gdzie też Thorvald ma usta. Mąż ów spogląda na świat spod krzaczastych brwi stalowoszarymi oczyma, odrobinę zbyt głęboko osadzonymi w oczodołach, co daje ogólne wrażenie człowieka wiecznie zirytowanego. Jest łysy. Bardzo nie lubi, kiedy ktoś się tego czepia. Broń: W walce z różnymi bestiami Thorvald posługuje się trójzębem, którego zęby dodatkowo są najeżone skierowanymi do tyłu drobnymi kolcami, a drzewce pokryte łuską pewnej ryby. Takie pokrycie ułatwia chwyt i nawet w walce w czasie sztormu zapobiega wyślizgnięciu się broni z dłoni. Historia: Rodzon w nadmorskiej osadzie Valadholm wychowywany był w zgodzie z duchem swojego narodu - twardo. Trzymany krótko przez obu rodziców bardzo wcześnie musiał zapoznać się z tajnikami prac domowych, następnie rybołówstwa. Właściwie równocześnie z tym ostatnim życie brutalnie uczyło młodego Thorvalda obchodzić się z orężem wszelakim, począwszy na doniczce z kwiatami zrzuconej na łeb Grubemu Olafowi, a skończywszy na szczycie kunsztu valadholmskich rzemieślników, jakim był trójząb, przechowywany w rodzinie Frenagarów od pokoleń. Broń, rzekomo obdarzona magiczną mocą, bynajmniej nie pomogła mu w zaskarbieniu sobie sympatii kobiet i założeniu rodziny, został więc wpierw poszukiwaczem przygód, a później Łowcą. Oczywiście walczył głównie z bestiami czającymi się w odmętach Morza Wiecznej Chwiejby. Wyniósł z tego okresu swoją permanentną łysinę. Mówi się, iż jest ona skutkiem klątwy zazdrosnej kurtyzany, która w rzeczywistości była wiedźmą. Jako że Thorvald preferował stałe związki z kobietami o nieposzlakowanej reputacji, odrzucił zaloty wymienionej. Wiadomo, kto wiedźmę nachodzi, sam sobie szkodzi. Wracając, pewnego dnia list sygnowany pieczęcią hierarchy jakiejś pomniejszej wiary z jednego z najlepszych celów najazdów na południu kazał mu ruszyć dupsko, zapakować je na okręt i choć raz spróbować zakosztować czegoś innego niż rodzime kiszone śledzie.
-
[Na pocieszenie dodam, że zawsze możesz iść ze mną demonstracja vs. wojsko. Ale tylko na mołotowy, kamienie, gazrurki, tulipany... I tym wesołym akcentem kończę Mój Mały Offtop®.]
-
[W sumie to demonstracja w absolutnej ciszy stoi w miejscu przed twoją przemyską siedzibą. No i zaczynają się ludziom nie podobać te czołgi i "ochotnicy". Tak informuję. Nie odpowiadam za zmarzniętych, lekko głodnych i niesamowicie wkurzonych Polaków i Ukraińców. Komputerze, miłego pokojówkowania.]
-
W poszukiwaniu harmonii - [zabawa] sesja RPG (Drużyna Wolnej Equestrii)
temat napisał nowy post w Sesje z Pinkie Pie
[Zbroję mogę odebrać jak skończę walkę. Green musi czuć się cholernie niezręcznie.] Grim nie do końca dowierzał zapewnieniom klaczy, ale że walka już się zaczęła, nie miał za dużo czasu na myślenie. Gdy zablokowany miecz brzęknął o kostur, ogier wycofał się szybko o spory krok, przez co oręż jednorożca świsnął tuż przed nim. Ciemnordzawy kuc prędko przeszedł do kontrataku, zadając oszczędne pchnięcie na pierś oponentki, bacząc przy tym, by jej przypadkiem nie zabić. -
[Hmmm. Sabotaż. Gdzie bądź. Rabuj ich zaopatrzenie wojskowe i rozdawaj cywilom czyt. mnie!]
-
[Zamarznę na tej swojej pokojowej demonstracji. Jak się wkurzę, to wolontariusze zamiast młodzież pilnować kopsną się po gazrurki i mołotowy. Chwilowo masz prawie mini Majdan.]
-
Gdy ludzie skończyli śpiewać, cisza, jaka zapadła zdawała się być ciężka jak wieko trumny. Otulała wszystko jak całun. Wokół mnie, wokół nas miękko opadały duże płatki śniegu wirując i migocząc niby gwiazdy w świetle setek świec. Nawet wiatr nie syczał, przez co nieco zelżał trzaskający mróz. Stałem tak jak słup soli, z żarem w oczach wpatrując się w rosyjskich żołnierzy. Po co przyszli? Dlaczego zabrali Polsce wolność? Kiedy przyjdzie kolej na Ukrainę? Żadne z tych pytań nie zostało sformułowane na głos. Nikt nie przerwał milczenia. Ciszą protestowaliśmy przeciwko obecności obcych wojsk. Przeciw gazom, wirusom, walkom ulicznym, i o czym jeszcze dało się usłyszeć. Bo mimo pięknych haseł nikt nie przejmował się nami. Zwykłymi ludźmi.
-
pojedynek [Pojedynek] [C] Po Prostu Tomek vs Mephisto von Pheles
temat napisał nowy post w Archiwum magicznych pojedynków
Blazing wyzwolił falę magicznej energii, która z łatwością skruszyła moje słupki. Ciężko byłoby powiedzieć, że się tego nie spodziewałem. Wręcz przeciwnie, byłem pewien, iż każda rozumna istota pozbyłaby się takiej dekoracji. Dostrzegłem jednak coś jeszcze. Oponent wychodził obronną ręką z objęć mrozu tak skoncentrowanego, że niemal namacalnie atakującego każdą odsłoniętą powierzchnię jego ciała. Widząc brak efektów zasłoniłem się ręką w taki sposób, jakbym miał tarczę. Istotnie, przedramię oplotły mi pasy, a z całej areny zaczęły zlatywać ku mnie różnych rozmiarów kryształki, odłamki, drzazgi. Każda z nich wskakiwała na swoje dawne miejsce, powoli formując przedmiot zniszczony wcześniej przez wrogiego maga. W pewnym momencie jednak dookoła mnie nagle wyrosła kryształowa wieża. Zdziwiłem się lekko, widząc lśniące, półprzezroczyste ściany. Stworzyła je magia mojego przeciwnika, to prawda, lecz przyszło mi do głowy, iż wieża jest naprawdę piękna. Kojarzyła mi się z milionami maleńkich drobinek, jakie osadzają się na drzewach - szadzią, ale też i z oblodzoną wyspą, wynurzającą się z zeszklonej tafli jeziora. Wiedziałem, że uwięzienie mnie w tym miejscu nie służyło bynajmniej tylko mojemu poczuciu estetyki. Blazing Heart miał jakiś swój plan. Wolałem nie być wystawiony na działanie kryształów z wieży przez zbyt długi czas, dlatego przerzuciłem energię z przywracania tarczy na stworzenie innego rodzaju osłony. Pasy spadły mi z przedramienia, a każdy kawałek lodu, jaki przywołałem do siebie zaczął się wydłużać, giąć i stawać się coraz cieńszy. Wkrótce wokół mnie wirowały delikatne jak pajęcza przędza nici. Owijały się miękko wokoło mnie, oddzielając mnie od kryształów, od świata zewnętrznego. Czułem, jak moje więzienie ładuje się energią. Temperatura powoli wzrastała. Udało mi się zdążyć na czas. Kiedy w środku wzrastało natężenie czerwonego światła, ja byłem odcięty od świata poza otulającym mnie miękkim, przytulnym na swój zimny sposób kokonem z lodowych nici. Zamknąłem niewidzące oczy, pogrążając się w półletargu. Wybudził mnie ruch i uderzenie o coś. Kokon wytrzymał, wewnątrz niego krążyły smużki pary. Ja czułem jednak, że coś jest nie tak. Nie potrafiłem zlokalizować energii teoretycznie zamkniętej w kryształach. Zamoiast tego coś było... pode mną. Lód zaczął szybko topnieć, mundur nasiąkał mi chłodną wodą. W końcu kokon rozerwał się i wypadłem z niego jak pisklę z jaja. Mokry, zdezorientowany. Leżałem w prawdziwej studni ognia. Wyschłem prędko, właściwie od razu odczuwając także lekki ból. Zacząłem się trząść. Krąg jednak zniknął tak szybko, jak się pojawił. Usiadłem niepewnie. Zamiast studni otaczały mnie krążące swobodnie po całej arenie sfery oraz pierścienie, każdy zrobiony ze znienawidzonego ognia i siejący wokół zabójczym ciepłem. Nałożyłem na siebie niewielką ochroną, to znaczy zmroziłem resztki wilgoci w głębi mojego szarego munduru. Mimo tego towarzyszył mi dyskomfort, przypominający ból głowy. Przeszkadzał mi w skupieniu się, przez co nie mogłem zareagować odpowiednio na kolejny czar adwersarza. Na Bramę Piekła. Na suficie areny znajdował się ognisty krąg, który w tej chwili zmienił się w rozżarzone, ziejące złem wrota. Prawie wszędzie się paliło. Wolne od szalejącej ognistej burzy pozostały tylko miejsca, w których mogłem najsilniej wyczuć swoją magię. jednym z tych miejsc pozycja, jaką zajmowałem w czasie wizyty po Drugiej Stronie. Dobiegłem tam, wlokąc za sobą dym z wielu małych, wypalonych dziurek. Syczałem cicho. Zająłem swoje miejsce, klęknąłem, kiedy z dźwiękiem przypominającym złośliwy chichot przeleciał nade mną kolejny kamulec. Zaraz, sierp? Oczywiście... Myślałem krótką chwilę, zanim w głowę uderzył mnie zasysany do wężowatej bestii jęzor ognia, strącając czapkę. Zabolało, ale nie martwiłem się. Kiedy przywołaniec na mnie szarżował, wykonałem pięć szerokich, półkolistych ruchów całymi rękami. jakby się przypatrzeć, każdy z nich mógłby od biedy przypominać sierp, a razem formowały pięcioramienną gwiazdę. Łeb węża wleciał w środek mojego niewidzialnego dzieła, pragnąc się do mnie dobrać. Wtedy razem złączyłem ręce. Ślady po dłoniach, cienkie, ale bardzo ostre, zmaterializowały się w ruchu, jakby odcinając łeb stwora. I stało się coś zdumiewającego. Ogień, z którego wykonany był wąż zamarzł. Nie mniej i nie więcej. Po prostu obrócił się w groteskowo powyginany lód, najeżony małymi kolcami. Nie ruszał się. Ja sam parowałem całą powierzchnią ciała, drżąc z boleści, w końcu przez pewien czas znajdowałem się bardzo blisko płomienia zaklętego w tę istotę. Ale wyszedłem żywy. Przez węża przeszedł dreszcz. Lód zajazgotał, kiedy przywołaniec zwinął się w kłębek, a potem skierował głowę w stronę niegdysiejszego pana. Wspiąłem się na jego grzbiet, czując grające "mięśnie", lecz także i topnienie, objawiające się drganiami. Zaiste, temperatura wokół węża była jeszcze znośna, lecz poza nim stopiłoby się wszystko, co znałem. Rozkazałem ruszyć mojemu tymczasowemu pupilowi na Blazinga, sam zaś zeskoczyłem z niego, ściągając od razu minimalną część mocy, potrzebną mi na schłodzenie samego siebie. Temperaturę areny pochłaniał bowiem niknący w oczach wąż. Zanim jeszcze oponent dokończył robotę z przywołaną istotą, zmaterializowałem cztery śnieżki. Jedną rzuciłem wprost w Blazinga. Najeżyła się wijącymi się pnączami sporządzonymi oczywiście z lodu. Gdy trafi w niego, pnącza owiną się wokół ciała mężczyzny, unieruchamiając go, a przy okazji ściskając, dusząc. Jeżeli trafi. By upewnić się, że wszystko pójdzie zgodnie z planem cisnąłem kolejny pocisk w powietrze. Rozleciał się na wiele fragmentów, które przylgnęły do przeciwnika, niemal wżerając się w skórę. Teraz moje ataki dystansowe powinny same kierować się na niego. Trzecią śnieżkę rozbiłem sobie pod nogami. Stygnąca, ale wciąż ciepła ziemia sprawiła, iż wokół mnie podniosła się mgła, skrywająca mnie przed wrogimi oczyma. Ostatnią rzuciłem w sufit, gdzie została, po czym ukryłem ją, wtapiając w szeliny w kamieniu. Przyda się później. By być gotowym na ewentualną odpowiedź, wróciłem do przerwanego przywracania tarczy. Po chwili była gotowa. Szaszka także pojawiła się w prawej dłoni, wyszczerbiona w kilku miejscach, lecz wciąż zdatna do użytku.- 35 odpowiedzi
-
- casual
- sala magicznych pojedynków
- (i 1 więcej)
-
Equestriakorps [multisesja] [tymczasowo zamknięta z powodu braku odpisów graczy]
temat napisał nowy post w Kapi
Ukrainiec odwzajemnił spojrzenie. - Zobaczymy, co powie nasz uprzejmy "gość". -
Wyszedłem spomiędzy demonstrantów, niosąc przed sobą najdziwniejszy zestaw jaki sołdaty mogli ujrzeć w swojej karierze. W lewej ręce miałem grubą świecę, w prawej natomiast krzepko dzierżyłem krzyż z ukośną belką. Ludzie za mną skupili się w szarą masę, najeżoną wątłymi płomykami. Młodzież obu bratnich narodów zareagowała na obecność Rosjan kilkoma niewybrednymi komentarzami. Poza tym nikt nic nie zrobił, wolontariusze oraz autorytet Cerkwii stanowili skuteczną zaporę. Na razie. Tymczasem przeżegnałem czerwonych, migocąc ozdobami krzyża. Kilkoro uczestników pochodu zostawiło świeczki poświęcone ludziom zabitym w walce bojówek wszystkich tych organizacji. Ktoś zaczął śpiewać "Boże, coś Polskę...„. Męskie głosy ochoczo podchwyciły pieśń.
-
[bu. To znowu ja i moi nawiedzeńcy.] Niedaleko przemyskiej siedziby POZ procesja wysunęła się na czoło demonstracji. Pod biurem adaptacyjnym na szczęście udało mi się wyperswadować ludziom, z wydatną pomocą konfratrów, dokonanie natychmiastowej zemsty za tych, których zabiły lub okaleczyły robako-kuce. Skończyło się na kilku ostrych słowach pod adresem "kucolubów„. Wśród maszerujących krążyli wolontariusze, dobrowolnie studzący nazbyt gorące głowy. Ustawiliśmy na chodniku kilkadziesiąt zniczy oraz, jak ktoś miał, zdjęcia ofiar. Odśpiewałem głębokim, ponurym głosem Upokoj, Hospody, a potem kilka minut wszyscy stali w ciszy. Zaczął padać śnieg, coraz gęściej w miarę dalszego marszu. Najbardzej cieszył mnie pewien widok. Dwie flagi: polska i ukraińska powiewające obok siebie tuż za procesją. Kiedy dotarliśmy pod siedzibę RFL, cały pochód jaśniał światłem świec. Ikona pobłyskiwała, cienie sprawiały, że napisana twarz wyglądała jak żywa. Transparenty po polsku i cyrylicą głosiły: Boże, daj nam wolność.
-
[Okej, ja odpowiadam tylko za organizacje mniejszościowe. One też nie są specjalnie zadowolone. Wybaczcie offtop.]
-
Jestem skłonny poprzeć takie stanowisko, ale nie możemy narzucać swojej woli komuś, prawda?
-
Equestriakorps [multisesja] [tymczasowo zamknięta z powodu braku odpisów graczy]
temat napisał nowy post w Kapi
Mężczyzna zdecydował się na zmianę niewzruszonej dotąd pozycji i począł chodzić tam i nazad przed stołem, naprzeciw zatrzymanego kucyka. Teraz on zamierzał zadać niecodziennemu aresztantowi kilka pytań. Nabrał z wyuczonym, złowieszczym świstem powietrza. Pogładził się po czarnej jak węgiel brodzie. - Moja kolej. Gdzie stacjonuje twoja jednostka macierzysta? Czy to daleko? W jakim kraju leży ten Stalliongrad, który mamy rok, czy słyszeliście o czymś takim jak Niemcy, Polska, Ameryka, ZSRR? Albo czy kiedyś widziałeś kogoś takiego jak my? - wyrzekł powoli. Każde pytanie ciężko zawisało w pokoju, lecz on sam zatrzymał się dopiero, gdy przebrzmiał ostatni dźwięk. Stanął w miejscu, założył ręce za plecy, po czym wpatrzył się ponownie w pojmanego zimnym, choć jeszcze nie wrogim, spojrzeniem swoich szarych oczu. Myślał o kilku rzeczach. Jak rozstrzygnąć kwestię dalszego losu konika. Jak wrócić do domu, jeśli to w ogóle możliwe. Jeśli nie, jak żyć tutaj. Wreszcie cieszył się w duchu, choć nie było po nim widać absolutnie niczego, ze znalezionych przedmiotów i jedzenia. Po przesłuchaniu zapakuje trochę jedzenia i jakieś dwie książki, jeszcze się zastanowi. Na razie czekał na odpowiedź, skupiając się ponownie na przesłuchiwanym. -
Po kilku nieudanych próbach oraz sporej dozie samozaparcia zorganizowano, przy wsparciu biskupa prawosławnego oraz jego katolickiego konfratra, prawdziwą masową manifestację. Głoszono głównie hasła związane z życiem codziennym, jak potrzebę zwiększenia zaopatrzenia dla ludności miast i wsi, wstrzymania rekwizycji przeprowadzanych przez obce wojska (no skądś to zaopatrzenie muszą brać, nie?), wyprowadzenia tychże wojsk z Polski. Dodatkowo co radykalniejsze osoby, mimo moich gorących prób powstrzymania ich, głosiły hasła zemsty za najazd robako-kucyków. Pochód szedł z flagami, śpiewem, młodzi oczywiście w kominiarach. Ja przewodziłem prawosławnej procesji, która z ikoną raźno maszerowała pod lokalne biuro adaptacyjne z prośbą o pojednanie. Następnym celem była siedziba RFL, jeżeli istnieje.
-
Zbierałem się powoli do kupy. Chęci do życia wracały mi w dość niespodziewany sposób, bowiem kiedy tylko mogłem coś robić, pracować, pomagać przy czymś, od razu czułem się nieco lepiej. Poza tym tutaj, w Przemyślu, było zdecydowanie łatwiej poradzić sobie z przeszkodami stawianymi przez los. Co nie zmienia faktu, że znacznie więcej czasu niż dawniej spędzałem w samotności. W nocy czasami budziłem się z krzykiem. Dantejskie sceny z Chutoru stawały mi przed oczami jak żywe. Ale byłem potrzebny. W cerkwi i poza nią. Zmiany jakie w przeciągu kilku dni odbywały się w mieście były zatrważająco prędkie. Rozniosła się informacja, że ten cały RFL odpowiedzialny za ataki gazowe jest psem na niemieckiej i rosyjskiej smyczy. Ludności się to nie spodobało, zarówno Polakom, jak i mniejszości ukraińskiej, z którą byłem w stałym kontakcie. Z własnej inicjatywy zorganizowałem niewielką, bo miałem małe możliwości działania, akcję solidarnościową, w czasie której ukraińscy demonstranci śpiewali polskie piosenki patriotyczne oraz wzywali obce wojska do opuszczenia terytorium RP. Choć raz, w tak trudnych warunkach, przezwyciężyliśmy niechęć między naszymi narodami. Grupa została rozpędzona, choć próbowałem powstrzymać RFLowskich bojówkarzy. Później odwodziłem młodzież od używania przemocy, lecz nie obeszło się bez kilku bijatyk.
-
I ja się dołączę do tego wszystkiego. Naprawdę cieszę się, że miałem i mam dalej możność uczestniczyć jakoś w rozwijaniu opowieści, jaką stanowią prowadzone przez ciebie sesje. Jestem ci wdzięczny, Kapi.
-
Zapytaj Podmieńczą społeczność
temat napisał nowy post w Zapytaj Chrysalis lub Podmieńczą Społeczność
Witam. Dawno nie zagladałem, ale pytanie i tak mam tylko jedno. Da się z miłości bimbru napędzić? -
To było... z całą pewnością warte przeczytania. Na tyle, że postanowiłem się podzielić swoimi wrażeniami. Nie za bardzo potrafię ubrać to w słowa, przykro mi, nigdy nie byłem w tym dobry. Lecz poczułem się tym opowiadaniem autentycznie, choć lekko, poruszony. Mam nadzieję, że nie poczujesz się urażony skromną formą notki.
-
Chciałbym zawrzeć wdzięczność w czymś więcej, niż w zwykłym "dziękuję", lecz nie za bardzo potrafię. Nie jestem mistrzem w wyrażaniu emocji. Nie mogę nie wspomnieć o czymś ważnym. Wielu ludzi, którzy wyrazili się pozytywnie, owa wdzięczność się należy bezsprzecznie, jednak chciałbym skupić się najbardziej na tych, którzy postanowili w konstruktywny sposób skrytykować moje opowiadanie. Wiedzcie, iż zachowałem w pamięci wasze porady, które osobiście uważam za cenne. Proszę o komentarze podobnie pouczające mnie w przyszłości, w razie jakiejś wpadki. No i przepraszam za bardzo skromną formę tej notki.
-
Wyszedłem, choć lepiej byłoby rzec: wypełzłem ze swojej celi wychudzony, zmęczony i poszarzały, lecz iskra życia poczynała znów rozpalać się w moich oczach. Narzuciłem sobie twardą pokutę oraz pogrążyłem się na całą swoją nieobecność w żarliwej modlitwie. Biłem pokłony, aby wybłagać przebaczenie. Iskrę ową wznieciło jednak coś innego. Zawalił mi się cały świat, jak i wielu ludziom. Przed depresją uratowało mnie przekonanie o tym, iż wszyscy mogą oraz niejednokrotnie potrafią pomagać sobie nawzajem, kiedy się im to uświadomi. Tylko co, jeśli potrzebujących przewodnika jest cała rzesza?