Skocz do zawartości

Po prostu Tomek

Brony
  • Zawartość

    1875
  • Rejestracja

  • Ostatnio

  • Wygrane dni

    16

Wszystko napisane przez Po prostu Tomek

  1. [76] Ja postanowiłem się wtrącić, mimo swojego stanu. - Prze... przepraszam, ale słońce podobno miało świecić jeszcze bardzo długo.
  2. [75] Oczy miałem zamknięte, a twarz wykrzywioną, podczas gdy ból eksplodował. Szybko jednak zaczął ustępować, a jego miejsce zajęło przyjemne, kojące ciepło. Strach poszedł w ślady bólu, w mojej duszy zagościł spokój. Umierałem? Chyba nie. Jeszcze. Stłumione głosy pomogły mi wrócić do rzeczywistości. Rozwarłem powieki. Przyjąłem chętnie pomoc. Gospodarz i Pawło podźwignęli mnie z ziemi. Oddychałem z pewnym trudem i poruszałem się bardzo ostrożnie, bojąc się powtórki z rozrywki. Odkaszlnąłem. - Diakuju... nie jestem dość silny... za dużo na raz... - wyrzuciłem z siebie. Usiadłem, nie przejmując się konwenansami. Nogi miałem jak z waty. - Mogę prosić... wody? Kiedy mi ją dali, napiłem się kilka dużych łyków. Potem zacząłem przysłuchiwać się tak uważnie, jak tylko mogłem mówiącym. Miałem nadzieję, że nic więcej nie zaburzy przebiegu spotkania. Zdjąłem kożuch i uszankę, by się nie przegrzać. Czerń sutanny wyglądała jak smolista plama w jasnym pokoju.
  3. [66] Posłusznie poczłapałem za kamerdynerem z zainteresowaniem przypatrując się otoczeniu i powoli wracając do porządku po tym, co zobaczyłem na zewnątrz. Byłem lekko roztrzęsiony, Pawło musiał to widzieć, bowiem starał się prowadzić mnie bardzo ostrożnie. Kiedy doszliśmy do biura organizatora, zobaczyłem kucyka. Naprawdę nie było mnie już stać na zdziwienie tylko z tego powodu, że przyjmował mnie kolorowy konik. Skinąłem w ciszy głową. - Jak pan sobie życzy. - odpowiedziałem, oddychając odrobinę ciężej. Zaczynałem być zmęczony. Udaliśmy się do wielkiego pokoju, gdzie miała odbywać się konferencja. Przy jednym stole znajdowałem się ja, nasz gospodarz, jakiś inny kucyk oraz łysy człowiek ubrany w pseudowojskowy strój. Przywitałem każdego podając rękę. Nie zdążyłem nic jeszcze powiedzieć, gdy w pomieszczeniu niespodziewanie pojawił się kuc w rozmiarze większym, niż dotad widywałem, cały biały, w koronie i otoczony niebieskim czymś. Miałem stanowczo za dużo niespodzianek jak na jeden dzień. Odruchowo odskoczyłem, uderzając w stół, a potem przewróciłem się z okrzykiem: - Hospody! - i złapałem się za nagle rozpalone bólem serce.
  4. [66] Skład dotoczył się powoli do Warszawy. Z pomocą młodzika opuściłem go, po czym skierowałem się na postój taksówek. Poprosiłem kierowcę o dość długą trasę do miejsca naszego spotkania. Miałem kilka nadprogramowych groszy, a nie byłem w stolicy kraju, w którym mieszkałem już czterdzieści trzy lata. Chciałem pooglądać ją chociażby przez szybę samochodu. Byłem świadom, że to może być jedyna okazja. Mimo raczej niewesołych myśli doszedłem do wniosku, że to miasto mi się niezbyt podoba. Było duże, hałaśliwe, zaśmiecone. A powietrze dałoby się kroić nożem. Kiedy dotarliśmy wreszcie na miejsce, pozwoliłem, by wpierw z taksówki wysiadł mój towarzysz. Następnie wydostałem się z trudem, oparłem się ciężko na ramieniu młodzieńca i spojrzałem na niego z przepraszającym wyrazem twarzy. Całkiem miło było mieć do kogo się odezwać, choć czułem się dziwnie zmuszony do korzystania z czyjejś pomocy. Zapłaciłem kilkadziesiąt złotych, kiedy nagle stało się coś dziwnego. W środku dnia niespodziewanie zgasło słońce. Ot tak sobie, jak zdmuchnięta świeca. W ciemności nie było tego widać, lecz oczy wszystkich obecnych rozszerzyły się w niemym przestrachu. Przeżegnałem się. Co do...? Niemożliwe działo się na moich oczach. Zamknąłem usta. Zaświeciły się latarnie uliczne. Dzień spontanicznie obrócił się w noc, do tego momentalnie zrobiło się jeszcze zimniej. Zdezorientowany udałem się, potykając się co i rusz na nierównym chodniku mniej więcej w kierunku miejsca spotkania. Nie minęło wiele czasu, gdy na niebie pojawiła się, takoż i sama z siebie kolorowa kulka, która wydzielała przyjemne ciepło. Moje zdziwienie zmieszane ze strachem tylko się pogłębiało. Co się tutaj dzieje?! Rozglądając się niepewnie dookoła podszedłem do wejścia. Pozdrowiłem uniesioną dłonią pilnujących go ludzi. - Witam, jestem ojciec Mykoła. Zostałem zaproszony na jakieś spotKanie. Mogę wejść? - zapytałem cicho, raz po raz odwracając się w stronę grzałki. Cały czas wydawało mi się, że wybuchnie, albo coś w tym stylu. - Mój towarzysz nazywa się Pawło. [Moja postać znajdzie się w budynku przed przywróceniem słońca.]
  5. [będę dopiero o siódmej, przepraszam.]
  6. Mi się to jakoś z meduzą kojarzy. Mityczna Meduza zamieniała ludzi w kamień i była zła. Nocturnal.
  7. [56 punktów i Przemyśl w rękach mieszkańców Arki. Miło.] Leżeliśmy w pokoiku, zajmując swoimi ciałami każdą wolną przestrzeń. Osoby starsze, w tej liczbie i ja, bardzo osłabły. Głodówka była ciężka. Wśród neutralnych myśli, modlitw oraz wspomnień coraz częściej pojawiały się wizje ciepłego, sycącego posiłku. Następnie jakiegokolwiek posiłku. Tłumiłem je, najpierw skupiając się na modlitwie oraz wspieraniu towarzyszy w postanowieniu, później na samym wspieraniu. Zaczynałem dziwnie się czuć, rzadko wstawałem. Każdy z nas wolał leżeć niż chodzić, straciliśmy też kompletnie poczucie czasu. Dopóki jeszcze miałem siłę, prowadziłem wspólne śpiewy. Nie miałem pojęcia, jak wyglądało to w obiektywie kamery. Być może ludzie po tamtej stronie mieli nas za bandę nawiedzeńców, lecz wierzyłem, że głodowanie w rozpaczliwym geście protestu ma jakiś sens. Że jeśli nie sam akt, to może powolna śmierć odbije się echem. Wpatrywałem się w obiektyw tak, jakbym samym gasnącym niepowstrzymanie, acz z wolna spojrzeniem mógł wyprzeć najeźców i natchnąć obrońców wolności. Nawet nieczęsto mrugałem. Jeżeli już zamykałem oczy, to na dłużej. Nikt nie silił się na patetyczne przemowy, bo po pierwsze tylko marnowałby energię, po drugie w opinii każdego z nas, każdego jednego człowieka z dwunastu głodujących nie potrzeba było słów. Wystarczyły czyny. Myśli w głowie kłębiły mi się coraz bardziej, traciłem możność skupiania się na czymkolwiek, myliłem się w modlitwach. Zanim jednak głód poczynił w moim organizmie zbyt duże spustoszenia, stało się coś. Wreszcie. Leżałem na wznak, z wzrokiem wciąż wbitym w martwe oko obiektywu, kiedy usłyszałem szuranie za drzwiami. Skrzypnęły zawiasy, do środka piwnicy wlało się światło, ukazując widok porozrzucanych po podłodze ciał, nie wiadomo: żywych, czy martwych. Nie, na pewno żywych. Kilka poruszyło się niemrawo. Z trudem zmieniłem pozycję, by lepiej widzieć, kto wchodzi. W aureoli blasku, jak święty na ikonie, stał przygarbiony mężczyzna. Kiedy moje oczy przyzwyczaiłwy się do światła, skonstatowałem, że ów człowiek ma na głowie papachę. Ihor. Podszedł do mnie ostrożnie, omijając innych leżących. Za nim weszło jeszcze kilku innych ludzi, zajęli się moimi towarzyszami, pomagali im wstać, a niektórych wynosili. Mój przyjaciel przyklęknął przy mnie, złapał mnie za rękę. - Ojcze Mykoło... żyjecie. Żyjecie, jak dobrze. Bóg czuwa nad nami! Wasze wyrzeczenie nie poszło na marne! - Żyję... jakoś. - powiedziałem cicho, słabo. Tak cicho, że Ihor musiał się pochylić. - Co... co się stało? Udało nam się? - Tak! Odeszli, zabrali się i odeszli. I do tego nie będą próbować już takich przekrętów nigdzie. - Wierzysz im? Ja... nieszczególnie. - Na pewno nie ma w Przemyślu ani jednego obcego kucyka. Nasi zajęli też to ich biuro, w którym zmieniają ludzi. Zaaresztowali szesnaście kucyków i dwudziestu dwóch ludzi. Na razie siedzą tam pod strażą. - Zo... zostawcie ich w spokoju. Niech ludzie idą do domów. Byle nikogo nie zmieniali. Kucyki... mogą tam zostać. - przerwałem. Odetchnąłem ciężko, zakręciło mi się lekko w głowie. - Mam pomysł. One... nam pomogą. Nauczą tych bezdomnych, którzy... którzy nie są już ludźmi, jak żyć. Zamilkłem. Ihor odczekał chwilę, czy jeszcze czegoś nie powiem. Kiedy jednak cisza zaczęła się przeciągać, skinął na dwóch młodzików. Ci podeszli i pomogli mi wstać. Właściwie to oni mnie podnieśli i podtrzymywali cały czas, kiedy stawiałem chwiejne kroki ku wyjściu, ku światłu. Ciągle miałem zawroty głowy, przed oczyma latały mi kolorowe koła. Potknąłem się na progu, ale nie upadłem. Po niezbyt długiej wędrówce korytarzami znalazłem sięw dawnej sali apelowej, gdzie teraz zebrała się duża grupa mieszkańców. Robili coś, czego się zupełnie nie spodziewałem. Wiwatowali. Wyciągali do mnie ręce. Do każdego z dwunastu też, lecz chyba dzięki sutannie przyciągałem większą uwagę. Może dlatego, że była teraz bardzo ubrudzona? Ktoś dalej nagrywał to wszystko, a ja czułem się niezręcznie. Podniosłem drżącą rękę i przeżegnałem tłum, po czym obwisłem w ramionach podtrzymujących mnie młodzieńców. Świadomość odzyskałem w szpitaliku. Na krawędzi łóżka siedział mój wypróbowany, wierny przyjaciel. Ihor Pawluk. Teoretycznie przywódca Arki, choć w praktyce często pytał mnie o radę. Do tego dzielił się władzą właściwie z każdym mieszkańcem, pytając ludzi o zdanie w bardzo wielu kwestiach. Teraz po prostu tkwił i patrzył się na mnie, uśmiechając się szeroko. Ja też się uśmiechnąłem. Opowiedział mi, co działo się przez czas głodówki. O spotkaniu księżniczki z królową brytyjską, o wycofaniu się Equestrii. O groźbie rzuconej na odchodnym. Tutaj wtrąciłem się, wyrażając umiarkowane poparcie. Nie potrzebowaliśmy więcej śmierci. Ale sposób, w jaki wiadomość została przekazana, wywołał u mnie pewne oburzenie. Na koniec dostałem... list. Przysłał go bliżej nieznany mi Aleksander. Ze słów Ihora wynikało, iż to on rządzi teraz w Polsce. I że jest kucykiem. Do tego ma rosyjsko brzmiące nazwisko. Zdziwiłem się bardzo, widząc zaproszenie na spotkanie, i do tego pisane w dość uprzejmy sposób. Co mi szkodzi? Mogę pojechać, zobaczyć, cóż to szykuje nam kolejny przedstawiciel niezbyt przyjaznego gatunku. Podyktowałem list zwrotny. Szanowny Panie Iwanow Nie wiem, kim pan jest. Nigdy nie widziałem pana na oczy, nie wiem więc, czy znajdziemy wspólny język. Dziękuję jednak za zaproszenie na spotkanie tak ważnych osób. Nie omieszkam zjawić się na nim, choćby po to, by przekonać się o pańskich zamiarach względem kraju i ludności. Oczywiście każdy członek naszej wspólnoty może wyrazić swoje zdanie w postawionej przez pana kwestii. Z pewnością każdy to uczyni. Z pewnych powodów muszę poprosić o zezwolenie na przyprowadzenie osoby towarzyszącej. Jeszcze raz dziękuję. Z wyrazami szacunku Mykoła Hrywieńko Następnie przeszedłem przez trudną, kilkugodzinną dyskusję z wszystkimi, którzy chcieli wyrazić opinię o tym, jak powinna wyglądać przyszłość Polski. Wszyscy zgadzali się w jednym. Krajowi potrzeba reform, ale przede wszystkim zabezpieczenia pokoju i niepodległego bytu, a także dobrych relacji międzynarodowych. W tym punkcie szczególny niepokój wyrażali Ukraińcy, spośród których niektórzy obawiali się nieco nacjonalistycznie brzmiących haseł nowej władzy. Jako taka zgoda panowała też jeśli chodzi o status kucyków-konwertytów. Uważano, że należy im się równouprawnienie, bo niegdyś byli ludźmi. Do kłótni nie dochodziło. Kiedy zebrałem już trochę sił i przespałem się kapkę, rozpocząłem przygotowania do wyprawy. Wziąłem ze sobą małą walizeczkę z jedzeniem, piciem, modlitewnikiem i kamilawką. Na siebie wdziałem z pomocą ochotnika, zamierzającego mi towarzyszyć, kalesony, proste spodnie, koszulkę z długim rękawem, koszulę, wełniany sweter. Na wierch sutanna. Gdy wychodziłem, wziąłem jeszcze kożuch oraz czarną uszankę. Młodzik miał na sobie zwykłe ubranie, ciepłą kurtkę, tylko na lewym ramieniu nosił czarną opaskę ze złotym tryzubem. W drodze na stację cały czas mnie podtrzymywał, bowiem czułem się za słaby, by iść samemu. Pod moją nieobecność Ihor zajmie się wszystkim.
  8. [46] [Nie, nie uznajemy Charkowa za rosyjski.] Nie miałem teraz zbyt wiele czasu rozmowy towarzyskie, na samotność, ani nawet na sen. Nawet jeśli chciałem coś zjeść, musiałem zrobić to w biegu, i to raz dosłownie. Pojawianie się w różnych miejscach rozsianych po mieście wtedy, gdy byłem akurat potrzebny, i to punktualnie, było męczące. Stary żuk Ihora stał się dla mnie najlepszą limuzyną, jaką mogłem sobie wymarzyć. Bo nie musiałem wszędzie chodzić piechotą. Zaczynały się kłopoty. Ta całą Twilight zażądała, by nie było bezrobocia. Rozkaz jest rozkaz, urzędnicy zaczęli na siłę dopychać ludzi wszędzie, gdzie się dało. Tam, gdzie już się nie dało także. Spowodowało to spadek płac, bo pracodawcy nie mieli skąd brać pieniędzy dla tych wszystkich nowych. Cierpieli na tym wszyscy, zaczynało brakować na opłaty, których koszty nie obniżyły się ani o grosz. Z kolei zachęta do biernego oporu, do bojkotu podtrzymywana przez nas, ale najbardziej kazania głoszone każdego niemal wieczora powstrzymywały jeszcze ludność przed posuwaniem się do mordów. Zapoznałem się jednak z nastrojami. Niestety, musiałem poprosić Ihora by zakazał kucykom z Arki wycieczek po mieście o późnych porach albo samotnych. Jeżeli już muszą iść rozprostować kości i przewietrzyć się, wyprowadza się je w sporych grupach, ochranianych przez milicję. Zdarzały się drobne incydenty, nawet pobicia, lecz było ich stosunkowo niewiele. Gorzej z kucykami napływowymi czy gwardią. Tych gości powszechnie przyjmowano źle, jako okupantów i wraże wojska. Jednak jak dotąd do niczego nie doszło. Agitatorzy stojący w różnych punktach miasta kontynuowali wytrwale swą pracę, zachęcając do oporu, lecz bez przemocy. Pomagali nieco FOLowi w robocie, rozpowszechniając antykuczą propagandę w postaci ulotek. Jako duchowny przyłączyłem się do nich, znajdując tam swoje miejsce. Dobrym słowem podtrzymywałem zapał, a przykładem (przez to byłem tak zalatany) udowadniałem, że można wytężyć się, by próbować osiągnąć zamierzone cele. Niespodziewanie coś przyszło mi do głowy. Możemy zorganizować niewielką liczbą gotowych i świadomych wyboru ludzi publiczny protest przeciw nieprawnemu zagarnięciu Polski. Głodówkę. Zebrało się nas ledwie dwunastu. Niby niewielka liczba, ale na samym początku ogłosiliśmy wszyscy, przysięgając uroczyście, iz nie spoczniemy, dopóki Polska nie odzyska pełnej suwerenności, choćbyśmy mieli zginąć z głodu lub oszaleć. Nasze oświadczenie nadano na moją prośbę, oraz za niewielką opłatą, w regionalnej telewizji. Nie liczyłem na to, że wyjdzie to na Polskę, bo pewnie media są cenzurowane przez te cholerne koniki. Ale należało próbować, czułem to. Nie można się poddać, zrezygnować z działania. To tak, jakby sobie samemi założyć jarzmo. Z mocnym postanowieniem wytrwania przenieśliśmy się z oświetlonych, przestronnych pomieszczeń schroniska do wilgotnego, ciasnego pokoiku w piwnicach. Zamocowaliśmy w rogu, pod sufitem kamerę, która nas nagrywała. Ją z kolei podłączono do komputera, dzięki czemu była relacja na żywo. Na koniec każdy z nas pożegnał się z bliskimi mu ludźmi. Ja mocno ścisnąłem Ihora, zanim nakazałem mu zamknąć nas i zablokować drzwi.
  9. Neftahar Krótkie, oszczędne skinienie oznaczało, że towarzysze mogą na niego liczyć, gdy zajdzie potrzeba. Moduł unosił się przy protezie, gotów ukryć się w mocnej metalowej konstrukcji. W drugiej dłoni mężczyzny znajdował się sztylet. Obserował otoczenie, zastanawiając się, czy da się wykorzystać je na korzyść kryjących się w budynku ludzi.
  10. BiP może, jakoś tak mi się kojarzy.
  11. [36, nie należę jeszcze do żadnej organizacji. Swoją drogą, aj waj iz mir! Jak możliwe jest przejąć całą Polszę w moment?] Trzeci dzień. A może czwarty, piąty? Zresztą, kto by liczył, każdy jest do siebie podobny. Ze snu wyrwano mnie dość brutalnie, bardzo wcześnie rano. Kiedy otworzyłem oczy, lekko poirytowany i zdziwiony, stał nade mną Ihor. Wyglądał jak szaleniec, z oczyma świecącymi dziwnym blaskiem i w karakułowej papasze okrytej śniegiem na głowie. Musi był dopiero co na mieście, i chciał mi powiedzieć coś ważnego. Gdzieś w głębi siebie, poczułem strach. Co mogło się stać? - Ojcze Mykoło, nie ma już Polski! - wykrzyczał mi prosto w twarz. Krótka wieść zelekryzowała mnie oraz poderwała z łóżka. Tytanicznym wysiłkiem woli, nie bacząc przy tym na ogólną słabość fizyczną wstałem, po czym zacząłem szybko się ubierać. Kalesony, koszula, spodnie, sutanna, kamilawka. Szło mi to niesporo, ręce mi się trzęsły, myśli obracały się dookoła jednego. Jak?! Jak w ciągu tak krótkiego czasu państwo, które oparło się Niemcom, Rosjanom i zakusom RFLu czy POZu, zostało przez te cholerne kucyki, które popierała dotąd grupa fanatyków, całkowicie podbite? To wydawało się być fizycznie niemożliwe. Ale Ihor by mi nie skłamał, jeżeli w ogóle komuś. Wreszcie, po kilku ciągnących się niemiłosiernie chwilach, udało mi się przygotować do wyjścia. Mój przyjaciel przestał już przypominać szaleńca, za to wyglądał, jakby właśnie wrócił z katorgi. Nawet niczego nie jadłem, chciałem jak najszybciej wyjść i zobaczyć, co się dzieje. Zewnętrznie miasto wydawało się niezmienione. Tylko na pierwszy rzut oka. Przede wszystkim na ulicach było znacznie więcej ludzi, niż zwykle o tej porze. Słońce jeszcze nie wzeszło, ba, ledwo co niebo na wschodzie szarzało. Wszyscy wystawali przed sklepami RTV, gdzie w telewizorach na wystawach leciało wciąż powtarzane nadzwyczajne wydanie wiadomości. Oficjalnie od teraz Polska stawała się monarchią z narzuconą ludziom monarchinią - niejaką Twilight Sparkle. Fioletowy kucyk w koronie. Radośnie uśmiechnięty. Gadała głupoty, jak to każdy dostanie pracę, że nie będzie biedy i nienawiści. Tylko, że komuniści też tak gadali. A potem były czystki. Ktoś spośród tłumu nie wytrzymał tępej mowy. Podniósł kamień. Szyba prysnęła, rozbijana w drzazgi. Ktoś inny głośno wygrażał. Tłum falował niebezpiecznie, rozlegało sięcoraz więcej krzyków. Wtedy jakaś babinka w berecie z tego ciepłego materiału, wyglądająca na podobny wiek, co ja, przeżegnała się po katolicku. Prawdopodobnie odruchowo, jak to bywa w ciężkich sytuacjach. Pomyślałem sobie, że dobrze będzie zapewnić w tej chwili mieszkańcom Arki oraz każdemu chętnemu pokrzepienie. Od rana w mieście biły dzwony. Biły nisko, żałobnie. Z kościołów, z cerkwi, wszystko jedno. Ludzie szukali jakiegoś sposobu poradzenia sobie z bieżącymi wydarzeniami. Wypełniły się i świątynie, i bary. Policja, podległa teraz tej całej Twilight, musiała radzić sobie z różnymi akcjami. Dowiedziałem się, że ktoś próbował podpalić equestriańską flagę, wiszącą przy wejściu do Urzędu Miejskiego. Dużo czasu spędziłem w Soborze Świętego Jana Chrzciciela. To, co robili teraz wszyscy duchowni, było ważne - odwieść ludzi od samosądów i ataków na kucyki. Nie wszystkie były winne, a i tak wisiało nad nimi widmo śmierci w razie zamieszek. Dlatego dwoiłem się i troiłem, by jakoś przekonać mieszkańców Przemyśla dobrym słowem. Z drugiej strony wymogłem na zwierzchnikach zgodę na wzywanie do biernego oporu. W bazie oraz na terenach bezpośrednio przyległych pojawiły się uzbrojone [bo przecież broń od tak nie zniknie] patrole ukraińsko-polskiej milicji, z jednej strony chroniące Arkę przed kuczą interwencją, a z drugiej kucyki mieszkające w schronisku przed jakimiś akcjami odwetowymi Polaków. Bo poza odbudowywanym biurem największe skupisko tych stworzeń znajdowało się właśnie tutaj. Kiedy w ręce naszych wpadły ulotki propagandowe FOLu, postanowiliśmy działać w podobny, acz odmienny sposób. Na ulicach pojawili się aktywiści w czarnych opaskach ze złotym tryzubem. Także namawiali do sprzeciwiania się księżniczce, do nienawiązywania kontaktów z jej urzędnikami, do bojkotu organizowanych przez nią wydarzeń kulturalnych. Za to nawoływali do wspierania materialnego oraz duchowego każdej inicjatywy niepodległościowej. Wykorzystywali też fakt, że są Ukraińcami, ukuli nawet hasło "dziś wezmą Polskę, potem Ukrainę, jutro cały glob", a także przywołali inne: "za wolność waszą i naszą". Jednocześnie wzywano do niestosowania przemocy, argumentując to tym, iż pokazując siłę duchową można nieraz osiągnąć więcej, niż siłą fizyczną. Niech zamysły obcej władczyni odbiją się od muru zgody, braterstwa i solidarności. Aktywistów z identycznym celem rozesłano też po okolicznych miejscowościach. W zastraszającym tempie kończyli mi się ludzie, którzy nie byli już zajęci czym innym, ale od powodzenia akcji, lub choćby odzewu, zależała niezawisłość tego kraju, a może nawet i wszystkich państw regionu, nie wspominając od naszej bytności tutaj. Któż bowiem wie, co chodzi po głowach tym konikom? Bo o uchodźcach, którzy z pewnością się pojawią, jakoś nie pomyśleli.
  12. Neftahar Mężczyzna odsunął się, kiedy zobaczył poruszenie, zwiastujące niebezpieczeństwo. Skrył się w głębi pomieszczenia, ale nie mógł powstrzymać się przed rzuceniem spojrzenia na tajemniczego wroga. Nie widział, co to było. Jednak spadające wszedzie kolce, zakończone kuleczkami sprawiły, że stracił chęć na zapoznawanie się z tym bliżej. Miał też przeczucie, że od tych kuleczek lepiej trzymać się z daleka. Zbiegł za Vremem po schodach. Zobaczył Eomeera. Usłyszał też zgrzyty z piwnicy. Nie podobało mu się to, dlatego zbliżył się do drzwi i nasłuchiwał. Wydawało się, że to coś, co tam hałasowało, nie chciało na razie wyjść na zewnątrz. Mimo tego zamknął drzwi. Wszak istota skryta w cieniu może się rozmyślić. Gestem nakazał Eomeerowi pilnować tego miejsca, sam zaś odsunął się nieco i przygotował protezę oraz wypuścił z niej moduł.
  13. [36. Swoją drogą, chyba się nie postarałem, bo punktów za ostatni post nie było.] Czułem się już nieco lepiej. Nie mówię o zdrowiu, bowiem jego stan się nie zmienił. Wciąż byłem dość osłabiony, mocno schudłem, wydawało mi się, że mam trochę słabszą kondycję, choć pozostało mi wspomnienie po wigorze. Znowu udałem się na przechadzkę, najdłuższą jak dotąd. Z paroma przystankami obszedłem całe centrum Przemyśla, zahaczając o szpital, gdzie wczoraj znalazło zajęcie kilkunastu ukraińskich wolonatriuszy i wolontariuszek. W ramach bezinteresownej pomocy sprzątali sale, rozmawiali z chorymi, gotowali, prali. Ihorowi udało się dobrać takich ludzi, którzy mieli książeczki, przez co ryzyko mimowolnego roznoszenia chorób było raczej małe. Większość z nich miała wcześniej styczność z służbą zdrowia, ponadto żyli w Polsce na tyle długo, by sprawnie posługiwać się językiem. Wypytałem ich o pierwsze wrażenia, o to, czy nie jest im zbyt trudno. Nie miałem pojęcia o liczbie pacjentów aktualnie przebywa w szpitalu, ale trzech z nich potrzebowało mnie jako duchownego. Z ulgą wróciłem na moment do tego, co robiłem skutecznie od jakichś pięćdziesięciu lat. Zanim nie pojawiła się bariera, zanim nie rozlazły się po świecie te wszystkie wymyślne grupy. Po południu Ihor oznajmił, że nie ma jak nawiązać kontaktu z FOLem, nie zostawili bowiem żadnych danych, które możnaby wykorzystać. A przynajmniej przez cały dzień wczorajszy nie udało się takowych odnaleźć. Jednak kontakty to dość dalekosiężny pomysł, teraz należało się skupić na czymś innym. Mianowicie w bazie niedługo zacznie brakować zapasów, pozostawionych przez jakże życzliwych RFLowców. Pod żadnym pozorem nie możemy dopuścić do przestoju, przecież zakładając wspólnotę każdy zobowiązał się do wspierania bliźnich. Ci, którzy mogli, pracowali i zarabiali pieniądze, część z nich oddającna użytek schroniska. Za to dokupowaliśmy żywności i innych artykułów pierwszej potrzeby, lecz tylko jako dodatki do tego, co już mieliśmy. Jest zima, pól nikt nie uprawia, zapasy pewnie przychodzą z innych krajów i będą coraz droższe. Na razie Ihor oraz ja zebraliśmy wszystkich, którzy chcieli przyjść, na ogólnym zgromadzeniu. Ogłoszono, że aby zapewnić stały dopływ środków trzeba będzie ustalić wysokość wkładu osób aktualnie pracujących, czyli wszystkich do tego zdolnych. Dyskusja nie trwała długo, ludzie potrafili jeszcze czasem pomyśleć o innych. Chwilowo pobierana kwota jest związana z zarobkiem i wynosi od pięćdziesięciu do czterystu złotych. Podjęto też decyzję o wysłaniu wiadomości na Ukrainę w celu zdobycia informacji o tamtejszych wydarzeniach. No i nazwaliśmy wreszcie naszą wspólnotę, i przy okazji całą bazę. Mało oryginalnie, ale przynajmniej pasowało. Arka.
  14. [36] Nie podobało mi się to, co zastałem. Po terrorystycznym ataku i kilku metaforycznych burzach, jakie przetoczyły się przez Polskę duch braterstwa począł znikać. Ludzie bali się o jutro. Na dodatek nastąpiło zbliżenie z jedną z zaangażowanych w konflikt organizacji, FOL, jeżeli Ihor dobrze przekazał mi nazwę. Cóż, tego akurat nie traktowałem jako złe wieści, przynajmniej nie aż tak bardzo złe, jak reszta. Dotąd nie chcieliśmy się w żaden sposób wtrącać, a tylko nieść pomoc. Tylko, że ostatnie wydarzenia dowodzą, iż tak się po prostu nie da. Nie można stać z boku, zachować neutralności, nawet, jeśli chce się pomagać wszystkim. Trzeba się było na coś zdecydować. POZ? Nie, oni są winni naszym najbardziej palącym problemom. Kto, stojąc na straży pokoju, posuwa się do sprawiania innym bólu? Wciąż miałem przed oczyma konwulsyjnie powykrzywiane kucyki pod prysznicami. Pozowcy odpadają, są kłamliwi, pewnie mają ukryte cele. W końcu to oni najbardziej zyskują na rozroście bariery. RFL? Gdzie tam! Każdy już wiedział, kim byli i co chcieli osiągnąć. To oni pokłócili Polaków i sprowadzili tu Rosjan. Gazowali kucyki. Więc zostawał Front Obrony Ludzkości. Oni też mieli nie najlepszą reputację, właściwie to nie było wiadomo o nich nic naprawdę pewnego. Przynajmniej mi nikt nie mógł udzielić informacji. Ostatni dzień, jaki sobie przyznałem na skok w brutalną rzeczywistość powoli mijał. Wiedziałem jedno. Samemu nie zdziałam za wiele, będę potrzebował jakiejś pomocy. Zajęta własnymi sprawami Polska nie może wiele dać, nie mogę też wymagać od ludzi, którzy szukają schronienia w zajętej przez nas dawnej bazie RFL. Postanowiłem. Jeszcze dziś poproszę Ihora o to, by posłał kilkunastu czy kilkudziesięciu, zależy, ilu się uda, Ukraińców do okolicznych wsi i miasteczek, aby postarali się zająć jakieś pustostany i tam porobić prowizoryczne schroniska dla ludzi, którym się nie poszczęściło. Czy to bezdomnych, ale chcących pracować, czy to uchodźców, czy kucyki, które wyrzucono z domów. Tak. Im też trzeba pomagać, nie zawsze przemiana zaszła z ich winy. Do tego może uda się namówić paru naszych do pomocy w miejskim szpitalu, na Słowackiego. Być może w zamian tamtejsi lekarze podzielą się lekami. Zrobiłem, co do mnie należało, uznałem się za częściowo "oczyszczonego" z zaniedbania. Przyszło mi to jednak z dużym trudem. Musiałem uważać, by nie wziąć na siebie zbyt wiele na raz. Inaczej przypuszczalnie nie wytrzymam. Powoli, drobnymi kroczkami, a może uda się odnaleźć właściwą drogę w tym pogmatwanym świecie. Znów poszedłem się przejść, żeby trochę odpocząć, ale tym razem po najbliższych ulicach miasta. Przypadkiem zawędrowałem pod biuro ponifikacyjne. Było zamknięte. No tak, przecież zwinęli się, kiedy grunt zaczął im się palić pod nogami. Kiedy wróciłem, znów zwróciłem się do wypróbowanego przyjaciela z ostatnią na dziś prośbą. Niech jakoś skontaktuje sięz tym całym FOLem i wybada go.
  15. [Wracam z dobrowolnego wygnania, mając nadzieję na większy ład, niż kiedy byłem tu ostatni raz. Otrzymałem pozwolenie od gospodyni tej zabawy, Elizabeth Eden. Przypuszczam, że obecna liczba punktów w moim posiadaniu wynosi zero. A nie, bo jednak 30. Takie pytania z mojej strony. Czy sicz przemyska jako jedna grupa jeszcze istnieje? I wtóre, czy mam/będę mieć na nią jakiś wpływ? Dalsze, mogę dowiedzieć się o najbardziej palących wydarzeniach w regionie, ewentualnie na świecie? Dziękuję.] Obudziłem się rozbity. Bliżej nieokreślony czas, spędzony w samotności i oderwaniu od otaczającej rzeczywistości dał o sobie znać. Bolały mnie plecy, stawy. Umysł był jakby opatulony w watę, ciężko było mi myśleć o czymkolwiek. Przez okres mojego dobrowolnego zamknięcia w celi wiele się zmieniło. Przede wszystkim straciłem pozycję przywódcy naszej wspólnoty, przynajmniej jeśli chodzi i rozwiązywanie problemów dnia bieżącego. Zajął ją mój nieoficjalny zastępca i dobry, wypróbowany przyjaciel, Ihor. Ja spędzałem całe dnie na modlitwie, przechadzkach, pracy. Próbowałem być przydatny, ale nie czułem się na siłach, by dźwigać ciężar odpowiedzialności za wszystkich, zwłaszcza po dawnym terrorystycznym ataku, który część z nas pozamieniał w kucyki. POZ odciął się, nie próbował nic zrobić, pomóc, wesprzeć. Teraz jednak, na prośbę Ihora, wyszedłem ze swojego małego, ciemnego świata. Jednak byłem w jakiś sposób potrzebny. Wszak od początku byłem z nimi, stawiano mnie za przykład. Wycofanie się, jak mówił mój przyjaciel, zostało niedobrze odebrane. Wedle niego powinienem wrócić. Lecz ja potrzebowałem czasu. Poprosiłem go o ostatni dzień. Po zajęciu się dolegliwościami ciała wyszedłem z ciasnego, surowego pokoiku, który służył mi za mieszkanie. Kiedy nalewałem wody, by ją zagotować, spojrzałem mimochodem w wiszące nad umywalką lustro. Wyglądałem jak pustelnik. Długa, siwa, zmierzwiona broda. Pociągła, wychudzona twarz, blada z braku światła słonecznego. Czułem się słaby, jednak postanowiłem przejść się po schronisku, by przypomnieć sobie układ pomieszczeń. Ludzie patrzyli na mnie dziwnie. Nie byłem pewien, co wyczytuję w ich oczach. Czasem radość, u tych starszych, czasem niechęć, czasem obojętność, chłód. Szedłem tak, aż dopóki nie dotarłem do szpitaliku, czy też czegoś, co pełniło jego rolę. Widok chorych, leżących bezradnie na łóżkach, nie był przyjemny. Uwijający się lekarze i pielęgniarki wyglądali na bardzo zapracowanych. Zresztą, wszyscy wokoło krzątali się w ważnych sprawach. Wróciłem do siebie, jeszcze bardziej zmęczony, niż wyszedłem. Pogrążyłem się w rozmyślaniach.
  16. Po prostu Tomek

    (zabawa) Zostań Chorążym

    Orangutankowi dajmo. Ucieszy się.
  17. Mój parasol jest w pokoju intrygującego dziadka. Może jak przeżyjemy ewentualnie starcie z tajemniczym czymś/między sobą, to się tam prędko udam. Ja byłbym zainteresowany lekami, strzykawkami, bandażami, a także chociaż lekkim pistoletem, bo sztylet to tak średnio. Więc jak coś w magazynie będzie, a zdążycie złapać i donieść, byłbym rad.
  18. Zebrałem się wreszcie w sobie, pobiłem lenistwo i wziąłem się za czytanie kontynuacji opowiadania, które skłoniło mnie do dołączenia do tego jakże intrygującego fandomu. No i nie żałuję ani chwili spędzonej nad tym tekstem. Każdy rozdział mnie przyciągnął, przetrzymał, i wreszcie wypuścił ze swoich objęć z odczuciem niedosytu. Twój styl pisania oraz różnorakie nawiązania tylko pomagają w wejściu w świat. Ponadto budowanie atmosfery, z jednej strony wywołującej wesołość, a z drugiej zachęcającej do dalszego czytania bardziej na poważnie. Mam tylko jeden kłopot. Gubię się nieco w postaciach. Wydaje mi się, że jest ich dość dużo, a ponadto czytam Ad maiorem w jakiś czas po Si Deus nobiscum, przez co wiele z nich muszę sobie przypominać i łączyć je z różnymi faktami. Ale to moja wina. Czekam na więcej z niecierpliwością. Popaprało mi się dawanie repów i tylko jakiś mizerny poboczny komentarz dostał.
  19. Ten fanfic zdecydowanie jest wciągający. Trafiłem na niego dzisiaj całkowitym przypadkiem, i właśnie przed chwilą go skończyłem. Niestety nie mogę rozwodzić się jak bardzo mnie poruszył, skłonił do przemyśleń, czy cokolwiek bądź, bowiem tego nie zrobił. Broń Panie Boże nie jest to winą autora. To mnie mało co porywa. Opowiadanie było bardzo ciekawe, zapewniło mi godziwą rozrywkę, zarysowane charaktery postaci wydały mi się interesujące, a zostawienie wielu wątków do domyślania się tylko podsycało moją chęć wytrwania przy lekturze. Dodatkowo plusy za odwołania do realnie istniejących maszyn drugiej wojny światowej. Moim zdaniem bardzo udatnie "skuczyłeś" ten konflikt i przeniosłeś go w realia MLP. Z niewyjaśnionych przyczyn nie mogłem się jednak zdobyć na kibicowanie Equestrii w toczącej się gdzieś w tle wojnie. Po prostu często mój umysł kojarzy ten kraj, na podstawie sprzętu i nazewnictwa, z Trzecią Rzeszą. Nie potrafię nic na to poradzić, a wiem, że to z pewnością moja wada. Stereotypy i tak dalej. Dla pewności nie kibicowałem więc nikomu, skupiając się na przeżyciach bohaterów oraz tym, jak bardzo pewna osoba się zmieniła. Doceniam jednak podejście autora, który posługując się pomienionymi wcześniej rzeczami, tj. sprzętem sprawił, że fic jest oryginalny, nowy, a temat wojny odświeżony. Dodatkowym atutem opowiadania są ilustracje, dobrze wykonane i cieszące oko. Szkoda, że niewiele ficów może się pochwalić obrazkami. Gratuluję, Ruhisu. I tobie, Spidi. Jak na razie moim faworytem spośród wszystkich postaci jest Dornier. Jakoś przypadł mi do gustu. Co do tagu Legendary, wahałem się. Nie czuję się zdolny do szafowania tagami, lecz to opowiadanie zasługuje w mojej opinii na coś więcej niż tylko kolejny komentarz. Jeżeli moje uzasadnienie zostanie uznane, wnoszę o dodanie mojego głosu.
  20. To po jaką dżumę barykadowaliśmy się w pierwszym? Ale racja, te kanały mnie mocno niepokoją. W razie czego szybko przebiegnę, jestem raczej lekki. Ale nie zrobimy z tego drugiej Stacji. Da się Stację przenieść, Zegar?
  21. Tak, może od razu wszyscy radośnie tam pobiegnijmy? Bo po co siedzieć sobie w prowizorycznej fortecy?
  22. Neftahar Nie był do końca pewien, co ma teraz zrobić. Chciałby pomóc Vremowi, ale ma tylko sztylet. No, może stymulant odwagi się przyda, ale jeszcze nie teraz, kiedy nawet nie wiadomo, przeciw czemu właściwie stają. Postanowił więc usunąć się nieco na bok, by nie przeszkadzać. Usłyszał zapytanie z dołu. Nastąpiło coś niespodziewanego. - Coś nadciąga. Pilnuj się - rozległ się mocny, całkowicie bezbarwny, jednorodny i jakby wyprany z emocji głos, którego nie dałoby się dopasować do płci. Następnie postarał się jak najlepiej przygotować do odparcia zagrożenia, wypatrując czegoś, jak na przykład układu pomieszczenia, elementów otoczenia, improwizowanej broni, co mogłoby dać im przewagę w nadchodzącej walce.
×
×
  • Utwórz nowe...