Skocz do zawartości

Elizabeth Eden

Brony
  • Zawartość

    2954
  • Rejestracja

  • Ostatnio

  • Wygrane dni

    2

Wszystko napisane przez Elizabeth Eden

  1. Akademia Dobra, dziewczęta Piękne, oszronione schody, szklane tunele z których można było podziwiać zatokę i puszczę, korytarze pełne złotych zdobień, kryształowe żyrandole i wszechobecna woń świeżych kwiatów. Jakim cudem mógł istnieć zamek tak uderzająco idealny, że aż człowiek zaczynał mieć wrażenie, że jego obecność tutaj zaburza panującą harmonię? Cóż, w każdym razie Lisa miała takie wrażenie, ponieważ większość księżniczek pewnie czuła się tutaj jak brakujący puzzel. Stephanie razem z Lisą jako jedne z pierwszych pobiegły na wieżę, przepychając się między Magdalene i jej drobną towarzyszką. Nie miała pojęcia z jakiego powodu spieszyła się Stephanie, ale ona była bardzo zadowolona, bo oznaczało to, że szybciej zacznie wdrażać w życie swój plan. Na nogach miała już bardzo miękkie, różowe bambosze, podarowane jej przez nimfę. Pewnie w ogóle nie zdziwiło jej to, że dziecko z Gawaldonu nie ma sobą żadnego bagażu, musieli już być do tego przyzwyczajeni. Kolor kapci był okropny jak na jej standardy, ale przynajmniej nie człapała już boso, chociaż podłogi w tej szkole były tak nieskazitelnie lśniące, że pewnie mogłaby obejść zamek wzdłuż i wszerz i wciąż mieć czyste stopy. - Tam pewnie będzie nasz pokój. Piętro wyżej jest już... Perłowa Czytelnia. Brzmi strasznie - Stephanie oglądała właśnie posrebrzaną tabliczkę przybitą do ściany w wieży Czystość. - No to chodźmy. Skręciły i przeszły przez krótki korytarz z oszklonym dachem. Kiedy Lisa spojrzała w górę zobaczyła, że Perłowa Czytelnia połączona była różowym tunelem z jakąś inną wieżą. Finezja i doskonałość tego miejsca coraz bardziej ją przytłaczały. Chciała już wrócić do swojego zwykłego, małego i przyjaznego domu. Mijały właśnie drzwi, każde oznaczone złotą tabliczką z numerem, ale Lisa nie skupiała się na nich, tylko rozglądała naokoło, aż w końcu... - Emm, Stephanie... - powiedziała, dotykając ją lekko w ramię. - Tak? - Muszę iść do toalety. Stephanie spojrzała w jej stronę. - Z tego co wiem, to każdy pokój swoją ma, nie martw się. - No tak, ale tu obok jedna jest... - wskazała na połyskujące drzwi ze złotą klamką. - ...a ja naprawdę muszę, wiesz to całe porwanie w zimny las i chodzenie na boso nie działa dobrze na pęcherz. Za chwilę do ciebie przyjdę, możesz już znaleźć nasz pokój. Stephanie uśmiechnęła się i wyciągnęła rękę po jej koszyk. Była kompletnie nieświadoma tego, że Lisa tak naprawdę nie zamierza iść do łazienki i dziewczynie po raz kolejny zrobiło się nieco głupio. - No dobra, daj od razu swoje rzeczy. Na pewno dasz radę potem sama znaleźć pokój? - Tak, wszystkie są przecież ponumerowane. I nie musisz brać moich rzeczy... - powiedziała, żeby nieco stłumić poczucie winy. Stephanie jednak już postanowiła i prawie siłą wyjęła jej koszyk z rąk. - Nie są takie ciężkie. Widzimy się za chwilę - powiedziała ze szczerością, a potem ruszyła dalej. Lisa przez chwilę obserwowała ją, zagryzając dolną wargę, ale potem znowu przypomniała sobie szlochającą Adelię i zrozpaczoną mamę. Wrócę do was - pomyślała z przekonaniem, a potem wzdrygnęła się, słysząc odległe brzęczenie wróżek. Zmierzały najprawdopodobniej tutaj. Odwróciła się i wbiegła do miejsca, które miało być toaletą. Chciała przeczekać tam, aż wszyscy znajdą się już w pokojach i nie będzie aż takiego zagrożenia, że na kogoś wpadnie. Problem w tym, że toaleta okazała się nie być toaletą, tylko składzikiem. Skrzywiła się. W tym zamku drzwi do składziku były droższe, niż wszystkie drzwi w gawaldońskiej szkole razem wzięte. No ale dobra, to nie było ważne. Stephanie chyba też o tym nie wiedziała, bo nie słyszała już jej kroków na korytarzu, coraz wyraźniejsze stawało się za to dzwonienie wróżek. Pozostawało czekać. W tym czasie Stephanie zdążyła znaleźć pokój numer 54. Nacisnęła ozdobną klamkę i weszła do środku, natychmiast krzywiąc się na widok pokrywających ścian malowideł przedstawiających razem królewski ślub. Wszystko wykonane było z niezwykłą dbałością o szczegóły. Prychnęła, a jej wzrok skierował się na trzy ogromne łóżka z baldachimami i idealnie złożoną koronkową pościelą. No naprawdę, wystarczyłoby jedno takie łóżko i zmieściłyby się w nim wszystkie, pewnie nawet z luzem. Przyjrzała się złotemu żyrandolowi, miękkim dywanom i ogromnym oknom, wykonanym ze szkła, które zdawało się mienić kolorami tęczy. To jednak naprawdę było jeszcze nic. Ponieważ dopiero kiedy Stephanie zrobiła parę kroków w głąb pokoju, była w stanie zauważyć stojące pod najbliższą ścianą bagaże. Aż otworzyła usta w szoku, widząc ilość kufrów i walizeczek. Lisa na pewno nie miała ze sobą nic, a taką ilość rzeczy mogły zabrać ze sobą tylko te "prawdziwe" księżniczki. Skrzywiła się i zaczęła rozsuwać kufry, próbując znaleźć swoją płócienną torbę. Okazało się, że została wygnieciona przez o wiele cięższą walizkę. - Super - syknęła Stephanie, poprawiając ją. Miała ochotę zajrzeć do tych bagaży, zobaczyć, co takiego można było zabrać ze sobą, żeby było tego aż tyle. Zrezygnowała jednak z tego pomysłu. Durna paniusia jakby ją przyłapała, to pewnie zaczęłaby krzyczeć i oskarżyła ją o kradzież. Jeszcze tylko tego jej brakowało. Rzuciła torbę na jedno z łóżek, a potem sama na nim usiadła. Pozostawało czekać na Lisę. Miała nadzieję, że pojawi się tutaj przed nieznaną właścicielką miliona toreb i walizek. Akademia Dobra, chłopcy Oczy Aidana niemal zaczęły świecić, kiedy Alan objaśnił mu podstawy wybierania broni. Momentalnie podskoczył trochę do góry, uśmiechając się szeroko. - Dziękuję! Wiedziałem, że podejście do ciebie będzie dobrym pomysłem. Wydawałeś się jakiś taki milszy - mówił szybko, ignorując to, że wysoki, opalony Ambrosius co chwilę zerkał na niego rozbawiony z drugiej strony zbrojowni. Sądząc po jego minie, nie widział w nim innego zawszanina, tylko błazna, który znalazł się tu, żeby umilać im czas. Aidan był jednak zbyt podekscytowany, żeby się tym przejmować. - Tak, jestem bardzo zwinny, ale niezbyt silny - zgodził się z nim. - Bardzo chciałbym nauczyć się strzelać z łuku. Robin Hood jest w tym świetny. Ale praktyka w walce mieczem też by się przydała, jako zabezpieczenie. - sięgnął szybko po jeden z nich, a potem mrugnął do Alana. - Jesteśmy teraz przyjaciółmi, prawda, Alan? - i zanim chłopak mógłby mu odpowiedzieć zaatakował go, dokładnie tak jak prosił. Zrobił to koślawo i zdecydowanie nieefektywnie, co mocno wskazywało na to, że do tej pory takie walki widział tylko w książkach z baśniami. Niektórzy książęta przerwali na chwilę, żeby się temu przyjrzeć, ale szybko stracili zainteresowanie, najwyraźniej przekonani o tym, że młody chłopak nie był dla nich żadną konkurencją i szybko skończy na dole rankingu.
  2. Akademia Zła Korytarze i klatki schodowe w wieżach Akademii Zła były brudne, śmierdzące, przepełnione wilgocią i cichymi skrobnięciami wydawanymi przez szczury. Adelia, nadal trzymając się swojej zasady posłuszeństwa, wspinała się po wąskich, popękanych stopniach. Nie miała pojęcia jak wytrzymywały one tak długo, skoro wydawało się, że z każdym jej krokiem skała coraz bardziej się kruszy. W pewnym momencie dziewczyna poślizgnęła się i poleciała do przodu, amortyzując upadek zawiniętymi w czarną tunikę podręcznikami. Uczniowie idący za nią nie czekali, aż się pozbiera, tylko przepchnęli się wściekle ponad nią, depcząc i niszcząc różową sukieneczkę. Przycisnęła się do zimnej ściany i zacisnęła oczy, przekonana, że któryś w końcu naprawdę zrobi jej krzywdę, ale nie doczekała się żadnego bólu. Słyszała śmiechy i głośne rozmowy, powoli niknące, kiedy młodzi nigdziarze wspinali się dalej na wieżę Występek. Ona została, leżąc na schodach jak porzucona lalka, wpatrując się apatycznie w przeciwległą ścianę, po której pełzł jakiś czerwony robak. Spuściła głowę i przymknęła zapuchnięte powieki, próbując zebrać myśli, po raz pierwszy od momentu w którym została porwana z domu. Ze swojego małego pokoju. Jej wzrok powędrował na przemoczone koronki, których prawdopodobnie nie dałoby się już niczym doprać, a potem na poszarpane rajstopy. Jak dziecko uniosła kłykcie do twarzy i zaczęła nimi przecierać oczy. Co pomyślałaby mama, gdyby ją taką zobaczyła? Jak bardzo przerażona by była? Zamarła, słysząc jakiś nowy dźwięk. Dochodził z dołu, ale coraz bardziej się przybliżał. Ciężkie kroki połączone z warknięciami... wilki! Zebrała swoje rzeczy, z pogniecionym planem lekcji na czele, i uciekła do góry. W tym czasie na wieżę Szkoda wspinała się jasnowłosa Elvira z Nottingham. Zaraz przed nią, energicznym krokiem, pruła do góry dziwna dziewczynka, która miała zostać jej współlokatorką. Obserwowała jej długiego warkocza, a raczej coś, co mogłoby być długim warkoczem, gdyby nie to, że było tak zaniedbane i suche, że przypominało raczej wielkiego dreda. Innego wyjścia nie miała, skoro znajdował się zaraz przed jej twarzą, aczkolwiek sam widok sprawiał, że nieznacznie się krzywiła. Nigdy nie bała się rzeczy "obrzydliwych", jednak podczas analizy dwóch stron nie mogła nie stwierdzić, że ten brak jakiejkolwiek dbałości o własny wygląd był jak dla niej jedną z największych wad strony Zła. Oczami wyobraźni po raz kolejny zobaczyła swój plan, który znała już przecież na pamięć(pod tym względem mózg nigdy jej nie zawodził). Zajęcia Pielęgnacji Brzydoty. Jeśli jednak w drugim zamku, analogicznie, odbywały się zajęcia Pielęgnacji Piękna, nie zamierzała narzekać. Każda forma nauki była lepsza niż bezużyteczne i próżne pindrzenie się przed lustrem, jakby powierzchowność była jedynym atrybutem kobiety. Och, Elvira była urodziwa, sama wiedziała o tym doskonale. Ale wygląd był jedynie przyjemnym dodatkiem do jej geniuszu. Odchyliła głowę nieco w bok i zobaczyła swojego sługę, który właśnie wychodził na jedno z pięter wieży, na którym musiał mieć pokój. Ona cały czas wspinała się dalej, ale nie omieszkała rzucić mu z góry krótkiego, tajemniczego uśmiechu. Niech się zastanawia o co jej chodziło, kiedy tak naprawdę nie znaczył on nic. Wkrótce przerdzewiała tabliczka poinformowała ją o tym, że znajduje się w tym miejscu, o które jej chodziło. Wyszła na korytarz razem z dziewczyną o imieniu Kim, jak jej się wcześniej przedstawiła. Za nią pojawiła się również dość przerażająca nigdziarka o skórze czarnej jak węgiel, na której twarzy znajdowała się niezwykle głęboka szrama. Z tego co wiedziała, musiała ona pochodzić z obrębu Krainy Oz, gdzie prawdopodobnie znajdowała się wioska ludzi takich jak ona. Zwalista uczennica nie odezwała się jednak do nich ani jednym słowem i ruszyła w głąb wieży. Pozwoliło to Elvirze wywnioskować, że jej pokój musiał znajdować się dalej. Kim za to znalazła już drzwi do... - Wieża Szkoda, 66. A więc to tutaj - powiedziała z entuzjazmem tak wielkim, że aż nieco niepokojącym. Weszła do środka, a Elvira zaraz za nią, rozglądając się z zainteresowaniem. Całe pomieszczenie okazało się wyglądać, jakby ktoś niedawno je spalił. Osmalone cegły i meble, podłoga zawalona popiołem, skrzypiąca pod stopami. Nawet jedyne znajdujące się tutaj okno było nieco sczerniałe. Na środku ktoś poustawiał ich bagaże, więc blondynka chwyciła za swój drewniany kufer, który udało jej się przed ucieczką przemycić ze strychu, a potem pociągnęła go w stronę łóżka znajdującego się właśnie pod parapetem. Jeśli stęchlizna zacznie jej przeszkadzać, mogło to okazać się wybawieniem. Szybko oceniła materac, który może nie był najwyższych lotów, ale wciąż wystarczająco znośny, aby mogła na nim spać. Na szczęście wzięła ze sobą własne koce. Właśnie miała zamiar zapytać Kim, co znajdowało się w trzech zaklejonych słoikach, które ustawiała teraz równo na zakurzonej szafce, kiedy drzwi otworzyły się po raz kolejny i do środka weszła właścicielka ostatniego stojącego na środku bagażu. Miała czerwone tęczówki, skórę bladą jak u trupa, oraz wiedźmowato ułożone czarne włosy, które wyglądały na nawet czyste. Obrzuciła ich spojrzeniem i wykrzywiła wąskie wargi w prawdziwie nigdziarski wyraz. - Walburga z Krwawego Potoku - powiedziała tonem, który Elvira szybko rozpoznała jako władczy. Kim była ta dziewczyna? Na pewno wkrótce dowie się o niej więcej. - Kim z Mruczących Gór - zanuciła Kim, kołysząc się ze swoimi słoikami i sprawiając nieco psychopatyczne wrażenie. Elvira natomiast jedynie oparła się z obojętnością o czarną ścianę, jej oczy błysnęły. - Elvira z Nottingham. Wszystkie trzy uśmiechnęły się złowróżbnie. W tej samej wieży, ale nieco niżej, w pokoju numer 47, na łóżku siedział już młody, szczurowaty chłopak o imieniu Navin. Chociaż wyglądał dość żałośnie, jego usta były gorzko skrzywione, a oczy lśniły złością. Czy cieszył się z tego, że znalazł się w tej Akademii? Tak, bo być może baśń da mu szansę, żeby uwolnić matkę z więzienia. Spojrzał przez popękane okno na wznoszącą się nad Zatoką Połowiczną wieżę Dyrektora Akademii i skrzywił się nieco. Oczywiście, jeśli jakimś cudem Złu uda się w końcu zwyciężyć w jakiejkolwiek. Mogli sobie mówić co chcieli, ale jak dla niego Dobro od lat było faworyzowane przez Baśniarza, a odpowiedzialny za to mógł być tylko jego Strażnik. No ale nie mógł powiedzieć tego głośno. Jeśli ktoś wzbudzał taki szacunek lepiej było udawać, że również się go uwielbia, w ten sposób można było uniknąć problemów. Navin pociągnął nosem i spojrzał z powrotem na swój na wpół otwarty kufer z którego przed chwilą wyciągnął brązowy koc, ten sam, pod którym spał zawsze w sierocińcu. Zdążył już przebrać się w swoją nową, czarną tunikę, oraz poukładać podręczniki na półce, teraz pozostawało mu tylko czekać na nowych współlokatorów.
  3. Natalia/Jolanta Jolanta po raz kolejny zaczęła tracić świadomość, ale Natalia wciąż trzymała się całkiem nieźle i natychmiast zauważyła, że drobna kobieta poczuła się gorzej. Zeszła z łóżka i włożyła stopy w zielone pantofle, powoli kierując się w jej stronę. - Widzę, że nie czujesz się najlepiej - powiedziała łagodnie. - Myślę, że powinnaś nadal odpoczywać. Jeśli jednak bardzo potrzebujesz pójść do toalety, nie mogę puścić cię samej. Mogłabyś zasłabnąć po drodze. Usiadła na brzegu jej łóżka, wyglądając na zarówno zmęczoną jak i smutną. Mogła próbować jakoś maskować swoje emocje, ale czy była teraz taka konieczność? Prawdopodobnie przyniosłoby to więcej złego niż dobrego. - Nie chcę, żeby znowu coś ci się stało. Dopiero co odzyskałaś wolność - powiedziała szczerze, mając nadzieję, że ją to uspokoi. Podejrzewała dlaczego dziewczyna tak nagle potrzebowała wyjść do toalety i chciała jak najdelikatniej ją od tego odwieść. Być może i miała swoje wiekowe doświadczenia, ale w momentach takich jak te, żałowała trochę, że nie było tutaj jej ludzkiej asystentki.
  4. Akademia Dobra, dziewczęta Niektóre księżniczki zaczęły już kierować się do wielkiego holu, jednakże dla Lisy przesłuchanie wciąż trwało. Kolejna dziewczyna wystąpiła do przodu, tym razem ta z czarnymi włosami, która odezwała się do niej w ogrodzie. Lisa po raz kolejny utkwiła wzrok w jej parasolce, a dopiero potem skupiła na pytaniu. Stephanie chyba również miała dość, ponieważ ciągnęła ją za podrapane ramię, starając się zachęcić do przepchnięcia pomiędzy uczennicami. Lisa jednak poczuła, że powoli ogarnia ją coraz większa złość. Dopiero co przeżyła najgorszą noc swojego życia, została siłą zabrana z rodzinnego domu, oddzielona od przyjaciółki i wrzucona do świecącego zamku pomiędzy eleganckie księżniczki, ubrana tylko w poszarpaną koszulę nocną, nie mając na nogach nawet najzwyklejszych klapków, a teraz ta dziewczyna posądzała ją o to, że sama chciała się tutaj dostać. Jeszcze czego. - Nie próbowałam się tutaj wedrzeć - powiedziała gniewnie, zaciskając zęby. - Pochodzę z Gawaldonu i zostałam porwana przez tego waszego cholernego Dyrektora. Wyciągnął mnie w środku nocy z łóżka, dosłownie wyrwał z ramion mamy i za kostkę ciągnął przez las, a potem rzucił na jakieś drzewo, a potem pojawił się ten szkieletowaty ptak, który mnie porwał i tu zrzucił - tłumaczyła nieskładnie. - Serio, czy ja ci wyglądam na kogoś, kto chce tu być? - prawie szturchnęła ją palcem, ale Stephanie złapała ją za rękę. Księżniczki patrzyły na nią z niepewnością, nawet ze strachem i zaczęły się powoli wycofywać. Zanim któraś mogłaby odpowiedzieć, dobiegł do nich głos poważnej dziewczyny, która zatrzymała się, żeby posłuchać historii Lisy. - Do Akademii nie da się wedrzeć. Czy tylko ja to wiem? - zapytała, a jej oczy rozszerzyły się w uprzejmym zdumieniu. - Każda osoba, która spróbuje, zginie. Zostanie rozszarpana przez stymfa, gargulca albo inne stworzenie. Stymf to właśnie ten "szkieletowaty ptak". Jest ich tu sporo - powiedziała, patrząc na Lisę. - Mam na imię Magdalene - dodała po chwili. - A ty jesteś najwyraźniej Lisa z Lasu za Światem i powinnaś tu być. Zanim Elisabeth zdążyłaby zaprzeczyć nadleciały wróżki i zaczęły brzęczeć, wskazując, że powinny się pospieszyć. Vivienne i jej towarzyszki poprawiły swoje sukienki i dumnie ruszyły w stronę holu, a za nimi poszły również pozostałe dziewczęta. Lisa poczuła, że pali ją w gardle. "Powinna tu być", tak? Oj, już ona im pokaże, jak "powinna tu być". Musiała się tylko szybko dostać do Adelii, a potem uciekną do lasu i wrócą do Gawaldonu, jakoś dadzą radę. Ale z tego co mówiła ta cała Magdalene, to każdy, kto próbował się tu wedrzeć, ginął. Czy działało to również w drugą stronę? Nie, nie mogła wątpić. Na pewno sobie poradzą. Przeszła pod ozdobnym portalem i w końcu znalazła się w tym wielkim holu, który widziała już z daleka. Teraz jednak aż zaparło jej dech w piersiach z wrażenia. Podłoga wykonana była z mlecznego marmuru, nad ich głowami mieściła się szklana kopuła, a każdą ścianę przyozdobiono pięknymi malowidłami i płaskorzeźbami, przedstawiającymi szlachetnych książąt, wspaniałe królowe, romantyczne śluby i dzielnych młodzieńców. Księżniczki odwracały głowy w każdą stronę i z zachwytem oraz zainteresowaniem podziwiały całą tę szopkę. Lisa natomiast czuła się przytłoczona, a sądząc po minie Stephanie, ona również. Spróbowała zamiast na dziełach sztuki, skupić się na czymś, co realnie mogło jej jakoś pomóc. Prześledziła wzrokiem ogromne, ozdobne litery na ścianach, które okazały się układać w jedno słowo: Z-A-W-S-Z-E. Parsknęła cicho, ale bez prawdziwej wesołości. Pośrodku holu znajdował się lśniący, kryształowy obelisk, który sięgał aż do przeszklonego dachu. Z tego co udało jej się zauważyć, na samej górze, w pozłacanych ramach, znajdowały się portrety najbardziej znanych baśniowych postaci, takich jak Królewna Śnieżka, czy Jaś od łodygi fasoli. Niżej ramki zmieniały kolor na srebrny, a później brązowy, przedstawiając postacie pomocników oraz sług głównych bohaterów, takie jak dzielni myśliwi, czy mądre wieśniaczki. Lisa jednak tak naprawdę widziała tylko jeden z nich, wiszący w górnej połowie obelisku. Betty z Lasu za Światem. Uśmiechająca się lekko dziewczynka z krótkimi, brązowymi włosami, a zaraz obok ilustracja, którą Elisabeth doskonale znała, ta, na której dziewczyna odkrywała, że gołąb był tak naprawdę zaklętym księciem i teraz stała w jego ramionach, już jako księżniczka. Wpatrywała się w obraz dziewczyny, która kiedyś tak niefortunnie przewróciła się na gawaldońskim boisku, a do głowy przyszła jej całkiem irracjonalna myśl: Czy kiedy Betty stała tutaj, w tym holu, w którym teraz była Lisa... miała nadal zwichniętego palca? Pewnie tak. - Eee... wszystko w porządku? - zapytała szeptem Stephanie i szturchnęła ją nieco w bok. Elisabeth zamrugała szybko i zamknęła usta, które do tej pory miała uchylone. Tak bardzo zapatrzyła się na portrety, że dopiero teraz zauważyła cztery pary przeszklonych schodów, dwie niebieskie i dwie różowe, na których stali ludzie, którzy najwyraźniej byli nauczycielami. Lisa poczuła się niepewnie, widząc, że wzrok każdego z nich utkwiony jest właśnie w niej. Czy pomogą jej w powrocie do domu? Mówiąc szczerze, to w to wątpiła. Każdy nauczyciel wyglądał elegancko, kobiety miały na sobie dopasowane suknie, które różniły się jedynie kolorami oraz drobnymi detalami, takimi jak koraliki, czy tiulowe kokardy, natomiast mężczyźni ubrali się w aksamitne koszule, gustowne kamizelki i starannie wyprasowane spodnie. Wszyscy mieli na piersiach srebrnego łabędzia. Lisa zmarszczyła lekko nos. Naprawdę, nawet dorośli w tej szkole musieli sprawiać tak idealne wrażenie? Przecież to wszystko było po prostu nienaturalne! Jedna z nauczycielek, kobieta w średnim wieku, z ładnie związanymi białymi włosami, wydała z siebie ciche westchnięcie i zaczęła schodzić na dół, postukując krótkimi obcasami. Ruda dziewczyna pobladła nieco pod piegami, kiedy zauważyła, że idzie właśnie w jej stronę, wyciągając przy okazji coś, co wyglądało na różdżkę. Co zamierzali jej zrobić? Do tej pory uważała, że jeśli uznają ją za niepasującą do tej szkoły, to będzie to najlepsza rzecz jaka mogłaby jej się przydarzyć, ale teraz zaczęły ogarniać ją wątpliwości. A co jeżeli mimo wszystko nie pozwolą jej wrócić do domu? W baśniach często działy się dziwne rzeczy. Zaczęła się powoli wycofywać. - Nie bój się dziecko, nie zrobię ci krzywdy - powiedziała nauczycielka łagodnym, przyjemnym dla ucha głosem. - Jestem profesor Klarysa Dovey, dziekan Akademii Dobra. No już, zatrzymaj się - Lisa zrobiła to niechętnie i zmrużyła oczy, cały czas w obronnej postawie. - Zazwyczaj dzieci z Lasu za Światem nie są tak... Och, już, nie przejmuj się. Jestem pewna, że Dyrektor nie chciał do tego dopuścić - delikatnie stuknęła ją różdżkę w głowę. Poczuła, jakby po jej ciele spłynęła chłodna woda, a kiedy uchyliła powieki i spojrzała w dół, zauważyła, że jej rany zniknęły, a koszula nocna nie była już brudna ani podarta. Co prawda wciąż nie miała butów, ale i tak wyglądała o wiele lepiej, przynajmniej jak dla niej. Piegowata twarz, niezgrabny krok, mięśnie na łydkach i ruda strzecha pewnie wciąż był daleko za standardami piękna uczennic Akademii Dobra. - Widzisz. Od razu lepiej - powiedziała niejaka profesor Dovey, a potem oddaliła się z powrotem w stronę reszty nauczycieli. Lisa zauważyła wśród nich jednego takiego, który wydawał się nawet całkiem sympatyczny, bo patrzył na każdą z nich z takim samym uśmiechem, jakby naprawdę uważał je za równe. Zresztą. To i tak nie było ważne. Nie chciała być uważana za równą innym uczennicom, chciała wrócić do domu, utulić brata i nauczyć Adelię naprawdę grać w piłkę. Profesor Dovey ponownie stanęła na schodach i spojrzała z uśmiechem na nowe zawszanki. Rozłożyła ręce w powitalnym geście i zaczęła krótką przemowę: - Z wielką przyjemnością chciałabym powitać nasze nowe księżniczki - każdy z nauczycieli obdarzył je teraz pełnym uznania uśmiechem, jakby oczekiwali od nich wielkich rzeczy. Stephanie zmarszczyła brwi i skrzyżowała ramiona. - To wielka radość móc po raz kolejny ujrzeć najbardziej obiecujące dziewczęta z Puszczy, które być może staną się kiedyś znanymi bohaterkami własnych baśni. Jesteście tutaj, aby przygotować się właśnie do tego, moje drogie. Wróżki podleciały do góry i posypały je złotym pyłem. Stephanie syknęła, a Lisa starała się go unikać, ale nie było takiej możliwości. Wszystkie zaczęły delikatnie błyszczeć i nawet jeśli efekt ten nie będzie utrzymywał się długo, obie dziewczyny był zirytowane. Pozostałe uczennice przyjęły to z obojętnością lub wyraźnym zadowoleniem. Profesor natomiast kontynuowała: - Ceremonia Powitalna rozpocznie się za dwie godziny. To właśnie tam zapoznacie się z zasadami panującymi w Akademii oraz spotkacie chłopców - kilka dziewczyn westchnęło. - Do tego czasu możecie swobodnie odpocząć i odświeżyć się w swoich pokojach. Pamiętajcie o tym, że podczas Ceremonii rzucane będą róże, więc polecam wam zastanowić się, co takiego wyjątkowe macie w sobie, co mogłoby przyciągnąć uwagę księcia - uśmiechnęła się do nich łagodnie. Vivienne odrzuciła do tyłu swoje cudowne włosy, ewidentnie całkowicie pewna własnej wyjątkowości. Lisa natomiast czuła, że robi jej się niedobrze. Róże? Książęta? Co? - Stephanie... - zaczęła cicho, a dziewczyna spojrzała na nią z rezygnacją. - Opowiem ci później. Elisabeth jednak raczej w to wątpiła. Planowała, że gdy tylko zostanie sama, spróbuje dostać się do drugiego zamku. Nagle pomiędzy zawszankami pojawiły się po raz kolejny wysokie nimfy wodne, każda trzymająca w rękach koszyki skompletowanych zestawów dla każdej z księżniczek. Lisa również taki dostała, ale nie zamierzała w nim grzebać. Zauważyła, że są tam jakieś książki i starannie poskładany kawałek różowej, koronkowej tkaniny. - Co to jest? - zapytała ze średnim zainteresowaniem, sięgając po leżącą na wierzchu karteczkę, która okazała się być planem lekcji. - Co to jest? - zapytała jeszcze raz, ale dobitniej, śledząc wzrokiem absurdalne zajęcia. Pielęgnacja Urody?! Stephanie skrzywiła się, wyciągając jeden z podręczników, o tytule Jak zdobyć swojego księcia? pod którym leżał kolejny, chyba o przywileju piękna. - To podręczniki, plan lekcji i... mundurek - wzdrygnęła się, spoglądając na absurdalnie krótką sukienkę, przyozdobioną kokardkami, delikatną, białą koszulkę z za dużym dekoltem i szklane pantofelki. - Nie zamierzam tego nosić - powiedziała Lisa pewnym tonem. Nie zamierzała, bo wkrótce jej tu nie będzie. - Też chciałam to powiedzieć, ale chyba będziemy zmuszone - odpowiedziała Stephanie zbolałym tonem, a potem spojrzała na jej plan. - O, mamy ten sam pokój. To super, już się bałam, że mi przydzielą jakąś nadętą księżniczkę. Elisabeth spojrzała w pełną nadziei twarz opalonej dziewczyny i nagle poczuła, że łapie ją lekkie poczucie winy z powodu tego, co zamierzała zrobić. Ale nie, nie mogła jej żałować. Miała rodzinę i przyjaciółkę do uratowania. Wyobraziła sobie przerażoną, zapłakaną Adelię pośród wiedźm i czarowników i na nowo nabrała pewności. Nauczyciele powiedzieli, że mogą się rozejść, a wróżki z chęcią pomagały dziewczynkom w noszeniu ich podręczników. Lisa zobaczyła, jak Magdalene wchodzi na różowe schody i rozmawia cicho z jakąś drobną i nieco wystraszoną dziewczyną o kasztanowo-wiśniowych włosach. Stephanie również zaczęła kierować się w tamtą stronę, odmawiając jednak pomocy w dzierżeniu koszyka. Lisa powoli zaczęła iść za nią. Chyba miała już pomysł na to, jak od niej uciec. Akademia Dobra, chłopcy W małej zbrojowni nieco się przerzedziło, kiedy część książąt opuściła pomieszczenie, żeby udać się do swoich pokoi. Byli wśród nich między innymi chłopak w okularach, ramię w ramię z tym poważnym oraz Kato z Odionem, który powiedział do jednego z zawszan, że skoro jego brat idzie, to on również. Najwyraźniej byli więc braćmi. Pozostali chwycili za miecze i zaczęli treningowe sparingi, a jedne były bardziej widowiskowe od drugich. Przystojny książę o jasnych i idealnie zadbanych włosach walczył z chłopcem o skórze białej jak śnieg, którego wygląd mógł wydawać się dziwnie znajomy dla każdego, kto choć trochę znał baśnie... - No, Edwardzie - powiedział blondyn z nieco drwiącą nutą w głosie, blokując jeden z kolejnych świetnych ataków - Najwidoczniej będziesz tutaj znany nie tylko jako syn Śnieżki. Wspomniany Edward uśmiechnął się półgębkiem, przyjmując wyzwanie. - Ty Abraxasie również nie jesteś najgorszy. A twoja matka była... kim? Bo chyba zapomniałem... Blondyn zwany Abraxasem wyglądał na zirytowanego aluzją, jakoby jego matka miała być mniej znana i ważna. Walczyli dalej. W tym czasie do samotnie ćwiczącego Alana podszedł chudy, piegowaty chłopak o spiczastym nosie, który wcześniej z taką ekscytacją oglądał zbrojownię. - Cześć - powiedział głośno, stając w bezpiecznej odległości. - Jestem Aidan, a ty? Pochodzę z Nottingham. Zawsze chciałem nauczyć się walczyć, ale do tej pory nie miałam za bardzo okazji - nawijał szybko z szerokim uśmiechem. - No ale teraz będę miał, nie? Marzę o tym, żeby nauczyć się strzelać z prawdziwego łuku. Wcześniej korzystałem tylko z atrapy, którą zrobił mi tata... Nie wyglądał jakby zamierzał w najbliższym czasie odejść.
  5. Akademia Zła Prawie wszyscy uczniowie stali już w szeregu przed szkolną bramą. Także Elvira, wysoka dziewczyna o jasnych włosach, zaczęła kroczyć w stronę zamku, dopóki czyjś głos nie zwrócił jej uwagi. Obojętnie przyglądała się jednemu z nowych Nigdziarzy, prawdopodobnie temu na którym się przed chwilą oparła. Nie odpowiedziała od razu na jego śmieszne zarzuty, tylko spokojnie obserwowała jak szarpie się z jakimś innym chłopcem. Kiedy znów spojrzał w jej stronę na jej ustach błąkał się już drobny uśmiech. - Kiedy zostanę Czarnym Charakterem, ty będziesz moim sługą - powiedziała z niezachwianą pewnością, a potem podeszła do pozostałych uczniów, omijając groźniej wyglądające wilki. Była zbyt ładna na to miejsce, ale nie dało się pomylić ją z księżniczką. Żadna zawszanka nie potrafiłaby uśmiechać się w tak mściwy sposób ani obserwować mrocznej twierdzy ze wzrokiem wyrażającym jedynie chłodną ciekawość. Adelia w tym czasie stała gdzieś na początku szeregu, ściskana pomiędzy nieprzyjemną rudą dziewczyną, a jakimś kościstym chłopcem z szyderczo obnażonymi zębami. Starała się uspokoić drżenie nóg, ale nie była w stanie, mogła mieć tylko nadzieję, że nie przewróci się przed dotarciem do środka. Strach tak mocno ściskał jej wnętrzności, że starała się słuchać każdego polecenia, co chwilę zerkając ze strachem na ogromne, straszne wilki. Ich ciemna sierść była splątana i śmierdziała, ale najgorsze były ostre zęby i pazury. Adelia błagała w duchu, aby żaden z nich nie zwrócił na nią nagle uwagi. Cały czas próbowała domyślić się dlaczego właśnie ona tu trafiła. Czy zrobiła kiedykolwiek coś złego? Przecież nie mogła, nawet gdyby zechciała! Była zbyt drobna na bijatyki, zbyt nieśmiała na kradzieże i rozmawiała tak naprawdę tylko z Lisą i może dwiema innymi dziewczynkami z klasy, więc nikogo nigdy nie obraziła! Pociągnęła nosem i spojrzała na stojący po drugiej stronie zatoki zamek, piękny, lśniący, żywcem wyjęty z baśni. Teraz, kiedy stała na ostrych kamieniach, cała mokra, zmarznięta i śmierdząca, przyszło jej do głowy, że zrobiłaby wszystko, by być tam razem z Lisą. Ale przecież ona na pewno po nią przyjdzie. Na pewno jej nie zostawi. Rozmyślania Adelii przerwał trzask bicza. Jeden z chłopców stojących na brzegu dostał nim w plecy, wydawało się, że za wszczynanie bójek. Dziewczyna poczuła, że oblewa ją zimny pot. Nie zdążyła nawet krzyknąć, kiedy wilki, zniecierpliwione, popchnęły wszystkich uczniów w stronę topornie ociosanego korytarza. Podeszwa odpadała jej z bucika, kiedy drżąc jak osika szła przejściem, które z każdą chwilą coraz bardziej się zwężało, aż widziała jedynie jasne włosy i czerwoną od krost szyję chłopaka przed sobą. Przez ostatnie kamienie musiała się przeciskać, co nie zadziałało dobrze na jej podrapane ramiona. Powieki znowu ją paliły i pewnie zaczęłaby płakać, gdyby nie szok, jaki ogarnął ją, kiedy zobaczyła ogromny czarny hol od którego odchodziły w górę trzy pary kręcących się spiralnie schodów. Na każdych znajdowała się przyozdobiona potwornymi płaskorzeźbami tabliczka. Szkoda, Występek, Niezgoda. Jej usta rozchyliły się w szoku, szeroko otwartymi brązowymi oczami pochłaniała koszmarny widok, marszcząc przy okazji nos od panującego tutaj smrodu. W ścianach tkwiły żelazne, przerdzewiałe pochodnie, oświetlając wielkie litery na kolumnach, które razem układały się w słowo N-I-G-D-Y. Na skalnych występach siedziały mroczne gargulce, które wydawały się obserwować nowo przybyłych uczniów, a prawie każda ściana zapełniona była portretami. Adelia zobaczyła, że jakieś dwie dziewczyny, jedna z wysoko spiętymi czarnymi włosami i przetłuszczoną skórą, a druga anemicznie biała, z tęczówkami koloru krwi, zbliżają się do nich, żeby lepiej się przyjrzeć Sama widziała stąd kilka portretów, w tym Drogana z Mruczących Gór, obok którego znajdowała się ilustracja mężczyzny przykładającego jakiejś kobiecie sztylet do szyi, kojarzyła ją z baśni Sinobrody. Zrobiła parę drżących kroków i jej wzrok przyciągnęła dziewczyna z jedną brwią i wąskimi ustami. Urszula z Lasu za Światem, a obok niej obraz z baśni Starucha w Lesie. Adelia krzyknęła głośno, ignorując wściekłe syki pozostałych uczniów. Przecież ona ją pamiętała! Pamiętała tę nieprzyjemną dziewczynkę, którą kiedyś jej matka przeganiała z ich podwórka, bo próbowała ukraść kosz z owocami. Porwali ją razem z Betty, która potem stała się księżniczką! Natomiast Urszula... Zadrżała jak liść szarpany wiatrem. - Imponujące, co? - rozległ się obok niej jakiś głos, a kiedy się odwróciła zobaczyła chłopca z wystającymi przednimi zębami i strzechą niestarannie przyciętych włosów. Spróbowała od niego uciec, ale przez to zbliżyła się do wilków, co sprawiło, że prawie upadła ze strachu. Przerażenie sprawiało, że oddychała coraz szybciej, zaczęła biec w przeciwną stronę i wtedy jej oczom ukazał się zatrważający widok - potwora, który przybijał do ściany nowe portrety, jak na razie bez żadnych ilustracji z baśni. Sava z Altazar, to była ta straszna dziewczyna, która uderzyła ją w fosie Vin z Akgul, chłopak o całkiem fioletowej skórze Margo z Lisiego Gaju, ruda wiedźma, która pomogła jej się wydostać z wody A zaraz obok... Wciągnęła powietrze tak gwałtownie, że aż się nim zakrztusiła. Adelia z Lasu za Światem, ona sama, z oczami lśniącymi przerażeniem. Jej ramiona zaczęły się trząść od suchego szlochu, zaraz jednak podskoczyła na dźwięk głośnego, warkliwego okrzyku: - CISZA! Wszystkie rozmowy, jakie prowadzili ze sobą młodzi nigdziarze umilkły, każde oczy skierowały się na wielkiego, białego wilka, który przystanął na schodach wieży Niezgoda. Obserwował ich ze złością i pewną odrazą, ale nie powiedział nic więcej. Zamiast tego pomiędzy uczniów wszedł bezceremonialnie ogromny, szary ogr i zaczął wciskać im w ramiona stosy różnych przedmiotów. Adelia próbowała od niego uciec, ale nie uchroniła się od zasypania podręcznikami, które pospadały wokół niej na ziemię. Zobaczyła, że biały wilk marszczy gniewnie nos, patrząc w jej kierunku, więc powoli, na drżących kolanach, zaczęła kucać, żeby je pozbierać, mrugając zaciekle by powstrzymać łzy. Przesunęła drobnymi dłońmi po szorstkim materiale czarnej, workowatej i gdzieniegdzie porwanej tuniki. Czy właśnie to miała teraz nosić? Mogłaby to zrobić, jeśli pozwoliliby jej za to wrócić do domu. Schwyciła w ramiona podręczniki, ale mignęły jej tylko dwa tytuły, Historia Puszczy - wersja dla szkół oraz Porwania i morderstwa dla początkujących, zanim owinęła je wszystkie w szkolny mundurek, żeby nie musieć na nie patrzeć. Ostatni był mały świstek papieru, który okazał się być planem lekcji. Adelia wpatrywała się w niego z niedowierzaniem, dopóki nie rozproszyły ją kolejne słowa białego wilka. - Za dwie godziny rozpocznie się Ceremonia Powitalna. Tam wszystkiego się dowiecie. A teraz marsz do pokoi i nawet nie myślcie o tym, żeby je opuszczać! Uczniowie zaczęli przepychać się w stronę schodów, ciągnąc Adelię za sobą. Dziewczynka spojrzała na jeden z ostatnich portretów, wiszący zaraz u podnóża schodów wieży Występek. Przedstawiał chłopca, tak samo wystraszonego jak ona, ale bez żadnej baśniowej ilustracji obok. Znajdowała się tam jedynie mała, zaśniedziała tabliczka z napisem "Nie zdał". Po drugiej stronie holu do Elviry podeszła dziwnie uśmiechnięta dziewczynka w okularach, za którymi kryły się nieco obłąkane oczy. - Szkoda 66, a ty? - zapytała, widząc, że Elvira wchodzi na te same schody. Blondynka rzuciła szybkie spojrzenie na swój plan, a potem spojrzała z góry na drugą nigdziarkę. Na jej wąskich ustach błąkał się drobny uśmiech. - Ja też.
  6. Akademia Dobra, dziewczęta Lisa usłyszała słowa jednej z dziewcząt, zanim została poderwana przez wróżki. Zmarszczyła brwi, patrząc w jej stronę. Była gustowna i piękna w swojej sukni, tylko Elisabeth zastanawiała się na co jest jej potrzebny ten kretyński parasol. Wydawało się, że chciała być wobec niej miła, ale ona czuła w tym wszystkim jad. Patrzyła na śliczne księżniczki i widziała za ich uśmiechami złośliwość, którą starały się tłumić, aby pokazać jakie to nie są dobre. Nie miała pojęcia jak, ale potrafiła świetnie odróżnić te szczerze dziewczyny od tych fałszywych. Wróżki przefrunęły jezioro, tak czyste, że mogła się w nim bez problemu obejrzeć jak w lustrze i dojść do wniosku, że wygląda jakby przeprawiała się przez puszczę pieszo. Teraz nie mogła dziwić się dziewczętom, że się jej wystraszyły. Odwróciła się nieco i zobaczyła, że Stephanie również przygląda się czarnowłosej księżniczce. - Na co jej ten kretyński parasol? - mruknęła, a Lisa nie mogła powstrzymać drobnego uśmieszku, który zniknął jednak, kiedy tylko została postawiona przed złotą bramą. Akademia Dobra. Oświecenie i Oczarowanie - głosił lustrzany napis, a Lisa skrzywiła się, czując, jak w jej żołądku zaciska się supeł. Im szybciej się stąd wydostanie tym lepiej. Młode księżniczki z gracją lądowały na ziemi, a wróżki puszczały je, poprawiały rękawy ich sukni i leciały w stronę oszronionych, ozdobionych dwoma białymi łabędziami wrót zamku, wyraźnie pokazując, że mają iść za nimi. Elisabeth odwróciła się i spojrzała na zamglony zamek zła stojący po drugiej stronie zatoki. Nie ma szans, żeby do niego przepłynęła. Musiała znaleźć wyjście na most. Ruszyła po schodkach do korytarza, w którym każda ściana zrobiona była z luster. Starała się unikać spoglądania na nie, żeby nie musieć widzieć jaki obraz nędzy w tej chwili sobą przedstawiała. To i tak nie było istotne, nie wtedy, kiedy miała koleżankę, przyjaciółkę, do uratowania. Zaraz po tym uciekną. Bardzo chciała wierzyć w to, że znajdą jakiś sposób. Nie żałowała, że nie miała ze sobą żadnego bagażu, nie wtedy, kiedy nie zamierzała zostawać tu na dłużej. Doszła jednak do wniosku, w momencie w którym zaczęła kłapać bosymi stopami po marmurze, że przydałyby jej się chociaż jakieś buty. Powoli zbliżały się do przejścia do jakiegoś większego holu, ale w tym momencie księżniczki na przodzie zatrzymały się i odwróciły w jej stronę, ignorując brzęczenie wróżek. Do przodu wystąpiła jedna z nich, o niezwykle eterycznej urodzie. Miała długie i bardzo jasne włosy, które miękkimi falami opadały na jej plecy, duże, błękitne oczy, nieskazitelną figurę i łagodny uśmiech, w który prawie uwierzyła. - Mam na imię Vivienne. Jak brzmi twoje? - Lisa - odpowiedziała z niechęcią, a obok niej znikąd pojawiła się Stephanie ze skrzyżowanymi na piersi ramionami. - A więc, Lisa, tak się tylko zastanawiałam... - powiedziała miło, lustrując wzrokiem jej brudną koszulę nocną. - Czy jesteś pewna, że trafiłaś do właściwej szkoły? Mogłaś się pomylić, to zrozumiałe, wtedy... - Jestem pewna, że nie powinno mnie tu być - przerwała jej, a jakaś inna księżniczka z wysoko spiętymi włosami sapnęła z przesadnym oburzeniem. - Oh - Vivienne uśmiechnęła się jak troskliwa matka chrzestna, która chciała pomóc Kopciuszkowi w dostaniu się na bal. Lisa odniosła jednak wrażenie, że jej intencje wcale nie były takie hojne. - Rozumiem, więc pewnie nie masz biletu na Kwietną Kolej? - Nie mam - odpowiedziała ruda dziewczyna, zastanawiając się czym do cholery jest Kwietna Kolej i kiedy będą mogły w końcu pójść dalej. Zauważyła, że kilka dziewcząt, w tym ta z ciemnobrązowymi włosami i poważnym wyrazem twarzy, oraz drobna, z ustami przyozdobionymi złotą szminką, zaczynają już powoli kierować się w stronę holu i zaczęła na poważnie rozważać przepchnięcie się przez pozostałe księżniczki. Akademia Dobra, chłopcy Wszyscy chłopcy, lśniący złotym pyłem, zaczęli kierować się w stronę zamku. Wróżki podzwaniały wesoło, prowadząc ich do pięknego, przestronnego pomieszczenia, które okazało się być pewną formą zbrojowni. Ściany przyozdobione były płaskorzeźbami i malowidłami, przedstawiającymi dzielnych rycerzy walczących w obronie kobiet i dzieci, z sufitu zwieszały się piękne żyrandole. Wszędzie poustawiane były profesjonalne uchwyty i stojaki na broń. Książęta rozglądali się z zaciekawieniem, piegowaty chłopak niemal podskakiwał z ekscytacji, ale była dwójka, której dobór miejsca wyraźnie niezbyt się podobał. Ten poważny, który wcześniej analizował wygląd zamku, oraz drobny, który od początku ani razu nie odszedł od znacznie większego od siebie blondyna z wyraźnie zarysowanymi mięśniami. Cały czas dyskutowali między sobą energicznie, jakby znali się od zawsze i może tak rzeczywiście było. - Oh, zbrojownia. Czy oni oczekują od nas, że mamy pokazać od razu, co potrafimy? W sensie... - chłopak energicznym ruchem głowy strząsnął z oczu loki w kolorze ciemnego brązu. - ... rozumiesz, Odionie, ja nie za bardzo znam się na walce i nieco mnie to martwi. - Nie martw się, Kato, ze mną na pewno dasz radę. Kiedy jednak wszyscy zawszanie znaleźli się w środku zbliżyły się do nich dwie, wysokie na dwa metry nimfy wodne. Jedna miała granatowe włosy i usta, druga ciemnozielone. - Tradycją jest... - zaczęła mówić pierwsza, a wszystkie rozmowy ucichły. - ... że damy jako pierwsze witane są przez kadrę nauczycielską. Chłopcy spotykają się z nauczycielami i dziewczynkami... - podkreśliła. - ...dopiero podczas Ceremonii Powitalnej, która odbędzie się za dwie godziny. To miejsce nie jest główną zbrojownią zamkową, ale możecie tutaj przechowywać broń, którą przywieźliście z rodzinnych stron, bez obaw o to, że zostanie skradziona lub zniszczona. Proszę was, abyście zostawili tutaj swoje miecze. Wrócicie po nie przed samą uroczystością - Kato odetchnął z ulgą. - Oczekuję, że do tego czasu odświeżycie się i dokładnie przygotujecie. Jeśli macie na to ochotę, możecie ćwiczyć w tym miejscu szermierkę. Młode księżniczki uwielbiają ją oglądać i na pewno ucieszyłby się z drobnego pokazu - część książąt uśmiechnęła się, błyskając idealnie białymi zębami. - Jeśli nie, spędzicie ten czas w swoich pokojach, dopóki nie zostaniecie wywołani na Ceremonię. Do tego momentu będziecie poruszać się poza głównym holem, wróżki pokażą wam drugie przejścia na wieże Męstwo i Honor. Pamiętajcie o przygotowaniu róż, ponieważ jest to niezwykle istotna część uroczystości powitalnych. Kiedy pierwsza nimfa skończyła mówić, znajdujące się za nią dwuskrzydłowe, pozłacane drzwi otworzyły się i do środka weszły kolejne trzy. Każda z nich trzymała w ramionach różne przedmioty. Nimfa o włosach koloru alg morskich rozdawała plany lekcji, ta o ustach lśniących neonowym fioletem wręczała błękitne mundurki, ostatnia, której skóra była barwy wieczornego nieba, wręczała stosy podręczników o tytułach takich jak Kodeks Rycerski dla pierwszego roku, Sztuka honorowej walki, Dobre zaklęcia dla początkujących, czy Nowoczesne sposoby pielęgnacji męskości. Drzwi pozostały otwarte, wróżki zaczęły wylatywać, a potem zatrzymywały się w korytarzu, czekając na tych, którzy zdecydowaliby się na spędzenie tych dwóch godzin w pokojach.
  7. Akademia Zła Moment w którym uderzyła w szlamowatą, ciemną fosę, otaczającą zamek zła, był momentem w którym była przekonana, że umiera. Wciąż słyszała rozpaczliwy krzyk Lisy, która przecież nigdy nie krzyczała, zawsze była tą silniejszą, która broniła ją przed dręczycielami i pocieszała, kiedy było jej smutno. Nawet pod powierzchnią obrzydliwej wody nie mogła powstrzymać łez. Czy to właśnie to, że zawsze była taka słaba, nieśmiała i płaczliwa, czyniło z niej straszną wiedźmę? Czy to, że brakowało jej odwagi, było powodem dla którego nie zasługiwała na szczęśliwe zakończenie? Adelia oczywiście nigdy nie chciała w ogóle znaleźć się w baśni, chciała być zwykłą dziewczynką z Gawaldonu, ale jeśli już Dyrektor ją wybrał, to dlaczego kazał zrzucić ją tutaj? Mogłaby się nauczyć jak nie być nieśmiałą. Mogłaby się nauczyć być ładną. Ale nigdy nie byłaby w stanie stać się tak silną, żeby poradzić sobie w przerażającej Akademii Zła. Lisa by była. Ona zawsze radziła sobie ze złymi ludźmi. Ta ostatnia myśl spowodowała, że z jej gardła wyrwał się kolejny szloch, przez co zakrztusiła się szlamem. Jakimś cudem udało jej się wypłynąć na powierzchnię i chwycić się dryfującego kufra, na którym natychmiast oparła głowę. Mokre, brudne loki przyklejały jej się do czoła, kiedy zamknęła oczy i płakała dalej, nie chcąc patrzeć na tę szkołę, ani zastanawiać się, co dalej. Nie wiedziała co ma zrobić, więc czekała na cud. - Zjeżdżaj z mojego kufra - ktoś bardzo mocno uderzył ją w bok, spychając do wody. Pisnęła zaskoczona i zobaczyła, że była to jakaś straszna dziewczyna z zielonymi włosami i czerwonymi oczami, która obrzuciła ją wściekłym spojrzeniem i odpłynęła w stronę brzegu. Adelia po raz kolejny skończyła z głową pod wodą. Dopiero teraz zaczęła zauważać, że cała fosa wypełniona była bagażami. Z góry szkieletowate ptaki zrzucały kolejnych uczniów, którzy odnajdywali swoje torby i płynęli w stronę zamku. Drobna dziewczyna również spróbowała to zrobić, nie dlatego, że chciała, ale dlatego, że brakowało jej już powietrza. Panika zaczęła ściskać ją za gardło, gdy zaczęła sobie uświadamiać, że nie da rady. Przez szlam płynęło się ciężko, a ona nie miała sił, wyczerpana porwaniem i ciągłym płaczem. Właśnie miała krzyknąć "pomocy", kiedy czyjeś dłonie schwyciły ją niezbyt delikatnie za ramiona i pociągnęły na w stronę zamku. Kiedy wyszli na kamienisty brzeg natychmiast została puszczona i upadła boleśnie na kolana, chowając twarz za mokrymi włosami. - Gdyby nie to, że wilki mi kazały - usłyszała nad sobą zirytowany głos. - To bym tego nie zrobiła. Powoli uniosła głowę i spojrzała załzawionymi oczami na dwie postacie, które przed chwilą pomogły jej się wydostać. Dziewczyna miała nieprzyjemnie skrzywione usta i rudawe włosy, które może kiedyś były piękne, ale lata niedbalstwa sprawiły, że spłowiały i przypominały raczej strzechę, przy głowie przetłuszczoną, a na końcówkach łamiącą się i rozdwojoną. Chłopak był zwalisty, miał ciemną skórę i przekrwione oczy. Obydwoje szybko odeszli, zostawiając ją drżącą na ziemi. Adelia spojrzała do góry na wielki, mroczny zamek i poczuła, że jej policzki zaczynają wysychać, a sama robi się otępiała. Wszystko ma kiedyś swój koniec, łzy też. Wciąż z trudem łapała oddech, kiedy zbliżył się do niej wielki wilk i kazał jej wstać. Ona w odpowiedzi jedynie bardziej się skuliła, przyciskając ręce do swojej przemoczonej, śmierdzącej sukienki. Z jej ust wyrwał się tylko cichy jęk, kiedy została siłą podniesiona na nogi i popchnięta w stronę bramy, przy której stała już część uczniów. Ci nigdziarze, którzy zostali zrzuceni jako ostatni, również zbliżali się już w stronę brzegu. Adelia widziała dwójkę chłopaków, z których jeden był całkiem fioletowy, a drugi blady jak śmierć, jakąś dziewczynę z ponurą miną i blizną przy kąciku ust oraz blondynkę, która wydawała się wyglądać nawet całkiem normalnie i ładnie, a wychodząc bezceremonialnie oparła się na jakimś chłopaku, wpychając go głębiej pod wodę, jakby uważała to za najnormalniejszą rzecz na świecie, że może użyć kogoś jako swojej podpory, żeby aż tak bardzo nie zatonąć butami w mule na dnie fosy. Chwilę później postawiła stopy na kamieniach i nieco otrzepała rękawy z wody, obserwując z zainteresowaniem zamek. Światła pochodni migoczące w oknach odbijały się w jej niebieskich oczach. Wilki zaczynały się niecierpliwić i poganiać nastolatków biczami, żeby dołączyli do szeregu. Adelia odwróciła wzrok i spojrzała na żelazną bramę, poprzetykaną prawdziwymi wężami. Drżącymi wargami odczytała na głos napis: - Akademia Zła. Kształtowanie i Propagacja Niegodziwości.
  8. Akademia Dobra, dziewczęta Oddychała ciężko jakby ostatnią godzinę spędziła na boisku. Chyba leżała na brzuchu, ale w tej chwili nie była pewna niczego. Całe ciało piekło ją i mrowiło od zmęczenia i niezliczonych małych ranek, zarobionych podczas lotu przez korony drzew. Gdzieś w okolicy paznokcia na pewno miała drzazgę, czuła tam nieprzyjemne pulsowanie. Była też całkowicie przekonana, że jej kostka obleczona jest sinymi pierścieniami od zbyt mocnego uścisku, który w sumie sama sprowokowała. Zmysły wracały powoli, jeden za drugim. Kiedy odczuła już po kolei każdą ze swoich obolałych kończyn, powrócił słuch. Słyszała ciche głosy, ale nie była w stanie rozpoznać ani jednego słowa. Tak jedwabistych i szumiących dźwięków nie mógł chyba wydawać żaden człowiek. Następny był węch, woń trawy i kwiatów, które kojarzyły jej się raczej z drogimi odświeżaczami powietrza niż z Gawaldońskimi łąkami. A może po prostu w jej miasteczku nie było tak intensywnie pachnących roślin? W jej miasteczku. Nagle zaczęła sobie wszystko przypominać. Ostatnia noc powróciła z całą mocą, umysł się rozjaśnił i wszystko zaczęło nabierać sensu. Jedenasty dzień jedenastego miesiąca, Dyrektor Akademii po raz kolejny miał terroryzować mieszkańców Gawaldonu porywając dwójkę dzieci, jedno dobre, drugie złe. Wielki czarny cień pojawił się w jej domu i wyszarpał za nogę na zewnątrz. Leciała ubrana jedynie w nocną koszulą, po drugą dziewczynkę, a potem do lasu. Dyrektor już dokonał wyboru. To była ona i Adelia. Adelia. Siły zaczęły jej wracać, kiedy przed oczami zobaczyła jej wielkie, ciemne oczy i usta otwarte do krzyku. Wyciągała do niej rękę, kiedy spadała do mulistej zatoki. Odruchowo spróbowała ją złapać, ale pod palcami poczuła tylko łaskoczące źdźbła trawy. No tak, przecież nie była już w powietrzu, tylko na ziemi. No właśnie. Gdzie? W końcu udało jej się uchylić powieki i unieść na kolana. Znajdowała się w jakimś ogrodzie. Spróbowała wstać, ale wciąż była na to chyba zbyt oszołomiona. W każdym razie dopóki nie poczuła jak dziwne pnącza oplatają jej ramiona i podnoszą do normalnej pozycji. Spróbowała im się wyrwać, ale nie miała żadnych szans w swoim aktualnym stanie, więc ostatecznie pozwoliła podciągnąć się do góry. Kiedy poczuła, że jej stopy ułożyły się już pewniej na miękkim podłożu, uniosła głowę do góry, żeby zobaczyć, gdzie właściwie jest. I może rzeczywiście lepiej, że była podtrzymywana, bo prawdopodobnie w tej właśnie chwili upadłaby z wrażenia. Dokładnie przed nią wznosił się ogromny, baśniowy zamek, który na początku oślepił ją bielą tak idealną, że wydawało się to niemożliwe. Do tego wszystkiego poprzetykany był on akcentami w łagodnych odcieniach różu, zieleni, błękitu, fioletu i wszystkich innych kolorów, jakie tylko można by sobie wyobrazić. To całe piękno nieco ją zemdliło, ale chwilę później jej uwaga została na szczęście rozproszona. Lub chyba raczej nie na szczęście. Szarpnęła się do tyłu, kiedy z ziemi, jak kwiaty, zaczęły nagle wyrastać dziewczyny. Każda z nich była piękna, starannie ubrana, zadbana, z łagodnym uśmiechem. Obok nich materializowały się bagaże. Wyróżniała się tylko jedna postać - nastolatki, która z nieco zirytowaną miną zarzuciła sobie przez ramię torbę i przyglądała się zamkowi z wyraźną niechęcią. Lisa tym razem naprawdę spróbowała się wyrwać i zauważyła, że trzymały ją zielone pędy wielkich kwiatów, które najwyraźniej mogły mówić i trzepotały do siebie beztrosko, prawdopodobnie o nowych uczennicach. Znikąd w ogrodzie pojawiły się wysokie nimfy i malutkie wróżki, które zajmowały się bagażami dziewcząt, poprawiały im włosy i częstowały jakimiś napojami. Zauważyła też, że jedna z dziewczyn, ta która miała ze sobą tylko jedną torbę, rzuciła nią do nimfy w taki sposób, jakby w ogóle nie przejmowała się tym, co w niej miała. Sama Elisabeth poczuła natomiast, że robi jej się słabo. To wszystko nie mogła być prawda. Na pewno śniła. To było zbyt niemożliwe. Zbyt dziwne. Przecież ona tu w ogóle nie pasowała. Przecież to wszystko nie powinno nawet istnieć. Natychmiast przypomniała sobie baśń o Betty od zwichniętego palca. Widocznie jednak istniało. Wycofywała się dalej, wciąż niezauważona, ale wtedy podleciały do niej wróżki i zaczęły gniewnie brzęczeć, jakby nie spodobał im się stan w jakim się znajduje. Próbowały wyciągać gałązki z jej rudych włosów i przyglądały się ranom, ale ona wciąż odpędzała je od siebie jak natrętne muchy, aż w końcu z jej ust wyrwało się zirytowane warknięcie. I właśnie wtedy pozostałe uczennice oderwały w końcu wzrok od zamku, nimf, własnych odbić w lusterkach lub stanu swoich pantofelków i odwróciły głowy w jej stronę. Kilka księżniczek wydało z siebie stłumione westchnięcia, jeszcze inne starały się tłumić uśmieszki za maską uprzejmego zmartwienia. Jedynie na kilku twarzach dało się dostrzec realny szok i współczucie. Lisa na początku zdrętwiała ze strachu. Stała tam przecież w samej koszuli nocnej, do tego podartej i brudnej, na boso, z rozczochranymi włosami pełnymi gałęzi i podrapanymi ramionami. Ale potem w gardle coś zaczęło ją palić i pozwoliła ujść wszystkim tym emocjom, które nagromadziły się w niej przez ostatnie godziny. - No i na co się tak gapicie, co?! Jakaś wróżka brzęczała jej obok ucha, więc z całej siły uderzyła ją dłonią, tak, że ta zrobiła parę koziołków w powietrzu. Kwiaty zaczęły szumieć z oburzeniem i puściły jej ramiona. Kolana nieco się pod nią zatrzęsły, ale udało jej się ustać o własnych siłach. Spojrzała w końcu na resztę tych małych stworzonek i zobaczyła, że wyglądają prawie jak ludzie, tylko miniaturowi i ze skrzydełkami. Zagryzła wargę z poczuciem winy, ale teraz przecież nie miała czasu na rozważanie, czy postąpiła słusznie, czy nie. Musiała natychmiast dostać się do Adelii. Wciąż oddychała ciężko, ale zmusiła się do tego, by spojrzeć na grupę dziewcząt. Jedna z nich, z długimi ciemnoblond włosami, ta, która wcześniej patrzyła na zamek z niechęcią, teraz wystąpiła parę kroków do przodu z szerokim uśmiechem na twarzy. Elisabeth patrzyła w szoku jak dziewczyna wyciąga do niej opaloną rękę. - Jestem Stephanie, a ty? Nimfy powoli znikały, a Lisą zaczęły wstrząsać dreszcze. Adelia. - Musz... Muszę się dostać do tamtego zamku - powiedziała, wskazując na stojącą po drugiej stronie mroczną, zamgloną twierdzę nad którą cały czas pojawiały się szkieletowate ptaki, zrzucając kolejne dzieci do mulistej wody. - Ewidentnie - rozległ się delikatny głos i obydwie, razem ze Stephanie, spojrzały do tyłu na szczupłą dziewczynkę w bogatej sukni, której wiśniowe włosy skręcone były w wymyślne loki. Uśmiechała się do nich uroczo. Stephanie chyba chciała jej coś powiedzieć, ale w tym momencie wróżki, które do tej pory jedynie delikatnie poprawiały stroje dziewcząt, chwyciły je grupkami za ramiona i uniosły w górę, ponad krystalicznie czystą wodę. Lisa wyraźnie mogła odczuć w tym uścisku, że na nią wciąż są zdenerwowane. Spojrzała w górę na błękitne niebo nad dobrym zamkiem, a potem z powrotem na lecące wokół niej eleganckie uczennice, które mogła nazwać jedynie księżniczkami. Odniosła wrażenie, że wkrótce będzie tęsknić za Nancy. Akademia Dobra, chłopcy Gdzieś po drugiej stronie zamku, od strony Błękitnego Lasu, z ziemi wyrastali chłopcy. Najczęściej natychmiast stawali na nogi i przyjmowali dumne pozy, obserwując swoją nową szkołę. W rękach trzymali dłuższe i krótsze miecze, ubrani byli w eleganckie koszule, płaszcze, momentami nawet z elementami zbrój. Jeden miał nawet łuk zatknięty za plecami. Niektórzy dyskutowali głośno. - Nie mogę się doczekać, żeby zobaczyć, jaki w tym roku będzie wybór wśród dziewcząt. Masz różę, prawda, Julianie? Oczywiście, że masz. Myślisz, że znajdzie się jakaś dama wystarczająco piękna, dobra i mądra, abym mógł ją nazwać moją księżniczką? - Nie mam pojęcia, Ambrosiusie - odpowiedział spokojnie blondyn o lekko opalonej skórze, marszcząc brwi. - Ja w każdym razie wiem, komu podaruję różę. - Ah, no tak, słyszałem coś o tym. Ta dwórka z twojego zamku? Aria, o ile dobrze pamiętam? Ale ty chyba nie chcesz czynić ją damą serca? Przyjaciółka wśród służby jest jeszcze akceptowalna, ale... Julian milczał. Wśród grupy byli również tacy chłopcy, którzy przy umięśnionych i przystojnych książętach wydawali się być nie na miejscu. Jeden, o jasnej skórze i ciemnych oczach, nie dzierżył żadnej broni, jedynie dodatkową torbę na ramię i przyglądał się z uwagą zamkowi, jakby go analizował. Kolejna dwójka była szczupła, ale dość wysoka. Chłopak z piegami na spiczastym nosie i drugi, z okularami i lekkim uśmiechem. Powoli wśród mężczyzn zaczęły pojawiać się nimfy, bez słów zabierające ich bagaże i wnoszące je do zamku. Uczniowie przyglądali im się raczej obojętni, a chwilę później nadleciały wróżki i zaczęły obsypywać ich złocistym pyłem, który nadawał im eleganckiego blasku. Większość wyglądała na zadowolonych, jedynie piegowaty chłopak odbiegł nieco na bok, bo część pyłku wpadła mu do nosa i zaczął gwałtownie kichać.
  9. Wstęp wstępem, reszta postów nie będzie tak długa XD. ____ To był właśnie ten dzień. Ten jeden, jedyny dzień, którego wszyscy mieszkańcy Gawaldonu oczekiwali z takim strachem. Co każde cztery lata na jeden dzień miasteczko zmieniało się nie do poznania. A kiedy ten dzień w końcu minie i jutro po raz kolejny wszystko wróci do normy, ludzie ponownie zaczną swoje odliczanie, by za cztery lata powtórzyć wszystko z nadzieją, że tym razem wyjdzie. Jeśli ktokolwiek jeszcze ją miał. Elisabeth nie pamiętała wiele z wczesnego dzieciństwa, ale jeśli tylko chciała, znów mogła zobaczyć tę scenę - kiedy jako czterolatka w ramionach mamy obserwowała zamieszanie na rynku. Jak zaciskała rączki na jej bluzce, widząc śliczne dziewczyny obcinające swoje długie, lśniące włosy i wcierające w jedwabistą skórę brudny muł i piach. Jak chowała twarz w zagłębieniu jej szyi, kiedy te inne dzieci chodziły po domach i z wymuszonymi uśmiechami częstowały ludzi babeczkami z różowego koszyczka. Potem miała osiem lat i przeżyła wszystko o wiele bardziej świadomie. Już wiedziała kim jest Dyrektor Akademii. Wiedziała o co chodzi z baśniami, których kolekcję, jak każde dziecko w Gawaldonie, układała z rodzicami na specjalnej półce w salonie. Czytała o księżniczkach i o wiedźmach, o księciach i wilkach, i bała się tego wszystkiego, chociaż przecież wszystkie miały zawsze dobre zakończenie. Tego dnia nie poszła na rynek, tylko siedziała z mamą na altance w ogrodzie. Czuła jej dłoń we włosach, kiedy przeczesywała uspokajająco jej rude loki. Lisa patrzyła na las, który wyłaniał się za domami i zastanawiała, gdzie znikają dzieci, jeśli mieszkańcy nie mogą ich potem znaleźć. Jeszcze wtedy nie rozumiała co znaczy, że każdy, kto wejdzie między drzewa i tak zawsze wróci z powrotem w to samo miejsce. Zaczynała nawet wątpić w to, czy dzieci naprawdę są porywane do świata baśni. Książka, którą trzymała na kolanach, nie wydawała się być czymś więcej niż tylko stosem kartek. Tego dnia, tak jak wszyscy, znowu wracała do obsesyjnego przeglądania ich, chociaż większość historii znała na pamięć. Przewracała szybko kartki, by dotrzeć do zakończenia, do Długo i Zawsze Szczęśliwe, a potem patrzyła na mamę ze strachem, a ona delikatnie zamykała książkę i zabierała z jej rąk. Potem kazała jej opowiadać o szkole. O koleżankach. O kółku sportowym. O tym co mówiła babcia i o tym, że Betty zwichnęła palca na boisku. To właśnie tej nocy, kiedy miała osiem lat, po raz pierwszy usłyszała krzyk. Jedynie kilka domów dalej, przecinający ciszę jak syrena alarmowa. Pamiętała jak podbiegła do okna i wspięła się na parapet. Pamiętała jak przyciskała nos do szyby, pamiętała tłum ludzi z pochodniami i wielki, czarny cień, który zdołała uchwycić spojrzeniem, zanim nie odskoczyła ze strachu do tyłu, spadając na ziemię i boleśnie obijając łokcie i tyłek. Kiedy parę lat później zobaczyła Betty od zwichniętego palca na kartkach jednej z nowych książek, jej wątpliwości całkowicie się rozwiały. Najgorzej było, kiedy miała dwanaście lat i po raz pierwszy w życiu łapała się na listę potencjalnych ofiar Dyrektora. Mama była wtedy w ciąży i Lisa bała się tak bardzo, że kiedy wstała tego dnia rano z łóżka brzuch bolał ją tak, że niemal nie mogła stanąć prosto. Tata przyszedł do jej pokoju i zabrał ją do kuchni. Pani Leanne, z wielkim brzuchem, w którym mieszkał wtedy jej mały braciszek, rozkładała talerze na stole. Pan Michael posadził córkę na krześle, pogłaskał po rozczochranych włosach i pocałował w czoło. "My też przez to przechodziliśmy", "Zobaczysz, że wszystko będzie dobrze". Na śniadanie przyszła babcia, wujek z ciocią i kuzynka, która miała czternaście lat i piękne, brązowe włosy. Co chwilę przeczesywała je palcami i przygryzała wargi ze zdenerwowania. Lisa gmerała w talerzu, a babcia oparła łokieć na blacie i przyglądała jej się przez wielkie okulary. - Marion i Edward ostrzygą dzisiaj Nancy - od strony starszej dziewczynki dobiegło stłumione łkanie. - Zastanawiam się, czy Elisabeth też trzeba będzie oszpecić... - spojrzała na jej piegowatą twarz i burzę rudych włosów. - ... czy może lepiej spróbować w drugą stronę... Lisa miała wrażenie, że tak naprawdę jeszcze się nie obudziła, ale i tak usłyszała wyraźnie jak tata odstawia głośno szklankę na stół i mówi, że nie będzie brał udziału w tym nonsesnie. Pamiętała też, jak mama pogładziła się po wypukłym brzuchu i z zacisniętymi zębami nazwała ją "cudowną dziewczynką o dobrym sercu". Lisa nie chciała być cudowną dziewczynką o dobrym sercu, bo to by oznaczało, że zostanie porwana. Chciała byś sobą, chodzić do szkoły w za szerokich dżinsach, grać w piłkę nożną, ale też pomagać mamie w opiece nad braciszkiem i opatrywać kolano młodszej koleżance po tym jak upadła przed szkołą na beton. Tego dnia nie było szkoły, prawie cały dzień spędziła na boisku, goniąc samotnie za piłką, do czasu aż była zdyszana, czerwona i spocona. Potem wracała przez rynek wystraszonych i załamanych dzieci, mijając okropnie ostrzyżoną, brudną Nancy, która z udawaną złością deptała dżdżownicę, chociaż przecież Lisa widziała, że jest na skraju łez. Wróciła do domu, gdzie pożegnała się z tatą, który musiał iść na patrol. "To bezcelowe" - powiedział i obydwie wiedziały, że chciał zostać, chociaż nie mógł. Lisa w ciągu dnia nie odczuwała już takiego stresu, jak rano, ale kiedy mama zamknęła drzwi od domu na kilka zamków, zabrała ją do pokoju swojego i taty, a potem jego drzwi również dokładnie zamknęła, z dziewczynki uleciała wola walki i po prostu trzęsła się jak osika, stojąc w ciemnościach i obejmując ramionami. Leanne zatrzasnęła okiennice, odcinając im widok na rozjaśniony pochodniami Gawaldon, a potem zapaliła trzy świecie na nocnej lampce. Lisa nie chciała sobie tego przypominać. Na pewno nie tej nocy. Ale tego wieczoru leżała w wielkim łóżku, ściskając w dłoniach egzemplarz baśni z Betty od zwichniętego palca i coraz wyraźniej widziała wielki czarny, cień, a w uszach wibrował jej krzyk. Mama wyciągnęła jej wolumin delikatnie z rąk, jak wtedy, gdy miała osiem lat, a potem objęła ją w taki sposób, że jej głowa przyciśnięta była do jej serca. Słyszała jego uspokajające bicie i czuła jej ciężarny brzuch z braciszkiem, który wkrótce miał się urodzić. Żadna z nich tej nocy nie spała. Leanne przez większość czasu opowiadała jej historie ze swojego własnego dzieciństwa albo śpiewała piosenki. Przerwała tylko raz, kiedy spokój nocy rozdarły zrozpaczone wrzaski i ryki tłumu. *** - Lisa, popacz! Zrobiłem zajączka! Leanne, kobieta o ciemnoblond włosach, gdzieniegdzie poprzecinanych siwizną, wyciągała z szafki talerze i miski. Michael siedział już przy stole i czytał gazetę, zaraz obok niego Lisa opierała się na drewnianym krześle z czteroletnim Nathanem na kolanach. Chłopczyk z dużymi, zielonymi oczami gmerał właśnie w talerzyku z groszkiem i kukurydzą, układając z nich różne kształty. - Ślicznie! Tylko trzeba mu jeszcze dodać wąsiki - w przeciwieństwie do braciszka ona przesuwała jedzenie widelcem, a nie palcami. Miała już szesnaście lat i dość długie, splątane i rude włosy. Kolor odziedziczyła po tacie. Jej twarz zdobiło mnóstwo piegów, a zielone, charakterystyczne dla jej rodziny oczy lśniły rozbawieniem. Nie stresowała się tak jak cztery lata temu, przynajmniej jeszcze nie teraz, nie rano. Jeśli rodzice czegoś ją nauczyli, to tego, że zamartwienie się tym wszystkim zawczasu nie miało sensu. Łatwo jej było w to wierzyć, nawet jeśli jej mama chyba w tym roku zapomniała o swoich własnych słowach, bo już wczoraj rzucała córce niespokojne spojrzenia. - Jestem już za stara na porwanie, prawda? - babci i wujostwa jeszcze nie było, przy stole siedziała za to osiemnastoletnia Nancy, wysoka, szczupła, z gęstymi, ciemnymi włosami. Lisa spojrzała na nią niedowierzająco znad czupryny brata. Michael złożył gazetę i westchnął, niezadowolony z tego, że dziewczyna zaczęła ten temat. Za to Leanne wydawała się zirytowana, chociaż kiedy stawiała przed nią czysty talerz, przykryła to łagodnym uśmiechem. - Oczywiście, że jesteś, skarbie. Jesteś dorosła - dziewczyna uśmiechnęła się i pokiwała głową, spuszczając ciemnozielone oczy. Lisa jedynie westchnęła, kołysząc Nonny'ego na kolanach. Chłopczyk zaśmiał się uroczo i sięgnął ręką do talerza, żeby całkowicie zniszczyć poprzednie dzieło i rozpocząć nowe. Siostra obserwowała go z czułością, choć tak naprawdę myślała o czymś innym. Nie winiła swojej kuzynki o nic, ani nie poczuła się jakoś gorzej, ale przyszło jej do głowy, że nawet ona miałaby więcej taktu, niż wspominać o czymś takim przy dziewczynie, której realnie groziło porwanie. Zadrżała. No dobrze, ta myśl wciąż skręcała ją w żołądku, chociaż tamta noc cztery lata temu, którą spędziła w ramionach mamy, nieco ją uspokoiła. Skrzypnęły drzwi wejściowe, przybyła rodzina, aby jak zawsze w ten dzień mogli zjeść wspólne śniadanie. Kiedy wszyscy usiedli, a mama Lisy rozłożyła już jedzenie na stole, Nancy znowu uśmiechnęła się z widoczną ulgą. - To co? Za spokojną noc w tym roku? Tak dla odmiany - dziewczyna pisnęła, jakby ktoś kopnął ją pod stołem. Sądząc po minie była to jej własna matka, dla Lisy ciocia Marion. Osiemnatolatka spojrzała przez stół na rudą dziewczynę z bratem na kolanach, jakby pierwszy raz ją dzisiaj zobaczyła, a potem jej uśmiech stał się bardziej zażenowany, kiedy próbowała jakoś załagodzić swoje słowa. Lisa i tak jej nie słuchała. Uważała, że jej kuzynka nie była jej winna żadnych przeprosin. Na pewno nie mniej niż wszystkim innym mieszkańcom Gawaldonu, którzy dzisiaj nie zmrużą oka, bo będą zamartwiać się o swoje dzieci albo stać na patrolu. Ale najwyraźniej Nancy nie interesowało to, dopóki jej własny los nie był zagrożony. Dziewczyna pomyślała, że kuzynka cztery lata temu nie płakała nad martwymi robaczkami tylko nad własnym wyglądem i zaczęła zastanawiać się po co ją szpecili skoro... Sięgnęła szybko po koszyk z chlebem, czując jak w jej gardle rośnie gula. No nie, o czym ona myślała? Reszta śniadania minęła na szczęście bez większych zgrzytów, przynajmniej dopóki nie przyszła pora na zbieranie brudnych talerzy. Babcia, która zazwyczaj była kochaną staruszką u której Lisa uwielbiała spędzać dnie, tego dnia zmieniała się nie do poznania. - Widzieliście najnowsze baśnie? - zapytała, ale zanim ktokolwiek zdążył coś odpowiedzieć, Leanne podeszła do stołu, sięgając po maselniczkę i nożyk. - Nie rozmawiajmy dzisiaj o baśniach, dobrze? - zapytała z napiętym uśmiechem odstawiając wszystko na blat. Babcia nie wyglądała na zadowoloną. - Znowu będziecie udawać, że nic się nie dzieje? - obrzuciła zdenerwowanym spojrzeniem swojego syna i Leanne. - Że to normalny dzień? Powinniście zabrać Elisabeth na plac i zadbać o jej bezpieczeństwo jak wszyscy inni odpowiedzialni rodzice. - To nie jest żadne dbanie o bezpieczeństwo, mamo - odpowiedział Michael, zaciskając palce na gazecie. Nathan z zainteresowaniem przechadzał się pomiędzy nimi, chociaż ledwie sięgał brodą do blatu kuchennego stołu. - To nic nie daje, a jedynie jeszcze bardziej stresuje dzieci... Lisa westchnęła. Spodziewała się tego, w końcu rok temu było tak samo. Wstała i zgarnęła ostatnie brudne naczynia, odstawiając je do zlewu. Mama podziękowała jej i pocałowała w czoło, szepcząc przy okazji, aby zabrała stąd Nonny'ego. Pomiędzy tatą, a babcią wywiązała się kolejna ognista dyskusja, w której ciocia i wujek nie chcieli uczestniczyć, więc razem z Nancy zaczęli zbierać się do wyjścia. Dziewczyna pokiwała głową i chwyciła braciszka, niosąc go do małego salonu, w którym stała jedynie kanapa, dwa fotele, stoliczek i wielka półka z książkami. Znajdowało się tam pięć osobnych regałów na baśnie. Lisa złapała spojrzeniem baśń z Betty od zwichniętego palca i przełknęła ślinę. Nathan, kiedy tylko odstawiła go na ziemię, pobiegł wspiąć się na jeden z foteli na którym leżała porzucona przez kogoś wcześniej baśń o Czerwonym Kapturku. Nie umiał jeszcze czytać, ale przeglądał barwne obrazki. Jego siostra za to podeszła do regału i przesunęła palcem po tej jednej, konkretnej baśni. Starucha w lesie, taki miała tytuł. Niezbyt dumny, niezbyt przyjemny, ale ona i tak zawsze nazywała ją bajką o Betty od zwichniętego palca. Przez chwilę jeszcze wpatrywała się w nią, dopóki nie usłyszała delikatnego pukania do drzwi wejściowych. Sądząc po odgłosach babcia i tata wciąż dyskutowali, więc mama mogła tego nie usłyszeć. Sama więc wyszła na korytarz i poprawiając nieco podciągnięte rękawy zielonej koszuli, uchyliła drzwi, żeby zobaczyć kto to. Kiedy tylko jej wzrok padł na stojącą na kamiennych schodkach dziewczynę nie mogła powstrzymać się przed głośnym westchnięciem. - Adelia? Adelia była drobną i niską dziewczynką z cienkimi, brązowymi włosami i nieco przygaszonym spojrzeniem. W klasie siedziała cichutko na samym końcu i zawsze nosiła grube rajtuzy, nawet jeśli było akurat bardzo gorąco. Mieszkała po drugiej stronie Gawaldonu, jej rodzice prowadzili mały zakład krawiecki. Pewnego dnia Lisa miała dość patrzenia na to, jak dziewczynka siedzi samotnie na placu przed szkołą, więc przysiadła się do niej, żeby ją trochę lepiej poznać i w ten oto sposób zakolegowały się. Lisa była ognista i energiczna, broniła Adelię przed wszystkimi, którzy jej dziwny ubiór uznawali za powód do drwin, natomiast spokojna i nieco wyciszona postawa Adelii była dla Lisy uspokojająca. Dzisiaj jednak w ogóle jej nie poznawała. Jej cienkie włosy były skręcone w niezbyt ładne loki, okalające bladą twarz. Ktoś, prawdopodobnie mama, próbował ozdobić ją mnóstwem kolorowych specyfików, w tym czerwoną szminką na usta i różowym pudrem na policzki. Krawcowa mogła tworzyć piękne ubrania, ale na makijażu nie znała się niestety zbyt dobrze. Jedyne, co było naprawdę ładne w jej nowym wizerunku to różowa, koronkowa sukieneczka z falbankami, ale chociaż była uszyta na miarę i starannie, to w ogóle nie pasowała do kogoś takiego jak Adelia. Sama dziewczynka wyraźnie nie była z tego wszystkiego zadowolona i jej twarz zdobił szeroki, ale cierpiętniczy uśmiech. - Chcesz... ciasteczko? Lisa - powiedziała bardzo cicho, machając w jej stronę koszykiem. Elisabeth nie odpowiedziała jeszcze przez chwilę chłonąc wzrokiem ten niecodzienny widok. Później zmarszczyła brwi. Skoro rodzice Adelii wystroili ją w ten sposób i kazali spędzić cały dzień na udawaniu słodkiej księżniczki to znaczyło, że uznali jej cichy i przygaszony sposób bycia oraz przeciętny wygląd jako znak tego, iż może skrywać w sobie czarownicę. Ruda dziewczyna zacisnęła zęby. Jej spokojną przyjaciółkę prawdopodobnie bolało to bardziej niż jakakolwiek usłyszana w szkole drwina. Coraz lepiej rozumiała podejście ojca. Ten cały cyrk sztucznie dzielił dzieci na dwie strony, krzywdząc je przy tym. Rodzice powinni zamiast tego skupić się na próbie bezpośredniej ochrony swoich dzieci przed porwaniem. Lisa wciąż jeszcze kryła gdzieś głęboko w sobie tę nadzieję, że być może komuś się kiedyś uda i porwania zakończą się. - Dziękuję, ale chyba zrezygnuję - Adelia pokiwała głową bez żalu. - Wyglądasz... - rzuciła jej błagalne spojrzenie, więc Lisa ugryzła się w język i zamiast tego zapytała: - Może wejdziesz na chwilkę, co? Będziesz mogła... poprawić makijaż. Dziewczyna zrozumiała aluzję i uśmiechnęła się blado, wchodząc do środka. Jakiś czas później, kiedy babcia już sobie poszła, a mama wyszła z Nonnym do sklepu(Lisa miała wielką nadzieję, że ominęła rynek) dziewczyny siedziały w jednym z pokoi na piętrze z rozłożonymi na pościeli kosmetykami. Praktycznie żadne z nich nie należało do Lisy. Były to albo nieliczne specyfiki jej matki albo drobiazgi, które notorycznie zostawiała w ich domu Nancy, jakby w nadziei, że jej kuzynka kiedyś zacznie z nich korzystać. No cóż, przynajmniej raz się do czegoś przydały - pomyślała kwaśno dziewczyna, kiedy mokrymi chusteczkami zmywała koleżance ten horror z twarzy i delikatnie pokrywała jej policzki pudrem. Na początku zaproponowała jej, by całkowicie zrezygnowała z makijażu, ale Adelia przebąknęła coś o tym, że mama będzie się okropnie martwić, jeśli wróci do domu wyglądając jak zawsze. Lisa wyczuwała w tym jednak jej własny strach. Samej Elisabeth nie wychodziło to wszystko najlepiej, bo w ogóle nie znała się na kosmetykach. Poza zwykłymi środkami czystości i ewentualnie raz na jakiś czas jakąś perfumą, nie używała praktycznie niczego, bo nie miała ochoty cały dzień spędzić na martwieniu się, czy czasem nie rozmazał jej się tusz. Poza tym uważała, że tego nie potrzebuje, podobała się sobie taka, jaka była. Tej pewności siebie nauczyła jej matka, którą z charakteru bardzo przypominała. Cóż, w każdym razie jej niezdarne pociągnięcia pędzelkiem i tak były lepsze od intensywnych kolorów, jakie wcześniej rozprysnęła na twarzy córki krawcowa. Kiedy skończyły, przez chwilę siedziały rozmawiając o pierdołach, dopóki ciszy w domu nie przerwało trzaśnięcie drzwi. Tata Lisy również wyszedł do miasta. Dziewczyna poinformowała o tym Adelię, a ta spuściła nieco głowę, wpatrując się w nią szeroko otwartymi oczami. - Rodzice nic z tobą nie robią? - zapytała cicho. Lisa zamrugała szybko. - No... nie. Uważają, że to niepotrzebne. W sensie... że to nic nie daje. Jeśli Dyrektor zdecyduje się kogoś porwać to i tak zrobi, prawda? - wzruszyła ramionami, choć jej dłonie zaczęły nieznacznie drżeć i poczuła, że oblewa się potem. - Tak było cztery lata temu i osiem lat temu i... i tak pewnie będzie teraz, nie? Adelia pokiwała głową, a jej dolna warga zaczęła drżeć. Kiedy później Lisa zamknęła dom i razem z koleżanką wybrała się na spacer, słońce wisiało już wysoko na niebie i z daleka dało się słyszeć krzyki i lamenty na rynku. Wszystkie te odgłosy sprawiały, że ruda dziewczyna czuła coraz intensywniejsze mdłości. Wyciągnęła dłonie z kiszeni i spięła włosy w prosty kucyk, a potem skręciła w stronę boiska, które znajdowało się na obrzeżach miasteczka, zaraz za szkołą. Tam właśnie miała zamiar się udać, przynajmniej dopóki nie poczuła jak drobna dłoń Adelii chwyta jej własną, ciepłą i obsypaną piegami. Spojrzała na nią pytająco i zobaczyła w jej oczach wahanie. - Myślałam, że... - zaczęła cicho. - ... że pójdziemy na rynek. Elisabeth przełknęła ślinę i już chciała odmówić, ale widziała w jej oczach wręcz błagalną nutę, więc ostatecznie westchnęła i zmieniła kierunek, idąc w stronę harmidru w centrum Gawaldonu. - Dlaczego chcesz tam iść? - mruknęła, wykrzywiając się nieco. - Nie ma tam nic przyjemnego do oglądania. Adelia przez chwilę nie odpowiadała, a potem wzruszyła jednym ramieniem, machając przed sobą koszykiem z ciastkami. Lisa bez pytania sięgnęła po jedno, a jej koleżanka skwitowała to uśmiechem, wyglądającym prawie jak te, którymi obdarzała ją w zwykłe dni. Dopiero potem dotarła do niej jej miękka odpowiedź. - No wiesz, chciałabym móc widzieć co się dzieje, żeby... żeby nie czuć się tak całkiem samotna w tym wszystkim. Żeby zobaczyć, że całe miasto cierpi razem ze mną i jednoczy się w walce... nie odbierasz tego w ten sposób? Lisa zobaczyła wyłaniający się spomiędzy kamienic brukowany rynek, pełen teraz różnorakich stoisk przy których piękne dziewczyny traciły włosy, rozszarpywały swoje sukienki albo kopały manekiny wystylizowane na koty, króliczki albo kilkuletnie dzieci. Przy innych chłopacy naprawiali starszym, schorowanym paniom ręczne pralki, Lisa wyłapała też wzrokiem ławkę na której ubrana w słodką sukienkę dziewczynka z krzywą miną pomagała jakiemuś dziadkowi zacerować spodnie. Wszystko sprawiałoby wrażenie jakiegoś dziwnego jarmarku, gdyby nie łzy w oczach, obrażone miny albo drżące ręce wystraszonych rodziców. Lisa spróbowała przełknąć gulę w gardle, ale nie udało jej się to, więc w odpowiedzi na pytanie Adelii jedynie pokręciła głową. Przysiadły na pustej ławce na samym skraju placu, w pewnym oddaleniu od innych. Ruda dziewczyna poczuła, że Adelia przysuwa się do niej bliżej, jakby ją ten widok też napawał strachem. Jeśli tak było, to tym bardziej nie rozumiała dlaczego tutaj przyszły. - No tak, w końcu ty masz rodziców, którzy wysilają się, żeby ten dzień był dla was jak najprzyjemniejszy i normalny - westchnęła Adelia. - Mój tatuś za to już od tygodnia mówił mi o tych wszystkich rzeczach, jakie powinnam dzisiaj zrobić. - zadrżała. - Jak na razie nie wykonałam ich zbyt wiele. Lisa położyła jej dłoń na ramieniu i uśmiechnęła się kojąco. - Nie przejmuj się tym. Uwierz mi, że to naprawdę nic nie zmieni - oczy Adelii stały się jakby jeszcze większe i bardziej wystraszone, więc szybko dodała. - Szansa na to, że to ty zostaniesz porwana jest bardzo mała. Zobaczysz, jutro rano odetchniesz z ulgą, a za cztery lata będziemy już za stare i nie będziemy musiały się tym martwić - Adelia wypuściła powietrze, które wcześniej wstrzymywała i skinęła głową, kładąc swój koszyk na jej kolanach. Ty nie będziesz musiała się martwić. Ja mam młodszego braciszka. Lisa sięgnęła po kolejne ciastko, żeby się nim zapchać. - Kogo w tym roku obstawiają? - zapytała, żeby nieco rozproszyć ją i siebie.. Adelia zacisnęła dłonie na ławce i spojrzała na głośny tłum. - Stellę, wnuczkę Starszego. Niektórzy się boją, że jeśli zostanie porwana to ludzie ze straży zostaną ukarani - Lisa zacisnęła zęby. Jej tata miał na szczęście patrol z całkowicie innej strony Gawaldonu. - Wiesz o którą dziewczynkę chodzi. To ta trzynastolatka ze ślicznymi, niebieskimi oczkami, która się zawsze do wszystkich uśmiecha. A jeśli chodzi o drugą osobę to Toby'ego, tego nieprzyjemnego chłopca z naszej klasy, który dręczy młodsze dzieci. Widziałam go dzisiaj, rozdawał maluchom cukierki, ale nikt nie chciał ich przyjąć, bo miał taką minę jakby zamierzał jutro skopać każdego dzieciaka, który je od niego weźmie. Zachowuje się tak, jakby w ogóle go nie obchodziło, że może zostać porwany. Elisabeth skrzywiła się na myśl o nieprzyjemnym chłopaku, z którym kiedyś wdała się w ostrą kłótnie na korytarzu i przez to skończyła z wykręconym nadgarstkiem. Nie przeszkadzało jej to jednak, bo dzięki temu nauczycielka miała okazję zobaczyć na żywo jak się zachowuje i był zmuszony przestać zaczepiać dzieci z drugiej klasy, żeby zabierać im drugie śniadanie. Mama potem powiedziała, że zachowała się nieodpowiedzialnie, ale widziała, że tak naprawdę była dumna. Kiedy dotarło do niej ostatnie zdanie Adelii, spojrzała na nią ze zdziwieniem. - Nikt nie chce zostać porwany, Adelia - powiedziała przygaszonym tonem, a dziewczyna spojrzała na nią i pokiwała głową. Loczki na jej głowie zatrzęsły się jak listki na wietrze. - Ale są ludzie, którzy powinni - dodała nieco podłamana, a Lisa wiedziała, że mówi o Toby'm i innych dzieciach, które naśmiewały się z niej w szkole. Sama Elisabeth natomiast spojrzała na ratuszową wieżę, na widniejącą na horyzoncie szkołę oraz na schludne kamieniczki, a potem na ledwie widoczną linię lasu i na dziewczynkę, którą mama w szarawej sukience twardo obsmarowywała błotem od góry do dołu, nie zwracając uwagi na to, że dwunastolatka wyciąga ręce i rozpaczliwie próbuje odepchnąć jej dłonie. A potem, nagle, jej wzrok padł na przeciwległy koniec rynku, gdzie zobaczyła swoją własną matkę, jak próbuje szybko przemaszerować przez chodnik, zakrywając oczy Nathanowi ramieniem na którym zwisała płócienna torba z zakupami. Oddech uwiązł jej w gardle i pomyślała nagle, że nie zgadza się ze swoją koleżanką. Nic jednak nie powiedziała, tylko zaczęła bawić wstążeczką od koszyka. - Boisz się? - zapytała Adelia szeptem, a Lisa szybko podniosła głowę. Zobaczyła, że koleżanka wpatruje się w nią swoimi dużymi, ciemnymi oczami. Po usłyszeniu pytania poczuła się tak zdenerwowana, że przypadkiem porwała kawałek wstążeczki. - Oczywiście, że tak - odpowiedziała cicho. Adelia sięgnęła dłonią do jej ręki i uścisnęła ją pocieszająco. - Nie martw się, szansa na to, że zostaniesz porwana jest bardzo mała - powtórzyła jej wcześniejsze słowa, na co Lisa uśmiechnęła się. - Nie dziwię się twoim rodzicom, że nie dręczą się tymi wszystkimi metamorfozami. Ty Lisa jesteś taka zwykła i niewyróżniająca się, że Dyrektor pewnie nawet by cię nie zauważył. Nie nadajesz się do baśni - powiedziała, cicho, najwyraźniej uznając, że te słowa ją pocieszą. Uśmiech Elisabeth jednak zbladł i poczuła się tak, jakby ktoś znienacka wbił jej szpilkę w serce. Chciała być normalna, chciała być sobą, to prawda, ale to nie to samo, co bycie nudną i niewartą uwagi. Spojrzała w oczy koleżanki i zobaczyła w nich uprzejmość i rozbrajającą szczerość, więc spróbowała zmusić się do kolejnego uśmiechu. W tym momencie na rynku rozległ się wysoki, dziewczęcy krzyk. Gwar ucichł. Lisa wstała i podeszła bliżej, zatrzymując się koło ponurego chłopaka w eleganckiej koszuli, którego cała twarz była czerwona ze stresu. Obok stała jego matka, obejmując go ciasno ramieniem. Wszyscy patrzyli w stronę jednego ze stoisk, gdzie na oko dwunastoletnia dziewczynka krzyczała ze łzami w oczach, wyciągając rękę w stronę mamy. - Mamusiu, proszę nie! Oddaj, błagam cię! Dopiero teraz Lisa zauważyła, że starsza kobieta z siwym kokiem trzyma w ręku piękną, porcelanową lalkę z blond lokami. Wyglądała na wystraszoną, ale jej oczy płonęły determinacją i miłością. - Kochanie, nie oszukasz Dyrektora, jeśli będziesz przyzdabiać pokój tymi lalkami Dziewczynka zaczęła płakać jeszcze głośniej. Lisa poczuła, że zaczyna ją boleć brzuch. Wróciła do ławki. - Adelia, proszę cię, chodźmy na boisko. Nie mogę już na to patrzeć. Tym razem koleżanka skinęła głową i wstała. Krzyki towarzyszyły im jeszcze długo na drodze w stronę szkoły. Resztę dnia spędziła dokładnie tak, jak cztery lata temu, jedyna różnica była taka, że teraz nie była sama. Adelia na początku nie była przekonana do piłki. Wiedziała o tym, że Lisa regularnie gra w drużynie na pozycji napastnika, bardzo często podczas meczów siadała na ławce i kibicowała jej na swój cichy sposób. Nigdy jednak nawet nie spróbowała wyjść na boisko. I teraz przebąkiwała coś o tym, że sukienka jej się zniszczy i że powinna rozdawać ciasteczka mieszkańcom zamiast ganiać za piłką, na co Elisabeth odparła, że jeśli pozwoli się ponieść radości gry to będzie to jeszcze dobitniejsze udowodnienie cokolwiek tam jej rodzice chcieli, żeby udowodniła. Elisabeth tego potrzebowała, żeby nie myśleć o tym, co będzie działo się w nocy. Adelia dała się namówić, bo miała nadzieję, że to zmniejszy jej szanse na porwanie. Obydwie bawiły się jednak świetnie. Chociaż koleżanka Lisy nie miała w ogóle wprawy w rozrywkach sportowych i cały czas popełniała błędy, to już po paru minutach energicznego biegu przy piłce zaczęła się szczerze śmiać i nie czuła już żadnego stresu, nawet kiedy upadła na ziemię, brudząc jasne falbanki trawą. Kiedy dziewczyny nie miały już więcej sił, położyły się na murawie i rozmawiały o błahostkach. Tutaj krzyki z rynku nie dochodziły, a jeśli już było coś słychać to raczej śpiew ptaków z doskonale widocznej teraz puszczy. Kiedy zapadały pomiędzy nimi dłuższe chwile milczenia, a obserwowanie obłoków na niebie przestało być tak interesujące, Adelia patrzyła ze strachem na las, podczas gdy Elisabeth patrzyła z nadzieją na Gawaldon. Wiedziała, że tam, za ratuszem, stoi jej dom i nagle zaczęła zastanawiać się co robi akurat Nonny. Powoli zapadał zmrok, sprawiając, że uśmiechy zaczęły znikać z ich twarzy, zastępowane przez poważne i napięte grymasy podszyte niepokojem. Zagrały po raz ostatni, a potem Lisa odstawiła piłkę do szatni i ruszyły w stronę bramy szkoły. Adelia po raz kolejny wepchnęła rękę w jej dłoń, szukając pocieszenia. Kiedy się żegnały dziewczyna nagle przytuliła się do niej, przepocone teraz, sprężynowate loki zasłoniły jej całkiem widok. - Dziękuję, Lisa - powiedziała Adelia, znów powracając do swojego spokojnego i cichego sposobu bycia. - Nie masz za co - objęła ją ramieniem, klepiąc po plecach. - To jak? Widzimy się jutro w szkole, nie? Adelia pokiwała głową i odsunęła od niej, by skierować się w stronę własnego domu. Widziała jej sztywne kroki i zaciśnięte, drżące pięści. Nie powinno tak być, pomyślała Lisa, kiedy sama skręciła za róg i minęła piekarnię, idąc powoli pustoszejącymi uliczkami. Po szczęśliwie spędzonym dniu Adelia powinna też wracać szczęśliwa. I pewnie tak by było, gdyby nie to, że to był ten dzień. Gdyby nie to, że właśnie zapadał zmrok i nadchodziła ta noc. Dokładnie cztery lata od nocy, którą dwunastoletnia Lisa spędziła wtulona w mamę i jej ciężarny brzuch. Przełknęła ślinę. Droga do domu nie była długa i udało jej się zapukać do drzwi jeszcze zanim słońce zdążyło schować się za horyzontem. Otworzyły się od razu, więc ktoś musiał stać zaraz za nimi. I rzeczywiście, to tata ubierał płaszcz przygotowując się do wyjścia na patrol. Za nim stała Leanne z Nathanem na rękach, a kiedy jej spojrzenie padło na Lisę wydaje się, że westchnęła z ulgą. - Lisa, jesteś wreszcie - powiedziała i kiedy tylko dziewczyna ściągnęła buty zagarnęła ją ręką do siebie. Przytulona do ramienia mamy Elisabeth uśmiechnęła się do braciszka, który sięgał ręką do jej rudych, nieco wilgotnych włosów. - Gdzie byłaś, Lisa? - zapytał, ale siostra nie zdążyła mu odpowiedzieć, bo podszedł do nich tata, składając na czołach swojej rodziny krótkie pocałunki. - Cóż, pora na mnie. Bezpiecznej, bezproblemowej nocy - powiedział z lekkim napięciem, a potem spojrzał na córkę. - Elisabeth, kocham cię, wiesz o tym, prawda? Zaczyna się, pomyślała Lisa, a potem skinęła głową, czując jak jej gardło się zaciska. - Ja też cię kocham, tato. Po krótkim pożegnaniu Leanne położyła Nathana na ziemi i rozpoczęła zamykanie drzwi na wszystkie zamki oraz zatrzaskiwanie okiennic na parterze, dokładnie tak jak cztery lata temu. Lisa czuła, że Nonny przytula się do jej kolan, więc położyła dłoń na jego miękkich włoskach, chociaż skupiona była przede wszystkim na mamie. Widziała w niej tak wiele z siebie. Posiadały nie tylko takie same charaktery, ale też identyczne, wysportowane sylwetki. Miały podobne rysy twarzy, obie były wysokie, ich skóry lekko opalone i obsypane piegami. Jedyną rzeczą, która je różniła były włosy. Rozczochrana, ruda czupryna Lisy nijak miała się do tej gładkiej, w odcieniach ciemnego blondu, którą posiadała Leanne. Przez całe to zamyślenie prawie nie zauważyła, że matka podeszła do niej i znów wzięła zaspanego czterolatka na ręce. - Mały jest śpiący - powiedziała, łagodnie kołysząc Nathana w ramionach. Uśmiechnęła się blado do Lisy. - Dzisiaj będziemy spać we trójkę. Spać. Oczywiście. Matka i córka zaczęły wspinać się na górę po schodach i parę chwil później ruda dziewczyna była już umoszczona wygodnie na pościeli obok chrapiącego cichutko braciszka. W jej dłoniach, jak zawsze, spoczywały baśnie. Dzisiaj nie jedna, a kilka. Poza tą o Betty od zwichniętego palca zabrała też dwie losowe, zdjęła je z półki nawet nie patrząc na tytuły. Teraz je kartkowała, podczas gdy Leanne również i tutaj dokładnie blokowała drzwi i zatrzaskiwała okiennice, sprawiając, że jedynym źródłem światła w sypialni stały się stojące na szafce świece. Lisa najpierw prześledziła wzrokiem dziewczynę, którą kiedyś znała, jak przerzucała piękne pierścienie porozkładane na wielkim stole. Następna baśń okazała się nosić tytuł Titelitury i Lisa szybko doszła do końca, by obejrzeć ilustrację przedstawiającą córkę młynarza, teraz już królową, ze swoim synkiem. Trzecia była Królewna Śnieżka i siedmiu krasnoludków. Znów przerzuciła na ostatnie strony, na piękny obrazek przedstawiający ślub księżniczki i księcia, oraz złą macochę umierającą w męczarniach. Księżniczka była piękna i łagodna. Wiedźma wykrzywiała się w grymasie nienawiści i bólu. Długo i Zawsze Szczęśliwie. Poczuła, jakby jej żołądek skręcał się w ciasny supeł. Chwilę później czyjeś delikatne ręce zabrały jej książki z kolan. To mama, znowu wiedziała, kiedy jest na to najlepsza pora. Teraz nachyliła się nad nią, żeby łagodnie odgarnąć rudy, niesforny kosmyk z jej czoła. Widziała miłość i zmartwienie w jej poważnych, ciemnozielonych oczach. - Lisa, wiesz doskonale, że i ja i twój tata też musieliśmy przez to wszystko przejść. Tak samo jak ciocia, wujek, babcia i Nancy. To tylko jedna noc stresu i tyle. Wytrzymamy to, tak? Razem. Cały czas będę przy tobie - ścisnęła jej dłoń, a Lisa skinęła głową i uniosła z łóżka, żeby przebrać się w nieco przydużą koszulę nocną i z powrotem wsunąć pod kołdrę. Nonny sapnął coś sennie i obrócił w jej stronę, nieświadomie do niej przytulając. Nie mogła powstrzymać lekkiego uśmiechu, kiedy delikatnie przesunęła palcami po jego blond czuprynce. Chwilę później materac ugiął się od ciężaru jej mamy, która położyła się i oparła na łokciu, żeby móc cały czas widzieć swoją córkę w przymglonym blasku świec. Uśmiechnęła się do niej pokrzepiająco i Lisa odpowiedziała tym samym, choć z trudem. Jej nogi drżały, a do bólu brzucha dołączyły też mdłości, kiedy próbowała nie przypominać sobie wielkiego, czarnego cienia. Krzyk z jej wspomnień powrócił tak realny, że miała wrażenie, że naprawdę go usłyszała. Zamknęła na chwilę oczy i przełknęła ślinę. Poczuła przyjemnie chłodną dłoń mamy na policzku. - Zastanawiam się o czym mogłabym ci dzisiaj poopowiadać - powiedziała cicho Leanne. Na zewnątrz panowała absolutna cisza, ale w końcu zmrok zapadł niedawno. Mieszkańcy Gawaldonu z napięciem oczekiwali przybycia porywacza. Strażnicy pilnowali lasu z pochodniami i bronią, przygotowani, ale również i w pewien sposób zrezygnowani. Lisa wzruszyła ramieniem i podciągnęła kołdrę wyżej. - Jesteś teraz już trochę starszą dziewczyną, więc może opowiem ci o moich troszkę bardziej... szalonych przygodach z młodości, co? - zapytała cicho Leanne z uśmiechem, który pogłębił jej zmarszczki w kącikach oczu. - Z chęcią posłucham - odpowiedziała Lisa i cicho odchrząknęła, bo jej głos okazał się być nieco zbyt zachrypnięty. Przymknęła oczy, tak jak cztery lata temu, słuchając kojącego głosu matki i sennego sapania braciszka. Na pewno nie zaśnie. Nawet kiedy już usłyszy krzyki, nie będzie w stanie zmrużyć oka przed nastaniem świtu. Czas mijał, świece roztapiały się, wosk skapywał na podstawki. Lisa nie wiedziała, czy to była godzina, półtorej, czy dwie. Opowieści matki, naprawdę ciekawe i takie, których nawet Lisa by się nie spodziewała, czasami doprowadzały ją do wybuchów krótkiego, cichego śmiechu. Cały czas uważała, że nie obudzić Nonny'ego. Czasami Leanne na chwilę przerywała, żeby odgarnąć córce kosmyki włosów z twarzy lub żeby pogładzić ją po piegowatym policzku. Szybko jednak wznawiała swoje historyjki, bo wiedziała, że to właśnie jej głos jest tym, co Lisę uspokajało. Jej głos i mała, ciepła istotka, która cały czas przytulała się do niej, jak kiedyś ona do mamy. Leanne też raz na jakiś czas sięgała do Nathana dłonią, żeby poprawić mu kołdrę lub poduszkę. Trwały w tym spokoju, ale im później się robiło tym głos jej matki stawał się bardziej napięty i jakby przygaszony. Rozumiała ją. W jej wypadku był to tylko nasilający się ból brzucha i zimny pot na plecach. Oczekiwanie na krzyki. Cztery lata temu było identycznie. Z każdą minutą stawały się coraz bardziej napięte, czuwając. Najgorsze było właśnie to, wiedza, że w każdej chwili ciszę mogą przerwać krzyki. Niby było się do tego przygotowanym, ale i tak przychodziły z zaskoczenia, podrywając z pościeli. To właśnie czekanie było najgorsze. Czy to przed meczem, egzaminem, czy przed badaniem lekarskim. Ale Leanne dzielnie kontynuowała opowieść, na której Lisa tak rozpaczliwie starała się skupić. Widziała kolejne krople wosku spływające po świecy stojącej na szafce za jej mamą. Zamiast je liczyć spojrzała z powrotem na nią. W jej zdenerwowane, pełne miłości oczy. Nagły dźwięk poderwał je z pościeli. Lisa zacisnęła mocno oczy, czując niemal ulgę, że to już koniec. Że resztę nocy spędzi słuchająć opowieści mamy bez tego strachu, że widzi ją po raz ostatni. Otworzyła oczy i zobaczyła, że Nonny zmarszczył we śnie brwi i obrócił się na drugi bok. A potem podniosła wzrok na matkę, ale nie zobaczyła już jej smutnych, pełnych miłości oczu. Nie, ponieważ Leanne z otwartymi szeroko ustami wpatrywała się w zamknięte drzwi sypialni. Wtedy Lisa zrozumiała. Dźwięk, który je poderwał, pochodził z parteru ich domu. I nie był krzykiem. Lisa zastanawiała się, czy może jakimś cudem nie udało jej się jednak zasnąć. Ale wtedy Leanne spojrzała na nią i zobaczyła w jej oczach coś, czego nie widziała jeszcze nigdy wcześniej. Absolutny strach. Jakimś cudem ten właśnie widok upewnił ją, że nie jest to sen. Jej mama zwróciła wzrok na śpiącego Nathana i machinalnie poprawiła jego kołdrę. W domu nie rozległ się już żaden dźwięk. Nie słyszały kroków na schodach. Nikt nie próbował dobijać się do drzwi. Leanne jednak wstała i na palcach okrążyła łóżko, a Lisa jak w amoku dała się z niego wyciągnąć. Nawet nie zauważyła, kiedy mama zaciągnęła ją w róg pokoju i schowała własnym ciałem, mocno obejmując ramionami. Słyszała przyspieszone bicie jej serca zaraz przy uchu. - Mamo... - powiedziała, a jej zazwyczaj ognisty głos był prawie tak cichy jak głos Adelii. - Może to tylko skrzypnięcie starych ścian albo... albo coś spadło z szafek. Może przypadkowo zruszyłam jakąś książkę, kiedy zabierałam baśnie. Leanne objęła ją jeszcze mocniej. - Może - brzmiała tak, jakby sama siebie próbowała przekonać. Dziewczyna w całym swoim życiu jej takiej nie słyszała. Mijały kolejne sekundy i wciąż nic się nie działo. Uścisk matki zaczął nieco słabnąć i Lisa była nawet w stanie zaczerpnąć głębszy oddech. Sięgnęła dłonią do jednej z obejmujących ją rąk i delikatnie na nią naparła, pokazując mamie, że może już ją zostawić. Leanne nie chciała jednak tego zrobić i nawet kiedy wykonała krok z powrotem w stronę łóżka, to i przyciskała córkę do serca, jakby miała jej już nigdy nie puścić. Drugiego kroku nie zdążyły postawić, ponieważ Lisa poczuła, że matka znów spycha ją w kąt, zasłaniając ciałem. Nie zdążyła nawet zadać żadnego pytania, ponieważ ciszę sypialni przeszyło przenikliwe skrzypnięcie otwieranych drzwi. Dokładnie tych, które Leanne z taką starannością wieczorem zamykała. To się nie dzieje naprawdę - pomyślała i objęła mocno mamę, chowając twarz w jej szyi. Wszystko wydało jej się nagle nierzeczywiste. Spazmatycznie zaciskające się na jej ramionach palce, dudniące bicie serca, każdy wdech, który z trudem udało jej się wciągnąć w płuca. Poczuła, że kolana mimowolnie się pod nią uginają, nie mogąc już wytrzymać drżenia. - Nie... - Leanne sapnęła jej nad uchem, odwracając głowę w stronę drzwi. Lisa uniosła na nią nieco nieprzytomne spojrzenie i zobaczyła, że wpatruje się w nie z szeroko otwartymi ustami. Chwilę później jej wzrok zaczął strzelać między szafką stojącą obok, a oknem, jakby nie mogła się zdecydować. - Błagam... Idź stąd, zostaw moje dziecko... Dziewczyna zebrała całą tę odwagę, jaką od dziecka posiadała i odsunęła nieco od matki, żeby spojrzeć na drzwi. Stała w nich wysoka, ciemna postać, przypominająca dym. W słabym świetle świec nie było widać żadnych szczegółów. Żołądek podszedł jej do gardła. Przecież to nie było możliwe. Nie mógł zabrać akurat jej. Adelia powiedziała, że jest nudna. Chociaż wcześniej jej się to nie spodobało, teraz słowa koleżanki brzmiały jak najpiękniejsze marzenie. W obliczu tej sytuacji(a może naprawdę po prostu zasnęła i utknęła w koszmarze?) wszystko zaczęło nabierać realności, zupełnie tak, jakby całe życie obserwowała jakiś inny świat za szybą, a teraz, w tym jednym momencie, bariera została roztrzaskana na milion drobnych kawałeczków. Zacisnęła dłoń na ramieniu mamy tak mocno, że prawdopodobnie zostawi siniaki. Nieświadomy niczego Nathan zaczął się nerwowo kręcić w pościeli, a Lisa spojrzała na niego z przerażeniem, chociaż wiedziała, że Dyrektor nie zamierza mu nic zrobić. Sekundy wydawały się ciągnąć wieki, ale cienista postać wsunęła się w końcu do pokoju. I wtedy Leanne się zdecydowała. Sięgnęła dłonią po leżącą na szafce książkę, baśń o Betty od zwichniętego palca, drugą ręką wciąż ściskając córkę, a potem cisnęła woluminem w cienistą postać. Nie dało to absolutnie nic, baśń przeleciała przez ciemną sylwetkę, zupełnie jakby ta w ogóle nie była bytem materialnym. Jej mama wydała z siebie cichy okrzyk zaskoczenia i w tym momencie Nathan zaczął kwilić, zdenerwowany tą nagłą pobudką. Ten dźwięk obudził Lisę z transu. Złapała matkę za rękę i pełna nowej energii, choć wciąż czuła się nieco nierealistycznie, przeskoczyła przez nogi łóżka, ciągnąc starszą kobietę za sobą. Cień przesunął się na środek pokoju, ale Leanne, na całe szczęście tak wysportowana jak jej córka, zdążyła już razem z nią dobiec do drzwi i wypaść na korytarz. Nathan podniósł się sennie, a kiedy zobaczył mroczną postać Dyrektora zaczął głośno krzyczeć. Lisie krajało się serce, gdy tego słuchała, ale wiedziała, że w tej chwili ważniejsza jest ucieczka, żeby mogła go następnego dnia utulić i zabrać w ramach przeprosin na długi spacer. Teraz miała tylko nadzieję, że krzyki braciszka zaalarmują strażników. Czuła dudniącą jej w uszach krew, kiedy zbiegała ze schodów, prawie z nich spadając, kiedy ciągnęła mamę za sobą. Myśli zaczęły jej się plątać w nieskładne urywki słów i zdań. Nonny. Mama i tata. Nancy. Księżniczka. Wiedźma. Długo i szczęśliwie. Dobro i zło. Adelia. Toby. Szkoła. Betty.To tylko jedna noc stresu. Szansa na to, że zostaniesz porwana jest bardzo mała. - L... Lisa - usłyszała drżący głos mamy, ale zobaczyła też, że drzwi frontowe są otwarte, chociaż żaden z założonych przez Leanne zamków nie był uszkodzony. Rzuciła się w ich stronę, ale zanim zdążyła do nich dobiec zatrzasnęły się z hukiem, który sprawił, że gwałtownie obróciła się za siebie. Dlaczego nikt jeszcze tutaj nie przyszedł? Mama znów próbowała zasłonić ją własnym ciałem, ale cienista postać z ogromną szybkością spłynęła na dół i zdecydowanie ruszyła w ich stronę. Nijak miało się to do jej wcześniejszych powolnych ruchów, zupełnie jakby uznała, że czas na gierki się skończył. Leanne objęła swoją córkę ciasno ramionami, tak, że ta ledwo mogła oddychać. - Proszę, błagam cię, zostaw moją Lisę. Nie możesz mi jej zabrać - cień cały czas się do nich zbliżał, z oczu Leanne popłynęły łzy, gdy próbowała wycofać się do salonu, z góry dochodziły do nich coraz bardziej rozpaczliwe krzyki Nathana. Dyrektor jednak bez żadnej litości w przeciągu ułamku sekundy zbliżył się do nich i Lisa poczuła, że coś ściska jej kostki. Próbowała się temu wyrwać, ale wtedy zaczął słabnąć też uścisk jej matki. Coś gwałtownie nią szarpnęło i chociaż robiła wszystko, żeby się uwolnić, nie była w stanie. - NIE! - Leanne rzuciła się w jej stronę, ale cień był szybszy. Obrazy migały Elisabeth przed oczami. Najpierw przedpokój, potem ganek, gdzie owionęło ją zimne powietrze. Wydała z siebie zdławiony dźwięk, próbując po raz kolejny wyszarpnąć się z niewidzialnego uścisku, ale jak miałaby walczyć z dymem? Jakimś cudem w nic nie uderzała, wydawało się, że przez cały ten czas lewitowała kilka centymetrów nad ziemią. Warknęła z desperacją i poczuła, że unosi się do góry. Przerażenie ścisnęło jej gardło, gdy zobaczyła jak jej dom z niewyobrażalną prędkością się oddala. Leanne wybiegła boso na drogę, tłum ludzi z pochodniami szybko do niej dołączył, ale żadne z nich nie było w stanie nic zrobić i wkrótce stracili ich z oczu, kiedy czarny cień rozpłynął się w ciemności nocy i wydawało się, że Lisa razem z nim. Leanne upadła na kolana i przycisnęła obie piegowate dłonie do lśniących od łez policzków, z jej gardła wyrwał się zrozpaczony krzyk. Pierwszy tej nocy. *** Elisabeth frunęła, inaczej nie dało się tego nazwać. Kiedy była młodsza czasami zastanawiała się jakby to było, gdyby mogła latać jak ptaki. Siedząc na ramionach taty wyciągała w górę ręce i ze śmiechem udawała, że chwyta obłoki. Skłamałaby, gdyby powiedziała, że nigdy o tym nie marzyła, ale w końcu chyba każdemu chęć latania przeszła kiedyś przez myśl. Ale w tych wyobrażeniach zawsze widziała siebie w pełnym słońcu z wyciągniętymi rękami i szerokim uśmiechem. Jej umysł nigdy nie podpowiadał jej scen takich jak ta, kiedy w prawie absolutnej ciemności przeszywała powietrze ciągnięta za nogi przez przerażający cień, próbując na wszystkie sposoby wyrwać się z tego stalowego i fizycznie niemożliwego uścisku. Próbowała uciec, przynajmniej dopóki nie spojrzała w dół i nie zauważyła jak wysoko są. Gdyby Dyrektor teraz ją puścił na pewno by zginęła. Czy to sprawiało, że się bała? Nie. Zaciskała zęby z wściekłości, a do oczu napływały jej łzy, ale nie przerażenia, tylko żalu i frustracji. Dlaczego to musiała być ona? Nie nadawała się do baśni, tak powiedziała Adelia. Pociągnęła nosem i przestała się szarpać, próbując zebrać myśli. Nie była w stanie. W jej głowie pojawiały się coraz to okrutniejsze obrazy z baśni. Nie przypominała sobie już żadnego Długo i Zawsze Szczęśliwie. Widziała wiedźmy, którym wydziobywano oczy i kazano umierać w męczarniach w metalowych, rozgrzanych do czerwoności pantoflach i nikt nie widział w tym nic złego. Widziała rodziców, którzy porzucali dzieci w lesie, bo uważali, że są zbyt biedni, żeby je utrzymywać. Pisnęła w szoku, kiedy nagle coś gwałtownie pociągnęło ją w dół. Zobaczyła strażników z bronią i pochodniami. Wciąż byli w miasteczku, więc może była jeszcze jakaś nadzieja. Zaczęła do nich krzyczeć, ale oni wydawali się jej nie słyszeć. Spróbowała jeszcze raz i dalej nic. Co się działo? Czy była pod jakimś urokiem? Wciąż nie była w stanie podciągnąć się w powietrzu, ale usłyszała trzask łamanego drewna. Zanim tak naprawdę zdążyła się zorientować co się dzieje już została pociągnięta za cieniem do jakiegoś ciemnego pokoju. Podłogę, nad którą wisiała, pokrywały trociny, gwoździe i kawałki porąbanych desek. Uznała to za swoją szansę i ponownie zaczęła się wyrywać, ale chociaż złapała się stojącego obok stoliczka, uścisk na jej kostkach wydawał się być nie do pokonania. Przygryzła wargę z bólu, kiedy stał się jeszcze mocniejszy, jakby w ostrzeżeniu. Z niewyobrażalną siłą została pociągnięta w kierunku jakiejś szafy z której dobiegało ciche kwilenie. I dopiero wtedy uświadomiła sobie gdzie są. Znała ten pokój. Wiedziała co to za dom. I zdecydowanie poznawała ten głos. Nie. Po prostu nie. Na pewno śniła. Przez chwilę naprawdę poczuła ulgę i wypuściła powietrze, mrużąc powieki. To nie było możliwe, aby ta noc potoczyła się tak źle. To po prostu musiał być koszmar. Długi, realistyczny i szargający nerwy koszmar. Mama prawdopodobnie była bardzo zadowolona z tego, że zasnęła, zamiast spędzać noc w takim stresie. Miała nadzieję, że kiedy się w końcu obudzi będzie już ranek. Pierwsze co zrobi to pójdzie do Adelii i opowie jej o tym śnie, żeby obie mogły się pośmiać z jego głupoty. Albo cieszyć, że nie okazał się dziwaczną prawdą. Zacisnęła oczy i próbowała skupić na tym, żeby się przebudzić. Ale uścisk na jej nogach wcale nie zelżał, a kwilenie nie zniknęło. Wręcz przeciwnie, kiedy drzwi od szafy otworzyły się z trzaskiem, stało się głośniejsze i gdy Lisa otworzyła oczy zobaczyła swoją koleżankę, jak kuli się między płaszczami w swojej różowej, nieco zabarwionej od trawy sukience. Przyciskała dłonie do twarzy, przez palce prześwitywały lśniące od łez policzki, więc nie mogła jej teraz zauważyć. No dalej, Lisa - pomyślała - Obudź się. Mam już dość tego snu. Adelia wciąż nie zabrała rąk, zamiast tego zaczęła kręcić szybko głową, powtarzając pod nosem jak mantrę "Nie chcę, nie chcę, nie chcę" na zmianę z "Proszę, proszę, proszę". Ale Dyrektor po raz kolejny całkowicie to zignorował. Lisa widziała jak cień pochłania nogi Adelii, a potem w uszach usłyszała jej wysoki krzyk, kiedy została wyciągnięta z szafy tak gwałtownie, że kilka płaszczów pospadało z wieszaków. Jej koleżanka zaczęła szlochać coraz głośniej i w końcu oderwała dłonie od twarzy, żeby zapuchniętymi od płaczu oczami spojrzeć na swojego oprawcę. Ale jej wzrok padł najpierw na drugie porwane dziecko. Lisa widziała jak jej brwi unoszą się z niedowierzaniem, a do oczu napływa jeszcze więcej łez. Z gardła Adelii wyrwał się najpierw zduszony jęk, a potem to jedno, drżące słowo: - L...Lisa? Wtedy Elisabeth zaczęła wątpić w swoją teorię o koszmarze. Tym razem obydwie dziewczyny krzyknęły, kiedy cień porwał je z powrotem w stronę okna. Obydwie próbowały się wyrwać, obydwie szarpały nogami i obydwie starały się złapać mebli albo parapetu. W ostatniej chwili drzwi do pokoju otworzyły się i do środka wbiegła nieco pulchna kobieta w jasnym fartuchu. Jej oczy zrobiły się wielkie z przerażenia i natychmiast rzuciła się w stronę okna, ale było już za późno. Palce, którymi Lisa próbowała złapać się framugi, zostały od niej gwałtownie oderwane, zostawiając w jej skórze drzazgi. Matka Adelii wychyliła się na zewnątrz i wyciągnęła rękę za swoim jedynym dzieckiem, wydając z siebie rozpaczliwy krzyk. Drugi tej nocy. Dzieci i ich rodzice mogli odetchnąć spokojnie i zacząć zastanawiać się, kto to był tym razem. Natomiast dwie dziewczyny, frunące ponad miasteczkiem i nieubłaganie zbliżające się do puszczy zrobiły ostatnią rzecz, jaką teraz mogły zrobić obydwie. Chwyciły się za ręce. *** W pewnym momencie do Elisabeth musiało dotrzeć, że nie ma już nadziei. To na pewno nie był sen, ból ściskanych kostek, chłód na skórze i wiatr rozwiewający jej włosy były zbyt realne, tak samo jak zimna z przerażenia dłoń Adelii trzymająca jej własną tak mocno, że Lisa niemal traciła czucie w palcach. Spróbowała spojrzeć na Gawaldon, chociaż wymagało to od niej nieprzyjemnego wykręcenia szyi. Zobaczyła ratuszową wieżę, szkołę, boisko, kamienice, wszystko rozjaśnione blaskiem pochodni bezradnych, jak zawsze, strażników. Nie była jednak w stanie zobaczyć swojego domu. Szarpnęła się po raz ostatni, ale słabo, z rezygnacją. Mogła być już pewna, że nie uda jej się uciec od cienia, ale nie zamierzała się jeszcze tak całkiem poddawać. Zbyt bardzo pragnęła wrócić do domu. Adelia krzyknęła, kiedy z wielką prędkością wleciały pomiędzy drzewa, Lisa jedynie zacisnęła mocniej zęby, czując jak paznokcie koleżanki wbijają jej się w skórę. Małe gałązki koron drzew chłostały je po ubraniach, twarzy i włosach. Adelia próbowała się ich łapać, Elisabeth już nie. Poczuła, że jej umysł się rozjaśnia, robi się czysty i pusty, jak bezchmurne, ciemne niebo ponad nimi. Przez chwilę jedynie odczuwała, była świadoma każdego swojego szybkiego oddechu. Potem przyszło jej do głowy, że żałuje, że w tych ostatnich chwilach nie uspokoiła Nathana, nie pożegnała się z nim, nie wzięła go w ramiona. Powinna wiedzieć o tym, że nie mają żadnych szans w starciu z Dyrektorem. Nikt nie miał. Czując jak gałąź szarpie jej koszulą nocną pomyślała też o tym, że nie powinna w ogóle przebierać się w piżamę. Cały czas słyszała szloch Adelii, choć sama nie płakała. W nagłym przypływie logicznego myślenia spróbowała wyciągnąć rękę w kierunku własnej kostki i choć było to trudne, Lisa była przecież niezwykle wysportowana i po chwili udało jej się to zrobić. Aha! Chociaż od początku nie widziała osoby, która ją trzymała, a jedynie mroczny, bezcielesny cień, to teraz rzeczywiście wyczuła czyjeś palce. Momentalnie zaatakował ją parzący i kłujący ból w dłoni, jakby coś próbowało zmusić ją do zabrania jej, ale ona zacisnęła z determinacją zęby i na to nie pozwoliła. Ostatecznie wbiła paznokcie w rękę Dyrektora i próbowała szarpać za jego palce, nawet jeśli to by oznaczało, że wyląduje na drzewie w środku lasu... No i wylądowała. Lisa i Adelia z ogromnym impetem wpadły na szeroką gałąź i już na niej zostały, podczas gdy cień rozpłynął się, jakby nigdy go nie było. Lisa w chwili oszołomienia zaczęła zastanawiać się, czy jej się czasem nie udało. Spojrzała na mokrą, czerwoną, zdezorientowaną twarz Adelii, ale nim zdążyła się choćby odezwać i zastanowić co dalej, gałąź z olbrzymią siłą wystrzeliła je do przodu, przerzucając na inne drzewo. Stało się tak jeszcze kilka razy. Leciały bezwładne jak podrzucone do góry szmaciane lalki i podczas gdy Adelia piszczała, Lisa machała rękami i nogami próbując złapać się w końcu czegoś stabilnego. Jej dłonie i stopy były już porządnie obdrapane. Kiedy po raz kolejny upadły rękami do przodu na jakieś drzewo były przygotowane na następny podrzut, który jednak nie nastąpił. Lisa zamrugała i spróbowała nieco uspokoić drżenie kończyn. Cokolwiek się tu działo, nie było przecież niczym dziwnym, prawda? Teraz byli w świecie baśni. Powstrzymała gorzki śmiech, podnosząc się na kolana. Zdecydowanie opuściły Gawaldon. Drzewa były zieleńsze, wschód słońca na horyzoncie piękniejszy, a dziwne szumy i skrzeki z rozciągającego się pod nimi lasu w niczym nie przypominały ćwierkania ptaków, które słychać było na boisku. Lisa poczuła, że coś kłuje ją w kolana, więc spojrzała w dół i zobaczyła, że trafiły do gniazda, a obok nich leży wielkie jajo. Instynkt podpowiadał jej, że to zdecydowanie nie wróżyło dobrze. Spróbowała wstać, ale całe jej ciało było obolałe, kostki i dłonie piekły, na ramionach widniały drobne ranki, a koszula nocna była brudna i gdzieniegdzie porwana. Nawet nie chciała sobie wyobrażać jak wyglądały w tej chwili jej włosy. Usłyszała bolesny jęk i szybko odwróciła się, żeby spojrzeć na Adelię. Jej koleżankę, która teraz siłą rzeczy stała się jej towarzyszką i ostatnią osobą przypominającą o domu i o tym, że miała o co walczyć. Bo nie zamierzała rezygnować z prób powrotu do Gawaldonu. W tej chwili Adelia wyglądała nie lepiej niż Lisa. W jej lokach tkwiło sporo liści i gałązek, sukienka stała się raczej swoją smutną parodią, białe rajstopy były w wielu miejscach podarte, a na ramionach również widniało wiele zadrapań. I zdecydowanie była też obolała, bo z jej gardła wyrwał się cichy jęk, kiedy sama próbowała podnieść głowę z szorstkiego podłoża gniazda. Lisa wyciągnęła do niej rękę, żeby jej pomóc, ale ona tylko uniosła na nią wystraszone, ciemne oczy, nie przyjmując oferty. - Lisa, proszę... - urwała, zachłystując się własnymi słowami. - O co mnie prosisz? - spojrzała z zaniepokojeniem na jajo, które wydawało się pękać. Musiały natychmiast stąd uciekać. Tylko jak? Lisa nie miała nawet żadnych kapci na nogach, a ziemia, niewidoczna pod gąszczem gałęzi, na pewno była daleko w dole. - P...proszę powiedz mi, że... że - jej wargi drżały. - ... że ja nie jestem w...wiedźmą. - Nie jesteś, Adelia. Oczywiście, że nie jesteś - zamiast próbować podnieść koleżankę, Lisa upadła obok niej na kolana i objęła ją ramionami. Starała się nie zwracać uwagi na chrzęst niszczącej się skorupki. Mogła albo próbować uciec albo okazać Adelii swoje wsparcie, a nie zamierzała popełniać tego samego błędu, co chwilę temu(a może całą wieczność?) w Gawaldonie, w sypialni na piętrze rodzinnego domu. A jednak słowo "wiedźma" spowodowało, że w jej żołądku coś się gwałtownie przewróciło. Adelia chwyciła się jej jak ostatniej deski ratunku i wtuliła mokrą twarz w jej szyję. - Powiedz mi, Lisa... - szepnęła. - Powiedz, że masz jakąś ukrytą naturę o której nikomu nie mówiłaś. Powiedz mi, że to nie ja jestem wiedźmą. Lisa zesztywniała i wtedy jajo całkowicie popękało, wypuszczając na zewnątrz ptaka, który nie miał prawa żyć, bo składał się z samych kości. Ptaszysko szarpnęło je zanim zdążyłyby choćby krzyknąć i poleciało ponad drzewami. Lisa czuła wbijające jej się w żebra szpony, jej nogi latały bezwładnie miotane wiatrem z powodu wielkiej prędkości, cały czas trzymała też dłoń Adelii, która drżała ze strachu zaraz obok. W jej głowie jednak nie było teraz miejsca na to, co się wokół niej działo. Myślała o czymś całkowicie innym, a słowa koleżanki odbijały się jak echo w jej uszach. Wiedźma. Księżniczka. Lisa poczuła frustrację. Czy Adelii do reszty odbiło? Ona nie była ani wiedźmą ani tym bardziej księżniczką! Żadna z nich nie była! Warunki nie były jednak w tej chwili sprzyjające do przemyśleń, na które na pewno przyjdzie czas później. Teraz obydwie dziewczyny zostały rozproszone przez widok dwóch ogromnych zamków wyłaniających się na horyzoncie. Jeden był biały, choć lśnił kolorami, świecący, choć przyjemny dla oka, pogoda nad nim wydawała się być wieczna idealna. Drugi emanował mrokiem i okrucieństwem, czarne wieże wyciągały się do zachmurzonego nieba jak pale czekające na to, by wbić na nie ofiarę. Obydwa zamki łączył most nad którym wznosiła się jedna, samotna wieża, wyglądająca na najbardziej zwykłą, neutralną i spokojną. Przy dwóch wyraźnie ukierunkowanych na dobro i zło zamkach niemal biła po oczach normalnością i Lisę uderzyła irracjonalna myśl, że jeśli autentycznie miałaby tu zostać, to chciałaby mieć pokój właśnie tam. I to właśnie była jedna z jej ostatnich racjonalnych myśli tej ogromnie nieracjonalnej nocy, która powoli zaczęła przemieniać się w zapewne równie nieracjonalny świt. Chwilę później szkieletowaty ptak zatoczył koło nad Akademiami i wypuścił Adelię w mułowate wody mrocznego zamku. Jeśli ktokolwiek pomyślałby teraz, że Lisa poczuła ulgę, byłby w ogromnym błędzie, ponieważ nieważne jakie głupoty jej koleżanka plotła pod wpływem stresu, Elisabeth jej potrzebowała. Tak więc to właśnie tutaj, trzymana szponami przez potwora, ruda dziewczyna wyciągnęła rękę w stronę znikającej koleżanki(a może przyjaciółki?) i wydała z siebie prawdziwie zrozpaczony krzyk, taki, na jaki tej nocy jeszcze sobie nie pozwoliła. A potem poczuła, że stalowy uścisk na jej żebrach się rozluźnia, a ona sama również spada bezwładnie w dół. Nie widziała nawet gdzie leci, bo jedyne co miała przed oczami to twarz Adelii w chwili w której z jej twarzy zniknęło przerażenie i rozpacz, zastąpione zrozumieniem, jakby dopiero teraz uświadomiła sobie, co się tak właściwie działo przez ostatnie godziny. Bo to był przecież ten dzień. Ten jeden, jedyny dzień, raz na cztery lata.
  10. DŁUGO I ZAWSZE SZCZĘŚLIWIE Elizabeth Eden ~~~ W prastarej puszczy trwa Akademia Dobra i Zła. Bliźniacze wieże jak dwie głowy, Jedna dla szlachetnych, Druga dla podłych. Ucieczka z niej niemożliwa. Jedyna droga wyjścia W baśni się ukrywa. ~~~ Dobro i Zło. Zawszanie i Nigdziarze. Kim jesteś ty? Okładka autorstwa Irmy Black Sesja w uniwersum trylogii Akademia Dobra i Zła autorstwa Somana Chainani, przetłumaczonej przez Małgorzatę Kaczarowską. Wydarzenia mają miejsce przed historią Sofii i Agaty i śledzą przygody Lisy, Adelii, Alana, Sophie i wielu innych uczniów, których Dyrektor Akademii wybrał, dając im tym samym szansę na własną baśń. Ale czy naprawdę jest to szansa? Akta Postaci Dokumenty Rady Ranking Uczniów Akademii Dodatkowo - Stworzone w internetowej grze portrety dziewcząt z Akademii (Są super :V) - Prowizoryczna mapa fragmentu Bezkresnej Puszczy z zaznaczonymi trasami Kwietnej Kolei - Zebrane ilustracje do sesji - Sequel Story - Domniemane dzieje bohaterów sesji w realiach trzeciej części książek - fanfic autorstwa Magusa Gram z Magusem, to sesja dwuosobowa, więc nie ma zapisów. Czas na wycieczkę do Świata Baśni.
  11. Lisa rozpromieniła się na samą myśl o Quidditchu, do tego stopnia, że rozlała nieco swojego eliksiru. - Oczywiście, że chcę, wkrótce będzie nabór do drużyny - powiedziała energicznie i machnęła różdżką, żeby usunąć plamy. Mikstura na szczęście nie była niebezpieczna. - Możemy jeszcze poprosić Stephanie, na pewno się zgodzi. Podeszła do biurka profesora, nieco przepychając się przez innych uczniów, żeby oddać swoją fiolkę. Po powrocie do ławki wyczyściła swój kociołek i usiadła na taborecie. - Po południu mamy tylko Obronę przed Czarną Magią, więc byłoby idealnie. Jako, że tego dnia mieli dwie godziny eliksirów, profesor zarządził krótką przerwę. Dzisiejsze zielarstwo teoretycznie również trwało tak długo, ale profesor nieco się spóźniła, a zabawa z czyrakobulwami tak ich wciągnęła, że lekcje minęły bardzo szybko. Tutaj, w ciemnych lochach było całkiem inaczej i Stephanie wydawała się być już znużona. Odwróciła się do nich i oparła policzek na ręce, a Adelia wepchnęła się zaraz obok niej. - Wydawało mi się, że ktoś mówił coś o Quidditchu - powiedziała z uśmieszkiem, najwyraźniej decydując się nie nawiązywać do sytuacji z początku zajęć, co Lisa przyjęła z ulgą. - Tak, powinniśmy pójść dzisiaj potrenować, żeby Yaxley'owi czasem nie przyszło do głowy nas wyrzucić z drużyny - powiedziała z zapałem. Stephanie w odpowiedzi prychnęła. - Wyrzucić? Nas? Przegrywaliby każdy mecz. Przez jakiś czas rozmawiali jeszcze o błahych sprawach. Rozluźniło ich to na tyle, że Lisa całkiem przestała się czymkolwiek denerwować i co chwilę przekomarzała ze Stephanie. Nie mogła jednak mimo wszystko nie zauważyć, że Adelia zachowywała się dziwnie. Zazwyczaj była cicha, ale teraz włączała się do rozmowy jeszcze rzadziej i co chwilę wierciła na swoim siedzeniu, jakby bardzo chciała o czymś powiedzieć, ale nie mogła zdobyć się na odwagę. W końcu Stephanie zdecydowała się to z niej wyciągnąć. Chwyciła ją pod ramię i uśmiechnęła się. - Adelia, czyżbyś miała nam coś do powiedzenia? - zapytała ironicznie, a blada dziewczyna nieco się zarumieniła. - Chyba tak - odpowiedziała cicho dziewczyna i wzruszyła nieśmiało ramionami. - W sumie to nic specjalnego, ale Tom Riddle... - ściszyła głos. - ...Tom Riddle zapytał się mnie, czy nie potrzebowałabym pomocy z transmutacją. To znaczy, no wiesz, powiedział, że jeśli bym chciała, to mogę się z nim spotkać w jakiś weekend i on wytłumaczyłby mi te ostatnie tematy. A ja... - zająknęła się. - ...Ja powiedziałam, że się zastanowię - przytknęła dłoń do ust w zawstydzeniu. - Myślicie, że powinnam się zgodzić? Jest naprawdę świetnym prefektem - wymamrotała. Lisa poczuła, że znowu robi się wściekła. Czy on próbował wykorzystać jej przyjaciół, żeby zrobić jej na złość? I to do tego Adelię, najdelikatniejszą i najbardziej ufną z nich wszystkich? Zacisnęła zęby i rzuciła Alanowi szybkie spojrzenie. Jeśli okaże się, że tak było, to nic jej nie powstrzyma przez zemstą. Nie będzie nią manipulował, nie będzie jej szantażował i zastraszał. Musiała wziąć głęboki oddech, żeby się uspokoić. Stephanie za to w ogóle nie sprawiała wrażenia zdenerwowanej. - Jak dla mnie super, bo wtedy ty będziesz mogła pomóc mi i może uda mi się zaliczyć tego SUMa chociaż na Z, żeby rodzice się tak nie czepiali - zrobiła nieco skwaszoną minę. - Ty, tylko się czasem nie zakochaj - dźgnęła przyjaciółkę palcem w bok. - A tak w ogóle to kiedy on się ciebie o to zapytał? Adelia zaśmiała się lekko i znowu wzruszyła ramionami. - Kiedy ty poszłaś do łazienki.
  12. Natalia/Jolanta Natalia uśmiechnęła się smutno w stronę Goldinga, a potem na chwilę zmarszczyła brwi w zastanowieniu. Widocznie uznała swój pomysł za właściwy, ponieważ westchnęła i ostatecznie opadła z sił, znów kładąc się na poduszkach. - Wiem, że to nie jest łatwe - zaczęła spokojnie. - Ale wygląda na to, że będziesz musiał stać się nowym oficjalnym szefem korporacji. Jeśli chcesz mogę przydzielić ci kogoś zaufanego do pomocy - zaproponowała. - Ja i moja siostra, oraz nasza wielka szóstka jesteśmy aktualnie zajęte wieloma ważnymi sprawami - mimo woli pozwoliła sobie na kolejny lekki uśmiech. - Ale myślę, że Cadance lub Shining Armor nie mieliby nic przeciwko. Oczywiście, jeśli tylko zechcesz. Byłaby to pomoc nieoficjalna. W końcu jest to bardzo istotne, korporacja roztacza opiekę nad ogromną rzeszą Equestrian... Celestia przerwała, słysząc słowa Crystal. Jolanta, która przez ten cały czas wpatrywała się w drobną kobietę, zmarszczyła brwi. - Ta krew nie jest na twoich kopytkach - powiedziała surowo, a w ciszy, która zapadła, wybrzmiały one jeszcze mocniej. - Nie miałaś żadnego wpływu na to co robiła ta zjawa. Twoim jedynym błędem była głupota przy eksperymentowaniu z zaklęciami. Kiedyś zachowałam się tak samo, a przecież jestem księżniczką, Crystal - dodała ostro. - Wszystko zakończyłoby się szybciej, gdybyś miała kogoś, kto mógłby ci pomóc, ja na szczęście miałam. Natalia zmarszczyła brwi słysząc jak Luna nazywa swoją banicję "pomocą". Sama Jolanta natomiast kontynuowała. - Ale ty byłaś sama, bezradna. I nikt nie będzie cię piętnował za twoje cierpienie, ponieważ ty również byłaś ofiarą własnego zaklęcia - westchnęła, czując, że znów opuszczają ją siły. Natalia podniosła się powoli i dokończyła za swoją siostrę. - Możesz iść do toalety. Z chęcią pokażę ci, gdzie się ona znajduje - powiedziała łagodnie i zsunęła nogi na ziemię - Być może będziesz potrzebować pomocy ze swoimi nowymi kończynami - dodała.
  13. Elisabeth słuchała Alana w ciszy, przy okazji wykonując po kolei wszystkie kroki koniecznie do uwarzenia eliksiru wzmacniające. Chociaż same opary, które unosiły się nad ławkami, wydawały się dodawać jej energii, to z gniewem i chęcią zemsty było całkowicie odwrotnie. Wciąż nie zamierzała z niej rezygnować, ale zaczynała rozumieć, że musiała to dokładniej i spokojniej przemyśleć. Wydała z siebie ostateczne westchnięcie i spojrzała w jego stronę. - No dobrze, rozumiem. Pomyślę o tym - odpowiedziała niejasno, a potem wróciła do mieszania eliksiru. Przez dłuższy czas w klasie panował spokój, dopóki od strony Gryfonów nie dobiegł do nich głośny syk. W czyimś kociołku wezbrała nagle piana i zaczęła wypływać na zewnątrz. Usłyszała chichot Vivienne, spojrzała na Riddle'a, który na chwilę tylko odwrócił głowę w tamtą stronę, a potem wrócił do swojej pracy, aż chwilę później profesor Slughorn pokręcił w końcu głową i widząc, że uczeń sobie nie radzi, podszedł do niego, żeby mu pomóc. Lisa przestała obserwować drugą stronę klasy i znów skupiła się na swoim eliksirze, który przybrał soczystą pomarańczową barwę. Chyba nie poszło jej tak najgorzej. Profesor zaczął przechadzać się między ławkami. Głośno pochwalił "idealny" eliskir Riddle'a, oraz "prawie idealny" Judith, pokiwał głową z aprobatą nad miksturą jakiejś Gryfonki, a potem ruszył w stronę Stephanie i Adelii. - No no, panno Warrington, nie spodziewałbym się tego - powiedział z podziwem, przygładzając wąsy, na co Stephanie skrzywiła się śmiesznie. - Dziękuję za wiarę. Opiekun ich Domu zaśmiał się, a potem podszedł do stolika Lisy i Alana. Ruda dziewczyna zobaczyła jeszcze jak Adelia uśmiecha się do Stephanie i przybija jej piątkę nad kociołkami. Spojrzała wyczekująco na Slughorna, który zaglądał do ich wciąż gotujących się eliksirów. - No proszę. I kolejne świetne prace. Idzie wam dzisiaj nadzwyczajnie dobrze - odwrócił się rozpromieniony w stronę klasy i podreptał do swojego biurka. - Macie dzisiaj chyba jakiś bardzo szczęśliwy dzień - Gryfon, w którego kociołku pływała teraz mazista, czarna masa, skrzywił się. - Doskonale. Możecie usunąć ogień i przygotować fiolki. Dzisiaj skorzystajcie z tych większych, bo jak wiadomo eliksir musi dojrzeć.
  14. Natalia/Jolanta Oczy obu sióstr zmrużyły się w zdenerwowaniu, kiedy słuchały wyznania Crystal. Bardziej zirytowane wydawały się być jednak wizją ataku na Goldinga, niż na siebie same. Jolanta wydała z siebie bardzo ciche prychnięcie i oparła zmęczone ciało na łóżku, spoglądając wyczekująco na Natalią. Ta od razu zrozumiała co kobieta ma na myśli. Uśmiechnęła się blado w stronę Felicji i Goldinga. - Do wiadomości publicznej podane zostało, że Felicja Romanis zasłabła w toalecie, a minister znalazła ją nieprzytomną. Oczywiście tak nie było, Jolanta musiała użyć siły, aby ją oszołomić. Biorąc pod uwagę oficjalną wersję, jestem w stanie załatwić wydane przez lekarzy szpitala oświadczenie o amnezji pourazowej, jakiej doznała szefowa korporacji. Polski Rząd razem z lekarzami zadecyduje o zaopiekowaniu się kobietą, ponieważ wymaga ona teraz długiej rekonwalescencji. Nikt nie wyda obiekcji, Crystal musi znajdować się pod stałą opieką lekarzy prowadzących jej przypadek. Amnezja pourazowa może być skutecznie leczona, ale zanim to się stanie zdążymy odejść z tego świata - podparła się dłonią o materac i spojrzała poważnie na Goldinga. - Pozostaje jednak pytanie... kto przejmie obowiązki szefa korporacji na czas jej "niedyspozycji". Czy Crystal miała wyznaczonego zastępcę?
  15. Natalia/Jolanta Przez cały czas, gdy Crystal mówiła, Natalia i Jolanta obserwowały ją uważnie. Na twarzy jasnowłosej kobiety od czasu do czasu pojawiał się ślad emocji, których w swoim słabym stanie nie była w stanie ukryć. Smutek, zdziwienie, zastanowienie, zmartwienie. Jej siostra natomiast w pewnym momencie zaczęła wpatrywać się w bliżej nieokreślony punkt na szpitalnej ścianie, chociaż jej ciemne, połyskujące oczy tak naprawdę wcale jej nie widziały, gdyż zatopiła się w rozmyślaniach i wspomnieniach. Po jej słowach w sali na dłuższą chwilę zapadła cisza, którą przerwała dopiero Celestia. Przykładając chude, kościste palce do ust, wydawała się ostrożnie dobierać słowa, chociaż jej głos był łagodny i pełen ciepła. - Każdy kucyk nie tylko zasługuje na naszą pomoc, ale również mu się ona należy - mówiła cicho. - Zobowiązałyśmy się do opieki nad wami, ale jak widzisz i tak czasem zawodzimy. Żałuję, że tamtego dnia zrezygnowałaś ze spotkania ze mną. Rozumiem twoje obawy, ale musisz wiedzieć, że nigdy nie odizolowywałam źrebiąt od ich rodzin lub opiekunów. Nie zabrałabym cię nigdzie bez twojej zgody, a jeśli przyjęłabyś propozycję, mogłabyś w każdej chwili wrócić do swojej rodzimej osady. Przede wszystkim, musisz wiedzieć, że... - zmrużyła jasne rzęsy. - ... nie jesteś nikim. Każdy kucyk jest dla nas, dla mojej siostry i mnie, tak samo ważny i unikatowy - urwała na chwilę. - Co do kary... - Myślę, że ona już wystarczająco wycierpiała. Tyle lat trwania w magicznym więzieniu, te wszystkie tortury, to było wystarczającą karą - wtrąciła się Jolanta stanowczo. - Nightmare Moon też mordowała - przypomniała z naciskiem, a jej głos lekko zadrżał. - I 1000 lat banicji na księżycu było moją pokutą. Nie karałaś mnie po powrocie, więc nie każ też zwykłego kucyka. Mi należałoby się to bardziej, powinnam wiedzieć lepiej... - Dość, siostro - powiedziała szybko Natalia, a potem spojrzała z powrotem na Crystal. - Zgadzam się z tym. Teraz odpocznij - powiedziała do Felicji. - Kontynuujemy naszą rozmowę, gdy nabierzesz sił. Czy masz ochotę na trochę wody? - zapytała, sięgając znów po dzbanek stojący na jej szafce. Spojrzała przy okazji na Goldinga, zastanawiając się, czy będzie konieczne, aby sama wstała, czy gwardzista wyręczy ją w zaniesieniu szklanki z napojem do wymęczonej kobiety.
  16. Lisa zmarszczyła lekko brwi, słysząc słowa Alana. Pokręciła szybko głową i cmoknęła go w policzek, chociaż wydawała się zirytowana. - Nie mów do mnie, jakbym była niezrównoważona psychicznie. Bardzo ci dziękuję za wsparcie, ale... - wydęła usta i szarpnęła swoją torbą. - Ja się nie boję - to nie była prawda, oczywiście, ale dziewczyna miała już dość tego, że cały czas była tą najsłabszą o którą trzeba było się martwić. - Nawet się zastanawiam, czy tym razem nie zaatakować go jako pierwsza - jej wzrok zapłonął gniewem, kiedy wbiła go w plecy czarnowłosego prefekta. - Mam już dosyć tego strachu. To tylko uczeń. Uczeń, do cholery. Jest w naszym wieku - odgarnęła splątane rude pukle do tyłu. - Idę po składniki dla nas. I nie czekając na odpowiedź Alana podeszła do szafki, przy której tłoczyło się już kilku Gryfonów oraz Hector, Adelia i Judith. Podejrzewała, że reszta woli zaczekać, aż zrobi się tu mniejszy tłok. Chwilę później wróciła do stolika przy którym pracowała razem z Alanem i porozstawiała na nim fiolki z krwią salamandry, małe opakowania sproszkowanych pazurów gryfa i buteleczki soku z granatów. - Powinno dla nas wystarczyć - powiedziała, a potem z bardzo zaciętą miną agresywnie sięgnęła do torby po różdżkę, żeby zalać swój kociołek wodą i zapalić pod nim ogień. Większość uczniów korzystała z kranów, ale Elisabeth była świetna z zaklęć i opanowała już Aquamenti. Kiedy z końca jej różdżki błysnęło lodowato-błękitne światło i trysnął cienki strumień wody, spojrzała z powrotem na Alana. - Możesz znaleźć przepis w podręczniku?
  17. Natalia/Jolanta Natalia uśmiechnęła się lekko, kątem oka zauważając odejście Anny. W tej chwili musiała jednak skupić się przede wszystkim na zebraniu myśli, aby jak najlepiej wytłumaczyć wszystko tej wiekowej, a jednak jakby bardzo młodej klaczce. W jej stanie nie było to takie proste. Ułożyła sobie poduszkę tak, aby podpierała ją w pozycji siedzącej i westchnęła. - Tak, została wygnana. Widzę, że wiesz również o legendzie, która mówiła, że kiedy minie 1000 lat, Nightmare Moon powróci w Letnie Święto Słońca - uśmiechnęła się blado. - Jak widzisz, rzeczywiście tak było. Jednakże z pomocą Elementów Harmonii o których też na pewno słyszałaś w legendach, oraz pewnej szóstki bardzo dzielnych kucyków udało się odwrócić zaklęcie, jakie moja siostra sama kiedyś na siebie ściągnęła. Bardzo podobne do tego, którego użyłaś ty - dodała łagodniej, spoglądając na swoją śpiącą siostrę. Nawet we śnie miała zmarszczone brwi i zaciśnięte wargi. - Powróciła do nas jako prawdziwa, dobra Luna, księżniczka nocy. Przede wszystkim powróciła do mnie - kąciki jej ust zadrżały, więc zmieniła temat. - O ludziach na pewno nigdy nie miałaś okazji przeczytać, ponieważ była to wiedza, która miała pozostać na zawsze tajemnicą. Byłoby lepiej, gdyby nią pozostała - na sekundę zamknęła oczy, a później kontynuowała opowieść. Dowiedziała się orientacyjnie kiedy Crystal została stłamszona przez złą magię, więc starała się jak najogólniej, ale w taki sposób, by była w stanie to dobrze zrozumieć, opisać co się od tamtej pory działo w Equestrii. Później przeszła do historii o ludziach, wspominając najpierw nieco o nich samych, ich naturze i stopniu rozwoju, zanim dotarła do opowieści podobnej do tej, którą wyłożyła wcześniej Goldingowi i Snow, nieco tylko okrojonej o informacje, które uważała za nieodpowiednie do zdradzenia Felicji. W międzyczasie Luna zaczęła odzyskiwać przytomność, ale jedynym co na to wskazywało były jej uchylone powieki i ciemne oczy, które wbijała w swoją kroplówkę. Nie chciała przerywać siostrze, więc zamiast tego uważnie słuchała jej słów, momentami tylko mocniej zaciskając zęby. Kiedy Natalia zamilkła, na sekundę odwróciła się w stronę Goldinga, wyciągając w jego kierunku dzbanek z wodą i czystą szklankę, ponieważ przypomniała sobie, że dawno nic nie pił. Wtedy Jolanta podparła się dłońmi o materac i sama uniosła się do bardziej reprezentatywnej pozycji, od razu odwracając głowę w stronę Crystal. Wyglądała na wciąż bardzo zmęczoną i nieco przygaszoną. - Witaj - powiedziała cicho, lustrując ją wzrokiem, a potem wypowiadając to jedno zdanie od siebie. - Nawet księżniczki popełniają czasem błędy. Być może bez sensu, ale miała nadzieję, że drobna, wystraszona kobieta zrozumie.
  18. Lisa skinęła głową Alanowi, a potem wyciągnęła z torby własną książkę. Przy okazji rzuciła też spojrzenie profesorowi, który wyglądał na nie tyle zdenerwowanego, co dotkniętego nieobecnością Toma i cicho mruczał coś pod nosem. Nie mogła nie zauważyć też jak Gilbert przechyla się nieznacznie do Polluxa i coś mu szepcze, ale z tej odległości nie miała szans, by usłyszeć co. Może to i lepiej. Również Judith rozmawiała cicho z Vivienne i Margaret, chociaż zazwyczaj na początku lekcji stała już w pełni skupiona. Nawet Gryfoni wymieniali krótkie, ale o wiele głośniejsze uwagi. Widocznie dziwne wagary prefekta Toma Riddle'a dziwiły każdego. Profesor dopiero po chwili wydawał się na tyle zebrać myśli, aby móc rozpocząć lekcję. Przetarł czoło chusteczką, a potem poprawił okazałe wąsy. - No dobrze, dobrze... o czym my to dzisiaj... a no tak. Spróbujecie uwarzyć bardzo często występujący na egzaminie eliksir... nie krzyw się tak, Warrington, wiem, że ostatnio cały czas zajmujemy się praktyką, ale jesteście już przecież w piątej klasie, na Merlina... tak... chodzi o eliksir wzmacniający, którego przepis znajduje się na stronie 42 w waszym podręczniku - przeszedł się środkiem klasy. - Pamiętacie na pewno o tym, że jest to mikstura, która musi warzyć się przez kilka dni, więc zostawicie ją po lekcji w kociołkach, oczywiście pod warunkiem, że wykonacie ją prawidłowo. Panno Sanders, jeśli poczuje się pani słabiej na jakimś etapie lekcji proszę nie wahać się o tym wspomnieć - dodał, obdarzając Lisę współczującym spojrzeniem, na co ta spuściła wzrok, bo wszyscy uczniowie nagle zaczęli się w nią wpatrywać. - Wszystkie składniki... Profesor nagle urwał. Drzwi do klasy otworzyły się powoli i do środka wślizgnął się ciemnowłosy chłopak w którym dziewczyna rozpoznała Riddle'a. Prefekt przeszedł szybko pomiędzy ławkami, kierując się do profesora, który patrzył na niego niedowierzająco. Obserwowała nieco zmrużonymi oczami jak staje przed profesorem i lekko pochyla głowę. Teraz wzrok wszystkich zwrócony był na niego. Vivienne uniosła dłoń i przesunęła ręką po własnych włosach, przy okazji szepcząc coś Margaret. - Panie profesorze... - głos Riddle'a był aksamitny i pełen skruchy. - ... proszę wybaczyć mi to karygodne spóźnienie. Na przerwie udałem się do biblioteki w poszukiwaniu lektur uzupełniających i nieco straciłam poczucie czasu. Obiecuję, że to nigdy więcej się nie powtórzy - zamknął na sekundę oczy, aby lepiej wyrazić swój wstyd. Lisa jednak nie była w stanie powstrzymać swojego temperamentu. - Nieprawda, chwilę przed lekcją widziałam cię w lochach - powiedziała głośno, a potem zagryzła dolną wargę, kiedy sobie uświadomiła, że przecież miała tego nie robić. Wszystkie głowy odwróciły się z powrotem w jej stronę. Gryfoni wyglądali na zadowolonych i miała nawet wrażenie, że widziała jak jej koleżanka puszcza jej oko. Chwilę później zauważyła też jednak zdegustowane spojrzenie Judith i skrzywione usta Abraxasa. To wszystko było jednak niczym w porównaniu do krótkiego błysku w czarnych oczach Riddle'a, kiedy ten, tak jak wszyscy, obrócił się powoli, żeby na nią spojrzeć. Niezręczna cisza minęła, kiedy Tom ponownie skierował wzrok na Slughorna. - To prawda, byłem w lochach, ponieważ spieszyłem do dormitorium po podręcznik i właśnie to było bezpośrednim powodem mojego spóźnienia. Jestem zmuszony przyznać pannie Sanders jej godną i sprawiedliwą postawę. Pollux i Gilbert wydali z siebie ciche parsknięcia. Profesor Slughorn również wyglądał jakby wyraźnie się rozluźnił. - No dobrze, chłopcze. Rozumiem, każdemu mogło się zdarzyć. Tym razem skończy się jedynie na słownym upomnieniu, ale wyłącznie dlatego, że jest to pojedynczy przypadek. Możesz iść do ławki, właśnie mieliśmy zaczynać - machnął na niego palcem w parodii nagany i lekcja zaczęła wracać do swojego normalnego rytmu. To nieprawda - myślała Lisa. - Nie szedłeś do Pokoju Wspólnego, przecież my z niego właśnie wychodziliśmy, gdy nas mijałeś. Ale tego już nie powiedziała. Położyła lekko drżące ręce na kolanach, cały czas nie mogąc wyrzucić z głowy tamtego spojrzenia. Riddle może i wyglądał w tej chwili normalnie, wyjmując podręcznik i uśmiechając się lekko do mówiącego coś do niego Gilberta, ale Lisa czuła, że właśnie zdenerwowała go bardziej niż kiedykolwiek przez te cztery lata chodzenia do Hogwartu. Miała ochotę uderzyć głową o blat ławki, szczególnie po tym jak zobaczyła niedowierzające oczy Stephanie. Zupełnie jakby chciała zapytać, dlaczego zachowała się jak taki konfident.
  19. Jeśli Alan naprawdę myślał, że Lisa nie zauważy celu jego zachowania to chyba wstał dzisiaj nie tą nogą co trzeba. Wyciągnęła szyję i złapała wzrokiem jego okropną kuzynkę, która dzisiaj próbowała otruć go amortencją. Zacisnęła zęby i spróbowała uwolnić się spod jego ramienia, ale zanim zdążyłaby to zrobić drzwi do klasy otworzyły się i oczom uczniów ukazał się wesoły jak zwykle profesor Slughorn. - No, moi mili. Zapraszam, zapraszam. Ślizgoni elegancko weszli jako pierwsi, zanim Gryfodni zdążyliby się chaotycznie wepchać. Kiedy pierwsza grupa, która składała się z Vivienne, Margaret i Judith, przekroczyła próg klasy, uczniowie domu Lwa z zaciśniętymi ustami odczekali z boku, jakby nie chcieli się o Ślizgonów choćby przypadkiem otrzeć. Jedynie Lisie było to wszystko na tyle obojętne, że kiedy wchodziła do środka machnęła dłonią do jednej z Gryfonek, który spuściła szybko głowę, choć na jej ustach malował się drobny uśmiech. To była Sara, mugolaczka, z którą Lisa zdążyła się zakolegować na pierwszym roku, zanim dziewczyna dowiedziała się o tym, że domy Slytherina i Gryffindoru nie powinny być ze sobą w zbyt bliskich stosunkach. Ta znajomość, choć nieszczególnie bliska, jakimś cudem przetrwała i Lisa była z tego powodu bardzo zadowolona. Kiedy wszyscy znaleźli się w środku i zabrali za przygotowywanie swoich stanowisk, Lisa zobaczyła, że profesor rozgląda się po klasie, a potem marszczy brwi i podchodzi do stolika przy którym Lestrange starał się wyprostować zagięte rogi swojego podręcznika. - Gdzie jest Tom? - zapytał Slughorn zmartwionym tonem. - Nie wiem - odpowiedział szybko Gilbert, nie podnosząc wzroku znad swojej książki. Lisa spojrzała na Alana wymownie. Miała wielką ochotę napomknąć coś o tym, że spotkała go na korytarzu chwilę przed lekcją, ale powstrzymała się przed tym. Przecież mieli się nie mieszać.
  20. Natalia/Jolanta Natalia opierała głowę na poduszce i w ciszy słuchała rozmowy pomiędzy Lust a Goldingiem. Wciąż była zmęczona, a z jej oczu nie znikał smutny wyraz, chociaż nie patrzyła bezpośrednio na nich, tylko na własną pościel. Nawet zastanawiała się, czy się nie wtrącić, ale uznała, że nie powinna, musieli to rozwiązać sami. Chociaż całkowicie zgadzała się z ostatnimi zdaniami Lust. Golding na pewno miał o wiele cięższe życie, niż Celestia by sobie tego życzyła, ale trudno jej było tego słuchać w momencie w którym doskonale znała własne. W tym momencie spokój pokoju został zachwiany, kiedy wystraszona Felicja w końcu się obudziła. Natalia poczuła mieszaninę ulgi i zniechęcenia, bo zdecydowanie wolałaby się teraz przespać aniżeli prowadzić tą trudną rozmowę. Ale w końcu czy nie była przyzwyczajona do tego, że rzadko robiła to na co realnie miała ochotę? - Crystal... - powiedziała łagodnie, unosząc się i siadając prosto, ale bez wstawania z łóżka, żeby jej nie przestraszyć. - Wiem, że jesteś w wielkim szoku, ale musisz się uspokoić. Podczas twojego pobytu w magicznym więzieniu zdarzyło się wiele rzeczy, które wymagają obszernych wyjaśnień - kontynuowała tym samym łagodnym tonem. - Jestem Księżniczka Celestia. Wiem, że nie wyglądam jak ona, ale to naprawdę ja. Ty też nie wyglądasz jak kucyk. Tutaj na łóżku leży moja siostra Luna - nieznacznie machnęła w jej stronę ręką. - Uwolniłyśmy cię i przegnałyśmy zły byt, który kiedyś nieumyślnie wytworzyłaś. Musisz odpocząć, oraz, przede wszystkim, musisz dać mi możliwość wyjaśnienia tego wszystkiego, co się wydarzyło. Wkrótce powrócimy do prawdziwych ciał, nie musisz się o to obawiać, teraz byliśmy zmuszeni do przyjęcia postaci innej rasy. Ale zanim zacznę opowieść, musisz się koniecznie uspokoić. Jesteś bezpieczna, Crystal, nic ci już nie grozi - powiedziała powoli i dobitnie. - Kiedy ja skończę swoją historię zależałoby mi na tym, żebyś ty opowiedziała mi swoją.
  21. Elisabeth nieco zmarszczyła brwi, słuchając słów Alana. Dotarli już na kamienne schody i wchodzili do zamku. - Ale przecież jestem z tobą i zawsze będę, więc nie musisz sobie wyobrażać jak wyglądałoby twoje życie beze mnie - stwierdziła z naciskiem, chwytając mocniej jego dłoń. - Bo wtedy robisz się ponury, a ja nie chcę cię takiego widzieć. Lepiej, żebyś tego więcej nie robił - uśmiechnęła się, żeby pokazać mu, że nie jest to przytyk, a po prostu troska i zmartwienie. - Tak, chodźmy już, bo muszę zabrać książki z dormitorium. Razem zeszli do lochów, mijając kilku Ślizgonów oraz nielicznych, stojących w zwartych grupach Gryfonów, którzy zdecydowali się już czekać pod klasą. Pokój Wspólny był o tej porze dnia prawie całkiem pusty, co Lisa przyjęła z zadowoleniem, nie musieli przynajmniej znosić złych spojrzeń i cichych, a momentami nawet otwartych, złośliwości. Trochę trwało nim Lisie udało się znaleźć w kufrze odpowiednią książkę, więc z powrotem do czekającego na nią Alana wracała biegiem. Zaraz po wyjściu na mroczny korytarz lochu spotkali Toma. Zupełnie jakby los stwierdził, że ten dzień układa się zbyt dobrze - pomyślała kąśliwie Lisa, ale prefekt wydawał się być zamyślony i jedynie wymienił z nimi krótkie uprzejmości, pytając przy okazji dziewczyny jak się czuje. Kiedy odszedł zacisnęła mocno zęby. - Co za hipokryta - mruknęła do Alana, kiedy zbliżali się do klasy eliksirów. - W ogóle gdzie on poszedł? Przecież za chwilę zacznie się lekcja - dodała i pokręciła głową. - Chociaż w sumie chyba nie powinniśmy się tym interesować.
  22. Natalia/Jolanta Jolanta w końcu przegrała walkę z własnym zmęczeniem i teraz leżała nieświadoma, podpięta do kroplówki, ale wciąż z tak samo surowym i upartym wyrazem twarzy. Natalia westchnęła, widząc to, a potem spojrzała w kierunku łóżka na którym spoczywała Felicja. Pielęgniarka, zanim wyszła, zabrała oddzielającą ich kotarę i mogli teraz zobaczyć jej blade policzki i odkryte ramię przez które w jej żyły wpuszczane były lecznicze substancje. Celestia widziała, że dziewczyna nieznacznie się rusza, co sugerowało, że śni, ale nie zamierzała jej teraz budzić, zbyt bardzo potrzebowała tego odpoczynku. Gdyby Jolanta sama nie była tak wyczerpana prawdopodobnie już próbowałaby dowiedzieć się co takiego dzieje się w głowie tej kobiety. Wielką zagadką było również to, co działo się w głowie Natalii. Położyła głowę na poduszce, pozwalając sobie odciąć się na chwilę od otaczających ją bodźców, jej wzrok spoczął na jasnym suficie. Zastanawiała się, co dalej miała począć z prawdziwym kucykiem więzionym przez setki lat, oraz jak w sprawny i efektywny sposób wyjaśnić jej przemiany, jakie zaszły w ich historii. To miała być kolejna trudna rozmowa i wcale jej się do niej nie spieszyło, nie teraz, gdy ciężko było jej tak naprawdę zebrać myśli. Pielęgniarka obrzuciła Goldinga i Annę powątpiewającym spojrzeniem, a potem wspomniała coś o tym, aby nie wahali się jej wezwać, gdyby coś się działo. Wkrótce zostali w sali sami.
  23. Kiedy wyszli na błonia, teraz zalane słońcem, Stephanie i Adelia wyprzedziły ich, dyskutując beztrosko o głupotach. Riddle'a nie było nigdzie widzieć, wydawało się, że zniknął kiedy tylko opuścili szklarnię. Lisie w ogóle to nie przeszkadzało. Spojrzała na Alana i zmarszczyła brwi, widząc jego niemrawą minę. - Co się stało? - zapytała cicho, łapiąc go za rękę i ściskając nieco. Teraz wyprzedziły ich Vivienne, Judith i Margaret. Parkinson wciąż była cicha i jakby nieco obrażona. Jej rysy wykrzywiły się w grymasie, szpecąc jej i tak niezbyt śliczną twarz. Selwyn cały czas próbowała przepraszać Carrow, ale ta tylko książęcym gestem machnęła dłonią, nawet nie patrząc w jej stronę i zapytała, wydymając usta: - Lepiej powiedz co mamy następne. - Eliksiry z Gryfonami, za dwadzieścia minut - odpowiedziała szybko dziewczyna, poprawiając swoje puszyste, ale elegancko ułożone włosy. Vivienne westchnęła z żalem i w tym momencie dobiegli do nich Lestrange i Mulciber. Wyglądało na to, że Malfoy również gdzieś zniknął. Pollux objął swoją przyszłą żonę ramieniem i uśmiechnął się do niej, gładząc dłonią jej jasne włosy. - Nie przejmuj się tak, Vivienne. To przecież okazja, żeby znowu pokazać im jak słabi są w porównaniu do nas, prawdziwych czarodziei. Blondynka skrzywiła się i odsunęła od jego ramienia. Mulciber widząc jej wysiłek, żeby uciec od jego dotyku ewidentnie spochmurniał. Judith ukryła chichot, a Margaret nawet nie zwróciła na to uwagi, zbyt zajęta obserwowaniem Lestrange'a z lekkim rumieńcem na policzkach. Jej przyjaciółka, widząc to, wydawała się zezłościć, choć nie odezwała się ani słowem do czasu w którym zbliżyli się na schody wejściowe. Lisa jeszcze przez chwilę rozkoszowała się oglądaniem tego teatrzyku, a potem znowu zwróciła uwagę na Alana.
  24. Natalia/Jolanta Wspólnie skierowali się do szpitala, kierując białymi i z jakiegoś powodu pustymi korytarzami. Jolanta nie wyglądała na zdziwioną, wszystko było tak jak miało być. Polecenie o dyskrecji jej gwardziści oraz pracownicy szpitala potraktowali bardzo poważnie. Sala do której zostali zaprowadzeni znajdowała się bardzo blisko, żeby jak najbardziej ograniczyć teren objęty czasowym zakazem poruszania się dla osób postronnych. Pokój był niewielki, ale za to urządzony przytulnie, nie przypominał większości szpitalnych pomieszczeń. Ściany były beżowe, do połowy pokryte drewnianą boazerią, a podłoga wyłożona jasnobrązowymi kafelkami. Jedynie szpitalne sprzęty, kroplówki oraz jasne kotary ustawione przy trzech łóżkach przypominały o tym, gdzie właściwie byli. Natalia leżała już na jednym z nich i wydawało się, że lekarze nic dla niej nie zrobili. Tak naprawdę dostała lekarstwa, ale nie chciała zajmować ich zbyt długo swoją osobą, kiedy wyraźnie trzymała się najlepiej z nich wszystkich. Zdjęła marynarkę, zostając jedynie w koszuli i obserwowała wszystko spokojnie. Zależało jej na tym, aby Felicja została położona w tej samej sali aby mogli z nią porozmawiać gdy tylko odzyska większość sił. Pielęgniarka poprowadziła łóżko z nieprzytomną kobietą w najdalszy róg pokoju, układając ją na o wiele wygodniejszym materacu. Nie widzieli w tej chwili co się z nią dzieje, została odgrodzona kotarą za którą wszedł również lekarz. Na pewno pobiorą jej krew, przeprowadzą podstawowe badania na ogólny stan i podadzą kroplówkę wzmacniającą. Taką kroplówkę, w przeciwieństwie do swojej siostry, dostała również Jolanta, która wydawała się już ledwo utrzymywać świadomość. Zdjęła buty i garsonkę, a kolejna pielęgniarka pomogła jej położyć się na ostatnim łóżku. Gwardzista został przy drzwiach, stojąc na baczność, nie mając zamiaru korzystać z kilku poustawianych tu krzeseł. Nad łóżkiem Celestii, która znajdowała się teraz dokładnie pomiędzy omdlewającą Luną, a odgrodzoną od nich Felicją, znajdowało się nieco przysłonięte roletą okno. Dało się jednak zauważyć, że na dworze zaczął prószyć śnieg, pierwszy w tym roku. Natalia zauważyła to i uśmiechnęła się blado, sięgając po szklankę wody stojącą na jej stoliczku. Chwilę później lekarz i jedna z pielęgniarek wyszli, wiedząc, że żadnej z pacjentek nie zagraża niebezpieczeństwo i potrzebują pilnego odpoczynku, natomiast druga podeszła do Lust i Goldinga z pytaniem, czy również nie czują się słabi lub senni.
  25. Lisa zarumieniła się lekko, ale w jej oczach widniało też wyraźne rozbawienie. - No tak, masz rację. Twoja woda kolońska. A już się martwiłam, że może chodzić o ciebie - mrugnęła. - Tak na marginesie to podaj mi jej nazwę, kupię sobie i sama zacznę nią pryskać. Zanim Alan zdążyłby dać jej jakąś odpowiedź, profesor Noveny zeskoczyła zwinnie ze swojego krzesła i wyprostowała się, poprawiając szatę. - Cas szie skończył, moi drodzy. Stephanie odłożyła nożyce oraz swoją miskę pełną małych, czarnych i obślizgłych roślin. - No proszę, idealnie o czasie - powiedziała zadowolona. Lisa rozejrzała się po klasie. Vivienne wróciła już do stołu, ale wciąż była czerwona ze złości. Lestrange, Malfoy i Mulciber zdawali się doskonale poradzić sobie z zadaniem, choć czyrakobulwy Polluxa były niezbyt równo przycięte. Jedynie Hector i Tom robili to zadanie samotnie. Moon próbował jeszcze jak najszybciej przyciąć ostatnią roślinę, natomiast Riddle już od dłuższego czasu stał spokojnie obok swojej pełnej miski. - Moon, przesztań już, bo szie zalejesz ropą - Hector westchnął i odłożył nożyce. Lisa nieco mu współczuła. Ostatnio ciągle mu się obrywało, poza tym to nie jego wina, że nie zdążył przyciąć odpowiedniej ilości roślin, skoro przecież jako praktycznie jedyny musiał robić to sam. Riddle'a w to nie wliczała. Mu się z jakiegoś powodu zawsze wszystko udawało, nie ważne, czy samotnie, czy w grupie. Profesor przeszła się po klasie, wydając ciche werdykty. Większości poszło to bardzo dobrze, więc kobieta głównie ich chwaliła, jedynie Hectorowi położyła kojąco szponiastą dłoń na ramieniu, jakby chciała przekazać mu, że następnym razem będzie lepiej. Profesor Iren Noveny była dziwną kobietą, nieco straszną z wyglądu, ale Lisa wiedziała, że tak naprawdę nauczycielka zielarstwa jest ciepła i serdeczna. - Dobrze. Każde zi was, poza panem Moonem, otrzymal by za to ocene powycej ocekiwań. Panie Moon, dzisiaj jest to zadowalający, ale prosze szie tym nie martwik, może pan to jeszcze wajćwiczyć. Jeszteście wolni - machnęła ręką, pokazując im, że mogą opuścić szklarnię, a potem zaczęła zbierać miski. Choć Elisabeth, Stephanie i Adelię taka ocena zdecydowanie zadowalała, to Tom, tak jak Judith i Abraxas, nie wyglądał na zadowolonego. Chociaż zrobili wszystko idealnie nie dostali najwyższej oceny, którą profesor Noveny przyznawała rzadko. Na zielarstwie "wybitny" dostawało się tylko za coś sporo ponad program, ale dzisiejsza lekcja nie dawała takiej możliwości wykazania się.
×
×
  • Utwórz nowe...