Skocz do zawartości

Elizabeth Eden

Brony
  • Zawartość

    2954
  • Rejestracja

  • Ostatnio

  • Wygrane dni

    2

Wszystko napisane przez Elizabeth Eden

  1. Akademia Dobra Lisa sama nie była pewna, czy jest szczęśliwa, czy zirytowana tym, że Alan zdecydował się koło niej usiąść. Z jednej strony najlepiej dla niej i dla planu byłoby, gdyby sobie poszedł i pozwolił jej swobodnie poszukać drogi na most, ale z drugiej... było jej miło. Kiedy tak na niego patrzyła miała wrażenie, jakby ją rozumiał, chociaż przecież nie mogło tak być. Dobrze jej się z nim rozmawiało, lubiła go słuchać i z jakiegoś powodu nie miała oporów, by opowiadać mu o sobie, co dzisiaj już odkryła, kiedy wypytywał ją o Gawaldon. Ale przecież nie miała teraz czasu na pogaduszki. Nie miała czasu na zawiązywanie znajomości, kiedy i tak wiedziała, że będą one nietrwałe. Czekała na nią jej prawdziwa przyjaciółka, która zawsze przy niej będzie. Po raz kolejny przełknęła nerwowo ślinę, znów spoglądając ukradkiem na Akademię Zła. Potem jednak na jej ustach pojawił się lekki uśmiech i to wcale nie udawany. - Gwiazdy są piękne, to fakt. Chociaż ja zawsze wolałam oglądać wschody i zachody słońca. Wiesz, to przejście między nocą, a dniem, kiedy kolory się mieszają i sprawiają, że niebo przybiera niezwykłe odcienie - podczas mówienia mimochodem zaczęła przesuwać palcami po chłodnej tafli wody. Była jakaś dziwna, jakby bardziej jedwabista i sucha, przypominała bardziej jej pościel w pokoju na wieży Czystość niż prawdziwą ciecz, ale nie zastanawiała się teraz nad tym. Zamiast tego zmarszczyła rude brwi, obserwując go i na jedną wspaniałą chwilę zapominając o tym wszystkim, co musi jeszcze zrobić. - Dlaczego niby nie wypada? To, że jesteś księciem nie znaczy, że nie możesz się przyjaźnić z kim chcesz... nawet jeśli ten ktoś jest plebsem, jak to ujmuje Sophie - zacisnęła lekko usta. - Rozumiem, że ona jest dla ciebie ważna i nie chciałabym, żebyście się przeze mnie kłócili, ale Sophie zażądała ode mnie zostawienia cię w spokoju. Ja jej odpowiedziałam, żeby nie decydowała za ciebie i że jak nie będziesz chciał ze mną rozmawiać to sam mi o tym powiesz - z jakiegoś powodu poczuła, że wraca do niej cały ten gniew, który odczuwała wcześniej i nie powstrzymała się przed dodaniem następnych słów. - Może rzeczywiście byłyśmy ze Stephanie trochę zbyt nieprzyjemne dla niej, ale ciężko dać szansę komuś, kto mówi ci, że nie będzie się kąpał po tobie, bo jeszcze dostanie trądu - sapnęła gniewnie, a potem po raz kolejny odwróciła głowę i wbiła spojrzenie w mroczny zamek. Zdała sobie sprawę, że dała się wciągnąć w rozmowę, kiedy przecież powinna się spieszyć. Zagryzła wargę, a potem spojrzała na Alana, zauważając przy okazji jak blisko niej teraz siedzi. Uśmiechnęła się słabo. - Ale nie przejmuj się. Ja uważam, że jesteś naprawdę w porządku i podejście twojej kuzynki do mnie i Stephanie tego nie zmieni. Nie kłóć się z nią, w każdym razie nie z mojego powodu - dodała trochę wbrew sobie, bo tak naprawdę uważała, że Sophie zasługuje na to, żeby ktoś obsztorcował ją porządnie za jej paskudne zachowanie - Naprawdę muszę już iść - w końcu zebrała się w sobie i spróbowała wstać, ale rękaw pożyczonej od Stephanie bluzki zaczepił się jej o gałązkę któregoś krzewu. Kiedy próbowała go odczepić, potknęła się nieco, a jej druga ręka zapadła się po łokieć w dziwnie jedwabistej wodzie... Momentalnie poczuła jak coś wciąga ją z całej siły do chłodnej fontanny. Całe to wydarzenie trwało może ze dwie sekundy, a chwilę później uderzyła plecami o coś bardzo twardego, tak, że na chwilę zabrakło jej tchu. Chociaż wpadła do wody, była teraz całkiem sucha i do jej otępiałego mózgu z opóźnieniem dotarła myśl, że zbiornik musiał być najwidoczniej jakimś portalem. Otworzyła szeroko oczy i zobaczyła nad głową kolumnadę z błękitnego kryształu. Adrenalina i szok sprawiły, że bardzo szybko pozbierała się i odwróciła, by zobaczyć gdzie tak właściwie się znalazła. Oddech po raz kolejny uwiązł jej w gardle. Przed sobą ujrzała wąski, kamienny post, prowadzący prosto do Akademii Zła. W pierwszej chwili chciała po prostu rzucić się tam bez zastanowienia, ale przypomniała sobie co na Ceremonii Powitalnej mówili o gargulcach i zawahała się. Bardzo powoli, z mocno bijącym sercem, ruszyła parę kroków do przodu, zadzierając głowę do góry. Była już poza kolumnadą, nad nią rozpościerało się tylko rozgwieżdżone niebo i... Nic się nie stało. Oblizała zeschnięte wargi. To był dobry znak, ale wciąż musiała być ostrożna. Z emocji prawie zapomniała o Alanie, którego zostawiła przecież na tarasie. Mogła mieć tylko nadzieję, że nie będzie się za bardzo martwić.
  2. Akademia Dobra Co on tutaj robi? - krzyczała Lisa w myślach, mimowolnie wciskając się mocniej w balustradę. Przez kilka sekund była w stanie tylko milczeć i wpatrywać się w niego szeroko otwartymi oczami. Dopiero później, kiedy jej oddech się uspokoił, a szok nieco opadł, poczuła gryzącą złość. Obawiała się, że Alan naskarży na nią wróżkom i nic nie wyjdzie z jej planu uratowania Adelii. Jej umysł natychmiast jednak odbił piłeczkę dwoma stwierdzeniami. Serio, nazywasz tę chaotyczną bieganinę planem? oraz Przecież to tylko Alan, nic się nie stało. I to właśnie ta druga myśl przeraziła ją bardziej, bo oznaczała, że w głębi duszy już mu trochę zaufała, co było kompletną głupotą. Wbrew rozsądkowi nie mogła jednak zmusić się do zmartwienia i nawet złość jakby znikała. Uśmiechnęła się blado słysząc jego słowa. Cóż, jak na razie i tak nie wiedziała, jak dostać się na most, a perspektywa powrotu na schody, na których prawdopodobnie dopadną ją wróżki, nie była zachęcająca. Równie dobrze mogła z nim chwilę pogadać i mieć nadzieję, że uwierzy w jej wyjaśnienia i za chwilę sobie pójdzie. Powoli przemknęła w bok, żeby usiąść na skraju jakiejś fontanny. Przy okazji w oczy rzucił jej się miecz, który Alan trzymał w dłoni, bo akurat odbiło się w nim światło z któregoś okna zamku. Domyśliła się co tu robił i doszła do wniosku, że również miałaby ochotę spróbować tak pomachać tą bronią pod gwiazdami. Szybko jednak zdusiła ten pomysł. Już sobie wyobrażała minę rodziców jak ich poprosi, żeby kupili jej miecz. - Cześć, Alan - powiedziała w końcu, gdy uświadomiła sobie jak długo milczała. Spojrzała mu prosto w oczy już bez żadnego strachu, czy stresu. Doszła do wniosku, że to spotkanie pozwoliło jej pozbyć się trochę tego duszącego napięcia, jakie odczuwała, chodząc samotnie po Akademii i szukając z niej wyjścia - To książęca część zamku? - zapytała, chociaż przecież doskonale wiedziała, że tak. - No cóż, wyszłam się przewietrzyć i... najwidoczniej trochę pobłądziłam, bo... musiałam uciekać przed wróżkami - zaraz po tym jak słowa wypłynęły z jej ust, zrozumiała, że był to chyba najbardziej banalny i rażąco nieprawdopodobny powód jaki mogła podać. A tytuł Mistrza Wymówek wędruje dziś do... ...na pewno nie do ciebie, Lisa, ty durniu. Musiała to jakoś pociągnąć dalej. Gdy spojrzała znów na mroczną Akademię Zła, powrócił jednak stres. Zaczęła się zastanawiać jak dużo czasu minęło od rozpoczęcia ciszy nocnej i od jak dawna Adelia na nią czeka. Czy jeszcze jakoś się trzyma? Czy zaczęła w nią wątpić? Gardło miała wyschnięte, przełknęła ślinę. Mimowolnie przesunęła wzrok na samotne okno w Wieży Dyrektora, w którym właśnie mignął jej jakiś cień. Odniosła dziwne wrażenie, że Dyrektor może ich stamtąd zobaczyć, tutaj, na szkolnym tarasie, który był przecież jednym z wielu. Dreszcz przebiegł jej po plecach. Musiała się pospieszyć. - No cóż, w każdym razie ja... będę musiała się chyba zbierać. Twoja kuzynka pewnie będzie bardzo niezadowolona z tego, że wróciłam - tym razem nie była w stanie pozbyć się stresu z głosu. Nie wiedziała dlaczego wspomniała o Sophie, słowa wydawały się same i bez żadnej kontroli wypływać z jej ust. Wciąż jednak nie wstawała z fontanny. Nadal miała ochotę sprawdzić, czy na tarasie nie ma jakiejś możliwości zejścia na most choćby i po ścianie zamku, co było teraz przecież niemożliwe z uwagi na to, że nie była tu sama. Obawiała się też, że jeśli tylko spróbuje znów wrócić na schody, zostanie złapana przez wróżki.
  3. Akademia Dobra W wieży Dobroć było równie cicho jak w czytelniach, zupełnie jakby zamieszkujące ją księżniczki już zasnęły lub po prostu zachowywały się wybitnie spokojnie. Chociaż z jednej strony odpowiadało to Lisie, to z drugiej ta trwająca głucha cisza w której wyraźnie mogła usłyszeć każdy swój szybki oddech, stawała się powoli nie do zniesienia. Schodziła po schodach, mijając wyjścia na różne piętra, a potem przystanęła na chwilę, zauważając światło, które z każdą chwilą przybierało na sile. Zbliżała się do głównego holu, w którym świeczki najwidoczniej nie pogasły. Na całe szczęście nie było w nim też nikogo, ale mimo wszystko ruda dziewczyna starała się być wyczulona na każde, nawet najmniejsze brzęknięcie lub stuknięcie, które mogło wskazywać na czyjeś kroki lub nadlatujące wróżki. Tym razem nie zamierzała tak łatwo dać się złapać. Chociaż kilka razy musiała zmieniać gwałtownie kierunek, to mimo wszystko udało jej się obejść większą część parteru i znaleźć te miejsca, na których jej zależało. Każda minuta napełniała ją jednak gorzkim rozczarowaniem, ponieważ każde możliwe przejście - do stołówki, zbrojowni, Leśnego Tunelu, czy korytarza kończącego się główną bramą, było szczelnie zamknięte, tak jak podejrzewała. I wciąż nie znalazła żadnej wskazówki na temat tego, jak dostać się na most, a przecież on nie mógł tam być tylko dla ozdoby! Z westchnięciem usiadła w jakiejś wnęce, obok wielkiego białego dzbana pełnego różnobarwnych hortensji i chryzantem, a potem położyła głowę na kolanach, próbując się skupić. W jej umyśle cały czas przewijały się wizje przerażonej, samotnej Adelii, a także pozostawionej w Gawaldonie rodziny. Po raz pierwszy zaczęła tak naprawdę zastanawiać się jak przeżyli jej porwanie. Czy rodzice się obwiniali? Czy Nonny w ogóle zrozumie powód zniknięcia siostry jaki poda mu mama? Zacisnęła pięści przy głowie, łapiąc w nie całe pukle rudych włosów. Pod żadnym pozorem nie mogła się poddać. Uniosła głowę i spojrzała na ciemny, chłodny żyrandol. Wtedy właśnie spadło na nią zrozumienie, chociaż nie była pewna, czy można to tak nazwać, skoro tak naprawdę wiedziała o tym od początku. To był magiczny zamek. Cały świat baśni był magiczny. Skoro żyrandole same gasły, a nauczycielka różdżką uleczyła jej rany, to kto powiedział, że wejście na most musi być akurat, jak podpowiadała logika, na tym samym poziomie na którym on się znajduje. Równie dobrze dla niepoznaki mogło być gdzie indziej. Do tego w sumie nie potrzeba było chyba nawet magii. Wstała i zaczęła kierować się z powrotem do głównego holu. Umysł podpowiadał jej, że w życiu nie da rady przeszukać całego zamku. Ale nie było takiej możliwości, żeby tak po prostu wróciła teraz do pokoju i położyła się do łóżka. Gdy znalazła się już przed czterema parami spiralnych schodów, dwoma różowymi i dwoma niebieskimi, zaczęła zastanawiać się poważnie gdzie zacząć poszukiwania. Nie zdążyła jednak podjąć żadnej decyzji, bo nagle, zupełnie znikąd, dobiegło do niej głośne i gwałtowne brzęczenie skrzydełek wróżek, zupełnie jakby leciały ogromną chmurą. Serce podeszło jej do gardła, gdy zdała sobie sprawę, że ma kilka sekund na to, żeby gdzieś uciec. Jakim cudem one pojawiły się tu tak nagle? - krzyczała w myślach, ale nie było czasu na szukanie odpowiedzi, wbiegła na pierwsze lepsze schody, nie zauważając nawet które to. Bezgłośnie przeskakiwała po kilka niebieskich stopni, lecąc bez zastanowienia do góry. Usłyszała, że grupa wróżek, sądząc po dźwiękach o wiele mniejsza, wleciała za nią do wieży. Czyżby podzieliły się, by sprawdzić, czy na korytarzach nikogo już nie ma? Mogła mieć tylko nadzieję, że nie wchodzą też do pokoi, bo to oznaczałoby, że już po niej. Mijała przejścia za którymi widziała korytarze, mniej delikatne i słodkie niż te w wieży Czystość oraz, jeśli miałaby być całkiem szczera, bardziej jej odpowiadające. W nos uderzyły ją mieszające się zapachy typowo męskich środków higienicznych, które jednak bladły, gdy wbiegała wyżej. Na całe szczęście coraz cichsze stawało się również terkotanie maleńkich skrzydełek. Proszę, żeby sprawdzały tylko korytarze. Żeby nie wchodziły do pokoi - myślała gorączkowo. - Ani na wyższe piętra - dodała po chwili, bo właśnie wypadła w bok na jakieś wąskie, ale za to porośnięte roślinami przejście, kończące się oszronionymi drzwiami na... balkon? Nawet się specjalnie nie przyglądała temu wyjątkowemu miejscu, choć rzadko kiedy można spotkać korytarz w którym po ścianach i suficie wspinają się łodygi, kwiaty i liście. Szarpnęła szybko za klamkę, żeby zaraz potem znaleźć się w miejscu przypominającym jednak bardziej olbrzymi taras niż zwykły balkon. Chłodne powietrze, które uderzyło ją w twarz i rozwiało włosy, było bardzo orzeźwiające. Pozwoliło jej nieco się uspokoić, zaróżowione z emocji policzki znów zaczęły przybierać normalny kolor, piegi zrobiły się wyraźniejsze. Jak mogła nie poczuć się lepiej, kiedy trafiła nagle do tak cudownego miejsca? Cisza, która tu panowała, nie była przytłaczająca, ale odżywcza. Wspaniały widok na nocne niebo, Puszczę i Zatokę Połowiczną, a także otaczające ją z każdej strony wymyślnie przystrzyżone krzewy, które, z tego co zauważyła, przedstawiały sceny z życia Króla Artura. Uśmiechnęła się blado i na wciąż nieco drżących nogach zbliżyła do balustrady. Oparła na niej ramiona i wbiła wzrok w Zamek Zła, który teraz, gdy mgła trochę opadła, prezentował jej się w całej swojej mrocznej okazałości. W przeciwieństwie do Akademii Dobra, tam nigdzie nie paliły się światła i było tak ciemno, że niemal nie dało się dostrzec żadnych jego szczegółów. Potem spojrzała na iskrzącą się w świetle gwiazd srebrną wieżę Dyrektora Akademii. Zauważyła straże, wciąż uparcie jej strzegące. Tym, co ją zdziwiło, było jednak to, że w samotnym oknie paliło się światło, zupełnie jakby Dyrektor nie spał i do czegoś go potrzebował. Pokręciła lekko głową. Nie miała przecież teraz rozmyślać nad takimi sprawami. Spojrzała w dół, nieco się wychylając. Nareszcie mogła przyjrzeć się mostowi. Wydawał się być bardzo daleko w dole. - Może spróbuj zeskakiwać po gzymsach i parapetach - pomyślała Lisa z histeryczną wesołością, a potem odwróciła się i oparła plecami o barierkę. Właśnie wtedy jej usta otworzyły się w niemym szoku, a palce mocniej zacisnęły na chłodnym kamieniu. Nie była sama.
  4. Akademia Dobra Stephanie wróciła z łazienki dość szybko, bo, tak jak Lisa, nie należała do osób marnujących czas w wannie. Jej włosy wciąż były dość mokre i rozczochrane po tym jak dziewczyna niedbale wytarła je ręcznikiem. Elisabeth zdążyła już zakopać się w pościeli i położyć głowę na poduszce, udając, że powoli zasypia. Stephanie zauważyła to i starała się zachowywać jak najciszej, kiedy sama układała się do snu. Zamiast składać mundurek, po prostu rzuciła go na ramę wielkiego łóżka, a kiedy sama na nie właziła strąciła na ziemię kilka poduszek, tak, że musiała głową w dół zwiesić się z materaca, żeby je podnieść. Przypadkiem wepchnęła przy tym jednego pantofla pod łóżko i przez chwilę próbowała go wyjąć, by ostatecznie machnąć na to ręką i położyć się, zarzucając na siebie kilka warstw jedwabnych kołder. - Dlaczego to jest takie śliskie? Kurde... - mruczała przy tym, a kiedy w końcu znalazła wygodną pozycję (na brzuchu, z rękami wepchniętymi pod największą poduszkę) wyszeptała jeszcze parę frazesów takich jak "Czemu to łóżko jest tak miękkie?" czy "Po co mi aż tyle poduszek?". Lisa przez cały ten czas przygryzała wargę, żeby powstrzymać cichy śmiech. Kiedy w końcu dobiegło do niej ciche pochrapywanie, wskazujące na to, że Stephanie zasnęła, bardzo cicho i bardzo powoli podniosła się i oparła na łokciach. Przez chwilę przyglądała się pokojowi, dopóki świeczki w żyrandolu nie zgasły nagle same, sprawiając, że jej serce na parę sekund zabiło szybciej. Szybko doszła do siebie po tym małym szoku, odgadując, że oznacza to początek ciszy nocnej. Najwyraźniej tutaj również użyto magii. Gdy wysuwała się ostrożnie z łóżka i wciskała na nogi podarowane jej przez nimfę kapcie, zauważyła na szafkach pojedyncze świeczki, czekające na zapalenie przez tych, którzy spędzali noce na zakuwaniu. Albo pindrzeniu się, jeśli już mamy być realistyczni - pomyślała Lisa z przekąsem. Przez chwilę zastanawiała się, czy nie wziąć od Stephanie pantofli. Ucieczka w kapciach była na pewno lepsza niż boso lub na tych okropnych kryształowych obcaskach, ale buty jej współlokatorki na pewno nadałyby się lepiej. Ostatecznie poczucie winy sprawiło, że się na to nie zdecydowała. Już i tak wystarczająco nadużyła jej serdeczności, zabierając jej piżamę do Gawaldonu. - Zostawiam ci koszulę nocną, możesz ją sobie wziąć - szepnęła do śpiącej dziewczyny, zanim zbliżyła się do drzwi i ostrożnie je otworzyła. Zaletą tego zamku było to, że prawie nic tu nie skrzypiało. Na korytarzu było pusto, tutaj także pogasły żyrandole. Bezgłośnie zaczęła zbliżać się do wyjścia na piękną klatkę schodową, automatycznie trzymając się bliżej ścian. Chociaż Zamek Dobra cały czas wydawał się spokojny, odżywczy, pełen harmonii, to teraz, w ciemności, którą rozgarniało tylko wpadające przez wielkie okna światło księżyca, cisza stała się jakby zbyt intensywna i natarczywa. Oblizała suche usta i powoli postawiła stopę na pierwszym stopniu. Właśnie wtedy usłyszała wyraźnie kroki piętro niżej, które, mogła być tego pewna, kierowały się tutaj. Nie zdążyła nawet pomyśleć, że to chyba Sophie, a już poleciała cicho na górę, ciesząc się z tłumiących właściwości miękkich kapci. Dopiero jak wpadła do Perłowej Czytelni, bezgłośnie zamykając za sobą drzwi, doszła do wniosku, że to na pewno musiała być jej nieprzyjemna współlokatorka. Czy ty musisz dręczyć mnie do ostatniej chwili? - pomyślała Lisa z irytacją i rozejrzała się po ciemnym pomieszczeniu, które, choć nadal piękne, wydawało się teraz jakby bardziej tajemnicze i mroczne. Musiała się skupić. Tym razem nie mogła dać się złapać, Adelia na nią liczyła i na pewno nie zmruży oka, dopóki się tam nie pojawi. Zbliżyła się do szklanego tunelu, którym wcześniej już przechodziła. Znów ogarnęły ją wątpliwości, ale doszła do wniosku, że skoro nikt nie zauważył jej w dzień, to nie powinna przejmować się tym nocą. Choć po raz kolejny starała się przebiec go jak najszybciej, nie mogła nie zauważyć jak wspaniale prezentował się biały zamek, gdy lśnił niebieskawo w świetle gwiazd, a tylko w nielicznych oknach paliły się jakieś światła. Chwilę później była już w różowawej świetlicy wieży Dobroć, równie ciemnej jak ta, z której dopiero co uciekła. Szybko dopadła do przejścia na klatkę schodową i wtedy właśnie poczuła jakby coś ciężkiego utknęło jej w gardle. Miała małe, ale bardzo nieprzyjemne deja vu. A jeśli to nie wyjdzie? Przecież obleciała wcześniej prawie cały parter i nie znalazła żadnego wyjścia na zewnątrz poza Leśnym Tunelem, który był teraz na pewno szczelnie zamknięty oraz głównymi wrotami, którymi wprowadzono nowe uczennice. Nawet jeśli jakimś cudem uda jej się dostać na zewnątrz, choćby i tarasem w stołówce, która chyba i tak była już zamknięta, to przecież nie przepłynie jeziora. Nie wiedziała też, czy z Polany będzie jakiekolwiek możliwe wejście do Zamku Zła. Najbezpieczniejszą opcją i najbardziej dla niej pewną był most, łączący obie szkoły, chociaż znajdował się on tak bardzo na widoku. Musiała jednak spróbować, ale żeby w ogóle to zrobić, potrzebowała najpierw dowiedzieć się jak w ogóle się na niego dostać, a przecież nie znalazła na parterze żadnej wskazówki. Przełknęła ślinę. Co innego jednak miała zrobić? Musiała próbować tak długo, aż coś się uda. Noc jest jeszcze młoda, Lisa - dodała sobie otuchy. - Poradzisz sobie. Nie robisz tego tylko dla siebie. Nie tylko dla siebie. Westchnęła i powoli postawiła stopę w cichej klatce schodowej wieży Dobroć. Kiedy Sophie wyszła z łazienki pokoju numer 49, Dayla i Aria już spały, owinięte szczelnie pościelą. Obydwie dziewczyny zasnęły mając splecione warkocze, aby ich długie włosy nie były rano skołtunione i poplątane. Tylko Magda, której włosy były przecież dość krótkie, proste i cienkie, tego nie potrzebowała. I tylko ona wciąż nie spała, zamiast tego czytając książkę pod jedną z kołder, opierając się przy okazji na miękkiej poduszce. Kilka sekund po tym, jak Sophie zamknęła drzwi do łazienki, wielki żyrandol zgasł samoistnie, sprawiając, że księżniczka ze Wzgórz Banialuki uniosła wzrok znad woluminu i sięgnęła po samotną świeczkę stojącą na jej szafce. - Myślę, że powinnaś się pospieszyć. Gasnące światła oznaczają pewnie początek ciszy nocnej - powiedziała, ale w jej głosie nie było żadnego zmartwienia, czy zdenerwowania. Była po prostu spokojna i nieco wycofana, jak przez większość czasu. Światła na korytarzach także pogasły, ale było wystarczająco jasno, by Sophie mogła spokojnie wrócić do pokoju. Również w wieży Honor wszyscy szykowali się już do snu. Hector i Aidan jeszcze przez parę minut rozmawiali półgłosem o Akademii o tym, co może przynieść jutrzejszy dzień, starając się przy okazji nie przeszkadzać Alanowi w czytaniu. Jeszcze zanim pogasły żyrandole, chłopak z Nottingham, którego głos stawał się z każdą chwilą coraz bardziej senny i urywany, zaczął cicho pochrapywać, przerywając tym rozmowę, którą właśnie prowadził. Hector nie wyglądał na obrażonego. Przeciwnie, on sam też był już śpiący i gdy zobaczył jak ręka Aidana zsuwa się bezładnie z poduszki, by zawisnąć na krawędzi łóżka, tylko się uśmiechnął i odwrócił na drugi bok. - Dobranoc, Alan - rozległ się cichy szept, a chwilę potem obydwaj chłopcy już spali. Prawie w tym samym momencie świeczki w żyrandolu zgasły, obwieszczając tym początek ciszy nocnej. Teraz jedynym źródłem światła w pokoju, było to księżyca, które wpadało przez wielkie okno i tworzyło na jednym z dywanów okrągłą, chłodną plamę.
  5. Akademia Dobra Lisa przyłożyła dłonie do twarzy, żeby ukryć śmiech, gdy usłyszała prośbę Sophie. Stephanie wyglądała, jakby była w podobnym stanie i oparła czoło na framudze drzwi do łazienki. Aria natomiast objęła kruchymi dłońmi słoiczek masła kokosowego i wyjrzała ostrożnie przez ramię Sophie, wpatrując się w rozbawione dziewczyny. - Dz...dziękuję - powiedziała ostrożnie, spoglądając na Sophie. Jej oczy były duże i jakby smutne, odbijało się w nich światło żyrandola. - Oczywiście. Jestem pewna, że Magda i Dayla się zgodzą, w końcu wszystkie się już wykąpałyśmy - zatrzepotała rzęsami. - Tylko będziesz musiała się troszkę pośpieszyć. Wkrótce cisza nocna i będziemy musiały być w swoich pokojach. To jeszcze raz... miłego wieczoru - dodała powoli, uśmiechając się nieśmiało w stronę Lisy i Stephanie, które odpowiedziały jej tym samym. Ruda dziewczyna pomachała nawet, jakby chciała dodać jej odwagi. Po tym jak Sophie i Aria wyszły, Stephanie spojrzała na Lisę. W jej rudawo-orzechowych oczach iskrzyły łzy rozbawienia. - Widziałaś jej minę? Jeju, to było piękne. - Cudownie ją załatwiłaś. I to bez żadnych obelg, brawo. Prawdziwa z ciebie zawszanka - powiedziała Lisa, szczerząc zęby. - Prawda? - Stephanie odwróciła się, żeby wejść do łazienki, ale nagle zrezygnowała i obejrzała się przez ramię. - Ale ty wiesz, że ja tak naprawdę nie jestem yeti, nie? Kolejny głośny śmiech był dla niej wystarczającą odpowiedzią. Kiedy Stephanie poszła się wykąpać, pozostawiając po sobie ciszę, przerywaną tylko odległym szumieniem wody, rozbawienie rudej dziewczyny zaczęło znikać, zastępowane przez głuchy niepokój i smutek. Przez chwilę czuła się winna, jakby nie powinna się tutaj dobrze bawić i żartować ze współlokatorką, kiedy jej przyjaciółka, Adelia, prawdopodobnie przeżywa piekło w drugim zamku. Zagryzła wargę i po raz kolejny oparła łokcie na parapacie, żeby się mu przyjrzeć, ale niestety okazało się, że gęsta mgła nad Zatoką uniemożliwia jej teraz zobaczenie czegoś więcej niż kilku wystających z niej czarnych wieżyczek. Czy Adelia już się wykąpała? Czy już leży w łóżku, czekając na jej przybycie? Na pewno nie spała, co do tego nie miała najmniejszych wątpliwości. No i najważniejsze pytania - czy uda jej się w ogóle do niej dotrzeć? Czy uciekną? Nagle zdała sobie sprawę jak niewiele czasu zostało już do jej ucieczki. Stephanie za chwilę wyjdzie i położy się do łóżka, prawdopodobnie zasypiając dość szybko z uwagi na te wszystkie dzisiejsze wrażenia. Sophie pewnie też wkrótce wróci, a nawet jeśli nie, to nie zamierzała na nią czekać. Czarnowłosa księżniczka na pewno będzie zadowolona z jej nieobecności i nie będzie upraszać u profesorów, żeby sprowadzili ją z powrotem. Chociaż tyle dobrze. Pomyślała o Stephanie i o tym jakim zaufaniem zaczęła ją darzyć praktycznie od samego początku. Pomyślała o energicznym Kato, słodkiej Nerysie i zabawnym Aidanie. Pomyślała o Alanie i o jego róży, którą przecież wciąż miała, włożyła ją do szuflady przy łóżku, kiedy wróciły do pokoju. Nagle zrobiło jej się jakoś tak smutno. Zaczęła szybko tłamsić to uczucie, przywołując w pamięci widok Adelii, która niezdarnie starała się odebrać jej piłkę na boisku, kilka razy się nawet przewracając. Nathana układającego zajączki na talerzu. Mamę przygotowującą śniadanie i tatę wychodzącego na patrol. Wszystkie te wspomnienia sprawiały jednak tylko, że czuła się jeszcze gorzej. Przełknęła ślinę i po raz pierwszy od momentu porwania doszła do wniosku, że ma chęć sobie trochę popłakać. To jednak też szybko stłamsiła, biorąc głęboki oddech i mimowolnie prostując plecy. Elisabeth z Gawaldonu nie płakała. Elisabeth z Gawaldonu działała. Już wkrótce. Aria wydawała się być nieszczególnie rozmowna. Gdy prowadziła Sophie schodami w dół, do kolejnego pięknego korytarza, gdzie mieścił się jej pokój, nie odezwała się praktycznie ani jednym słowem. Dopiero pod samymi drzwiami ciszę przerwały odgłosy spokojnej rozmowy. Aria otworzyła drzwi i gestem zaprosiła Sophie do środka. Pokój numer 49 nie różnił się zbyt wiele od pokoju numer 54. Jedyne, co dało się zauważyć to nieco inne malowidła na ścianach, choć wciąż w podobnej tematyce i bardziej miętowy odcień baldachimów, dywanów i pościeli. Na jednym z łóżek po turecku siedziała Magda, trzymając na kolanach jakąś książkę. Jej włosy były wciąż nieco wilgotne, a na sobie miała coś wyglądającego na delikatny szlafrok wykonany z drogiego materiału. Nad jednym z ułożonych blisko siebie kufrów pochylała się druga dziewczyna, mniejsza i jakby młodsza, którą Sophie mogła zapamiętać jako tę ze złotą szminką na ustach. Teraz jej twarz była pozbawiona jakiegokolwiek makijażu, a długie, jasnobrązowe włosy, wcześniej wysoko upięte, związane zostały w długi, sięgający niemal do pasa warkocz. - Udało ci się dos... oh - dziewczyna uniosła głowę i zauważyła Sophie. Nawet jej głos był cieńszy i jakby bardziej dziecinny. Na sobie miała długą koszulę nocną, wykonaną ze zwiewnego, ale o wiele bardziej powszechnego i taniego materiału. Uśmiechnęła się i lekko pochyliła głowę. - Cześć - kiedy złożyła dłonie przed sobą można było zauważyć na nich różne wymyślne wzory, wymalowane czymś ciemnym, prawdopodobnie jakimś rodzajem henny lub tuszu. - Rodzina nalegała, że powinnam wyglądać jak najlepiej podczas Ceremonii Powitalnej... - przekrzywiła głowę. - ...i jakoś reprezentować swoją krainę. Nie wiem po co, przecież trafił tu ze mną prawowity dziedzic tronu Piaszczystych Wydm i on na pewno zrobi to lepiej - zmrużyła lekko oczy. Miała bardzo długie i ładne rzęsy. - Niestety, nie pomyślałam o tym, by spakować jakiś tłusty krem do zmycia tego. Najlepsze jest masło kokosowe - spojrzała na Arię, która właśnie wyciągnęła w jej stronę słoik - Och, dziękuję - uśmiechnęła się w stronę Sophie. Wtedy właśnie podeszła do nich Magda, która od samego początku uważnie przyglądała się ciemnowłosej dziewczynie i teraz najwyraźniej podjęła jakąś decyzję. Odłożyła książkę, wstała, wygładziła szlafrok i zbliżyła się do nich. Dygnęła przed Sophie uroczyście, wyciągając jedną nogę do przodu i dłońmi chwytając za boki swojego stroju jak prawdziwa dama. - Księżniczka Magdalene ze Wzgórz Banialuki. Kiedy Sophie jej odpowiedziała, Dayla nieco rozchyliła usta, najwyraźniej zdziwiona tą sceną. - Z nami nie witałaś się w ten sposób. Magda spojrzała na nie uspokajająco. - Wiedziałam, że byście się spłoszyły - odczekała chwilę, a Aria i Dayla powoli się na siebie obejrzały, a potem skinęły głowami. - To książęcy sposób przedstawiania się. Sophie jest w tym roku jedyną członkinią rodu królewskiego poza mną i choć uważam, że takie przywitanie jest zbyt wyszukane i niepotrzebne w tak prostych sytuacjach, tego nakazują zasady, a ja nie zamierzam przynosić wstydu rodzinie - na jej ustach pojawił się bardzo niewielki uśmiech. - Przedstawiałam się tak dziś również niektórym księżniczkom tej Akademii, choć ich tytuły nie mają wciąż wagi oficjalnej. Robiłam to jednak dla ich własnej przyjemności i komfortu - tymi słowami zakończyła swój krótki monolog. Znów sprawiała nieco onieśmielające wrażenie, chociaż stała w szlafroku. Chwilę później wróciła do łóżka, aby usiąść na nim spokojnie i chwycić z powrotem za książkę - A jaki jest cel wizyty naszego gościa o tak niezwykłej godzinie? - zapytała Magda teraz już nie patrząc w ich stronę. Dayla również spojrzała na nie z ciekawością, a Aria przełknęła ślinę i powiedziała. - Sophie poprosiła, byśmy pozwoliły jej wziąć kąpiel w naszej łazience. Zgodziłam się. Dayla wzruszyła ramionami z uśmiechem, ale Magda uniosła szybko wzrok znad swojej książki i znów przyjrzała się uważnie Sophie. Chwilę potem wróciła jednak do lektury, jakby zupełnie nic się nie stało. - Cóż, w takim razie czuj się jak u siebie. Łazienka jest tam. Masz chyba jeszcze jakieś pół godziny do ciszy nocnej. Ale stąd nie jest daleko do waszego pokoju, więc jak się odrobinkę spóźnisz to na pewno nic się nie stanie - powiedziała Dayla, kiedy Aria odeszła w końcu od drzwi i zbliżyła się do kufrów. Tymczasem w wieży Honor Aidan znów położył się na brzuchu, podpierając brodę na ramionach. Na jego czole utworzyła się podłużna zmarszczka, kiedy zastanawiał się nad słowami Alana. Znów sprawiał trochę niezręczne wrażenie, jakby nie lubił rozmawiać na taki temat, chociaż przecież sam go zaczął. Być może nie spodziewał się, że rozmowa obierze taki bieg. - No wiesz, Alan... w sumie to się z tobą zgadzam. Mi też się wiele rzeczy tutaj nie podoba, sama myśl o tym, że mogę zostać rośliną albo zwierzęciem albo może mi się stać jakaś nieokreślona tragedia, jeśli nie zdam, jest przerażająca. Ale jednak... no i ci Czytelnicy... Ja naprawdę współczuję Lisie, musi bardzo tęsknić za domem, ale Dyrektor jest przecież dobry i na pewno ma jakiś powód, aby ich tu ściągać. Może to jest ważne dla Baśniarza, kto wie? W sumie mówiłeś wcześniej, że powinien go podać, ten powód, ale ludzie w Nottingham mówią, że Dyrektor w ogóle z nikim nie rozmawia i od czasu Wielkiej Wojny nikt go chyba na oczy nie widział. Na pewno nie chodzi o to, że jest zły i nie chce, żeby go rozpoznano, bo przecież jego brat wyglądał identycznie, nie? Wszyscy mówią, że to ze względu na Baśniarza, że jak ktoś zostaje jego Strażnikiem to musi się tak odciąć, dla dobra naszego świata... W sumie widziałeś chyba tych strażników wokół jego wieży, nie? Te wróżki i wilki. Ciężko ich dojrzeć, ale tam są, zobacz - wskazał brodą na okno, ale sam się nie ruszył. Rzeczywiście, liczne straże broniły wieżę i na ziemi i w powietrzu, choć teraz, przez mgłę, jeszcze trudniej było ich dostrzec. - To wszystko ochrona Baśniarza... i Dyrektora na pewno też. Ale chyba schodzę za bardzo z tematu, co? Zanim Alan zdążyłby odpowiedzieć, drzwi do łazienki się otworzyły i wyszedł z niej Hector, ubrany w swoją niebiesko-żółtą piżamę. - Możesz iść się umyć, Alan - powiedział pogodnie, a potem podszedł do swojego łóżka, żeby położyć na kufrze starannie złożony mundurek.
  6. Akademia Dobra Przez dłuższą chwilę w pokoju na wieży Czystość panowała cisza. Lisa i Stephanie obserwowały Sophie z dwóch różnych końców pokoju i ciężko było wyczytać cokolwiek z ich twarzy. W pewnym momencie dziewczyna z Lisiego Gaju zmarszczyła gniewnie brwi i ruszyła do przodu, zupełnie jakby miała zamiar zaatakować Sophie. Tak naprawdę jednak tylko ją wyminęła i stanęła bliżej Lisy, która wciąż tkwiła w jednym miejscu, trzymając w ramionach swoje rzeczy. Teraz obydwie stały przed drzwiami do łazienki jak strażniczki. - Nie przejmuj się - ruda dziewczyna odezwała się jako pierwsza, zaciskając zęby i siląc się na spokój, choć tak naprawdę sama nie wiedziała dlaczego. Być może chodziło o to, że widziała tę dziewczynę po raz ostatni, a nie lubiła kończyć znajomości kłótniami? Cóż, w każdym razie na pewno nie będzie za nią tęsknić. - Profesor Dovey wyczyściła mnie wcześniej z gałązek i robali - przygryzła wargę tak mocno, że poczuła smak krwi. - Poza tym, gdybym to ja miała tak paskudny charakter to nie martwiłabym się o wygląd - no dobra, może jednak nie potrafiła się powstrzymać. - I nie mów za swojego kuzyna, jakbyś była jego posłańcem. Jeśli nie będzie chciał ze mną rozmawiać to sam mi o tym powie - skoro i tak jej tu jutro nie będzie, to powinna dla zwykłego spokoju się zgodzić na jej żądania, ale z jakiegoś nieokreślonego powodu to właśnie one zdenerwowały ją najbardziej. Być może dodałaby coś jeszcze, gdyby nie to, że Stephanie szturchnęła ją łokciem w bok, zarzucając przy okazji piżamę na ramię. Obydwie były wyższe od Sophie, pewnie dlatego, że miały typowo atletyczne sylwetki. Spojrzała na nią ze zdziwieniem, bo spodziewała się, że dziewczyna również zdenerwuje się obelgami księżniczki, ale na twarzy Stephanie malował się tylko drobny uśmiech, który wydał jej się jakoś jeszcze bardziej złowieszczy - Wybacz mi, wasza wysokość - powiedziała wyraźnie ironicznie, krzyżując ramiona. - Ale ja umyję się pierwsza. Nie goliłam pach od dwóch miesięcy. Lisa, której wystarczyło jedno spojrzenie na jej twarz, by zrozumieć, natychmiast to podchwyciła. - Nóg pewnie też, co? - uniosła przy tym jedną dłoń do ust, żeby powstrzymać śmiech. - A to nogi się w ogóle goli? Myślałam, że to dodatkowe ocieplenie na chłodne miesiące - Stephanie udała zaskoczenie, przyciskając dramatycznie rękę do serca. Teraz Lisa nie mogła już powstrzymać otwartego śmiechu. - Ale niech się wasza wysokość nie martwi. Skoro kąpiele błotne mają właściwości odżywcze, to kąpiel z moimi włosami też na pewno nie będzie taka zła - Stephanie wzruszyła ramionami. Teraz śmiały się obydwie, a zaraz potem Lisa usiadła na swoim łóżku, opierając się o jedną z czterech kolumienek. W tym właśnie momencie drzwi do pokoju nieśmiało się otworzyły. Pojawiła się w nich drobna, cicha dziewczyna o ciepłych, brązowych oczach i długim, starannie zawiązanym warkoczu w pięknym kasztanowym odcieniu, wpadającym nieco w wiśnię i czerwień. Były one nieco wilgotne, co wskazywało na to, że już się umyła. - Dobry wieczór. Jestem Aria - powiedziała cicho, kłaniając się lekko i przesuwając wzrokiem od stojącej zaraz obok niej Sophie do Stephanie i siedzącej na łóżku Lisy, wyraźnie nieco zaskoczona - Chciałam tylko zapytać... - zająknęła się. - ... czy któraś z was miałaby może pożyczyć masło kokosowe albo podobny krem? - przygryzła dolną wargę. - Wiem, że to niecodzienne pytanie, ale zwykłe mydło nie działa na dłoniach Dayli. Ona ma tam... takie wzory - jej głos nieco osłabł. - Ja nie mam ze sobą nic z domu - odpowiedziała Lisa, unosząc ręce - Przykro mi. - Na mnie nie patrz, nie pakowałam takich rzeczy - Stephanie do Arii odzywała się już znacznie uprzejmiej i cieplej. W tym czasie w wieży Honor Hector wzruszył ramionami, uśmiechając się lekko do Alana. - Nie przejmuj się. Podarunki dla współlokatorów w Akademii to taki typowo nibylandzki zwyczaj. Wątpię, by ktokolwiek inny to robił. Podszedł z powrotem do swojego łóżka, kładąc na nim szkatułkę. - W sumie to prawda, Nibylandia jest piękną krainą. Mówią też, że jedną z najszczęśliwszych w całej Puszczy. Ale ja za to nigdy nie widziałem śniegu na własne oczy, a bardzo bym chciał. Może kiedyś będę miał okazję - ściągnął okulary i złożył je na szafce obok łóżka, przygotowując swoją piżamę. Chwilę później z łazienki wyszedł Aidan. Kropelki z mokrych włosów skapywały mu na piegowaty nos. Na sobie miał proste spodnie oraz koszulkę z długim rękawem i kilkoma sznureczkami, które wiązały się ze sobą na piersi. Jeśli dodać do tego, że był w tej chwili boso, wyglądał jak typowy przedstawiciel rolniczego plebsu. Ewidentnie się tym jednak nie przejmował, a miękkie dywany i tak sprawiały, że noszenie kapci nie było konieczne. Gdy tylko Hector go zobaczył, to wstał i jemu również zaproponował pamiątkę. Chłopak z Nottingham był tak samo speszony jak Alan i tłumaczył się w podobny sposób, ale Hector po raz kolejny machnął na to ręką i wkrótce sam zniknął w łazience. Teraz Aidan leżał na swoim łóżku i przyglądał się trzymanej w ręku muszli, obracając ją tak, by w różny sposób odbijała światło padające z żyrandola. - Wydaje się całkiem fajny, nie? Ten Hector. Dobrze, że trafił nam się on, a nie jeden z tych napuszonych książąt. Już i tak wystarczy, że będziemy musieli ich znosić na lekcjach i korytarzach - odwrócił się na brzuch i westchnął. - Jak ci się podoba ta Akademia? Jak dla mnie... no wiesz... z jednej strony jest fajnie. Ładnie, można się wiele nauczyć i jedzenie dają pyszne. Do tego cały ten prestiż i tytuł księcia - wnioskując po tonie jego głosu, Aidan wcale nie był do końca zadowolony z tego ostatniego. Zaraz jednak przeszedł do przyjemniejszej rzeczy. - No ale może dzięki temu będę miał naprawdę okazję stać się towarzyszem Robin Hooda. Skoro on jest postacią baśniową i ja teraz też będę - uśmiechnął się lekko i podniósł, odkładając muszlę na szafkę. - W sumie to najważniejsze, żeby sobie poradzić w szkole, nie? Potem nie ma co się przejmować, dobro i tak zawsze wygrywa - podciągnął kolana pod brodę. - Więc nawet nie musimy się specjalnie starać, nawet jeśli to trochę dziwne. No ale nie ma co narzekać, tylko się cieszyć, że mamy takiego Dyrektora - pokręcił głową. - Jestem tylko ciekawy co będzie, jak on umrze i zastąpią go kimś nowym. Twoja kuzynka dziś o tym mówiła - zmarszczył brwi, jakby coś go zastanawiało. - A w ogóle wiadomo ile ten Dyrektor ma lat?
  7. Akademia Dobra Kiedy Sophie weszła do pokoju na wieży Czystość, Elisabeth właśnie wychodziła z łazienki. Jej długie, rude włosy opadały teraz mokrymi strąkami na plecy, ale nie wydawała się tym jakoś specjalnie przejmować. Na sobie miała piżamę Stephanie, która leżała na niej zadziwiająco dobrze. Obydwie dziewczyny miały podobny wzrost i budowę, więc z pożyczaniem ubrań nie mogło być u nich żadnych problemów. Ciemnobrązowe, luźne spodnie i beżowa koszulka z rękawami do łokci będzie na pewno wygodniejszym strojem do ucieczki niż długa koszula nocna, którą pewnie i tak zostawi tutaj, żeby nie przywodziła jej w domu złych wspomnień. W rękach trzymała niedbale złożony mundurek zawszanki i kryształowe pantofelki, które od razu gdy tylko mogła zamieniła na puchowe kapcie. Co prawda zauważyła przybycie Sophie, ale zdobyła się tylko na rzucenie jej krótkiego, niezbyt przyjemnego spojrzenia. Nie było sensu wszczynać kłótni, jutro i tak jej tu już nie będzie. Stephanie najwidoczniej też zdecydowała się na ignorowanie drugiej współlokatorki, choć zapewne z zupełnie innych powodów. Siedziała boso na łóżku z własną piżamą na kolanach i kiedy tylko Lisa wyszła z łazienki, wstała, wciskając na stopy przywiezione z Lisiego Gaju płaskie pantofle. - Szybko się uwinęłaś. Mnie też nie powinno to zająć dużo czasu - rzuciła niedbale w przestrzeń, a Lisa założyła mokry kosmyk za ucho i wzruszyła ramionami. Wieczorna kąpiel była dla niej wystarczającym "zabiegiem pielęgnacyjnym" i zamierzała od razu wsunąć się do swojego łóżka i udawać sen do czasu, gdy pojawi się możliwość ucieczki. Tymczasem w wieży Honor chłopcy również przygotowywali się do snu. Aidan zdecydował się przyjąć propozycję Alana i jako pierwszy poszedł do łazienki. Zaraz potem mogli usłyszeć cichy dźwięk lecącej wody, dziwnie wytłumiony, zupełnie jakby łazienka posiadała specjalnie zaczarowane ściany. Hector przez jakiś czas gmerał w swoim kufrze. Zabrał ze sobą tylko jeden, za to bardzo ładny, wyraźnie zdobiony ręcznie. Można było na nim znaleźć przyczepione muszle oraz coś co wyglądało na ususzone wodorosty. Z malutkich, kolorowych kamyków ułożony został napis "Hector z Nibylandii". - Kiedy dzieci w Nibylandii dowiedziały się, że dostałem bilet, bardzo chciały upiększyć mój kufer. Wygląda trochę śmiesznie, ale jak mógłbym im odmówić - powiedział niezręcznie chłopiec, jakby spodziewał się, że Alana zastanawia ta sprawa. W końcu udało mu się znaleźć piżamę. Kiedy się wyprostował trzymał w ręku również małą, drewnianą szkatułkę. Zanim ją otworzył, wstał z łóżka i zbliżył się nieco do Alana. Okazało się, że w środku znajdują się trzy piękne, duże muszle, które miały nie tylko niecodzienne kształty, ale również wydawały się mienić kolorami. - Proszę, weź sobie jedną na szczęście. Syreny zebrały je na dnie laguny i powiedziały, że jedna jest dla mnie, a pozostałe dwie dla moich przyszłych współlokatorów. Nerysa też takie dostała - uśmiechnął się uprzejmie, choć wciąż wyglądał nieco smutno. Był też trochę nerwowy, jakby nie był pewien, czy Alanowi spodoba się taki dar i czy w ogóle go przyjmie.
  8. Akademia Zła Jeśli Thomas myślał, że Elvira tak po prostu zaakceptuje jego wymówkę, to znaczyło, że wciąż nie poznał jej nieustępliwej natury badacza. Co prawda odstąpiła krok do tyłu, zupełnie jakby miała za chwilę odwrócić się i odejść, ale wciąż wbijała w niego spojrzenie. Jej niebieskie oczy lśniły chytrze i chyba tylko po nich dało się zauważyć tę nigdziarską naturę, która sprawiła, że Dyrektor wybrał ją mimo delikatnej, typowo zawszańskiej urody. - Nie odpowiedziałeś na moje pytania - powiedziała sztucznie urażonym tonem, ale wciąż się uśmiechała. Ciężko było stwierdzić o czym myśli, co czuje i po co jej tak właściwie te informacje. A ona się po prostu bawiła. Wiedziała, że jeśli dziś nie wyciągnie od niego odpowiedzi, to i tak zrobi to wkrótce. Wciąż jednak badała jego reakcje, analizowała słowa i zachowanie, które z każdą chwilą coraz bardziej ją intrygowały. Chłopak ewidentnie był przy niej zawstydzony i zestresowany, co kłóciło się z jego obronną i agresywną postawą wobec wszystkich innych. Ludzie reagowali na nią różnie. Widziała dzieci w szkole, które bały się jej do tego stopnia, że wystarczyło, że na nie spojrzała, a one już umykały jak przed wilkiem. Widziała dorosłych, których intrygowała jej dociekliwość, a także takich, którzy zbywali ją machnięciem ręki. Widziała ludzi, którzy próbowali się z nią zaprzyjaźnić, podejmując te kilka daremnych prób. Widziała też wielu zakochanych w niej chłopców, a pierwszym z nich był Aidan, na którego wspomnienie miała ochotę przewrócić oczami z irytacją. Zapamiętała bardzo dobrze moment, w którym podarował jej różę, ponieważ to stało się przecież właśnie wtedy. Gdy patrzyła na piękny kwiat w swoich dłoniach i ze zdziwieniem zrozumiała, że nie czuje w związku z nim absolutnie nic. Gdy uniosła wzrok na piegowatego chłopca i doszła do wniosku, że nadzieja w jego oczach tylko ją drażni. Gdy upuściła różę na ziemię i podeptała ją, tak naprawdę tylko po to, żeby coś zbadać. Wtedy, gdy patrzyła na łzy zbierające się pod jego powiekami, na dzieci, które cicho się z niego naśmiewały, na to jak szybko od niej ucieka, po raz pierwszy przyszło jej do głowy, że być może powinna rozważyć zmianę stron. Wiedziała, że jako zawszanka powinna zmusić się do współczucia. Wiedziała, że jako zawszanka powinna zmusić się do przeproszenia go. I zdecydowanie powinna stłamsić tę pogardę, jaka właśnie wykrzywiała jej usta. Ale ona nie zamierzała do niczego się zmuszać ani niczego tłamsić. Cała ta scena na rynku była niepotrzebna i patetyczna, Aidan zapraszając ją na spacer tylko odebrał jej kilka minut z życia. To było logiczne. Przestała wspominać przeszłość i ponownie skupiła się na Thomasie, posyłając mu jeszcze jeden ostry uśmiech. - Prędzej, czy później i tak się tego dowiem. A teraz... miłego wieczoru. Dla własnego dobra lepiej znajdź sobie lepszy pretekst do pobicia Christiana niż zemsta za dziewczynę. Nie jesteś rycerzem, a ja nie jestem twoją damą serca - szarpnęła za klamkę i wyszła. Kiedy wracała po schodach na górę miała dziwne wrażenie, że jej kroki są jakoś bardziej lekkie i sprężyste, choć sama nie wiedziała dokładnie dlaczego.
  9. Akademia Dobra Jeśli Sophie spodziewała się, że dziewczyny odwrócą się od niej z powodu jej współlokatorek, to na pewno popełniła błąd. Zawszanki miały to do siebie, że choć w przypadku chłopców czy miejsca w rankingu potrafiły ze sobą twardo rywalizować, w każdym innym wolały trzymać się razem, jak przystało na baśniowe księżniczki. Teraz, kiedy Sophie odpowiedziała na zadane pytanie, nawet Emeralda i książęta wyglądali jakby było im jej trochę szkoda. - Nie przejmuj się - powiedziała Lucinda. - Nie musisz spędzać z nimi czasu. Pomiędzy wieżą Czystość, a wieżą Dobroć jest szklany most. Przychodź do nas. Będziemy mogły razem odrabiać lekcje, stroić się i organizować sobie damskie wieczorki - jej głos był z natury pretensjonalny, ale w tym momencie brzmiała naprawdę miło. - Wtedy będziesz bezpieczniejsza. Nigdy nie wiadomo, co mogą wymyślić takie... dzikuski - zniżyła głos, jakby ze wstydu. - Poza tym uważam, że powinnaś porozmawiać o tym z profesor Dovey. Być może to jakaś pomyłka. W naszej wieży są same prawdziwe księżniczki. - Poza Monicą - mruknęła Emeralda. Teoretycznie potwierdziła tezę Lucindy, ale po jej głosie dało się wyraźnie poznać, że wcale by jej nie przeszkadzało, gdyby Sophie musiała ostatecznie zostać z Lisą i Stephanie. - No właśnie - podchwyciła szybko Lucinda. - To logiczne, że powinni cię z nią zamienić. Doszli do głównego holu, gdzie Ambrosius skłonił się przed Constantine, a Abraxas pożegnał się z Vivienne subtelnym pocałunkiem w policzek. Dziewczęta wpatrywały się w tę scenę z tęsknotą, ale nie dlatego, że pragnęły księcia z Kyrgios, ale dlatego, że chciałaby mieć już chłopca, który traktowałby je w tak opiekuńczy sposób. - Miłe panie, tutaj musimy się rozstać - powiedział łagodnie Edward i razem z Erykiem ukłonili się im, tak jak Ambrosius Constantine. - Życzymy wam przyjemnego wieczoru. Każda uśmiechnęła się uroczo, zanim skierowała się w stronę różowych schodów. Sophie była jedyną, która musiała wybrać te prowadzące na wieżę Czystość. W tym czasie Hector, Aidan i Alan wspinali się już po schodach do swoich pokoi. Jakiś czas temu musieli rozstać się z Damienem, który mieszkał w innej wieży, a teraz panowała pomiędzy nimi cisza, ponieważ każdy najwyraźniej się zamyślił. Aidan zastanawiał się jak pójdzie mu na jutrzejszych zajęciach, przy okazji próbując od czasu do czasu pozbyć się cały czas powracającego obrazu Stephanie, który chyba nie zamierzał szybko opuścić jego głowy. Hector natomiast rozmyślał o Damienie, z którym zdążył się zakolegować, a także o jego siostrze Magdzie, którą uznał za niezwykle intrygującą. Korytarze męskich wież były równie pięknie i bogato zdobione jak damskie, ale wzory nie były tak delikatne i subtelne. Dominowały proste motywy roślinne, ale również sceny bitewne, oraz wspaniałe płaskorzeźby czterech żywiołów: płomienie, spienione morskie fale, czy bryzy, na które wystarczyło tylko spojrzeć, by prawie poczuć na skórze orzeźwiający powiew. Prawdziwy szok mogli odczuć jednak dopiero, gdy znaleźli się w swoim pokoju. Tylko Hector, który wcześniej już tu przecież był, od razu podszedł do jednego z szerokich łóżek i usiadł na nim, obserwując z przyjemnością ich reakcję. Malowidła na ścianach ewidentnie miały stworzyć wrażenie przebywania we wspaniałym lesie, pełnym świetlików, tajemniczych roślin i promieni słońca, przebijających się przez gęste korony drzew. W prześwitach można było zauważyć wyraźne wizerunki mężczyzn ćwiczących szermierkę, bądź dumnie siedzących na koniach i obserwujących okolicę. Podłoga wykonana była z ciemnego, polerowanego drewna i leżało na niej pełno puchatych dywanów, które wyglądały na zwierzęce skóry. Dzieła dopełniał wspaniały żyrandol, który zdawał się być opleciony cienkimi gałązkami. Poza tym na jednej ze ścian znajdowały się kolejne, również zdobione drzwi, prowadzące ewidentnie do łazienki. - Pięknie, prawda? - powiedział Hector. Bagaże Aidana i Alana wciąż leżały nietknięte na jednym z dywanów, dwa łóżka czekały na swoich lokatorów. One również zdawały się być wykonane z najwyższej jakości drewna, a ich baldachimy także zostały przyozdobione liśćmi i paprociami. - Jeśli chcesz, możesz wziąć to przy oknie - zaproponował Aidan, gdy w końcu otrząsnął się ze zdziwienia. Teraz na jego piegowatej twarzy malowało się prawdziwe szczęście, jakby nie mógł sobie wymarzyć lepszego pokoju. Rzeczywiście, jedno z łóżek stało w pobliżu ogromnego okna, za którym wyraźnie widać było Zatokę Połowiczną i górującą nad nią wieżę Dyrektora Akademii. Chociaż pokój stylizowany był na las, jakimś cudem nie tworzył mrocznego wrażenia. Liczne prześwity i jasne wzory na ścianach sprawiały, że wszystko i tak było świetliste i przestrzenne. Jeśli chciałoby się go opisać jednym słowem, to odpowiednim byłoby chyba po prostu... przytulny.
  10. Akademia Zła Gdy Adelia wraz z Judith wróciły do pokoju, Margo wydawała się już spać. Wydawała się było na pewno dobrym słowem, ponieważ nie były w stanie tego stwierdzić, bo cała zakryła się postrzępionym kocem, tak, że wystawały z niego tylko zniszczone strąki jej rudych włosów. Roztrzęsiona dziewczyna stała przez chwilę w drzwiach, patrząc jak jej druga współlokatorka sama starannie układa się do snu. Nie rozmawiały wiele, ale w sumie czego innego mogła się spodziewać. Była nawet zadowolona z tego, że nigdziarka nie odzywa się często, ponieważ teraz, kiedy poznała przyczynę jej chrapliwego głosu, jego dźwięk sprawiał, że zaczynała czuć się nieswojo, a wręcz boleśnie. Do łóżka wsunęła się jako ostatnia, wciąż drżąc, teraz jeszcze bardziej niż wcześniej pragnąc wrócić do domu. Zaciskała konwulsyjnie pięści, błagając, żeby Lisie udało się tutaj dostać i ją zabrać. A co się tak właściwie stało? W sumie można by powiedzieć, że nic. Lisa na pewno mogłaby sobie z tym poradzić. Ale ona nie była Lisą, nie była odważna, nie była charakterna, nie była zła... Prawie westchnęła, gdy zauważyła jak niewłaściwie zabrzmiały jej myśli. Ale przecież miała prawo być zdenerwowana. Prysznice zawsze zajmowały jej sporo czasu. Jej mama była pedantyczna, tata również, tak więc i ona przyjęła rodzinną zasadę: wszystko powinno być czyste i zadbane, tak w domu jak i na ciele. Dokładnie suszyła włosy, długo szorowała gąbeczkami skórę, starannie przycinała paznokcie. Nie, nigdy nie zajmowała się specjalnie swoją urodą. Były momenty w których naprawdę chciała, ale równie ważną zasadą jak ta czystości, była w jej domu zasada skromności. Pachnąca mydłem i krochmalem Adelia, w eleganckich spódniczkach lub zamszowych spodniach, w koszulach lub swetrach oraz oczywiście zawsze, ale to zawsze w grubych, wełnianych rajtuzach, do kompletu z pantoflami. Siedząca z boku. Nieśmiała. Przewrażliwiona. Bojaźliwa. Zdławiła szloch, przyciskając twarz do śmierdzącej poduszki. Niektóre rzeczy się nie zmieniały. Wykąpanie się w brudnej, zagrzybionej łazience, z wykorzystaniem pożyczonego mydła i ręcznika, kosztowało ją naprawdę sporo. Nic dziwnego, że spędziła tam tak dużo czasu. Chociaż spłukiwała włosy kilka razy, wciąż miała wrażenie, że czuje w nich szlam, a żadne szorowanie nie dało rady przywrócić jej skórze normalnego, świeżego zapachu. Ale to jeszcze wcale nie było tą rzeczą, która tak mocno ją przeraziła. Oczywiście, kiedy się kapała słyszała kilka razy trzaskanie drzwi, kiedy inni uczniowie wchodzili i wychodzili, ale była rzecz, której absolutnie się nie spodziewała. Dopiero gdy przebrała się z powrotem w mundurek (w czym innym miała spać?) uświadomiła sobie, że po takim czasie prawdopodobnie czeka ją samotna przeprawa przez korytarz. Próbowała się jeszcze łudzić, że być może Judith wcale nie wróciła już do pokoju, choć sama niezbyt w to wierzyła. Delikatnie odchyliła zasłonę i rozejrzała się po chłodnej, nieprzyjemnej łazience. - J...Judith? Zero odpowiedzi. Spuściła z rezygnacją głowę i ruszyła do drzwi. Zanim jednak zdążyłaby do nich dotrzeć, druga zasłona prawie bezszelestnie się rozsunęła. Nie była w stanie się nawet obejrzeć, prawie od razu poczuła na ramieniu zimną rękę, zupełnie jakby osoba do której należała kąpała się w chłodnej wodzie. Była już w połowie obrotu, ale ten dotyk sprawił, że zamarła jak ofiara, która wpadła w sidła myśliwego. - Tak właśnie myślałem, że to ty zmarnowałaś całą ciepłą wodę. Oddech uwiązł jej w gardle, kiedy w końcu zebrała się w sobie i powoli obejrzała do tyłu. Chłopiec! Chłopiec w ich łazience! On ma na sobie tylko spodnie! Szybko odwróciła głowę i spróbowała uwolnić się z uścisku jego zimnych palców. Widziała go już wcześniej na korytarzu. To był ten okropny nigdziarz z zapadniętymi policzkami, ciemnymi oczami i niepokojącym uśmiechem. Przez ramię miał przewieszony swój mundurek i dopiero teraz widziała jak przeraźliwie szczupły i blady był. Nie była to typowa bladość, jaką widziała już u kilku innych nigdziarzy. Nie, on był siny, a w kilku miejscach wystawały mu kości. Nawet nie zauważyła, kiedy znów się odezwał. - Myślę, że ci to wybaczę. Strach w twoich oczach jest piękny, chciałbym widzieć go częściej - jego głos był równie zimny jak jego skóra, pełny jadowitej uciechy i po prostu niebezpieczny. Zbliżył się do niej jeszcze bardziej i chyba właśnie to było impulsem, który sprawił, że w końcu mu się wyrwała i niemal histerycznie wybiegła na korytarz. Potknęła się przy tym o próg i nawet na zewnątrz była w stanie usłyszeć jego straszny śmiech. Prawdopodobnie biegłaby aż do momentu wskoczenia pod koc, gdyby nie to, że na korytarzu spotkała opierającą się o ścianę Judith. Stała z założonymi rękami i wyraźnie niezadowoloną miną, a kiedy ją zobaczyła bez słowa ruszyła w stronę ich pokoju. Nie miała pojęcia dlaczego druga nigdziarka na nią czekała, ale i tak zrobiło jej się miło. Przed drzwiami zdążyła jeszcze zapytać ją o to, dlaczego w ich łazience był chłopak. - W naszej łazience? - skrzeknęła wtedy. - To po prostu łazienka tego piętra. Każdy, kto ma tu pokój, może z niej korzystać. Leżąc już pod kocem Adelia zacisnęła usta, czując jak na jej policzki wstępuje rumieniec. Co za wstyd. Brała prysznic, a zaraz za cienką ścianką jakiś chłopiec robił to samo. Co by na to powiedziała jej mama? A co by powiedziała na to, że jesteś wiedźmą? - warknął w jej głowie głos podejrzanie przypominający Margo. Nie jesteś wiedźmą - a to był zdecydowanie głos Lisy. Dyrektor nigdy się nie myli - znów Margo. Dyrektor może się wypchać - Lisa. Pociągnęła cicho nosem, wbijając spojrzenie w całkiem już granatowe niebo za oknem. W tym czasie w wieży Szkoda Elvira uśmiechnęła się jeszcze szerzej do Thomasa. Nie wyglądała na szczególnie zmartwioną swoim stanem ani też na zdenerwowaną z powodu jego śmiałych ruchów. - Jeśli chcesz, to możesz przyjrzeć się z bliska. Podejrzewam, że wyglądają interesująco - powiedziała, przechylając głowę na jedną stronę. - Co do pytania... Christian wyraził niezadowolenie z moich przewidywań. Poinformowałam go, że z chęcią widziałabym go w roli swojego psa. Ale sądząc po jego zachowaniu bardziej nadaje się na trolla. Nie potrzebuję trolla, więc nasze drogi po Akademii prawdopodobnie się rozejdą. - jej głos nagle zrobił się ostrzejszy, kiedy chwyciła swoje starannie już poukładane rzeczy. - Nie boję się go i nie będę się bać. Nie boję się też ciebie. Christian zachował się jak idiota. Nie przejmę się, jeśli go za to ukarzesz - w pewnym momencie nachyliła się w jego stronę. Była nieznacznie niższa, ale i tak mogła bez problemu spojrzeć mu wyzywająco w oczy. - Ale dlaczego miałbyś to zrobić i ryzykować ponowne trafienie do Sali Udręki? I dlaczego mnie broniłeś? Czy czasem nie nazbyt szybko przyjąłeś rolę wiernego sługi? - zagryzła wargę, naprawdę ciekawa jego odpowiedzi.
  11. Akademia Dobra Słysząc słowa Alana, Aidan zmarszczył lekko brwi, choć na jego ustach wciąż błąkał się uśmiech. Kiedy wychodzili ze stołówki wzruszył ramionami, a potem podrapał się po piegowatym nosie. - Skoro tak mówisz - nie brzmiał jednak na przekonanego. Na chwilę zatrzymali się przed drzwiami, żeby przyjrzeć się rozmawiającym ze sobą księżniczkom i książętom. - Wiesz, kiedy widzę takie rzeczy, to coraz bardziej wydaje mi się, że ten bilet z moim imieniem to musiała być jakaś pomyłka. Może chodziło o jakiegoś innego Aidana z Nottingham - mruknął Aidan, zanim pociągnął Alana dalej za Damienem i Hectorem. W pewnym momencie obydwaj wyprzedzający ich chłopcy zwolnili, oglądając się do tyłu, a zaraz potem zdecydowali się do nich dołączyć. - Chyba nie mieliśmy jeszcze okazji się przedstawić. Jestem książę Damien ze Wzgórz Banialuki - przedstawił się jeden z nich. Posiadał ciemnobrązowe włosy, które kryły w sobie pewną ciepłą, czekoladową poświatę, jego oczy natomiast miały przyjemną, orzechową barwę. Był dość blady, co ciekawie z tym wszystkim kontrastowało. Choć nie wyglądał na typowego, umięśnionego księcia, na pewno nie można było nazwać go cherlawym ani niskim. Był po prostu... zwyczajny. Błękitny mundurek zawszan wyraźnie do niego nie pasował. Jeśli Alan miał dobrą pamięć, mógł go również rozpoznać jako tego, który nie wziął ze sobą żadnej broni, a jedynie dodatkowy bagaż. Drugi, którzy przedstawił się jako Hector z Nibylandii, miał nieco jaśniejsze włosy i szaro-błękitne tęczówki, ukryte za okrągłymi okularami. Wydawał się pogodny, lekki uśmiech nie schodził z jego twarzy, choć kąciki jego oczu opadały ku dołowi, nadając jego twarzy nieco smutnego wyrazu. - Czy my czasem nie mamy wspólnego pokoju? - zapytał zaraz po przedstawieniu się. - Wieża Honor 73, prawda? Wszyscy kierowali się w stronę holu, kiedy jednak do niego dotarli, Damien zauważył swoją siostrę, która wciąż przechadzała się, oglądając portrety. Przerwała, kiedy ich zauważyła i z bardzo lekkim, prawie niewidocznym uśmiechem, zbliżyła się w ich stronę. Jakimś cudem była w stanie poruszać się nie stukając hałaśliwie obcasami, jak robiły to inne księżniczki. Wyglądała podobnie do Damiena. Starannie obcięte, brązowe włosy i bardzo duże, również ciemne oczy. Tak jak w przypadku brata, mundurek zawszanki do niej ewidentnie nie pasował, wyglądała jak lalka, którą właścicielka ubrała w nie tę sukienkę, co trzeba. Mimo tego wszystkiego, poruszała się z elegancją. Sposób w jaki dygnęła, kiedy stała już przy nich, był przepełniony gracją i mógł onieśmielać. Nie sprawiała wrażenia typowej księżniczki. Gdyby nie młoda, świeża twarz i swobodny uśmiech można by ją było uznać za księżną lub starszą damę dworu. - Pozwólcie, że wam przedstawię moją siostrę, księżniczkę Magdalene - powiedział Damien uroczystym tonem, który sprawił, że dziewczyna na parę sekund wbiła w niego spojrzenie. - Ja jestem Aidan z Nottingham - powiedział Aidan pogodnie. - A ja Hector z Nibylandii - dodał drugi chłopak. Magda kiwała im głową, gdy się przedstawiali, a potem wszyscy ruszyli w stronę schodów. Wiadomym było, że będą musieli się zaraz rozdzielić, w końcu dziewczyny miały pokoje na innych wieżach, jednak Damien zdążył jeszcze zapytać swoją siostrę: - Co robiłaś? Spojrzała na niego, unosząc nieznacznie ciemne brwi. - Oglądałam portrety, bracie. Słowa te były wypowiedziane tak spokojnie i powoli, że ewidentnie musiało kryć się za nimi coś więcej. Damien jednak chyba tego nie zrozumiał, w każdym razie nie zwrócił na nie uwagi, jakby był do czegoś takiego przyzwyczajony. Na ułamek sekundy Magda wydawała się posmutnieć, szybko jednak wróciła z powrotem do swojej spokojnej i nieco wycofanej postawy. - Nie znalazłam żadnego z czasów dwóch dyrektorów - dodała, a Aidan i Hector spojrzeli na nią z ciekawością. - Profesor Dovey poinformowała mnie, że wszystkie, jakie są, znajdę w głównym holu. Więc albo nie były wtedy wykonywane... albo pozbyto się ich po Wielkiej Wojnie. Damien odpowiedział niemal natychmiast. - Interesujące, siostro. Zapytamy się o to profesora na Historii Bohaterstwa. Zaraz po tych słowach Magda musiała ich opuścić, by udać się na swoją wieżę. Ona i jej brat tworzyli dziwne rodzeństwo. W pewnym stopniu wydawali się dopełniać, uzupełniać nawzajem i nie ulegało wątpliwości, że gdyby wdali się w dyskusję, byliby w stanie bez problemu odpierać lub wzbogacać swoje tezy, a także nadążać za szybkością myślenia tego drugiego, ale jednak... Można było odnieść wrażenie, że Magda stoi ponad swoim bratem i nie miało to żadnego związku z tą niewielką różnicą wieku. Chociaż niewątpliwie byli ze sobą związani tymi najmocniejszymi więzami krwi i charakterów, wciąż oddzielał ich niewidzialny mur, którego być może nigdy nie będą w stanie się pozbyć. W tym czasie pod drzwiami stołówki zawszanie zwrócili uwagę na coraz bardziej oddalających się Ambrosiusa i Constantine. Abraxas również zaczął delikatnie prowadzić Vivienne w stronę holu, na co zareagowała także reszta książąt. - Miłe panie, myślę, że powinniśmy wracać już do pokoi. Trzeba się przecież przygotować do jutrzejszych zajęć - powiedział uprzejmie Eryk, łagodnie sugerując im, aby ruszyły jako pierwsze. Żaden książę nie zwrócił większej uwagi na Sophie, być może dlatego, że po prostu nie było na to czasu. Z przodu szedł książę Abraxas z Vivienne, a zaraz za nimi Edward i Eryk eskortowali księżniczki do głównego holu. Emeralda i Lucinda szły w środku, syn Królewny Śnieżki zaprosił do nich również Sophie, a chłopcy ustawili się po każdej ze stron, jak gwardia ochronna. Dziewczęta znów zaczęły rozmowę, w którą książęta woleli się nie wtrącać. - Ja dostałam pokój z Vivienne i Constantine, a ty? - zapytała Lucinda Emeraldę, a ta, zanim odpowiedziała, poprawiła sobie jeszcze swoje piękne blond loki. - Z Nerysą i... Monicą, chyba tak miała na imię. Dziewczyna z Kamelotu, potrafi się zachować, ale to ewidentnie jej pierwszy raz w tak wytwornym miejscu - przerwała na chwilę, żeby ostentacyjnie wbić spojrzenie w księżniczkę ze Śnieżnych Wzgórz. - A ty, Sophie? Z kim dostałaś pokój?
  12. Akademia Zła Elvira drgnęła, słysząc, jak drzwi łazienki się otwierają. Nie bała się, oczywiście, że nie, po prostu miała nadzieję, że uda jej się wziąć szybki prysznic, a potem wrócić na górę bez konieczności dyskutowania, kłócenia się lub walczenia z którymś z nigdziarzy. Wieczorem naprawdę chciała już tylko spokoju. Eh. Dopiero wtedy usłyszała rozdrażniony głos, którego nie mogła pomylić z żadnym innym. Na jej ustach pojawił się lekki uśmiech, a do głowy wpadła myśl, że może to niespodziewane spotkanie nie będzie aż tak złe. Mogła je w końcu wykorzystać na więcej niż jeden sposób. Przez chwilę jeszcze milczała, dla efektu, a potem chwyciła odłożony wcześniej na bok mundurek i przerzuciła go przez ramię, ręcznik i mydło natomiast po prostu wzięła w dłonie. - Nie udawaj takiego złego - mruknęła obojętnie, wciąż nie odsuwając zasłony. Uśmiech na dobre rozgościł się na jej twarzy. - Na pewno nie zużyłam całej wody. Musiałam zejść tutaj, bo na górze wszystkie prysznice były zajęte - szarpnęła zasłoną i wyszła, tym samym mu się pokazując. Niezwykle jasne włosy wciąż miała mokre, opadały na jej plecy malowniczo poskręcanymi strąkami. Blada skóra wydawała się lśnić w brudnym pomieszczeniu i mocno kontrastowała z czarną koszulą nocną, którą miała na sobie. Sięgała ona aż do kostek i kończyła się prostą koronką, rękawy były szerokie, zwiewne i niezbyt długie, może do łokcia. W tej chwili, świeżo po ciepłym prysznicu i bez zakrywającego szyję mundurka, najwyraźniej widać było sińce, które oplatały jej szyję jak jakiś mroczny naszyjnik. Sine, czerwonawe, przechodzące momentami w szarość czy żółć, wyraźnie pokazujące gdzie dokładnie jeszcze niecałą godzinę wcześniej na jej szyi zaciskały się brutalne palce. Być może, gdyby Elvira mogła je zobaczyć, zrozumiałaby, co miała na myśl Kim poprzez słowa "dzieło sztuki". Ale młoda nigdziarka z Nottingham nie mogła ich ujrzeć, czuła tylko, że utrudniają jej gwałtowniejsze ruchy głową, ale był to chwilowy ból warty tamtej i tej sytuacji. Biorąc pod uwagę to wszystko nie była w stanie przewidzieć jak bardzo wyraźnie będzie widać te ślady na jej szyi, kiedy umyślnie odgarnęła włosy do tyłu, cały czas mając na ustach ten niewielki, chłodny uśmiech. - Mówisz, że masz zły dzień? Bardzo mi przykro - uniosła jedną dłoń do góry, drugą wciąż ściskając ręcznik i fiolkę z mydłem. - Możesz potem przekazać swojemu współlokatorowi, że trzeba więcej niż to... - przesunęła szczupłymi palcami po wielobarwnych śladach. - ...żeby mnie przestraszyć - zmrużyła niebieskie oczy, a potem podeszła do skalnej półki, składając na niej mydło i mundurek, tak naprawdę tylko po to, żeby lepiej złożyć ręcznik, który wcześniej złapała w pośpiechu.
  13. Akademia Dobra Alan po raz kolejny tego dnia postawił się najbardziej popularnym książętom, co sprawiło, że w ich oczach nie był on już tak ważny i godny szacunku, jak powinien dziedzic Śnieżnych Wzgórz. Edward, który nie rzucił wcześniej żadnego złośliwego komentarza, patrzył teraz na niego ponuro, unosząc przy tym dumnie brodę, jak przystało na syna najsłynniejszej pary w Puszczy. Eryk uśmiechał się ironicznie, a Ambrosius i Abraxas wymienili krótkie, porozumiewawcze spojrzenia, spoglądając to na Alana, to na towarzyszącego mu Aidana. Wyglądało jednak na to, że nie dało się ich łatwo sprowokować do porzucenia swojego do przesady wyszukanego i eleganckiego sposobu bycia. - Alanie, po co od razu uciekać się do obelg? - zapytał z wyższością Ambrosius i choć brzmiał spokojnie, na jego policzkach wykwitły rumieńce zniewagi. - Wyraziliśmy jedynie prawdę i nadzieję na to, że Czytelniczka dopasuje się do obowiązujących u nas zasad. Kiedy tylko przerwał, Abraxas zgrabnie kontynuował. - Czy gdyby fizyczne piękno nie było ważnym elementem bycia zawszańską księżniczką, to Akademia prowadziłaby takie zajęcia jak Pielęgnacja Urody, które do tego są oceniane i wliczają się do miejsca w rankingu? - jego głos był cichy, jedwabisty i nieznacznie drwiący. - Poza tym, jestem zaszczycony twoją troską, ale nie musisz mi współczuć. Swoją wybrankę odnalazłem już dawno temu - pochylił prześmiewczo głowę, a potem spojrzał na sekundę na Aidana. Chłopak z Nottingham zaciskał zęby, wpatrując się w nich z pogardą, ale ich najwyraźniej jedynie to bawiło. Kiedy koło nich przechodzili, Aidan złapał Alana za rękaw mundurka, spowalniając ich, żeby móc szepnąć do niego coś, czego tamci nie usłyszą. - Zgadzam się z tobą, Alan. Ja uważam, że wygląd nie jest najważniejszy w byciu zawszaninem, czy zawszanką, a oni zachowali się jak świnie. I chociaż chyba nie powinieneś tak na nich napadać, to wcale ci się nie dziwię. Też bym się nie mógł powstrzymać, gdyby ktoś mówił tak o Stephanie... - urwał i przygryzł wargę, kiedy zdał sobie sprawę z tego, że nie tylko nieco się wydał ze swoją fascynacją, ale jeszcze zasugerował więcej niż powinien. Dziewczęta słuchały odpowiedzi Sophie, wychylając się nieznacznie do przodu. Prawie każda z nich pochłaniała spojrzeniem najmniejsze nawet szczegóły jej wyglądu i postawy, jakby oceniały, jak wielkim zagrożeniem może się dla nich stać. Jedynymi księżniczkami, w których oczach nie dało się dojrzeć ostrożności, była Vivienne, najwyraźniej zbyt pewna swojej doskonałości, by się przejmować, oraz Nerysa, którą po prostu to nie interesowało i chciała się tylko zaprzyjaźnić. - Rozumiem - po raz kolejny głos jako pierwsza zabrała dziewczyna z Dziewiczej Doliny. - Jest w tym sporo racji. Każda szanująca się księżniczka marzy o głównej roli w baśni, nawet jeśli nie wszystkim będzie ona pisana - uśmiechnęła się miło, co nieco zaprzeczało jej złowieszczemu oświadczeniu. Zaraz po niej głos zabrała urocza Constantine, mocno wyróżniająca się w tłumie dziewcząt ze swoimi bujnymi, wiśniowymi lokami i oczami w kolorze ametystu. - Najważniejsze oczywiście to wspierać się nawzajem. Zawszanie są najsilniejsi, gdy są razem, w przeciwieństwie do nigdziarzy. Brzmiała uroczyście i słodko, ale trudno było stwierdzić, jak bardzo wierzyła we własne słowa. Lucinda jeszcze bardziej wydęła usta w kształcie serca, a Emeralda wciąż nie odrywała wzroku od Sophie. - Masz rację, Constantine - stwierdziła entuzjastycznie Nerysa, chwytając filigranową księżniczkę pod ramię i właśnie w tym momencie stołówkę opuściła grupa książąt. Wszystkie jak na raz odwróciły się w ich stronę, sprawiając nagle jeszcze bardziej olśniewające wrażenie. Lucinda dyskretnie poprawiła włosy, starając się ukryć ekscytację, Emeralda uśmiechnęła się zalotnie, a Constantine pozwoliła, by kilka loczków opadło jej uroczo na czoło. Tylko Nerysa nie próbowała jeszcze bardziej uatrakcyjnić swojego wizerunku, tylko bez skrępowania pomachała Kato i Odionowi, którzy wychodzili jako pierwsi i szybko do nich dołączyła. Zaraz za nimi pojawiła się grupa niezwykle przystojnych i eleganckich książąt i to właśnie na nich reagowały dziewczęta. Vivienne elegancko odrzuciła do tyłu jasne włosy, a potem wyszła parę kroków do przodu, wyciągając jasną, szczupłą rękę w stronę Abraxasa. Wspomniany chłopak natychmiast do niej podszedł, ujął jej dłoń i ucałował ją, a potem splótł ich palce w uścisku. Wyglądali razem tak eterycznie, tak olśniewająco że niemal nie dało się od nich oderwać wzroku. Tak bardzo podobni, ale jednak różni. Obydwoje posiadali nieskazitelne cery, błękitne oczy i włosy jasne jak błysk słońca. Vivienne była od niego niższa w, wydawało się, idealnym stopniu. Podziwiali się nawzajem z takim uwielbieniem, jakby doskonale wiedzieli o tym, że zostali dla siebie stworzeni i że nic nie jest w stanie stanąć im na drodze do wielkości. W ich oczach trudno było jednak dostrzec coś więcej niż zachwyt, jaki Narcyz mógłby odczuć po spojrzeniu w lustro. Być może zdawali sobie z tego sprawę. Być może się tym nie przejmowali. W tym czasie Ambrosius zbliżył się do Constantine, starając się przybrać jak najbardziej uwodzicielski wyraz twarzy. Na księżniczce nie zrobiło to jednak najmniejszego wrażenia. Z obojętnością pozwoliła mu się przed sobą ukłonić, a potem spojrzała w bok, zauważając, że praktycznie każdy z lepszych książąt został już zaczepiony przez którąś z dziewcząt. Ostatecznie uniosła fioletowe oczy na Ambrosiusa, wydymając nieco usta. - Możesz odprowadzić mnie do pokoju - powiedziała, jakby robiła mu tym łaskę, a chłopak, choć wyraźnie spochmurniał, zgodził się na to, elegancko oferując jej ramię. Eryk obserwował to wszystko, nieco rozbawiony, a dopiero potem zwrócił uwagę na stojącą obok niego Lucindę. Wydawał się zaskoczony, jakby nie zauważył, kiedy zawszanka do niego podeszła, ale najwidoczniej nie zamierzał oponować. Emeralda dopadła do Edwarda jako pierwsza, praktycznie w tym samym momencie, w którym Vivienne podchodziła do Abraxasa, i teraz uśmiechała się do niego dumnie, mówiąc coś na tyle cicho, że nikt poza nimi nie był w stanie tego usłyszeć. Młody książę wyglądał na początku na nieco skrępowanego, ale ostatecznie zaśmiał się cicho i położył jej rękę na ramieniu, w geście wyraźnie przyjacielskim. Emeralda nie wyglądała na całkowicie z tego zadowoloną, ale nie zrezygnowała ze swojego nienagannego uśmiechu. Z powodu tego, że przy stołówce zrobił się mały tłok, Damien i Hector, którzy wcześniej szli wyraźnie z tyłu, zbliżyli się do Alana i Aidana, tak, że mogli oni usłyszeć ich rozmowę. - Muszę znaleźć moją siostrę... - książę ze Wzgórz Banialuki miał poważny, spokojny i nieco niepewny głos, przywodzący na myśl młodego mędrca, który dopiero zaczął odkrywać świat i jego tajemnice. - Może jest tutaj? - drugi chłopiec brzmiał o wiele pogodniej, choć również krył w sobie jakąś nutę melancholii. Wskazywał właśnie na grupę rozmawiających i flirtujących ze sobą książąt i księżniczek. - Och nie, uwierz mi, tutaj na pewno jej nie ma. Wyminęli ich i ruszyli dalej.
  14. Akademia Zła Po tym jak Margo opowiedziała swoją historię, w pokoju numer 62 przez dłuższy czas panowała cisza, przerywana jedynie przez ciche skrobnięcia, wydawane prawdopodobnie przez czające się w różnych zakamarkach gryzonie. Judith wróciła na swoje miejsce, a Margo oparła łokcie na brudnym parapecie i wyglądała przez popękane okno na Zatokę Połowiczną. Adelia nie wiedziała, czy dziewczyna oczekiwała od niej jakiejś odpowiedzi. Jeśli tak było, to się zawiedzie, bowiem Adelia nie miała siły ani ochoty jej dawać. Miała wrażenie, jakby coś ciężkiego utknęło jej w gardle, ręce i nogi lekko drżały Milczenie przerwała dopiero Judith, wydając z siebie chroboczące westchnięcie. Zaraz potem wstała i sięgnęła do swojego kufra. - Któraś z was idzie zmyć z siebie ten szlam? Adelia przez chwilę się wahała. Z jednej strony nie chciała konfrontacji z innymi nigdziarzami, a z drugiej jeszcze nigdy w życiu nie była tak brudna, lepka i cuchnąca. Jej mamie na pewno by się to nie spodobało. Ostatecznie wstała w ciszy i skrzyżowała obronnie ręce, czekając aż Judith wyjdzie pierwsza. W przeciwieństwie do niej nic nie zabierała, bo niczego ze sobą nie miała, gdy trafiła do Akademii. - Margo? - Adelia skrzywiła się lekko, słysząc jak głos Judith załamuje się w świszczący pisk. Druga ze współlokatorek również to zauważyła, odwracając się na sekundę od okna. - Ja nie idę. Co jest z twoim głosem? - pytanie było szybkie, niespodziewane i bezceremonialne. Judith zmarszczyła gęste brwi, jakby ją ono uraziło. W odpowiedzi Adelia przełknęła ślinę z zażenowania, chociaż przecież nie ona je zadała. Sama Margo natomiast wyglądała na niewzruszoną i czekała na wyjaśnienie. - Oparzenie - odparła sucho Judith, szarpiąc za kołnierz swojego mundurka. Adelia otworzyła usta ze zdziwienia, dopiero teraz zauważając, że sporą część gardła i szyi dziewczyny pokrywały pomarszczone, chropowate odbarwienia. Margo zmrużyła oczy, żeby dopytywać dalej, ale Judith spojrzała na nią morderczo i poprawiła kołnierz, który ponownie zakrył nieprzyjemne blizny. Zaraz potem wyszła. Adelia jeszcze przez chwilę wpatrywała się w uchylone drzwi, dopóki nie usłyszała znaczącego chrząknięcia Margo. Dopiero wtedy przypomniała sobie co miała zrobić i nieco histerycznie wypadła na korytarz, chcąc dogonić jedną z nielicznych uczennic tej szkoły, których się aż tak bardzo nie bała. Tymczasem w wieży Szkoda Navin siedział na swoim łóżku z podkurczonymi nogami i obserwował wchodzących do środka współlokatorów. Starał się wyłapać każdy szczegół w ich wyglądzie, czy sposobie poruszania się, mając nadzieję, że da mu to jakiś obraz tego, co robią z uczniami w Sali Udręki. Niestety, a może stety, poza tym, że Christian boleśnie trzymał się za plecy, nie zauważył nic specjalnego. - Cześć - powiedział do nich, przebrany już w swoją piżamę, która była po prostu szarą, nieco na niego za dużą koszulką, oraz luźnymi spodniami sięgającymi do połowy łydek. - Jeśli chcecie iść wziąć prysznic, to powinniście się pospieszyć, ciepłej wody jest mało, tak przynajmniej powiedziały wilki - wzruszył ramionami. - Ja nie idę - przerwał na chwilę, a potem dał się ponieść ciekawości. - No i... jak wyglądała Sala Udręki? Naprawdę jest taka straszna jak mówili? - jego głos stał się nieco niepewny. W końcu warto było wiedzieć takie rzeczy. Żeby się upewnić, że trzeba za wszelką cenę unikać zesłania do niej. W tej samej wieży, ale trochę wyżej, Elvira stała z założonymi rękami w niewielkim, obskurnym pomieszczeniu, nazywanym przez wszystkich tutaj łazienką. Podłoga była wykonana z zimnych, popękanych kafelek, a ściany okazały się jedynie gołym kamieniem, w którym nikt nie zadał sobie trudu wydrążenia choćby jednego okna. Po jednej stronie łazienki znajdowały się podniszczone kabiny z toaletami. Po drugiej prysznice oddzielone ściankami, trzy, każdy aktualnie zajęty. - Może po prostu zejdź na dół - Walburga wychyliła głowę zza poszarzałej zasłony. Na jej twarzy wyraźnie dało się zauważyć coś w rodzaju rzadkiej maseczki z krwi. - Tam mieszka tylko trójka chłopców, a wiesz jacy oni potrafią być niechlujni. Pewnie żaden nie pójdzie się umyć. A nawet jeśli, to warto chociaż zaryzykować i sprawdzić, bo wątpię, by tu starczyło dla ciebie ciepłej wody. Elvira zacisnęła usta. Przez jej ramię przewieszony był puchaty ręcznik i długa, czarna koszula nocna, w dłoni ściskała fiolkę z mydłem, wszystko spakowane wcześniej w domu. Walburga miała rację. Mogła albo stać tutaj jak kołek, ze świadomością, że będzie musiała ostatecznie wziąć zimny prysznic albo spróbować szczęścia piętro niżej. Nie zamierzała całkiem rezygnować z kąpieli. Wciąż czuła we włosach oślizgły szlam, a coś takiego było w jej mniemaniu nie tylko skrajnie obrzydliwie, ale też mogło ją rozpraszać na jutrzejszych lekcjach. Westchnęła i wyszła na klatkę schodową, bezdźwięcznie kierując się na dół. Na szczęście na korytarzu nikogo nie było, tak samo jak w łazience, która wyglądała identycznie jak ta na górze. Przyjrzała się jednej z brudnych, przerdzewiałych kabin. Gołe kafelki, niewielki odpływ wody, gdzieniegdzie widać było nawet grzyb. Po raz kolejny uświadomiła sobie jak dobrą decyzją było spakowanie klapków pod prysznic. - Obrzydlistwo - mruknęła pod nosem, a potem starannie zasunęła zasłonę. Jeśli nawet ktoś miałby tu przyjść, to przynajmniej jej od razu nie zobaczy i będzie miała szansę się ubrać. Prysznic w jej przypadku naprawdę nie trwał zbyt długo. Nie należała do tych dziewcząt, które poświęcały cenne kwadranse na rzecz tak trywialną jak kąpiel. Oczywiście, że nie, skoro w taki sposób zachowywały się głównie napuszone, zawszańskie księżniczki. Mimo, że pod natryskiem spędziła niewiele czasu, zdołała dokładnie wyczyścić włosy ze szlamu i pozbyć się tego smrodu ze swojej anemicznie bladej skóry. Kilka razy przesuwała palcami po siniakach na szczupłej szyi, które coraz wyraźniej dawały o sobie znać. Niestety, nie mogła się im nawet dobrze przyjrzeć, ponieważ w nigdziarskich łazienkach nie było ani jednego lustra. Westchnęła i wyłączyła wodę, wycierając się szybko ręcznikiem i narzucając na siebie koszulę. Przeczesywała właśnie palcami jasne, mokre włosy, kiedy usłyszała jak drzwi łazienki się otwierają.
  15. Akademia Dobra Większość grupy, słysząc słowa Sophie, jedynie wzruszyła ramiona, ale Aidan spochmurniał jeszcze bardziej i mruknął pod nosem: - Czy jak będzie nowy Dyrektor to Dobro dalej będzie zawsze wygrywać? - wszyscy mogli to usłyszeć, ale widocznie nikt nie miał ochoty komentować. W momencie w którym zbierali się już do powrotu do swoich pokoi, Lisa po raz kolejny położyła Alanowi rękę na ramieniu. Mówiąc szczerze miała ochotę odmówić, bo przecież mogła odnieść naczynia sama, ba, gdyby trzeba było to by je nawet sama pozmywała, ale skoro każda z dziewcząt pozwoliła na to chłopakowi, to nie chciała się wybijać, bardziej ze względu na niego niż na siebie. - Wątpię, by nasze miasteczko było powiązane z waszym światem - powiedziała, bo przecież w to wierzyli ludzie w Gawaldonie. - Po prostu Dyrektor używa jakiejś magii, żeby nas przenosić. Porywać. Sam rozumiesz - pokręciła głową. - Myślę, że jest o wiele potężniejszy niż się wydaje - dodała, myśląc o tym, że jakimś cudem nikt jej nie słyszał ani nie widział, gdy była przez niego ciągnięta w powietrzu, oraz o pieczeniu jakie poczuła, gdy udało jej się złapać go za rękę. - No i dziękuję za pomoc - spojrzała na naczynia, a potem znów na niego. - Nie miałabym nic przeciwko, gdybyśmy jeszcze mogli kiedyś porozmawiać. Tak, zdecydowanie nie miałaby nic przeciwko. Co nie znaczy, że tak się stanie. Dziewczyny wychodziły z sali jako pierwsze, zatrzymując się przed wielkimi wrotami do stołówki, by jeszcze trochę porozmawiać. Nerysa delikatnie skręciła w stronę grupy najpiękniejszych i najbardziej eleganckich księżniczek, przy okazji zabierając Sophie ze sobą. W ten sposób oddaliły się od Stephanie i Lisy, które kompletnie nie były zainteresowane dyskusją z takimi zawszankami. Można się było spodziewać, że rozmowy pomiędzy młodymi uczennicami Akademii Dobra oscylowały głównie wokół książąt, wyglądu zamku i porad na pielęgnacje włosów. Pośrodku stała eterycznie piękna Vivienne, którą dziewczęta ewidentnie zaakceptowały już jako swoją przywódczynię. Nie do końca wiadomym było, czy chodziło o jej nienaganne zachowanie, idealną cerę, jasnobłękitne oczy, czy może po prostu o to, że miała już na własność dziedzica tronu. Przy niej stała Lucinda, z małym noskiem i wysoko upiętymi włosami, opalona Constantine i Emeralda, w której spojrzeniu kryła się nieco napastliwa pewność siebie. Wszystkie spojrzały na nadchodzące zawszanki i obdarzyły je uroczymi uśmiechami. - Nerysa - przywitała dziewczynę Vivienne, a potem zwróciła się do Sophie. - Oraz, jeśli się nie mylę, księżniczka Sophie ze Śnieżnych Wzgórz - dygnęła uprzejmie i zapytała, najwyraźniej chcąc ją bliżej poznać i stwierdzić, czy nadaje się do ich grupy - Co myślisz o Akademii Dobra? Każda z dziewcząt wbiła w nią spojrzenie, czekając na odpowiedź. W tym czasie w jadalni chłopcy gromadzili się przy głównym stole, oddając nimfom brudne naczynia. Najwyraźniej było tutaj normą, że każdy książę musi zachować się jak przystało na dżentelmena. Kato i Odion nieco wyprzedzili Aidana i Alana, więc piegowaty chłopak miał okazję szepnąć: - Ta Stephanie jest naprawdę słodka... W sensie... Nie zachowuje się tak jak inne księżniczki i w ogóle... ale wydaje się... miła. Aidan coraz bardziej plątał się w swojej wypowiedzi, a całkowicie zamilkł, gdy zbliżyli się do grupy przystojnych książąt. - Mówię ci, że ta Constantine jeszcze będzie moja - podkreślał Ambrosius, podając nimfie złożone talerze. - Tak? Nie wydawała się być tobą jakoś specjalnie zainteresowana - mruknął szczupły Eryk. - Złapała moją różę. - A to coś znaczy? Ewidentnie głównym tematem wśród męskiej części uczniów Akademii Dobra były teraz księżniczki, nawet kiedy oddali już wszystkie naczynia i ruszyli w stronę wielkich, ozdobnych drzwi. - Jak na moje, to większość dziewcząt zainteresowała się Edwardem i Abraxasem. Przystojny blondyn nieznacznie zmrużył powieki. - Nie ma nikogo bardziej idealnego od mojej Vivienne. - Oczywiście, oczywiście... - odpowiedział Eryk, uśmiechając się. - A ty, Edwardzie? Czy któraś przykuła twoją uwagę? Alan i Aidan, zmuszeni do tego, by iść za nimi, siłą rzeczy słyszeli każde słowo. Ciemnowłosy i blady jak śnieg Edward przesunął dłonią po swoich gęstych włosach, wichrząc je. - Nie mam pojęcia. Moja księżniczka musi być wyjątkowa. Jak mam już dokonać wyboru, skoro wciąż nie znam żadnej z nich? Zewnętrzne piękno nie jest najważniejsze przy wyborze przyszłej królowej - odpowiedział, ewidentnie nieco zirytowany. - W sumie to się z tobą zgadzam - podsumował Ambrosius, a potem uśmiechnął się zawadiacko do swoich towarzyszy. - No chyba, że mówimy o rudej dzikusce, taki wygląd mógłby być obrazą dla królestwa. Prawie wszyscy parsknęli śmiechem, jedynie Abraxas zachował powagę. - Nie przesadzajcie - przerwał, żeby poprawić swój mundurek. - Może na lekcjach Pielęgnacji Urody ją naprawią. Chyba widzieliście w holu portret Kopciuszka? Z każdej potworzycy można zrobić kobietę. Roześmiali się po raz kolejny. W tym czasie Lisa i Stephanie, które trzymały stałe tempo, nie rozglądając się za bardzo, by podziwiać zamek, zdążyły już dotrzeć do swojego pokoju. Po drodze minęły jedynie ciemnowłosą Magdalene, z wiecznie poważną miną, która powoli przechadzała się po holu, oglądając portrety byłych uczniów. Wyglądała przy tym na tak skupioną, że nie zagadały do niej, żeby nie wyrywać jej z zamyślenia. - Twoja piżama jest chyba brudna, co? - zapytała Stephanie, grzebiąc w swojej torbie. Lisa spojrzała na swoją koszulę nocną, jedyne co miała ze sobą, leżącą teraz na jednym z wielkich łóżek. - Nie. Tamta nauczycielka ją wyczyściła. - Aha. Okej. Ale jak chcesz to mogę ci pożyczyć spodnie - powiedziała jej współlokatorka, obracając torbę do góry nogami i wysypując jej zawartość na ozdobną pościel. Były tam głównie ubrania, podstawowe narzędzia higieny osobistej (choćby szczoteczka do zębów) oraz parę książek i zdjęć. - Naprawdę? Byłoby cudownie. Kiedy Lisa to mówiła naprawdę miała to na myśli i to nie tylko dlatego, że ucieczka w samej koszuli nocnej albo, co gorsza, w różowym mundurku, byłaby bardzo utrudniona. Chodziło również o to, że przez ten jeden dzień Lisa zdążyła już zatęsknić za spodniami, które zazwyczaj nosiła w Gawaldonie. - No to wezmę ci jeszcze koszulkę do kompletu. Kto idzie się umyć pierwszy? - zapytała Stephanie, podchodząc do pozłacanych drzwi. - Obojętne mi... - Lisa nie dokończyła, ponieważ widok jaki ujrzała sprawił, że po raz kolejny poczuła się oszołomiona. Lśniąca biała podłoga, relaksujące freski na ścianach, puchate ręczniki na wysmukłej półeczce... to naprawdę była zwykła łazienka dla uczniów? Obydwie weszły głębiej do środka, zauważając toaletę, umywalkę, ogromne lustro, oraz wspaniałą wannę, przyozdobioną alabastrowymi motywami morskimi. Na standardy pałacowe na pewno nie był to luksus, a jedynie niezbędne minimum. Prawdziwą wspaniałą łaźnię można było znaleźć w Sali Urody, ale Stephanie i Lisa i tak były pod wrażeniem. - No dobra. W sumie możesz iść pierwsza - powiedziała w końcu Stephanie, podchodząc do wanny i na próbę odkręcając wodę. Szybko okazało się, że jest ona krystalicznie czysta. Stały tak w ciszy przez dłuższą chwilę, obserwując napełniającą się wannę. Stephanie miała bardzo poważną i nieco zdenerwowaną minę, więc Lisa przeczuwała, że chciała powiedzieć jej coś ważnego, ale nie poganiała jej. Ostatecznie milczenie zostało przerwane dopiero wtedy, kiedy woda zdążyła już napełnić zbiornik do połowy. - Lisa... przyjaźnisz się z dziewczyną z tamtej Akademii, prawda? - zaczęła cicho, a Lisa natychmiast jej przerwała. - Nawet nie próbuj wmawiać mi, że nie powinnam. Stephanie westchnęła i niezręcznie przesunęła dłonią po ramieniu. - Nie chcę. Po prostu... wiesz, ja też się kiedyś przyjaźniłam z nigdziarką. Moją kuzynką, na pewno ją widziałaś, bo też trafiła do tej szkoły. Lisa zastanawiała się, czy znów jej nie przerwać, ale stwierdziła, że skoro zaczęła już historię, to byłoby to niegrzeczne. Obie nie odrywały wzroku od lśniącej wody. - Margo zawsze była zazdrosna o to, że ja miałam kochającą rodzinę, dom i w ogóle i wcale jej się nie dziwię, bo jej dzieciństwo było naprawdę podłe. Musiała nawet uciekać z domu. Było mi przykro z tego powodu i bardzo chciałam jej pomóc. Szczerze się polubiłyśmy. Jadałyśmy razem, spacerowałyśmy, zaproponowałam jej nawet, żeby z nami zamieszkała, moja mama by się zgodziła, ale zawsze jak o tym mówiłam to robiła dziwną minę i odmawiała - westchnęła. - W szkole inne dziewczyny unikały jej, bo uważały, że jest złą wiedźmą. Przekonywały mnie, że nie powinnam się z nią przyjaźnić, ale ja się tym nie przejmowałam. W pewnym momencie już tak miałam tego dość, że nawet im nie odpowiadałam. Cały czas zapewniałam Margo, że nie wierzę w te plotki i że nic się nie zmieniło, ale ona... - jej głos stał się nieco drżący. - ... ona wierzyła w nie chyba bardziej ode mnie. Im dłużej to wszystko trwało, tym bardziej robiła się ponura i wycofana. Odszczekiwała się innym zawszankom, była wobec nich naprawdę wredna i okropna, do tego stopnia, że zaczęły się jej bać, ale ja nadal spędzałam z nią czas. Tylko, że ona stała się też podejrzliwa wobec mnie. We wszystkim widziała zdradę. Kiedy spieszyłam się z mamą na kolację u wujka, ona powiedziała, że jeśli nie chcę ją odprowadzać do domu, to mogę po prostu powiedzieć, a nie rzucać wymówkami - jej głos robił się coraz bardziej histeryczny i napastliwy, zupełnie jakby wyrzucała z siebie coś, co gryzło ją od wielu lat. Lisa wyciągnęła rękę, żeby złapać ją za ramię, bo widziała, że zaczyna się trząść ze złości. - Zaproponowała mi kiedyś kanapkę, ale ja przecież wiedziałam, że nie ma prawie niczego i jeśli odda mi swoje drugie śniadanie, to sama nic nie zje. Podziękowałam jej i powiedziałam, że to miłe, ale będę bardziej szczęśliwa, jeśli samą ją zje i za to się do mnie nie odzywała przez cały tydzień, rozumiesz? Stawała się coraz bardziej... zła. Nie śmiała się tak jak zawsze i wydawała się cieszyć, gdy coś mi się nie udało. Ignorowałam to, dopóki nie znalazłam swojego kota martwego na drodze. Nie wiem jak to się stało, że się tam w ogóle znalazł, byłam pewna, że zamknęłam bramkę! Jak go zobaczyłam, to zaczęłam płakać, miałam tylko dwanaście lat, i Margo nagle przyszła, bo przecież umówiłyśmy się wtedy w pobliżu mojego domu. I wiesz co ona zrobiła? - Stephanie przerwała, żeby wziąć głęboki oddech. - Zaczęła się śmiać. Między nami już dawno nie było żadnego zaufania, ale to była przesada. Mam wrażenie, że to ona go zabiła i zrobiła to specjalnie, żeby pokazać, że nic już dla niej nie znaczę. Wiedźma by tak zrobiła, a ona sama, kiedy odchodziła, krzyczała do mnie, że jest wiedźmą, ale nie taką, która daje się wykorzystywać. Stephanie zaciskała pięści ze złości, choć w jej oczach Lisa zauważyła coś ponad to. Nie miała pojęcia dlaczego była tego tak pewna, w końcu nie była ekspertem do spraw uczuć, ale tego nie mogła przeoczyć. Ból. - Lisa, uważam, że jesteś naprawdę w porządku i nie chcę, żebyś dała się złapać w pułapkę nigdziarki. Wanna napełniła cię już całkiem i Stephanie wychyliła się, żeby zakręcić kurek. Kiedy ponownie na nią spojrzała, na jej twarzy nie widać już było niczego ponad zwykłą sympatię. Ewidentnie potrzebowała się wygadać po tym, jak zobaczyła dzisiaj Margo po stronie Akademii Zła. Ruda dziewczyna czuła, że ściska ją w gardle, kiedy uświadomiła sobie, jak bardzo tamta sytuacja musiała ją zaboleć. Była jednak pewna też innej rzeczy... - Bardzo mi przykro z twojego powodu, ale Adelia nie jest Margo. Nie miała złego dzieciństwa, jej rodzice bardzo ją kochają. Co prawda w szkole była raczej nieśmiała i wycofana, ale nie stawała się aż tak często obiektem kpin. Czasem tylko jakiś zarozumialec się do niej przyczepiał, ale jeszcze nigdy nie zdarzyło się tak, żebym go nie przegoniła. Nie mówię tego dlatego, żebyś pomyślała, że niewystarczająco walczyłaś o swoją przyjaźń - znów położyła rękę na ramieniu Stephanie, widząc, że dziewczyna posmutniała. - Wasz świat jest dziwny, nigdy go nie zrozumiem. Dziewczyna została napiętnowana i ostatecznie stała się taka, jaką chcieli ją ludzie. Nie mogłaś nic zrobić, jeśli Margo naprawdę wybrała życie wiedźmy - powiedziała Lisa, mówiąc to, co przyszło jej po prostu do głowy, bo przecież wciąż wiedziała niewiele o tym świecie. Stephanie pokiwała głową, a potem spojrzała na nią ponuro. - Nie boisz się, że twoja przyjaciółka też stanie się z czasem prawdziwą nigdziarką? Akademia Zła uczy przecież bycia wiedźmą. Lisa przełknęła ślinę, myśląc o swoim planie. - Boję się. Ale przecież nie mogę się jeszcze poddawać, nawet, jeśli istnieje ryzyko, że skończę pokrzywdzona, tak jak ty. W końcu ty się nie poddałaś, prawda? Masz przynajmniej świadomość, że zrobiłaś wszystko, co mogłaś. Stephanie pokiwała głową, wyraźnie podniesiona na duchu. - No dobrze. Ale pamiętaj, że jakby co, to zawsze masz mnie. Nie będę skreślać tej Adelii, ale jeśli coś się stanie, ja stanę za tobą murem. I na pewno nie będę mówić niczego w stylu "a nie mówiłam" - dodała, jakby znów z doświadczenia. Ruda dziewczyna pokiwała głową, a potem patrzyła jak Stephanie wychodzi z łazienki, zostawiając jej piżamę. Wiedziała, że nie powinna, ale mimo wszystko poczuła ciepło w sercu. Nie mogła się doczekać, aż dostanie się do Adelii i razem wrócą do domu. Nie mogła się doczekać aż zobaczy swoją rodzinę, szczególnie Nonny'ego. Kiedy jednak ostrożnie weszła do wanny, do wody o idealnej do kąpieli temperaturze, nie mogła zaprzeczyć, że będą jednak osoby za którymi będzie troszkę tęsknić.
  16. Akademia Zła Adelia wspinała się na wieżę Występek bardzo szybko, chcąc uniknąć spotkania z innymi nigdziarzami lub, co gorsza, wilkami. Miała zamiar zamelinować się na jednym z obskurnych łóżek, zamknąć oczy i udawać, że jest gdzieś indziej, dopóki Lisa, jej wybawicielka, nie przybędzie jej na ratunek. Gdy tak szła przyszła jej do głowy myśl, że ten scenariusz bardzo przypominał baśnie o więzionych księżniczkach. I bardzo dobrze, tak właśnie powinno być. Potknęła się na kamieniu, boleśnie obijając sobie palce u stóp, a potem wyszła na ciemny korytarz. Niestety była zmuszona minąć strasznego chłopaka, którego spotkała tu już wcześniej, ale na szczęście tym razem nie zwrócił na nią najmniejszej uwagi. Szarpnęła za drzwi pokoju numer 62 i nieco zaskoczona odkryła, że obie jej współlokatorki dotarły tu przed nią. Margo siedziała boso na brudnym kocu i gmerała coś przy połamanym paznokciu dużego palca(Adelia zadrżała z niesmakiem), natomiast Judith zaczytywała się w jakimś obitym skórą tomie. Obie spojrzały na nią leniwie, a potem, ku jej wielkiemu zdenerwowaniu, śledziły wzrokiem jak podchodzi do wolnego łóżka i się na nim kładzie. Kultura jakiej nauczyła się w domu kazała jej zdjąć czarne buciory, ale ostatecznie musiała dojść do wniosku, że podczas ucieczki może nie być czasu na ubieranie butów, a łóżko i tak było bardzo zabrudzone. Przełknęła ślinę i spojrzała zza grzywki na wiedźmy, które wciąż się w nią wpatrywały. - Coś... coś się stało? - szepnęła, podciągając kolana pod brodę. Judith i Margo wymieniły spojrzenia, zupełnie jakby wcześniej rozmawiały o czymś, co dotyczyło jej. - Nie. Nic się nie stało. Miałam ci coś opowiedzieć. Margo przysunęła się do krawędzi swojego legowiska i przewiesiła nogi tak, że dotykały zakurzonej podłogi. Ostatnie promyki słońca padały teraz migotliwie na jej zniszczone, rude włosy. Adelia mimo woli przypomniała się Lisa. Wszyscy mówili, że w ogóle nie dba o swoje rude pukle, ale przetłuszczona przy głowie i sucha jak siano na końcówkach fryzura tej nigdziarki mogła uchodzić za idealny dowód na to, że tak nie jest. - Co jest? Zapomniałaś języka w gębie? - zirytowany głos wyrwał ją z zamyśleń. Potrząsnęła szybko głową, jeszcze bardziej się kuląc. Usta Margo wykrzywiły się nieco pogardliwie. - Dobra, nieważne. Wybaczę ci to, bo najwyraźniej jeszcze nic nie wiesz jak tu wszystko działa. A ja mam ci właśnie zamiar wyjaśnić - skrzyżowała ramiona. - Jesteś zła, tak jak wszyscy w tym zamku. To nie podlega dyskusji, Dyrektor nigdy się nie myli. I nie możesz przyjaźnić się z księżniczką. Adelia po raz kolejny jedynie pokręciła głową, powstrzymując ochotę na zakrycie uszu. Bała się, że ją rozwścieczy, a nie chciała przekonać się na własnej skórze co może zrobić wyprowadzona z równowagi wiedźma. - No i co kręcisz głową? - Na słowa Margo Adelia tak mocno przycisnęła kolana do twarzy, że nad nimi wystawały teraz tylko jasnobrązowe, przerażone i nieco zaszklone oczy - Możesz sobie wmawiać, że tak nie jest. I wiesz, nawet ci się nie dziwię, bo chyba każdy z nas miał taki moment, że tego próbował - Judith drgnęła, ale się nie odezwała. - Ale to nic nie zmienia. Skoro w naszym świecie zostałaś uznana za nigdziarkę, to nią będziesz. W naszym świecie? Wkrótce nie będzie mnie już w waszym świecie - pomyślała Adelia z nadzieją. - Podam ci przykład na sobie. Jestem Margo z Lisiego Gaju. Moją matką była zła córka z baśni Pani Zamieć. Znasz tę baśń, prawda? - ostrożnie skinęła głową. - Została całkiem sama, w okropnej ruderze, zmuszona do wytrzymywania smoły, która już zawsze będzie pokrywać jej ciało. Ale przynajmniej żyje. Zazwyczaj główni źli nie kończą tak litościwie - Adelia mimowolnie zaczęła jej słuchać, choć na początku próbowała ignorować te słowa. Wydawało jej się też, że usłyszała chroboczące prychnięcie od strony Judith, ale mogło to być tylko wrażenie. - Dobra córka też ma dziecko, które jest w moim wieku i chodzi do Akademii Dobra. Moja kochana kuzynka, Stephanie - Mówiąc ostatnie zdanie tak zaciskała zęby, że ledwo dało się ją zrozumieć. - Ona jest zawszanką, a ja nigdziarką, nie możemy się przyjaźnić. Ale chyba nie myślisz, że nie próbowałyśmy? To znaczy... ona próbowała. Kiedyś byłyśmy takie same jak ty i ta ruda. Po tym jak uciekłam z domu często mnie odwiedzała, no, jak tylko się o mnie w ogóle dowiedziała, bo jej kochana, złota mamusia najwyraźniej nie lubiła wspominać o niedobrej siostrzyczce. Wiesz co od niej słyszałam? Że nie jestem wiedźmą, że jestem dobra, że nie wolno mi nawet myśleć o sobie w taki sposób - Adelia poczuła ściskanie w gardle. - I nawet jakoś to wychodziło. Zabierała mnie na spacery, przynosiła mi jedzenie, razem bawiłyśmy się z lisami. Chciała, żebym z nimi zamieszkała, ale ja odmawiałam, bo miałam co do tego złe przeczucia. I świetnie, bo nawet nie wiem jakby się to skończyło, gdybym się zgodziła. Cóż, Stephanie by pewnie powiedziała, że nasza pseudoprzyjaźń rozpadła się, bo zła i niedobra wiedźma nie potrafi kochać ani nawet lubić i pewnego dnia zaczęła bez powodu traktować ją jak wroga... Parsknęła pod nosem, obnażając zęby. Judith odłożyła książkę i słuchała jej, podpierając głowę na jednej ręce. Adelia mimo woli stwierdziła, że również z niecierpliwością czeka, by usłyszeć, co było dalej. - Wszystko układało się dobrze, dopóki nie zaczęłyśmy chodzić do szkoły. Stephanie oczywiście natychmiast przygruchała sobie jakieś zawszańskie koleżanki, ją w ogóle dużo ludzi z miasta lubiło. Zawsze miała wszystko. Rodzinę, ciepły dom, sympatię innych. Dobrze, że jest chociaż brzydka jak noc, to może w Zamku Dobra w końcu stanie się obiektem kpin, jak na to zasługuje - Adelia prawie zadrżała. Nigdy nie słyszała, by ktoś mówił o kimś aż tak nienawistnie. - W każdym razie wciąż spędzała ze mną czas, ale te jej nowe koleżanki w ogóle mnie nie zaakceptowały. Uważały mnie za wiedźmę, nie chciały ze mną rozmawiać ani nawet przebywać w mojej obecności, czasem nawet otwarcie mnie obrażały. Potem zaczęły też z tego powodu patrzeć podejrzliwie na Stephanie, bo widać było, że cały czas ze mną trzyma - pokręciła głową, jej głos stawał się coraz bardziej ponury. - Ale to były szlachetne i wielkoduszne zawszanki, więc zamiast się po prostu od nas odwalić, próbowały "ratować" Stephanie. Mówiły jej, że przyjaźń ze mną poprowadzi ją do zguby, podawały różne przykłady. Bałam się tego. Nie przeszkadzało mi, że krzyczeli za mną "wiedźma" albo wymyślali różne niestworzone plotki na mój temat, ja tylko się cieszyłam, że mam kuzynkę, która mnie lubi - zaśmiała się pod nosem. - Jaka ja byłam głupia. Stephanie na początku się z nimi kłóciła, potem już tylko wzruszała ramionami, a ostatecznie milczała. Kiedyś słyszałam, jak jedna z dziewcząt przekonuje ją, że pewnie tak naprawdę specjalnie próbuję się do niej zbliżyć, żeby zemścić się za matkę - zacisnęła pięści. - A ja nienawidzę swojej matki. Stephanie mówiła, żebym się tym nie przejmowała, ale widziałam, że coraz mniej mi ufa. Zaczęła być podejrzliwa. Ja za to byłam coraz bardziej ponura, to chyba normalne w takiej sytuacji, tak? Nie chciała już odprowadzać mnie sama do domu, a jak kiedyś przygotowałam jej kanapkę, to odmówiła i zaproponowała, żebym to ja ją zjadła, bo bała się, że chcę ją otruć. A najlepsze było z jej kotem. Znaleźli go martwego i zakrwawionego na drodze. Po prostu jest idiotką i nie zamknęła bramki w ogrodzie, pewnie wyszedł i jakiś pies go zagryzł, ale nie, ona oskarżyła o to mnie, bo przecież wszystkiemu zawsze jest winna wiedźma - zaciskała pięści do tego stopnia, że drżały. - I wiesz dlaczego ci o tym mówię? - Adelia miała łzy w oczach, sama nie wiedziała, czy z współczucia, strachu, czy może czegoś jeszcze innego. Teraz głos Margo nie był już ponury. Nie, był wypełniony ledwo tłumioną furią. - Żebyś się nie złapała w tę samą pułapkę, co ja. Księżniczka zawsze będzie widzieć w wiedźmie wroga, spodziewać się najgorszego. Ba, ona będzie pragnąć, żebyś była zła i okrutna, bo wtedy będzie mogła przy tobie lśnić swoją dobrocią. Wykorzystać, poniżyć, żeby dostać swoje szczęśliwe zakończenie. Nie pozwolę jej na to! Chciała wiedźmę, więc będzie miała wiedźmę, ale pewnego dnia tego pożałuje! Zaczęła coraz bardziej się unosić, więc Judith zrzuciła książkę z łóżka i wstała, żeby ją uspokoić. Adelia natomiast siedziała z podkurczonymi nogami i wpatrywała się w brudną podłogę, tak naprawdę jej nie widząc. Jej umysł szarpał się gwałtownie, odrzucając wszystko co przed chwilą usłyszała. Lisa taka nie jest. Lisa się o nią troszczy. Wrócą do domu. Do Gawaldonu, w którym wszyscy ją lubią. Tą rudą dziewczynę, która jest tak dobra, że trzyma się nawet z nieśmiałą, wiecznie wystraszoną samotniczką. W Sali Udręki Bestia uśmiechnął się krzywo do Thomasa, wciąż dysząc mu w twarz. - Miałem nadzieję, że to powiesz - szarpnął jego tuniką tak, że ta znowu była na swoim miejscu. Zanim się odsunął spojrzał mu jeszcze prosto w oczy i warknął niskim głosem - Jeśli twoi rodzice cię teraz widzą, to muszą tobą tak bardzo gardzić. Jego pysk nadal był jednak rozjaśniony uśmiechem, zupełnie jakby Thomas właśnie potwierdził swoją przynależność do Zła. Potem zwrócił uwagę na Christiana i przez chwilę przyglądał mu się leniwie, rozprostowując bicz. Jego skomlenia nie robiły na nim najwyraźniej najmniejszego wrażenia. - Nie jęcz. Parę batów na gołe plecy dobrze ci zrobi - powiedział niemal łagodnie i poderwał jego tunikę do góry, a następnie szarpnął za łańcuchy, żeby odwrócić go twarzą do zimnej ściany. Zanim zadał pierwszy cios znów spojrzał na Thomasa. - Twoi rodzice pewnie też błagali o litość. Może nawet krzyczeli tak samo, posłuchaj - a potem smagnął biczem, uderzając Christiana w plecy. Rany jakie zadawał nie były głębokie, tworzyły jedynie siniaki, bez żadnych pęknięć skóry. Miał zadać mu ból, nauczkę, a nie wykluczyć z zajęć już pierwszego dnia. Nie męczył go też zbyt długo. Dla takiego słabeusza wystarczyło dziesięć uderzeń. Potem odpiął kajdanki obu nigdziarzy i odwrócił się. - Wynocha. Nie trzeba tutaj było żadnych większych wyjaśnień. Chłopcy mogli wrócić sami, idąc po prostu tą samą drogą, którą przyszli. Prowadziła ona do głównego holu, w którym znajdowały się schody na każdą z wież.
  17. Akademia Dobra Od momentu trafienia do Akademii Lisa spotkała tak na dobrą sprawę tylko jedną osobę, która wydawała się ją rozumieć i przy której czuła się nawet dobrze. Stephanie była po prostu tak do niej podobna, tak energiczna i tak normalna, w porównaniu do tej całej bandy księżniczek i książąt, że nie mogła jej nie polubić, choć wzbraniała się przed przywiązywaniem się do kogokolwiek w tej szkole. Próbowała nieco się od niej dystansować, mając świadomość, że dziś się poznały i dziś się rozstaną, ale nie tylko w ogóle jej się to nie udało, zaczęła również czuć pewną nić sympatii do kolejnej osoby, która w dodatku była księciem. To nie było tak, że Lisa nigdy nie miała żadnych relacji z chłopcami, zdarzało jej się mieć paru kumpli, szczególnie na boisku, ale Alan wydawał się być po prostu inny i miała wrażenie, że zaczyna go lubić w sposób w jaki nie lubiła jeszcze nigdy nikogo. Nie było więc niczym dziwnym, że kiedy lekko posmutniał, słuchając o swojej rodzinnej krainie, położyła mu dłoń na ramieniu i szepnęła: - Nie przejmuj się. Jestem pewna, że jeszcze zobaczysz swój dom. Te lata szybko zlecą. Dla niej samej nie brzmiało to zachęcająco, ale cóż, wiedziała, że jeśli nie weźmie sprawy w swoje ręce, to nawet jeśli jakimś cudem zdałaby Akademię jako najlepszy uczeń, to i tak nie mogłaby wrócić do Gawaldonu. W tym czasie Nerysa wciąż rozmawiała z Sophie, kończąc swoją sałatkę. - Tak. Książę Abraxas podobno wybrał już damę serca, ale Książę Edward wciąż poszukuje wymarzonej księżniczki - delikatnie poprawiła miękki loczek, zakładając go za ucho. - Mówiąc szczerze, mi tak bardzo nie zależy na tym, żeby książę był znany i bogaty. Najważniejsze, żeby była to moja prawdziwa miłość, ta baśniowa, a w końcu każda prawdziwa księżniczka kiedyś ją spotka, prawda? - uśmiechnęła się słodko. - Prawda - podchwycił szybko Kato, który najwyraźniej cały czas słuchał ich rozmowy. Nerysa spojrzała na niego ukradkiem. Wtedy właśnie przy stole zapadła cisza, bowiem każdy słuchał słów Alana, a reakcja na nie była skrajnie różna. Lisa zacisnęła w ciszy zęby, w duchu całkowicie zgadzając się z Alanem, prawdopodobnie tak samo jak Stephanie, która spochmurniała, przybierając bardzo zacięty wyraz twarzy. Kato i Odion wyraźnie zaczęli czuć się nieco niewygodnie, wpatrywali się w swoje talerze skrępowani, jakby bardzo nie chcieli prowadzić takiej rozmowy. Jedynie Nerysa nie wyglądała na poruszoną i lekko wychyliła się do przodu, żeby uprzejmie odpowiedzieć Alanowi. - Dyrektor na pewno ma jakiś powód, którego my być może nie rozumiemy. To bardzo dobry człowiek. W Nibylandii usłyszałam kiedyś, że Baśniarz powinien odzwierciedlać swojego strażnika, a Zło nie pokonało nas od ponad stu pięćdziesięciu lat. Nie mam pojęcia skąd jeszcze biorą się te wszystkie wątpliwości. Aidan od momentu usłyszenia słów Alana cały czas wpatrywał się w swoje dłonie. Dopiero teraz mruknął cicho: - Moi rodzice też mówią, że Dyrektor jest na pewno dobry. Jednak wcale nie brzmiał na w pełni przekonanego. Złość Lisy powoli zamieniała się w ciekawość. - To zło w ogóle kiedykolwiek wygrywało? U nas w Gawaldonie nie ma ani jednej takiej baśni - powiedziała zaskoczona. Odpowiedziała jej Stephanie, która ściskała właśnie w palcach ostatki swojej bułki. - Tak, ale to było bardzo dawno temu. Nie ma sensu o tym gadać - po raz pierwszy brzmiała tak ponuro. Lisa poczuła się nagle jakby wszystko to, w co do tej pory wierzyła, okazało się kłamstwem. Uniosła wysoko brwi i przechyliła lekko głowę, spoglądając na nich w taki sposób, jakby próbowała się upewnić, czy żartują. - Ale jeśli nie Długo i Zawsze Szczęśliwie... to co? Tym razem odpowiedź nadeszła nieco później, od Aidana, który wyraźnie również nie chciał o tym mówić. - Nigdy Więcej... - powiedział to tak cicho, jakby się bał, że ktoś ich podsłucha. Lisa zamrugała, bowiem nawet Nerysie i Kato wydawała się udzielić ta ponura atmosfera. Spojrzała na swój talerz na którym zostały już tylko resztki i przypomniała sobie o pytaniu Alana, na które odpowiedź uniemożliwiło jej ogólne poruszenie. - Cóż, Gawaldon... - odwróciła się w jego stronę ze słabym uśmiechem, lecz tak na dobrą sprawę słuchali jej wszyscy, bardzo zadowoleni ze zmiany tematu. - To po prostu zwykłe miasteczko. Jak dla mnie bardzo piękne, no wiesz, kolorowe kamienice, szkoła, boisko, jezioro... - wszyscy wyraźnie się rozluźnili, więc zdecydowała się nie wspominać o tych gorszych stronach bycia Czytelnikiem. - Jest otoczone lasem, ale nie takim jak w świecie baśni - recytowała wszystko co wiedziała. - Za każdym razem, kiedy się do tego lasu wejdzie, wychodzi się z powrotem w tym samym miejscu, co jest całkiem dziwne, ale nikt się tym nie przejmuje, bo dobrze nam się tam żyje - przełknęła ślinę na wspomnienie miasteczka. - Wszyscy mają w domu baśnie, po jednym egzemplarzu każdej. Większość mieszkańców zna je na pamięć, uczymy się też o nich w szkole - żeby znaleźć sposób na zapobiegnięcie porwaniom, ale tego już nie powiedziała na głos. Na dworze robiło się coraz ciemniej, niektórzy w stołówce zaczęli się zbierać. Lisa również miała ochotę odejść już od stołu i przygotować się do nocnej ucieczki, więc szybko wsunęła resztki potrawki i wstała. - No dobrze, robi się już późno, myślę, że powinnam wrócić do pokoju. Stephanie natychmiast także się podniosła. - Ja też. Aidan złapał za jej brudny talerz, zanim zdążyłaby go choćby dotknąć. Spojrzała na niego ze zdziwieniem, na co chłopak z Nottingham nieco się spłoszył. - Zostaw, ja odniosę - jego piegi w blasku świec stały się jakby jeszcze wyraźniejsze. Wkrótce okazało się, że na dobrą sprawę już wszyscy skończyli posiłek, więc Kato wstał, by odsunąć krzesło Nerysie i zabrać jej naczynia. Odion z lekkim uśmiechem uczynił to samo dla Sophie. - Pozwól, księżniczko - odezwał się chyba po raz pierwszy na tej kolacji. Jego głos okazał się być dość niski, co znaczyło, że chłopak ewidentnie przeszedł już mutację.
  18. Akademia Zła Nigdziarzom nie dano wiele czasu na kolację. Niektórzy nie skończyli jeszcze nawet jeść, nie mówiąc o chwili na rozmowę z innymi uczniami, a wilki już zaczęły zbierać ich tacki i przypominać warkliwie o godzinie ciszy nocnej. Adelia prawie nie tknęła swojej papki, napełniając żołądek smakującą metalicznie wodą. Jedna z bestii uśmiechnęła się do niej ostro, gdy to zobaczyła. - Jeszcze trochę i będziesz wylizywać tacki do czysta. Głód jest bezlitosny dla wszystkich. Odwróciła głowę i przełknęła ślinę, dochodząc do wniosku, że najlepiej to zignorować. Nie była sama, musiała sobie to ciągle przypominać. Jej przyjaciółka była niedaleko stąd i tak samo jak ona chciała się stąd wydostać. Chociaż pewnie Lisa dostaje w tamtym zamku całkiem dobre posiłki - przemknęła jej przez głowę gorzka myśl, kiedy razem z innymi wychodziła z powrotem na korytarz, w stronę wielkiego holu. Wszystko podpowiadało jej, że było to rażąco niesprawiedliwe, bo to przecież ona miała chorowity organizm, który wymagał starannej diety i delikatnego traktowania. Tak zawsze mówili rodzice. A Lisa była zahartowana i wytrzymała. Poradziłaby sobie z tym wszystkim bez żadnego problemu. - Na każdym piętrze jest podobno łazienka, ale na ciepłą wodę można liczyć rzadko, więc jak chcecie wziąć prysznic, to musicie się pospieszyć. Elvira wchodziła właśnie po schodach wieży Szkoda, obserwując skaczący, brudny warkocz Kim i słuchając jej bezustannej paplaniny. Była już naprawdę głodna i nie mogła się doczekać, aż dotrze do pokoju, w którym będzie mogła zjeść coś, co nie wywoływało rozstroju żołądka. Na tym się skupiała, żeby powstrzymać myśli od błądzenia wokół mieszczącej się gdzieś w tym zamku Sali Udręki. To jest nieważne, powtarzała sobie. Jakoś to przeżyje. Zasłużył na to. Chociaż tego ostatniego nie była już tak pewna. - Ja idę się umyć pierwsza - syknęła Walburga z tyłu. - Ten cały szlam i brud niszczy mi cerę. Powinnam jeszcze mieć trochę krwi w walizce, najlepiej mnie odświeża. Będę musiała regularnie pisać do rodziców, aby przysyłali mi trochę w buteleczkach. Elvira uniosła brwi i obejrzała się na nią. Nie uznała tego za obrzydliwe, tylko za całkiem interesujące. - Tak? A co to za krew? Wyszły z klatki schodowej na ciemny, zapuszczony korytarz. - Z Krwawego Potoku - odpowiedziała jej współlokatorka wyniośle. - Legenda głosi, że dawniej gdy umarł jakiś nigdziarz, zabierali jego ciało na szczyt wzgórza, do źródła, i upuszczali tam jego krew. Ja jednak myślę, że to wszystko ma raczej podłoże w magii. Krew starców nie miałaby tak odżywczych właściwości. - Racja - szepnęła Elvira, a potem dodała nieco ciszej - Czy mogłabyś mi trochę podarować? Na twarzy Walbrugi pojawił się chłodny uśmiech. Tymczasem paręset metrów niżej, w kanałach, dwójka chłopców była wciąż przyciśnięta do zimnej, brudnej ściany, a ich nadgarstki obcierały się na mocnych kajdanach. Bestia cały czas ignorował głupie skomlenia o niewinności Christiana, oraz niepotrzebne wrzaski Thomasa, kiedy jednak jeden z nigdziarzy zemdlał, odwrócił się w jego stronę, trzymając w łapie jeden z krótszych biczy. - Żałosne - parsknął przez nos, a potem spojrzał przekrwionymi oczami na drugiego ze skazańców. - Nie ty będziesz decydował co jest, a co nie jest wystarczającą karą - podszedł do Christiana i niezbyt mocno uderzył go biczem po ramieniu, bardziej by go obudzić, niż żeby zranić. - Wstawaj, słabeuszu - warknął, opryskując go śliną. - Przynajmniej już wiemy, jak się z tobą obchodzić. A ty? Co mam zrobić z tobą? - zapytał retorycznie, po raz kolejny zwracając uwagę na Thomasa. Przez chwilę się mu przyglądał, zauważając w nim zastanawiający brak strachu. Przewiesił sobie bicz przez ramię i szarpnięciem podciągnął jego tunikę, tak, że zaplątała się gdzieś w okolicach spętanych nadgarstków. Został tylko w butach i workowatych spodniach, jakie uczniowie Akademii Zła nosili pod spodem. Bestia zamruczał coś do siebie, zauważając jego blizny. - No proszę. Jesteśmy już zaznajomieni z bólem, co? To by wiele tłumaczyło - zbliżył się do niego tak, że Thomas mógł poczuć na swojej twarzy jego śmierdzący, wilczy oddech. - Czy ty nie jesteś czasem ten, który miał za matkę i ojca zawszan? - przesunął pazurem po jednej z jego blizn, nacinając ją. - Spójrz na niego - powiedział do Christiana, a potem splunął Thomasowi w twarz. - Po latach okazał się być taki sam jak mordercy jego rodziców. Brudny, bezwartościowy pies. - uśmiechnął się ostro. - No, powiedz mi teraz. Kto ma dostać? Ten drugi, czy ty?
  19. Akademia Dobra Atmosfera przy stole bardzo szybko się zmieniła. Kato i Odion najwyraźniej nie należeli do tego typu książąt, którzy kpią sobie z dziewcząt niezachowujących się jak prawdziwe księżniczki. Nie było to na dobrą sprawę niczym dziwnym, biorąc pod uwagę, że sami byli w Puszczy jedynie zwykłymi chłopcami, dopóki Dyrektor nie uznał ich godnymi szansy na udział w baśni. Nerysa była nieco bardziej niepewna, choć na pewno nie złośliwa. Uśmiechnęła się delikatnie do Stephanie, a potem spojrzała ze zdziwieniem na jej talerz. Ewidentnie widać było po niej, że wizja tak ogromnego posiłku na wieczór jest dla niej co najmniej niewygodna, ale nie zdecydowała się tego komentować. Zamiast tego odwróciła się po raz kolejny w stronę Sophie, upijając najpierw elegancki łyk herbaty ziołowej ze swojej różowej filiżanki. - Śnieżne Wzgórza? Musi tam być pięknie - w jej ciepłych, brązowych oczach odbijało się światło padające z wnętrza zamku. - Nigdy tam nie byłam, ale zdarzało mi się o nich czytać - spuściła skromnie głowę. - Jeśli miałabym być całkiem szczera, nie widziałam też nigdy śniegu. Nawet jeśli gdzieś w Nibylandii można go zaobserwować, ja większość życia spędziłam na plażach, zatokach i w podwodnych królestwach. Zabierała mnie tam mama, rzucając na mnie wcześniej zaklęcia, które pozwalały mi oddychać pod wodą - te wspomnienia ewidentnie były dla niej bardzo przyjemne. Po krótkiej chwili zmieniła temat. - Swoją drogą, słyszałaś, że do Akademii trafili w tym roku syn Królewny Śnieżki oraz syn Księżniczki na Ziarnku Grochu? Kato słysząc słowa Nerysy wydawał się nieco zesztywnieć, ale skrzętnie to ukrywał, wciągając w rozmowę Aidana oraz Stephanie, która przed chwilą spojrzała zdziwiona na Alana i bąknęła coś w stylu "Dama? Nikt mnie tak jeszcze nigdy nie nazwał". Na szczęście nikt nie musiał na to odpowiadać, ponieważ energiczny, pogodny chłopak bardzo szybko przejął inicjatywę. - No dobrze, a więc mamy mnie i Odiona, królewskich kuzynów ze Śnieżnych Wzgórz, księżniczkę z Nibylandii, księcia z Nottingham... - Aidan nieco się spłoszył, słysząc taki tytuł. - A wy, drogie panie? - nieco zawadiacko uniósł jedną brew, podpierając głowę na dłoni. Stephanie, widząc to, parsknęła śmiechem i sięgnęła po swoją szklankę, biorąc z niej spory, niezbyt elegancki łyk. Kiedy ją odkładała, przypadkiem zahaczyła o wstążkę przy swoim kołnierzu, co sprawiło, że trochę na siebie wylała. Aidan zareagował najszybciej, sięgając po chusteczkę i z nieco zarumienioną twarzą przyciskając ją do niewielkiej plamy na jej sukience. - Uważaj - szepnął, a dziewczyna spojrzała na niego zaskoczona, a potem podziękowała i sama zaczęła się wycierać. Jedyną osobą, która przy tym stole mogła czuć się niewygodnie, była Elisabeth, ponieważ doskonale zdawała sobie sprawę z nieprzyjemnych spojrzeń, rzucanych jej przez Sophie. Mogła, gdyby nie to, że po prostu nie przejmowała się takimi rzeczami. - Nie ma sprawy, Alan - powiedziała pogodnie, rwąc bułkę palcami na części. - Nic wielkiego się nie stało. - słysząc pytanie Kato, wzruszyła ramionami. - Ja jestem z Gawaldonu. Myślałam, że plotka o rudej dzikusce z mieczem już się rozniosła - Stephanie parsknęła z rozbawieniem. - Jesteście braćmi? - zapytała po chwili, a Odion pokiwał powoli głową. - Wow, nie jesteście zbyt podobni. - Kato uśmiechnął się, jakby często to słyszał. - Ja jestem z Lisiego Gaju - odpowiedziała też w końcu Stephanie, przeżuwając równocześnie kęs swojej bułki, gdy poczuła na sobie wyczekujące spojrzenia.
  20. Akademia Zła Po tym jak wszyscy znaleźli się już w chłodnym, pełnym zacieków holu gałęzie magicznie się za nimi splątały, zamykając wyjście na zewnątrz, co oznaczało, że wychodzenie w nocy na Polanę było zabronione. Wilki poprowadziły uczniów w stronę jakiegoś korytarza, w którym podłoga wyłożona była popękanymi płytkami, a potem prosto do podwójnych drzwi, które przy otwieraniu skrzypiały tak, że dostawało się gęsiej skórki. Okazało się, że prowadziły one prosto do stołówki nigdziarzy, ciasnego, śmierdzącego kwaśnym mlekiem pomieszczenia. Popękane okna poustawiane były tak wysoko, że dało się za nimi dojrzeć jedynie ciemniejące niebo, pod sufitem wisiały pordzewiałe, ostro wykończone żyrandole pełne czerwonych świec, a na ścianach można było od czasu do czasu zauważyć brudne płaskorzeźby, przedstawiające przerażające sceny na których potwory i drapieżniki pożerały w całości małe dzieci. Na zakurzonej podłodze poustawiane były byle jak drewniane ławki z wystającymi drzazgami, do których ktoś podostawiał twarde, niewygodne krzesła. Nigdziarze podchodzili pojedynczo do jednego z wilków, który niedbale nakładał im na metalowe tacki skromną kolację. Adelia starała się zignorować smród i wilgoć, powoli podchodząc po swój posiłek, kiedy jednak zobaczyła co dostała, a była to zimna, kleista papka razem z wodą nalaną do brudnej szklanki, natychmiast straciła cały apetyt. Usiadła w samym rogu, chcąc uniknąć konfrontacji z innymi strasznymi uczniami. Oczy znowu ją piekły, gdy wmuszała w siebie malutkie porcje wiedząc, że musi coś zjeść, jeśli chce mieć siłę na ucieczkę. Nikt się do niej nie dosiadł. Spędziła kolację samotnie, wciśnięta w zimną ścianę, która jeszcze bardziej ubrudziła jej i tak obrzydliwy mundurek. Elvira usiadła pomiędzy Walburgą i Kim. Jej ciemnowłosa współlokatorka jeszcze przez dłuższą chwilę narzekała na warunki i jakość posiłków, opowiadając coś o wspaniałej twierdzy, z której pochodzi i swoim arystokratycznym pochodzeniu, dopóki ostatecznie nie zaczęła powoli skubać swojej papki, najwyraźniej uodporniona na obrzydliwe jedzenie. Druga dziewczyna natychmiast zabrała się za nie od razu i wyglądała na kompletnie niewzruszoną, kiedy znalazła w swojej papce trochę wilczej sierści. Wyjęła ją palcami, odłożyła na bok i kontynuowała posiłek. Blondynka obserwowała to wszystko, czując, że żołądek podchodzi jej do gardła. Nie była przyzwyczajona do czegoś takiego, w jej zawszańskim domu w Nottingham matka zawsze starała się, aby posiłki były jak najzdrowsze i jak najsmaczniejsze. Po raz pierwszy od momentu w którym została porwana przez stymfa, przekonywanie się, że zalety bycia nigdziarzem przysłaniają wady, nie było już takie proste. Niemrawo gmerała widelcem na swojej tacce, dopóki Kim, która właśnie skończyła i teraz oblizywała palce, nie nachyliła się nad nią z szeptem: - Będziesz to jadła? Elvira szybko pokręciła głową, zaciskając wąskie usta. - Nie, częstuj się. Blondynka oparła łokcie na blacie ławki i podparła brodę na dłoniach, rozglądając się wokoło. Problem jedzenia na pewno będzie dało się jakoś rozwiązać. Na dzisiejszy wieczór powinna mieć jeszcze coś w swoim kufrze, o ile nie zamokło w zatoce. Teraz jej głowę zaprzątał inny problem. Sługa, który najwyraźniej stawał w jej obronie, chociaż jak do tej pory jedynie nim pomiatała. Czy tak zachowywali się nigdziarze? Szczerze w to wątpiła. To już nie podpinało się pod unikanie bezsensownej przemocy. A jeśli już mowa o Thomasie i tym drugim, to nie była w stanie ich dojrzeć przy żadnym ze stolików. Czyżby już trafili do Sali Udręki? Nie miała pojęcia, dlaczego było jej z tym tak niewygodnie. Domysły Elviry okazały się być prawdziwe. Kiedy większość nigdziarzy jadła kolację, wilki wyszarpnęły Thomasa i Christiana z grupy i powlekli ich w o wiele mroczniejsze i bardziej wilgotne korytarze. Pochodnie porozstawiane były coraz rzadziej, chłód mocniej przenikał do kości, a zapach stęchlizny i wilgoci odbierał dech, aż w końcu, po czasie, który wydawał się wiecznością, do ich uszu dotarło coś na kształt... szumu wody? Strażnicy wraz z dwójką chłopców zbliżyli się do drzwi wykonanych w całości z żelaznych prętów, które trzasnęły głośno po tym, jak zostały gwałtownie uderzone. Potem tylko ostatnich kilka schodków, aż wszyscy znaleźli się w miejscu, które wyglądało na podziemne kanały, gdzie płynęła taka sama szlamowata woda co w Zatoce. Wilki wciąż trzymały ich z całej siły, kiedy przechodzili śliskimi chodnikami, od czasu do czasu ochlapywani przez mocniejsze uderzenia wody. Kiedy doszli do miejsca w którym szlam spotykał się z krystalicznie czystym strumieniem, pasującym bardziej do zawszan, skręcili, szarpiąc ich do ciężkich, obdrapanych drzwi. Widok jaki zobaczyli, gdy zostali wepchnięci do środka, był naprawdę przerażający. Wilki przypięły ich siłą do żelaznych, brzęczących kajdan na ścianie, a potem odwróciły się, najwyraźniej na coś czekając. To dało chłopcom wystarczająco dużo czasu, aby dokładnie przyjrzeć się pomieszczeniu. Panowała w nim czerwona, przymglona poświata, w każdym rogu znajdowały się olbrzymie pajęczyny, a w powietrzu unosił się zapach typowy dla kanałów połączony z wonią zeschniętej krwi. Na stolikach i ścianach mogli dostrzec rozmaite narzędzia tortur, od biczy, noży i kolców, po bardziej skomplikowane mechanizmy, których funkcji lepiej byłoby sobie nie wyobrażać. Właśnie wtedy drzwi otworzyły się po raz kolejny i do środka wszedł najstraszniejszy wilk, jakiego do tej pory widzieli. Ogromny i umięśniony, z kłami lśniącymi w blasku pochodni. Futro miał ciemne jak węgiel, a oczy czerwone niczym krew. Na jego pysku, od prawej brwi do podbródka, ciągnęła się obrzydliwa blizna. - Witaj, Bestio - przywitał go jeden z wilków, ale "Bestia" natychmiast mu przerwał: - Przewinienia. - Zakłócanie Ceremonii Powitalnej, wzniecanie publicznej bójki, zuchwalstwo i arogancja - warknął strażnik, kładąc brudną łapę na ramieniu Thomasa. - Uczestnictwo w bójce podczas Ceremonii Powitalnej, próba uduszenia uczennicy podczas powrotu do zamku, ogólny kretynizm - dodał drugi, odnosząc się od Christiana. - Wynocha. Sam sobie z nimi poradzę - powiedział ochryple Bestia. Wilki szybko opuściły Salę Udręki, a kat podszedł w stronę jednego ze stołów, najwyraźniej oglądając swoje narzędzia.
  21. Akademia Dobra Stołówka zawszan okazała się ogromnym, luksusowym pomieszczeniem, wykonanym z różnokolorowego marmuru i wykończonym kryształowymi akcentami. Za ogromnymi, zdobionymi oknami można było zobaczyć zapadający nad Błękitnym Lasem zmrok, żyrandole z motywami roślinnymi dawały przyjemny, gościnny blask, a rzeźbione kolumny podtrzymujące łuki na wysoko umiejscowionym suficie nadawały wszystkiemu jeszcze bardziej uroczystego charakteru. Poustawianych tu było mnóstwo wysmukłych, przykrytych białymi obrusami stolików z dosuniętymi do nich wygodnymi krzesłami. Naprzeciwko można było dostrzec wyjście na odgrodzony starannie przyciętym żywopłotem taras, dla tych, którzy preferowali posiłek na świeżym powietrzu, z widokiem na wschód słońca lub pierwsze wieczorne gwiazdy. Na środku stołówki królowała wewnętrzna fontanna przedstawiająca olśniewająco piękne dziewczęta przelewające wodę z wielobarwnych dzbanków. Do tego wszystkiego dodać należało przyjemną, spokojną muzykę, jaką przygrywały zawszanom nimfy na swoich harfach i fletach. Przez dłuższą chwilę uczniowie po prostu stali, podziwiając to wszystko, a potem z uśmiechami na twarzach rozeszli się, aby zająć co wygodniejsze miejsca. Na początku trudno było zauważyć, gdzie właściwie odbierało się posiłek, ale wystarczyło się rozejrzeć, aby dostrzec wspaniałe stoliki, ozdobione w takich sposób, aby przypominały kwiecistą łąkę. To właśnie na nich znajdowało się poukładane malowniczo jedzenie. Cała żywność wyraźnie podzielona była na część damską i męską. Księżniczki mogły wybierać pomiędzy niskokalorycznymi, ale smacznymi sałatkami, owocami, owsiankami czy gotowaną na parze, delikatną jagnięciną. Dla książąt przygotowane zostały bardziej konkretne posiłki, chrupiące, wciąż jeszcze ciepłe bułki, różnego rodzaju wędliny i sery, a także lekkostrawne potrawki dla tych, którzy nie chcieli zbyt się obciążać przed snem. Lisa i Stephanie podeszły tam, prowadzone przez nimfy i wpatrywały się z lekko uchylonymi ustami, jak dziewczęta z zadowolonymi uśmiechami nakładają sobie małe porcje na posrebrzane talerze. - Eee... myślisz, że to będzie problem jak wezmę jedzenie z tej drugiej części? - szepnęła Lisa, patrząc na stół z którego wybierali chłopcy. - Nie obchodzi mnie to. Czymś takim się na pewno nie najem - burknęła Stephanie i jako pierwsza przepchnęła się przez książąt. Nimfy, tak jak inne księżniczki, spojrzały na nią z niezadowoleniem, ale nie zabroniły jej nałożyć sobie na talerz czterech kromek chleba z serem, szynką, pomidorem i szczypiorkiem, więc Lisa szybko podążyła jej śladem. Po nałożeniu sobie na talerz kopiastej łyżki potrawki i dwóch bułek z serem, szynką i warzywami, Lisa zaczęła rozglądać się za napojami. Przynajmniej nie musiała się skupiać na zdegustowanych wyrazach twarzy książąt, którzy ostrożnie ją omijali, żeby nałożyć sobie własną kolację. Zauważyła dzbanki z sokami warzywnymi i owocowymi, wodą, herbatami ziołowymi i lemoniadami. Wydęła lekko usta i odezwała się do jednej z nimf: - Nie dostanę gorącej czekolady, nie? Wyczytała odpowiedź z jej wyrazu twarzy i westchnęła, nalewając sobie wody. Razem ze Stephanie ruszyły szukać stolika. No co? Jej współlokatorka najwyraźniej lubiła jeść, a ona musiała mieć dużo energii na nocną ucieczkę. Jak można by się spodziewać, Odion, Kato i Nerysa trzymali się teraz Alana, Aidana i Sophie, rozmawiając z nimi o błahych sprawach, żeby poznać ich nieco lepiej. Aidan bardzo szybko wydawał się zakolegować z Kato, który najwyraźniej krył w sobie podobną dozę energii i optymizmu. Po nałożeniu sobie kolacji usiedli wspólnie przy jednym z większym stolików, gdzie wciąż pozostawały jeszcze wolne miejsca. Aidan usiadł naprzeciwko Alana, obok Odiona i Kato, natomiast Nerysa zajęła miejsce zaraz przy Sophie. Urocza księżniczka miała na swoim talerzu małą porcję sałatki z owocami morza. - Przypomina mi Nibylandię - powiedziała uprzejmie i uśmiechnęła się do ciemnowłosej księżniczki. - Tam się wychowywałam, jestem córką syreny. Ty wyglądasz mi na członkinię rodziny królewskiej. Skąd dokładnie pochodzisz? - jej głos miał tak niewinną, typową dla mieszkańców Nibylandii barwę, że bardzo ciężko byłoby nie odczuć do niej od razu sympatii. W tym czasie Odion, Kato i Aidan dyskutowali o przedmiotach, jakie czekają ich w Akademii Dobra. - Lekcje Kodeksu Rycerskiego na pewno mi się przydadzą. Chciałabym być jak najlepszym księciem, a nigdy wcześniej nie miałem okazji się tego uczyć. Ja i Odion pochodzimy z Wioski Bursztynów w Szmaragdowej Zatoce, a wy? - zapytał kierując to pytanie również do Alana. W tym właśnie momencie do ich stolika zbliżyły się dwie dziewczyny. Elisabeth zajęła wolne miejsce obok Alana, a Stephanie przy Aidanie, tak, że teraz wszystkie krzesła były już zajęte. - Zastanawiałyśmy się, czy nie usiąść same, ale przy tym stoliku wydaje się być fajna atmosfera. To chyba nie jest żaden problem, nie? - zapytała Stephanie, unosząc brwi. Na chwilę pomiędzy wszystkimi zapadła cisza, ale ostatecznie Aidan wyjąkał swoje "tak", najwyraźniej nieco skrępowany jej bliskością, Kato i Odion uśmiechnęli się życzliwie i szybko się przedstawili, a Nerysa uniosła idealne brwi, żeby potem wzruszyć lekko ramionami. Stephanie bardzo szybko zabrała się za jedzenie, Lisa natomiast przez chwilę bawiła się eleganckim widelcem, a potem uśmiechnęła się nieznacznie do Alana. - Cześć po raz drugi - nabrała trochę potrawki, ale zaraz przed tym jak miała jej spróbować, zawiesiła widelec w powietrzu i wzruszyła ramionami. - W sumie to po raz trzeci - i zaczęła jeść.
  22. Akademia Zła Adelia przymknęła lekko oczy, kiedy wilki wepchnęły ją do Leśnego Tunelu, który prowadził prosto do Akademii Zła. Dało się to wyczuć nie tylko po zapachu wilgoci i stęchlizny, który docierał aż tutaj, ale również po nieprzyjemnej, mrocznej aurze. Im dalej szli tam bardziej ciemno się robiło, pochodnie słabo oświetlały kamienne przejście i chociaż już wcześniej pokonywała tę trasę, teraz był wieczór i wszystko wydawało się jeszcze bardziej straszne. Naprawdę będzie musiała spędzić w tym okropnym miejscu część nocy. Zagryzła wargę tak mocno, że wkrótce poczuła w ustach smak krwi. Ktoś z tyłu popchnął ją do przodu i wylądowała twarzą w długich, strąkowatych i nieprzyjemnie śliskich włosach dziewczyny naprzeciwko. Ta obejrzała się na sekundę, lustrując ją żółtymi oczami, które w ciemności wydawały się świecić. Zanim jednak Adelia zdążyłaby po raz kolejny tego dnia zacząć przepraszać, odwróciła się i ruszyła dalej, co było chyba dość słuszne, biorąc pod uwagę poganiające ich wilki. Drobna, wystraszona dziewczynka rozejrzała się wokół, ale nikogo nie poznawała. W tej chwili, choć było to absurdalne, naprawdę żałowała, że nie ma przy niej Judith i Margo. W tym czasie na końcu grupy Christian złapał właśnie Elvirę za gardło, odcinając jej dopływ powietrza. Czy się bała? Trudno powiedzieć. Rzeczywiście, na ułamek sekundy przez jej kończyny przeszedł dreszcz, był to przecież pierwszy raz, kiedy ktoś w tak inwazyjny sposób naruszył jej przestrzeń osobistą, do tego na swój sposób zagrażając jej życiu i zdrowiu. Na jej twarzy nie było jednak widać żadnej formy lęku, a raczej pogardę, obrazującą się w lekkim uśmieszku. Co za prostactwo. Chłopiec pewnie nie zostanie w przyszłości kotem, tylko trollem albo innym bezmózgim stworzeniem. Tak na dobrą sprawę słyszała jego słowa, ale jej mózg nie chciał ich do końca przetworzyć, buntując się przeciwko niedoborowi tlenu. Niemrawo uniosła dłonie do jego obrzydliwych paluchów, zaciskających się na jej bladej szyi, ale zrobiła to bez przekonania i wciąż nie okazując strachu. Ktoś przecież musiał jej za chwilę pomóc, tak? Kim i Walburga niemal natychmiast naskoczyły na Christiana. Walburga uderzyła go dość mocno w pierś, sycząc "Czy ty wiesz, kim ja jestem, pachołku? Puść ją natychmiast", natomiast Kim najpierw położyła dłoń na jego palcach, a potem wbiła w nie gwałtownie swoje długie paznokcie, do krwi, co pewnie zmusi go do chociaż rozluźnienia uścisku. - Śliczne paluszki - zamruczała - Do jakiejś mikstury... a może na naszyjnik? Wtedy właśnie cała ta farsa zakończyła się, bowiem Christian został złapany szponami przez jedną z bestii i podniesiony do góry, tak, że ledwie dotykał stopami ziemi. Wśród nigdziarzy panowała bowiem taka zasada, że porachunki można było załatwiać, ale nie na oczach całej Akademii i prawie wszystkich strażników. - A ty myślisz, że co robisz? - warknął wilk, obryzgując Christiana śliną. - Chcesz dołączyć do tego drugiego w Sali Udręki? Elvira zwolniła nieco, idąc teraz spokojnie i obserwując szarpanego przez bestię chłopca. Uniosła do szyi szczupłą dłoń i przesunęła po świeżo tworzących się siniakach. Ślady zostaną na pewno, wyraźne na jej bladej skórze, ale być może polepszy to jakoś jej wizerunek nigdziarki. Walburga poprawiła z godnością tunikę i zapytała: - Jak wygląda twój plan zemsty? Blondynka uśmiechnęła się po raz kolejny, kiedy przed oczami stanęła jej niedawna Ceremonia Powitalna. - Subtelnie - odpowiedziała cicho, a potem wzdrygnęła się nieco, kiedy poczuła jak Kim stuka końcówką paznokcia w sinofioletowe wzory na jej skórze. - Prawie jak dzieło sztuki - szepnęła dziwna dziewczyna i chwilę później się odsunęła, po tym, jak zauważyła jej zmarszczone brwi. Elvira pokręciła głową, starając się odpędzić od siebie widmo jej bezsensownych słów. Poza tym bardzo dobrze, że wchodzili właśnie do ciemnego tunelu, ponieważ nikt nie mógł zobaczyć nagłego zaskoczenia jakie pojawiło się na jej twarzy. Thomas go zatrzymał?
  23. Akademia Dobra Elisabeth szła ze spuszczoną głową razem z tłumem ubranych w różowe sukienki księżniczek. Wróżki brzęczały wesoło nad ich głowami, wszyscy poruszali się luźnymi grupkami, spokojnie i z gracją. No cóż, prawie wszyscy. Rudej dziewczynie obcas po raz kolejny wyginał się raz w jedną raz w drugą stronę. Przynajmniej nie groził jej upadek, ponieważ wraz ze Stephanie zawarły umowę, że będą się nawzajem podtrzymywać, dopóki nie zacznie wychodzić im to lepiej. - Myślisz, że jakbym ubrała własne buty do tego mundurku, to byłoby to niezgodne z zasadami? - zapytała jej współlokatorka, wyciągając głowę, żeby zobaczyć dokąd idą. Lisa w odpowiedzi jedynie wzruszyła ramionami. - Nie mam pojęcia, można by spróbować. A miałabyś jeszcze jedną parę, bo ja ze sobą żadnych nie mam? - zapytała, ale chwilę później przypomniała sobie, że przecież jutro już jej tu nie będzie. Z drugiej strony, dobrze byłoby mieć coś lepszego niż bambosze, czy obcasy na przeprawę przez Puszczę. Stephanie zaczęła ją zapewniać, że coś się na pewno znajdzie, ale Lisa ledwie ją słyszała, bo po głowie cały czas chodziły jej słowa Polluksa. Nigdy, ale to nigdy nie wychodźcie do Puszczy po zmroku. A jeśli przez głupotę poprowadzi siebie i Adelię na pewną śmierć? Zagryzła wargę. Jeśli tu jednak zostaną, to jej przyjaciółkę i tak czeka wielkie cierpienie. Musiały spróbować, nawet jeśli było to niebezpieczne. A może profesor mówił tak tylko dlatego, żeby obrzydzić im pomysł ucieczki? To by było w sumie całkiem możliwe. Skręcili w jakiś większy korytarz i wędrowali teraz po kryształowej posadzce, wypełnionej jakimś migotliwym pyłem, który lśnił na lustrzanych ścianach. Dziewczęta ukradkiem spoglądały na swoje odbicia i poprawiały i tak idealne fryzury. Lisa z niechęcią obserwowała jak większość z nich trzyma się uparcie książąt, chociaż wróżki próbowały kilka razy niemrawo ich rozdzielić, żeby szli w osobnych rzędach. Nimfy prowadziły ich właśnie w stronę wielkich, zdobionych drzwi z klamkami w kształcie łodyg kwiatowych. Parsknęła na ten widok, a potem nagle uderzyła ją dziwna myśl... ciekawe co robi teraz Alan? Nie mogła go dojrzeć w tym tłumie. Zmarszczyła brwi i pokręciła głową. To nie było ważne. W tym czasie do Sophie i Alana zbliżyła się grupka trzech zawszan. Pośrodku stała wyjątkowo piękna dziewczyna, z opaloną skórą, długimi, brązowymi puklami i jednym z najsłodszych uśmiechów, jakie można było w tej Akademii zobaczyć. Po obu jej stronach stali książęta. Jeden był niski i szczupły, jego poskręcane w loczki ciemne włosy opadały na roześmiane, czarne oczy. Drugi był wyższy i dość umięśniony, wyglądał na takiego, co mógłby nieść swojego brata na plecach bez żadnego wysiłku. Jego tęczówki były jasne, a mysie włosy przylizane. - Cześć - powiedział niższy chłopak, uśmiechając się do nich uprzejmie. - Jestem Kato, a to jest księżniczka Nerysa... - wskazał na dziewczynę, która lekko dygnęła. - ...oraz mój brat Odion - drugi książę skinął głową. - Siedzieliśmy za wami na apelu i usłyszeliśmy, że jesteś samotna. Uważamy, że w Akademii Dobra nie powinno tak być, więc może chciałabyś się z nami zakolegować? Wszyscy możecie. W końcu najlepiej jest trzymać się razem, prawda? - uśmiechnął się w pełni, pokazując ładne, białe zęby. Aidan, który cały czas szedł blisko Alana, tylko trochę bardziej z tyłu, uniósł brwi widząc, że Kato mówi to również do niego. Spojrzał z radością na Alana i Sophie. - Ja nie mam nic przeciwko, a wy? - oznajmił energicznie. - Jestem Aidan - dodał, ściskając ręce braci i lekko kłaniając się Nerysie.
  24. Akademia Zła Nigdziarze, fala przepychających się i rozmawiających głośno uczniów, kierowali się do wyjścia z Akademii Dobra. Wróżki dzwoniły nad ich głowami aż do ostatniej chwili, a kiedy znaleźli się już na Polanie wyraźnie odetchnęły z ulgą i jeszcze przez chwilę obserwowały ich spod leśnego tunelu. Niebo powoli ciemniało, nadając zamkowi zła jeszcze bardziej ponurego i groźnego wyglądu. Przecinająca niebo błyskawica, która oświetliła widmowym blaskiem jedną z ostro zakończonych wież, tylko to wrażenie wzmocniła. Adelia szła dość z tyłu, chcąc jak najbardziej odwlec moment w którym będzie musiała po raz kolejny tam wrócić. Odwracała się co chwilę, żeby spojrzeć na białą i lśniącą Akademię Dobra. Żałowała, że nie może zostać tam razem z Lisą, zastanawiała się co robi teraz ruda dziewczyna i jaki dokładnie ma plan. Na most nie można było przecież wchodzić, wedle tego co powiedział Polluks. Na pewno jej się uda - pocieszała się Adelia, choć nawet w jej myślach brzmiało to dość histerycznie. Zadarła głowę do góry i spojrzała na kolejne chmary małych skrzydlatych stworzonek, które strzegły wysokiej, smukłej wieży wznoszącej się dokładnie pomiędzy dwoma szkołami. - To wieża Dyrektora Akademii - szepnął ktoś przed nią. Natychmiast spuściła głowę i wbiła wzrok we własne stopy. W tym czasie wilki szarpały Thomasa na samym przedzie. Przed wejściem do leśnego tunelu dwie bestie złapały go mocno za ramiona, jakby obawiały się, że postawiony przed bezpośrednią perspektywą tortur chłopak będzie próbował uciec. Elvira, Kim i Walbruga szły trochę dalej i chociaż były w stanie go dojrzeć, blondynka bez przerwy umyślnie odwracała wzrok, czego na szczęście nikt nie wydawał się zauważyć. Jej dwie współlokatorki albo rozmawiały półgłosem albo rozglądały się wokół. Chaotycznie latające oczy Kim stanowiły ciekawy kontrast dla ciężkich powiek Walburgi, która obserwowała zamek z takim wyrazem twarzy, jakby był on jej prywatną własnością. Elvira stopniowo przyspieszała, mając już dość bezowocnego przemarszu, ale wkrótce jej uwagę przykuł idący niedaleko nich chłopek, ten, którego Thomas uderzył na apelu. Na jej bladych wargach pojawił się drobny uśmieszek, a w oczach zaiskrzyła niezbyt skrywana złośliwość. Błazen zasługiwał na to, żeby nieco utemperować jego ego. - Christianie - powiedziała spokojnie, kiedy wszystkie trzy zrównały się z nim krokiem. Towarzyszące jej wiedźmy natychmiast skupiły się na jej słowach. - Skoro już wszystkiego się dowiedzieliśmy, to powiedz mi może, mój drogi... wolałbyś zostać moim psem, czy kotem? Ciemne usta Walburgi wygięły się w uśmiechu, a Kim zachichotała, co zabrzmiało histerycznie i niepokojąco.
  25. Natalia/Jolanta Jolanta westchnęła ze złością i sama chwyciła za plaster na swoim ramieniu. Natalia zareagowała zbyt późno, minister zdążyła już wyszarpnąć igłę z żyły i przycisnąć do niej chusteczkę. Zaraz potem podniosła się z łóżka i uśmiechnęła z przekorem do Celestii, która obserwowała ją z irytacją. - Siostro, miej we mnie więcej wiary. Spotykały nas w życiu o wiele gorsze rzeczy - brzmiała na rozbawioną, po raz pierwszy od momentu w którym Golding ją spotkał. - Mogłaś zrobić sobie krzywdę - przypomniała premier, ale nie naciskała na nią więcej. Poprawiła ostatni raz garsonkę i ze zmartwieniem spojrzała na Crystal, która wydawała się coraz bardziej blednąć. Zastanawiała się, czy nie wezwać lekarzy, ale wtedy Jolanta zbliżyła się do drobnej kobiety i położyła jej dłoń na czole. - Dopiero co odzyskałaś siły - zaczęła trochę surowo Natalia. Luna pokręciła głową. - Nie zamierzam wchodzić do jej snów. Mam nadzieję ją tylko odrobinę uspokoić - na chwilę przerwała, skupiając się na Crystal. - Już późno. Musimy wracać do Kancelarii. Ten oddział jest starannie chroniony, ale myślę, że dobrze byłoby zostawić dwóch gwardzistów jako dodatkową obstawę. Kiedy będzie już w lepszym stanie prawdopodobnie będziemy potrzebować pomocy twojej... asystentki - zakończyła z lekkim przekąsem, a Natalia uśmiechnęła się lekko. Jolanta długo nie tkwiła nad nieprzytomną kobietą. Wkrótce ruszyli do wyjścia.
×
×
  • Utwórz nowe...