Skocz do zawartości

Elizabeth Eden

Brony
  • Zawartość

    2954
  • Rejestracja

  • Ostatnio

  • Wygrane dni

    2

Wszystko napisane przez Elizabeth Eden

  1. Ceremonia Powitalna Lisa oddychała ciężko, próbując uspokoić skołatane nerwy. Czuła ciepłe ręce Stephanie, które zaciskały się na oparciu ławki i od czasu do czasu trącały ją w plecy. Wszyscy wciąż słuchali przemówienia powitalnego. Ruda dziewczyna co prawda słyszała jakieś tam brzęczenie słów Kastora i Polluksa, ale nie była w stanie wyłapać pojedynczych słów. Potrzeba ucieczki stała się nagle jeszcze pilniejsza niż wcześniej. Każda godzina zwłoki mógł skończyć się dla Adelii cierpieniem. Przecież ona tego nie wytrzyma, nie da sobie rady. Jest delikatna i wrażliwa, Dyrektor popełnił ogromny błąd wybierając akurat ją. I mnie - dodała w myślach, ze złością spoglądając na ozdobne płaskorzeźby i malowidła. Nie odezwała się już słowem, bo i co miała powiedzieć? Że to rozumie? Oczywiście, że nie, a bezustanne zapieranie się nie miało sensu, gdy nie znał jej planu. No i nie mógł go poznać. Na sekundę odwróciła się w stronę Aidana, ze zdziwieniem zauważając, że chłopak się teraz rumienił i zacięcie wpatrywał w scenę, unikając odwracania do tyłu. To było dość ciekawe, biorąc pod uwagę, że zaczął zachowywać się w ten sposób wtedy, kiedy do ich ławki podeszła Stephanie. Jej rozmyślania przerwał irytujący i jak dla niej do bólu fałszywy lament Sophie. Spojrzała na nią z niechęcią, a potem uśmiechnęła się blado do Alana. - Zajmij się nią, wygląda na przerażoną - nie wygląda, stwierdziła w myślach Lisa, ale to było nie ważne, zresztą i tak by jej nie uwierzył. Jeśli była taka rzecz, której nie chciała teraz robić, to było nią skłócanie rodziny, nawet jeśli ta księżniczka jest tak nieprzyjemna. Ona jakoś dawała sobie radę z Nancy i zdecydowanie nie pozwoliłaby nikomu jej atakować. - Wy przynajmniej macie siebie nawzajem - dodała w sumie już bardziej do siebie i westchnęła bezdźwięcznie. Czekała z niecierpliwością, aż apel dobiegnie końca, aż zapadnie noc i będą mogły nareszcie spróbować uciec. Większość uczniów stawała się coraz bardziej ospała, gdy Polluks omawiał monotonnym głosem godziny ciszy nocnej i inne podstawowe zasady szkolne. Zaczęli się ożywiać dopiero, gdy przeszedł do bardziej interesującego tematu, jakim byli kapitanowie klasy. - Kapitanem klasy zostaje ta osoba, która po Próbie Baśni będzie zajmowała pierwsze miejsce w rankingu. Ta dwójka, nigdziarz i zawszanin, otrzyma specjalne przywileje, takie jak indywidualne lekcje z wybranymi nauczycielami, wycieczki do Bezkresnej Puszczy oraz możliwość treningu pod okiem najsłynniejszych bohaterów i złoczyńców - uśmiechnął się promiennie, widząc rozjaśnione ambicją i zainteresowaniem twarze uczniów. Kiedy ożywiony szum w sali opadł, Polluks kontynuował. - Na koniec pragnę dodać, że uczniowie pierwszego roku mają zakaz wychodzenia do Bezkresnej Puszczy bez nadzoru nauczycieli - nagle spoważniał. - Pamiętajcie również o najważniejszej zasadzie, której złamanie kosztować was będzie życie. Nigdy, ale to nigdy nie wychodźcie do Puszczy po zmroku, nie ważne jak bardzo dalibyście się ponieść przygodzie. Lisa zacisnęła usta, a Adelia zadrżała. - No dobrze, możecie już wracać do swoich szkół! - po raz kolejny się uśmiechnął. - Kolacja odbędzie się dokładnie o siódmej w waszych zamkowych stołówkach! Adelia odetchnęła głęboko, kiedy wokół niej uczniowie w czarnych tunikach zaczęli gwałtownie podnosić się na nogi, poganiani i popychani przez wilki. Odwróciła się, żeby ostatni raz spojrzeć na Lisę, upewnić się, że pamięta o planie, ale nie była w stanie jej dojrzeć w tłumie zawszan, tym bardziej, że Margo, idąca zaraz za nią, sporo jej zasłaniała. Przełknęła ślinę i spojrzała na wróżki, które latały nad ich głowami, brzęcząc nerwowo i obserwując jak szybkim tempem opuszczają Teatr Baśni. To będzie najdłuższy wieczór jej życia. Elvira, która po raz kolejny szła pomiędzy Walburgą i Kim, wybiła się nieco do przodu, chcąc uniknąć konfrontacji z Thomasem. Nie zasługiwał na to, żeby w tej chwili mieć jej uwagę, tak właśnie to odbierała. Zresztą, była bardzo rozproszona przez dziwną dziewczynkę w okularach, która pokazywała na wróżki i opowiadała im energicznie o jakichś sercach i skrzydełkach. Na początku chciała ją zignorować, ale ostatecznie doszła do wniosku, że w sumie nic nie stało na przeszkodzie, żeby spróbować ją zrozumieć. Mogła dowiedzieć się czegoś interesującego, nawet jeśli Kim na pierwszy rzut oka sprawiała wrażenie obłąkanej. Prawie wszyscy nigdziarze byli już na zewnątrz, kiedy nimfy otworzyły zawszanom drzwi i uprzejmym gestem wskazały, że mogą opuszczać salę. Księżniczki rozmawiały pogodnie, od czasu do czasu rumieniąc się na słowa oczarowujących je książąt. Wtedy właśnie przez ogólny szum głosów przebił się ten należący do Lisy, która wciąż stała przy swojej ławce. - Przepraszam... em... - nauczyciele spojrzeli w jej stronę. Profesor Dovey wyglądała na łagodnie zainteresowaną, a Polluks i Kastor unosili pytająco brwi. Najdziwniejszy był jednak ten mężczyzna z bardzo ciepłymi, orzechowymi oczami, który lekko się do niej uśmiechał. Przełknęła ślinę, wiedząc, że ma teraz na sobie uwagę wszystkich zawszan i profesorów obu szkół. - Czy mogę wiedzieć... cóż... chciałabym zobaczyć się z Dyrektorem Akademii - nabrała pewności siebie, jej głos stał się mocniejszy. - Czy mam go wcześniej jakoś poinformować o wizycie, czy... Odskoczyła zdziwiona do tyłu, kiedy Kastor warknął gniewnie, tak głośno, że jego głos poniósł się echem po prawie pustej sali. - NIKT Z WAS NIE MOŻE SPOTKAĆ SIĘ Z DYREKTOREM. A TERAZ WYNOCHA NA KOLACJĘ! Lisa poczuła, że wróżki przysiadają jej na ramionach, poganiając w stronę drzwi. Z wysoko uniesionymi brwiami spojrzała na łagodniejszego Polluksa, jednak w tej chwili wyglądał on na prawie tak samo rozeźlonego jak jego brat. O co chodziło? Przecież nie powiedziała nic złego! Ba, była bardziej grzeczna niż powinna wobec tych, którzy trzymali ją w tej szkole wbrew jej woli! Zacisnęła zęby, kiedy jedna z wróżek wbiła jej małą stopę w obojczyk. Stephanie spoglądała na nią nagląco przy wyjściu. Nie miała innych opcji, musiała wyjść razem z wszystkimi. Ten plan zawiódł, tak jak się tego spodziewała. Pozostawała tylko ucieczka.
  2. Ceremonia Powitalna Lisa powoli uniosła głowę i spojrzała Alanowi prosto w oczy, wyglądając na nieznacznie zdziwioną. Była coraz bardziej przekonana, że słowa Sophie były tylko złośliwością wobec kuzyna. Nie potrafiła sobie jeszcze wyobrazić powodu, ale to nie miało znaczenia, księżniczka była dla niej od początku skreślona tak jak wszystkie te, które patrzyły na nią lub Stephanie z pogardą. To mówiło samo za siebie i wystarczało do wyrobienia sobie opinii. Spróbowała całkiem zignorować tę dziewczynę i bez skrępowania położyła Alanowi rękę na ramieniu, tak jak to zazwyczaj robiła w Gawaldonie, kiedy rozmawiała z kimś, kogo lubiła. - To naprawdę miłe, dziękuję - jej twarz zrobiła się nieco poważniejsza. - Wydaje mi się jednak, że w tym roku Dyrektor popełnił błąd. Ja i Adelia w ogóle nie pasujemy do tej szkoły - przerwała, opierając się pokusie spojrzenia ze złością na Sophie. - Poza tym myślę, że nie będę musiała pożyczać nic od twojej... kuzynki. Stephanie na pewno mnie jakoś wspomoże - dodała naprędce, żeby nie wzbudzić podejrzeń. Mówiąc szczerze czuła się dziwnie. Miała wrażenie, że zbyt szybko zaczęła odczuwać sympatię do tego chłopaka i że było to nienaturalne. Zabrała rękę z jego ramienia i przeczesała palcami gęste włosy, które puklami opadały na oparcie ławki, plecy Aidana i rękę Alana. Miała coraz bardziej dość tej Ceremonii. Powinna skupić się na słuchaniu wskazówek, a zamiast tego dyskutowała z jakimś księciem. To nie było rozsądne. Stephanie była już naprawdę znudzona i wiele by dała za to, żeby móc już stąd wyjść i coś zjeść albo położyć się spać. Lepiej byłoby też, gdyby wydarzyło się coś ciekawego, zamiast monotonnego gadania o zasadach, których większość znała z opowieści matki. Jakkolwiek liczyła na to, że coś przerwie te nudę, to na pewno nie spodziewała się, że będzie to dwójka nigdziarzy, którzy nagle zaczną się bić i wylecą na granicę, praktycznie dwa kroki od niej. Z szeroko otwartymi ustami obserwowała, jak jeden z chłopców upuszcza drugiego na ziemię u jej stóp, a potem wstała i bezceremonialnie przeskoczyła nad oparciem ławki, szukając wzrokiem jakiejś przyjaznej twarzy. Oczywiście jedyną jaką mogła znaleźć była Lisa, która siedziała już na i tak przepełnionej ławce, więc Stephanie po prostu obeszła ją i oparła się nad głową nowej koleżanki, która w tej chwili zajęta była szukaniem Adelii w tłumie ubranych na czarno uczniów. Chciała się upewnić, czy na pewno nic jej nie jest, nic innego nie było ważne. Jej przyjaciółka okazała się na szczęście siedzieć skulona na jednej z ławek i obserwować zajście z takim samym szokiem na twarzy jak wszyscy. Ruda dziewczyna westchnęła z ulgą, ale również nieco posmutniała, zauważając, że Adelia ma na twarzy świeże ślady po łzach. Musiała naprawdę to wszystko przeżywać. Zawszanie i nigdziarze wpatrywali się w Thomasa i Christiana z niedowierzaniem, momentami ze strachem. Niektóre z księżniczek zaczęły ostentacyjnie przysuwać się do książąt, oczekując, że ci natychmiast je obejmą lub złapią za rękę, żeby dać im poczucie bezpieczeństwa. Zrobił to jednak jedynie Abraxas, w którego Vivienne wpatrywała się z wymalowanym na twarzy uwielbieniem, Julian, który przygarnął do siebie Arię w obronnym geście, oraz, co dziwne... Leon. Dziecinnie wyglądający chłopak, który z lekkim rumieńcem na twarzy położył dłoń na drobnej ręce Dayli. Dziewczyna w odpowiedzi zamrugała i spojrzała na niego ze zdziwieniem. Po stronie nigdziarzy wyglądało to nieco inaczej. Niektórzy byli oszołomieni, inni przestraszeni, a jeszcze inni zażenowani, ale nikt nie szukał wsparcia w innych uczniach. Elvira obróciła się i położyła szczupłą dłoń na oparciu ciemnej ławki, wpatrując się prosto w Thomasa z dziwną złością wymalowaną na twarzy. Kiedy tylko on spojrzał na nią, odwróciła się ostentacyjnie, tak, że jej jasne włosy zafalowały w powietrzu. Od tamtej pory już nie odwracała się do tyłu. Patrzyła na nauczycieli, równie oburzonych jak dziekan Crystal. - Skandal - powiedział głośno Polluks, któremu przed chwilą zostało przerwane przemówienie. Wilki złapały obu chłopców mocno za karki i praktycznie rzucili ich na ławki, oddalone od siebie kilkoma rzędami innych. Christian wylądował tam, gdzie siedział wcześniej, a Thomas pomiędzy bladego jak śnieg wampira Eudona i Vina o fioletowej skórze. Potwory nie odsunęły się już od chłopców. Stanęły za nimi jak strażnicy i powarkiwali groźnie, najwyraźniej mocno zezłoszczeni. Kiedy sytuacja mniej więcej się uspokoiła, Ceremonia była kontynuowana. Chociaż Polluks wciąż brzmiał uprzejmie, był ewidentnie zdenerwowany i mówił przez nieco zaciśnięte zęby. To jednak i tak nie miało porównania do wyrazu pyska Kastora. - Kontynuując... Zawszanie mają w swoim zamku Salę Urody, w pełni wyposażone spa i punkt wypoczynkowy, dostępny dla dziesięciu najlepszych w rankingu uczniów. Dostęp do niej możecie uzyskać, ale również stracić, wszystko zależy od tego, jak bardzo będziecie się starać na zajęciach. Stephanie prychnęła nad głowami Alana, Sophie, Lisy i Aidana. Ruda dziewczyna odwróciła się, żeby na nią spojrzeć, a ta w odpowiedzi uśmiechnęła się. - No co? W sumie to zapomniałam się przedstawić. Jestem Stephanie - powiedziała do chłopców, przewracając między palcami herbacianą różę. Aidan uśmiechnął się do niej nieśmiało, ale nic nie powiedział. Polluks odchrząknął, a potem spojrzał wymownie na Thomasa, jakby chciał go upomnieć. - Natomiast nigdziarze mają Salę Udręki, która jest miejscem kar za łamanie regulaminu i niegodne zachowanie. Zło uczy się być złem poprzez ból - dodał poważnym tonem. - SKORO JUŻ PRZY TYM JESTEŚMY, TO WYDAJE MI SIĘ, ŻE MAMY PIERWSZEGO OCHOTNIKA DO OBEJRZENIA JEJ. CZY PANI DZIEKAN SIĘ ZE MNĄ ZGADZA? - Kastor wciąż wyglądał na rozjuszonego, kiedy spojrzał w stronę Crystal. Polluks skrzywił się i westchnął, ale nie wyglądał, jakby miał zamiar oponować. Pomiędzy uczniami zaczęły narastać szepty. - Uczą się poprzez co? - warknęła Lisa, a potem spojrzała zestresowana na Alana. Adelia na pewno nie mogła tam trafić. Była zbyt łagodna i posłuszna, nie była w stanie zrobić nic przez jeden dzień, żeby sobie na to zasłużyć, a jutro już ich tutaj nie będzie. Lisa jednak nie mogła zaprzeczyć, że te myśli wcale nie sprawiały, że było jej mniej niedobrze. Nie mogła po prostu uwierzyć w to, że może istnieć szkoła z salą tortur jako miejscem odbywania kar za łamanie zasad. Zostawanie po lekcjach, sprzątanie klas, uwaga do dziennika albo dodatkowe zadanie domowe - to były odpowiednie kary. Ale czy mogła porównywać gawaldońską szkołę do szkoły edukującej młode czarne charaktery? Po stronie zła Adelia zaciskała drżące dłonie na kolanach i próbowała przełknąć gulę w gardle. Przecież to nie było możliwe, aby naprawdę torturowali uczniów! To było niezgodne ze wszystkimi zasadami! Dyrektor nie mógł się na coś takiego godzić! A jeżeli się godził, to co był z niego za Dyrektor? Taki, który porywa uczniów do swojej szkoły - podpowiadał jej mózg. - Naprawdę myślisz, że o tym nie wie? Z jej gardła wyrwało się drżące westchnięcie, ale zanim zdążyłaby na dobre poddać się przerażeniu, Margo szturchnęła ją w ramię. - No weź daj spokój - wyglądała na złą, gdy obserwowała jej zaszklone oczy i drżące, spierzchnięte usta. - Tak jak mówiła wcześniej Judith, nie trafisz tam za nic. Jak będziesz się słuchać, to pewnie nawet się nie dowiesz, gdzie ta sala leży - dodała, po raz kolejny ją szturchając. - Weź się w końcu w garść. Moja matka też tu chodziła i nigdy jej tam nie wysłali. - Pewnie dlatego, że była zbyt leniwa, żeby łamać regulamin - mruknęła Judith, na co Margo rzuciła jej gniewne spojrzenie Adelia pociągnęła nosem i spojrzała raz na jedną, raz na drugą. Nie była w stanie powiedzieć, czy dziewczyny naprawdę się obrażały, czy tylko ze sobą droczyły. Spojrzała na swoje ciężkie, nigdziarskie buty i przełknęła ślinę. W sumie miały rację, nie powinna się tym martwić. Lisa obiecała jej przecież, że już tej nocy przybędzie jej na ratunek. Elvira natomiast wciąż z obojętnością wpatrywała się w scenę, choć poczuła, że zrobiło jej się nieco zimno, jakby nagle w pomieszczeniu ktoś obniżył temperaturę. Nie miała pojęcia dlaczego. Na pewno nie był to strach, którego nie odczuwała, ponieważ potrafiła zachowywać się wzorowo, kiedy wymagała tego sytuacja i nie wątpiła w to, że nigdy do Sali Udręki nie trafi. Być może chodziło o jej sługę Thomasa. Zachował się żałośnie i to dziwne uczucie było pewnie zażenowaniem. Westchnęła i skrzyżowała ramiona, odwracając się na chwilę w stronę Kim, która wyglądała tak spokojnie, jakby jakiś czas temu ogłuchła i nie słyszała w ogóle słów Polluksa i Kastora.
  3. Ceremonia Powitalna Wdech i wydech, Lisa. Spokój. Wróżki cię zjedzą, jeśli teraz uderzysz drugą uczennicę. Teraz? Jeśli kiedykolwiek uderzysz drugą uczennicę. Poza tym, przecież taka nie jesteś, nie bijesz innych, nawet, jeśli sami się o to proszą. Przez chwilę próbowała się uśmiechnąć, ale ostatecznie zrezygnowała i jedynie obrzuciła Sophie ponurym, nieco zirytowanym spojrzeniem. Może uda jej się jakoś odegrać wieczorem, zanim ucieknie? Chociaż, to byłoby niedojrzałe. Podniosła wzrok na Alana, jej zielone oczy złagodniały. On rozumiał, wydawało się, że naprawdę rozumiał. Być może nie wszyscy ludzie w tej szkole byli tacy źli. Nie żeby miała czas ich lepiej poznać. - Mieszkańcy Gawaldonu co cztery lata zbroją się przeciwko Dyrektorowi tej Akademii - zaczęła poważnym, cichym tonem, teraz już w ogóle nie zwracając uwagi na Ceremonię. - Robią wszystko, żeby nie odebrał im dzieci. Organizują straże, matki siłą szpecą śliczne dziewczynki, a te gorsze dzieci zmuszane są do ubierania się w przepiękne ciuszki i rozdawania ciasteczek. Wierzą, że to jakoś oszuka Dyrektora. Moi rodzice wiedzą, że to bzdura, więc niczego ze mną nie zrobili. Nie mam ze sobą żadnego bagażu, ten cień po prostu wpadł do mojego domu w nocy i siłą wyrwał mnie z ramion mamy. Ja nie chciałam tu trafić, nikt z mojej rodziny nie chciał, żebym tu trafiła, do tego zostałam zabrana razem z przyjaciółką, która wiem, że na pewno nie jest zła. Nie czuję się uczennicą tej szkoły i zdecydowanie nie czuję się księżniczką, Alan - dokończyła. Nie pozwoliła swojemu głosowi się załamać, chociaż w gardle ją piekło. Aidan szturchnął ją w łokieć. Na jego twarzy malowało się współczucie, ale musiał chociaż spróbować pokazać jej, żeby skupiła się na Ceremonii. Oparła się wtedy o ławkę, mając najbardziej obojętną minę, na jaką mogła się zdobyć i skrzyżowała ramiona, co chwilę spoglądając na białego łabędzia na swojej sukience. W czasie w którym Lisa rozmawiała z księciem po stronie zawszan, Adelia z na wpół otwartymi ze strachu ustami cofała się przed strasznym nigdziarzem, aż w końcu uderzyła kolanami w brudną ławkę. Do oczu napłynęły jej świeże łzy, próbowała coś powiedzieć, ale jej gardło było tak zaciśnięte, że wykrztusiła z siebie tylko niemrawy pisk. Nawet nie zauważyła, że jakiś inny chłopiec kładzie rękę na ramieniu Christiana, bo skuliła się i zakryła twarz dłońmi. Cały czas słyszała głos Polluksa, co znaczyło, że nikt nie zauważył, co się tutaj działo. Bała się choćby patrzeć na tego nigdziarza, w duszy wzywała Lisę, mając nadzieję, że jej przyjaciółka coś wyczuje i przybędzie jej na ratunek, tak jak zawsze. Ale nie miała przecież jak tego zobaczyć. - Ona jest żałosna? - zachrypnięty, pełen gniewu głos sprowokował ją do otworzenia zapuchniętych oczu i spojrzenia przez palce na to, co się dzieje. Margo cały czas siedziała obok, z założonymi rękami obserwując Christiana, chociaż jej usta były nieprzyjemnie skrzywione. Ale Judith nie siedziała już na ławce. Wstała, pokazując tym samym, że była prawie takiego samego wzrostu, jak chłopak. Jej ciemne dłonie były zaciśnięte, popękane usta wykrzywione szyderczo. Ale najbardziej dziwny był wyraz jej oczu, ciemnych i błyszczących jak u jakiegoś owada i w tej właśnie chwili wypełnionych absolutną furią. - Myślisz, że jak zaatakujesz słabszego, to wzbudzisz respekt? Spójrz na nią - jej ochrypły głos załamywał się na końcach zdań, jakby od urodzenia męczył ją mocny kaszel. - Zrobiła to przypadkiem. A ty? Co chcesz niby udowodnić? Że jesteś zbyt wielkim tchórzem, żeby zacząć z kimś równym sobie? Brzydzę się takimi ludźmi jak ty - zanim zdążyłaby splunąć mu w twarz, pomiędzy ławki wepchnął się wilk i złapał ich oboje za szyje, sadzając z powrotem na miejscach twarzą do sceny. Adelia westchnęła cicho i bardzo powoli odsunęła dłonie od twarzy, z niedowierzaniem obserwując swoje współlokatorki. Wiedźma jej pomogła? Ale przecież to nie miało żadnego sensu, było niezgodne ze wszystkim co wiedziała o czarnych charakterach. Margo wychyliła się lekko do Judith i szepnęła, na tyle głośno, by chłopcy przed nimi mogli to usłyszeć: - Prawdziwi nigdziarze nie mają litości. Judith natychmiast jej odpowiedziała: - Bezpodstawne okrucieństwo, Margo, to nie jest bycie nigdziarzem, tylko bycie kretynem. Margo zmrużyła oczy w zastanowieniu, a potem obejrzała się przez ramię. Po stronie dobra Stephanie podpierała się łokciem na kolanie, trzymając brodę na zaciśniętej pięści i ze znudzeniem wpatrując się w scenę. Kiedy ruda nigdziarka znów się odwróciła, na jej twarzy malował się drobny, suchy uśmiech. - A jak ma się podstawy? Judith uniosła gęste brwi i wzruszyła ramieniem. Wilk stojący za nimi warknął groźnie, więc obie dziewczyny skupiły się na przemówieniu Polluksa. Adelia jednak przez cały czas wpatrywała się w pojedyncze krople łez na swoich bladych palcach i próbowała zrozumieć, dlaczego ktoś tak zły jak Judith miałby jej pomóc. Do głowy przychodziła jej tylko jedna myśl. Być może nie wszyscy uczniowie w tej szkole byli tacy źli, jak na początku myślała. - Teatr Baśni znajduje się w tym roku w Akademii Dobra, więc nigdziarze będą tutaj eskortowani na wspólne szkolne apele - mówił Polluks z lekkim uśmiechem. - Poza tym zawszanie i nigdziarze będą się spotykać podczas obiadów na polanie i lekcji Przetrwania w Baśniach. Przez resztę czasu wszyscy macie obowiązek przebywać w swoich zamkach... - TEATR BAŚNI TRAFIA DO TYCH, KTÓRZY WYGRAJĄ CYRK TALENTÓW - warknął Kastor na tyle głośno, że jego brat zadrżał, a potem spojrzał na niego ze złością. - Więc jego umiejscowienie się zapewne szybko nie zmieni - dodał ponuro, obrzucając nowych nigdziarzy gniewnym spojrzeniem. - Totalny brak wiary w nas - mruknął ze złością Gilbert, a siedzący obok niego Raver uśmiechnął się chłodno.
  4. Natalia/Jolanta - Dziękuję, Golding - odpowiedziała szeptem, a następnie, w końcu, pozwoliła sobie na odpoczynek. Przymknęła oczy i ułożyła się wygodniej. Nie spała, raczej balansowała na granicy świadomości i snu. Pozbywała się zmęczenia, zauważając jednak, jak pielęgniarki wchodzą od czasu do czasu do środka i sprawdzają ich stan, zmieniając kroplówki Crystal i Luny. Musiała minąć godzina, może dwie, kiedy w końcu poczuła się na siłach, żeby wstać. Nie miała więcej czasu, poza tym była przyzwyczajona do takiej formy odpoczynku. Wciąż zachowywała się cicho, jej ruchy były powolne, kiedy zakładała buty i wygładzała włosy oraz garsonkę. Jako premier musiała wyglądać nienagannie. - Wkrótce trzeba będzie przekazać mediom dokładniejsze informacje na temat sytuacji Felicji Romanis, siostro - powiedziała, widząc, że Jolanta już od jakiegoś czasu leżała, wpatrując się zamyślona w sufit. W odpowiedzi kobieta skinęła głową i sama podniosła się z łóżka, wyglądając o wiele lepiej niż w momencie przyjazdu do szpitala. Spojrzała niechętnie na wenflon w zgięciu swojego ramienia. - Golding - odezwała się. - Mógłbyś sprawdzić, czy na korytarzu nie ma żadnej pielęgniarki?
  5. Ceremonia Powitalna Lisa słuchała słów Alana i Sophie i szybko uznała, że nie powinna w ogóle tego tematu zaczynać. Zacisnęła zęby z bezsilnej złości, smutku, albo rezygnacji, którą starała się za wszelką cenę powstrzymać. Nie wierzyła im, to musiała być bzdura. Oni byli tacy sami jak ci ludzie w Gawaldonie, którzy dnia porwań krążyli po dziedzińcu jak sępy i mówili głośno, że to i tak nie ma żadnego sensu, bo Dyrektora nie da się powstrzymać, a dzieci i tak nigdy nie wrócą. Ona uważała, że nie istniały rzeczy niemożliwe, tylko takie, które jeszcze nikomu się nie udały. Spróbowała się uśmiechnąć, ale wyglądało to bardziej jak grymas. - Adelia nie jest wiedźmą - powiedziała gniewnie na początek, żeby to było jasne. - A ja nie jestem księżniczką, więc nasza przyjaźń nie zacznie zanikać - potem spojrzała na ciemnowłosą dziewczynę i odwróciła na chwilę głowę, żeby zaczerpnąć oddechu i nieco się uspokoić. Zaczynała mieć wrażenie, że jeśli Sophie odezwie się jeszcze chociaż raz, to coś jej zrobi. Alan nie denerwował jej w takim stopniu, co więcej, Alan nie denerwował jej w ogóle, pewnie dlatego, że odniosła wyraźne wrażenie, że on również bardzo nie chce tutaj być. Zaczęła nawet odczuwać do niego pewną sympatię i współczucie, bo, tak jak powiedział, one przynajmniej miały do czego wracać. Po kilku sekundach znów na nich spojrzała, a w jej oczach malował się już tylko żal. - Ten świat jest okropny. W Gawaldonie każdy może żyć jak chce, żadne bajki nie determinują o jego przeznaczeniu. Wolałabym pozostać przez całe życie prostą Czytelniczką, niż tutaj trafić - dodała, nawiązując do słów Sophie i nieco zaciskając pięści. Mogła być z siebie dumna, bo wciąż nie dała im żadnej aluzji co do tego, że już tej nocy zamierza stąd uciec. Kastor i Polluks przeszli właśnie do omawiania regulaminu. - Punkt trzynasty. Uczniowie mają zakaz wchodzenia na dachy wież oraz na Most Połowiczny. Gargulce mają rozkaz zabijania intruzów, ale nie przyswoiły sobie jeszcze różnicy między uczniami, a intruzami - Polluks przez chwilę wyglądał na nieco zakłopotanego, ale zaraz się pozbierał. Adelia była otępiała. Siedziała na ławce z nieco podkurczonymi nogami i nieobecnym wzrokiem wpatrywała się w plecy wysokiego chłopca siedzącego przed nią. Trwała, czekała, aż to wszystko dobiegnie końca. Nie miała na myśli Ceremonii, oczywiście, że nie, Akademia Zła była o wiele gorsza. Oczekiwała nadejścia nocy i powrotu do domu. Judith i Margo co chwilę wymieniały nad jej głową ciche uwagi, ale ona ich nie słyszała. Nie widziała też ciągle wpatrujących się w nią nauczycieli, ani Lisy, która nieco zbladła na wieść o gargulcach mogących zabijać uczniów. Myślami była w swoim domu, w Gawaldonie. Ze smutkiem zastanawiała się, co teraz robią jej rodzice i jak bardzo tęsknią. Biedna mama na pewno zamknęła się na cały dzień w sypialni, a tata pewnie się obwiniał. - Herb z łabędziem będzie przez cały czas widoczny na waszych sercach - kontynuował Polluks. - Każda próba zasłonięcia lub usunięcia go może się dla was skończyć kompromitacją lub nawet obrażeniami, więc najlepiej w ogóle nie próbujcie. Niektórzy uczniowie byli zbyt ciekawscy, by go posłuchać. Stephanie próbowała zawinąć kawałek różowej tkaniny tak, aby go zasłaniał, ale herb i tak magicznie pojawił się na wstążce. Elvira nie próbowała się go pozbyć, jedynie przesuwała po nim dłonią, najwyraźniej zaintrygowana. I Margo uniosła dłoń do czarnego łabędzia, przez przypadek uderzającym przy tym Adelię w plecy. Dziewczyna siedziała tak niefortunnie, na samym skraju ławki, z nieco uniesionymi kolanami, że poleciała do przodu i złapała się ramienia jakiegoś nigdziarza, przy okazji nieźle go szarpiąc. Na szczęście incydent ten nie był głośny i nie przyciągnął większej uwagi, ale Adelia i tak natychmiast się skuliła i zaczęła szeptać z strachem: - Przepraszam, przepraszam, przepraszam... Chłopcem na którego wpadła okazał się Christian.
  6. Ceremonia Powitalna Lisa słuchała Alana z nieco rozchylonymi ustami. Co z tego, że było to nieeleganckie? Czy człowiek powinien przejmować się elegancją, kiedy właśnie dowiadywał się, że istnieje szkoła, która za słabe wyniki zamienia w zwierzęta? Mrugała szybko oczami, próbując przyswoić tę ciężką prawdę. - Czyli, że co... że... na przykład, nie wiem... Kot w butach... że on był uczniem? - wyjąkała, a potem jej wyraz twarzy stał się bardziej oburzony niż wystraszony. - Przecież to jest... to jest nienormalne. Zwierzęta i... rośliny?! Jak można zamienić człowieka w roślinę? I to jeszcze takiego młodego, z marzeniami, z rodziną, z planami na przyszłość? - aż ją zatkało. Odzyskała zdolność mówienia dopiero, kiedy spojrzała na Sophie. - A ty myślisz, że jesteś taka zabawna? Że to jest takie śmieszne, że niektórym z nas będą niszczyć życie? To ma być niby dobro? - zaczęła nieco podnosić głos, więc siedzący obok Aidan ostrożnie ją szturchnął. No tak, już widziała parę wróżek, które przyglądały im się uważnie. Nagle jej oczy rozszerzyły się i wychyliła się nieco, żeby odnaleźć wzrokiem Adelię. Musiały się stąd wydostać jak najszybciej. A co jeśli nam się nie uda? - podpowiadała jej bardziej pesymistyczna część. - Co wtedy? Będziesz tulipanem, czy lisem? Lis, Lisa. Haha. Ciekawe kim zostanie Adelia. Ostatnia myśl sprawiła, że zacisnęła ze złością pięści. Nie pozwoli na to, żeby jej przyjaciółce stało się coś złego. Spojrzała na Alana i drogą wyjaśnienia szepnęła: - Moja przyjaciółka, w tamtej szkole. Martwię się o nią. Lisa martwiła się bezpieczeństwem Adelii. Adelia w tym czasie słuchała krótkiego i bezlitosnego wyjaśnienia Judith, po którym przycisnęła obie dłonie do ust, żeby powstrzymać okrzyk przerażenia. Nie chcę zostać zwierzęciem. Nie chcę w ogóle zostać w tej Akademii. Błagała w myślach, aby Lisie udało się dostać do zamku zła i ją wydostać. Błagała, aby mogły bezpiecznie wrócić do domu. Sama myśl o tym, że im się nie uda, sprawiała, że jej żołądek skręcał się w ciasny supeł. Taka sytuacja oznaczałaby tylko jedno. Nie było przecież szansy, żeby poradziła sobie w tej szkole. Po przeczytaniu nazw przedmiotów i tytułów podręczników mogła być tego pewna. Odsunęła dłonie od twarzy i wzięła drżący oddech, mając nadzieję, że to pozwoli jej się uspokoić. Ceremonia trwała nadal, a Polluks i Kastor przeszli do omawiania konkretów. Zaczął Kastor, swoim zwyczajowym nieprzyjemnym tonem. - Na pierwszym roku będziecie uczęszczać na obowiązkowe zajęcia, które mają przygotować was do trzech ważnych sprawdzianów: Próby Baśni, Cyrku Talentów i Ośnieżonego Balu - "Że co", od strony ławki Stephanie - Potem zostaniecie podzieleni na trzy specjalizacje. Jedna dla głównych bohaterów, druga dla sługusów i towarzyszy, czyli postaci drugoplanowych, a trzecia dla mogryfów, tych, którzy przejdą transformację. Kiedy tylko przerwał, Polluks zaczął wyjaśniać dalej. - Przez następne dwa lata główni bohaterowie będą szkolić się do walki ze swoim nemezis, postacie drugoplanowe będą uczyć się jak wspierać i chronić swoich przyszłych przywódców, natomiast mogryfy zaczną adaptować się do nowych form i nauczą jak przetrwać w niebezpiecznym lesie. Wreszcie, po trzecim roku, wszyscy zostaniecie połączeni i przejdziecie do Bezkresnej Puszczy, gdzie rozpoczniecie podróż. Drogę do przeznaczenia... - uśmiechnął się. - ... i do waszych baśni. - No chyba, że ktoś z was nie zda - wtrącił gniewnie Kastor, a Polluks spojrzał na niego z oburzeniem, jakby właśnie zepsuł jakąś ważną chwilę. - Wierzę w to, że wśród tych uczniów nie znajdzie się taki, który nie dotrwa do końca edukacji - odparł sztywno, a potem znów zwrócił się do obserwujących go w napięciu nastolatków. - Na lekcjach nie będziecie otrzymywać stopni. Po każdym ćwiczeniu lub teście przyznawane wam będą miejsca od których zależeć będzie wasze miejsce w rankingu. Jeśli będziecie regularnie znajdować się w pierwszej ósemce zostaniecie głównymi bohaterami, jeśli wasze wyniki będą średnie: postaciami drugoplanowymi, najmniej uzdolnieni staną się mogryfami. Tutaj musimy przejść również do kwestii o której raczył wspomnieć Kastor - spojrzał na niego ze złością. - Jeśli któreś z was trzy razy pod rząd zajmie ostatnie miejsce w rankingu, oznacza to, że nie zdał. Wymaga to naprawdę ogromnej niekompetencji i braku zdolności, więc wątpię, abyście musieli się tym przejmować. - Zawsze tak mówisz - prychnął Kastor, a potem zwrócił się do uczniów. - Tych, którzy nie zdali, spotyka okropny los. Nigdy więcej nie zobaczą swojego domu ani rodziny - zawarczał groźnie. Zawszanie i nigdziarze nieco zadrżeli, ale szybko się pozbierali. Nikt przecież nie zamierzał tak łatwo sobie pozwolić na żałosne wyniki, każdy był przekonany o tym, że jeśli na kogoś wypadnie, to na pewno nie na niego. No, może nie każdy. Stephanie stukała zdenerwowana obcasami o podłogę, próbując sobie przypomnieć, co powiedziała jej mama, zanim wsadziła ją na Kwietną Kolej. Nie jesteś taka, jak księżniczki, które wkrótce spotkasz, ale ja też taka nie byłam. I popatrz jak to się skończyło. Dostałam główną rolę w baśni, własne Długo i Szczęśliwie, wspaniałego męża i wyjątkową córkę. Musisz tylko w siebie uwierzyć, Stephanie. Ja w ciebie wierzę całym sercem. Może nie będzie tak źle - pomyślała, próbując się uspokoić, ale wtedy jakaś część jej duszy odparowała, że Anne z Lisiego Gaju była przynajmniej piękna. Ona nie miała nawet tego. Przełknęła nerwowo ślinę.
  7. Ceremonia Powitalna Lisa patrzyła na scenę, chociaż tak naprawdę równocześnie podsłuchiwała cichą rozmowę Alana i Sophie. A więc byli kuzynami? To podobnie jak z nią i Nancy, ale mimo wszystkich różnic jakoś nie była sobie w stanie wyobrazić, jak jej piękna kuzynka obgaduje ją w tajemnicy, a potem przychodzi do niej z przyjaznym uśmiechem. Nancy nie potrafiła się tak zachowywać. Bywała wredna, to prawda, ale przychodziła wtedy do Lisy i jej szczerze wszystko wygarniała, zamiast bawić się w intrygi. Z każdą chwilą coraz mniej lubiła ciemnowłosą współlokatorkę. Co jak co, ale jej nie będzie mi brakować - pomyślała, a potem zagryzła wargę. Nikogo nie będzie mi brakować, prawda? Nie znam tych ludzi. Nie mogę się z nimi zadawać, bo wkrótce i tak stąd zniknę. Ale z drugiej strony. W sumie to chyba nie będzie nic złego, jeśli chcę spędzić te kilka godzin w przyjaznej atmosferze. Adelia na pewno też by chciała. Samo wspomnienie przyjaciółki wzmocniło jej postanowienie ucieczki. Zaraz potem dotarły do niej kolejne słowa Sophie i oniemiała. Związek? O czym oni mówili? Przecież to była tylko głupia róża, to nic wielkiego nie znaczyło. Spojrzała kątem oka na Alana. Jego odpowiedź była bardzo dobra i podobna do tej, jaką dałaby ona. Niestety, on jeszcze nie wiedział, że nie będzie dane im się nigdy poznać lepiej. Kiedy jednak zwrócił się bezpośrednio do niej, uśmiechnęła się lekko i pokiwała głową, a rude, niesforne kosmyki zleciały jej na czoło. - Jasne. Byłoby super - odpowiedziała i nawet nie kłamała, bo sama myśl o lepszym poznaniu tego chłopaka nie była zła. Po prostu będzie to niemożliwe. W tym czasie reszta uczniów z uwagą przysłuchiwała się słowom Polluksa i Kastora. Nawet szepty robiły się coraz rzadsze, aż w końcu całkiem zanikły, ponieważ wszyscy, nawet ci od początku zniechęceni, chcieli poznać zasady rządzące tą szkołą. - Każde dziecko w Bezkresnej Puszczy marzy o tym, żeby otrzymać zaproszenie do tej Akademii... - Stephanie prychnęła. - ...jednakże pamiętajcie, że to Dyrektor was wybiera, ponieważ jest w stanie zobaczyć waszą prawdziwą naturę. To wyjątkowa umiejętność i jego decyzji nie należy kwestionować - podkreślił stanowczo. - Strzeże on Baśniarza, jako osoba bezstronna... Wśród nigdziarzy rozległo się kilka syków. - To dlaczego zło zawsze przegrywa, co? - krzyknął ciemnoskóry chłopak, który pomógł wcześniej Adelii wydostać się z jeziora. Uczniowie po mrocznej stronie sali podnosili coraz gwałtowniejsze okrzyki, a zawszanie obserwowali ich z mieszaniną obrzydzenia i lęku. - Dobro oszukuje! - Dyrektor jest po ich stronie! - Cisza! Właśnie przez to zło do niczego nie dochodzi. Cały czas słyszę tylko te same wymówki, rok w rok! Może gdybyście przestali się nad sobą użalać, mielibyście szansę na sukces! - przerwał im Polluks Uczniowie zamilkli, patrząc na niego ponuro. Nawet Kastor, druga głowa na tym samym ciele, wyglądał na nieco niezadowolonego. Adelia kuliła się na ławce pomiędzy Judith i Margo, a Elvira uniosła nieznacznie jedną brew, najwidoczniej zaintrygowana. Polluks odetchnął głęboko. - Kontynuując, decyzje Dyrektora są niepodważalne - urwał na chwilę. - Jak wiecie, co roku do naszej Akademii trafia dwójka Czytelników z Lasu za Światem. - Lisa i Adelia drgnęły - Nasz świat znają jedynie z książek i obrazków, ale mają takie same cele i takie same szanse, aby zostać kiedyś sławnymi bohaterami baśni - mówił łagodnie. - Nie powiedziałbym - prychnął Kastor, a Polluks spiorunował go wzrokiem. Niektórzy uczniowie zaczęli szeptać gorączkowo, wpatrując się w dwie dziewczyny z Gawaldonu. Lisa zacisnęła zęby z irytacją, a Adelia próbowała ukryć twarz za włosami, ale wtedy Polluks odezwał się po raz kolejny. - Są tacy sami jak wy i macie traktować ich sprawiedliwe. Wszyscy zostaliście wybrani, aby stać na straży równowagi między dobrem i złem, więc powinniście szanować się nawzajem, niezależnie od tego po której stronie jesteście ani skąd pochodzicie. Jeśli ta równowaga zostałaby zachwiana, nasz świat uległby zagładzie - zakończył ponuro. Lisa skrzywiła się. Nie chciała uprzejmości aroganckich księżniczek i nadętych książąt, nie chciała stać na straży żadnej równowagi. Miała zamiar wrócić do domu i zrobi to. Żeby pozbyć się napiętej atmosfery, Polluks uśmiechnął się i znowu przybrał jak najmilszy ton głosu. - W tej Akademii każde z was ma szansę na zostanie kimś wielkim. Najlepsi w przyszłości staną się wspaniałymi księżniczkami i okrutnymi czarownikami, rycerzami i wiedźmami, ludźmi, którzy na zawsze zapiszą się na kartach historii... - NATOMIAST NAJGORSI SKOŃCZĄ JAKO ŚWINIE I CHWASTY, TO CHYBA JASNE - wtrącił się bardzo głośno Kastor, a jego brat zamknął oczy jakby modlił się o cierpliwość. Adelia zamrugała zdezorientowana i rozejrzała się po ubranych na czarno uczniach, żeby zobaczyć, czy oni również nie rozumieją tych słów. Dreszcz przeszedł jej po plecach, gdy zauważyła, że nikt nie wyglądał na zdziwionego. Także Lisa zastanawiała się o co mogło chodzić Kastorowi, więc nachyliła się do Alana, żeby go o to zapytać. - Świnie i chwasty? Ale w jakim sensie? - jej zielone oczy odbijały migoczące światło pochodni, a rude brwi były nieznacznie zmarszczone.
  8. Natalia/Jolanta Wzrok Natalii co chwilę wędrował w stronę Crystal. Kobieta była wciąż blada, ale spokojniejsza i mogła mieć tylko nadzieję, że nie dręczą ją zbyt okrutne koszmary. Nadzieja matką głupich, mawiają, ale czego innego miała się trzymać, kiedy i tak nie byłaby w stanie jej pomóc. Uniosła nieco głowę i spojrzała na Goldinga. Oczywiście była zmęczona, ale miała w tej pracy prawdziwe doświadczenie. Wieloletnie. Byłaby w stanie sobie poradzić z o wiele cięższymi sprawami, gdyby tylko znajdowała się w swoim ciele. Ale teraz, w tej sytuacji, skoro miała możliwość zregenerowanie tej jakże kruchej ludzkiej powłoki, mogła z tego skorzystać. Ufała mu tak samo jak Magdalene, Cadance, czy Twilight. - Jak wiesz, wkrótce odbędzie się szczyt, co oznacza wiele spraw do załatwienia. W tej chwili potrzebuję jedynie potwierdzić Twilight, Paulinie, jak została tam zapisana, że otrzymałam jej raport, oraz dowiedzieć się w jaki sposób i kiedy dokładnie prezydent Ameryki ma zamiar przyjechać do Polski. Poinformował mnie o zmianie planów, aczkolwiek nie trudził się wyjaśnieniem szczegółów. Napisał bezpośrednio do mnie, a nie do sekretarki, więc kultura nakazuje zachowanie się w sposób podobny - wyciągnęła w jego stronę swój telefon. To nie były rzeczy trudne i wymagające dużego doświadczenia, ale właśnie takie najbardziej nużyły. Magda Magda skinęła powoli głową, obserwując Annę uważnie. Wyraźnie widziała jak bardzo zdenerwowana była, nawet, jeśli sama nie byłaby w stanie dokładnie powiedzieć z jakiego powodu. Jedno było pewne - nie miało to nic wspólnego z Natalią, więc nie powinno jej interesować. Powstrzymała ciekawość i spojrzała na Snow, pokazując jej, że nie ma nic przeciwko temu, aby poszła. Była tylko jedna sprawa, którą chciała załatwić. - Anno, mogę cię prosić, byś później odprowadziła Ewelinę do gabinetu premier, prawda? - zapytała na dobrą sprawę retorycznie. Cloud na chwilę odwróciła wzrok od ekranu, żeby na nie spojrzeć, ale nie pozwoliła sobie na długie roztargnienie.
  9. Ceremonia Powitalna Gdy Alan pocałował Lisę w rękę, ta szybko ją cofnęła i spojrzała na niego z niedowierzaniem. Chciała tylko zwykłego uścisku dłoni, ale mogła się spodziewać, że to nie byłoby dość książęce. Coś takiego powinno ją zdenerwować, w każdym innym przypadku na pewno tak by było, ale teraz nie czuła nic więcej ponad lekką irytację i rozbawienie. Być może to ta śmieszna sytuacja. Być może nadzieja, że wkrótce i tak jej tu nie będzie. W każdym razie nie miała ochoty wszczynać kłótni, nawet wtedy, kiedy chłopak wplątał jej różę we włosy. No i dobrze, niech tak będzie, chociaż pewnie wyglądała głupio. Słysząc jego następne słowa, te o zbrojowni i ucieczce, nie mogła ukryć tego, że nieznacznie posmutniała. Zmarszczyła brwi i wydęła usta, a potem uśmiechnęła się, już z trochę większym trudem. - Nie przejmuj się. Czego byś nie zrobił, wróżki i tak by mnie dopadły. Powinnam być wtedy w pokoju - powiedziała nieco wymijająco, nie chcąc zdradzać swoich planów, a potem znowu lekko go szturchnęła, unosząc rękę do kwiatu, który miała na głowie. - Bardzo miłe z twojej strony, ale mogę ją za chwilę zdjąć, nie? To niewygodne. Zanim zdążyliby powiedzieć coś jeszcze, przysiadła się do nich Sophie. Lisa wychyliła się lekko, żeby spojrzeć na nią z nieco zirytowanym wyrazem twarzy. No naprawdę, była aż tak zdesperowana? Chwilę później wszystko stało się jasne. Oni się znali i to najwyraźniej od dzieciństwa. Byli rodziną, czy po prostu pochodzili z tego samego miasta, a ciemnowłosa księżniczka była nim zauroczona? Raczej ciężko jest mi sobie wyobrazić, że ktoś wygaduje takie okropne rzeczy o swoim krewnym. Przypomniała jej się Nancy. No dobra, może nie aż tak ciężko. Z drugiej strony nigdy nie lubiła dziewcząt, które o względy swojego zauroczenia starały się podstępami i manipulacjami. Nie żeby ona miała jakiekolwiek doświadczenie. Dla Lisy zawsze były ważniejsze sprawy niż chłopcy, którzy i tak nie zwracali na nią uwagi. Właśnie wtedy nauczyciele zarządzili początek Ceremonii i do przodu wystąpił dwugłowy pies. Większość zawszan umilkła z szacunkiem, ale ona nie widziała problemu w szeptaniu, skoro i tak takie uroczystości zaczynały się zawsze od nudnych bzdur. Szczególnie w takiej szkole jak ta, tego była pewna. - Dlaczego zrobiłaś się nagle taka miła, Sophie? - zapytała cicho, spoglądając to na nią, to na niego. - Przed chwilą nazywałaś Alana wielkim łamaczem serc i chciałaś, żebym oddała ci jego różę. Lekka hipokryzja - zmrużyła oczy, a potem uśmiechnęła się nieznacznie do chłopaka. - Nie wydajesz się być taki, jak cię opisywała. Może uda nam się kiedyś porozmawiać w trochę lepszych warunkach - wyplątała kwiat z włosów i oparła się wygodniej o ławkę, przy okazji jeszcze bardziej wciskając Aidana w jej oparcie. Wątpiła, by naprawdę miała jeszcze szansę na rozmowę z Alanem. Jutro będzie z powrotem w domu, prawda? Przez cały ten czas chudy zawszanin obok nich wyglądał na zażenowanego, jakby nie wiedział, czy powinien wtrącać się w tę rozmowę, czy nie. - Jestem Aidan - szepnął ostatecznie z nieśmiałym uśmiechem i z trudem wyciągając rękę do Lisy. Ruda dziewczyna uśmiechnęła się po raz kolejny i energicznie ją uścisnęła. - Lisa - odpowiedziała, a potem zamilkła. Może usłyszy na tej Ceremonii coś przydatnego. Stephanie strzelała wzrokiem od przygarbionej Adelii do Sophie, która wtrąciła się w rozmowę Lisy i tego księcia. Starała się równocześnie słuchać słów Polluksa i chyba właśnie ta mieszanka sprawiała, że rosła w niej irytacja. Jeszcze chwila i nie będzie już w stanie patrzeć na przyjaciółkę Lisy ze współczuciem, nie dlatego, że go nie czuła, ale dlatego, że nieszczególnie panowała nad swoją mimiką, kiedy była zdenerwowana. Zobaczyła, że drobna dziewczyna znowu zostaje zaczepiona przez dwie nigdziarki i być może nawet by się z tego powodu ucieszyła, w końcu rozproszy to jej uwagę i może nieco uspokoi, gdyby nie to, że jedną z nich była Margo. Wiedźma, która na pewno ją zmanipuluje. Zacisnęła pięści. Chyba będzie musiała ostrzec Elisabeth. Na scenie Polluks kontynuował. - Powtórzę to po raz kolejny, ponieważ jest to bardzo istotne - omiótł uczniów ponurym spojrzeniem - Osoba zła nie może stać się dobra, a osoba dobra nie może stać się zła - Elvira skrzyżowała ramiona i z ciekawością przekrzywiła głowę. - Jeżeli macie jeszcze jakieś wątpliwości, to nie przejmujcie się tym, ponieważ Akademia Dobra i Zła was ich pozbawi. Tutaj dbamy, aby zawszanie i nigdziarze stawali się jak najczystsi i jak najzdolniejsi w swoich dziedzinach. Urwał, żeby jego słowa dobrze wybrzmiały. Uczniowie obserwowali go z mieszanką zadowolenia i niepokoju. Oczywistość wypowiedziana z taką pewnością stawała się gryząca. Adelia wypuściła długo wstrzymywany oddech i szepnęła cicho, bardziej do siebie, niż do nigdziarzy naokoło. - Nie jestem zła. Margo nachyliła się do niej z nieco wredną miną. - Najwyraźniej jesteś, skoro Dyrektor to w tobie zobaczył. Adelia poczuła się jakby osaczona, próbowała to wszystko zrozumieć, ale nic nie miało sensu. - Ale co on we mnie zobaczył? - wykrztusiła w końcu płaczliwym tonem. - Tego musisz domyślić się sama. Prawie podskoczyła, kiedy usłyszała przy uchu chrapliwy głos Judith. Spojrzała w jej poważne, błyszczące oczy, wielkie i ciemne. Przełknęła ślinę i wbiła wzrok we własne kolana. Nawet jeśli uda im się wrócić do domu, to pytanie będzie prześladować ją do końca życia. Powoli podniosła głowę i poczuła czyjeś spojrzenia, tym razem od strony sceny. Nauczyciele zła wpatrywali się w nią, na pewno z powodu wcześniejszego incydentu. Profesorowie dobra natomiast odszukiwali wzrokiem Lisę. Nie mieli racji. Żadne z nich nie miało racji.
  10. Ceremonia Powitalna Elisabeth lawirowała zręcznie pomiędzy ławkami, dość szybko, żeby zdążyć zająć miejsce obok Alana zanim któryś z nauczycieli zacząłby mówić. Podeszła do białej ławki, mając na twarzy lekki uśmiech, wywołany głównie tym, że przed chwilą utarła nosa przemądrzałej księżniczce. Potem machnęła lekko ręką na Aidana, a ten odsunął się nieco, zaskoczony, ale również zainteresowany. Dzięki temu Lisa mogła wepchnąć się pomiędzy nich i wyciągnąć opaloną, piegowatą dłoń w stronę chłopca, który wcześniej rzucił jej różę. Prawdopodobnie przypadkiem, ale czy to było ważne? - Cześć - powiedziała w miarę cicho, ale bez żadnych widocznych śladów stresu. Co jak co, ale problemów z zawieraniem znajomości nie miała nigdy. Nawet jeśli książę okaże się taki jak opisywała go Sophie, czyli skrzywi się, karząc jej sobie pójść, to i tak się tym nie przejmie. Nie zamierzała zabawić tu długo, a nawet gdyby miała, to nigdy się za bardzo nie przejmowała tym, co inni o niej myślą. Miała jednak wrażenie, być może naiwne, że on wcale taki nie jest. - Jestem Elisabeth, ale możesz mówić Lisa. Z Lasu za Światem - powiedziała, unosząc lekko brwi i przechylając głowę. - Złapałam twoją różę. - dodała, podnosząc lekko do góry biały kwiat. - To znaczy, w sumie to nie miałam wyjścia, wpadła mi we włosy - kąciki jej ust lekko zadrżały. - Pewnie chciałeś ją rzucić do kogoś innego, co? - dodała bez śladu żalu w głosie. Wydawała się raczej rozbawiona i szturchnęła go lekko łokciem w bok. - Jeśli chcesz zmienić tę decyzję, to możesz, nie obrażę się - położyła kwiat na jego kolanach. Co ja robię? - pomyślała Lisa z mieszaniną rozbawienia i zażenowania samą sobą. Co ona robi? - pomyślał Aidan z niedowierzaniem. Super - pomyślała Stephanie, obserwując Lisę z daleka i ledwo powstrzymując śmiech. Mniej więcej w tym czasie profesor Dovey wystąpiła lekko do przodu i łagodnie zakomunikowała początek Ceremonii Powitalnej. Większość uczniów zamilkła, gdzieniegdzie tylko rozlegały się rozmowy, na tyle ciche, że nie budziły niczyjego zdenerwowania. Na pękniętej w połowie scenie, wykonanej ze srebrnego kamienia, nauczyciele zaczęli powoli gromadzić się bliżej jej środka. W większości uśmiechali się oni lekko do uczniów, jedynie niektórzy profesorowie Zła zachowywali surowe wyrazy twarzy. Wyróżniał się Gwidon Angle, który wciąż w niepokojący sposób przyglądał się zawszanom. - Witamy w Akademii Dobra i Zła - powiedział miło przyjemniejszy z dwóch psów, a potem przesunął wzrokiem od jednej strony sali do drugiej. - Nazywam się Polluks i jestem mistrzem Ceremonii Powitalnej - w ławkach nigdziarzy jakiś chłopak szturchnął drugiego ze śmiechem, na co ten odpowiedział mu z całej siły kopiąc go w łydkę. Kastor obrzucił ich wściekłym spojrzeniem, a ci natychmiast się uspokoili. - A JA JESTEM KASTOR, POMOCNIK MISTRZA CEREMONII POWITALNEJ I WYKONAWCA KAR DLA TYCH, KTÓRZY ŁAMIĄ REGULAMIN ALBO MNIE DENERWUJĄ - powiedział głośno i warkliwie ciemniejszy pies. Dwaj nigdziarze, którzy przed chwilą się wygłupiali, skulili się w sobie. Adelia zacisnęła dłonie na drżących kolanach i poszukała wzrokiem Lisy, ale jej nie znalazła. Zobaczyła za to tę księżniczkę, z którą wcześniej siedziała. Teraz zajmowała ławkę samotnie i patrzyła się na nią z troską, jakby w zastępstwie. Adelia uśmiechnęła się słabo w odpowiedzi, choć nie czuła się do końca pocieszona. Spora część nigdziarzy wyglądała na wystraszonych, jednak Elvira do nich nie należała. Wciąż nie sprawiała wrażenia poruszonej i obojętnie obserwowała Kastora i Polluksa. Za to Alisa, siedząca w pierwszych ławkach, uśmiechała się tajemniczo, gdy żółtymi oczami śledziła ruchy nauczycieli na scenie. Czarne włosy opadały jej na ramiona i twarz jak woal. Wydawała się być z czegoś zadowolona. - Kastorze... - powiedział łagodnie Polluks, a potem kontynuował swój wywód. - Chciałbym na początek przypomnieć wam wszystkim, dlaczego się tutaj znaleźliście. Jak wiecie, wszystkie dzieci rodzą się z jednoznacznie dobrą lub złą duszą. Zawszanin nie może stać się nagle nigdziarzem, a nigdziarz zawszaninem. Niektóre dusze są jednak wybitnie mocno oddane jednej ze stron, niektóre osoby niezwykle utalentowane. Właśnie tacy ludzie stają się w przyszłości bohaterami baśni i takich Dyrektor Akademii odnajduje, abyśmy mogli odpowiednio przygotować ich do spotkania z przeznaczeniem. Stephanie wpatrywała się w scenę ze zmarszczonymi brwiami, chociaż większość pozostałych księżniczek była kompletnie niezainteresowana tymi słowami, jakby wiedziały o tym od dawna. Poza jedną. Magdalene siedziała na ławce obok swojego brata i opuściła lekko głowę, tak, żeby część starannie ułożonych włosów opadła jej na twarz. Nikt nie musiał widzieć ponurego błysku w jej oczach. Przyniosłoby to więcej problemów niż korzyści.
  11. Ceremonia Powitalna Kiedy tylko Alan usiadł na białej ławce, miejsce koło niego zostało zajęte przez Aidana. Był nieco zaczerwieniony i drżał z ekscytacji. - Widziałeś, Alan? Widziałeś? - mówił szybko. - Moja róża poleciała na ziemię, ale któraś dziewczyna naprawdę chciała ją złapać! Nie jest tak ładna, jak wszystkie księżniczki, ale to nic złego, wydaje się naprawdę fajna! - zniżył lekko głos. - Myślisz, że powinienem z nią porozmawiać po Ceremonii? To znaczy... no wiesz... może jej się spodobałem albo coś... - uśmiechnął się nieśmiało. Naokoło nich książęta pozwalali aby otoczyły je księżniczki, które chciały siedzieć jak najbliższej chłopców, którzy rzucili im róże. Aria siedziała pomiędzy Daylą, a Julianem. Rozmawiali ze sobą, mając na twarzach szczere uśmiechy, ich ręce delikatnie stykały się ze sobą. Vivienne otwarcie pozwalała adorować się Abraxasowi, patrząc przy tym z wyższością na inne zawszanki. Damien zamiast podejść do Sophie, usiadł obok swojej siostry, a Lucinda próbowała zainteresować sobą Edwarda, który, choć odpowiadał jej uprzejmie, nie wyglądał na do końca z tego powodu zadowolonego. Ambrosius oczarowywał Constantine, a Emeralda podeszła niemal władczo do Eryka i usiadła obok z lekkim uśmiechem na pełnych ustach. Rywalizacja już się rozpoczęła. W tym właśnie czasie Elisabeth i Stephanie siedziały razem blisko granicy między dobrem a złem i rozmawiały o błahostkach, takich jak zachowanie którejś z zawszanek, czy wygląd płaskorzeźb po stronie nigdziarzy. Obydwie zamilkły raptownie, kiedy zbliżyła się do nich Sophie. Patrzyły na nią z jawną niechęcią, ale gdy Stephanie mogła mieć jakieś podstawy do tego, by nie pałać do niej sympatią, Lisa po prostu czuła, że nie jest to osoba z którą chciałby mieć do czynienia. - Tak - odpowiedziała ostrożnie ruda dziewczyna, słysząc, że Sophie pyta ją o imię. Chwilę później zmrużyła oczy i poczuła rosnącą irytację - Nie potrzebuję twojego współczucia - powiedziała twardo, wiedząc, że pewnie i tak nie było ono szczere. Nie ufała takim dziewczynom jak ona. Zanim zdążyłaby dodać coś jeszcze, wtrąciła się Stephanie. - A niby dlaczego Lisa miałaby oddawać ci tę różę? To teraz jej kwiat, wpadł jej przecież we włosy. Poza tym, od kiedy jesteś taka miła dla plebsu, co? - zapytała, marszcząc brwi. - Nie powinnaś teraz oczarowywać jakiegoś księcia? - dodała ironicznie. Elisabeth słuchała jej uważnie, wbijając w nią spojrzenie swoich zielonych oczu. Potem ponad jej ramieniem zauważyła chłopca, do którego wcześniej machała. Wyglądał na spokojnego i miłego i chociaż Lisa zazwyczaj nie oceniała ludzi po pozorach, poczuła, jak wzbiera w niej sympatia. Za to Sophie brzmiała zupełnie jak te intrygantki w Gawaldonie, które zrobiłyby wszystko, by zdobyć jakiegoś chłopca. To było po prostu niesprawiedliwe i niewłaściwe, nawet jeśli Lisa w ogóle nie szukała miłości. - A co do mojego "złamanego serca" - zaczęła znowu, obracając się do Sophie. - To nie musisz się o to martwić, poradzę sobie. Skoro ten chłopak jest takim oszustem... - dodała, wstając. Sama nie miała pojęcia dlaczego to robi, znowu dała się ponosić emocjom. - ...to może powinnam osobiście się z nim rozmówić, co? Dziewczyny nie lubią, kiedy ktoś się nimi bawi - dodała, ale swój ognisty wzrok wbijała w Sophie, a nie w księcia. Czując rozpierającą ją energię odwróciła się w stronę ławki na której Alan siedział w towarzystwie Aidana. Stephanie najpierw uniosła wysoko brwi, a potem uśmiechnęła się lekko i spojrzała na Sophie - No widzisz, już nie musisz się tym przejmować, Lisa na pewno się z tym chłopakiem rozmówi - powiedziała zawadiacko, krzyżując ramiona. - I to wszystko dzięki tobie, być może uchroniłaś ją przed zranieniem. To był prawdziwie dobry uczynek - dodała z ironią. W tym właśnie czasie, po stronie nigdziarzy, Adelia obserwowała całe to zajście z nieco zmartwioną miną. Nie słyszała dobrze słów, jakie padły, ponieważ wokół niej panował szum rozmów ubranych na czarno uczniów, ale widziała, że Lisa jest zdenerwowana. O co mogło chodzić? Miała nadzieję, że nie miało to związku z ich powrotem do domu, ponieważ miała ogromną nadzieję, że uda im się to już dzisiaj w nocy. - Jeśli masz z taką miną wpatrywać się w zawszan, to lepiej nie rób tego w ogóle - nad jej uchem rozległ się chrapliwy głos Judith. - Bo robisz wstyd nam wszystkim. Odwróciła się wystraszona, ale Judith nie wyglądała na tak rozgniewaną jak zazwyczaj. W jej ciemnych oczach zobaczyła odbicie swojej własnej delikatnej twarzy i doszła do wniosku, że nigdziarka wyglądała niemal na... smutną. Ale to przecież nie było możliwe, ona była wiedźmą. - Jak wrócimy do pokojów, to coś ci opowiem - dodała Margo, wychylając się do niej nieco. Adelia nie miała pojęcia co może odpowiedzieć, więc jedynie przełknęła ślinę i skinęła głową. Na scenie nauczyciele powoli przygotowywali się do rozpoczęcia Ceremonii Powitalnej. Niektórzy profesorowie z Akademii Zła zaczynali się niecierpliwić, ale Klarysa Dovey nalegała, aby dać uczniom jeszcze trochę czasu. - A co to ma być? Kawiarenka? Podyskutują sobie później - warknął Kastor, a dzielący z nim ciało Polluks spojrzał na niego z cieniem uśmiechu na ustach. - Klaryso, myślę, że Kastor mimo wszystko ma trochę racji - powiedział, ale jego głos brzmiał o wiele przyjemniej, był spokojny i ciepły. Dziekan Dobra nie miała innego wyjścia, skinęła głową i odwróciła się w stronę uczniów.
  12. Lisa uśmiechnęła się lekko pod nosem i wymruczała, wystarczająco cicho, by usłyszał to tylko Alan: - To może ty go przytrzymasz, a ja wybiję mu zęby, co? Przed nimi Stephanie cały czas szturchała Adelię w bok, najwyraźniej próbując coś z niej wydusić, aż w końcu drobniejsza dziewczyna zaczęła się śmiać i pochyliła do niej, żeby szepnąć jej coś na ucho. Vivienne przeczesywała palcami jasne włosy, Judith przeglądała podręcznik, a Margaret obserwowała zarumieniona jak Gilbert przeciąga się parę ławek dalej. Pollux szeptał coś ze zdenerwowaniem do Abraxasa, a Gryfoni tworzyli normalny dla nich szum niedostatecznie cichych rozmów. Jedynie Tom Riddle wydawał się być absolutnie spokojny i w pełni przygotowany do dalszych zajęć, stojąc prosto i dumnie z dłońmi złożonymi na ciemnym blacie. Rozgardiasz przerwał dopiero profesor, który podszedł energicznie z różdżką w ręku w kierunku tablicy. - Nasza druga godzina zajęć, moi drodzy, nie będzie już skupiała się wokół praktyki - zaczął, a Stephanie uśmiechnęła się, najwyraźniej z ulgą. - Poświęcimy ją na dokładne przypomnienie sobie zagadnień związanych ze smoczą krwią i niektórymi innymi składnikami eliksirów, ponieważ nadchodzi pora na pierwszy w tym roku większy esej, który będziecie musieli napisać - Stephanie zmarszczyła brwi, a po stronie Gryfonów rozległy się teatralne jęki. - Proszę o spokój. Praca pisemna jest ważną część egzaminu Standardowych Umiejętności Magicznych! Jak wiecie, może być to albo przepis eliksiru albo esej tematyczny - wyjaśnił profesor, odwracając się w ich stronę, po tym jak na tablicy pojawiły się świecące słowa "Smocza Krew - pozyskiwanie, właściwości i zastosowania". Lisa miała ochotę uderzyć swoim świeżo zagojonym czołem w biurko. Nienawidziła pisania esejów, które najczęściej dotyczyły jakichś okropnie nudnych tematów. - Mam nadzieję, że w tym roku trafi nam się przepis - powiedziała zdołowanym tonem.
  13. Ceremonia Powitalna Słysząc słowa Crystal, Lady Lesso skrzyżowała ramiona na piersiach i obojętnie spojrzała w drugą stronę, przyglądając się teraz uczniom Akademii Dobra. Profesor Dovey ukryła uśmiech i przechyliła się nieznacznie w stronę Dziekan Zła. - Nie bądź dla niej tak surowa, Crystal - powiedziała miło. - Któregoś dnia pewnie zostanie twoją następczynią. Jeśli nawet Lady Lesso to usłyszała, bowiem Klarysa nie dbała o to, żeby ściszyć głos, nie zareagowała w żaden sposób. Drzwi otworzyły się i do środka wpadli książęta, malowniczo się ze sobą pojedynkując. Większość z nich była niesamowicie przystojna, mieli jedwabiste włosy, wspaniałe mięśnie, dumne postawy i uśmiechy, które mogłyby zmiękczyć nawet najbardziej chłodne damskie serca. Zaprezentowali księżniczkom doskonały pokaz szermierki, a na koniec zatknęli swoje miecze za pasy i wyciągnęli piękne róże, rozglądając się po dziewczętach i szukając tej jedynej. Większość dziewcząt uśmiechała się teraz uroczo, przykładając ręce do serc lub łagodnie wyciągając drobne dłonie w ich stronę, zachęcając do wręczenia im kwiatu. - Co się dzieje? - zapytała Adelia, obserwując to wydarzenie szeroko otwartymi oczami. Musiała przyznać, że i jej mocniej zabiło serce na widok tylu przystojnych książąt, ale żaden z nich nawet nie patrzył w stronę nigdziarzy, czemu trudno było się dziwić. To nie ważne - mówiła sobie. - Jutro już nas tu nie będzie. Margo, która siedziała obok niej, otwarcie prychnęła. - Rzucanie róż, wybieranie damy serca i inne obrzydliwości zawszan. Tak naprawdę to nie ma żadnego celu, tylko robią z siebie kretynów - mruknęła nisko i zmrużyła oczy. Spora część uczniów zła zaczęła otwarcie syczeć i buczeć, by w ten sposób okazać swoją pogardę, przynajmniej dopóki nie zostali uspokojeni przez wilki. Sava, siedząca obok Alisy, uśmiechnęła się do niej, prezentując ostre, jakby spiłowane zęby. - Żałosne - powiedziała wystarczająco głośno, by usłyszała to cała sala, na co niektóre księżniczki rzuciły jej krótkie, obrażone spojrzenia. Gilbert również cicho podśmiewał się z tradycji zawszan, dopóki siedzący obok niego Raver nie uciszył go jednym spojrzeniem. Chwilę później zaczął przyglądać się lecącym różom z nieznacznie uniesionymi kącikami ust. Także Elvira, siedząca między Kim i Walburgą, cicho przedstawiła własną opinię, mówiąc to, co pomyślała już wcześniej. - Przerost formy nad treścią - nie brzmiała na tak zdenerwowaną jak większość nigdziarzy, raczej na lekko rozbawioną. - Ciekawe, czy te róże mają kolce - powiedziała Kim z zaciekawieniem, unosząc się lekko. - Czy jest szansa na to, że którejś księżniczce wbiją się one w dłoń i jej dziewicza krew splami biały marmur. Elvira powoli odwróciła głowę i spojrzała na nią ostrożnie. Najwięcej jednak działo się po stronie Dobra. Tak naprawdę tylko część książąt zdecydowała się na rzucenie róży do konkretnej księżniczki. Niektórzy, tak jak Alan, pozwolili, aby pokierował nią los, bądź zdesperowane do złapania którejś z nich dziewczęta. Abraxas od razu łagodnie skierował swoją w stronę Vivienne, która wstała, by z gracją ją złapać i równie elegancko powąchać, przy okazji rzucając mu pełne czułości spojrzenie. Ciężko było stwierdzić, czy ich miłość była prawdziwa, czy po prostu pławili się we wzajemnej doskonałości, w każdym razie ciężko było zaprzeczyć, że do siebie pasowali. Ambrosius zastanawiał się, kto najbardziej zasługuje na jego kwiat, aż ostatecznie jego wzrok przykuła drobna księżniczka, opalona, z burzą pięknych, wiśniowych loków i niezwykłymi fioletowymi oczami. Julian nie musiał się zastanawiać. Kiedy tylko wypatrzył Arię, uśmiechnął się do niej, ona odpowiedziała mu tym samym i wkrótce dzierżyła w dłoni różę, tą, na której zależało jej najbardziej. Wyboru dokonali także Leon o niezwykle młodzieńczym wyglądzie, wybierając Daylę o delikatnej urodzie, oraz książę Edward, który zdecydował się po prostu na podarowanie róży najbliższej pięknej księżniczce, jaka wpadnie mu w oko. Będzie miał jeszcze czas na wybranie swojej prawdziwej damy serca, chciał przecież najpierw lepiej je poznać. Jego róża poleciała do Lucindy, która była tym wniebowzięta i zalotnie poprawiła swoje jasne włosy. Reszta róż została rzucona trafem losu, choć książęta starali się kontynuować mówienie formułki "O pani!", aby dziewczyna, która ją złapie, mogła poczuć się wyjątkowa. Hector umyślnie rzucił własną pomiędzy rudowłosą Monicę i ciemnowłosą Magdę, czekając na wynik i wyglądał na zadowolonego, kiedy poważna księżniczka złapała ją powoli w swoją bladą dłoń i spojrzała z zaciekawieniem w jego stronę. Monica wyrwała się w stronę najbliżej lecącej róży, która okazała się pochodzić od Odiona i wydawała się być szczęśliwa, że w ogóle jakąś ma. Emeralda umyślnie przesunęła się w taki sposób, aby w jej ręce wpadł kwiat księcia Eryka z Tęczowych Bryz i była dumna z siebie, że udało jej się ją złapać zanim mogłaby to zrobić Nerysa. Księżniczce z Nibylandii trafiła się róża Kato, na co ten uśmiechnął się do niej lekko, wzruszając ramionami. Śliczna zawszanka zamrugała powoli i spuściła wzrok, aczkolwiek patrzyła na roślinkę z zadowoleniem, jakby tak naprawdę nie było dla niej istotne, kto ją rzucił. Bezpośrednio do Sophie poleciał kwiat księcia Damiena, który patrzył dość obojętnie na jego lot. Kiedy księżniczka ze Śnieżnych Wzgórz go złapała, Magdalene odwróciła się do niej i spojrzała na nią z nieco zmarszczonymi brwiami. Ewidentnie nie do końca jej się to podobało. Róże frunęły do uczennic i niektóre z nich musiały również pojawić się w zasięgu Stephanie i Lisy. Obydwie dziewczyny od początku obserwowały to przedstawienie na zmianę marszcząc brwi i powstrzymując chichot. Wzrok Elisabeth cały czas wędrował w stronę Adelii, przynajmniej dopóki nie zobaczyła jak Stephanie wyrywa się do przodu i łapie jeden z kwiatów, który właśnie miał upaść na ziemię. Miał on przyjemny, herbaciany odcień Lisa prawie otworzyła usta ze zdziwienia. - Po co to zrobiłaś? - zapytała, a kąciki jej ust zadrżały. - Bo lubię ten kolor - wzruszyła ramionami, siadając z powrotem i szarpiąc za płatki róży. Spojrzała na Lisę. - No co? Daj spokój, nawet nie wiem kto ją rzucił. Ale mam! - uniosła ją nieco do góry w przesadzonym geście zwycięstwa. - Może jednak nie jestem takim dziwakiem! Lisa tym razem nie mogła powstrzymać cichego śmiechu. Zamknęła oczy, kręcąc głową, ale sekundę później otworzyła je, wydając z siebie zdziwione westchnięcie. - Ej! - podniosła dłonie do włosów i wyczuła w nich zaplątaną różę. Teraz przyszła kolej Stephanie na chichot. Lisie udało się w końcu ją wyciągnąć i zauważyła, że miała ona charakterystyczny biały kolor. - Ta księżniczka z naszego pokoju prosiła, żebym jej powiedziała, gdy taką zobaczę - powiedziała niejasno jej współlokatorka. - Ale wiesz co? Mam to gdzieś. Widziałaś, kto ją rzucił? - zanim zdążyła odpowiedzieć, Stephanie kontynuowała. - Bo ja tak. Od początku się wyróżniała, więc zauważyłam, kto ją trzymał. Tamten chłopak tam - wskazała jej głową na Alana. Lisa nie wiedziała za bardzo jak ma zareagować, więc po prostu uniosła opaloną rękę i lekko do niego pomachała. Zaraz potem odwróciła się i odszukała wzrokiem Adelię. Jej przyjaciółka wciąż miała lśniące od płaczu oczy, ale kąciki jej ust nieco się uniosły, kiedy Lisa pokazała jej różę i wzruszyła ramionami. Czego Lisa nie mogła wiedzieć to tego, że chociaż Adelia cieszyła się z jej uśmiechu i sama nieco zachichotała, gdy zobaczyła jak kwiat wpada jej we włosy, to tak naprawdę czuła narastające mdłości. Nie miała pojęcia, czym były one spowodowane. Mogła to być zazdrość, ponieważ ona siedziała na brudnej ławce upchnięta między przyszłe wiedźmy z baśni, podczas, gdy jej ruda przyjaciółka uczestniczyła w dziwnej, ale wciąż raczej radosnej tradycji dobrych bohaterów. Być może chodziło również o zmartwienie, irracjonalne podejrzenie, że może Lisie jednak spodoba się bycie księżniczką i nie pomoże jej wrócić do domu. Cokolwiek to jednak było, podpowiadało jej, że Elisabeth z Gawaldonu nie powinna uczestniczyć w czymś takim. Jeśli ona na to nie zasługiwała, to Lisa tym bardziej. Lisa powinna grać w piłkę, biegać z rozpuszczonymi włosami pomiędzy kamieniczkami miasteczka i chronić ją przed chuliganami. To Adelia była delikatna jak księżniczka, a ona twarda i odważna. Za grosz uroku i dziewczęcości. Adelia westchnęła pod ciężarem swoich własnych myśli i spojrzała spanikowana w stronę Lisy, jakby spodziewała się, że ta wszystko słyszała. Ale nie, cały czas patrzyła na nią z uśmiechem, dopóki ta druga zawszanka czegoś do niej nie szepnęła. Musiały jak najszybciej wrócić do domu.
  14. Ceremonia Powitalna Uśmiech na cienkich ustach Elviry nieco się pogłębił. Przesunęła długim, chudym palcem po ramieniu Thomasa, a potem wyprzedziła ich, rzucając jeszcze przez ramię: - Widzę, że stałeś się nieśmiały. Do tego kretyna wcześniej odzywałeś się inaczej - błysnęła chytrze białymi zębami. - Czyżbym cię onieśmielała? Wkrótce Elvira zniknęła w tłumie ubranych na czarno uczniów, szybko dołączając do Walburgi i Kim. W końcu byli już prawie w miejscu, które wilki nazywały "Teatrem Baśni". Kiedy weszli do Akademii Dobra niemal wszyscy nigdziarze zaczęli syczeć na widok pięknych, bogatych zdobień i wszechobecnego porządku. Elvira jedynie zaplotła ręce za plecami, nadal wyglądając na niezwykle spokojną. Przerost formy nad treścią - myślała pogardliwie, przyglądając się płaskorzeźbom przedstawiającym księżniczki. W tym samym czasie Adelii udało się w końcu uwolnić od napierającego na nią tłumu i iść nieco bardziej z boku, na tyle, na ile pozwalały jej wilki. Bestie starannie kontrolowały kroki nigdziarzy, zabraniając im się zatrzymywać, zbyt długo przyglądać malowidłom albo odchodzić od grupy. To nie była ich Akademia, więc byli ściśle kontrolowani. Nad ich głowami zaczęły się również pojawiać wróżki, brzęcząc nerwowo. Jeden z chłopców, ten najwyższy i zwalisty, próbował nawet jedną złapać, ale dostał za to biczem po rękach. Buty Adelii stukały po marmurowych podłogach, kiedy z szeroko otwartymi oczami przyglądała się wszystkiemu naokoło. Tutaj było tak czysto, jasno i pięknie, że zaczęła drżeć od rozpierających ją emocji. Nawet pachniało wspaniale, na korytarzach roznosił się aromat kwiecistej łąki. Niektórzy uczniowie marszczyli z niezadowoleniem nos, ale ona czuła, jak rozpiera ją szczęście. Ten zamek był miejscem w którym człowiek po prostu nie mógł czuć się źle. Może oprócz Lisy - pomyślała, zagryzając wargę. - Lisa na pewno czuje się tutaj okropnie. A ja wkrótce się z nią zobaczę. Za moment. Zaczęła drżeć jeszcze mocniej, kiedy zbliżyli się do wielkich, dwuskrzydłowych drzwi. Kiedy wilk szarpnął za klamkę i otworzył je dla nich, jej dłonie były tak spocone, że co chwilę wycierała je o czarną tunikę. Kiedy uczniowie na przodzie zaczęli wchodzić do środka, krew dudniła jej w uszach. A kiedy i ona przekroczyła próg i zobaczyła Lisę, siedzącą na białej ławce w otoczeniu pięknych dziewcząt poubieranych na różowo, pod powiekami po raz kolejny tego dnia poczuła gorące łzy. Tym razem nie były one jednak spowodowane strachem. *** Lisa zaciskała dłonie na koronkach sukienki, przeczesując wzrokiem wchodzących do środka nigdziarzy. Prawie każdy wyglądał odpychająco i miał na twarzy morderczy albo złośliwy wyraz. Nie chciała sobie nawet wyobrażać, jak ciężko musiało być Adelii w tamtej szkole. Widziała dziewczynę o czarnych, lejących się włosach i żółtych oczach, która spojrzała w stronę księżniczek jak jastrząb szykujący się do schwytania ofiary. Widziała wysokiego, szczupłego chłopca o zapadniętych policzkach, którego oczy były tak onieśmielające, że nawet ona nie mogła się w nie długo wpatrywać. Zobaczyła nigdziarza, którego skóra, oczy i włosy były całkiem fioletowe. Dziewczynę z okropnie głęboką blizną na twarzy. Blondynkę o chłodnej urodzie, która spokojnie rozglądała się po pomieszczeniu, analizując jego szczegóły. Aż w końcu do środka weszła ta jedna jedyna uczennica, na którą tak bardzo czekała. - Adelia - sapnęła i już chciała wstać i rzucić się w jej stronę, ale Stephanie złapała ją mocno za ramię. - Jeśli teraz tam pobiegniesz, to was rozdzielą - wyjaśniła, widząc jej gniewne spojrzenie. No tak, wilki rzeczywiście nie wyglądały zachęcająco i Lisa cieszyła się, że praktycznie żaden z nich nie zwrócił uwagi na cicho przemykającą się między uczniami Adelię, która brnęła właśnie w stronę granicy, do niej. Miała łzy w oczach i ruda dziewczyna sama poczuła, że w gardle coś ją piecze. W ten właśnie sposób wiedźma i księżniczka, jak nazywali je w szkołach, stanęły w miejscu, gdzie biały marmur spotykał się z ciemnym, brudnym kamieniem i padły sobie w ramiona, jakby nie widziały się przez całe lata. Lisa położyła dłoń na wilgotnych, klejących się lokach Adelii, chcąc siłą swojego uścisku pokazać jej, że z nią będzie zawsze bezpieczna. Adelia owinęła chude ręce wokół jej talii, tam gdzie znajdowała się idiotyczna wstążka, i znaczyła jej piegowatą szyję łzami. Nauczyciele i uczniowie obserwowali to z zaniepokojeniem, niektórzy nawet ze złością, ale dziewczęta nie zrobiły nic niezgodnego z zasadami, każda znajdowała się na swojej połowie sali. - L... Lisa, pomóż mi - szeptała drżącym głosem Adelia. - Chcę wrócić do domu. Tam jest s...strasznie, nie każ mi tam wracać. Brzmiała na tak zrozpaczoną, że nawet Stephanie poczuła wzruszenie i owinęła ramiona wokół swojego brzucha, obserwując je ze zmartwieniem. - Ja też chcę wrócić do domu - odpowiadała gorączkowo Lisa, również szeptem. - Nie podoba mi się tu, ale w tamtej szkole na pewno jest o wiele gorzej. Och, Adelia, proszę nie martw się. Wszystko będzie dobrze, rozumiesz? Poradzimy sobie razem, nawet jeśli nas rozdzielili. Dziewczyna w czarnej tunice pokiwała szybko głową, odsuwając się nieco, żeby spojrzeć przyjaciółce w twarz. - P....proszę, powiedz mi, że na pewno się stąd wydostaniemy. - Adelia... - Lisa mówiła z trudem przez zaciśnięte gardło. Wtedy właśnie biały wilk stwierdził, że przyszła pora na zakończenie tej krępującej zawszan i nigdziarzy sytuacji i podszedł do nich, żeby zabrać Adelię z dala od granicy. Dziewczyna pisnęła i uczepiła się mocno sukienki Lisy. Ta, wystraszona, nachyliła się szybko do jej ucha, żeby szepnąć jej słowa, których nie mogła dosłyszeć nawet Stephanie. - Przyjdę po ciebie w nocy. Znajdę jakiś sposób, żeby się tam dostać, słyszysz? Obiecuję. Jesteśmy przyjaciółkami, Adelia, musisz być silna... Potwór ostatecznie rozdzielił dziewczyny i odszedł posadzić Adelię obok Judith i Margo. Lisa chciała w pierwszej chwili pójść za nią, ale Stephanie znów złapała ją za rękę, powstrzymując zanim zdążyłby do nich dolecieć zdenerwowane wróżki. Ruda dziewczyna powoli osunęła się na ławkę, cały czas nie przerywając kontaktu wzrokowego z Adelią. Widziała, że jedna z nigdziarek próbowała coś do niej powiedzieć, ale dziewczyna ją ignorowała. Elisabeth uniosła zaciśniętą pięść, żeby pokazać jej, że dadzą sobie radę, ale w tej właśnie chwili usłyszała przy uchu westchnięcie Stephanie, która w końcu oderwała wzrok od niej i spojrzała na złą stronę sali. - Przecież to niemożliwe - szepnęła z mieszaniną smutku i złości, a Lisa na sekundę na nią spojrzała, widząc, że ta właśnie dziewczyna, która do tej pory nie wyglądała na zdziwioną niczym, co zobaczyła w Akademii, teraz w szoku wpatrywała się w rudowłosą nigdziarkę siedzącą zaraz obok Adelii. Na tym właśnie polegała różnica w rozumieniu prawdy, ponieważ kiedy Elisabeth i Adelia patrzyły na siebie z przeciwnych stron Teatru Baśni, mając oczy wypełnione nadzieją i sympatią, na twarzach Stephanie i Margo malowały się gniew, niechęć i żal. Kolejny krok na drodze relacji pomiędzy wiedźmą, a księżniczką, ten, który dziewczyny z Gawaldonu wciąż miały jeszcze przed sobą. Na scenie, czego prawie nikt nie zauważył, do profesor Crystal zbliżyła się Klarysa Dovey. Ręce miała złożone przed sobą w okolicy talii i obserwowała z ciekawością i pewnym zmartwieniem, jak wilk rozdziela dwie uczennice, zawszankę i nigdziarkę. - To interesujące, nieprawdaż? - zapytała uprzejmie. - Nieczęsto zdarza się, aby do Akademii trafili Czytelnicy, którzy się ze sobą przyjaźnią. Młoda nauczycielka Klątw i Pułapek, Lady Lesso, która stała zaraz obok, wyglądała jakby wahała się, czy powinna się odzywać. Ostatecznie wygrała w niej pewność siebie. - Nie sądzę, aby było to źródłem problemów, Klaryso. W miarę upływu czasu zaczną się od siebie oddalać, to naturalna kolej rzeczy w przypadku takich relacji - powiedziała ponuro, wbijając spojrzenie w drobną postać Adelii. W tym czasie do uszu uczniów dobiegło szczękanie mieczy i szybkie kroki na korytarzu. Stephanie otrząsnęła się, jakby właśnie obudziła się z transu i rzuciła Lisie szybkie spojrzenie. - O kurde, zapomniałam ci powiedzieć. - O czym? - zapytała ruda dziewczyna, mając wrażenie, że to co za chwilę usłyszy, bardzo jej się nie spodoba. - Ostatni przychodzą książęta. Wcześniej nie mogłyśmy ich zobaczyć... - Ja widziałam - przerwała jej Lisa. Cokolwiek chciała powiedzieć Stephanie, Elisabeth całkiem zbiła ją z tropu. Wyjąkała coś w stylu "Gdzie...ale...co?" i wtedy właśnie drzwi otworzyły się po raz kolejny. *** Aidan westchnął. Nie zabrał ze sobą żadnej broni, wiedząc, że i tak nie byłby w stanie pokazać księżniczkom niczego ciekawego. W dłoni dzierżył jedynie ładną, herbacianą różę, obracając ją między palcami. - W sumie to masz rację - odpowiedział, wzruszając ramionami. Im bliżej Teatru Baśni byli, tym szybszym krokiem się poruszali. Książęta idący z przodu wichrzyli sobie palcami włosy i specjalnie szczękali mieczami, aby wywołać w dziewczynach ekscytację. Każdy miał już przy pasie lub w dłoni przygotowane róże, najczęściej w kolorze głębokiej czerwieni. Wróżki i nimfy zatrzymały się w pobliżu drzwi, z uśmiechem uchylając je, aby umożliwić im wejście. Przyszła pora na przedstawienie. Część książąt przybrała odpowiednie pozy, wbiegając do sali i w teatralny sposób przystępując do pokazu szermierki. Jedynie ci na końcu zdecydowali się na zrezygnowanie ze sztuczek, po prostu przywołując na twarze jak najprzyjemniejsze uśmiechy i pewnym krokiem wchodząc do środka.
  15. Natalia/Jolanta Natalia spojrzała na Crystal, najwyraźniej wciąż męczoną koszmarami. Poradzić sobie mogła z tym jedynie Jolanta, która sama bardzo potrzebowała teraz odpoczynku. Położyła na jej czole swoją chłodną, bladą dłoń, mając nadzieję, że pomoże to choć odrobinę. Nie używała magii, nie chciała doprowadzać samej siebie do poziomu wycieńczenia. Nie miała wiele czasu, już wkrótce będzie musiała wrócić do pracy. Następnie odwróciła się w stronę Goldinga, na jej twarzy widniał zmęczony uśmiech. - Oczywiście, Golding. Każda pomoc jest teraz niezwykle ważna. Wspólnie odzyskamy nasz dom, naszą Equestrię - powiedziała cicho, celowo nie używając określeń takich jak "służyć", czy "służba". Jeśli kiedykolwiek będzie jeszcze na nie zasługiwać, to na pewno nie teraz, w tym świecie. Ostrożnie wróciła do swojego łóżka, ale nie położyła się, a jedynie usiadła, opierając o poduszkę. Z kieszeni wyciągnęła telefon, miała przecież kilka spraw do załatwienia Kancelaria Z gabinetu dobiegło krótkie "proszę". Okazało się, że i Magda i Cloud siedzą przy biurku sekretarki premier, najwyraźniej pracując. Jedynie Snow zajmowała jeden z wygodnych foteli z boku, mając do dyspozycji książki i gazety, żeby zabić czas, oraz miskę ciastek, gdyby zgłodniała. Drzwi do gabinetu Natalii były w tej chwili zamknięte, chociaż Magda była w posiadaniu klucza. Nie do końca wiadomo, czy był to szacunek, czy po prostu wygoda pracy, że nie zdecydowała, aby zajmować się wypełnianiem swoich obowiązków właśnie tam. Kiedy zobaczyła Annę, wstała, odkładając trzymaną teczkę na biurko. - Witaj - powiedziała dla zasady, ale nie czekała na odpowiedź - Wszystko w porządku? To pytanie również było formalnością. Najbardziej istotne dla niej informacje otrzymała już od Natalii za pośrednictwem telefonu.
  16. Akademia Dobra, dziewczęta Wszystkie były już prawie gotowe. Lisa ostatecznie zgodziła się na włożenie okropnych butów, chociaż chwiała się na nich jak gałąź szarpana wiatrem. Stephanie też miała problemy, ale większość swojej uwagi poświęcała teraz Sophie, obserwując ze rozbawieniem jej parasolkę. No naprawdę? Ale mimo wszystko nie odzywała się, bo przecież sama sobie mówiła, że tak będzie najlepiej. - Dasz sobie jakoś radę? - zapytała Lisę, która pokiwała głową i westchnęła. - Nigdy nie miałam jeszcze na sobie butów na obcasie. Na boisku najlepsze są korki albo tenisówki. Stephanie uśmiechnęła się, słysząc to i powiedziała coś jeszcze o grze w piłkę, ale Lisa już tego nie słuchała. Wbijała spojrzenie w mroczny zamek po drugiej stronie zatoki i zastanawiała się jak radzi sobie Adelia. Jak wiele łez już wylała? Czy nikt jej nie skrzywdził? Jak będzie wyglądać, kiedy za chwilę się spotkają? Zacisnęła niespokojnie zęby. I przede wszystkim - co zrobią? Będą musiały umówić się na noc, wymykanie się w dzień, a już tym bardziej podczas Ceremonii, było zbyt niebezpieczne. Mogły też zapytać się nauczycieli o możliwość wizyty u Dyrektora i próbę przemówienia mu jakoś do rozsądku, ale im dłużej wpatrywała się w chronioną, cienką wieżę, tym bardziej sama zaczynała wątpić w ten plan. Jej rozmyślania przerwał dźwięk otwieranych cicho drzwi i widok wysokiej nimfy, która musiała się nieco pochylić, aby wejść do środka. - Zapraszam księżniczki na Ceremonię Powitalną - powiedziała uprzejmie i delikatnie wskazała im ręką, aby wyszły na korytarz. Nie wyglądała na ani trochę zdziwioną tym, że Sophie trafiła do jednego pokoju z Lisą i Stephanie, zupełnie jakby tak właśnie miało być i jakby od dawna o tym wiedziała. Lisa poczuła, że robi jej się gorąco, serce znowu rozpala determinacją. Za chwilę zobaczę Adelię. Za chwilę. Za moment. Nie będę z tym wszystkim sama. Ona nie będzie z tym wszystkim sama. Mamy siebie nawzajem i damy sobie radę. Ruszyły na klatkę schodową. Stephanie stawiała ostrożne, małe kroki, a Lisa gnała szybko przed siebie, chociaż obcas cały czas schodził jej na bok i wykręcał nogę. Nimfa obserwowała to z niezadowoleniem i ostatecznie położyła jej rękę na ramieniu, próbując pokazać jak powinna chodzić, ale Lisa całkiem to zignorowała. Nie miała czasu na takie bzdury, równie dobrze mogła zdjąć te pantofle i znowu iść boso. Kiedy w końcu się od niej uwolniła, na schodach dołączyły do nich Magdalene, drobna dziewczyna o nieco smutnym wyrazie twarzy, oraz ta ze złotą szminką na ustach. One wyglądały jeszcze w miarę normalnie, ale kiedy wszystkie trafiły już do holu Lisa aż przystanęła, żeby przyjrzeć się w szoku tej całej bandzie księżniczek, z których jedna była piękniejsza od drugiej. Chcąc uniknąć konfrontacji z nimi, obie, razem ze Stephanie, zostały nieco z tyłu, kiedy nimfy prowadziły ich do miejsca nazywanego przez nie Teatrem Baśni. Gdy stały już przed ogromnymi, podwójnymi drzwiami oddech Lisy był mocno przyspieszony, a jej dłonie nieco spocone. Pierwszą rzeczą, jaką zrobiła po wejściu do środka było rozejrzenie się za Adelią, ale okazało się, że poza nimi i nauczycielami nie było tutaj jeszcze nikogo. Syknęła przez zaciśnięte zęby, a potem zaczęła upominać sama siebie o cierpliwości, której przecież nigdy wiele nie miała. Odetchnęła parę razy i pozwoliła sobie na przyjrzenie się temu pomieszczeniu. Było one podzielone na dwie części, na szczęście niczym nie odgrodzone. Jedna, ta w której się znajdowały, była piękna i jasna, wykończona złotymi zdobieniami, na ścianach i ławkach widniały wspaniałe płaskorzeźby przedstawiające utopijne(baśniowe, jakby to powiedziało dziecko z Gawaldonu) sceny, a w kryształowych kandelabrach tkwiły białe jak śnieg świece. Druga była o wiele mroczniejsza, ciemniejsza i bardziej zaniedbana. Ławki były ledwo ociosane i brudne, ściany pokruszone i poczerniałe, widniały na nich okropne i przerażające sceny mordów i rozbojów, na ziemi walały się okruchy skał, a metalowe kandelabry były przerdzewiałe. Lisa przełknęła ślinę. Nie chciała sobie nawet wyobrażać jak czuła się Adelia w takich warunkach. Chciała, żeby dziewczyna pojawiła się tu jak najszybciej, żeby mogła ją przytulić i zapewnić, że wszystko będzie w porządku. Ostatni raz uniosła spojrzenie do góry, wpatrując się w żyrandole, kryształowy po ich stronie, czarny po tamtej, a potem spojrzała na scenę i nauczycieli, którzy przyglądali się zajmującym miejsca zawszankom. Część z nich obserwowała je z uśmiechem, a część z obojętnością. Bardzo szybko wyłowiła wzrokiem tych po mrocznej stronie, którzy mieli na piersiach czarne łabędzie. Skoro oni już tu byli, to uczniowie z tamtej szkoły też pewnie wkrótce się pojawią. Usiadła jak najbliżej granicy, żeby w razie czego szybko dostać się do Adelii, a Stephanie solidarnie poszła razem z nią. Większość księżniczek oddała się już nic nieznaczącym pogadankom, ale Lisa była cicha i skupiona, a jej współlokatorka uszanowała to, nie niszcząc tego milczenia. Przesunęła wzrokiem od profesor Dovey, poprzez dwugłowego psa(czemu jej to już nawet nie dziwiło?), aż do tego dziwnego złego nauczyciela, który obserwował młode zawszanki z nieco niepokojącym uśmiechem. Prawie podskoczyła, kiedy dotarło do niej skrzypienie otwieranych drzwi. Akademia Dobra, chłopcy Po słowach Alana Julian wyglądał na nieco spłoszonego. Aria była jedynie jego przyjaciółką. Oczywiście, miał zamiar rzucić różę właśnie jej, bo zasługiwała na nią bardziej niż ktokolwiek i zamierzał też ją chronić i zaprosić na bal, żeby nie groziło jej niezdanie, ale... . Oparł się o ścianę. Mogło stać się też tak, że pojawi się książę, który wyrazi chęć uczynienia jej swoją księżniczką, wtedy nie będzie musiał się nią już dłużej opiekować. Ale wciąż... . Zacisnął bezwiednie zęby. Nie. Nie pozwoli na to, żeby ktokolwiek... Westchnął i pokręcił głową. Sam jeszcze do końca nie rozumiał własnych uczuć. I tak najważniejsze było dla niego to, co myślała ona. Zrobiłby wszystko, żeby uczynić ją szczęśliwą. Widząc, że Julian przechodzi najwyraźniej jakieś wewnętrzne rozdarcie, Aidan wycofał się powoli i chowając za jednym ze stojaków również przebrał we własny mundurek. Czasowo zrobił to idealnie, ponieważ właśnie wtedy drzwi do zbrojowni otworzyły się i do środka wkroczyła wysoka nimfa wodna. Obrzuciła ich krótkim spojrzeniem i uprzejmym tonem powiedziała: - Ceremonia Powitalna wkrótce się rozpocznie. Proszę was, abyście przygotowali swoje róże, miecze, oraz podjęli decyzję o tym, co zamierzacie przedstawić księżniczkom przy wejściu. Pojawicie się na niej oczywiście jako ostatni. Po tych słowach wskazała im, że najwyższa pora, aby się zbierali. Najwyraźniej nie uważała, aby wcześniejsza sytuacja z rudą dziewczyną była na tyle istotna, by trzeba ją było wyjaśniać. Książęta zaczęli kierować się do wyjścia, prawie każdy z nich miał na twarzy idealny, uwodzicielski uśmiech. Aidan został nieco z tyłu, żeby wyjść ze zbrojowni razem z Alanem. - Denerwujesz się? - zapytał go szeptem, kiedy całą grupą przechodzili korytarzami Akademii Dobra.
  17. Akademia Zła Przez resztę czasu, jaki mieli spędzić w pokojach, Adelia leżała na boku twarzą do zimnej ściany i z zamkniętymi oczami starała się uspokajać samą siebie. Kompletnie odcięła się od rzeczywistości i nie słyszała już rozmowy Judith i Margo ani nie czuła smrodu stęchlizny. W jej głowie pojawiały się coraz to piękniejsze obrazy. Razem z Lisą wymykają się z Ceremonii Powitalnej i wracają do domu. Albo nie, bezpieczniej byłoby w nocy. Lisa przychodzi tutaj i zabiera ją ze sobą, cały czas trzyma ją za rękę, żeby się nie bała. Przechodzą przez las i wychodzą na boisku za szkołą w Gawaldonie. Ze łzami w oczach biegną w stronę miasteczka, a potem na rynku żegnają się ze sobą w blasku wschodzącego słońca. Lisa wraca do swojego domu, tak jak Adelia. Mama i tata witają ją uściskami i płaczą ze szczęścia, bo odzyskali swoją jedyną córkę. Bierze gorącą kąpiel, wrzuca okropną, czarną tunikę do kominka, a potem idzie do szkoły. Siada z kanapką na ławce, słońce świeci na jej zakryte nogi, a Lisa chwilę później dosiada się do niej, cała zgrzana po meczu. Skuliła się bardziej pod wyświechtanym kocem. Albo może będzie jeszcze inaczej. Może kiedy nauczyciele spojrzą na nią podczas Ceremonii dojdą do wniosku, że musiała zajść pomyłka, że Adelia nie powinna się nigdy znaleźć w tej Akademii i po prostu odeślą ją do domu. Samą... albo z Lisą. Zadrżała, czując nagłe mdłości z powodu własnych myśli. Została wyrwana ze świata marzeń, kiedy drzwi otworzył się z trzaskiem i do jej uszu dotarło gniewne warknięcie. - Ruchy! Ceremonia Powitalna wkrótce się zaczyna! Margo i Judith szybko zeskoczyły z łóżek i ruszyły na korytarz, popychane przez jednego z wilków. Adelia jednak ciągle siedziała na łóżku, pod kocem, podpierając się rękami na cienkim materacu. Jej usta były lekko rozchylone, a oczy lśniły ze strachu i szoku na to gwałtowne przerwanie spokoju. Pisnęła, kiedy wielki, śmierdzący potwór ruszył w jej stronę, najwyraźniej zniecierpliwiony. - Proszę... zostaw mnie - zakwiliła, ale on jedynie złapał ją za tunikę i wyciągnął spod okrycia, żeby zaraz potem wyrzucić na korytarz. Siła z jaką zostało to zrobione sprawiła, że zderzyła się z jakimś olbrzymim, łysym chłopcem, wyższym od niej przynajmniej o dwie głowy. Odsunęła się od niego jak najszybciej i chwilę później została pogoniona w stronę klatki schodowej. Co chwilę potykała się i uderzała ciałem o ścianę, a kiedy w końcu wyszli do holu wciągnięto ją w tłum ubranych na czarno nastolatków, którzy popychali ją i uderzali łokciami w plecy. W ten właśnie sposób wyruszyła do Akademii Dobra na Ceremonię Powitalną. Mimo całego strachu i dyskomfortu jej serce zaczynało powoli rozpalać się nadzieją na zobaczenie przyjaciółki. Podobnie wyglądało to w każdym pokoju uczniów Akademii Zła. Navin spoglądał raz na Christiana, raz na Thomasa, usilnie starając się powstrzymać choćby i najmniejszy uśmieszek na myśl o Elvirze podtapiającej i nazywającej swoim sługą stojącego przed nim chłopaka. - Nie, nie myślę - powiedział spokojnie - I zgadzam się co do tego, że wygląd bywa zwodniczy - dodał, spuszczając głowę i zasłaniając oczy włosami, dzięki czemu żaden z nich nie mógł zauważyć ich gniewnego wyrazu. Mówiąc te słowa nie miał przecież na myśli blondynki, tylko siebie samego. Wkrótce na korytarzach wieży Szkoda zaczęły pojawiać się wilki, wyciągając uczniów na Ceremonię Powitalną. Nie było to nic przyjemnego, ponieważ co chwilę byli przez nich popychani i poganiani, ale w końcu nie była to szkoła dla słabeuszy i musieli do tego przywyknąć. Na klatce schodowej Navin wskazał im ponurą dziewczynę z blizną w kąciku ust, nazywając ją "Prismą", ale chwilę później uwaga wszystkich została rozproszona, gdy zaraz za nimi na schodach pojawiły się trzy wiedźmy z pokoju 66. - Jak oni mają czelność mnie tak traktować. Chyba nie wiedzą, kim jestem - mruczała morderczo jedna z nich, blada i o czerwonych oczach. - Jesteś teraz uczennicą w szkole, w której nauczysz się być twardym czarnym charakterem - odpowiedziała melodyjnie i beztrosko dziewczyna o wyłupiastych oczach. - Witaj, sługo. Dobrze by było wiedzieć, jak masz na imię. - obydwie przerwały i popatrzyły na idącą przed nimi Elvirę, która uśmiechała się właśnie lekko w stronę Thomasa, chociaż jej oczy pozostawały chłodne i analityczne - Moje pewnie już znasz - obdarzyła Navina krótkim spojrzeniem, ale chłopak natychmiast uciekł wzrokiem. Wychodzili właśnie do holu, mieszając się z tłumem uczniów. Chociaż wszyscy gnieździli się przy sobie i przepychali, a Kim i Walburga zostały nieco z tyłu, ponieważ podeszły do nich jakieś dwie dziewczyny, z których jedna miała długie włosy, przypominające lejącą się smołę, Elvira jakoś była w stanie bez problemu trzymać się blisko swojego upatrzonego wcześniej nigdziarza.
  18. Akademia Dobra, dziewczęta Stephanie i Lisa marszczyły nos pod zapachem perfum Sophie, starając się odgonić go od siebie dłońmi. No naprawdę, jeśli to będzie wyglądać w ten sposób, to okno w komnacie będzie musiało pozostawać uchylone przez cały czas. Na szczęście Stephanie zajęła łóżko pod parapetem dla Elisabeth, więc zawsze będą mieć do niego dostęp. Lisa nie wyglądała na bardzo zainteresowaną ani wiadomościami o Baśniarzu, ani tymi o starości Dyrektora. - Może i jest stary, ale wciąż silny i szybki - powiedziała z niechęcią, opierając brodę na kolanach i nie odrywając wzroku od Akademii Zła. - Przynajmniej w postaci tego czarnego dymu, pod którą porywa dzieci z Gawaldonu - zmarszczyła brwi. - Zamierzam próbować dalej - dodała niejasno, nie chcąc zdradzać dziewczynom swojego planu. Słowa o bezkresności wydawały jej się głupie. Wszystko miało gdzieś swój koniec, poza tym jej miasteczko nie mogło leżeć aż tak daleko, bo ich lot nie trwał bardzo długo. Z drugiej strony, był to jednak lot i nie wiedziała jak to się przełoży na odległość, jaką będą musiały pokonać pieszo - Poza tym do tej wieży jakoś dostać się na pewno można. Nie ma rzeczy niemożliwych - skwitowała twardo, obserwując straże u jej podnóża. Potem nieco uniosła wzrok i wbiła spojrzenie w samotne okno, w którym chyba mignęła jej jakaś sylwetka, choć równie dobrze mógł to być cień wróżek. Jej dłonie najpierw zadrżały, a potem pojaśniały, kiedy z całej siły zacisnęła je na nogach, żeby się uspokoić. Stephanie natomiast wciąż nie odrywała wzroku od pindrzącej się Sophie. Oparła własne ręce na biodrach i zmrużyła oczy. Bardzo nie spodobały jej się te słowa, bo chociaż Lisa pewnie nie zauważyła w nich nic złego, to dziewczyna, która wychowała się w Puszczy, była w stanie wyłapać te drobne przytyki. Tym razem już nie mogła powstrzymać się przed komentarzem. - Żebyś tylko czasem nie przesadziła z pewnością siebie - powiedziała w miarę miłym głosem, chociaż wyraźnie drwiącym. - To jest Akademia Dobra, a nie Próżności. Pilnuj się, żebyś czasem nie została jej kwiatem - dodała z ironicznym uśmiechem, a potem odwróciła się w stronę Lisy, która patrzyła na nią z zainteresowaniem, nie do końca rozumiejąc o co właściwie chodzi. Stephanie nie cierpiała takich dziewcząt jak Sophie, sztucznych i przesłodzonych, które tak naprawdę wbijały innym szpilki w serce. Teraz odwróciła się już do niej plecami, nie chcąc kontynuować tej rozmowy. Najlepiej byłoby dla nich wszystkich, gdyby po prostu udawały, że się nie widzą. - O co chodzi? - zapytała Lisa zdezorientowana, ale Stephanie jedynie machnęła ręką. - Nie ważne, wkrótce dowiesz się wszystkiego z lepszego źródła niż ja - wyciągnęła dłoń w jej stronę. - Ale teraz już chodźmy chociaż trochę się ogarnąć przed tym całym cyrkiem. Ruda dziewczyna nie wyglądała, jakby zamierzała wykonać chociaż jeden ruch w stronę zejścia z parapetu. Po raz kolejny odwróciła głowę i zapatrzyła się na mroczny zamek. - No daj spokój - dodała Stephanie, nieco już zdenerwowana. - Na Ceremonii na pewno zobaczysz się ze swoją... przyjaciółką - Lisa szybko ponownie na nią spojrzała, unosząc głowę i rozprostowując nogi. - Co, nie wiedziałaś o tym? Tam będą i nigdziarze i zawszanie. - Dobra - powiedziała energicznie Lisa, zsuwając się z powrotem na ziemię. Zobaczy się z Adelią! Będzie mogła sprawdzić, czy wszystko w nią porządku, pocieszyć ją, wspólnie ułożą jakiś plan, na pewno sobie poradzą, jeśli tylko znowu będą razem... - Tylko musimy najpierw ubrać... to - stwierdziła kwaśno Stephanie, sięgając do koszyków. Na jej ustach krążył już jednak mały uśmieszek, ponieważ Elisabeth odzyskiwała swoją charyzmę i, przede wszystkim, humor. Nie wydawała się nawet zdenerwowana wizją noszenia okropnej różowej sukienki, przynajmniej dopóki nie miała jej na sobie. - Wyglądam żałośnie - stwierdziła, szarpiąc za jasne wstążeczki - Nie da się tego jakoś poprawić? Wyciąć tych wszystkich koronek i w ogóle... - Możemy spróbować jak wrócimy, teraz nie ma czasu - stwierdziła Stephanie, naciągając z cierpiętniczą miną białe rajstopy - A co do butów... - Nawet mnie nie denerwuj. Jeszcze przez dłuższą chwilę na zmianę wygłaszały takie zgodne uwagi, aż w końcu obie spoglądały na siebie z pewną sympatią i rozbawieniem. Żadna z nich nie zamierzała robić nic z fryzurą, ani bawić się w makijaż. Lisa jedynie przesunęła dłonią po swoich rudych włosach, jeszcze bardziej je wichrząc, a Stephanie raz za razem odrzucała je na jedną lub drugą stronę, w zależności od tego jak było jej akurat wygodnie. Akademia Dobra, chłopcy Książęta powoli zaczęli wracać do swoich zajęć, najwyraźniej uznając, że najlepszym wyjściem jest zrezygnowanie z dalszej dyskusji, która mogła doprowadzić do nieeleganckiej wymiany zdań. Abraxas pojedynkował się teraz z Ambrosiusem, a Eryk z Edwardem. Julian odszedł nieco od towarzystwa i odłożył swój miecz na jeden ze stojaków, zdając sobie sprawę, że wkrótce najpewniej rozpocznie się Ceremonia. Aidan ucieszył się, że Alan nie jest na niego zły, ale nie zmieniało to tego, że wciąż czuł się nieco winny. - Dziękuję, Alan - odpowiedział, kiwając głową. - Będę dużo ćwiczyć i kiedyś na pewno nauczę się dobrze walczyć - stwierdził jeszcze z determinacją. Wtedy właśnie podszedł do nich Julian, ubrany już w swój mundurek, tak jak większość książąt. Stanął obok nich i westchnął, obserwując wciąż walczących zawszan. - Tak naprawdę to się z wami zgadzam - powiedział cicho. - Powinniśmy byli zareagować. Ta dziewczyna była taka wystraszona... przypominała mi nieco Arię, moją przyjaciółkę - dodał, a w jego głos wkradła się czułość. - Pewnie również czuje się niepewnie. Chciałbym przy niej być i denerwuje mnie to całe czekanie do Ceremonii - spojrzał na Alana i wyciągnął w jego stronę opaloną dłoń. - Tak w ogóle to jestem Julian z Zasiedmiogórogrodu. O ile dobrze pamiętam, podróżowaliśmy wspólnie Kwietną Koleją - skinął również głową Aidanowi, chociaż zawahał się przez chwilę, zanim ostatecznie mu również podał rękę. - Ja jestem Aidan z Nottingham - powiedział Aidan, wciąż nieco zawstydzony. Wydawało się jednak, na szczęście, że humor powoli mu wraca.
  19. Akademia Zła Adelia wbiła spojrzenie w zakurzoną, drewnianą podłogę, chowając oczy za wciąż posklejanymi lokami, które powoli schły. Z chęcią by je umyła, gdyby nie to, że bała się wyjść na korytarz i pójść do łazienki. Wilk powiedział, że mają siedzieć w pokojach. Nie zamierzała się im przeciwstawiać, bo nie miała pojęcia, co mogliby jej wtedy zrobić. A jeśli próbowaliby ją zjeść, tak jak Czerwonego Kapturka? Margo i Judith wciąż jednak nie rezygnowały z prób włączenia jej do rozmowy, więc ostatecznie się poddała. - Jestem Adelia, mieszkam w Gawaldonie i chcę wrócić do domu - powiedziała cieniutkim i cichym głosem dziewczynki, która zgubiła się sama w lesie. Bardziej wyczuła niż zobaczyła, że wiedźmy zaczynają być podirytowane. Zaryzykowała krótkie spojrzenie w ich stronę i zauważyła ciemne oczy Judith, która wpatrywała się w nią z taką intensywnością, jakby chciała zajrzeć w jej duszę. Pod nosem wymamrotała coś o słabości, o tym jak powinno się z nią rozprawiać. Adelia słysząc to wcisnęła się jeszcze mocniej w ścianę. - Nie wrócisz do domu - jako pierwsza odezwała się Margo. Miała twardy i surowy głos, podszyty nutą złośliwości i swego rodzaju goryczy. Za każdym razem, gdy coś mówiła, brzmiała tak jakby robiła komuś wyrzut. - Skoro zostałaś tu przydzielona, to już tu zostaniesz. Z Akademii nie da się uciec, tym bardziej, jeśli jesteś Czytelnikiem - zobaczyła wyraz twarzy Adelii i prychnęła. - Czytelnicy to ci z Lasu za Światem, którzy czytają baśnie, ale nie mieszkają w magicznym świecie - wyjaśniła. Drobna dziewczyna poczuła, jakby do żołądka wpadła jej bryła lodu. - Musi być jakiś sposób. Lisa na pewno coś wymyśli. Przyjdzie tu i mnie uratuje - mówiła szybko Adelia, czując, że w gardle coś ją ściska. - Jasne - Judith z wieczną chrypką cicho się zaśmiała. - A kto to jest Lisa? Pewnie księżniczka, którą zrzucili w Akademii Dobra, co? Adelia pokręciła głową i schowała twarz w swoich kolanach. Nie może słuchać tych bzdur. Te dziewczyny nie miały o niczym pojęcia. Lisa nie była księżniczka, nigdy nie chciała być i nigdy nią nie zostanie. Nie pasowała do tej szkoły tak samo jak ona. - Zresztą wkrótce i tak się zobaczycie - dodała Judith drwiąco, a Adelia zamarła. - Na Ceremonii Powitalnej zawszanie spotkają się z nigdziarzami - ramiona dziewczynki zaczęły drżeć ze wzruszenia na samą myśl o tym, że wkrótce zobaczy swoją przyjaciółkę. Wtedy wszystko już będzie dobrze, jeśli będą razem na pewno jakoś to załatwią, Lisa ją obroni... - Ale zapamiętaj sobie moje słowa. Księżniczka nie może przyjaźnić się z wiedźmą i przekonasz się o tym szybciej, niż ci się wydaje - dodała Judith z powagą, która uczyniła jej głos jeszcze bardziej chrapliwym. W Wieży Szkoda Navin przechylał z zaciekawieniem głowę na bok. A więc rodzice Thomasa nie byli nigdziarzami? Cóż, jego ojciec też nim nie był, ale mógł się poszczycić chociaż matką wiedźmą. W rodzinach nigdziarzy często się zdarzało, że dzieci miały jednego dobrego i jednego złego rodzica, a później oczywiście wychowywały się jedynie z matką lub jedynie z ojcem. Lub z nikim, jak on. Uroki i manipulacje były bardzo popularne wśród nigdziarzy, którzy chcieli mieć na własność jakiegoś niewinnego, pięknego zawszanina lub zawszankę, których mogli potem wykorzystywać na różne sposoby. Ale żeby mieć obydwu rodziców oddanych drugiej stronie? To już była rzadkość, chociaż w ciągu zaledwie jednej godziny poznał dwójkę takich nastolatków. - Tak - odpowiedział na pytanie Thomasa, zastanawiając się, jakie to ma w ogóle znaczenie. - Elvira z Nottingham. Mieszka piętro wyżej razem z tą Kim, która się cały czas dziwnie uśmiecha i pewnie z jeszcze jakąś wiedźmą, ale jej już nie znam - podrapał się lekko po ramieniu. - Jest trochę onieśmielająca, nie? Mnie w każdym razie nieco zatkało, jak powiedziała, że cała jej rodzina to zawszanie, że wszyscy żyją i że po prostu zdecydowała, że woli przejść na stronę zła i uciekła z domu, żeby pojawić się na przydziale. Musi naprawdę coś w sobie mieć, skoro Dyrektor i tak ją wybrał. Jestem ciekawy, co takiego pokaże na lekcjach. Zamilkł i westchnął w duchu. Nie ważne jak bardzo starał się pozbyć własnej gadatliwości, którą, tego był pewny, odziedziczył po marnym ojcu, wciąż nie potrafił tego zrobić. Kiedy tylko zaczynał mówić, słowa płynęły już same wymykając mu się spod kontroli. Musiał zacząć walczyć ze sobą mocniej, jeśli naprawdę chciał przetrwać w tej Akademii.
  20. Akademia Dobra, dziewczęta Światło z okna padało kolorami na niedbale przerzucone przez ramię włosy Stephanie, a na jej twarzy widniało osłupienie. Przesuwała wzrokiem od walizek i toreb do Sophie, jakby chciała się upewnić, czy to wszystko nie jest jedynie jakimś żartem. Na co komu była cała walizka koszul do spania? Suknie balowe? Przecież chodzili prawie tylko w mundurkach! W mniemaniu Stephanie potrzebna była tylko jedna, na ten przeklęty bal o którym wspominała jej matka. Uniosła jedną z opalonych rąk i niezręcznie podrapała się za uchem, starając się przyjąć zakłopotaną minę, żeby przypadkiem nie zacząć się śmiać i jej nie urazić. Musiała chociaż próbować, przecież będzie mieszkać teraz z tą dziewczyną przez miesiące. Dobrze, że trafiła jej się też Lisa, bo chyba by oszalała. W sumie może tak byłoby lepiej, pewnie odesłaliby ją wtedy do domu, tak jej się przynajmniej zdawało. - Jaaasne - odpowiedziała ostrożnie, nie mogąc ostatecznie powstrzymać uśmieszku. - Tylko my chodzić będziemy głównie w mundurkach, więc nie wiem po co... no... ale nie ważne - skończyła w miarę ugodowo. - Nie chcę niczego od ciebie pożyczać - stwierdziła twardo, chcąc, żeby to było jasne. - Czuję się w swoim ciele dobrze. Co do twojego kuzyna to wydaje się być całkiem dobrym gościem - w każdym razie lepszym od ciebie, dodała w myślach. - A jeśli chodzi o różę, to w sumie mogłabym, tylko po co? Jeśli ci zależy, żeby ją złapać, to i tak będzie już za późno, no bo... sama wiesz. Jej niezbyt składne(Stephanie nigdy nie była dobra w zmuszaniu się do uprzejmości) odpowiedzi zostały na szczęście przerwane. Na korytarzu rozległ się wściekły furkot wróżek. Chwilę później drzwi do ich pokoju otworzyły się i do środka została wepchnięta... Lisa? Co ona robiła przez ten czas, że teraz została tutaj siłą przyprowadzona? Nie wyglądała na poranioną, wciąż miała na sobie koszulę nocną i kapcie, ale jej wyraz twarzy oscylował pomiędzy kompletną rozpaczą, a gniewną wolą walki. Ruda dziewczyna oparła się o ścianę i zsunęła się po niej, siadając na ziemię i spoglądając na nie z niechęcią. Nie wydawała się nawet zdziwiona wystrojem pokoju, jakby zobaczyła już gorsze miejsca. Wróżki po raz ostatni groźnie zadzwoniły, a potem zamknęły drzwi i gdzieś odfrunęły. - Lisa? - zapytała Stephanie, całkiem ignorując teraz Sophie. Zbliżyła się kilka kroków do swojej drugiej współlokatorki, a potem skrzyżowała ramiona. - Co ty próbowałaś zrobić? Nie mów mi, że naprawdę chciałaś się dostać do tamtej Akademii. Lisa sapnęła ze zdenerwowania i podniosła się z ziemi. - Tak, tak chciałam! Tam jest moja przyjaciółka, czy wy tego nie rozumiecie? Muszę ją uratować! Musimy wrócić do domu! Ja mam tam rodzinę, wszystko! Ta Akademia niszczy moje życie - mówiła gniewnie, wymachując rękami. Stephanie na początku wyglądała, jakby zamierzała zacząć się z nią kłócić, na to przynajmniej wskazywały jej zmarszczone brwi i zaciśnięte usta, chwilę później jednak rozluźniła się i westchnęła. - Lisa, ale wy nie możecie już wrócić do domu, proszę cię, zrozum to. Nie próbuj więcej dostać się do Akademii Zła, tam jest zbyt niebezpiecznie. Ktoś może ci zrobić krzywdę. Stephanie momentalnie uświadomiła sobie, że nie powinna była tego mówić. Elisabeth zaczęła denerwować się jeszcze bardziej. - No właśnie! No właśnie, tam jest niebezpiecznie, więc tym bardziej muszę uratować stamtąd Adelię! - Nie możesz się z nią przyjaźnić, skoro ona jest zła - odpowiedziała jej, ale zrobiła to niemrawo, nieprzekonana. - Takie są zasady... - A ty chyba sama w nie nie wierzysz, co? Poza tym, Adelia nie jest zła - rzuciła Lisa. Jej piegi na pobladłej skórze stały się jeszcze wyraźniejsze, dłonie i kolana drżały. Ruda dziewczyna ostatecznie pokręciła szybko głową i spojrzała na Sophie. Nawet jeśli jej również nie spodobała się wizja mieszkania z taką księżniczką, to nie skomentowała tego słowem, wciąż przecież nie zamierzała się poddawać i zaakceptować swojej przynależności do świata baśni. Przeszła obok niej obojętnie i zbliżyła się do krystalicznie czystego okna. Widać z niego było mroczny zamek nad którym szalała burza, oraz zatokę i most, przy którym wznosiła się pojedyncza, cienka wieża. - Co to za wieża? - zapytała zrezygnowana, wskakując na parapet i podciągając kolana pod brodę. Stephanie z jakiegoś powodu wydawała się być nieco smutna, jakby nie spodobało jej się to, że Elisabeth, którą zdążyła już polubić, wzbraniała się przed swoim przydziałem jeszcze bardziej niż ona. Myślała o tym, że przecież ta dziewczyna naprawdę nie zobaczy już swojej rodziny, podczas gdy Stephanie wciąż mogła po ukończeniu Akademii wrócić do Lisiego Gaju. Oczywiście, jeśli w ogóle zda. Zaczęła czuć lekkie wyrzuty sumienia. - Tam mieszka Dyrektor Akademii, przynajmniej według tego, co mówiła moja mama. Też kiedyś się tu uczyła. Lisa ożywiła się lekko, w każdym razie dopóki nie przypomniała sobie swojego ostatniego spotkania z tym... człowiekiem? Jeśli w ogóle nim był. - Kiedy nas porywał nie miałam możliwości z nim porozmawiać, ale może w szkole zachowuje się inaczej. Jak mogę się do niego dostać? Mam poprosić nauczycieli, żeby mnie zaprowadzili, czy... - No... wiesz... w sumie to nie wiem, czy w ogóle można się z nim spotkać. Ruda dziewczyna prawie parsknęła śmiechem na bezsensowność takiej zasady. Przecież w Gawaldonie uczniowie bardzo często trafiali do Dyrektora, choćby za jakieś przewinienia, poza tym nauczyciele cały czas mieli z nim kontakt, no bo w końcu był ich szefem. Wiedziała, że nie była już w swoim rodzinnym miasteczku, ale to wciąż wydawało się być absurdalne. Właśnie wtedy zauważyła chmary wróżek, słabo widoczne w promieniach słońca, jak unosiły się nad wieżą, najwyraźniej jej chroniąc. Oparła dłonie o szybę i spojrzała w dół, aż zobaczyła jakieś potężne, uzbrojone sylwetki u jej podnóża. Czy Dyrektor fortyfikował się przed resztą szkoły? - Po co ta cała ochrona? - zapytała w szoku, a Stephanie spojrzała ponad jej ramieniem. - Wydaje mi się, że to nie chodzi o Dyrektora, tylko o Baśniarza. Ewentualnie o nich obu. - Baśniarza? - dopytywała się Lisa. O jak wielu niewyobrażalnych sprawach przyjdzie jej jeszcze dziś usłyszeć? Akademia Dobra, chłopcy Książęta wpatrywali się w Alana w niedowierzaniu i pewnego rodzaju złości. Abraxas odwrócił ostentacyjnie wzrok, Eryk prychnął pod nosem. Co dziwne, wyglądali oni raczej na zdziwionych niż obrażonych. Tak jakby nie spodziewali się, że Alan, którego na pewno kojarzyli jako dziedzica tronu jednego z królestw, zdecyduje się wystąpić przeciwko nim i to jeszcze poprzez haniebne szyderstwo. Uważali go za jednego ze swoich i nie spodziewali się takiego obrotu spraw. Z każdą chwilą przybierali jednak coraz wynioślejsze pozy, jakby nie zamierzali sobie pozwalać na to, żeby jakiś jeden dziwak naruszał ich godność. - Skoro jesteś taki mądry, to powinieneś wiedzieć, że skoro tę... uczennicę, jeśli w ogóle nią jest, ścigały wróżki, to znaczy, że zrobiła coś złego. Zachowaliśmy się tak jak powinniśmy. Byliśmy posłuszni zasadom Akademii - Abraxas odezwał się w stronę Alana, z drobnym uśmiechem na idealnych ustach i unosząc nieznacznie swój miecz. - Nie mogliśmy pomóc komuś takiemu. Na pewno nie stanie jej się nic złego, to tylko wróżki, które pewnie zabiorą ją do nauczycieli albo odprowadzą do pokoju. Większość książąt zgodziła się z Abraxasem, ale Julian wciąż wyglądał na nieprzekonanego. Zresztą nie tylko on. Chudy Aidan zacisnął pięści i zebrał się na odwagę: - Ja się zgadzam z Alanem! Tak naprawdę nie macie pojęcia, co się z nią stanie ani dlaczego w ogóle uciekała. Chyba musiała mieć jakiś powód, tak? Tym razem nikt nie wyglądał już ani na zaszokowanego ani zdenerwowanego. Co więcej, w zbrojowni rozległy się drobne śmiechy. - No to tyle - powiedział Ambrosius rozbawiony. - Nawet jeśli chciałem zastanowić się nad tamtymi słowami, to teraz widzę, że nie ma sensu. Krótkim żartem pokazał domniemaną niższość Aidana nad innymi książętami i to jak bardzo nieistotne było dla nich to, co myśli. Chłopak na początku tego nie zrozumiał, ale kiedy w końcu wszystko do niego dotarło skulił się nieco i posmutniał. - Przepraszam, Alan - wymamrotał. - Mogłem się nie odzywać. Powinienem wiedzieć, że moje zdanie nie jest tak ważne, jak... - przełknął ślinę. - ...was wszystkich.
  21. Natalia/Jolanta Natalia słuchała słów Crystal ze smutkiem i żalem. Zdawała sobie sprawę z tego jak kobieta aktualnie się czuje, sama wiele razy musiała znosić ciężar poczucia winy, kiedy kucyki ginęły z powodu jej niepotrzebnych błędów. Sytuacja co prawda nie była taka sama, ale Celestia tak naprawdę nie była pewna, którą można by nazwać gorszą. Ona miała w kopytkach potęgę, którą powinna była wykorzystać, gdy miała okazję. Od jej działań zależał los ogromnej liczby istnień, ale mimo wszystko zawiodła. Nie zrobiła tego z premedytacją, walczyła, by wszystko naprawić, ale jej porażka odbiła się o wiele większym echem. Położyła dłoń na bladej ręce Felicji i westchnęła, pochylając głowę lekko do przodu. Z tego bolesnego milczenia wyrwał ich dopiero Golding. Natalia spojrzała na niego i w ciszy zanalizowała jego słowa. - Crystal musi pozostać w Polsce. Zdaję sobie sprawę z jej stanu, otrzyma pomoc na wyznaczonym przeze mnie obszarze, gdzie mogę bezpośrednio kontrolować sytuację. Zagrożenie jeszcze całkiem nie minęło - powiedziała poważnie. - Przez najbliższy czas wciąż musimy być ostrożni. Tym razem nie możemy pozwolić sobie na żadne błędy - wstała z lekkim trudem, chwytając się na moment jego ramienia. Na jej usta powrócił smutny uśmiech, kiedy odezwała się po raz kolejny - Nie będziesz nigdy nic mi winien za pomoc Snow, Golding. Nie potrzebuję nic w zamian za opiekę jaką staram się nad wami roztaczać - podkreśliła słowo "staram się", a jej wzrok spochmurniał. Z nich wszystkich to ona najbardziej cierpiała pod ciężarem żalu i poczucia winy, ale jako jedyna bez przerwy chowała to za maską uśmiechu i pewności siebie. Była przecież Księżniczką Celestią, Panią Dnia. Jeśli ona pozwoli się złamać, to jak miała oczekiwać siły po innych Equestrianach? Recepcja Kobieta w recepcji wyglądała poważnie i profesjonalnie, typowa osoba, która nigdy nie pozwala sobie na lenistwo i brak organizacji. Spojrzała znad swojego komputera na Annę, rozpoznała ją, kąciki jej ust napięły się i chwilę później odpowiedziała, tonem szybkim, ale wyraźnym. - Z tego co wiem, przebywa w towarzystwie pani Wisdom, a więc prawdopodobnie w gabinecie pani premier. Słowa Po prostu pójdź i sprawdź zawisły w powietrzu jako niewypowiedziana oczywistość, a kobieta wróciła do swojej pracy.
  22. Akademia Zła Adelia od kilkunastu minut siedziała na swoim łóżku, obejmując ramionami kolana na których oparła głowę. Nie płakała, jej policzki bladły, a oczy nieprzytomnie wpatrywały się w okno za którym mieniła się kolorami Akademia Dobra. Czekała. Kiedy zjawi się tu Lisa? Nie mogła oczekiwać po niej nie wiadomo czego, to na pewno nie mogło być takie łatwe, a jednak... w ustach czuła gorzki posmak na samą myśl o tym jak wiele czasu już tu spędziła, od zrzucenia do szlamowatej fosy, po dotarcie do obskurnego pokoju. A jeśli Lisie się tam spodoba i już nie będzie chciała jej ratować? Zdrętwiała na samą myśl. Nie, na pewno nie. Ona nie chce być księżniczką, nienawidzi strojenia się i wytwornych przyjęć. Na pewno chciała wrócić do domu. Kochała swoją rodzinę, szczególnie małego Nathana. I na pewno troszczyła się też o nią, o cichą, nieśmiałą Adelię. Rozluźniła się nieco. Przecież były koleżankami. A może przyjaciółkami? Kichnęła cicho i rozprostowała zdrętwiałe nogi. Miała już na sobie ciemny mundurek, który był zimny, śliski i nieprzyjemny, a do tego nieco za duży. Spróbowała jakoś się nim owinąć, żeby było jej cieplej, ale nic to nie dało i zaczęła na poważnie myśleć nad skorzystaniem ze śmierdzącego starością koca, na którym siedziała. Spojrzała kątem oka na swoje współlokatorki. Praktycznie od początku cały czas ze sobą rozmawiały i wydawały się nawet polubić. W pewnym momencie przestała ich słuchać, bo historie, jakimi się wymieniały, napawały ją niepokojem i stresowały. Teraz jednak mimowolnie znowu zaczęła się im przyglądać. - Wiesz co, chciałabym nawet, żeby się okazało, że moja kuzynka też trafiła do Akademii. Może wtedy powstałaby baśń w której ja byłabym wielką wiedźmą, a ona lisem, którego patroszę, a skórę wieszam sobie nad łóżkiem. - Zło nie wygrywało w baśniach od bardzo dawna - odpowiedziała Judith grobowym tonem, skubiąc wystające nitki w swoim rękawie. - Ale to chyba nie znaczy, że nie może, tak? Wystarczy odznaczyć się jakąś inteligencją. Moja matka jest leniwą idiotką, więc nic dziwnego, że przegrała - Margo naburmuszyła się. Od dłuższej chwili bawiła się w podpalanie skrawków papieru zapałką, a potem patrzenie jak popiół powoli opada na brudną pościel. Adelia nie miała odwagi się odezwać, ale zacisnęła w ciszy usta, będąc lekko zdezorientowaną. Oczywiście, że zło nie mogło wygrywać. Na tym przecież polegały baśnie, tak? Każda musiała mieć szczęśliwe zakończenie, więc nie miała pojęcia po co uczniowie tej szkoły w ogóle się trudzą. Po raz kolejny wbiła wzrok w Margo i właśnie wtedy ich spojrzenia się spotkały. - A ty? Adelia, tak? Powiesz coś o sobie, czy będziesz tak siedzieć jak ta sierotka? Drobna dziewczyna przełknęła ślinę i pokręciła głową, ale i Judith i Margo wciąż się w nią wpatrywały. Wyglądały na nieco rozgniewane, ale tak było w sumie przez cały czas, do tego zauważyła też nutę znudzenia w ich oczach. Tak naprawdę pewnie nie chciały nic o niej wiedzieć, więc nie rozumiała dlaczego po prostu nie wrócą do ignorowania jej. Przecież na pewno było po niej widać, że nie chciała się tu znaleźć. W tym czasie w Wieży Szkoda Navin wpatrywał się w Thomasa z lekkim uśmiechem na twarzy. No proszę, być może nie będzie mu tak trudno zdobyć sympatii swoich współlokatorów. Życie w zgodzie było już połową sukcesu. Pokiwał głową i podciągnął bliżej kolana. - Jasne, jak dla mnie to najlepsze wyjście. Nie ma sensu się kłócić, najważniejsze jest w tej chwili poradzenie sobie z zajęciami. W końcu zło nie wygrywało od ponad półtora wieku, nie? - westchnął, tym razem naprawdę szczerze. - Jestem ciekaw, czy... - przerwał, kiedy przypomniał sobie, że miał nie mówić złego słowa o Dyrektorze. Szybko pokręcił głową. - Nie ważne. W Lesie Stymfów rozmawiałem z paroma takimi, co też tu trafili. Z Hadrionem, Prismą i Elvirą... Hadrion i Prisma podchodzą do Akademii Zła tak jak wszyscy, bo pochodzą z rodzin nigdziarskich i mówią, że takie jest ich przeznaczenie. Ale Elvira powiedziała, że jest tutaj, bo doszła do wniosku, że chce tu być, zupełnie jakby to była jej decyzja, a nie Dyrektora Akademii. Ale wspomniała też, że jej rodzice nie są nigdziarzami. Pewnie dlatego była taka ładna - wzruszył jednym ramieniem, a potem zamilkł, bo uświadomił sobie, że jako nigdziarz nie powinien tyle nadawać. Może mam to po ojcu - pomyślał z przekąsem.
  23. Lisa uśmiechnęła się w stronę Alana, kiedy usłyszała jego słowa i aż sama się zdziwiła, że sama na to wcześniej nie wpadła. No ale w sumie Alan zawsze był trochę bardziej mądrzejszy od niej, w każdym razie lepiej radził sobie z gniewem i potrafił zachować logikę, kiedy dochodziło do sytuacji takich jak te, które ostatnimi dniami się za nimi ciągnęły. Adelia spojrzała na Alana, unosząc lekko brwi, a potem na sekundę odwróciła się, żeby spojrzeć na Riddle'a, który siedział odwrócony do nich plecami i z uprzejmym uśmiechem rozmawiał z Gilbertem. Wydawało się, że nie słyszy o czym rozmawiają, ale Lisa wiedziała, że w jego przypadku nie mogła być niczego pewna. - Ja tam myślę, że to jest świetny pomysł - powiedziała Stephanie, wzruszając ramionami. - Będziemy mogli spędzić razem fajnie czas - uśmiechnęła się szeroko. - No bo przecież w szkole nie chodzi tylko o naukę. Pewnie nie będziemy tak efektywni, ale ja i tak chcę po prostu się popodciągać na jakieś znośne stopnie. A ty, Adelia? Co myślisz? Dziewczyna zarumieniła się lekko i przechyliła głowę na bok. - Ja też uważam, że to byłoby super... Tylko trochę się martwię, czy w ten sposób jakoś go nie urażę, wiesz... zawsze głupio jest odmawiać propozycji pomocy - wymamrotała. - To może się go po prostu zapytamy, czy nie mógłby uczyć się z nami wszystkimi, jeśli miałby na to czas, co? To byłoby świetne, nie uważacie? - rzuciła energicznie Stephanie. Adelia wydawała się być zadowolona z tego pomysłu. Lisa miała ochotę nimi potrząsnąć i zapytać się ich, dlaczego są tak ślepe. Wtedy właśnie profesor Slughorn zarządził koniec przerwy i dziewczyny zaczęły powoli odwracać się w stronę swoich ławek. Lisa sapnęła gniewnie i nachyliła się do Alana. - Wiesz co, ja to bym nawet wolała, żeby uczył się z nami wszystkimi, jeśli już w ogóle musi. Nie chcę, żeby Adelia zostawała z nim sama - dodała buntowniczo.
  24. Akademia Dobra Siedziała z głową opartą na kolanach, plecami dotykając drzwi. Z jednej strony skupiała się na dźwiękach z zewnątrz. Wróżki wydawały dzwoniące dźwięki, kiedy najpewniej odprowadzały którąś z księżniczek do pokoju. Potem zawróciły i zniknęły. Spokojne kroki, dwie dziewczyny rozmawiające szeptem. Kolejna, dreptająca nieco szybciej. Zaczekajcie - chyba to powiedziała. Potem kolejny trzask drzwi i koniec. Cisza. Jedyne co teraz dźwięczało Lisie w uszach to jej własny oddech i odgłosy przeszłości, tłukące się po czaszce. Lisa, popacz! Zrobiłem zajączka! Teraz, kiedy została sama i adrenalina nieco opadła, wszystko zaczęło wracać. Zacisnęła oczy i wsunęła palce w gęste włosy, ciągnąc za nie do poziomu w którym zaczęła je rwać. To i tak nie miało znaczenia, miała ich tyle, że kilka w tą czy w tamtą nie robiło żadnej różnicy. Jej kolana drżały, musiała się uspokoić. Natychmiast, bo inaczej nic się nie uda. Przecież właśnie to zamierzała zrobić, tak? Wrócić do domu, więc nie mogła się tym zadręczać, bo cała ta sytuacja już wkrótce stanie się jedynie złym wspomnieniem do opowiadania wieczorami. Chwytała się tej wiary jak tonący brzytwy. Żadne porwane dziecko z Gawaldonu nie wróciło jeszcze nigdy do domu. Ale ona przecież nie była jak wszyscy. To co? Za spokojną noc w tym roku? Tak dla odmiany. Wstała, przełykając ślinę i nasłuchując. Na korytarzu wciąż było cicho. Powoli uchyliła drzwi i wyjrzała ostrożnie. Rzeczywiście, całkiem pusto, jedynie jakieś szmery dobiegające z pokojów. Trzymając się blisko ściany wróciła na klatkę schodową, wciąż nikogo nie spotykając. Co dalej? Nie miała pojęcia gdzie co było, wiedziała tylko to, że musi dostać się na most łączący obie szkoły. Skoro znajdował się u podnóża zamków logiczne wydawało się, że powinna najpierw zejść z wieży. Pokonała kilka stopni, ale wtedy usłyszała charakterystyczne dzwonienie wróżek, dobiegające, na jej nieszczęście, z dołu. Powstrzymała wzbierającą panikę i przypomniała sobie o szklanym moście łączącym Perłową Czytelnię z następną więżą. Nie było to najlepsze wyjście, bo stamtąd ktoś mógł łatwo ją zobaczyć, ale nie miała innego, brzęczenie zbliżało się. Najciszej jak tylko potrafiła wspięła się do góry, docierając do białych, oszronionych drzwi. Zaczęła dostrzegać plusy doskonałości tego zamku - żadne nie skrzypiały. Widzieliście najnowsze baśnie? Perłowa Czytelnia okazała się być swego rodzaju świetlicą, urządzoną na motyw oceanu, przywodzący na myśl Małą Syrenkę. Obrzuciła wzrokiem cudowne perły, które zdobiły ściany i sufity, realistyczne malunki morskiej piany, oraz wygodne kanapy, ale na więcej nie miała czasu. Mogło tu być pięknie, ale absolutnie nie mogła się teraz skupiać na podziwianiu wnętrz. Adrenalina po raz kolejny buzowała w jej żyłach, tym razem nie tłumiąc wspomnień, ale czyniąc je motorem do działania. Zanim weszła do szklanego tunelu oblizała zeschniętego ze stresu wargi. Jak bardzo widać z zewnątrz, że ktoś nim przechodzi? Cóż, albo to zrobi albo się podda, a to drugie nigdy nie wchodziło w grę. Nie w przypadku Elisabeth z Gawaldonu. Przed oczami mignęła jej puszcza, kiedy jak najszybciej przebiegała przez tunel, ale nie przyglądała jej się uważniej. Miękkie bambosze na szczęście tłumiły kroki i pozwalały jej poruszać się bezgłośnie. Rozejrzała się po pomieszczeniu w którym się teraz znalazła. Również przypominało świetlicę, ale dziwną, wypełnioną koronkowymi zasłonami, lśniącymi rzeźbami i lustrami. W każdym z nich widziała swoje odbicie, dziewczyny bladej z napięcia, ale również niezwykle skupionej. Tutaj również panowała cisza. Wyszła na klatkę schodową i doszła do wniosku, że wie już, gdzie dokładnie się znalazła. Z niższego piętra dobiegały do niej rozszczebiotane, dziewczęce głosy. Wieża Dobroć. Szlag. Nie nadajesz się do baśni. Ostrożnie, najciszej jak tylko mogła, zbliżyła się do łukowatego przejścia na korytarz prowadzący do pokoi. Stały w nim trzy dziewczyny, rozmawiając beztrosko o książętach, sukienkach i środkach do pielęgnacji włosów. Lisa zacisnęła zęby. Długo zamierzają tak gadać? I dlaczego nie mogą robić tego w pokoju? - Och, nie mogę doczekać się Ceremonii. Jestem ciekawa ile róż dostanę - dobiegł do niej słodki głosik, który znała już z ogrodu. - Mi wystarczy jedna, ale od właściwej osoby. Na szczęście mogę być o to spokojna - ten jedwabisty głos na pewno należał do dziewczyny, która wcześniej przedstawiła jej się jako Vivienne. - Rozumiem. Może zdradzisz nam kim jest ta właściwa osoba? - Na pewno go rozpoznacie. Nie będzie tam drugiego tak idealnego księcia... - w głosie Viviennie dało się usłyszeć wyraźną przyjemność. Nie miała czasu na to, żeby słuchać tych pierdół. Wychyliła się nieco i zobaczyła, że wszystkie trzy stoją w taki sposób, że było bardzo prawdopodobne, iż nie zauważą jej, jeśli szybko się przemknie. Raz kozie śmierć, jak to mówią - pomyślała Lisa nieco histerycznie i poleciała jak najszybciej na dół. - Słyszałaś to? - rozległ się głos nad nią, ale Elisabeth zignorowała go i pobiegła dalej. - Pewnie coś ci się wydawało. Wracając... - Vivienne najwyraźniej zirytowała się tym, że ktoś przewał jej wywód na temat księcia. Parsknęłaby śmiechem, gdyby nie to, że była tak zdenerwowana. Na piętrze leżącym jeszcze niżej również znajdowały się pokoje, ale tam mogła usłyszeć jedynie szmer rozmów, wskazujący na to, że tutejsze lokatorki dla odmiany nie wybrały korytarza na doskonałe miejsce do pogaduszek. Na szczęście. Elisabeth, kocham cię, wiesz o tym, prawda? Na sam dół udało jej się dotrzeć już bez większych komplikacji. Problemy pojawiły się dopiero wtedy, kiedy znalazła na parterze i nie miała pojęcia, gdzie powinna skierować się dalej. Jak długo mogła tak błądzić? W końcu na pewno na kogoś wpadnie. Przełykając ślinę przemierzała korytarze, chowając się i umykając, kiedy tylko usłyszała z daleka szmer rozmów profesorów, kroki nimf lub dzwonienie wróżek. Starała się trzymać tej strony zamku, która, jak pamiętała, wychodziła na Akademię Zła, ale wciąż nie mogła niczego znaleźć. Serce biło jej coraz głośniej, stawiała większe kroki, oddychała szybciej i nieco urywanie. A niech to szlag. Trzy wróżki, trajkoczące wesoło, zauważyły jej rude włosy znikające za rogiem korytarza. Już wiedziała, że ją gonią, bo słyszała ich wściekłe brzęczenie. Nie - pomyślała z rozpaczą. - Dajcie mi więcej czasu! Gdzieś musi być wyjście na most! Całe szczęście na boisku nabyła szybkości i zwinności, więc wciąż udawało jej się uciekać w taki sposób, aby je zmylić, ale na pewno wkrótce wezwą resztę wróżek, może nawet nauczycieli, żeby poinformować ich o tym, że jedna z uczennic szwenda się po zamku, zamiast siedzieć tam, gdzie jej miejsce. Profesor Dovey wydawała się naprawdę miła... czy nadal taka będzie? Dzwonienie coraz bardziej się przybliżało, obok jej ramienia przeleciała jakaś dziwna, złota pajęczyna, przed którą zdołała się uchylić w ostatniej chwili. W akcie desperacji skręciła za róg w jakiś całkiem obcy jej korytarz i popędziła najszybciej jak tylko potrafiła, wpadając do jednego z kilku możliwych pomieszczeń, mając nadzieję, że to je zmyli. Zamknęła za sobą drzwi i rozejrzała się panicznie, może zdąży się schować... O kurde. O kurde. Błagam... Idź stąd, zostaw moje dziecko... W czasie w którym Lisa uciekała w panice przed wróżkami, w zbrojowni Aidan z uwagą słuchał tego, co mówi do niego Alan, jego nowy przyjaciel. Zagryzał wargi i kiwał szybko głową, pokazując mu tym, że rozumie, co chce przekazać. Na koniec uśmiechnął się po raz kolejny, tym razem trochę bardziej nieśmiało. - Robin Hood to mój największy idol - powiedział cicho i nie dodawał nic więcej, bo przyszła pora na praktykę. Aidan starał się stosować do rad Alana, jednak przyjął je chyba nieco zbyt dosłownie. Prawie nie korzystał z miecza, cały czas podskakując i biegając wokół niego, unikając tych specjalnie powolnych uderzeń. Rzeczywiście był zwinny i szybki, jednakże gdyby Alan naprawdę go zaatakował, to najpewniej by mu nie wystarczyło. Kilkoro książąt po raz kolejny zaczęło przyglądać się temu z rozbawieniem, ale nawet jeśli którykolwiek z nich miał ochotę na rzucenie jakiejś prześmiewczej uwagi, to to, co stało się chwilę później, doskonale temu zapobiegło. Drzwi otworzyły się gwałtownie i do środka wbiegła dziewczyna. Wszyscy przerwali swoje treningi i osłupieli, nie mogąc oderwać od niej wzroku i to wcale nie dlatego, że była jakoś niezwykle urodziwa, bo na pewno nie była. Po prostu niecodziennie spotyka się zadyszaną zawszankę, która w kapciach i koszuli nocnej wpada do zbrojowni książąt, których notabene w ogóle nie powinna jeszcze zobaczyć, a kiedy zauważa w końcu, gdzie trafiła, przełyka jedynie ślinę i uśmiecha się słabo, strzepując z twarzy niezbyt zadbane rude włosy. - Możecie... pomóc mi się schować? Zza drzwi dobiegło do nich dzwonienie wściekłych wróżek, ale wciąż byli zbyt zaskoczeni, żeby zareagować. Jedynie Abraxas okazał nieco emocji, marszcząc z niedowierzaniem brwi. Piegowata dziewczyna westchnęła, słysząc, że wróżki próbują się tu dostać i podbiegła wystraszona do przodu, łapiąc po drodze Alana za ramię, tak naprawdę tylko dlatego, żeby nie potknąć się o miecz, który na jej widok upuścił Aidan. Drzwi otworzyły się po raz kolejny i do środka wleciała cała chmura wróżek, a za nimi biegły trzy zdenerwowane nimfy. Ruda dziewczyna złapała wtedy jeden z leżących na stoliku mieczy i zamachnęła się nim niezdarnie, co jeszcze bardziej zszokowało chłopców. Nic jej to jednak nie dało, bo i tak nie potrafiła się nim posługiwać. Nimfy pochwyciły ją i szybko wyprowadziły na korytarz. W pewnym momencie zaprzestała nawet prób wyrwania im się, przyjmując minę człowieka, który raz już coś w tym stylu przechodził. Ani wróżki ani nimfy nie kłopotały się wyjaśnieniem tej sytuacji, po prostu zamknęły za sobą drzwi, pozostawiając chłopców w pełnej niedowierzania ciszy. Na ziemi wciąż leżał miecz, którym dziewczyna próbowała się obronić. W końcu milczenie zostało przerwane przez cichy śmiech Eryka, jednego ze wzorowych książąt. - A mówili, że nie zobaczymy dziewczyn przed Ceremonią. Julian natomiast wyglądał jakby obudził się z transu i przykładał teraz opaloną dłoń do twarzy, wyglądając na zirytowanego. - To godzi w mój honor, żeby dziewczyna w otoczeniu tylu książąt musiała sama chwytać za miecz... Wszyscy odwrócili głowy w stronę Ambrosiusa, który prychnął i oparł się o ścianę. - Ja tam myślę, że przesadzacie, nazywając to-to dziewczyną. Mam nadzieję, że większość tegorocznych księżniczek nie jest do niej ani trochę podobna, bo jeśli jest, to chyba jakoś przeboleję tę połowę punktów i nie zaproszę żadnej. W zbrojowni rozległy się ciche śmiechy na ten żart, aczkolwiek nie dla każdego wydawał się on zabawny. Widać było to między innymi po zirytowanej minie Aidana i zmarszczonych brwiach księcia Juliana. W porównaniu do tej sytuacji, atmosferę w pokoju numer 54 na wieży Czystość można by nazwać prawie spokojną, a to "prawie" było tutaj słowem kluczowym. Stephanie na początku zesztywniała, kiedy zobaczyła jaką współlokatorkę przypisano jej i Lisie, potem wybuchnęła śmiechem na jej wytworne powitanie, a następnie zdenerwowała się, gdy usłyszała, że nazwano ją "plebejuszką". - Powinnaś się powoli przyzwyczajać. To pokój mój i Lisy. No i twój - dodała, krzywiąc się. - Poza tym, to chyba dość niemiłe nazywać kogoś innego plebsem. Moja mama ma własną baśń i własne Długo i Zawsze Szczęśliwie. To, że twoja jest szlachcianką nie czyni z niej kogoś lepszego, w naszym świecie najważniejsze są baśnie - powiedziała z przekorem, a potem wstała. - No ale dobrze, chyba powinnyśmy spróbować żyć w jakiejś zgodzie, nie? - odgarnęła włosy na plecy. - Po co ci aż tyle bagaży? Mi wystarczyła jedna torba. Starała się, naprawdę starała, zachowywać uprzejmie i nie oceniać po pozorach. Ale, mówiąc szczerze, nie mogła się doczekać, aż wróci Lisa i będzie mogła porozmawiać z kimś normalnym. No właśnie. Tylko gdzie ona była?
  25. Akademia Zła Adelia nie mogła już złapać oddechu, tak szybko biegła po schodach, żeby tylko czasem nie spotkać tych okropnych wilków. Znalazła odpowiedni korytarz i wleciała do niego niemalże na oślep, bo mokre włosy wciąż przyklejały jej się do oczu. Właśnie przez to nie była w stanie na czas zauważyć wysokiego chłopaka, na którego wpadła z takim impetem, że podręczniki znów wysypały jej się z rąk. W takim tempie wkrótce nic z nich nie będzie, co napawało Adelię przerażeniem. Lisa na pewno będzie próbowała jej pomóc, ale jeśli nie zrobi tego wystarczająco szybko? Jeśli komuś w tej strasznej szkole nie spodoba się to, co zrobiła z rzeczami, które jej dali i stwierdzą, że zasługuje na karę? Po plecach przebiegł jej dreszcz. Z drugiej strony... wszystko w tym zamku było takie brudne i zniszczone, że to chyba nie mogło być aż tak ważne. - Przepraszam - wydukała i schyliła się, żeby pozbierać swoje rzeczy. Poczuła, że ktoś wsunął jej długie, zimne palce w loki i szybko uniosła głowę. Okazało się, że jest to chłopiec, uczeń, ubrany już w czarną, poszarpaną tunikę, która z jakiegoś powodu dobrze na nim wyglądała. Miał ciemne obwódki pod oczami i zapadnięte policzki. Najgorszy był jednak jego uśmiech, który Adelia mogłaby opisać tylko jednym słowem... Zły. - Pomóc ci? Krzyknęła, zacisnęła powieki i na oślep złapała książki, nie zwracając uwagi na to, że trzyma je tylko za okładki. Prawie na czworakach wyminęła strasznego ucznia, a potem wstała i biegła nie zwracając uwagi na to, że coś jeszcze mówił. Złapała wzrokiem liczbę 62 i pognała tam bezmyślnie, wpadając na uchylone drzwi i chwilę później uderzając kolanami w zakurzoną, drewnianą podłogę. Owinęła ramiona wokół brzucha, próbując złapać oddech i powstrzymać mdłości. Spróbowała policzyć w myślach do dziesięciu, tak jak kiedyś nauczył ją tata, ale doszła tylko do sześciu i rozproszyło ją głośne trzaśnięcie. Powoli uniosła głowę. Na jednym z łóżek leżała znajoma ruda dziewczyna, w rękach trzymała gruby podręcznik. Druga, o ciemnych oczach i surowym wyrazie twarzy, przed chwilą zamknęła drzwi. Obydwie w ciszy wpatrywały się w tę nędzną postać w poszarzałej i zniszczonej różowej sukieneczce, policzkach czerwonych i lśniących od łez, oczach pełnych strachu, która przed chwilą tak nagle wleciała do ich pokoju. - Mówiłam ci, że dostałyśmy Czytelniczkę - skrzeknęła stojąca nigdziarka, kręcąc głową. - Wstawaj - dodała z irytacją, przechodząc obok niej w taki sposób, że uderzyła ją w twarz swoją tuniką. - Wyglądasz żałośnie. Nie stawiaj się, to nie zrobią ci krzywdy. Wytrzymaj, dopóki nie przyjdzie Lisa. Pokiwała szybko głową i zebrała swoje sponiewierane rzeczy. - Jest... jest tutaj jakaś łazienka? Chciałabym się przebrać - powiedziała cichutko. - Co? - warknęła ruda dziewczyna, podnosząc się do siadu. - Nie słyszałam. Poza tym najlepiej by było się chyba najpierw przedstawić, nie? Jestem Margo z Lisiego Gaju, a to jest Judith z Piekielnego Lasu. Wspomniana Judith jedynie zacisnęła usta, nie do końca zadowolona z tego, że ktoś wypowiedział się za nią. Na jej łóżku znajdował się otwarty, czarny kufer, który właśnie wypakowywała. - Adelia z Gawaldonu - odpowiedziała Adelia nieco głośniej, ale wciąż bardzo cienko. - Masz na myśli Las za Światem, tak? - dopytywała się Judith swoim nieprzyjemnym, skrzekliwym głosem. Nigdy nie słyszała, by ktokolwiek nazywał Gawaldon w ten sposób, ale tak pisało na jej planie lekcji, więc jedynie pokiwała głową. - Jest tutaj jakaś łazienka, żebym mogła się przebrać? - zapytała po raz kolejny, czując, że znowu palą ją powieki. Ale tym razem nie zamierzała płakać. Jeśli to właśnie jej słabość była powodem, dla którego się tutaj znalazła, to musiała chociaż próbować z nią walczyć. - Jest jedna na korytarzu - odpowiedziała obojętnie Margo, wracając do swojej książki. W świetle padającym zza brudnych szyb jej włosy wydawały się być jeszcze bardziej zniszczone. Adelia pomyślała o strasznym chłopaku, którego tam spotkała i przełykając gulę w gardle podeszła do najdalszego rogu pokoju, gdzie w drewnianej podłodze rozwijało się coś, co wyglądało na pleśń. Odwróciła się tyłem do dwóch dziewcząt i złapała za rogi przemoczonej sukienki. - Nie patrzcie, dobrze? - zapytała łamiącym się głosem, podszytym błagalną nutą. Czuła się tak straszliwie upokorzona. - Tak jakbyśmy w ogóle chciały - rozległa się drwiąca odpowiedź Margo. Powoli zaczęła się przebierać, a jej klatka piersiowa trzęsła się od szlochu, który nie dosięgnął ust. W tym czasie w wieży Szkoda Navin z lekko uchylonymi ustami wpatrywał się w swoich nowych współlokatorów. Wyglądali... groźnie. Zresztą, jak prawie każdy uczeń w tej szkole. Nie powinno go to w ogóle dziwić, ale i tak poczuł się nieco niepewnie. Ale czy powinien? Oni wszyscy mogli straszyć swoją powierzchownością, ale Navin był niepozornym złem, takie, które wbija ci sztylet w plecy, kiedy się tego najmniej spodziewasz. Uśmiechnął się lekko pod nosem. Na pewno nie da sobą tak po prostu pomiatać. Ale żeby być całkiem zabezpieczonym nie może też od razu robić sobie z nich wrogów. - Navin z Kyrgios - odpowiedział na powitanie, a potem usiadł bardziej po turecku - Jasne - dodał cicho, słysząc "prośbę" Thomasa. Aż miał ochotę go nie obudzić na Ceremonię, ale przecież sam coś przed chwilą sobie powiedział. Potem spojrzał na drugiego nigdziarza, Christiana, który właśnie próbował wciągnąć go w jakąś intrygę. Co za kretyn. Nawet nie sprawdził, czy Thomas naprawdę śpi, kiedy przecież dopiero co się położył. Navin pokręcił obojętnie głową i odpowiedział dość neutralnie. - Nie obchodzi mnie to wszystko. Dla mnie najważniejsze jest, żeby zdać będąc jak najwyżej w rankingu - to była częściowo prawda. Sięgnął po jeden z podręczników, chcąc zobaczyć, czy jest tam coś ciekawego. I tak nie miał teraz ochoty na rozmowy z kimkolwiek.
×
×
  • Utwórz nowe...