Skocz do zawartości

Hoffner

Brony
  • Zawartość

    1771
  • Rejestracja

  • Ostatnio

Posty napisane przez Hoffner

  1. - Taa - rzekłem czując drapanie w gardle - przyjaźń to dobra rzecz a tak w ogóle kogo się tak obawiasz że mogą cię zapuszkować i trza będzie cię wyciągać z tego? - spytałem z ciekawością łykając powoli napitek. Nie wypadało odmówić chociaż wina nie pijam.

  2. Wziąłem szklankę do ręki. Płyn był dziwny, nietypowe, bardzo gęsty i we wszystkich kolorach tęczy. Nie wypadało odmówić,

    - Wasze zdrowie. - Podniosłem do toastu po czym szybkim ruchem wlałem wszystko w siebie. Poczułem tylko lekkie pieczenie na języku, Gdy oderwałem naczynie od ust to się zaczęło. Wybałuszyłem oczy. Gardło zaczęło palić niemiłosiernie. Część ciśnienia poszła mi uszami reszta uszła przez buzie w postaci kuli ognia po tym wszystko się skończyło pozostało tylko pieczenie. - Co to było do... - Powstrzymałem się by nie skończyć.

  3. Dziękuje. - rzekłem po czym się roześmiałem i napiąłem mięśnie rąk jak kulturysta. Lubiłem to robić. Teraz nawet lewa ręka mi nie przeskoczyła w barku, a zawsze to robiła powodując drżenie całego ramienia co przez to było całe osłabione. Teraz tego nie było. Zrobił to uzdrowił mnie. Odegnał śmierć. Cena? Jedna blizna do kolekcji na klacie to tyle co nic za życie. Kuce za coś takiego dorobiły by mi kopyta.. - Bez urazy ale z tym diabłem to bym po polemizował. Rogi przecież masz i to dwa. Co postawisz to będzie.

  4. - Witaj - zwróciłem się do nowo przybyłego - mnie zwą Lisem. - przedstawiłem się gdy zorientowałem się że tego nie zrobiłem.

    Nie wierzyłem w to co mówi, a może nie chciałem uwierzyć bo pogodziłem się ze śmiercią? To było tak kuszące. Żyć dalej za jedną przysługę jeśli go zamkną. No właśnie jeśli go nie zamkną to w ogóle nie będę musiał spełniać swej części umowy. Jest potężny więc jak jest szansa że to się stanie? Znikoma. Wyciągnąłem nóż z cholewy buta nacinając sobie lekko skórę na swej prawej ręce.

    - Przysługa za przysługę? - Wyciągnąłem w jego stronę dłoń by przypieczętować umowę.

  5. Nie wiem co zrobił. Najpierw poczułem ból potem zobaczyłem samego siebie. Martwego. Przeraził mnie. Jeśli może robić takie rzeczy dookoła. Uśmiercić mnie i ożywić. To co jeszcze potrafi?

    - Co chcesz w zamian? - spytałem się go na poważnie patrząc w jego żółto czerwone ślepia. Czego zażąda? Nie wiem i to mnie przeraża i wzbudza respekt przed nim.

  6. - Taa. A ja zawadiaka 4 poziomu. Pan i władca wrocławskich białych wilków i tancerz pogo jeśli trzeba. - Spojrzałem na niego śmiejąc się. Alkohol chyba mi do głowy uderzał. - Zawsze są ograniczenia których nie da się ściągnąć. Mnie ogranicza ciało którego nie mogę się pozbyć i niby jak chcesz mi pomóc? - zadałem pytanie i sam zacząłem chichotać. Jego śmiech jest zaraźliwy.

  7. Nie nadążałem nad tym co się dzieje. Zaraz nastała noc a ja z niewiadomych sobie przyczyn siedziałem w wygodnym fotelu. Dziwne.

    - Jak dogadać? Tego co mnie czeka nie da się odegnać, chyba że pomogą mi te przeklęte kuce, ale ja do nich nie pójdę. Nie dam sobie dorobić kopyt i wyprać mózgu - wyżalałem mu się i tak nie jest mi pewnie wstanie mi pomóc.

  8. Gdy nastąpił huk rozejrzałem się. Koło mnie stał stwór gdzie kuc przy nim był wysoce normalny. Wyciągnąłem butelkę wódki z wewnętrznej kieszeni kurtki i pociągnąłem z niej sporego łyka po czym zamrugałem. To jednak nadal tam było. Określiło samo siebie "Władcą Chaosu". Kto to jest nie wiem, ale jeśli to jego sprawka to musi być równie potężny jak Astralne Siostry.

    -Żyć - odpowiedziałem mu krótko. Nie zastanawiając się nawet nad tym. Co mam do stracenia? Podałem mu butelkę.

  9. Przechodziłem koło Pałacu Kultury i Nauki. Dookoła działy się niestworzone rzeczy. Nigdy nie brałem narkotyków i raczej nikt by mi ich nie podał. Wypiłem też za mało. Stałem pod budynkiem z żelków. Przynajmniej tak mi się wydawało i wołałem do istoty siedzącej na szczycie. 

    - Zejdź tu proszę panie. - I tak mi wszystko jedno. Śmierć się zbliża.Co to w ogóle  za dziwoląg?

  10. Jechałem pociągiem w ostatnim składzie popijając żubrówkę. Myślałem i myślałem nad tym co mam ze sobą zrobić. „Momento Mori” powiedziałem parę razy w pustym przedziale. Zacisnąłem pięść i trzasnąłem w ścianę wgniatając ją. Poczułem ból. Spojrzałem przez okno. Wjeżdżaliśmy do dużego miasta. Pomyślałem że wysiądę. Bo czemuż by nie? Tak też zrobiłem. Okazało się że znajduję się w stolicy naszego kraju Warszawie. Popatrzyłem na te wysokie budynki. To tu się wszystko zaczęło. Zalegalizowanie biur, marihuany i wielu innych błędów które popełnili rządzący. Skierowałem się do największego biura w Polsce by tam skończyć swój żywot zabijając przy tym jak najwięcej. Chociaż tyle mogę. Nic więcej mi nie pozostało. Niebo zaczęło robić się różowe ale to mnie już nie obchodziło.

  11. Obudziłem się nawet nie wiem gdzie. Film mi się urwał na rynku. Białe ściany dość sterylnie pachnące powietrze. Wiele prostych łóżek wykonanych z materacy i metalowych również białych rurek. Jakaś maszyna buczała po mojej prawej stronie. Szpital ale jak? Potem przyszła pielęgniarka co następnie przyprowadziła lekarza. A ten zabrał mi całe życie. Narośl na sercu i na rdzeniu kręgowym nie wiadomego pochodzenia. Zostały mi 3 dni życia jeśli będę się oszczędzał. Może jeszcze tydzień pożyje. Gadka o tym że ich medycyna nie zna lekarstwa ani zabiegu potrafiącego uratować mnie. Jedyne zdolne są te przeklęte kuca. Ale za jaką cenę? Czy nadal będę wolny? Wypisałem się na własne żądanie. Nie będę tam siedział. O nie.

    Wyszłem. Jeśli mam umrzeć to na pewno nie bezczynnie. Poszedłem na stacje kolejową po pobycie w monopolowym i wsiadłem w byle jaki pociąg powierzając swe życie losowi.

  12. Kolejny rutynowy patrol. Tym razem poszedłem sam skontrolować jak zachowują się młodzi. Szedłem za nimi w pewnej odległości. Dostali wzorową ocenę. Godnie nas reprezentowali.

    Szybkim krokiem gnałem przez rynek zastanawiając się dlaczego nie zabiłem Celestii jak tylko miałem okazje. No właśnie dlaczego? Zadałem sobie to pytanie non stop. Może ze względu na stare zasady które odrzuciłem podczas walki z biurami. Tam każdy był wrogiem. Może dlatego że; Raz to były rozmowy pokojowe. Dwa była przeciwnej płci. To chyba był najmocniejszy argument. A to jej spojrzenie. Jeszcze czuje je na sobie. Jakby potrafiła zobaczyć w głąb mnie. Wzdrygam się tylko jak o tym pomyśle. Kim ona tak naprawdę jest. Aż tak się jej lękam nie wiem. A ja mowie że się śmierci nie boje i jestem na nią gotowy. Czy to prawda? Nie wiem.

    Moje rozmyślania zostały przerwane. Padłem na ziemie chwytając się za serce. Ciało mnie zdradziło/zawiodło. Straciłem przytomność.

  13. (53+4+5-5=57)

    Słońce zgasło. W mieście zapanowała CHAOS, jaki nie nastał odkąd pojawiły się te przeklęte kuce. Zaczęliśmy ogarniać sytuacje, ale bez użycia ciężkiego sprzętu się nie obeszło. Ludzi było za dużo. Dzięki pomocy instruktorów z FOL szybko się udało opanować sytuacje. Ale mimo wszystko niepokój został, mimo że słońca nie było przez 4 godziny to, co się stanie jak nie będzie go dłużej? Pierwotny lęk się we mnie odzywał. Strach przed nieznanym/niepojętym. Tak jak wilki boją się ognia tak my odczuwamy niepokój przed tym, co się stanie jutro. Umrzemy czy przeżyjemy a jak tak to jak przyjdzie nam żyć? Co czeka nas za zakrętem? Nikt tego nie wie. Podejmujemy kolejne kroki by bronić się przed napastnikiem. Najnowszy projekt „Krokodyle” zapewni nam wsparcie w walce z tym, czym przyjdzie nam walczyć.

     

    KROKODYL;

    Zbudowane na podstawie ciągnika siodłowego z zespawaną nadbudówką z wielu warstw walcowanej brachy z zamontowanymi w przednim pancerzu miotaczowi ognia za zbiornikiem pojemności 400 litrów mieszanki łatwopalnej pozwalającej oddać 40 jednosekundowych strzałów w stronę wroga. Po drugiej stronie wielkokalibrowa śrutówka ładowana jak stary typ armaty od tyłu. Przeciw piechocie karabin maszynowy umieszczony na zewnątrz pojazdu i jeden w przedniej płycie pancerza. Posiadamy 6 takich wozów wsparcia piechoty. Przerabiane są następne.

  14. Za przeproszeniem. ******** cię do reszty? Niby jak by to miało pomóc naprawić kraj. Bo nie widzę związku. - pokazałem swe niezadowolenie z powodu głupich żartów na temat Polski. Niby jak słodycze mają ojczyznę podnieść na nogi. ******. Po co on tu jest?

  15. - Jeżeli tylko skończy się ten cały chaos z eliksirem, obcymi wpływami ludzkimi czy kucami wrócimy do tego co robiliśmy zawsze. Mecze... Koncerty... Imprezy do samego rana... Ból głowy po każdej takowej. Ale dopóki nie wróci zwykła szara a przede wszystkim przewidywalna i w pełni bezpieczna  rzeczywistość, gdzie nie boję się puścić wody z kranu. To nie spocznę... - resztę zachowałem dala siebie.

  16. I ty naprawdę wierzysz w to co mówisz? Zauważ że nasze problemy pogłębiły się tylko gdy one przybyły. Żeby coś naprawić trzeba pozbyć się źródła problemów. Przepraszam ale innej możliwości nie widzę. Jestem mechanikiem. Myślę prosto. Może mnie oświecisz jak ty sobie wyobrażasz. Bo ja tego nie widzę. A czemu się tak zachowuje? Bo się boje jak *******. - puszczały mi nerwy. Na koniec uderzyłem pięścią w stół. - Wrocławskich skinheadów. wrocławskich. - sprecyzowałem swój tytuł.

  17. - Wybacz gospodarzu ale ja nie wierze w to czego nie dotknę i nie zobaczę. Ja reaguje tylko na skutki i im przeciwdziałam To wszystko. Co do pomysłów na odbudowę kraju. Wzmocnienie władzy centralnej i wprowadzenie gospodarki nakazowo rozdzielczej by ustabilizować rynek a także żeby ludzie nie tracili pracy i mieli zajęcie.

  18. Nie tego się nie spodziewałem. Cała te akcja. Wszystko się rozegrało za szybko. Mogłem ją dobić jak leżała. Czemu tego nie zrobiłem? Mięknie moje serce co dawno już zmieniło się w kamień. Czy to może litość się odezwała o której zdążyłem zapomnieć? Nie wiem. Nie byłem przygotowany na to.

    - Wierzy ktoś jej w te całe podróże słońce itp? - spytałem się innych.

  19. Gdy się pojawiła zacisnąłem pięść. Nawet nie drgnąłem. Moja twarz nie zmieniła neutralnej mimiki. W środku, we mnie szalał istny huragan. Miałem ochotę skoczyć na nią i złamać jej kark jednym szybkim zdecydowanym ruchem. Nawet by nie poczuła. A ja zyskał bym spokój. Uratował bym świat. Jednak to rozmowy pokojowe i nie wypada...

  20. - Witam gospodarza - powiedziałem spokojnie. Miałem ochotę go zatłuc na miejscu. Jedyna rzecz jaka mnie powstrzymywała to to że to on jest tu gospodarzem i tylko to go tak naprawdę chroniło przed moją zemstą. - Jestem Damian Lis. Z zawodu jestem mechanikiem. Przewodnikiem grupy we Wrocławiu i to chyba na tyle. - westchnąłem - Wiecie może o co chodzi z tym słońcem? Czy jest to powtórka z filmu "Dwóch takich co ukradli księżyc" i na serio się im udało tylko że ze słońcem - warknąłem zły.

  21. Dojechałem taksówką na miejsce. **********. Nie wierzyłem w wskazania licznika i wyliczenia zależności. Ale zapłaciłem. Chociaż mogłem mu spuścić ******** i było by po sprawie. Nie chciałem kłopotu. Za dużo sił porządkowych i żołnierzy a ja nie znam terenu by zwiać.

    Wyszedłem mówiąc pod nosem „******” po czym skierowałem się w stronę budynku. Wiedziałem od razu do mnie podeszło czterech.

    - A ty tu po co? – zaczęli.

    - Na spotkanie – odpowiedziałem marszcząc brwi.

    - Taa na spotkanie. Że niby ty? – Wskazali na mnie.

    - Tak mnie tu zaproszono. – Sięgnąłem do tylnej kieszeni od razu moja głowa znalazła się przy parterze.

    - Nie kolego. – Sięgnęli do tylnej kieszeni gdzie znajdował się list który wyciągnęli i zaczęli czytać.

    - Imię nazwisko?

    - Druga kieszeń na tyłku. – Wyciągnęli portfel i go otworzyli. – Damian Lis – powiedziałem z wyższością.

    - Puścić go. To przedstawiciel z Wrocławia.

    - Że niby on? – spytał się drugi.

    - Tak on jest napisane że mamy go wpuścić do środka.

    - Przepraszamy za problemy.

    - Taa – westchnąłem otrzepując spodnie z kurzu i poszedłem dalej. Do następnej bramki gdzie potraktowano mnie podobnie.

  22. Przed biuro na południu we Wrocławiu dojechał mozolnie niezidentyfikowany pojazd kołowy zespawany z wielu kawałków blachy na podwoziu starej ciężarówki. Wyglądał koszmarnie. Z boku miał namalowanego białego wilka. Ustawił się przodem gdzie w przednim pancerzu wystawały dwie rury i karabin znacznego kalibru. Z pierwszej od prawej pojawił się płomyczek. Następnie z wielkim ciśnieniem zaczął wylatywać język ognia zalewając całą fasadę budynku. Szyby pękały. Po chwali kolejne pomieszczenia zajmowały się płomieniami. Widząc to załogo ruszyła do następnego obiektu na liście do unicestwienia.

    - Centrala pierwsze załatwione. Jedziemy do następnego – słychać było w eterze.

  23. Siedziałem w pociągu, gdy zadzwonił telefon, który odebrałem.

    - Szefie nic ci nie jest? W domu cię nie ma.

    - Wszystko w porządku. Dojeżdżam do Warszawy na spotkanie.

    - A ty tam, po co?

    - FOL wzywa muszę jechać. – uciąłem od niechcenia.

    - Projekt krokodyle jest na ukończeniu. Przerobiono 6 sztuk kolejne są w kolejce.

    - Dobra, czyli zgodnie z planem. Nie wezmą nas tak łatwo

    - ****** - krzyknąłem, gdy się ciemno zrobiło. Co do jasnej ******. – słońce zgasło. Jakim cudem? U was to samo?

    - Tak ciemno wszędzie. Właśnie włączyli lampy uliczne.

    - Co z biurami?

    - Wszystkie ewakuowane.

    - Że co?! I ja nie dostałem o tym informacji?

    - Rozpocząć dewastacje rozwalić je zrównać z ziemią. Mają przestać istnieć. Rozumiecie. Jeden składak wystarczy by to zrobić. Spłonie wszystko. – rzekłem pełny nienawiści – Kończę właśnie wjeżdżam na peron. – i się rozłączyłem.

    Teraz taksówka i na miejsce spotkania a przede wszystkim dowiedzieć się o co chodzi z tym słońcem..

×
×
  • Utwórz nowe...