To nie jest fanfik, a sztuczna opowieść, która ma być sztuczna.
Wracając do gry:
Po dłuższej refleksji postanowiła zostawić pióro w spokoju. Teoretycznie wyrwanie go nie byłoby jakąś straszną stratą, ale...
Postanowiła jeszcze raz rozejzreć się dookoła. Las był gęsty, ale pomiędzy drzewami znajdowała się odrobina przestrzeni, którą dało się wyjść z polany. Choć splątane gałęzie chwytały ją za pióra i włosy, udawało jej się jakoś brnąć w tym gąszczu. Droga była mozolna i męcząca i nawet fakt, że sama lubiła się ubrudzić, łazić po drzewach, a potem latać w niebezpieczne miejsca, to czuła się coraz bardziej przytłoczona. Jakby ta puszcza była zwartą masą, jakimś błotnym bajorem, w którym próbowała nieudolnie pływać.
Nastrój psuł się z każdą chwilą. Miła już dość tego snu, nie-snu, czymkolwiek to było.
-Auć!
Coś ją złapało za nogę i próbując się wyszarpnąć, kopnęła w coś mocno. Coś twardego, kanciastego i o ostrym brzegu, więc bez zdziwienia dosztrzegła nad kopytem szerokie rozcięcie, z którego powoli sączyła się krew. Zaklęła i juz miała iśc dalej, kiedy przypomniała sobie, że warto też zerknąć to, co ją zaatakowało.
-Co do...
Była to duża książka ze stalowymi okuciami, To o nie musiała zawadzić. Sam wolumin wyglądał jak każda księga zaklęć, których Scootaloo naoglądała się u Twilight. Opasła, ciężka, o grubych przetłuszczonych kartach. A przynajmniej takie sprawiały wrażenie, gdyż zamknięcie uniemożliwiało otwarcie. Na okładce nie było niczego ciekawego, poza dużą literą "M", co mogło znaczyć cokolwiek. Co gorsze, nóżki litery przypominały nieco szpony, co z kolei kojarzyło się z gryfami. Nic przyjemnego.
Scootaloo spojrzała z góry na przedmiot. Targanie tego rupiecia będzie kłopotliwe, ale... skąd w ogóle taki artefakt w środku lasu?
-Jeśli to sen, to nie pojawił się bez powodu! - powiedziała do siebie i jeszcze raz przyjrzała się zamkowi. Wyglądał zwyczajnie, dziurka od klucza równiez nie zdradzała sobą niczego.