Ach, ten Spike...
Drogi pamiętniczku, dzisiejszy dzień zaliczam do jednych z najgorszych, a zarazem najepszych w moim życiu. Jednak po kolei:
Dzień zaczął się, jak się zaczął. Od dwóch tygodni miałam pełne ręce roboty! Zamówienie za zamówieniem na suknie bardziej, lub mniej wykwintne, ale wszystkie do odbioru najpóźniej na wczorajszy dzień. Trochę mnie to zastanawiało, ale nie miałam czasu, by to sprawdzić, bo miałam mnóstwo pracy.
Byłam akurat w trakcie szycia jednego z moich ostatnich projektów, błękitnej sukni z prostym fasonem, ale bogatymi dodatkami, jak na przykład materiałem, mieniącym się złotą nicią. Uwielbiam ten efekt! Byłam z niej dumna, jak z każdej innej sukni, którą miałam w planach.
Wtedy przyszedł do mnie Spike.
- Cześć, Rarity! - przywitał się entuzjastycznie. Niestety nie usłyszałam go, pochłonięta pracą i dopiero, kiedy mnie zawołał po raz drugi, głośniej to zareagowałam.
- CO?! - warknęłam, bo przez jego krzyk prawie podarłam materiał, nad którym siedziałam ze cztery godziny, by był idealny! A co dopiero wyciąć go i dopasować?!
Smoczątko aż podskoczyło, przestraszone moją reakcją. Westchnęłam i przeprosiłam go, tłumacząc, że jestem zajęta. No w końcu byłam! Nie mogłam zawieść moich klientów!
- Wiesz... Rarity... No... Tak sobie myślałem... - jąkał i dukał. Tak, chciał mi coś powiedzieć, ale nie potrafił! I na dodatek rozpraszał mnie.
- Wybacz mi Spike, ale ja na prawdę nie mam czasu. Mam od groma pracy i mało czasu. Wpadnij później, zgoda? - zapytałam szybko, chcąc wrócić do pracy. Coś tam jęknął i wyszedł. W końcu cisza i spokój. Pod koniec dnia salon był pełen nowych, zamówionych sukni. Jednak to nie był koniec. To był tylko czubek góry lodowej... Ale już nie mogłam. Trzeba spać!
Miałam już zamykać, było późno kiedy znów odwiedził mnie Spike. Tym razem nie mam bladego pojęcia, co do mnie mówił. Przerwałam mu w pierwszym zdaniu, mówiąc, że padam z nóg i pogadamy następnego dnia. I tak się rozstaliśmy tego wieczoru.
Następny dzień wcale nie wyglądał lepiej. Kilka klientek przyszło odebrać swoje zamówienia - były zachwycone! No w końcu jakby mogły nie być? To przecież suknie spod mojej igły! Jednak wciąż góra sukni była niegotowa. Wróciłam do pracy. Tego dnia znów przyszedł Spike! Tym razem był bardziej stanowczy.
- Cześć Rarity! Znajdziesz chwilkę? Nie przyjmuję odmowy! - przywitał się, stawiając jasno sprawę. Znając go nie dałby mi spokoju, gdybym tej chwilki nie znalazła, więc odwróciłam się do niego i co zobaczyłam? Małego, uśmiechniętego smoka, który upaćkany był błotem i ziemią, a w rękach trzymał klejnoty.
- To dla Ciebie! - zawołał z szerokim uśmiechem na twarzy. Tego się nie spodziewałam. Już pomijając fakt, że był brudny.
- Dziękuję Ci, Spike! - odparłam z uśmiechem, zabierając worek z nowymi kamieniami, które na pewno się przydadzą. Gdy odkładałam worek gdzieś na bok... zdałam sobie sprawę, że ten brud może zniszczyć moje suknie!
Zerwałam się szybko i wręcz wygoniłam smoka, przepraszając go i tłumacząc, ze brud może zniszczyć pracę moich kopytek. Nie zdążył nic powiedzieć, ale to, co widziałam przed zamknięciem za nim drzwi było... zastanawiające. Patrzył na mnie z pewnego rodzaju nadzieją. Jakby czegoś ode mnie oczekiwał. Ale co ja mu miałam dać? Suknię? Przecież on ich nie nosi... Nie myśląc nad tym długo wróciłam do pracy.
I tak mijały dni aż do wczoraj. Ja pracowałam, Spike przychodził, dając mi różne prezenty, a ja go wyganiałam bo był, brudny, byłam zajęta, siostra mnie denerwowała, albo Opal się do mnie "przyklejała".
Wczorajszy dzień był celebracją mojego sukcesu! Dawno tyle nie zarobiłam! Tak się cieszyłam, ze zaprosiłam przyjaciółki na imprezę. Chciałam uczcić sukces! Bawiłyśmy się wyśmienicie. Pinkie Pie oczywiście skakała, zabawiając nas czym się da, Applejack i Rainbow Dash zrobiły sobie "konkurs tańca". A zaczęło się od tego, że ponoć Rainbow Dash ruszała się, jakby przespała się na śniegu. Wszystko fajnie i świetnie, ale ponieważ Twilight była zajęta rozmową ze mną, sędziować miała Fluttershy. Tak, dokładnie tak - Fluttershy miała sędziować! I jak się zapewne domyślasz z jej sędziowania wyszedł remis. Na początku zawiedzione rywalki zaczęły się śmiać, zdając sobie sprawę z wyboru sędziego. A w ślad za nimi reszta.
Wtedy ktoś zapukał. Otworzyłam drzwi i zobaczyłam Spike'a. Wyglądał strasznie! Jakby uciekał przed hydrą, albo coś. W każdym bądź razie trzymał w rękach paczuszkę.
- Ra...rity... To... Dla... Ciebie... - wysapał, wręczając mi prezent i padł w progu, jak długi. Razem z Applejack wniosłyśmy go do środka i wszystkie poczekałyśmy, aż się obudzi. Paczkę oczywiście położyłam gdzieś, gdzie nie będzie zawadzać, były ważniejsze rzeczy, jak na przykład zdrowie smoka. Obudził się dość szybko. Zjadł coś i wszyscy znów zaczęliśmy się bawić. Bawiliśmy się do późna, no ale trzeba było kończyć tą imprezę! Kiedy wszyscy zaczęli rozchodzić się do domów, a ja żegnałam gości, Spike przypomniał mi o prezencie. Obiecałam, że go zaraz otworzę... no tak. Zaraz. Zamknęłam drzwi, odwróciłam się i zobaczyłam stertę brudnych talerzy, półmisków, kubków, waz, a podłoga i ściany pełne były confetti i serpentyn. Zaczęłam sprzątać. Po sprzątnięciu poszłam spać - tak, zapominając o prezencie od Spike'a.
Następnego dnia w końcu miałam wolne! Postanowiłam udać się na spacer. To było aż dziwne. Tego dnia wszystkie moje klientki nosiły zamówione suknie. Nie, żeby było dziwne, że je noszą, bo któż by się wstydził tak znakomitej roboty, ale wszystkie tak w jeden dzień? No i każda chodziła z jakimś ogierem.
- Zbieg okoliczności - burknęłam, idąc dalej, ciesząc się dniem.
Głodna, poszłam do Pinkie Pie. Zamówiłam dwa ciastka jabłkowe i jeden placek. Ta z radością przyniosła mi zamówienie. Radością większą niż zwykle.
- Miłej zabawy! - pożegnała mnie. Niby nic zwykłego, ale jakiej zabawy? Cóż. To tylko Pinkie Pie.
Poszłam zjeść zamówione ciastka na świeżym powietrzu. Wtedy też spotkałam Rainbow Dash i Applejack. nie, nie konkurowały że sobą. Tym razem wybierały się do Fluttershy, nie wiem po co. Ponoć pomocy potrzebowała z czymś, co jej się popsuło. Trochę się spieszyły, więc tylko przywitały się i pożegnały w równie dziwny sposób, co Pinkie Pie.
- Czy ja o czymś nie wiem...? - mruknęłam, odprowadzając je wzrokiem. Poszłam dalej spacerować. Tym razem zaczęłam się zastanawiać, o co mogło im chodzić. Impreza? Przecież była wczoraj. Dziś się nie umawiałyśmy na żadną imprezę. Wręcz zaczęłam przypuszczać, że wszystkim coś Pinkie Pie wmówiła. Kiedy szłam do niej się zapytać, było już trochę późno i po drodze spotkałam Twilight.
- Rarity? Ty tutaj? Co Ty tutaj jeszcze robisz? Przecież Spi.. - urwała, zakrywając twarz kopytkiem.
- Spike? Co Spike? - zaczęłam pytać, ale Twilight wręcz uciekła ode mnie. Zaczęłam zastanawiać się, o co chodzi ze Spike'iem.
Wtedy przypomniałam sobie o prezencie. Pognałam do domu.
Wparowałam do środka i odnalazłam prezent. To było zaproszenie... Zaproszenie na spotkanie z okazji walentynek. Szczęka mi opadła. Wtedy wszystko zrozumiałam. Spojrzałam do pudełka i znalazłam tam wisiorek z błękitnym kamieniem w kształcie serca. Prawie się popłakałam. Ubrałam naszyjnik i bez żadnego stroju pognałam na miejsce spotkania.
To było na wzgórzu. Pięknym wzgórzu, na którym rosło drzewo. W świetle zachodu słońca widok był bajeczny. Jeszcze bardziej żałowałam, że zapomniałam o tym dniu i o prezencie.
Kiedy weszłam na górę, zobaczyłam Spike'a. Ubrany był w szykowny fraczek. Wyglądał w nim na prawdę elegancko.
Siedział smutny, obracając różą w łapkach. Nie wiedziałam, co robić. Z jednej strony chciałam uciec. Uciec i zapomnieć, ale nie mogłam. On czekał na mnie tutaj cały dzień. Wciąż na mnie czekał. Przełknęłam ślinę i powoli podeszłam do niego.
- Spike...? - zaczęłam cicho i niepewnie, zawstydzona własną głupotą.
- Cześć, Rarity... - przywitał się trochę zrezygnowany. Nie dziwię mu się. Podeszłam do niego i usiadłam obok.
- Przepraszam Spike, ja... - zaczęłam, lecz wtem mi przerwał.
- Nic się nie stało. Rozumiem, że miałaś ważniejsze rzeczy na głowie. - uśmiechnął się. To mnie dobiło. Spuściłam smutno wzrok.
- Nie. Ja po prostu nie pamiętałam o niczym. Przepraszam Cię za wszystko... I dziękuję za wszystko. - odparłam, dając mu lekkiego buziaka w policzek. Ten wtedy ożył, jak za sprawą zaklęcia i sie uśmiechnął.
Podziwialiśmy zachód słońca, jedliśmy, rozmawialiśmy i tańczyliśmy. Nigdy bym nie przypuszczała, że ten smoczek potrafi być tak szarmancki. Wieczór był na prawdę cudowny.
Nie mniej jednak wciąż czuję się winna i muszę mu to jakoś wynagrodzić.