Rozdział I: Szkarłatne Niebo Był to zwyczajny dzień w Ponyville. Każdy kucyk był zajęty swoimi codziennymi pracami, ale jak zwykle, życie to było takie, jakiego pragnęli mieszkańcy.
Bylo jeszcze dość wcześnie, więc nikt nie miał konkretnego pomysłu na zajęcia tego dnia. Twilight Sparkle uczyła się w bibliotece, gdzie Spike zabiegany sprzątał wiecznie zagracony dom, gdyż Twilight nie miała w zwyczaju sprzątać po sobie książek.
Fluttershy była zajęta opieką nad pewną chorą kaczuszką. Miała chorą nóżkę, nadepnęła chyba na coś. Uprzejma Fluttershy przygarnęła ją do domu, gdzie zwierzątko otrzymało fachową opiekę.
Rarity projektowała kolejne kreacje, a miała trochę z tym roboty, bo klient był ambasadorem Equestrii i chciał otrzymać coś specjalnego z okazji wyprawy do Gryfich Królestw.
Pinkie pie i Rainbow Dash oddały się swojej wspólnej pasji... Wycinaniu numerów innym! Tym razem ich ofiarą miała być Applejack, która pracowała na farmie z Big Maciem.
- Hej, Macintosh! Odstawiłeś ten wóz do stodoły? - spytała głośno brata Applejack. Oboje byli w sadzie, ale dzieliła ich dość spora odległość.
- Eeeeyup! - odparł czerwony ogier, uderzając w kolejne drzewo.
- ZNOWU?! Przecież wiesz, że nie ma sensu jeździć z tym chłamem w tę i z powrotem! Po co to tam chowasz? - warknęła klacz, ciężkim krokiem udając się do stodoły. Gdy tylko zobaczyła, co jest w środku, ryknęła - APPLEBLOOOOOM!
Malutka klaczka w tym czasie była zajęta sobą - to znaczy szukała sposobow na zdobycie swojego znaczka, gdy usłyszała krzyk. Pobiegła natychmiast do siostry.
- Co się stało, Applejack? - spytała, dobiegając do siostry.
- Możesz mi kochaniutka powiedzieć... Co to jest?! - spytała, wskazując na wózek pomalowany w barwy Zdobywców Słodkiego Znaczka. Czerwonogrzywa dziecina wybałuszyła oczka, nie wiedząc, co powiedzieć.
- A... Ale to nie ja! - zaczęła się tłumaczyć.
- Jak nie Ty, to kto? Posłuchaj mnie, cukiereczku. Jakbyś popr... - urwała, słysząc jakieś chichoty zza stodoły. - O wy małe, wredne... - syknęła, biorąc pobliskie wiadro z wodą i wędrując cicho na piętro stodoły. Było tam okienko, pod którym... Zwijały się ze śmiechu Rainbow Dash i Pinkie Pie. Nie namyślając się długo, kowbojka wylała na nie tą wodę. Zaskoczone, pisnęły, po czym spojrzały w górę.
- No co? Wydaje mi się, ze po waszych żartach musi wam być gorąco. Nie musicie dziękować! - wyprzedziła Applejack, uśmiechając się wrednie, po czym wróciła do pracy.
Zwyczajny dzień, wesoły i pełen życia. Około południa było na prawdę gorąco, ale na szczęście większość skończyła pracować. Nasze przyjaciółki spotkały się w Ponyville, gdzie umówiła wszystkich Pinkie Pie. Chciała im coś ogłosić.
- Hej, hej, hej! wiecie co? Nie wiecie, a ja wiem! To jest super! - skakała z radości Pinkie, podczas gdy reszta patrzyła na nią ze zdziwieniem.
- Ale... co? - spytał w końcu Spike.
- Hm? Co co? A, to! No więc wiecie, pan Cake ma za kilka dni urodziny i nie zgadniecie: Chcę mu urządzić party! - pisnęła, podskakując z podekscytowania.
- Aaa... ha. I w związku z tym...? - spytała Twilight, nie wiedząc, czy temat zmierza ku zaproszeniu, czy prośbie.
- Jak to co? Ktoś musi mi pomóc roznieść zaproszenia dla wszystkich w Ponyville! - zawołała ponownie, na co przyjaciółkom opadły szczęki.
- Wszystkich? Pinkie, nie uważasz, że to za dużo? - spytała Rarity.
- Och, dajcie spokój! Chodzi tu o pana Cake! Tego Cake! Przecież to dzięki niemu w Ponyville mamy tak dobre ciasteczka! Należy mu się! - zaprotestowała imprezowa klacz, siadając na ziemi i z teatralnie obrażoną miną zawiązała kopytka przed sobą.
- Ja.. ja uważam.. że to na prawdę dobry pomysł... tak myślę... - szepnęła Fluttershy, patrząc niepewnie na Pinkie, której opinia przyjaciółki nie umknęła. Od razu skoczyła na nią, tuląc do siebie.
- No przecież mówię wam, głuptasy! - zawołała radośnie.
- Hej, dziewczyny... - zawołała Rainbow Dash, czymś bardzo przejęta. Patrzyła w niebo, jak zahipnotyzowana. - popatrzcie... - dodała, wskazując kopytkiem kometę. Nie byle jaką kometę. Szkarłatny pocisk powoli sunął przez equestriańskie niebo, znacząc swoją drogę czerwonym ogonem.
- Co to jest? - spytał Spike, patrząc pytająco na Twilight. w jego ślady poszła reszta kucyków. Twilight natomiast... nie wiedziała. Pokręciła głową, patrząc z zaciekawieniem na zjawisko.
- Wyglada to tak właściwie pięknie.. ale czemu napełniło mnie to takim niepokojem? - jęknęła Applejack, skrzywiając się. Inne kucyki potwierdziły jej słowa. Każdy to czuł. W końcu Twilight pobiegła do biblioteki, a za nią reszta.
Fioletowy jednorożec wparował do biblioteki, a zaraz za nią jej pomocnik.
- Spike, szukaj książki o magii kosmosu! - zawołała, wędrując szybko wzrokiem po pułkach.
- Tak jest! - zasalutowało smoczątko, wskakując na drabinę.
W tym samym czasie, w pałacu Cancerlot Księżniczka Celestia i Księżniczka Luna spoglądały w okno, obserwując czerwony obiekt.
- Siostro..? - szepnęła Luna, zaniepokojona widokiem.
- Tak, wiem. On wrócił. - odparła szybko Celestia, odwracając się w stronę wrót do sali tronowej, które akurat się otwierały.
- Pani! Na niebie..! - zawołał strażnik, na którego również wpłynęła straszna aura obiektu.
- Posłać wóz do Ponyville po Twilight Sparkle, Rainbow Dash, Fluttershy, Rarity, Applejack i Pinkie Pie - rozkazała. Jeszcze nigdy nie rozkazała nic w ten sposób. Strażnik wiedział, ze sprawa jest poważna. Ruszył natychmiast, prawie się przewracając.
- Luno, proszę Cię, napisz listy do innych królestw z prośbą o spotkanie. Ja zajmę się mobilizacją naszych sił. Jesteśmy wszakże na skraju katastrofy... - powiedziała Celestia, szybko opuszczając salę. Luna widziała przejęcie siostry i się nie dziwiła. Dobrze pamiętała, z czym mają do czynienia...
Godzinę potem w Ponyville, atmosfera w bibliotece była dośc nerwowa.
- Co znaczy, że nie potrafisz znaleźć informacji na ten temat? - spytała wręcz zrozpaczona Rainbow Dash. Twilight wertowała kartka po kartce pięć książek naraz, gdzie Fluttershy i Rarity jej pomagały, a Applejack i Pinkie Pie pomagały Spikowi przeglądać zasoby biblioteki.
- No nie ma! Po prostu nie ma! - odparła panicznym głosem Twilight. Była tym bardzo przejęta. Po raz pierwszy jej biblioteka nie potrafiła odpowiedzieć na pytanie, które sobie zadawała. Ciężko to przeżywała i być może by pękła, gdyby do drzwi biblioteki ktoś nie zapukał.
- Rainbow Dash, otwórz proszę! - zawołała Twilight, szukając czegoś w spisie treści szóstej książki. Rainbow Dash prawie zawału dostała, słysząc pukanie, a teraz miała otworzyć... No otwarła. Zobaczyła dwóch gwardzistów z królewskiej straży przybocznej. Żołnierze z kamiennymi twarzami weszli do biblioteki.
- Jej wysokość Księżniczka Celestia wzywa do zamku Twilight Sparkle, Rainbow Dash, Fluttershy, Pinkie pie, Rarity i Applejack! - skończył i zapadła cisza.
- Wzywa nas? Co się stało? - spytała Applejack, lecz odpowiedzi się nie doczekała. Twilight znała tą gwardię bardzo dobrze. Nie pisną słowa poza tymi, które mieli przekazać.
- Chodźmy, dziewczyny. Skoro księżniczka Celestia nas woła, to musi być coś ważnego. Chodź Spike. - odparła Twilight, idąc do wyjścia. Wszyscy wyszli. Przed biblioteką stał powóz księżniczki Celestii. Był duży, zaprzęgnięty w sześciu gwardzistów. Jeden z nich "zaprosił" klacze do środka. Wszystkie siadły, a kiedy miał i wskoczyć Spike, gwardzista zagrodził mu drogę skrzydłem, nie odzywając się.
- Hej! Jestem pomocnikiem Twilight! Zawsze z nią wszędzie chodzę! - oburzył się smok.
- Nie zostałeś wymieniony na liście. Nigdzie nie lecisz. - odparł surowo żołnierz.
- Wpuśćcie go! Bez niego nigdzie nie lecę! - zaprotestowała Twilight. W obliczu tego ultimatum, gwardzista wpuścił smoka. Ten podziękował Twilight i w końcu wszyscy ruszyli.
Podróż do Cancerlotu była cicha. Nikt słowem się nie odezwał. Co jakiś czas kucyki tylko spoglądały na północ, gdzie nad horyzontem widać było szkarłatną poświatę. Jakby gdzieś tak owa kometa odpoczywała.
Wkrótce dotarli do zamku. kucyki szybko zostały zaprowadzone przed oblicze księżniczki Celestii, która w danym momencie, razem z siostrą zajęte były czytaniem listów z innych królestw, rozkazami do dowódców, którzy po usłyszeniu swojej części szybko wybiegali z sali tronowej i oglądaniu map, słuchaniu doradców i urzędników. Przeciętny kucyk patrząc na to stwierdziłby, że niemożliwym jest ogarnięcie tego, ale tu mieli do czynienia z samą księżniczką Celestią i księżniczką Luną!
Strażnik podszedł do tronu, ukłonił się nisko siostrom i oznajmił, że wezwane kucyki przybyły. Zajęte sprawami państwa księżniczki nie odnotowały jeszcze przybycia Twilight i jej przyjaciół, ale w końcu to zauważyły. Poprosiły wszystkich o opuszczenie sali i udanie się do innej komnaty, gdzie zaraz przyjdą, prosząc o pozostanie jedynie wezwanych.
- Wasza wysokość, wzywałaś nas? - spytała uczennica Celestii, kłaniając się jej, a w ślad za nią, inni.
- Twilight, moja uczennico! - księżniczka powitała z uśmiechem fioletową klacz, witając się potem z innymi, ukłonieniem się. - tak wzywałam. Zapewne widziałyście tą czerwoną kometę, prawda?
- Tak widziałyśmy! Co to jest? - spytała Rainbow Dash, nie wytrzymując napięcia.
- To zwiastun poważnych kłopotów, moi drodzy. To zwiastun nadejścia tego, który reprezentuje Element Chaosu. Przybycia Chaos Wish. - wytłumaczyła poważnie Celestia.
- Chaos Wish? Element Chaosu? Co to ma znaczyć? - spytała Applejack.
- Widzicie, Elementy Harmonii nie są jedynymi na świecie i w kosmosie. Istnieje wiele Elementów, a każdy z nich ma swoją drugą stronę. Wy reprezentujecie Elementy Harmonii, a Element Chaosu to druga strona tej samej magii. Na pewno dziwnie się czujecie, prawda? - wyjaśniła ponownie, a pytanie prawie zmroziło krew kucykom.
- T-Tak... - potwierdziła Twilight, odwracając wzrok. Celestia uśmiechnęła się.
- To naturalne. Póki ta magia będzie czuć drugą stronę, będzie pobudzona. Zarówno wy, jak i Chaos Wish będziecie się czuć nieswojo. Jed... - kontynuacja wytłumaczeń została przerwana przez Rainbow Dah, która podskoczyła do księżniczki.
- Ale po co tu właściwie przyszedł ten cały Chaos Wish?
Księżniczki spojrzały na siebie, a potem na kucyki.
- Chce chaosu. - zaczęła Celestia.
- Przybył zniszczyć porządek tego świata. Przed wieloma latami też już próbował. Wtedy go powstrzymałyśmy dzięki mocy Elementów Harmonii. Słaby punktem jednego elementu jest element przeciwny tej samej magii. - skończyła Luna.
- My nie możemy zrobić nic. To od was zależą losy świata. My z Luną przygotujemy Equestrię do obrony, razem z pomocą innych państw, a wy... - urwała.
- A my co? - spytała Rainbow Dash.
- Wy musicie powstrzymać Chaos Wish. - dokończyła Luna.
- Jest to na prawdę niebezpieczna misja. Po drodze będzie czekać was wiele niebezpieczeństw, ale nie będziecie same. Towarzyszyć wam będzie sześciu moich najlepszych ludzi. - dodała Celestia.
- WONDERBOLTS?! - krzyknęła rozmarzona Rainbow Dash, jakby zupełnie zapominając o powadze sytuacji.
Wtedy kucyki usłyszały prychnięcie. Odwróciły się w stronę jednego z ciemniejszych kątów sali tronowej, z której wyłoniła się postać.
Dobrze zbudowany ogier o jasnej maści, pegaz. Odziany był w srebrzystą zbroję z czarnym "grzebieniem" na hełmie. Zbroja wyglądała na wysłużoną. Mimo zadbania widać było zadrapania i uszczerbki. Sam ogier też był dość ciekawą postacią. silne kopyta, wysłużone skrzydła i czerwone oczy, pamiętające niejeden życiowy trud. Widać było, że to żołnierz. Dość stary żołnierz. Nikomu nie umknął fakt jego wieku. Mimo hełmu i zbroi nie ukrył on siwiejącego pyska, zmarszczek i lekko podkrążonych oczu. Skrzydła też zdradzały wiek. Pióra straciły ten połysk, ten majestat.
"Słodki znaczek" osobnika był wyjątkowo specyficzny. Tarcza na której leżał miecz. Weteran. Na pewno stary weteran. Na grzbiecie nosił miecz.
Powolnym, lecz stanowczym, wojskowym krokiem podszedł do kucyków.
- Wonderbolts to banda smarkaczy, która na widok hydry zrobiłaby to, co robi najlepiej: zniknęłaby w chmurach. - skomentował. Głos miał dość gruby, donośny, wręcz władczy. Był też szorstki i trochę straszny. Juz widząc żołnierza Fluttershy się wzdrygnęła, ale gdy ten przemówił, ta podświadomie schowała się gdzieś za Applejack.
- Ty, dziadku! Warknęła Rainbow Dash, zbliżając się do niego. - uważaj na słowa! Wonderbolts to bohaterowie! - oburzyła się. Chciała wyglądać na stanowczą i trochę groźną, ale na nim jakby to wcale nie zrobiło wrażenia. Z tą samą kamienną miną spojrzał na nią i prychnął.
- Z powodu mnie mogą być i smokami. A i tak byliby takimi samymi bohaterami, jak ja czy Ty.
W błękitnym pegazie się gotowało. Każdy kucyk miał inne refleksje a temat owego przybysza, ale w jednym się zgadzali - nie lubili go.
- Moi drodzy, to będzie dowódca sześciu waszych gwardzistów. - powiedziała Celestia, wskazując na żołnierza, który gdy tylko usłyszał głos księżniczki, stanął na baczność i skamieniał. Dumna postawa i ani drgnął.
- Uhm... Witam. Jestem Twilight Sparkle, uczennica księżniczki Celestii. Jak się nazywasz, żołnierzu? - spytała Twilight, mając nadzieję na przełamanie pierwszych lodów. Żołnierz spojrzał swoim twardym wzrokiem na Twilight i odparł:
- Sam nie pamiętam swojego imienia. Dla was jestem Majorem Fearbane. - beznamiętny ton głosu wskazywał na totalny brak zainteresowania samym sobą ze strony żołnierza. Zupełnie jakby on sam dla siebie znaczył niewiele więcej, niż Wonderbolts. Zanim ktokolwiek zdołał cokolwiek powiedzieć, Fearbane oznajmił, że za pół godziny będzie czekał na wszystkich w bramie do zamku. Zasalutował księżniczkom i wyszedł. Uffff... nareszcie na dziś koniec. Pisanie opowieści to ciężkie zajęcie. Mam niemiłe przeczucie, że nie sprostam wyzwaniu, jakie przed soba postawiłem. Miłej lektury! Rozdział drugi: Stary weteran
Nasi przyjaciele zmierzali do bram Canterlotu, jak gdyby szli na ścięcie. Nie wiedzieli, co myśleć o ich ochroniarzu. Duszą towarzystwa nie był, szacunkiem do innych też specjalnie nie pałał. Zatwardziały trep, który zmarnował własne życie - tak określiła go Rarity.
Zbliżali się do bram zamku. Już z daleka widzieli Majora Fearbane i sześciu innych członków Equestriańskiej Gwardii. Ci byli młodzi, a ich złote zbroje lśniły w blasku słońca. Stali na baczność, dumnie. W trójki ustawieni, naprzeciw siebie, a ich oczy skierowane były gdzieś w dal. Pomiędzy nimi stał Fearbane, krytycznym okiem patrząc na swoich żołnierzy.
- Dobra, spocznij! - krzyknął, a gwardziści, jak gdyby byli lustrzanymi odbiciami jednego z nich ruszyli lewymi kopytami w bok.
Klacze podeszły do swojego ochroniarza. Oczywiście to na Twilight spadł niemiły obowiązek rozmowy z żołnierzem, ale to ona przegrała w losowaniu. Westchnęła ciężko, i zaczęła mówić:
- Majorze Fearb...
- Mapa. - zagrzmiał weteran, a wtedy jeden z pegazów podszedł szybko do niego, podając mu mapę i wrócił do szeregu. Szkarłatnooki dowódca rozłożył ją i wskazał na pasmo górskie daleko na północ od granic Equestrii.
- To jest nasz cel. Według informacji udzielonych mi przez księżniczkę Celestię i księżniczkę Lunę to tam znajduje się cel. Udamy się tam drogą lądową, idąc przez pasmo górskie na terenie Gryfich Królestw - wytłumaczył wstępnie. Chciał kontynuować, ale przerwał mu głos Rainbow Dash
- Chcesz iść piechotą przez góry? Żartujesz? To zajmie nam wieki! Nie lepiej polecieć tam rydwanem, jak tutaj? - spytała, lewitując nad mapą.
Poirytowany żołnierz złapał ją kopytem za okolice karku i potężnym ruchem uziemił. Spojrzał na błękitnego pegaza i warknął:
- Nie Ty tu jesteś od myślenia, tylko ja. Gdybyśmy wybrali Twoją drogę na pewno byśmy stali się ofiarami magii chaosu, która się tam rozprzestrzenia. Spójrz na horyzont! Czy ta czerwona poświata Ci nie przeszkadza?! - zapytał i nie oczekując na odpowiedź kontynuował odprawę - droga jest trudna, ale według moich informacji najbezpieczniejsza ze względu na zmobilizowane siły gryfów. Nie pójdziemy ani frontalnie ani od wschodu, gdyż te równe tereny nie pomogłyby nam się prześlizgnąć na teren wroga. Poza tym magowie z całego świata się tam udają, by jakoś powstrzymać tą całą mroczną energię... - skończył ironicznie, z niesmakiem. Widać było, że nie znosi magii. Spojrzał na kucyki, oczekując pytań. Po krótkiej ciszy, kiedy miał wydać rozkaz do wymarszu, ktoś jednak odważył się zadać pytanie. Była to Pinkie Pie.
- Hej, żołnierzu! Powiedz mi, czemu jesteś taki smutny? Bo wiesz nie uśmiechasz się, a śmiech jest zdrowy i jest dobry, sam rozumiesz? Nie uważasz, że nasza wyprawa byłaby dużo przyjemniejsza, gdybyś nie był taki ponury? - ciągłe skakanie, ton głosu, tempo mówienia doprowadzało majora do szału. Wziął jabłko i wsadził je w usta Pinkie.
- Bon apetit. - warknął i odwrócił się tyłem do zebranych. Kopytem wskazał kierunek podróży. - Wymarsz! - na ten rozkaz gwardziści odwrócili się w jego stronę i wszyscy ruszyli. Wszyscy, oprócz samych eskortowanych, którzy patrzyli zdziwieni na majora. Nigdy bowiem nie spotkali tak ponurego kucyka w całej Equestrii.
- Zaproszenie wydać? - spytał ironicznie żołnierz, nie zatrzymując się.
- Zaproszenie? Na przyjęcie? - spytał różowy kucyk, podskakując do żołnierzy. Reszta szybko do niej dołączyła.
- Co to za facet...? - szepnął Spike do Twilight, na której grzbiecie siedział. Ona jedynie skrzywiła się, patrząc na swoich przyjaciół, którzy sceptycznie podchodzili do tej wyprawy.
- Hej, partnerze! Dokąd najpierw idziemy? Bo chyba nie każesz nam bez przerwy iść tak daleko na północ? - spytała w końcu Applejack, podchodząc do majora, który patrzył dumnie przed siebie. Dopiero, gdy stała tak blisko niego zauważyła, że jego siwiejący pysk szpeci blizna, chowająca się gdzieś pod hełmem.
- Jasne, że nie. Nie zdążymy dziś dojść do żadnego miasteczka, czy też wioski, ale zatrzymamy się, by odpocząć. Nie myślałaś chyba, że będziemy maszerować tyle dni bez przerwy? Skonalibyście po drodze przecież. Zwłaszcza ta, co się chowa. - odparł, wskazując skinieniem łba na Fluttershy, chowającą się za Rainbow Dash. Gdy tylko zobaczyła, że Fearbane na nią patrz, schowała się jeszcze bardziej. Widząc jej zachowanie, stary major prychnął, przewracając oczami. To natomiast nie spodobało się nikomu z grupy.
- Posłuchaj no, partnerze! Kto Ci dał prawo do takiego traktowania nas? Kto dł Ci prawo do osądzania, jacy jesteśmy? Pohamuj się trochę bo... - oburzyła się Applejack, ale nie było jej dane dokończyć, gdyż stary major przerwał jej.
- Bo co? - spytał szybko major, kompletnie niewzruszonym tonem.
- Bo... - mruknęła kowbojka, szukając pomocy u przyjaciół, lecz i oni nie potrafili jej pomóc.
- Posłuchaj mnie, dzieciaku. Wszyscy posłuchajcie. Zamiast udowadniać mi, jacy to wy nie jesteście odważni i dobrzy, pokażcie mi, jacy jesteście bystrzy. A bystry żołnierz wie, że ma wykonywać rozkazy, nie zadając pytań. - wytłumaczył spokojnie żołnierz, prostując swoje lewe skrzydło.
- My nie jesteśmy żołnierzami, kochasiu. - zauważyła Rarity, patrząc na znienawidzonego ochroniarza spod byka.
- Nie? No to właśnie nimi zostałyście. Witam w Equestriańskiej Gwardii. - odparł beznamiętnie major. Wszystkie kucyki chciały znów się z nim kłócić, ale jedna jedyna Twilight powiedziała, żeby sobie odpuściły. I tak też zrobiły. Niechętnie, ale zrobiły tak.
Podróż miała być najmniej przyjemną w życiu kucyków... ***
Tymczasem w Canterlocie, księżniczka Celestia i jej siostra zajmowały się obroną Equestrii i wsparciem innych krain. Co dwie głowy, to nie jedna, jak mawiają i to szczera prawda. Dzięki wzajemnej pomocy księżniczki sprawnie wydawały rozkazy i komunikowały się z innymi królestwami.
Podczas gdy Celestia rozmawiała z praktycznie każdym organem napędzającym Equestrię, Luna czytała listy i przekazywała odpowiedzi i rozkazy.
Wtedy Luna przeczytała najnowszy list z Gryfich Królestw. Otworzyła szeroko oczy i natychmiast zawołała siostrę.
- Siostro! Zwiadowcy z Gryfich Królestw nie wrócili z powrotem z informacjami...
- Jacy zwiadowcy? O czym Ty mó-CO?! Wysłali zwiadowców? - krzyknęła panicznie Celestia, po czym szybko zaczęła pisać list. Pisany w niezwykłym pośpiechu został szybko wysłany - miejmy nadzieję, że ta wiadomość jest zbędna... - dodała cicho, spoglądając w okno, ku szkarłatnemu horyzontowi, który z każdą chwilą rósł.
- Wasza wysokość, ambasadorowie powiedzieli, że ich władcy przybędą do zamku najszybciej, jak to możliwe. - oznajmił przybyły strażnik, dumnie stojący na baczność.
- Dziękuję, możesz odejść. - odparła z uśmiechem.
Coś trapiło księżniczki. Informacja o zaginionych zwiadowcach była równie zła, co sam fakt przybycia Chaos Wish... ***
Podróż mijała w niezmierzonej ciszy. Jedynie dźwięk kopyt zdradzał, że ktoś szedł przez las. Byłoby tak jeszcze długo, gdyby nie Spike. Znów odbiło mu się listem od Celestii. kucyki patrzyły, jak otwiera list, ale nie czyta go. Jęknął jedynie i zeskoczył z Twilight, podchodzac do Fearbane'a.
- Majorze! Księżniczka Celestia ma wiadomość dla Ciebie! - zawołał. Ten poprosił Spike'a, by mu przeczytał list.
- Ekhem. " Majorze, według informacji płynących z Gryphus, wysłano na teren upadku komety zwiadowców, którzy nie wrócili. Sprawa jest o tyle poważna, że wiem, czym to grozi. Chaos Wish potrafi używać magii chaosu do zamieniania zwykłych stworzeń w potwory chaosu, oddane każdemu jego słowu. Jako, ze wyczuwa on, że elementy Harmonii się do niego zbliżają na pewno będzie chciał was zatrzymać. Miejcie się na baczności." Koniec.
Zapadła cisza. Nikt nie wiedział, jak wyglądają takie potwory i co potrafią, ale jeśli księżniczka Celestia przed nimi ostrzega, to sprawa jest poważna.
Widząc zaniepokojenie nawet wśród swoich żołnierzy, Fearbane musiał podjąć jakieś działanie. Kazał zatrzymać się wyprawie, po czym odwrócił się do wszystkich.
- No dobra, cukiereczki. Nie ulega wątpliwości, że "coś" się do nas zbliża. Zachowując ostrożność nalegam, by żadne z was nie odłączało się od reszty pod żadnym pozorem. Jeśli zauważycie cokolwiek, nie bójcie się o tym mówić. To nie jest spacerek, czy ćwiczenia wojskowe, a wyprawa. Ja jestem tu po to, by was wszystkich chronić. więc odłóżcie swoją niechęć do mnie i słuchajcie, jak się do was mówi. W przypadku zagrożenia, cywile patrzą na moje lewe skrzydło. Będę w ten sposób wydawać wam polecenia. Oddział pierwszy patrzy na moje kopyta, a oddział drugi nie odstępuje mnie na krok, chyba, że sam wydam polecenie odwrotu w dane miejsce, zrozumiano?
- Tak jest, sir! - odparły jednym głosem kuce z gwardii, stając na baczność. Twilight i reszta były pod wrażeniem postawy żołnierzy. Fearbane przecież nie powiedział nic motywacyjnego, a i tak wlał w nich tyle otuchy.
- Świetnie, to idziemy! - odparł zadowolony na swój nieczuły sposób major, odwrócił się i ruszył, a za nim reszta.
Nie minęły dwie minuty, jak podeszła do niego Twilight.
- Przepraszam, majorze, ale mam pytanie...
- Tak?
- Widziałam reakcję żołnierzy na pana słowa, a przecież nie powiedział pan nic specjalnego, poza planem działania... - tłumaczyła Twilight, spotykając się ze śmiechem majora. Ciężkim śmiechem, lecz nie szyderczym.
- Rozumiem. Widzisz dziecino, w wojsku jest tak, że to nie słowa mają dodawać otuchy żołnierzom, a czyny. To nie od pięknego języka zależy posłuch czy szacunek, a od tego, kim jesteś. - wytłumaczył stary żołnierz. Twilight zauważyła, że jego twarz łagodnieje. Czyżby nacisnęła na czuły punkt żołnierza?
- Rozumiem. Czyli jest pan bohaterem? - spytała. Jednak reakcja Fearbane'a była kompletnie inna od spodziewanej. Skrzywił się, obnażając zęby.
- Bohaterem? Nie jestem bohaterem. Nigdy nie byłem i raczej nim nie będę. Za dużo błędów wżyciu popełniłem, by móc się tak nazywać. Poza tym... Na pewno czytałaś o wielu bohaterach, prawda?
- Prawda...
- To powiedz mi, czy któryś z nich nadal żyje? Bohaterowie to nie Ci, którzy są silni, czy odważni. Bohaterowie to Ci, którzy poświęcili wszystko w obronie tego, co kochają. - skończył ostro, z pogardą. Lecz do kogo była skierowana ta pogarda? Czy któryś z bohaterów zasłużył sobie na coś takiego?
Na te pytania Twilight nie znała odpowiedzi. Zamiast tego grupa stanęła nad wąwozem.
Fearbane podszedł na skraj urwiska i syknął, po czym zerknął na swoje prawe skrzydło.
- No co? Trzeba pokonać tą przepaść, nie? Na co czekacie? - spytała Rainbow Dash, latając nad przepaścią, tym samym chcąc zachęcić wszystkich do pospieszenia się.
- Wracaj tutaj, na siano! - warknął Fearbane, lewym skrzydłem wskazując na jej przyjaciół. Rainbow Dash chciała zaprotestować, ale widząc Twilight, która przytaknęła jedynie, jęknęła i niechętnie wylądowała na ziemi.
- Dobra, panienki. Po pierwsze: wasze bezpieczeństwo. Ty i Ty - wskazał na Rainbow Dash i Fluttershy, która gdy tylko zauważyła, że "straszny major" na nią wskazuje, schowała się za przyjaciółką - będziecie przenosić na drugą stronę wszystkich, którzy nie mogą latać. Eskortować was będzie oddział drugi. Zrozumiano? - spytał
- Jasna sprawa! Kto pierwszy? - spytała Rainbow, patrząc na kucyki.
- Poczekaj, jeszcze jedno. Oddział pierwszy, zabezpieczyć teren! - z tymi słowami, Fearbane wskazał kopytem drugą stronę urwiska. Rozkaz był prosty. Trzy kuce z gwardii przeleciały szybko nad przepaścią i wylądowały na drugiej stronie, przyjmując postawy obronne - dobra, możesz zaczynać.
Pierwsza była Pinkie Pie. Z radosna miną obserwowała widoki, ostrożnie przenoszona na drugi brzeg. Potem Applejack, Rarity, Twilight i Spike. Został major Fearbane.
- No na co czekasz, dziadku? Chodź no tutaj! - zawołała zirytowana Rainbow Dash. Widząc ją, stary wojownik westchnął.
- Oddział pierwszy... Pomóżcie mi. - te słowa były dla niego straszniejsze od niejednej rany. Patrzył w ziemię, czekając, aż jego żołnierze pomogą mu pokonać przepaść. Gdy wylądowali, ten nadal patrzył w ziemię.
Rainbow Dash nie wierzyła własnym oczom.
- Chwila moment, twardzielu! Jesteś taki mocny, a nie potrafisz przelecieć nad tak małą przepaścią? Za stary jesteś? A może zbyt doskonały, żeby marnować własne siły na coś takiego!
- Przestań. To nie Twoja sprawa. - powiedział cicho Fearbane, idąc kilka kroków przed siebie.
- O nie, majorze! Nie zgodzę się, żebyś wykorzystywał innych dla własnych celów! Gdzie Twoja siła? Co z Ciebie za pegaz? Co za gwardzista?! - krzyczała Rainbow, wymachując rękoma. ale tego bylo za wiele.
- ZAMKNIJ SIĘ SZKODNIKU! - wydarł się major. Zapadła grobowa cisza, niosąca echo jego głosu po okolicy - To nie Twój interes. Idziemy. - rozkazał, zaczynając znów marsz. Ale Rainbow Dash nie dawała za wygraną. Stanęła naprzeciw niego.
- O nie! Teraz wytłumaczysz mi, dlaczego taki silny i dumny żołnierz nie chce latać. I nie ruszę się stąd, póki mi nie odpowiesz! - ultimatum było jasne. W obliczu tego, Fearbane nie mógł uciec. Uniósł głowę, patrząc ostro na upierdliwego poegaza.
- Na prawdę chcesz wiedzieć? Dobrze więc, powiem Ci! To było z siedem lat temu. Zostałem wysłany z moim oddziałem do Hoofswell, gdzie okolicę pustoszyły oszalałe gargulce. Nie trudno było je znaleźć. Niszczyły wszystko na swojej drodze i czuły się dość bezkarnie. Opracowałem plan, który miał się powieść. Ale nie przewidziałem jednego, ze zamiast atakować będziemy się musieli bronić. Gargulce wtargnęły do wioski, chciały wszystko zniszczyć. Wlecieliśmy szturmem, chcąc wypędzić intruzów. Z początku się udawało, więc uznałem, że nic nas nie zaskoczy. Rozkazałem dalej naciskać. Kiedy gargulce poszybowały wysoko, chcąc uciec, ruszyliśmy w pogoń. to była pułapka. Przelatując przez chmurę zostaliśmy zaatakowani zewsząd przez tą samą bandę. Broniliśmy się długo, zmierzając ku otwartej przestrzeni, ale gargulce odcinały nam drogę ucieczki. Młodzi zaczęli panikować, a ja bronić wszystkich nie mogłem. - przerwał, otrzepując się. Te słowa go bolały - moi ludzie spadali z nieba, jak muchy. Jeden za drugim, aż nie zostałem sam, trzymając miecz. Byłbym zginął tam i ja, gdyby nie świt. Celestia uniosła słońce, oświetlając niebo. Blask słoneczny spowodował, że wciągnięte w bitwę gargulce skamieniały. Walcząc, zapomniały, ze muszą schować się przed świtem, bo skamienieją! Przeżyłem tylko dlatego, że miałem szczęście. Przeżyłem, a miałem zginąć. Do dziś groby mojego oddziału są w Hoofswell. Oni są bohaterami. A ja? - skończył, patrząc w ziemię, po czym znów spojrzał na błękitnego pegaza - a ja zostałem ukarany za to szczęście. Kiedy wydawało mi się, że po wszystkim, zacząłem lądować. Nie zauważyłem, ze jeden gargulec jeszcze nie zmienił się w kamień. Był bardzo potężny, skoro potrafił tak długo się temu opierać. Zaatakował mnie. Zasłoniłem się moim skrzydłem, które zostało uderzone przez skamieniały szpon. Ja runąłem w ziemię, a gargulec skamieniał. Upadł niedaleko mnie, rozsypując się w gruz.
Fearbane uniósł swoje prawe skrzydło. Jednak nie w pełni. Równolegle do ziemi, zgięte skrzydło.
- Wyżej skrzydła nie potrafię unieść. Zadowolona? Mam nadzieję. - twarz majora nie zdradzała żadnych uczuć. Jedynie oczy mówiły wszystkim dookoła, że jego wspomnienia są jego przekleństwem.
Rainbow Dash chciała przeprosić, lecz żołnierz jej zakazał, mówiąc, że sama chciała poznać prawdę. Poza tym nie było sensu przepraszać za niewiedzę. Nikt się tego nie spodziewał. Wszystkim było wręcz żal swojego ochroniarza. Przede wszystkim tego, jak o nim myśleli. Kucyki zapomniały, że każdy ma swoje życie, każdy je przeżywa, jak potrafi, a każde wydarzenie zostawia swoje piętno.
Mieli już ruszać, kiedy wszyscy usłyszeli przerażający skrzek. Fearbane rozpoznał w tym gryfy, ale nie był to zwykły skrzek.
- Mamy towarzystwo! Schowajcie się w lesie, tam latać nie mogą! Jeśli uziemimy gryfa, będzie łatwiej z nim walczyć! - zawołał weteran i wszyscy pobiegli w las. Lecz nie wszyscy zdążyli. Fluttershy i dwóch strażników zostało, odcięci od lasu przez dwa ogromne gryfy. Ich oczy niemalże płonęły, a ich pióra, oraz sierść były czarne, niczym nicość. Żadnego połysku, żadnego śladu, że ma to swój kształt. Po prostu nicość chaosu.
- Szlag! DO ATAKU! - ryknął major, dobywając chwytając miecz w usta i szarżując na wroga. Wraz z nim czwórka pozostałych gwardzistów. Atak z dwóch stron zawsze był skuteczny, tu też. Zdziczałe gryfy nie spodziewały się ataku, więc trochę spanikowały. Jednak ich rozmiar i siła dawały im mimo wszystko przewagę.
Machnięciem skrzydeł odrzuciły gwardzistów i przystąpiły do ataku. Jednak świetnie wyszkoleni gwardziści wiedzieli, co mają robić. Odskoczyli na boki, po czym szybko zaatakowali ich z boku, co i tak miało jedynie odwrócić ich uwagę od piątki żołnierzy z tyłu. Dywersja spełniła swoje zadanie. Oszalałe gryfy skupiły się na dywersantach, odsłaniając się reszcie. Cztery młode pegazy rzuciły się na gryfy od tyłu, ale nie z zamiarem potężnego ataku, a pomocy w dywersji. Tylko dwa kucyki potrzebne były do skutecznego ataku. Był to Fearbane i jeden z gwardzistów. Trzymając swoje miecze wycelowali w ścięgna kolan bestii i tam uderzyli. Ciosy były celne, a rana pozostawiała ognista wyrwę w magicznej powłoce opętanych. Szkarłatne światło zmieszane z błyskawicami tego samego koloru wydostały się z ciał gryfów, zadając im ogromny ból. Następnym celem były skrzydła. Atakujące kuce miały zaatakować skrzydła, ale były gotowe na skupienie się na nich.
Role się odwróciły i to oni teraz mieli pełnić rolę dywersantów. Fearbane ruchem łba nakazał podwładnemu uskoczyć szybko w bok, podczas gdy sam zaatakował gryfa, którego on sam wcześniej atakował. Proste zwrócenie na siebie uwagi pozwoliło mu ocalić młodego żołnierza, ale samemu paść ofiarą potężnego uderzenia gryfa, który stał za nim. Był to niestety jego ostatni atak, gdyż dwa kuce, które straciły jego zainteresowanie przed chwilą dźgnęły go w korpus, między żebrami. Gryf zaryczał i upadł nieprzytomny.
Cios wymierzony majorowi oszołomił go i poturbował, ale z doświadczenia wiedział, że taki stan nie jest usprawiedliwieniem i wróg nie będzie czekał, aż te wydobrzeje. Na pamięć odskoczył w prawo, używając zdrowego skrzydła, jako napędu. Mądra decyzja, gdyż szponiasta łapa potwora byłaby go zmiażdżyła. Ten przeturlał się trochę i stanął na nogach. Kiedy doszedł do siebie zobaczył, jak jego ludzie dźgną niedoszłego oprawcę w szyję. Kolejny padł.
Nastała cisza. Kucyki patrzyły na pole bitwy i dziękowały po cichu, że mają tak dobrych ochroniarzy.
Kiedy kucyki wyszły z lasu, rozległ się kolejny hałas. To był trzeci potwór. Wyskoczył zza drzew i złapał Rainbow Dash, jako była najbardziej widoczna ze wszystkich kucyków.
"Szlag!" pomyślał Fearbane, biegnąc za uciekającym gryfem, który latał dość nisko. Wiedział, że jeśli znajdzie się nad przepaścią będzie potrafił szybko zwiększyć pułap, więc miał mało czasu. Widział też, że młodzi nie dogonią go, za daleko byli i mimo wyszkolenia nie daliby rady. Byli za daleko. Miał zatem tylko jedno wyjście i tylko jedną krótką chwilę, by to zrobić.
Zrobił więc szybki i potężny zamach skrzydłami. Ból, przeszywający jego prawe skrzydło doprowadzał go do szału, który napędzany obowiązkiem ochrony, pragnieniem ochrony dodał mu sił. Wybił się potężnie do przody, rycząc przez zaciśnięte na mieczu zęby. Zrobił zamach łbem i rzucił mieczem, który poszybował w stronę spaczonego gryfa, zostawiając za sobą ryk majora. Ryk bólu i wściekłości.
Miecz ciął powietrze, wymierzony w swój cel - kark. Dla wszystkich ta chwila zdawała się nie mieć końca, a jednak trwała ułamek sekundy. Dźwięk wbijającego się ostrza, zmieszany z agonalnym rykiem potwora zwiastował sukces. Bezwładne ciało gryfa upadło na ziemię. Miecz, haczący o ziemię znalazł swoją drogę ucieczki przed przepaścią, ale nie gryf i Rainbow Dash.
Oboje spadli z krawędzi urwiska. Biegnący major jednak nie przestawał biegać. Skoczył za nimi, przepełniony mocą gniewu, wywołanego bólem. Łańcuch siły sprawił, że zapomniał o granicach swoich możliwości, mimo, że je przekroczył już dawno.
Pikował za spadającą Rainbow Dash, która przez te wszystkie wydarzenia straciła przytomność. Dosięgnął ją i złapał pod przednie kopyta swoim prawym. Usiłował zmusić się na jeszcze jeden ruch skrzydłami, ale nie potrafił.
- Szlag... - syknął, bo wiedział, że ta decyzja może być jego ostatnią w życiu. Usiłował kopytem złapać jakąś półkę skalną, ale nie było żadnej. Hamował ich, ale wciąż spadali. Na szczęście widział, że jego żołnierze do nich lecą.
- Trzymaj się, majorze! - krzyknął jeden. Doganiali ich, dzięki hamowaniu Fearbane'a i to ocaliło mu życie. Został pochwycony i zarówno on, jak i Rainbow Dash - bezpieczni.
Kiedy zostali wyciągnięci na górę, kucyki wiwatowały! Skakały z radości w uznaniu dla wszystkich gwardzistów.
Fearbane położył błękitnego pegaza na ziemi i ignorując wiwaty, kulejący przez zdarte na skałach kopyto odszedł na bok, a jego ranne skrzydło, mocno przeciążone leżało bezwładnie, zostawiając na ziemi krwawy ślad.
- Zajmijcie się waszą przyjaciółką. Sprawdźcie, czy nie jest ranna. - rozkazał, chcąc odwrócić ich uwagę od siebie. Sam usiadł ciężko, nie wiedząc, czy ma zająć się skrzydłem czy kopytem. Applejack i Fluttershy zaczęły budzić przyjaciółkę. Po chwili się obudziła. Wytłumaczono jej, co się stało. Chciała podziękować staremu pegazowi za ocalenie życia, ale żołnierze odradzili. W takich chwilach lubił być sam.
Widząc jednak rannego żołnierza wszystkie zaprotestowały. Spike poszedł po miecz wojownika, a gdy wrócił do przyjaciółek, razem udali się do żołnierza.
- Majorze.. - zaczęła niepewnie Rainbow Dash.
- O co chodzi, smarku? - spytał zmęczonym głosem Fearbane.
- No więc... chciałam Ci podziękować za ocalenie życia. Wszyscy chcieliśmy.
Na te słowa, major odwrócił się. Zobaczył coś, co ostatnio widział, gdy był dzieckiem - wdzięczność. Prawdziwą wdzięczność, zmieszaną z prawdziwą sympatią. Nawet Ci, których ratował jako żołnierz nie ukazywali tyle tych pozytywnych uczuć, co tych sześć kucyków.
- Nie ma... Nie ma za co... - odparł zmieszany. Nie umknęło to kucykom. W końcu widziały jego łagodną stronę. Ta, którą tak starannie chował. Fluttershy widząc rany szybko zaczęła wyciągać ze swojego bagażu wszystko do opatrzenia rany, a reszta kucyków razem z gwardzistami zaczęła rozbijać obóz. Spike, do tej pory stojący gdzieś z tyłu, trzymając miecz w końcu podszedł bliżej do majora, położył miecz przed nim i jeszcze raz podziękował.
Po chwili rany były opatrzone. Fluttershy chciała jeszcze rozmasować skrzydło, ale major zaprotestował. Doszedł do wniosku, ze i tak dużo pomocy dostał. Wstał, wziął miecz do pyska i schował go w pochwie na plecach.
Nie powiedział ani słowa. Ani on, ani nikt inny. Przyjacielskie spojrzenie i szczere uśmiechy wszystkich dookoła starczyły.
- Odpocznijmy. Ja biorę pierwszą wartę. - oznajmił major, uśmiechając się. Wszyscy się zgodzili i niedługo poszli spać, a sam major stał na straży, oglądając nocne niebo. Piękne, bezchmurne niebo, które patrząc na północ nabierało czerwonych kolorów.
Pomimo tego strasznego widma, był spokojny. Coś mu mówiło, że nie musi się w ogóle martwić powodzeniem misji. Kolejny rozdział skończony mam nadzieję, że się wam podobał ^^ Rozdział 3: Wojownik Dzień był zaiste przepiękny. Życie w Ponyville toczyło się swoim tempem, każdy zajmował się pozornie przeciętnymi sprawami. Każdy, oprócz sześciu kucyków, które w konspiracji przed resztą świata coś knuły. Najbardziej odczuwał to Spike, któremu Twilight zlecała różne zadania. Nawet najbardziej błahe. Jedno za drugim.
Smoczek był zaniepokojony obrotem sprawy, ale gdy tylko usiłował się czegoś dowiedzieć, Twilight oburzona dawała mu jakieś trudniejsze, nawet zbędne zadanie.
"Tak się nie traktuje przyjaciół..." pomyślał, ale pracował. Wierzył, że wszystko się niedługo wyjaśni.
Po południu jednak, gdy już zaczynał tracić nadzieję, gdy zaczynał się utwierdzać w fakcie, że zrobił coś złego i odbywa przez to jakąś karę, przyjaciółka zawołała go do siebie.
- Hej, Spike! Pracowałeś dziś ciężko. Może pójdziemy coś przekąsić? - spytała klacz, nie oczekując odpowiedzi. To było postawienie swojego smoka przed faktem dokonanym. Zrezygnowany nie protestował, mimo że głodny nie był. Udali się do Sugarcube Corner. Okolica była pusta. Całe Ponyville opustoszało! Niepokoiło to trochę Spike'a, lecz Twilight na to nie zwracała uwagi. Kiedy otworzyła drzwi i wpuściła przyjaciela do kompletnie ciemnego pomieszczenia, światła się zapaliły i z różnych kątów powyskakiwały kucyki, krzycząc "niespodzianka!".
Smoczek nie wiedział, co powiedzieć. Wszystko to było tylko po to, by zorganizować przyjęcie z okazji jego urodzin! Prawie krzyknął z radości.
Lecz na tym skończyła się magia tego dnia. Nagle ziemia zaczęła drżeć. Sufit i ściany zaczęły się rozpadać, jak gdyby były z piasku. Wszyscy wpadli w panikę. Krzyki przerażonych gości, biegających wokoło, szukając schronienia, dźwięk niszczonych magiczną mocą ścian i wszelkich akcesoriów, oraz śmiech. Solenizant spojrzał w górę i zobaczył, że wokół knajpki... nie ma kompletnie nic, mimo, iż coś było. Mrok, nieprzerwany, niezmierzony, wskazujący na nicość, a jednak pełen energii. Chaos.
Wszystkie kucyki patrzyły w bezkresny odmęt nieznanego z przerażeniem. Zaczęły krzyczeć w przerażeniu, gdy owy mrok otworzył swoje ogromne, pełne mocy ślepia.
- Ten świat należy do mnie! - krzyknął głos, dochodzący zmroku.
- Zapomnij o tym, kolego! - odparł jeden z kucyków. Była to Applejack. Razem z przyjaciółkami chciały się postawić zagrożeniu. Jednak gdy tylko pojęły jakąś akcję, chaos zaczął je pochłaniać.
Krzyknęły boleśnie, wciągane w przerażające odmęty nicości.
- Spike, pomóż nam! - krzyknęła Twilight, znikając w mroku, jak i reszta. Wtedy ich wróg zaśmiał się jeszcze głośniej, upojony zwycięstwem.
- NIEEEEEEEEEEEEE! - krzyczał smok, wyciągając łapkę w kierunku, w którym ostatni raz widział przyjaciółki. Wtedy cały świat zniknął. Nie było niczego, prócz śmiechu.
- Nie, nie... Nie! To nie prawda! NIE!
Otworzył oczy, siadając szybko. Oddychał szybko i łapczywie, jakby za chwile powietrza miało nie być. Rozejrzał się. Błogi spokój nocy, oświetlanej ogniem z obozu jego przyjaciół utwierdził go w fakcie, że to był jedynie zły sen. Koszmar.
Kamień spadł mu z serca. Westchnął i wstał, bo wiedział, że raczej już nie zaśnie. Widmo tego, co widział we śnie spędziło mu sen z oczu. Rozejrzał się w poszukiwaniu kogoś, kto był teraz na straży. Nie było to trudne. Dźwięki kopyt, pojedyncze warknięcia wskazywały na trenującego nieopodal Fearbane'a. Zmartwiony smoczek postanowił z nim porozmawiać.
Gdy podszedł bliżej zobaczył, że major nie ma na sobie zbroi. Po raz pierwszy. Wtedy mógł zobaczyć, jak wygląda ciało wojownika, które tak usilnie starał się schować. Widok był dość straszny dla młodego smoka. Zarówno twarz, jak i resztę ciała szpeciły blizny. Różnego rodzaju. Teraz dopiero było widać, jak wiele żołnierz przeżył. Jego siwa grzywa była dość krótko obcięta, ale trzymająca się starej, wojowniczej mody, która mówiła o silnej grzywie. Prosta fryzura, lekko przypominająca Rainbow Dash, acz równiejsza i krótsza.
Trenował. Trzymając w ustach miecz skakał, tnąc powietrze. Czasem rzucał ostrzem, które niczym strzała zmierzało w wyznaczonym przez weterana kierunku, po czym wbijało się w drzewo. Szybko doskakiwał,łapiąc miecz i wyciągając go w sposób, dewastujący pień drzewa. Po jednym z takich manewrów w końcu zobaczył smoczka.
- Czemu nie śpisz? O świcie, gdy tylko zjecie śniadanie wyruszamy dalej. Powinieneś spać. - stwierdził żołnierz.
- Wiem,ale miałem zły sen... I teraz się boję. - odparł zakłopotany dzieciak.
- Boisz się snu? Przecież to tylko sen - zauważył major, po czym schował swój miecz do pochwy na plecach.
- Chciałbym być wojownikiem. Takim, jak ty. - oznajmił smutno Spike.
- Czyżby? Czemu tak uważasz? - z tym pytaniem Fearbane podszedł do smoka. W końcu rozmowa przez odległość dziesięciu metrów była głupia.
- Jesteś odważny, silny, potrafisz walczyć. Potrafisz nas obronić! A ja?
- Poczekaj. - przerwał major - uważasz, że miecz i blizny czynią ze mnie wojownika? To przez to, ze jestem żołnierzem nazywasz mnie wojownikiem? - spytał, uważnie przyglądając się smokowi swoim przenikliwym, nieprzyjaznym praktycznie nikomu wzrokiem.
- No w sumie... - jęknął niepewnie Spike, co nie zadowalało majora, który zgodnie z wojskowym stylem życia uważał, ze wypowiedź wymaga pewności. Bo w życiu twardym trzeba być!
Wytłumaczył to Spikowi, który powtórzył to już odważniej. Zadowolony major przytaknął, zachowując kamienny wyraz twarzy.
- Miecz, zbroja i blizny czynią ze mnie żołnierza, nie wojownika. Niewielu się ze mną zgadza, ale ja uważam, że wojownikiem jest każdy, kto jest w stanie bronić ukochanych mu osób i przekonań nawet za cenę życia. Bycie wojownikiem nie wymaga umiejętności władania mieczem, a władania samym sobą. Żołnierz po prostu wykonuje rozkazy! dostaje jasno określone zadanie i czy chce, czy nie musi je wykonać! Wojownik natomiast ma zawsze jeden i ten sam cel: chronić. Wojownikiem jest ojciec, chroniący swoją rodzinę, wojownikiem jest i matka i dziecko, które robią to samo, ale z innej strony. - wytłumaczył starszy kuc.
Słowa te podbudowały trochę Spika. Uśmiechnął się i odważył zadać kolejne pytanie.
- A Ty?
- Co ja?
- Kogo Ty tak kochasz? Bo na pewno sam uważasz siebie za wojownika, prawda?
Trafne pytanie. Major uśmiechnął się.
- Prawda. Ci, których kocham są zwykłymi mieszkańcami, oraz niezwykłymi osobami. - wytłumaczył żołnierz, czekając na pytanie rozmówcy, które miało paść.
- Kto to? Kim oni są? Znam ich?
- Oczywiście, że tak. Jesteś jednym z nich.
- Ja? - spytał zdziwiony smok.
- Tak, Ty. Tak, jak i Twoi przyjaciele, całe Ponyville, Canterlot i reszta Equestrii. - tego było za wiele. Smok już kompletnie nie rozumiał toku myślenia majora, co mu nie umknęło.
- Młody jeszcze jesteś. To Equestria jest tym, kogo tak kocham. Moja ojczyzna. Mój dom. Wstąpiłem do wojska, gdyż to był najlepszy sposób, by chronić cały kraj, jako jedna osoba.
- I nie żałujesz decyzji? - spytał jeszcze smok.
- Nie. Gdybym mógł, to wstąpiłbym do wojska jeszcze raz.
Spike przytaknął. Teraz widział majora w innym świetle. Chwalebnym.
Twilight obudziły dziwne dźwięki. Jakby ktoś uderzał patykiem o drzewo. Otworzyła oczy i rozejrzała się. Zobaczyła Spika, który pod okiem majora uderzał patykiem w drzewo, naśladując ruch miecza. Instruktor po cichu, ale twardo mówił uczniowi, co ma robić, w międzyczasie tłumacząc mu różne rzeczy i zagrzewając do dalszego treningu w wojskowym stylu.
- I pamiętaj - miecz jest główną bronią żołnierza, a bronią wojownika jest determinacja! Pragnienie ochrony najbliższych! Jak to połączysz, będziesz na prawdę niebezpiecznym przeciwnikiem! - tłumaczył Fearbane, chodząc dookoła Spika i jego celu treningu, drzewa.
- Tak jest!
Widząc to, klaczka uśmiechnęła się i położyła z powrotem spać.
Nad ranem wszystkich obudził jeden z żołnierzy. Jak się okazało, to poza majorem tylko on pełnił wartę nocą przez trzy godziny. Tylko Twilight wiedziała, czemu tak było, ale postanowiła ten fakt zachować dla siebie. Wiedziała, jaki jest Spike, no i nie chciała nadepnąć na odcisk żołnierza. Nie wiedziała, jaka byłaby jego reakcja.
Podczas śniadania, Fearbane wyciągnął mapę.
- Idziemy do miasteczka Pisa. Tam w porozumieniu z gryfami uzupełnimy zapasy i udamy się do stolicy Gryphus.
- Zaraz, mamy pokonać taki kawał drogi pieszo? - spytała z niedowierzaniem Rainbow Dash.
- Oczywiście, że nie. W Pisie czekać na nas będzie oddział gryfów, który nas zabierze tam. Będą przewozić wszystkich, którzy nie potrafią latać. Ochronę będzie stanowić nasz oddział pierwszy i drugi. Kiedy dolecimy do Gryphusu, dostanę nowe rozkazy, dotyczące najlepszej drogi do celu. Wszystko jasne? - wytłumaczył, wskazując kopytem na miasteczka na mapie. Nie spotkał się z żadnym pytaniem, czy chociażby niezadowoloną miną, czyli było wszystko dobrze wytłumaczone.
Nie minęło dziesięć minut, kiedy nasi bohaterowie znów byli w drodze. Podczas marszu Spike spał, leżąc na grzbiecie Twilight Sparkle, która rozumiała powód zmęczenia przyjaciela. Jego chrapanie ją trochę rozbawiało.
Droga stawała się coraz cięższa. Wzgórza i góry piętrzyły się przed wyprawą. Patrząc na górzysty horyzont widać było, jak rozprzestrzenia się energia Chaosu. Nicie czerwonej energii pruły błękitne niebo, brnąc wciąż dalej i dalej wgłąb świata. Był to na prawdę zły znak.
Wędrowali dobrych kilka godzin.
- Spójrzcie. tam jest Pisa. - oznajmił major, wskazując kopytem na szczyt góry, która była wiele wyższa, niż góra, na której znajdował się Canterlot. Kucyki nie mogły uwierzyć, że będą musiały się tam wspinać. Cały ich zapał zniknął w jednej sekundzie.
- A teraz najlepsze! Gryfy, skoro że są istotami, które preferują latać niezbyt dbają o stan swoich dróg. Spodziewajcie się dziur, kamieni, osuwisk i wszelkich innych niedogodności - dodał weteran z lekką satysfakcją.
Usłyszał w odpowiedzi ciche jęki i innego rodzaju dźwięki uosabiające dezaprobatę.
- Cicho tam! Jak dojdziemy, to odpoczniecie w karczmie. - wytłumaczył major. Dodał, ze będzie zbyt późno, by tego samego dnia udać się w podróż do Gryphusu. Ta wiadomość trochę poprawiła ogólne morale drużny. Eskortowane kucyki rozmawiały o różnych rzeczach, podczas drogi, śmiejąc się i bawiąc.
Major i jego żołnierze uważnie przyglądali się okolicy, wyszukując potencjalnego zagrożenia, jednak nic się nie działo. Pod wieczór dotarli w końcu do miasteczka gryfów. Nie było ono takie małe, jak się wydawało. Było kilka razy większe od Ponyville, pełne gryfów, zajmujących się swoimi sprawami. To, co przykuło uwagę przybyszów, to brak mężczyzn. Tylko kobiety i dzieci.
- Czemu się dziwicie? Mamy zagrożenie na skalę światową. Wszystkie państwa zmobilizowały swoje wojska do walki z wrogiem. W porozumieniu z innymi państwami zajmują miejsca przy granicach, planując obronę przez potencjalnym wrogiem. Informacji dostarcza im księżniczka Celestia i Luna. - streścił Fearbane, zmierzając ku budynkowi ratusza. Widząc, że zmierzają do ratusza ważni goście, burmistrz wyszedł szybko i przywitał gości.
- Witam w Pisie! Wszystko jest od wczoraj gotowe na wasze przybycie. - przywitał ich z uśmiechem. Spotkał się natomiast z surową twarzą majora Fearbane.
- Czy oddział, który ma nas zawieść do Gryphusu jest tutaj? - spytał przywódca eskorty, podchodząc do burmistrza.
- Oczywiście. Rano wyruszacie w drogę.
- Świetnie. Dziękujemy za udzielone wsparcie - odparł żołnierz, kłaniając się gospodarzowi miasteczka.
- Nie ma sprawy! Gdy tylko dostaliśmy list od króla, szybko wszystko przygotowaliśmy.
- Dobrze. Panie burmistrzu, chętnie porozmawiam z panem na temat dalszej części wyprawy, ale póki co proszę o zakwaterowanie. Wszyscy są zmęczeni. - wtrącił major, wskazując na kucyki.
- Jasne! - zawołał burmistrz i nakazał zaprowadzić wszystkich do karczmy.
Karczma była przytulna. Półmrok, tworzony przez ognisko i sprawiał, że miejsce wyglądało na bardzo przytulne. Wszyscy zostali zaprowadzeni na piętro, gdzie dwa pokoje były już zarezerwowane.
- Dobra. Idźcie spać. Zaraz dostaniecie kolację. Odpocznijcie, bo jutro czeka nas długi dzień - oznajmił major, wpuszczając kucyki do pokoju razem ze Spikiem.
- Dobranoc, majorze! - zawołał Spike, który w czasie podróży się obudził.
- Dobranoc wszystkim. - odparł i zamknął drzwi, po czym zwrócił się do swoich żołnierzy - trzy warty po dwie godziny. Pilnujecie drzwi, uszy macie naciągnięte tak, żeby słyszeć, jak mrówki na drugim końcu miasta chodzą. Macie pilnować wszystkiego. Nawet tego, żeby nie śmierdziało, jak ktoś puści baka, jasne?
- Tak jest, sir! - odparli strażnicy, stojąc w szeregu przed majorem.
- Świetnie. To podzielcie się, zamówcie jedzenie i pilnujcie. Ja idę do ratusza, omówić szczegóły jutrzejszej wyprawy. - powiedział Fearbane, po czym zasalutował swoim żołnierzom i wyszedł.
W ratuszu, poczęstowany sokiem z jabłek i szarlotką, major mógł omówić szczegóły lotu.
- Pragnę powiedzieć, że od kiedy nasz świat został zaatakowany, niebo nie jest już takie bezpieczne, majorze. - oznajmił burmistrz.
- To znaczy?
- Dzikie bestie oszalały, z powodu masowych ruchów wojsk i widma zagłady bandyci też nie próżnują. Nie przepuszczą żadnej okazji, by się wzbogacić i wyżyć w tym trudnym czasie. - wyjaśnił starszy gryf, pijąc swój sok.
- Rozumiem. I trasa pomiędzy Pisą i Gryphusem jest często obserwowana przez takich łotrów, tak?
- Tak.
Starszy kuc przytaknął i napił się soku.
- Nie ma zatem problemu. Moi ludzie poradzą sobie z zagrożeniami - uspokajał burmistrza.
- Mam nadzieję. Jednak na wszelki wypadek król nakazał, by waszym oddziałem transportowym były Szpony.
- Szpony powiada pan? No to mogę spocząć na laurach. - stwierdził żołnierz. Wtedy usłyszał znajomy śmiech.
- Ty spoczywasz na laurach? Starzejesz się, przyjacielu. Starzejesz się! - zawołał wesoło głos dochodzący zza Fearbane'a. Ten szybko się odwrócił, nie dowierzając własnym uszom. Gdy ujrzał swojego starego przyjaciela, zaniemówił.
- Ty! - wydał z siebie jedynie.
- Ja. - odparł szybko gryf... Ciąg dalszy nastąpi, rzecz jasna liczę, że podobał się wam ten rozdział i czekajcie na następny! Warto! Rozdział 4: Gryfie Niebo
Noc była cicha i spokojna. Błogi sen pochłonął wszystkich. Nawet major Fearbane spoczął, lecz czy spał? Nie wiadomo. Niektórzy jego ludzie twierdzą, że on nigdy nie śpi. Twierdzą, że jedynie zapada w letarg, z którego wyrywa go każdy dźwięk. Weteran stracił zdolność głębokiego, leczniczego snu wiele lat temu. Służba wojskowa i niezliczone misje na całym świecie nauczyły go, że nawet w domu trzeba być czujnym.
Tej nocy nic się nie działo. W końcu nastał świt.
Kucyki, reprezentujące Elementy Harmonii zostały wybudzone przez żołnierzy. Zjadły razem z nimi śniadanie w karczmie i wyszły na spotkanie z gryfami, które miały pomóc im w podróży do Gryphusu.
Gdy dotarli na miejsce, klacze zauważyły, że nie ma w okolicy majora Fearbane'a. Na ile go znały, to wiedziały, że on nigdy się nie spóźnia. Chwilę potem jednak dotarł w towarzystwie rosłego gryfa o potężnych skrzydłach.
Był on odziany w lekką zbroję, zasłaniającą klatkę piersiową i część skrzydeł. Ponadto miał ubrane stalowe szpony, które zapewne miały służyć mu, jako broń. W pysku trzymał on rzemień, na którym zawieszony był hełm. Aerodynamiczny, prosty, acz elegancki. Z oczu przybysza bił ten sam żołnierski płomyk, jak u starszego ogiera, lecz tu było można dostrzec szczyptę szaleństwa. Istoty powietrzne mają chyba to do siebie - są nieobliczalne. Nawet chodzili w ten sam żołnierski, musztrowany sposób.
Stanęli przed zebranymi. Gwardziści zasalutowali im, a oni odpowiedzieli im tym samym gestem. Potem stary żołnierz zwrócił się do eskortowanych.
- Oto Komandor Magos. Jest dowódcą Szwadronu Szponów, elitarnej jednostki w służbie Jego Królewskiej Mości. On i jego ludzie zabiorą nas do stolicy w Gryphus.
- Dziękuję Ci, Majorze, oraz witam was, moje panie. - Gryf o pięknym, dostojnym głosie ukłonił się w stronę Twilight i jej przyjaciół, po czym dodał - Król Gryfów wyznaczył nas do zadania eskorty was do stolicy, gdyż zgodnie z ostatnimi raportami, trasa pomiędzy Pisą i Gryphusem jest bardziej niebezpieczna, niż kiedykolwiek. Doszło do tego zapewne przez emigrantów z północy. Chcąc uciec przed Szkarłatnym Niebem udali się na południe, co doprowadziło do zwiększonej aktywności bandytów. Jednak nie tylko bandyci i renegaci są naszym zmartwieniem. Musimy liczyć się z tym, że napotkamy na naszej drodze bestię, która ucieka z północy w tym samym celu, co gryfy. Obserwatorzy z Gryphusu zanotowali przypadki migracji wielu istot. Między innymi mantykor i chimer - tłumaczył.
Odprawa była krótka, ale rzeczowa. Ponownie nikt nie miał pytań. Kucyki nie zauważyły nawet, że na odprawie była reszta Eskadry Szpona - tuż za nimi! Kiedy przylecieli? Jakim cudem byli tak cicho? Tego nie wiedzieli.
Rainbow Dash i Fluttershy dostały definitywny zakaz wzbijania się w powietrze na własnych skrzydłach. Miały trzymać się grzbietów gryfów, które przewiozą je i inne kucyki do Gryphusu. Przygotowania do odlotu trwały kilka minut. Tyle co wsiąść i usadowić się w siodłach umieszczonych na grzbietach gryfów. Major Fearbane usiadł na grzbiecie Komandora Magosa. Z tej okazji trochę sobie pożartowali i powspominali. mimo, że nikt dokładnie nie słyszał, o czym rozmawiali, wiadome im było, że znają się już jakiś czas.
Wyruszyli. Gryfy machnęły potężnymi skrzydłami, odrywając się od ziemi. Zaledwie sekundę zajęło im wyrównanie lotu. Nawet Rainbow Dash zauważyła, że technika, którą się gryfy posługują jest imponująca. Obejrzała się, patrząc na gwardzistów z Equestrii. Ku jej uldze oni nie odstępowali swoich towarzyszy broni na krok. Było nie było obie rasy były stworzone do latania.
Podczas podróży każdy zajął się rozmową. Kucyki rozmawiały między sobą głównie o tym, co je czeka, jednak widziały wszystko w pozytywnych barwach. Jedynie Rainbow Dash wykazywała większe zainteresowanie gryfami, niż jakimś tam bufonem, który chce zniszczyć świat. Jedynie Fearbane i Magos byli cicho. Obserwowali teren. Gdy zbliżali się do kłębowiska chmur, Komandor Magos rozkazał zniżyć lot, by ominąć chmury. Wiedział, czym by się skończył lot przez nie. To mogła być pułapka. Zdecydował zatem, że lecieć będą pomiędzy górami. Nie były wysokie, nie były ostre, ale naszpikowane jaskiniami i jamami.
Na szczęście wszyscy widzieli już skraj chmur. Mijając go mogliby zwiększyć pułap, przez co byliby bezpieczniejsi. Niestety jednak wróg nie pozwolił im. Z jaskiń i z chmur wyleciały gryfy. Łącznie z dwadzieścia. Różnej maści, dość młode. Z ich oczu bił mord. Rycząc dziko zaatakowały.
- TO PUŁAPKA! - wrzasnęła Rarity. Żołnierze, zachowując zimną krew wykonywali swoje zadania. Blokując drogę napastnikom umożliwiali kucykom ucieczkę Zaledwie trzech gwardzistów plus Magos i Fearbane stawiło czoło gryfom, które przewyższały ich liczebnością czterokrotnie. Bandyci liczyli na złamanie morale wśród obrońców, ale nie było na to szans. Nie, gdy dowodził Fearbane razem ze swoim przyjacielem sprzed lat. Wykorzystując taktykę "odskocz-doskocz" zmuszali swoich przeciwników do nieprzerwanych ataków, które miały wyczerpać ich siły, a sami czekając na ataki niewiele się męczyli. Wyszkolenie wojskowe pozwalało im precyzyjnie określić, jak zaatakuje przeciwnik i jaki ruch wykonać, by go uniknąć. Zaraz po uniku atakowali, zadając lekkie obrażenia. Bitwa nie była ciężka. W końcu zawodowi żołnierze walczyli z grupą nieprzeszkolonych młodzików. Po zaledwie kilkunastu minutach było po wszystkim, a pokonani zaczęli uciekać.
Jednak nie było czasu na świętowania. Obdarzone sokolim wzrokiem gryfy widziały na ogromne odległości, a to, co widział Magos, gdy spojrzał w kierunku swojej eskadry zmroziło w nim krew. Okazało się, że ci bandyci mieli jedynie odwracać uwagę. Prawdziwy wróg był jeden. Był nim dezerter z armii gryfów. Niegdyś najsłynniejszy lotnik w królestwie został uznany za zmarłego podczas jednej z misji. To on był założycielem i pierwszym dowódcą Szwadronu Szpona. Wszyscy szybko ruszyli do miejsca walki. Zgodnie z tym, co mówił Magos, to sytuacja wyglądała fatalnie. Mimo iż wyszkoleni, to jednak nadal młodzi equestriańscy gwardziści nie mogli równać się z wyszlifowanym, doświadczonym żołnierzem, który był otoczony legendami. Komandor na własne oczy widział, jak jego poprzednik własnoręcznie morduje dwa pegazy. Jak gdyby były zaledwie zabawkami. Bez emocji na twarzy, bez niczego. Widział, jak gwardziści spadali. Żywi, z połamanymi skrzydłami spadali. Okrutny los. Nie chciał, lecz musiał powiedzieć o tym swojemu przyjacielowi. Ten zamknął na chwilę oczy, a gdy je otworzył, żądał jedynie jednego - zemsty.
Nikt nie odważył się już pierwszy zaatakować gryfa, który jawnie kpił sobie ze swojego własnego szwadronu. potrafił przewidzieć ich ruchy, przez c nie sprawiło mu dużego problemu dotarcie do jednego z gryfów. To trwało sekundy. Potężne uderzenie szponiastą łapą, które ogłuszyło żołnierza. On sam jednak pochwycił pasażerkę, którą okazała się być Pinkie Pie. Natychmiast odwrócił się i zaczął uciekać.
Przyjaciółki różowego kucyka krzyczały za nią, ale bezskutecznie. Była porwana. Wtedy śmignął obok nich Magos. Niezwykle szybko gryf, odziany we wspaniałą zbroję gonił porywacza. Niestety utrudniał mu to Fearbane. On też trochę ważył. Na pewno więcej, niż taka młoda klacz. Jednak ani on, ani Fearbane nie tracili nadziei. Gonili przeciwnika. Nie mogli zawieść.
W tedy usłyszeli głos gryfa za nimi, który próbował kogoś zatrzymać. Nie próbowali nawet obejrzeć się za siebie, gdyż to przed nimi było ważniejsze. kilka sekund potem zobaczyli, jak obok nich śmignęła Rainbow Dash.
- ZOSTAW JĄ POMYLEŃCU! - krzyknęła. Ani Fearbane, ani Magos, ani porywacz nie wierzyli własnym oczom. Ten mały kucyk potrafił osiągnąć taką prędkość! Ale to był dopiero początek. Kiedy Fearbane zobaczył jasną poświatę wokół błękitnego kucyka, to wiedział, co się święci.
- Rainboom... - wymamrotał. Jego przyjaciel mu nie wierzył. Nie wierzył, że to "dziecko" potrafi to zrobić. Jednak przekonał się na własne oczy.
Chwilę potem Rainbow Dash przekroczyła barierę dźwięku, zostawiając za sobą wybuch, mieniący się wszystkimi kolorami tęczy. Oślepiający blask dodał otuchy wszystkim, zwłaszcza Fearbane'owi.
Krzyknął potężnie, niczym lew. Był to niemal sygnał dla Magosa do przyspieszenia. Ten nie wiedział, czy da radę, bo aktualnie dawał z siebie wszystko.
Rainbow Dash przeszywała powietrze, zbliżając się do porywacza niesamowicie szybko. Ten, widząc, co go goni spanikował. Nie zdążył jednak zareagować, bo został uderzony z potęgą Sonic Rainboom. Oszołomiony wypuścił z szponiastych łap Pinkie Pie. Ta jednak nie spadała długo, gdyż Rainbow Dash nie miała na celu atakować gryfa, tylko odbić przyjaciółkę. Pochwyciła ją i poszybowała z powrotem do przyjaciółek.
Walką miał się zająć kto inny. Przed oszołomienie wroga, łatwo było go dogonić. Gryfi Komandor uderzył go z całą mocą. Szpony poważnie zraniły przeciwnika, który zawył z bólu. Bezwładnie zaczął spadać w dół. Jednak Fearbane nie pozwoliły mu zginąć bez odciśnięcia na nim swojego piętna. Zeskoczył z grzbietu przyjaciela, który znał dobrze ten manewr. Oboje zaczęli pikować mocno w dół. Pokonany gryf zobaczył, kto się do niego zbliża. Stary ogier już prawie go dosięgnął.
- A to za moich żołnierzy! - krzyknął, uderzając dezertera swoim potężnym kopytem. Coś chrupnęło i nieprzytomny gryf spadł gdzieś w głuszę.
Spokojny major rozejrzał się. Już widział przyjaciela. Przechwycenie weterana odbyło się bez zarzutów.
- Nie uważasz, że jesteśmy za starzy na takie manewry, Fearbane? - spytał z przekąsem gryf.
- Nope. - odparł teatralnie kuc.
Kilkanaście minut później wszyscy byli na ziemi. Siedem gryfów Królewskiej Floty Powietrznej, pięciu Equestriańskich Gwardzistów Królewskich i sześć klaczek żegnało żołnierzy, którzy poświęcili swoje życie w imię nie tylko misji, ale i w obronie całego świata.
Minutą ciszy uczczono ich pamięć, a żołnierze oddali swoim kolegom hołd.
Niedługo potem w ciszy, w żałobie ruszyli dalej.
Do Gryphusu. Tyle na dziś. Miłej lektury!