Skocz do zawartości

Johnny

Brony
  • Zawartość

    120
  • Rejestracja

Wszystko napisane przez Johnny

  1. No dobra, jestem i ja. Co prawda, to nie do końca to, co chciałem osiągnąć, ale zobaczymy co z tego wyniknie: Temat 9 - Ślady pazurów Temat 6 - Mądrość niby-żywa Temat 10 - Przypadek pana Leather Aprona Wszystkie opowiadania mają te same tagi: [Alternate universe] [Dark] [Lovecraft] Pierwszy z nich jest właściwie kosmetyczny - zmiany uniwersum względem wersji oficjalnej są raczej niewielkie. Tag [Lovecraft] oznacza wzorowanie się na twórczości H.P.Lovecrafta. Szczerzę radzę czytać w podanej przeze mnie kolejności, gdyż zapewni to najlepszą ciągłość. Starałem się jednak by każde opowiadanie stanowiła mniej więcej zamkniętą całość. Jak mówiłem, zobaczymy co z tego wyniknie
  2. Po pierwsze, Medalion podobał mi się dużo bardziej niż Księżniczki. Po drugie, styl jest świetny i tym razem poczułem tutaj talent autora, o którym tak dużo już słyszałem. Opowiadanie jest, co prawda, krótkie ale jak na taką formę, wszystkiego jest tutaj w sam raz. Opisy są akurat takie jakie powinny być, akcji i przerw między nimi jest dość aby wzajemnie się ładnie przeplatały, a klimat jest zbudowany dobrze. Pochwalam również sam pomysł i osobiście spodobała mi się forma, która, przynajmniej w moim odczuciu, podsuwa czytelnikowi pewien domysł co do tego o co tutaj chodzi by chwilę później pokazać, iż jest zupełnie inaczej np. od samego początku wydawało mi się że akcja opowiadania ma miejsce w czasach przedserialowych, kiedy Luna pierwszy raz przemieniła się w NM i choć było parę przesłanek, iż jest inaczej, dałem się nabrać. Podobnie zaskoczyło mnie, choć również odrobinę rozczarowało, ostateczne wyjaśnienie całej historii stawiające bohatera w innym świetle niż reszta opowiadania. Co prawda, wątek beznadziejnej miłości średnio mi tutaj pasuje, wydaje mi się nawet trochę wymuszony, lecz w zestawieniu z resztą tworzy przyjemną całość. Jak mówiłem, podoba mi ta nagłość, ten brak najbardziej oczywistego rozwiązania. Długość opowiadania nie ma też wpływu na kreację głównego bohatera. Został on stworzony bardzo ciekawie, a specyfika opowiadania dodaje mu tylko smaczku. Bardzo długo nie jest wyjaśnione o co tutaj właściwie chodzi, a gdy przychodzi co do czego, to można by się nawet złapać za głowę że się na to nie wpadło. Bardzo umiejętnie pokierowałeś czytelnika by podejrzewał coś innego. No i, główny bohater na kilku zaledwie stronach został przedstawiony tak, że przez cały czas budzi emocje. Najpierw mu się kibicuje, później zastanawia się cóż takiego ukrywa, jaka jest jego tajemnica, by na końcu szczerze mu współczuć. Za to należy się wielka pochwała. Medalion bardzo mi się spodobał, nawet pomimo tego, że, podobnie jak inne dzieła autora, z którymi się zapoznałem, jest to opowiadanie w sam raz na raz. Szybko i na temat. Tym razem jednak, dużo lepiej zostaje ono w pamięci i niekoniecznie trzeba o nim zapomnieć zaraz po przeczytaniu.
  3. To, że swojego czasu przeczytałem Ksieżniczki przypomniało mi się nagle, a wielkim zaskoczeniem było dla mnie to, że zrobiłem to, nie wystawiwszy jakiejś opinii. Już śpieszę by to naprawić. No cóż, opowiadanie to na pewno jest napisane poprawnie i bezbłędnie. Czyta się je szybko i łatwo, lecz osobiście, w przeciwieństwie do niektórych moich poprzedników, nie dostrzegam w nim przebłysku geniuszu. Sam pomysł nie wydaje mi się specjalnie porywający, lecz samo to mogłoby być jedynie podstawą jakiegoś ciekawego ciągu wydarzeń. Historia jest jednak w nie dość uboga. Mamy tutaj ciężki klimat świata, który dawno umarł oraz towarzyszącą mu atmosferę dziwnego, nienaturalnego spokoju tworzącej specyficzny klimat. Doskonale rozumiem, że nie każde opowiadanie musi obfitować w akcje, lecz w tym przypadku jakoś nie mogę się przemóc by w pełni zatopić się w stworzonym przez autora klimacie. Niby czuję ten smutek, beznadzieję, pewną dozę szaleństwa księżniczek ale dla mnie to jednak za mało. Zdecydowanie czegoś mi tutaj brakowało, a najgorsze jest to, że tak naprawdę nie jestem w stanie powiedzieć czego. Księżniczki są jednak dobrym opowiadaniem jeśli ma się jedną chwilę na czytanie. Jak mówiłem, to szybka lektura, mały moment ucieczki w inny, mroczniejszy świat, lecz jednocześnie, nie jest to coś czego można by wielokrotnie wracać czy schować gdzieś w pamięci jako coś naprawdę godnego. Słowem – jest dobrze, z pewnym przymrużeniem oka nawet bardzo dobrze, ale genialnie? Moim zdaniem, zdecydowanie nie.
  4. Oto jestem z kilkoma słowami od siebie. Nie da się ukryć, że pierwszy organizowany przeze mnie konkurs nie spotkał się ze zbyt wielkim odzewem ze strony forumowiczów i skłamałbym gdybym powiedział, że nie jestem tym w pewnym stopniu zawiedziony. Nie mówię oczywiście, że oczekiwałem całej góry zgłoszeń, lecz jednocześnie trzy opowiadania na pewno nie były ilością na jaką liczyłem. Co jednak jest dla mnie zagadką to powód, dla którego stało się tak, a nie inaczej. Pozwolę sobie tutaj wysnuć podejrzenie, oparte na olbrzymiej popularności wpisu Cahan, iż miała z tym jakiś związek moja oferta nagród i jakkolwiek została ona zinterpretowana, ja swojego stanowiska o niej nie zmienię – nadal nie widzę w tym nic złego. Nigdy nie było moją wolą brzmieć wielkopańsko, narzucać się z własną twórczością, zaś jeśli chodzi o autoreklamę, przyznaję, nieco jej jednak tutaj było. Przede wszystkim miała to jednak być dodatkowa zachęta do udziału w konkursie i może trochę test tego czy coś takiego mogłoby się udać. No cóż, test w mojej ocenie wyszedł negatywnie. Przyjąłem jednak do wiadomości jak niektórzy patrzą na ten pomysł i oświadczam, że z mojej strony już nic takiego się nie powtórzy. Podjąłem też decyzję by wycofać nagrody również z niniejszej edycji konkursu. Powołuję się tutaj na podkreślaną przeze mnie nie raz możliwość ostatniego słowa w tej sprawie, zaś przyczyny takiego wyboru wiążą się z wyrażoną przez niektórych opinią, o której wspomniałem powyżej. A jeśli chodzi o to, co dotyczy niniejszej edycji konkursu, poniżej zamieszczam wyniki wraz z moimi skromnymi ocenami. I miejsce – Jockerpolish Gdy świat jeszcze młody był… II miejsce – Ampere Gdy świat jeszcze młody był III miejsce – Foley Gdy świat jeszcze młody był… No i, jak to wielu mówi na koniec, dzięki za udział, gratuluję i do zobaczenia w przyszłych edycjach. Johnny
  5. Czas przysyłania prac dobiegł końca. Zebrała się ich niewiarygodna ilość trzech, a oceny i wyniki pojawią się najpewniej w tym tygodniu - może prędzej może później. Napadło mnie kilka spraw do przemyślenia.
  6. Żeby nie było, że jakiś czas temu wpadłem tylko po to by wytykać błędy w linkowaniu… Powiem Ci, Montego, masz wyczucie czasu. Znak Czterech jakiś dłuższy czas temu chodził mi po głowie, po czym przestał i przepadł w otchłaniach niepamięci, aż po dzień dzisiejszy kiedy udostępniłeś nowy rozdział, dokładnie w momencie gdy trzeba mi było czegoś nowego do czytania. A ponieważ tag [Criminal] brzmi bardzo obiecująco wziąłem się do lektury i chociaż na chwilę obecną mam za sobą tylko trzy rozdziały, czuję, że jest to dosyć by ocenić to opowiadanie, które, zdaję się, całkowicie niesłusznie jest tutaj przez wszystkich pomijane. Khem, khem, spoilery, khem… Ok, już sam tytuł obiecuje czerpanie inspiracji z dzieł Arthura Conan Doyle’a i muszę powiedzieć, że choć w klasycznych kryminałach jestem słabo obeznany, to Sherlock Holmes jest wręcz moim idolem, a tym samym szykowałem się na jakąś jego mlpową wersję. Czy miałem w tej kwestii rację? I tak i nie. Główny bohater jest dziennikarzem, nie jest aż tak aspołeczny, jako tako zna się na żartach i to wystarczy by śmiało powiedzieć „To nie jest Sherlock Holmes”. I tutaj kolejne pytanie – Czy to źle? Moim zdaniem absolutnie nie! Magnifier został w kilku zaledwie akapitach wykreowany perfekcyjnie. Owszem, jest podobny do Holmes’a ale jednocześnie jest cudownie odmienny. Ma swój charakter, posługuje się językiem innym niż jego literacki pierwowzór, lecz jednocześnie przejawia pewne jego cechy (nieśmiertelna sztuka dedukcji), które idealnie łączą się z osobistą wizją autora, zaś to jak Magnifier „wkracza na scenę” („t a c z a p k a” – padłem) jest genialne w swej prostocie. Uwielbiam motyw dokuczającej detektywowi nudy, a jeszcze bardziej gdy jest on przedstawiony z pewną dozą humoru, którego tutaj zdecydowanie nie zabrakło. Równie zabawne jest pierwsze pojawienie się „Watsona”. Sand Glimmer wydaje mi się nieco bardziej wzorowany na swoim pierwowzorze, lecz ponownie udało Ci się wykreować bardzo ciekawego bohatera i to posługując się zaledwie kilkoma garściami zdań. Glimmer od razu przypadł mi do gustu, a te wszystkie wiążące się z nim nawiązania i żarty znacznie podwyższają walory opowiadania. Mówię poważnie, dialog między Glimmerem i Magnifierem jest pierwszorzędny. Dalej są kolejni bohaterowie, kolejne świetne dowcipy i zlecenie sprawy, która jest wiarygodna, sensowna, choć dość odmienna od zadań, których zazwyczaj podejmował się Sherlock Holmes. Przyznaję, że problem właściwie narodowy, narkotyki oraz konieczność współpracy nieco mnie zaskoczyły (spodziewałem się nieco bardziej klasycznego problemu), ale absolutnie nie skreślam i nie potępiam z góry tego pomysłu. Jak mówiłem, wydaje się jak najbardziej sensowny i może z tego wyjść niezwykle ciekawy, złożony problem. Bardzo dobrze również, że nie trzymasz się kurczowo pierwowzoru i szukasz swoich dróg. Zagadka wydaje mi się jednak jedynie tłem mającym (przynajmniej na razie) powolutku wprowadzić czytelnika w realia opowiadania. Przemawia za tym fakt, że zaraz po zleceniu, czwórka bohaterów nie bierze się od razu do roboty ale przechodzi do fajowo przedstawionej integracji z kolejnymi dowcipami i zabójczo ciekawymi wstawkami o tym jacy to są pan Clairvoyant i pani Red Paillette, a oboje zostali przedstawieni (wiem, powtarzam się) perfekcyjnie. Dwa, bądź co bądź krótkie, związane z nimi opisy idealnie przedstawiają ich charaktery i od razu pozwalają wyrobić sobie o nich jakieś zdanie. Nie mam pojęcia jak to robisz, ale posiadasz niezwykłą zdolność szybkiego kreowania fajnych postaci i umiejętnego wplatania informacji pobocznych. To właśnie chciałbym najbardziej pochwalić. Mnogość historyjek z przeszłości, opisów świata i nie tylko sprawia, że to opowiadanie czyta się szybko i chętnie. A jeśli całe te opisy są jednocześnie zabawne, wychodzi to tylko na zdrowie. Nie mogę również nie wspomnieć o czymś, co sam nazwałbym pewną dynamiką tekstu. Akcja jest szybka, choć na razie dość uboga w wydarzenia, a przewijająca się przez cały tekst tajemnicza partia szachów sprawia, że czuć tutaj jakiś dziwny postęp. Jakby wszystko szło według czyjegoś planu, którego czytelnik jeszcze nie zna, ale nie uprzedzajmy faktów. Na pewno wiedziałbym więcej gdybym miał jakiekolwiek pojęcie o szachach, ale jestem pewien, że tkwi w tym potencjał. Ciąg dalszy to dla mnie kolejne zaskoczenie. Choć opisy nadal są ciekawe i zabawne w stopniu, do którego zdążyłeś mnie przyzwyczaić, to jednak wciąż akcja idzie powolutku. To co jednak najbardziej mnie zaskoczyło to pojawienie się bandy najemników – całej gromady nowych, wcale nie nudnych bohaterów, z których ten największy wywołał u mnie nie małe parsknięcie śmiechem. Tak jawne zaczerpnięcie pomysłu z uniwersum DC Comic rozbawiło mnie, lecz osobiście byłbym z tym ostrożny – inspirację i plagiat dzieli cienka linia. No, ale większa część rozdziału drugiego to kolejne przedstawianie charakteru Red oraz tego, że posiada jakaś przeszłość. To bardzo dobrze i bardzo dobrze, że bohaterowie mają swoje historie. No i czyżby ostatni akapit miałby być zaczątkiem jakieś szerszej intrygi? A rozdział trzeci? Krótki i równie zabawny jak jego poprzednicy. Pijany Clairvoyant na swoim miejscu pracy ponownie przedstawiony krótko i wymownie. Tak samo nocne ćwiczenia Maga i problemy w New Canterlot. Czuć, że powoli „coś tu zaczyna śmierdzieć”, a wpleciona umiejętnie historia miasta stanowi kolejny ciekawy smaczek budujący świat. Mam wielkie nadzieje, że już niedługo wszystko zacznie się ze sobą łączyć, a zagadka nabierze rumieńców. Podoba mi się również to, że kreujesz własny, interesujący świat, ale nie zdradzasz czytelnikowi wszystkiego. Prezentowane przez Ciebie „informacje poboczne” ładnie się komponują z wizją serialową, ale jednocześnie pozwalają na to by wyobrazić sobie wiele rzeczy po swojemu. Pochwalam ten zabieg i powtórzę, że cała moc nawiązań i smaczków tylko zwiększa przyjemność czytania. No ale jest też łyżka dziegciu – nie obyło się bez różnego rodzaju błędów. A to literówka, a to omyłka ortograficzna lub interpunkcyjna czy coś nie tak z formatowaniem. Niektórzy mogliby się również przyczepić do ubogich fragmentom opisujących to „jak wszystko wygląda”, ale ja sam uważam że specyfika tego fanfika doskonale to wynagradza. Gdyby opisów było więcej, opowiadanie wręcz by ucierpiało, także w tej kwestii wszystko jest moim zdaniem w porządku. Osobiście dziwnie mi jednak brzmi wykorzystywanie w świecie kucyków takich określeń jak „konwencja genewska” lub „chińska porodówka” – takie określenia pasują do naszego świata ale tutaj może lepiej byłoby je nieco sponyfikować by były bardziej, że tak powiem, lore-friendly? Na koniec dodam, że opowiadanie jest po prostu fajne. Czyta się je szybko i przyjemnie. Nie raz można się zaśmiać, czytelnik za żadne skarby się nie zmęczy, a kto wie, może w dalszych rozdziałach natrafi się na jakiś nowy smaczek w śledztwie, jakiś zwrot akcji albo inną niespodziankę. Biorę się zaraz za dalszą lekturę i nie przewiduję by zajęła mi ona dużo czasu (czyt. Autorze, natychmiast dawaj więcej! :P) Z mojej strony wielka pochwała dla autora i jeszcze większa zachęta dla pozostałych.
  7. Naprawisz post otwierający? Link części IV prowadzi do części III. No i może wstawisz tam odsyłacze do reszty rozdziałów? A dostęp do Znak Czterech VII Część Druga jest zablokowany.
  8. Uwaga na gromadki spoilerów! Popioły Equestrii wybrałem sobie jako lekturę wczasową czytaną w przerwach kiedy nie było mnie na szlaku. Sam nie wiem co kierowało moim wyborem, gdyż nie zapoznałem się wcześniej z powyższymi komentarzami i nie mogłem sobie wyrobić żadnych oczekiwań. Sądzę, że zwyczajnie wzięła mnie ochota by zobaczyć co takiego umie zaprezentować początkujący pisarz – w końcu takowi najbardziej opinii potrzebują. Obawiam się jednak, że moje zdanie może nie przypaść niektórym do gustu. Tak więc, opis fanfika obiecuje ukazanie Equestrii jako kraju spustoszonego wojną a on sam otwiera się sceną batalii pomiędzy kucami wiernymi a niewiernymi władzy królewskich sióstr. Podkreślę tutaj, że kompletnie nie znam się na opowiadaniach wojennych, lecz to nie zmienia faktu, że początkowa bitwa zdała mi się marnym początkiem. Na dzień dobry otrzymałem niemałą grupę bohaterów, których najzwyczajniej nie było czasu poznać w stopniu, który pozwoliłby rozpoznać ich w trakcie dość dynamicznie opisanej walki. Sama walka jest zresztą aż nazbyt dynamiczna. Osobiście miałem miejscami problemy zrozumieć co to się wyprawia i nie raz nie umiałem sobie wyobrazić konkretnego bohatera w konkretnej scenie. Nawet kiedy ginął ktoś nie anonimowy, spłynęło to po mnie jak po kaczce i nie wywołało żadnych emocji. Umierająca postać zwyczajnie nie wzbudziła jeszcze takiej sympatii czy innego rodzaju emocji aby móc jej współczuć lub cieszyć się że wreszcie zeszła. Podobnie było w momencie, w którym Goldenrod zostaje postawiona przed właściwie samobójczym zadaniem – nie znałem jej, nie lubiłem ani nie nienawidziłem. To co ją spotkało było mi przez to obojętne. Spory wpływ na takie odczucie miała wspomniana już przeze mnie niemała grupa bohaterów, którzy zostali przedstawieni wszyscy naraz. Moim zdaniem nieciekawie wpłynęło to na całość, zwłaszcza w chaosie bitwy. Walka na początku historii nie jest zresztą niczym nowatorskim. To taki „bum” mający przykuć pierwszą uwagę, lecz w Popiołach Equestrii nie jest ona wcale wstępem. Zaryzykowałbym nawet stwierdzenie, że wstępu w ogóle tutaj nie ma a czytelnik jest od razu rzucany w wir wydarzeń. Dostrzegam tutaj chęć dokładniejszego opisania batalii, która to powinna znaleźć się w nieco dalszej części historii. Takie detale na samym wstępie są moim zdaniem kiepskim posunięciem, gdyż, jak już mówiłem, utrudniają jeszcze bardziej zapoznanie się z nowymi postaciami. Prawdę powiedziawszy to co o nich zapamiętałem to zdumiewający brak dyscypliny i odrobinę niewiarygodne charaktery. No bo co to ma być, że dowódcy wojskowi żrą się ze sobą jak kocury a nawet się z tym nie kryją? Powtarzam – nie znam praw rządzących historiami wojennymi ale na mój chłopski rozum wojsko mające na czele takich drani zwyczajnie nie ma prawa dobrze funkcjonować. Niby dlaczego prosty żołnierz ma walczyć bok w bok z kolegą pod cudzym dowództwem jeśli ich dwaj wodzowie jawnie sobą gardzą? I co to za dowódca, który każe robić sobie nowe meble podczas gdy prości żołnierze nie mają drewna na opał? Ryba psuje się przecież od głowy i stąd mamy prostą drogę do konfliktów na niższych szczeblach. Gdzie tu dyscyplina, porządek, jakieś naczelne dowództwo świecące przykładem? Prawda, są księżniczki, a ich pojawienie się na początku trzeciego rozdziału uważam za jedną z ciekawszych i powiedziałbym nawet, że to od niej powinien zacząć się cały fanfik. Podoba mi się takie planowanie kampanii oraz to, że Luna jest bardziej zdecydowana jeśli chodzi o działania wojenne. Celestia także potrafi pokazać, że należy się z nią liczyć, lecz jedna scena nie ratuje całości, zaś pojawiająca się później rozmowa sióstr dotycząca szpiegowania własnych poddanych to dla mnie jakaś pomyłka. Czytając o dziwnych snach nawiedzających Sandstorma spodziewałem się jakiejś choćby małej intrygi, może ingerencji przeciwnika, a otrzymałem raz dwa rozwiązaną sprawę, z której księżniczki stroją sobie żarty. Poza tym jak to się dzieje, że skoro siostry już szpiegują swoich podwładnych, robią to z tak słabo zorganizowanym planem? Na pewno powinny mieć bardziej konkretne powody by tak czynić oraz bardziej rozwinięte zamiary. Czemu, decydując się na tak radykalne kroki, boją się wymierzać kary? Rozumiem wyjaśnienie że mogą mieć problemy „kadrowe” ale czyż w czasie wojny nie lepszy lojalny głupiec niż nielojalny geniusz? Ponownie nie widzę tutaj dyscypliny ani porządku, który pozwoliłby wygrać dłuższą kampanię. To czego tutaj nie widzę to również sens całej tej wojny. Niby są tutaj jakieś informacje o rasizmie i nierównościach społecznych ale jest tego zdecydowanie za mało. Fanfik ma już ponad sto stron a wciąż prawie nic nie wiadomo o racjach rebeliantów. Za co oni właściwie walczą? Czego chcą? Czy wcześniejsze działania pokojowe szlag trafił tak łatwo że wystarczyła śmierć potencjalnego reprezentanta na dworze? Jaki związek ma z tym wszystkim Starlight Glimmer? (bardzo ciekawy motyw!). Mam po prostu wrażenie, że jest to wojna dla samej wojny a takie raczej kończą się dość szybko i nie tak jak przewidziała którakolwiek ze stron. I tutaj mój największy zarzut – gdzie się podziała ta bardziej „ludzka” strona konfliktu? Jak zareagowało społeczeństwo? Gdzie bliższy opis wojskowych spraw organizacyjnych, zaopatrzeniowych, medycznych, propagandowych? To wszystko było jedynie wspomniane, a wprowadzenie motywu wioski popierającej rebelię to dla mnie kolejny zmarnowany potencjał. Przecież można było tyle z tym zrobić. Pokazać jakiegoś rzemieślnika tworzącego sprzęt dla rebeliantów, sklepikarza odkładającego żywność, szmuglerów, jakiś bierny ruch oporu wobec księżniczek, a zamiast tego mamy wprowadzoną właściwie od niechcenia rodzinkę, która ratuje klacz ledwie ledwie przez nich kojarzoną. Nie rozumiem też co miała znaczyć taka samowolka żołnierzy. Robili to tak po prostu? Za wiedzą dowódcy i bezkarnie podczas gdy wcześniej jednemu z ich kolegów groził stryczek za niesubordynację? No i reszta wojska tak zwyczajnie zapomniała o swoich dwóch kolegach, którzy nie wrócili z poszukiwań zbiega? Aha – i dlaczego o tym zbiegu tak szybko zapomniano? Ponawiam zarzut, że nie widzę tutaj dyscypliny. Dodam jeszcze, że walczące kucyki są tutaj przedstawiane jako istne żołdactwo. Co to się stało, że w ciągu bądź co bądź krótkiej kampanii dochodzi do takich rzeczy jak spalenie wioski czy jeszcze niewyjaśnione zniszczenie gospody (nie wiem co się stało, choć się domyślam), że już o całej masie łaciny podwórkowej nie wspomnę. Jeśli miało to przedstawiać realizm wojny, to niestety w połączeniu z wypominanym przeze mnie nie raz brakiem porządku, wypada to dość kiepsko. W ogóle, nie jestem zwolennikiem ubarwiania opowieści przekleństwami. Uważam to za tani chwyt, którym autorzy starają się przełamać jakieś dawno już przełamane tabu, a jeśli o łacinę stosowaną w Popiołach to w większości miejsc można było się spokojnie bez niej obejść. Niestety, całej masy nielogiczności nie ratują również opisy, których jest tyle co kot napłakał. Świat wydaje się martwy. Poza wojną nie istnieje nic, a nawet sama wojna wydaje mi się tutaj zlepkiem słabo powiązanych ze sobą zdarzeń. Wciąż nie dostrzegam tutaj jakiegoś główniejszego wątku ani ciągu przyczynowo-skutkowego. Prawdę powiedziawszy, czytanie mnie męczyło. Męczyło mnie do tego stopnia, że pod koniec było mi właściwie wszystko jedno co się stanie, bo miałem już jako tako wyrobione zdanie o tym fiku i szczerze wątpiłem czy kilka ostatnich stron będzie mogło je zmienić. No i cóż mogę powiedzieć więcej? Podszedłem do fika na świeżo, bez wyrobionego zdania, a to, które wyrobiłem sobie po lekturze, jest wyłącznie moim własnym. Nie chcę tutaj nikogo urażać, ale zastrzegam sobie prawo do swojej opinii oraz tego, że czasami początkujący pisarz musi się zmierzyć również z takimi jak moja. Przykro mi, że muszę to pisać ale, autorze, nie traktuj tego jako prawdy objawionej. Ćwicz, pisz, publikuj. Może i kolejne Twoje dzieło sprawi mi większą przyjemność. Trzymaj się! Johnny
  9. Krótka piłka z mojej strony - to było słabe. Dłuższa piłka z mojej strony - StyxD trafnie ujął, iż, po pierwsze, ciężko ocenić ten fik, a także, po drugie, nie posiada on jakiejkolwiek puenty i ten zarzut jest według mnie najpoważniejszy. Całe opowiadanie, i to nie tylko z tego powodu, wydaje się nieprzemyślane, zupełnie jakby autor pisał całkowicie na żywioł i bez żadnego pomyślnku. Osobiście nie wyobrażam sobie by można napisać cokolwiek obdarzonego fabułą, wpierw nie obmyśliwszy jej dokładnie, toteż moim zdaniem tutaj fabuły właściwie nie ma. Ponownie zgodzę się ze StyxD, że jest to zlepek kilku, w założeniu śmiesznych, scenek, które jednak u mnie wywołały jedynie bardzo częste unoszenie brwi z odrobiną... sam nie wiem... politowania? Nie chce zabrzmieć zbyt okrutnie, możliwe, że to ja jestem zbyt poważny lub zbyt dziwny, ale moim zdaniem jest to humor wyjątkowo niskich lotów, zaś całości nie ratuje nawet ta niewielka garstka gagów, które faktycznie wydały mi się choć trochę zabawne. Mógłbym jeszcze dodać, że opowiadanie ma dobry, swobodny język i czyta się je szybko, bez zbędnych zgrzytów i przystanków, jednak co z tego skoro w moim odczuciu nie spełnia swojej roli i zwyczajnie nie rozśmiesza, co w konsekwencji sprawia że ostatnie zdania czyta się z coraz większą obojętnością? PS: Tytuł jest, ponownie w moim odczuciu, całkowicie nietrafiony. PS2: Proszę zwrócić uwagę na bardzo istotne w powyższej opini sformułowania typu "moim zdaniem", "według mnie", itp.
  10. Już jakiś czas temu (dłuższ czas, dodam) chciałem wrócić do świata pogańskich kucyków, a ponieważ "Everyday a Little Death" jest (chyba) drugim fikiem co do kolejności, pomyślałem, że pora przypomnieć sobie nieco tego co dawno, dawno temu zobaczyłem w "Kwiecie paproci". Bohaterką tego opowiadania jest kapłanka, która zaliczyła swój debiut już w pierwszym opowiadaniu z serii o słowiańskich kucach, z tymże tutaj jest ona już dojrzałą, ciężko doświadczoną przez życie klaczą. Akcja z kolei ma miejsce podczas słowiańskiego święta zmarłych i ten klimat tutaj czuć – późna jesień, ciemny las, zjawy, et cetera, a do tego szczypta zwyczajów wzorowanych na tym jak to kiedyś na ziemiach polskich i nie tylko bywało. Ten ostatni aspekt mi się spodobał, chociaż wydaje mi się, że mogłoby być tego więcej, gdyż to co jest wydaje mi się trochę zbyt ogólnikowe. Dużo chętniej poczytałbym o jakichś szczegółach związanych z Samhain. Rozumiem jednak, że temat święta jest jedynie pretekstem do ukazania związanych z tym problemów natury filozoficznej, które to wpleciono tutaj całkiem zgrabnie. Nie mogę powiedzieć, że jestem miłośnikiem opowiadań skupiających się na ciągłym rozmyślaniu i prawdę powiedziawszy również tutaj osobiście brakowało mi "czegoś co by się działo". Powtarzam jednak, rozumiem założenie i rozumiem że w tym opowiadaniu chodziło o klimat, a skoro tak to nie ma sensu abym narzekał. Założenie zostało w pełni spełnione. Wspomniany przeze mnie brak "czegoś co się dzieje" nie pozwala mi jednak nazwać tego opowiadania w moim odczuciu idealnym. Skoro jednak całe wymyślone przez autorkę uniwersum składa się na wiele opowiadań, wytłumaczę sobie wszystko, że po prostu EaLD to fik typowo "klimatyczno-myśleniowy", który zamiast "pokazywać wydarzenia" chowa je gdzieś we mgłach wspomnień bohaterki a to jedynie potęguje klimat. I za to właśnie należy się pochwała i polecenie dla wszystkich którzy lubią fiki klimatyczne.
  11. Lektura „Trzech pieśni” była, że tak zacytuję klasyka, szybka, łatwa i przyjemna. Jest to tego typu opowiadanko, które można sobie przeczytać dla zabicia czasu w komunikacji miejskiej albo przy porannej herbacie. Nie wymaga wielkiego wysiłku ani zagłębiania się w zawiłości, których tutaj zwyczajnie nie ma. Historia jest prosta, może nieco przewidywalna ale takie właśnie chyba są baśnie i takie określenie pasuje idealnie do „Trzech pieśni” – baśniowe, urokliwe, może ciut (ale tylko ciut) dziecinne. Ładnie tłumaczy genezę jednej z syren i ogólnie całość czyta się naprawdę bardzo miło. Forma opowiadania i sam styl pisania sprawia dodatkowo że nie jest to coś o czym można szybko zapomnieć. Przeciwnie, ja chętnie wróciłbym do tej bajki raz na jakiś czas a jeszcze bardziej bym się ucieszył gdyby tego typu opowiastki pojawiały się częściej. Świetnie się spisałaś, autorko. Z mojej strony naprawdę solidna okejka.
  12. Ja natomiast próbowałem nieco kryminału w świecie Star Wars - taka gwiezdnowojenna Shirley Holmes ale to już całkiem pokaźny kawałek czasu temu i gdy niedawno wpadło mi to ponownie w ręce to trudno było mi uwierzyć że napisałem coś tak cholernie słabego. Myślę, że gdzieś tam w głowie jeszcze mi pozostały pomysły na kolejne historyjki z moją panią detektyw ale gdybym kiedykolwiek miał do tego wrócić to pewnie pisałbym wszystko od nowa. Co do twórczości niefanfikowej może by się znalazł jeden lub dwa pomysły własne na jakąś dłuższą historię ale cóż to jest sam pomysł czy nawet przyzwoity plan jeśli jest moc obaw? Chociaż podobno niczego nie należy wykluczać... no, pożyjemy, zobaczymy.
  13. Dlaczego moje największe obawy zawsze muszą się ziścić? Nie ukrywam, iż przewidziałem, że ktoś może spojrzeć na nagrody od tak negatywnej strony ale chyba jednocześnie wierzyłem, że mimo wszystko się bez tego obejdzie. Konkurs ogłosiłem z (jak mi się wydaje) tych samych przyczyn co Dolar lub Poulsen tj. promocja pisarstwa w fandomie i może ciekawość czy uda mi się wyłowić jakąś perełkę, zaś proponowane przeze mnie nagrody miały być jedynie dodatkową zachętą. Podobną praktykę podejrzałem na obcojęzycznych forach i osobiście nie widzę w nich nic godnego potępienia, ot, zwyczajna, jednorazowa okazja bym mógł odwdzięczyć się laureatom za fajny tekst. Poza tym, nikogo nie zmuszam do przyjęcia nagród. Równie dobrze można potraktować mój konkurs jako kolejną okazję do zdrowej rywalizacji i jeśli taka byłaby wola zwycięzców, będę mógł ograniczyć się do złożenia im szczerych gratulacji.
  14. Dzień dobry, cześć, czołem i et cetera. Tak się ostatnio złożyło, że wzorem moich zacnych poprzedników, których każdy z pewnością kojarzy, wpadłem na pomysł zorganizowania małego konkursu literackiego, bo w końcu dlaczego by nie? Najbardziej podstawowe informacje Termin oddawania prac: 14.02.2016 23:59 Limit słów: 2000 Temat: „Gdy świat jeszcze młody był…” Tagi: jakiekolwiek, w jakiejkolwiek ilości za wyjątkiem [Clop] i [Gore] (ze względu na mój specyficzny gust szczerze odradzam również [Random]) Sędziowie: wasz pokorny sługa (Johnny) Jak widać, nie wykazuję się zatem specjalną oryginalnością jeśli chodzi o regulamin i pozwolę sobie w związku z tym dodać, że zakładam, iż wszyscy doskonale wiedzą jak wyglądają bardziej szczegółowe zasady. One również mają zastosowanie w moim konkursie i liczę, że nie będę musiał nikogo ganić za ich nieprzestrzeganie. Dla niewtajemniczonych, ogólny regulamin konkursów literackich prowadzonych na MLPPolska, dostępny jest tutaj. Nagrody Ten aspekt konkursu był dla mnie kłopotliwy, ale w miarę swych możliwości jestem w stanie zaoferować zwycięzcom następujące profity: Zdobywca I miejsca otrzyma od mnie prawo do napisania niedługiego (tak w okolicach jednej strony, nie więcej) fragmentu, którego tematykę przedyskutuję z nim osobiście, a który zostanie wykorzystany w tworzonym przeze mnie opowiadaniu „Ścieżki donikąd”. UWAGA: Na wypadek wszelki zastrzegam sobie prawo do korekty (nawet daleko idącej) owego fragmentu. Zdobywca II miejsca będzie mógł wpłynąć na „Ścieżki donikąd” poprzez wprowadzenie do panteonu ich bohaterów swojego własnego OC, którego rolę już zaplanowałem, a która na chwilę obecną pozostaje niespodzianką. Ponownie, przewiduję tutaj pewną współpracę z laureatem i zastrzegam sobie prawo do ostatniego słowa. Zdobywca III miejsca także zyska możliwość by jego OC pojawiło się w „Ścieżkach donikąd”, choć rola owego bohatera będzie nieco mniejsza. Nie przewiduję by postać miała być rozwinięta w sposób znaczący, choć jednocześnie nie wykluczam również zmiany zdania. Ponownie, wszystko zależy od późniejszej dyskusji z laureatem. Każdy ze zwycięzców zostanie, naturalnie, wyróżniony w nagłówku rozdziału IV „Ścieżek donikąd” jako pomocnik. Oprócz tego, zdobycie miejsca na podium nie jest niczym wiążącym. Zwycięscy nie będą mieli żadnego obowiązku by „przyjąć nagrodę” i wykonać związaną z tym pracę. W przypadku gdyby jednak zdecydowali się ją zaakceptować, podkreślam ponownie, że jako autor zastrzegam sobie prawo do wszelkich poprawek. W drastycznych przypadkach (np. zbyt długie milczenia laureata w sprawie nagrody) nie będę również czekał w nieskończoność i mogę podjąć decyzję o wycofaniu nagrody. Co zaś tyczy się osób poza podium, dla nich przewidziałem nagrodę w postaci zwyczajowej tj. satysfakcję z własnej twórczości, zdrowej rywalizacji i dobrej zabawy. W razie pytań, piszcie. I tego wszystkiego było by chyba na tyle. Tradycyjnie pozdrawiam i życzę powodzenia oraz macham wszystkim tym zdaniem na pożegnanie. [temat założony został za wiedzą i błogosławieństwem Dzierżącego Łopatę]
  15. Heh, ja również nie miałem wielkiego doświadczenia z dziełami Hoffmana, a do pomocy przy DWTPP zgłosiłem się z nieco może naiwnej potrzeby pomagania. Fakt faktem, że wciągnąłem się w ten projekt, trochę wsparłem i nadal wspieram autora, no i wypada chyba abym dodał od siebie kilka słów. „Dzień, w którym Trixie powiedziała prawdę” to opowiadanie, które od pierwszych słów ma wywołać u czytelnika przygnębienie. Oto już na wstępie objawia nam się wrak kucyka, w którego przerodziła się znana i lubiana w fandomie Trixie, o której opowiedziano już całe mrowie historii. Wiele z nich, co prawda, przedstawia ją w takim właśnie opłakanym stanie, choć wydaje mi się że większość z tego typu opowiadań kończy się dość przewidywalnym happy endem połączonym nierzadko z jakimś słabym shippingiem (khe, khe, Twixie, khe, khe, khe). W historii Hoffmana natomiast, przynajmniej na chwilę obecną, zupełnie tego nie widać. Ciężki, smutny klimat wylewa się wręcz z kartek opowiadania i naprawdę łatwo jest uwierzyć, że nic nie skończy się tutaj dobrze. Co ciekawe, Trixie nie jest jedyną bohaterką, która zasługuje na współczucie. Pod tym względem wybija się również Twilight, Celestia, a nawet w pewnym stopniu te z Mane6, które dotychczas przedstawiono. Naturalnie, te ostatnie nie są tak załamane jak główna bohaterka, ba, ich zachowanie może nawet nieco irytować, ale w tym smutnym świecie obserwowanym oczami Trixie, jest to równie przygnębiające jak wiele innych rzeczy które spotkały biedną iluzjonistkę. Wspominałem również o Twilight. O, ona to dopiero jest tutaj przedstawiona ciekawie. Kto przyzwyczaił się do odrobinę zbzikowanej prymuski może nawet przeżyć niemały szok, gdyż najmłodsza księżniczka jest tutaj kimś niemal zupełnie innym. Jest opryskliwa, czasami niemiła, żeby nie powiedzieć wredna, a wiele rzeczy wskazuje że dręczy ją coś szalenie poważnego, zaś problemy Trixie, nawet sama jej obecność, tylko pogłębiają fatalny nastrój Twilight. Możliwe, że Hoffman nieco przesadził ze zmianą charakteru lawendowej alikorn, ale ten temat wyjaśnił już powyżej w sposób dla mnie zadowalający. Jestem szalenie ciekaw jak to się dalej potoczy. Styl opowiadania pasuje do historii. Fabuła kroczy powolutku, pełno tutaj smutnych myśli, rozterek nad beznadziejnością życia, rozpaczliwych wspomnień o dawnej cudownej przeszłości (za bajkowy opis występu Sabriny składam niniejszym owacje na stojąco). Czuć, że Trixie wpadła w głęboką depresję i zwyczajnie nie radzi sobie z otaczającym ją okrucieństwem. Z każdej strony natrafia na kpiny i pogardę. Stoczyła się na samo dno i, jak już wspominałem, taki zabieg potrafi chwycić za serce i skutecznie pogrzebać nadzieje na lepszy ciąg dalszy. Zdaję sobie sprawę, że nie każdemu musi się to podobać, ale z drugiej strony, nikt o odmiennym zdaniu nie zajrzał by do tematu opowiadania z Tagiem [Sad], czyż nie? Ogółem, tekst jest skonstruowany ładnie i w sposób budzący emocje. Nie jest to żadne naiwne, łzawe romansidło, a prawdziwy kawałek życia w jego najsmutniejszym okresie. Polecam każdemu kto ma ochotę na chwilę rozterek i wyrażam nadzieję, że taki klimat zostanie podtrzymany a Trixie mimo wszystko jakoś podniesie się z prochów… bo się podniesie, prawda? L Zatem, zachęcam, polecam, i co tam jeszcze. Warto czytać.
  16. Proszę, proszę… akurat gdy mam dobry humor pojawia się jakaś nowość. Trudno... naprawdę trudno mi to ocenić, między innymi z tej prostej przyczyny, że tymczasowo tekstu jest zwyczajnie za mało by wyrobić sobie jakieś bardziej wyszukane zdanie. Nie ulega jednak wątpliwości, że piszesz ciekawie i płynnie, w taki sposób by lektura Twoich dzieł nie męczyła i była wcale przyjemna. Bezbłędność również się chwali. Nie dostrzegłem jakichś poważnych zgrzytów może oprócz pewnej małej niekonsekwencji w stosowaniu słowa dzień – AB mniej więcej na początku mówi, że nie zna znaczenia tego słowa choć nie przeszkadza jej to aby później kilka razy go użyć. To taka moja mała uwaga. Na większą uwagę zasługuje jednak fakt, że nie czytałem oryginalnych Igrzysk Śmierci i sądząc po tym co przedstawiają sobą filmowe adaptacje, raczej nigdy tego nie zrobię. IŚ wydaje mi się zwyczajnie kiczowate i nudne, ale nie zamierzam w żadnym razie przelewać tej opinii na Twoje dzieło. To co mnie jednak niepokoi to wrażenie, że nieco zbyt mocno opierasz się na pierwowzorze co w konsekwencji może nawet zakrywać na plagiat. Ostatecznie, inspirację od zrzynki dzieli bardzo cienka granica. Może powinien tutaj odezwać się ktoś bardziej obeznany z twórczością pani Collins, lecz moje zdanie w tej kwestii pozostaje niezmienione. Osobiście radziłbym odejść od faktów przedstawionych w IŚ i eksperymentować z własnymi pomysłami, jednocześnie skupiając się bardziej na tym by od pierwowzoru raczej zapożyczać pewne elementy niż czerpać je całymi garściami. Opowiadaniu na pewno wyjdzie to na zdrowie. Przedstawiony przez ciebie świat jest ciemny i trudno się w nim żyje. Czuć to i naprawdę doceniam ten zabieg, choć przypominam że nie mam orientacji jak bardzo taka wizja opiera się na pierwowzorze. Ponadto, w tym pierwszym rozdziale widać pewne uproszczenie świata rządzonego przez Nightmare Moon. Niewiele jest tutaj drobiazgów ubogacających wizję, a te które są wydają mi się nieco wymuszone, np. sad jabłkowy pełen lamp wydaje mi się odrobinę groteskowy. Noc trwa w końcu już bite tysiąclecie i rośliny powinny jakoś się do tego przystosować. Tak samo zwierzęta i kucyki. Bardzo chętnie zobaczyłbym w tym opowiadaniu codzienne życie niekoniecznie ubarwione tak depresyjnym nastrojem. W końcu, kucyki miały czas się przyzwyczaić. Ten świat nie musi być tak jednoznacznie zły i moim zdaniem warto byłoby dodać jakąś „małą iskierkę światła w tym całym mroku”. Sam nie wiem co to mogłoby być…. Może nieco bardziej uwypuklić więzi rodzinne? Założenia fanfika raczej wykluczają to by w takim alternatywnym Ponyville pojawiła się reszta Znaczkowej Ligii ale może Applebloom będzie miała tutaj innego przyjaciela? Może wiernego psiaka Winonę? W tej kwestii można zrobić naprawdę wiele. Nie bój się również wprowadzać zmian zarówno do świata MLP jak i IŚ. Podoba mi się że przedstawiłaś propagandową wizję tego jak przebiegł pojedynek Nightmare Moon i Celestii, a śmierć BigMaca to pomysł ze sporym potencjałem. Sama wizja świata wymusza również by napchać do niego innowacyjnych pomysłów i do tego gorąco Cię zachęcam. Twórz po swojemu, nie na modłę Suzanne Collins. No i cóż, to było na tyle z mojej strony. Tylko, nie traktuj proszę mojej wypowiedzi jako negatywnej. To raczej takie ostrożne podchodzenie do czegoś średnio mi znanego. Opowiadanie zaczyna się przyjemnie, choć jak już wspomniałem mam obawy że może za bardzo opierać się na pierwowzorze. Mam jednak nadzieje że będzie inaczej, a kolejne rozdziały będzie się czytać równie szybko i przyjemnie. Liczę również że nieraz zaskoczysz mnie jakimś swoim własnym pomysłem. Tak czy owak, czekam na rozwój opowiadania. Zobaczymy jak to dalej się potoczy.
  17. Uuu... Auć, samo czytanie sprawia ból Cóż, niewiele mam na swoją obronę ale wytoczę ten swój nieszczęsny arsenał przeciwko opini mojej pierwszej czytelniczki Stało się - przesadziłem z opisami. Przyznaję, że obawiałem się doprowadzenia do czegoś takiego. Przyznaję również, że układając plan kolejnych dni w Ścieżkach, najwyraźniej popełniłem błąd dając między początkiem historii a koronacją (będzie w następnym rozdziale) jeszcze jedną dodatkową noc na wszystko to co działo się w rozdziale trzecim. Dodam również, że cholernie boli mnie to co zrobiłem z Opalbloom - jak już wspominałem, wątek jej choroby mogłem śmiało rozwinąć w rozdziale drugim lecz tego nie zrobiłem i pozostało mi wyjaśnienie co nieco poprzez nocne rozterki Inches. Może byłoby lepiej gdyby wszystko skrócił ale nie ma co gdybać. Wyszło jak wyszło, a wyszło tak, że mogło wyjść lepiej. Przede wszystkim rozwaliło mnie to porównanie ale w tym opisie faktycznie niewiele miało się dziać - chciałem ubarwić charakter Cannabisa a przy okazji dodać szczyptę dolnego Canterlotu. Chodziło również o to by ukazać nieco odmienną twarz zielarza, który, choć wiecznie zjarany i pełniący raczej rolę komiczną, jest z jakiegoś dziwnego powodu zaciągany w miejsce zbrodni. Co to za powód można się łatwo domyślić (chyba), a kto i dlaczego zginął, okaże się niedługo (bodajże w rozdziale V). Wiele może podpowiedzieć fakt, że kreując Lazy Cannabis inspirowałem się postacią inspektora Fredericka Abberline w wykonaniu Johnny'ego Deppa, zaś sam fakt śmierci nieznanej klaczy jest niewyobrażalnie ważny dla całości fabuły i mogę obiecać, że Cannabis znajdzie sobie ciekawsze zajęcie niż ćpanie proszku z niedojrzałych makówek. Aż miło mi się robi na sercu gdy czytam to mieszanie mnie z błotem za wiadomą scenę . To nie to, że nie zdaję sobie sprawy czym jest gwałt i absolutnie nie staram się tego przedstawić w pozytywnym świetle, choć muszę przyznać, że cały zabieg miał faktycznie nieco zszokować czytelnika. Niewiele mogę powiedzieć, nie zdradzając przy tym ważnych szczegółów, ale na osłodę dodam, że wszystko ma związek z planem całości i zostanie wytłumaczone. I mam nadzieje, że kiedy już zostanie wytłumaczone, wielu czytelników będzie się zastanawiać jak mogło nie wpaść na to rozwiązanie wcześniej. Jest naprawdę proste. Oj tak, jeszcze jak mamy... Nadchodzi coś większego ale poczekajcie jeszcze tylko trochę... Fiu, słaba obrona ale myślę, że nieco naprostowałem. Na koniec pozostaje mi przeprosić Cahan, Zodiaka i wszystkich innych zawiedzionych tym rozdziałem i obiecać im, że w miarę możliwości następny będzie lepszy. Na pewno będzie się w nim więcej działo. No bo jak może być inaczej podczas imprezy w świetle księżyca na cały Canterlot ? PS: spodziewajcie się niespodziewanego
  18. Mówisz, że wiesz dokładnie co chcesz umieścić w prologu i radzisz sobie ze szczegółowymi opisami a mimo to nie jesteś zadowolona jeśli chodzi o długość... Może taki masz styl pisania, przynajmniej na swoim obecnym poziomie doświadczenia? Uwierz, że z czasem podczas przelewania słów na papier w głowie pojawia się dużo więcej tego wszystkiego co chcesz zamieścić w opowiadaniu i niewykluczone, że w pewnym momencie będziesz zła, że wszystko wychodzi ci za długie. Tak czy owak, najlepiej jest albo nie zwracać uwagi na to "ile wyjdzie" albo, jeśli faktycznie przeszkadzają Ci krótkie formy, może spróbuj zamieścić w opisach jakieś mniej znaczące dla fabuły szczegóły - opisy krajobrazu, zwyczajów, przechodniów, może jakaś krótka poboczna historyjka? No i najłatwiej jest po prostu ubogacić sobie słownictwo. Prawda, wymaga to ćwiczeń ale pisanie chyba jest właśnie tym - szlifowaniem umiejętności.
  19. Kolego Zodiaku, teraz ja skorzystam ze świętego prawa i będę się bronił Za tę opinię jestem wdzięczny i mnie również jest przyjemnie Ech, nie ukrywam, że faktycznie przesadziłem ale widzę w tym swoją winę - nie byłem w stanie inaczej wcisnąć rozmowy Inches z Opalbloom więc pozostawało mi zrobienie z niej retrospekcji, może nudnej ale koniecznej dla rozwoju fabuły. Bo ów jest, wbrew pozorom. Wątek Cannabisa również jest rozwleczony i tutaj objawia się moje upodobanie do opisów czasami zbyt statycznych, chciałem pokazać nie tylko komizm zjaranego pegaza ale też palarnię opium i dzielnicę czerwonych latarni, by na koniec dodać jeszcze szczyptę mroku związaną z wizjami naszego zielarza i tym po co wezwano go do kliniki. Niestety, uważam że zastój fabuły bywa czasami konieczny ale na swoją obronę dodam, że w kolejnym rozdziale jednak coś się będzie działo (opisów będzie mniej więcej tyle co dotychczas :P) A tym porównaniem, drogi Zodiaku, mnie rozwaliłeś. Bardzo mi spodobało Cóż, miałem napisać więcej, ale swoje chyba powiedziałem. Zobaczymy jak będzie później...
  20. Co ja widzę?! Zrobiłeś to, koleś! Kto powinien wiedzieć, ten wie, że miałem spore zarzuty, prereadując ten rozdział i widzę, że co poniektóre z moich opinii wziąłeś sobie do serca, inne wręcz przeciwnie - to mi pasuje Najnowszy rozdział to najprawdziwszy wdech przed skokiem do wody. Naprawiasz tutaj pewne sprawy, wyjaśnisz niektóre z nich, inne odstawiasz na bok i szykujesz podwaliny pod wielki finał, a przez to wszystko akcja zwalnia przy okazji budując klimat. W tym rozdziale tak naprawdę dzieje sie wiele i nie dzieje się nic ważnego. Odrobinę chamsko powiedziałbym, że wystawiasz cierpliwość czytelnika na próbę, ale to równie dobrze może być zaleta. Już nie raz wspominałem też, że nie lubię skakania po punktach widzenia, ale tutaj jest to dużo bardziej znośne - jak mówiłem tłumaczysz wiele spraw aby wszystko było gotowe na wielki finał. A co do zakończenia, Zodiak, to mam tylko jedno pytanie: "A nie mówiłem?" Czekaj, czekaj... wyraz zaskoczenia był, krótka opinia, aniemówiłka była, o czymś zapomniałem... A! No tak! Administrację proszę o przeczytanie mojego poprzedniego posta i dopisanie mojego głosu na Epic.
  21. To jest... fajowe! Muszę przyznać, że opis otwierający mi się nie spodobał - za dużo w nim zbędnych szczegółów a wymienieni z imienia bohaterowie ani na początku ani przez resztę opowiadania nie mają właściwie żadnych godnych zapamiętania cech. Nie o to jednak w tym chodzi. Te wady zaraz są przyćmione przez ciągnącą się długo i miło rozmowę przy kielichu na temat jakże bzdurnej teorii, która jest jednak wzbogacana przez pokrętno-logiczne argumenty. Nieraz wywołały u mnie uśmiech czy wręcz śmiech i choć spodziewałem się zakończenia takiego jakim jest, to nie zepsuło mi to frajdy z czytania. Jak już mówiłem, bohaterowie są jednowymiarowi i nie do zapamiętania, choć w tym przypadku nie uważam tego za wadę. Historia to właściwie jeden bardzo zabawny dialog, którego jedyną bolączką (i to naciąganą) jest problem ze zorientowaniem się kto co mówi. Kogo to jednak obchodzi jeśli zaraz pojawiają się kolejne absurdalne teorie, które dodatkowo nie są "absolutnie absurdalne" ale powiedziałbym "kabaretowe". Tak więc, "Drzewo genealogiczne" to lekka, przyjemna głupawka, znakomita na odstresowanie i chwilę śmiechu. Kabaret w pełnym tego słowa znaczeniu i jako taki, mogę go szczerze polecić.
  22. Powiedziałbym, że to opowiadanie jest... ładne. Tak, to chyba odpowiednie słowo. Forma pamiętnika nie jest, moim zdaniem, łatwa i, znowu moim zdaniem, nie udało Ci się pokonać trudności z nią związanych w jakiś szczególny sposób. To nie jest pamiętnik konkretnego dziecka - najwyżej jego fragmenty, co wybitnie źle wpływa na całość, tak samo jak bieganie po łebkach i pisanie raz o niczym raz o czymś takim jak wojna. Takie wydarzenia są jeszcze bardziej przerażające jeśli są widziane oczami dziecka. Nie brakuje emocji, niezrozumienia, strachu, a jednak "Uśmiechnij się..." jest tego wszsytkieg pozbawione. Jak mówiłem, to sucha relacja. Rzecz oczywista, rozumiem, że limit słów zrobił swoje ale jednak można było zrobić to lepiej, bo, powiem to wprost, pomysł jest zmarnowany. Czytelnik nie utożsamia sie z bohaterką, nie czuje klimatu który powinien odczuwać podczas lektury "cudzego pamiętnika", nie ma wspomnianej wizji wojny oczami dziecka. Nawet motyw marzeń wydaje mi się potraktowany po macoszemu. Dodam jeszcze, że sam pomysł jest ciekawy i zasługuje na rozbudowanie - kto wie, może będzie z tego coś więcej. Jeśli zamierzasz go rozwijać, pozwól, ze polecę Ci książkę (KSIĄŻKĘ! nie film!) "Złodziejka książek" lub ten filmik (porusza podobną tematykę i naprawdę ma swój klimat): Słowem, potencjał jest, pomysł jest, gorzej z wykonaniem.
  23. Khe, khe... Panienko Wychodząca z Morza, skąd tu się wzięło tyle kurzu.... Witam strudzonych archeologów o anielskiej cierpliwości i fanatycznej wierze, że ten temat kiedyś może odkopie się sam. Otóż śpieszę ogłosić, że tak właśnie się stało i jako dowód uznania, że czekaliście prezentuje wam jeszcze cieplutki rozdział trzeci nafaszerowany spokojnymi, dziejącymi się swoim rytmem wydarzeniami z dodatkiem kiepskich żartów słownych, kilkoma szczyptami nawiązań, a wszytko to polane gęstym sosem opisowym. Kucharzyna w mojej osobie, życzy smacznego: Rozdział 3 No i oczywiście, prosiłbym wszystkich czytających lub chociaż co poniektórych z nich o pozostawienie tutaj jakiegoś widocznego śladu w postaci szczerego komentarza, uwagi, pomysłu etc. Kucharz też musi się czymś żywić
  24. Co by tutaj napisać, żeby zachęcić ale nie wazelinić… Pierwszy rozdział na pewno stanowi obietnicę opowiadania pełnego opisów. Strasznie spodobały mi się bogate szczegóły zamku, świata i rynku, choć na ich tle opisy postaci nieco kuleją. Co prawda, to dopiero początek ale jednak bohaterowie, którzy już się pojawili, nie pozostawili po sobie jakiegoś godnego zapamiętania wrażenia. Zabrakło mi pewnego charakterystycznego dla nich szczegółu, czegoś co pozwoliłoby ich od razu zapamiętać. Wszystko jednak przed tobą i masz jeszcze czas owy szczegół ukazać. Główna bohaterka to na razie jak najbardziej naturalna mieszkanka wielkiego miasta, część wielkiego społeczeństwa żyjąca sobie własnym życiem i spełniająca swoje wobec niego obowiązki. Przyznaję, zaskoczyło mnie to kim ona naprawdę jest i dostrzegam w tym kolosalny potencjał. Mam również nadzieje, że jej wplątanie się jakąś intrygę (bo coś takiego będzie na pewno, inaczej nie byłaby główną bohaterką) zostanie przedstawione ciekawie. Jak już mówiłem opisy to mocna strona opowiadania, jednak mam dwa zarzuty. Po pierwsze, bywają nierówne. Na przykład gdy bohaterka ucieka raczej nie powinieneś wstawiać statycznego opisu targowiska, na szczęście trwa to tylko chwilę i zaraz opis staje się bardziej dynamiczny przez przelewającą się falę zniszczenia. Po drugie, sprawiasz nieco wrażenie jakbyś nie mógł się zdecydować jaki to rodzaj fantasy - raz jest bajkowo, raz brudno jak w wiedźminie, a raz jak w grze o tron, koniecznie trzeba by popracować nad formą. Niewiele więcej jest w tej chwili do powiedzenia – dopiero tutaj rozwijasz skrzydła ale moim zdaniem idziesz w dobrym kierunku by stworzyć coś naprawdę fajnego. Widać, że się starasz i potrzebujesz tylko szczypty treningu i czasu. Tak więc, tym, którzy lubią fantastykę polecam mieć obserwować Szklane Niebo. Ja będę to robił z całą pewnością.
  25. Ok, czas najwyższy wystawić jakąś ocenę tudzież recenzję, bo ptaki ćwierkają, iż kolejny rozdział produkuje się dość opornie i autorowi kopniak motywacji zrobiłby dobrze. Na wstępie podkreślam, że serię o wiedźminie Geralcie czytałem dawno temu ale nie przeszkadza mi to w niewychwalaniu jej pod niebiosa – uważam te książki za dobre, nawet bardzo dobre, ale jednak istnieje również lepsza i ciekawsza dla mnie literatura. W związku z tymże, nie będę traktował ani Wiedźmina ani Wiedźmy jako świętości. Mając na uwadze powyższą deklarację przystępuje do oceny. Co więc tutaj mamy? Opowiadanie rozpoczyna się sceną niemal żywcem wyjętą z prozy Sapkowskiego, ośmielę się nawet rzec że jest przerysowana, co ma zarówno swoje dobre jak i złe strony. Tą najbardziej złą stroną jest oczywiście fakt, że po prostu nie powinno się tak robić ale z drugiej strony sprawia to że czytelnik bardzo szybko wsiąka w charakterystyczny wiedźmiński styl i łatwiej jest mu wyobrazić sobie tę nową, brudną, ciemną, brutalną Equestrię. Ściągania od Sapka z czasem jest też coraz mniej i to się bardzo chwali. Szukasz swojej ścieżki, jednocześnie nie zaniedbując klimatu. Właśnie klimat – najmocniejsza, moim zdaniem, strona historii. Autentycznie czuć tutaj „mrok tamtych czasów”. Opisy świetnie go oddają, niektóre sceny walki i nie tylko są dostatecznie brutalne a nawet poruszające by chwycić czytelnika za serce, może nieco go zaskoczyć, ale przede wszystkim wciągnąć jeszcze głębiej w ten styl, którym nie brakuje również specyficznego humoru. Miejscami zastanawiałem się czy przypadkiem nie jesteś Sapkiem we własnej osobie i to pomimo tego, że bywają też miejsca gdzie było zbyt prosto, nie bójmy się powiedzieć – nudno. Nie było jednak tego zbyt wiele i zaraz zostało to przytłumione przez jeszcze jedną bardzo fajną scenę, które połączone razem tworzą ciekawą, nawet oryginalną, fabułę. Fabuła i świat rzeczywiście są dobrze przemyślane podobnie jak bohaterowie, zwłaszcza ci główni. Chromia to jakby Geralt ale nie do końca. Nie widzę w niej aż takiego dupka, choć, prawda, zdarzają jej się chwile słabości, w których ujawnia się jej najciemniejsza strona. Miejscami byłem zaskoczony. Mówiłem w myślach „Cholera! Nie rób tego!” a ona jednak to robiła, robiła rzeczy z których przeciętny koleś nie byłby dumny ale też raz na jakiś czas robiła coś dobrego. Zazwyczaj jednak pracuje dla jedynego szefa jakiego posiada – siebie. To czego mi brakowało to szersze ukazanie jej innych rozterek – dotychczas Chromia zrobiła na mnie wrażenie… zmęczonej. Wydaje mi, że zebra mając tyle lat na karku i zewsząd spotykając się z pogardą, chciałaby po prostu odpocząć, znaleźć jakąś odskocznie od tego jak wygląda jej życie i podoba mi się to co stało się z ową odskocznią oraz to jak Chromia zareagowała. Wciąż jednak nurtuje mnie pytanie – skoro już niedługo wielki finał i odpłacenie za krzywdy to czy Chromia zastanawiała się co dalej? Jestem szalenie ciekaw tego motywu i tego co dzieje się z psychiką wiedźmy. Jej towarzyszę – bardzo ciekawa paczka indywiduów niekoniecznie sztampowych z własnym życiem, wyobraźnią, ambicjami i wadami. Są żywi, naturalni, mają wpływ na świat i główną bohaterkę. Jedni skutecznie pokazują że ten świat jednak nie jest zaludniony przez samych skurwysynów podczas gdy inni wręcz przeczą temu wrażeniu. Jeśli miałbym jakiś zarzut to taki, że złodupcowie wydają mi się odrobinę za słabo wykreowani – w pamięci zapadł mi jedynie Aloe i Spylline (Erynia również ale jej nie nazwałbym złodupcem). Reszta tak jakby „jest bo jest” i ośmielam się mieć nadzieję, że co poniektórzy zyskają nieco bardziej rozwiniętą charakterystykę. Jeśli już jesteśmy przy zarzutach to mam jeszcze jeden – wątki poboczne, znane z tego że są wątkami pobocznymi i niczym więcej. Ja wiem, ja doskonale wiem, że to narzędzi służące do kreowania świata i jako takie doskonale spełnia swoją rolę ale przez jego nadużycie „main quest” jakby schodzi na dalszy plan. Nie mówię żeby w ogóle zrezygnować z wątków pobocznych ale moim zdaniem przydałoby popracować nad ich „porcjowaniem”. Może postarać się by część z nich wnosiła do wątku głównego jakiś drobiazg? I, na miłość boską, nie każdy wątek musi się kończyć czyjąś śmiercią. Och, jeszcze jedno – nie lubię zbyt częstego skakania pomiędzy punktami widzenia . Moje zdanie, z którym nikt nie musi się liczyć, jeśli nie chce. Tak więc, co powiedzieć na koniec? Wiedźma jest opowiadaniem świetnym. Czyta się je szybko, przyjemnie i z rosnącą ochotą na więcej. Nie brakuje nawiązań do oryginalnego Wieśka ale jednocześnie jest też mrowie autorskich pomysłów. Są sceny radosne i smutne. Jest mrok świata i pojedyncze światełka w tunelu. Opowiadanie jest, najprościej mówiąc, bardzo dobrym kawałkiem fantasy i zasługuje na uwagę każdego kto lubuje się w tego typu historiach.
×
×
  • Utwórz nowe...