Śniło mi się, że razem z tatą jechaliśmy maluchem (ja prowadziłem), a tat rozmawiał przez telefon z osobą, od której mieliśmy go dopiero kupić. Gość chciał za niego 8 tysięcy i podczas tej rozmowy mieliśmy przed sobą niewielki zakręt max 30 stopni, a że też asfalt był mokry od delikatnej mżawki auto niemal nie skręciło, tylko pojechało prosto i to był impuls aby nie kupować tego auta. Zatrzymałem się na poboczu, pięknej zielonej trawce a ojciec powiedział żebyśmy się przesiedli, bo zna tutaj fajne miejsce. Okazało się, że tym fajnym miejscem była jakaś niedokończona betonowa willa na szczycie góry. Bardzo stromej góry... tak stromej, że nawet kozice górskie musiałyby z uznaniem pokiwać długimi rogami widząc do czego okazał się zdolny ten maluch. Tata wjechał tym maluchem na sam szczyt. Oczywiście nie w linii prostej tylko po ukosie, tłumacząc mi, że w ten sposób nie jest stromo. Wreszcie gdy znaleźliśmy się na szczycie weszliśmy do tego betonowe labiryntu, wtedy też ktoś krzyknął, że nie wolno tam być, bo to teren prywatny! I sen się urwał... Taki przyjemny random... i szczerze... kupiłbym tego malucha... ale nie po to aby nim jeździć po zwykłych szosach, tylko aby wjechać na giewont zimą i zapytać się kto zamawiał ubera...