Skocz do zawartości

PrinceKeith

Brony
  • Zawartość

    1481
  • Rejestracja

  • Ostatnio

  • Wygrane dni

    6

Wszystko napisane przez PrinceKeith

  1. Ale Jupiter nie zareagował. Uśmiechnął się tylko do ciebie ciepło. Był psokojny, bardzo spokojny. Mars siedzący obok także. - Masz prawo wierzyć co chcesz, według swojego uznania i gustu. Nic mi do tego. W takim razie ty powinieneś zaakceptować to, że my wierzymy w apokalipsę - powiedział równie spokojnie co wyglądał. I wtedy do pomieszczenia weszła dziewczyna. Młoda, zapewnie w wieku Shinji'ego. Włosy w kolorze wina opadały jej swobodnie na ramiona, a w magentowych oczach było coś, czego jeszcze nie widziałeś. Mars odrazu się ożywił. Jego oczy zaiskrzyły z radości. - Jest i nasza gwiazdka - mruknął Bóg. Mars wstał i przytulił ją czule. Kuro tylko obserwowała w milczeniu.
  2. Mars zmarszczył lekko brwi. - Chyba nie słuchałeś David - zaczął twój brat. - Oni rozwiązują to za pomocą przelewu krwi. My chcemy tego uniknąć. Po prostu cofniemy świat w rozwoju. To może brzmieć źle z ust Marsa jednak, tak jest. - Jupiter pokiwał tylko głową. - Nikomu nie stanie się krzywda. Wiem, że czujesz do mnie teraz nienawiść. Nie muszę słyszeć żeby Wiedzieć i nie muszę widzieć żeby Widzieć. Może jednak jakoś się ugadamy? - mruknął patrząc na ciebie niepewny. Ręce lekko mu drżały. Obawiał się ataku, nie był pewny czy Mars go obroni. Sam jednak nie był tak silny.
  3. Bóg lekko zmarszczył brwi. - Nie musiałeś odpowiadać. Nie muszę słyszeć by Wiedzieć. Nie jesteśmy sektą. A Mars nie zachowuje się dziwnie, chyba, że coś przeoczyłem. Nie pojmujesz naszei idelogi? Ten świat jest pełen brudu! Wojna! To przez nią wszystko stało się takie jak jest teraz! Ludzie przestali zwracać uwagi na bóstwa! Zaczęły rozwijać się maszyny. Które do czego służą? Do zabijania. Z pomocą Tower Of Babel, ześlemy na świat apokalipsę, by potem go odbudować. A my, staniemy na stanowisku bogów. Ot co - mówił wszystko płynnie, bardzo uczuciowo, jakoby bolało go to trochę. Co jakiś czas spoglądał na twojego brata jakoby szukał poparcia.
  4. Kamer ani mikrofonow nie było. Nic przynajmniej nie zauważyłeś. Spokój i cisza. Kuro machała ogonem na boki wgapiając się w ciebie. Wtedy do pomieszczenia znowu wkroczył Bóg, a za nim twój brat. Mężczyzna postawił na stole imbryk do herbaty i cztery szklanki. Japońskie. Nalał do każdej szklanki napiju a następnie wziął jedną z nich by po chwili się napić. - A właśnie Mars. Gdzie masz Kilmi? Przecież jesteście takimi papużkami nierozłączkami. I pamietam jak cierpiałeś gdy złamaliście sobie serduszka. - Z Kilmi wszystko gra, jest u siebie. Ale nie widziałem jej od kilku dni. - Rozumiem. A właśnie. Nazywam się Jupiter. A wasze imiona? I czemu zawdzieczamy wizytę? - zapytał patrząc na ciebie z pod parującego naczynia trzymanego obiema rękami.
  5. Mężczyzna ziewnął i przeciągnął się. Zamrugał kilka razy. - Mars. Trzeba było mówić że mamy gości - fuknął po czym pociągnął cię za dłoń do innego z pomieszczeń. Podłoga była wyłożona wykładziną, stał tu tylko niski stół przy którym siedziało się na podłodze. Ściany zdobiły malowidła. - Większość rzeczy zrobiliśmy sami, w sensie te malowidła i ozdoby. Pójdę z Marsem wstawić wodę a wy usiądźcie. I zniknęli. Kuro usiadła bez większego przekonania. - Okazało się że twój brat jest naszym kluczem do rozmowy. Ciekawie.
  6. Mars szybko wyskoczył z auta. Otrzepał się. Deszcz nieco popsuł mu fryzurę, mo cóż. Kuro wysiadła z twoją pomocą. Usłyszeliście otwieranie się drzwi i stanął w nich mężczyzna, o krótkich, blond włosach i żółtych oczach, o dziwo podobny do faceta którego dziś spotkałeś. - Witaj Ma... - chciał dokończyć ale wtedy zobaczył ciebie i Kuro. Młody rzucił mu spojrzenie które było pełne iskier. - Jupiter jest? A i oni są ze mną spokojnie. - U siebie. Sam trafisz - stwierdził odchodząc w stronę ogrodu. Shinji spojrzał na ciebie. Ruszył do środka a Kuro za nim. Wnętrze było bogato zdobione. Mineliście część dla wiernych i przeszliście do kompleksu mieszkalnego. Mars bez wachania otworzył jeden z pokoi. W środku, na łożu, spał spokojnie długowłosy mężczyzna, którego już miałeś okazję poznać. - Odbiera się telefony - warknął Mars bez wachania. Mężczyzna otworzył oczy, przeciągnął się i ziewnął po czym spojrzał na twojego brata. - O! Marsik! W moim śnie byłeś ładniejszy. - Daruj sobie uwagi.
  7. W salonie stała Kuro a obok niej Mars. Wyglądał na nieco zmęczonego. Dziewczyna nie powiedziała mu gdzie jadą. Specjalnie. Kuro obracała w dłoni niewielki wyświetlacz co miał im wskazać drogę. I ruszyliście. Dotarcie na miejsce zajęło wam pół godziny. Kuro ziewnęła. Świątynia była jedną z tuch typowych japońskich. Mars widząc to miejsce ożywił się jakby a jego oczy szybko z czarnego przeszły w kolor złoty. - Mogę wysiąść prawda? - zapytał. Równie dobrze mógłby nie zapytać, ale i tak wiedział że jest w czarnej dupie.
  8. Kuro wyszła z pomieszczenia niechętnie. I dopiero przy wyjściu rzuciła ci nieco figlarne, kocie spojrzenie. Przygotowania nie zajęły długo. Gotowy byłeś już po paru minutach. Zabierzesz broń?
  9. Dziewczyna tylko zamruczała cicho. - Ta, jeżeli powiesz, że jesteś bratem Marsa powinien nas wpuścić, chyba. Wiesz David... To trudne ale spróbuję ci pomóc. Ile potrzebujesz czasu na zebranie się? - powiedziała zabierając ogon z jego dłoni szybkim ruchem by następnie złożyć laptopa i wstać. - Ano i może lepiej zabrać Marsa ze sobą żeby mieć go na oku.
  10. Dziewczyna nadal nie posłała mu ani odrobiny spojrzenia. - Nie mam nic przeciwko deszczowi. Tak sądzę - mruknęła. Zaczęła intensywnie stukać a potem wydała z siebie kilka cichych "okej" i "hm" oraz "mhm". - Z tego co mi wiadomo mieszka tam z bratem - Prometheus'em. A i do świątyni można swobodnie wejść. Ale nie wiemy czy bóstwo przyjmie nas na rozmowę - stwierdziła. Ręka Davida szybko spotkała się z czarnym ogonem dziewczyny który cały czas poruszał się to w tą, to w tamtą.
  11. Dziewczyna nadal na niego nie spojrzała. Dalej klikała w klawiaturę próbując się do czegoś dostać. - Rozumiem. Myślę jednak że to co mówi Mars jest prawdą. Inaczej nie wytłumaczę zbitego wazonu po tym jak krzyknął. Myślę że gdyby był głośniej pękłyby szyby. Nie wiem co potrafi zrobić. Trza to sprawdzić. A teraz może wycieczka? Namierzyłam miejsce które zamieszkuje ten cały "Jupiter". O dziwo to świątynia, cały czas czynna. Może być jednak japońskim bóstwem.
  12. Spokój i cisza. Harmonia... Jak długo nie było jej w twoim życiu? Na pewno nie było spokojnie odkąd pojawiłeś się w Japonii. Sufit w kilku miejscach posiadał plamy, choć sam nie byłeś pewny czemu. W rogu jakiś pajączek zrobił sobie sieć. Okno do pokoju było otwarte. Wpadało przez nie rześkie powietrze. I wtedy zauważyć mogłeś że na dworze zaczęło padać. Usłyszałeś cichy stukot i szuranie. Potem chwila ciszy. Kroki, ktoś zbliżał się do pokoju. Bez pukania do pomieszczenia weszła Kuro niosąc pod pachą laptopa. Usiadła obok ciebie otwierając użądzenie. Nacisnęła kilka przycisków. Mimo tego ani razu na ciebie nie spojrzała. Tylko machała na boki ogonem. - Wiesz, za bardzo dochodzisz... Tak myślę... Może powinieneś po prostu w to uwierzyć a nie tworzyć niewiadomo jakie teorie? Wersja z rozkminami może się skończyć ofiarami - mruknęła dalej coś pisząc.
  13. Teraz mogła ruszać jednak... Poczuła że coś wpadło jej do oka. Coś co znajdowało się o dziwo na jej kopytach. Drobny pył. Nie wiedziała jak się tam znalazł. Z jej oczu poczęły płynąć łzy. Na zmianę czuła ogień i lód pod powiekami. Co się działo?! Światła i błyski. Wciągnięcie powietrza, czuła ozon. Musiało to być jakieś zaklęcie, najwyższego poziomu. Innej opcji nie było. Nie dziwiło jej wcale, że nieznajome zniknęły. Zadziwiające było to, że stała gdzie indziej niż w rodzinnym mieście. Zamrugała kilka razy. Musiała zostać przeniesiona magią. Taa... Coś ciągnęło ją do pałacu, nie, do konkretnej osoby. Celestii... Bez namysłu ruszyła w stronę sali gdzie się znajdowała. Musiała zobaczyć co szykuje dla niej przeznaczenie. Bo to zdawało się coraz bardziej komplikować sprawę.
  14. Klacz spojrzała niepewna na postać stojąca obok. Obserwowała klucz który był zapleciony w jej warkoczu. Co mógł otwierać? Dokąd prowadził? Nie używany od bardzo dawna, może do miejsca o którym zapomniano. To wyjaśniałoby jego zczernienie. Klacz delikatnie zmarszczyła brwi przyglądając się uważniej. I spojrzała z powrotem na rozmówczynię gdy gwiazdka wypowiedziała zdanie o śmierci. - C-co? - wyrwało jej się z pyszczka, choć całkiem przypadkiem. Nieprzyzwyczajona przecież była do tego, że ktoś nieznajomy, zapewne bardziej ważny wróży jej śmierć. Bo co mogła o tym pomyśleć? Skarciła się w duchu. To nie mogła być prawda. Ale przecież, zawsze można zmienić przeznaczenie. Zamrugała kilka razy jakoby obudziła się ze snu. - Przepraszamy, to nie było zbyt taktowne - powiedziała po czym na jej twarz wkradł się delikatny, wyuczony do perfekcji, życzliwy uśmiech panienki z dobrego domu. Bo nie była przecież szczęśliwa. Jednak bardzo zmieszana i niepewna kolejnego kroku. Co ją czekało? Teraz nie była pewna. - Dziękujemy za wskazówki - rzekła po chwili milczenia. - Udamy się tam od razu. Mamy nadzieję, że kiedyś się jeszcze spotkamy - dodała. Nie ruszyła jednak. Czekała na ich ostatnie słowo. Bo może w głębi serca liczyła na wytłumaczenie, które mogło nie nadejść.
  15. Dziewczyna lekko się zarumieniła skołowana sytuacją. Po prostu chciała dobrze. Odprowadziła cię wzrokiem do pomieszczenia. Tam okazało się że nie ma gorącej wody, choć w sumie nie wiedziałeś czemu. Udało ci się wiąć jednak bardzo pobudzający zimny prysznic. Co do spraw. Zależy jak to wszystko widzisz prawda? Bo czy Mars może uważać siebie za bóstwo?
  16. Rozmowy poszły łatwo. Może to dzięki twojemu statusowi. Wróciłeś do domu. Było cicho. Aż za bardzo. Co się działo? Cisza nie zwiastowała nic dobrego. Na szczęście znalazłeś Kuro i Marsa w salonie. Mars spał w objęciach Kuro która delikatnie głaskała go po włosach. Chłopak chwilę temu chyba płakał.
  17. Mężczyzna wstał i wyszedł z za tobą. - Uważasz że Apokalipsa to durna zabawa? Nie wiem za kogo się uważasz polecając bóstwu. Mam apokalipsę na głowie. I światynie. - powiedział jakby zirytowany. Po czym ruszył w stronę wyjścia, ale powoli, tak, że gdybyś chciał to mógłbyś go dogonić. Ale co zrobisz? Połączysz informacje?
  18. Westchnął cicho po czym znowu kichnął i ziewnął. - Kilmi Princess. Tower Of Babel? Q11? Kilmi Cilyou? Jakkolwiek. Baba. Bóstwo, zależy jak to postrzegasz. Chodzi o apokalipsę, zawsze chodziło o apokalipsę - powiedział. Wyglądał na bardzo zamyślonego. Ale irytowało cię jego zaspanie. Bo wyglądało jakby cię ignorował.
  19. Lekko zmarszczył brwi. - To był wypadek samochodowy. Nic więcej nam nie powiedziano. Brat? Mars? Przecież jest z nim wszystko dobrze. Po tym jak pogodził się z "Kilmi Princess" jest dobrze. Przynajmniej na to wyglądało. Jest inaczej? - zapytał ponownie ziewając. - Apokalipsa jest wystarczającym argumentem? Quinn jest dla nas ważny, to wszytko.
  20. Mężczyzna ziewnął odgarniając włosy z oczu. - Śpiączka, po prostu popadł w śpiączkę - to mówiąc kichnął w jeden z długich rękawów stroju. - Nie jestem ojcem. Przyjacielem... Tylko przyjacielem.- Dopiero teraz na ciebie spojrzał. Miał złote oczy, identyczne jak te Marsa. Był na twarzy bardzo blady, pod ślepiami miał wielkie wory. Ogolnie zdawał wrażenie zmeczonego życiem.
  21. Chłopak grzecznie poszedł do domu tak jak nakazałeś. Do szpitala dotarłeś kilka minut potem. Ludzie przepychali się po korytarzach, ktoś krzyczał, inny kaszlał a inny panikował. Pani z recepcji była bardzo miła i zaprowadziła cię do odpowiedniego pokoju. Gdy pchnąłeś drzwi widziałeś ciemnowłosego chłopaka w śpiączce, podłączonego do licznych aparatów, maszynerii. I mężczyznę, wysokiego, siedział obok na krześle. Miał długie włosy w kolorze obfitego zborza i ubrany był w kimono. Nawet na ciebie nie spojrzał.
  22. Mars czuł się źle. Bardzo, zawiesił delikatnie głowę. - Szpital Sakurami... Wybacz mi... My... Szukaliśmy Tower Of Babel, ale teraz jest już po naszej stronie. Nie wiem czy mogę ci powiedzieć. Z resztą, zwykły człowiek nie zrozumie bóstwa, jest tak jak mówił Jupiter. Zawsze byłem sam! Chciałem tylko zaznać trochę ciepła! - chłopak rozpłakał się tak totalnie.
  23. Kolejny dzień taki sam. Co się ze mną działo? Brakowało mi inności. Schematyczność była tak monotonna, że miałam ochotę ziewać. Brakowało mi Aleksandra, tak stanowczo. To on dodawał mojemu życiu tych dodatków, które czyniły je tak dobrym. Kochałam jego uśmiech i głos. Teraz miałam już go więcej nie ujrzeć. Spokojnie Feain, to było, minęło. Ale czy na pewno chciała by to przeminęło? Może. Nie zatrzymała się przy jednej ani drugiej ciekawej sytuacji choć bardzo chciała. Coś jednak ciągnęło ją do przodu. Wiedziała, że będzie to coś o wiele ciekawszego niż te drobne przyjemności. Nie myliła się. Szybko przed jej nosem pojawił się kij a ona stała przed dwójką tak różnych kucyków. Oczy obu klaczy, były magiczne. Ba! Nawet bardzo. Patrzyła na nie lekko marszcząc brwi. Wiedziała, mimo to strzępiła język. Wywoływała z pustki słowa, które nie przywrócą Aleksandra. Westchnęła. - Wiesz... Nasza ofiara może na nic się zda ale... Nasze życie zostało zmienione już na tyle, że nic nas nie poruszy. Więc proszę wskaż nam drogę, postaramy się przynajmniej przydać się w jakimkolwiek stopniu. Nawet jeżeli będzie to oznaczało zmienienie roli. Przyszła pora na zdjecie przez nas maski moja droga nieznajomo - mówiąc to klacz rozpuściła swoją grzywę i ogon. - Nie zamierzamy udawać słabej, uroczej panienki. Jesteśmy córką rodu Luned. Rodzice i brat muszą być zadowoleni z wyboru. Więc... Gdzie biegnie moja droga? - zapytała wyjmując z pod koszuli kryształ i podając go nieznajomej z kijem. Za trud zatrzymania jej.
  24. Ruby wstała próbując się opanować. Otrzepała się i po chwili zadrżała z zimna. Co się tu właściwie stało? - Dobrze. Ale zapomnijmy o tym... Nikt nie powinien wiedzieć o mojej słabości. To rozkaz - mruknęła po chwili rozglądając się po pokoju w poszukiwaniu innych szkód niż stłuczona szyba. Gdyby rodzice to teraz widzieli... Byłoby po niej.
  25. Dom, pamiętam go bardzo dokładnie zapamiętując każdy szczegół, posiadłość rodziny Luned znajdowała się na obrzeżach miasta, tam gdzie było bardzo cicho i spokojnie, czasami gości irytowała odległość dworku od miasta jednak ojciec zawsze potrafił słusznie wytłumaczyć położenie mojego domu, spędziłam tu cudne czasy dzieciństwa, pamiętam wszystkie zabawy z moim bratem Edwardem i Aleksandrem gdy byliśmy młodzi, ale to już minęło i nie wróci, ogród był bardzo piękny, ścieżki wyłożone kamykami, wiele drzew, kwiatów, krzaki herbacianej róży i staw nad którym kochałam siadać, zawsze było tu tak spokojnie, wracając do budynku, schody prowadzące do drzwi były zrobione z kwarcu zaś barierki pozostawały klasyczne, czarne, stojąc na dole mogło się wydawać że posiadłość jest ogromna, bo tak było, ściany od zewnątrz miały delikatnie połyskujący perłowy kolor a ciemne drzwi posiadali liczne zdobienia, głównie kwieciste motywy, wchodząc do środka stawało się w holu gdzie znajdowały się również schody na wyższe pietro, idąc na lewo trafiłoby się do jadalni, sali bankietowej lub składziku idąc na prawo zaś do kuchni i pomieszczeń dla służby, jeżeli jednak gość zainteresowany pierwym piętrem posiadłości i udałby się po schodach, znalazłby się w korytarzu pełnym drzwi do pokoji, dwa z pomieszczeń były łazbyłyami a reszta pokojami tutejszych mieszkańców oraz pokojami gościnnymi, mój pokój znajdował się zaraz na przeciwko schodów, ułatwiało to sprawę schodzenia na dół, podłoga była wyłożona tu białymi i fioletowymi płytkami a kolor ścian zmieniał się w zależności od światła, w większości czasu jednak pozostawał w kolorze błękitnej perły, znajdowało się tu bardzo wygodne łóżko, toaletka, skrzynia, garderoba, regał oraz okno z wyjściem na balkon, dużo powierzchni pozostawało pustych więc bez problemu mogłam tu ćwiczyć szermierkę, na końcu korytarza znajduję się pokój zamknięty zwykle na klucz, byłam tam tylko raz, i nie chcę tam wracać.
×
×
  • Utwórz nowe...