-
Zawartość
1481 -
Rejestracja
-
Ostatnio
-
Wygrane dni
6
Wszystko napisane przez PrinceKeith
- Poprzednia
- 1
- 2
- 3
- 4
- 5
- 6
- 7
- Dalej
-
Strona 2 z 85
-
Westchnęła, spoglądając na dziewczynę. - Nie można tego wykluczyć. Isleen mówi, że zna czar który uczyni cię niewidzialną. Ale masz zasnąć zanim wrócimy! - przekazała. Starała się mówić tak, by tylko ona to słyszała. Cały moment gdy ślady zniknęły był ciekawy. Bum, i nie było. Ten bożek coraz bardziej ją zaskakiwał.
-
Dziewczyna westchnęła. Śladów nie było już w środku, choć nie celowo. Ale to i tak szkoda. Rozpoczęli śledztwo dookoła. Uważnie przyglądała się śladom, choć nie wiedziała jak. Wciągnęła powietrze. - Jest pełno brązowych śladów. Ale jest też para śladów fioletowych. Jedne większe, drugie mniejsze. Do kogo mogły należeć?
-
Lekko się otrząsnęła. W końcu, oknem będzie łatwiej. Miała tylko nadzieję, że nie spadnie. Podeszła do okna, pewnym krokiem łapiąc dłoń Isleena i wychodząc. - Ruszajmy - szepnęła tylko.
-
Skinęła głową. - Będziemy wdzięczni. I dobranoc, Marie - powiedziała spokojnie, uśmiechając się. - Dobra. Zacznijmy od sprawdzenia mojego dawnego pokoju. Miejmy nadzieję, że nie jest zamknięty - powiedziała, wychodząc na korytarz i ostrożnie zamykając drzwi.
-
Ruby spojrzała porozumiewawczo na demona. - Klątwa ciążąca nad moją rodziną. Szaleństwo. Babka mówi na to klątwa, ale ojciec mówi coś o jakimś guzie! Prawda jest taka, że nie mogę dać się dotknąć szarej postaci, bo tedy oszaleję. Nie podejdzie jak długo obok mnie jest Isleen - wytłumaczyła, bawiąc się swoimi włosami. - Co do Judy... To obudziłam się rano i nie odpowiadała. Kiedy odsłoniłam kołdrę zobaczyłam, że miała klatkę piersiową przebitą na wylot. Cios padł w serce, jednak było tam za mało krwi na taką ranę. Całe ramiona miała podrapane, i oczy szeroko otwarte w przerażeniu. Isleen tego nie zrobił, bo ma prawo kogoś skrzywdzić jedynie jeśli ja mu pozwolę. Inna opcja to taka, że zrobiła to sama, popchnięta przez coś, coś przejęło nad nią kontrolę. Oknem nikt nie mógł się dostać, co najwyżej drzwiami. I Isleen mówi, że Jane promieniuje dziwnym rodzajem światła... - tłumaczyła.
-
Westchnęła. - Mamy tak jakby pakt... Oddaję mu nieco mojej krwi za pomoc w rozwikłaniu zagadki "klątwy" i ogólnie podtrzymywanie mnie przy życiu. Zawsze może zmienić się we wronę, albo kruka. Chyba będziesz wtedy bardziej pewna co? - zapytała nieco niezadowolona przebiegiem rozmowy. - Co do Jane... To pracujemy nad tym. Bo nadal nie wiemy czyja to wina.
-
Westchnęła cicho spoglądając na Isleena. Ten to zawsze musi się popisywać. Wskazała na demona. - Marie, to jest Isleen. Isleen to Marie. Iseen jest zapomnianym bogiem lub czymś w ten deseń. Wracając, jest nie groźny i na moich usługach... Coś jeszcze chcesz wiedzieć? - zapytała niepewna, co powinna powiedzieć więcej.
-
Ruby podkręciła głową. - Nie! To nie ma nic związanego z Jane - uspokoiła ją, uśmiechając się subtelnie. - To nic strasznego, po prostu chciałabym żeby wiedziała bo będzie nam wtedy o wiele prościej żyć - rzekła, już z nieco chłodniejszym wyrazem twarzy, spoglądając w mrok pokoju, gdzie schował się kruk. - Isleen - przywołała go.
-
Wzięła głęboki oddech, podchodząc do drzwi i zamykając je na klucz. - Jeszcze chwila. Słuchaj, musimy porozmawiać. Ale obiecaj, że nie będziesz krzyczeć tylko spokojnie wysłuchasz, okej? - zaczęła siadając na swoim łóżku. - To niezwykle ważne. Możemy się tak umówić? - zapytała z nadzieją, że jej wysłucha zamiast od razu rzucać się do ucieczki i krzyku.
-
Pokiwała głową, siedząc na łóżku obok niego. Musiała jej powiedzieć. Ukrywanie kruka byłoby trudne, więc zamiast wymyślać na niego wymówkę, po prostu lepiej jej powiedzieć. Westchnęła. - Tylko... - zagadnęła - Trzeba przeprowadzić tą rozmowę ostrożnie i bez pośpiechu. Może być na okrętkę. I najlepiej zamknąć drzwi. Gdyby chciała uciec na skargę. Tak to ją zatrzymamy i może ją przekonamy by na nas nie doniosła. Co o tym myślisz, Isleen?
-
[Asra Arlas] Dzień rozpoczął jak zawsze, wstając z łóżka i zapalając kadzidło o zapachu wiśni, w głównym pomieszczeniu domu. Mruknął coś pod nosem przechodząc pod zasłonami do łazienki i podnosząc magią szczotkę, by uporządkować gniazdo na swojej głowie. Odkręcił wodę obmywając kopytkami twarz. Nie miał na dziś planów, ale był pewien, że ktoś w końcu przyjdzie do niego po radę, by mu wróżył. Ziewnął przeciągając się jak kot, po czym rozpoczął czesanie swojej grzywy, która była jeszcze bardziej trudna do ułożenia, niż ta w poprzednim ciele. Następnym razem będzie pamiętał by nie narzekać bo zawsze może być gorzej. Nie udało mu się jednak dokończyć czynności, gdyż nagle rozległo się dość głośne pukanie do drzwi, a gdy je otworzył, zobaczył za nimi młodą klacz o brunatnym umaszczeniu i ciemnej grzywie z wplątanymi pasemkami w kolorze magenty. Zastanawiał się w jaki sposób może udźwignąć tyle ozdób na szyi, uszach i kopytach. Rozpoznał w niej Sindbad, córkę burmistrza miasta, jeżeli tak to można było nazwać, po prostu mieszkał tu najdłużej i był mądry, dlatego wszyscy uznawali go za swego rodzaju wodza. Patrzyła na niego błagalnym wzrokiem, podchodząc bliżej. - Nigdy o to nie proszę... Ale czy mógłby pan mi powróżyć? - zapytała, jednak widocznie się wahając, tak, jakby coś ukrywała. - Mam problemy i nie wiem co mam z tym zrobić... - dodała słabiej. - Proszę wejdź - powiedział, przepuszczając ją w drzwiach. - Pomieszczenie po lewej, zaraz przyjdę - zwrócił się do niej, zanim podszedł do szafki i sięgnął swoją talię. Kiedy wszedł do pomieszczenia, siedziała tam, nadal z cieniem wątpliwości, jednak chyba nie postanowiła uciec. Usiadł na przeciwko niej, układając karty w odpowiedni sposób. - Pytanie? - rzucił w jej stronę, unosząc lekko brew, na co ona wzięła głęboki oddech. - Jak potoczy się moja przyszłość? - typowe. Bardzo ogólne pytanie, jednak nie można go było zignorować czyż nie? Odwrócił trzy karty, które "mówiły" do niego najbardziej. - Przeszłość: Król Mieczy, miałaś do czynienia z surowymi i nieciekawymi ludźmi. Teraźniejszość: Kochankowie, znów się wahasz i nie wiesz co dalej. Przyszłość: 6 kielichów, twoje życie ulegnie zmianie, bo ktoś je odmieni... Spotkasz kogoś, kto wprowadzi ruch do twojego życia. Interpretację muszę pozostawić tobie, pamiętaj, nie jestem tu od oceniania ciebie ani tego co się działo, dzieje i będzie się działo - rzekł spokojnie. - Dziękuję. Ile jestem winna? - zapytała, nieco uspokojona tym, co powiedział. - Sześć bitów - odparł, składając talię i przyjmując zapłatę a zaraz potem odprowadzając klacz do drzwi. - Pomyślnych wiatrów! - rzucił w jej stronę, na co ona obdarowała go uśmiechem. - Dziękuję! Panu też pomyślnych wiatrów. I łowów oczywiście - po tym ruszyła w drogę. A on znowu pozostał sam ze swoimi myślami.
-
Była zadowolona, że może nareszcie wracać do szkoły. Czyli ich małe śledztwo będzie mogło trwać. Cudownie. Siedziała przy biurku, przeglądając jedną z książek, której treść i tak znała na pamięć. - Wiesz. Jesteśmy kreatywni. I tak coś wymyślimy. Racja? A no i prawda, że celibat nikomu nie służy.
-
Dziewczyna lekko skrzywiła się. Wcale nie drwiła z Babki i nie wiedziała o co jej biega. Słuchała jej wywodu w milczebiu, utrzymując z nią kontakt wzrokowy z dokładnie tą samą miną co przed chwilą. Taką dosłownie samą jak jej dziadek. Klątwa. Nie wie sama co ma już o niej myśleć. To, co mogliby powiedzieć ludzie też miałaby w nosie. Przecież i tak jakiś sposób znajdą. Doskonale o tym wiedziała. Nie dała po sobie poznać triumfalnego humoru. Bo do właśnie tego to wszystko zmierzało, jej wygrania nad klątwą, która rozwiąże choćby nie wiem co. Wyplątała dłoń z ramienia kobiety, składając je za swoimi plecami. - Dokonam rozważnego wyboru babciu. Życzę spokojnego wieczoru - powiedziała uprzejmie, udając się w stronę rodziców.
-
Wszystko szło jak po maśle. Isleen, wyglądał na prawdę dobrze. Hrabia jak się patrzy, nie? Koszula: odpukana, husta: odpukana, kamizelka: odpukana, włosy: odpukane. I wszystko byłoby dobrze, gdyby nie nagłe pojawienie babci wielmożnej Anny, z bardzo niezadowolonym wyrazem twarzy. Kiedy odchrząknęła Isleen się oddalił, a ona sama spojrzała na kobietę, przybierając ten sam wyraz twarzy co zwykle, spokojny i rozważny. - Dobrze - powiedziała tylko, podchodząc bliżej niej. - Niech babcia wielmożna Anna mówi, ja babcię wielmożną Annę słucham - dodała po chwili.
-
Skinęła głową. - Racja. Powodzenia, Isleen - odparła, uśmiechając się delikatnie. Tymczasem ona przysiadła do jednej z książek, zostawionych jej ostatnio przez dziadka i naprawianiu starego zegara, który nie chodził już dawno, ale dopiero niedawno zdecydowała się go naprawić. *** W dniu pogrzebu Rubin wydawała się strasznie cicha i zamknięta w sobie, jednak była to tylko skorupa, maska, pod którą czaiła się czujność i rozwaga. Dokładnie wiedziała co się stanie. W teorii. Mimo to musiała grać skromną i dość płochliwą a także łatwo wpadającą w zakłopotanie, panieneczkę, więc starała się nie wyjść z roli. Pochlipywała, czasem przetarła oczy husteczką. Bo na prawdę było jej przykro. Nie wiedziała tylko, czy człowiek ten na prawdę umarł, czy też Isleen go zabił. Wolałaby gdyby to było to pierwsze. Cieszyła z nowej sukienki, ale tylko wewnętrznie, bo uśmiech był teraz nie na miejscu. Bacznie przyglądała się rusztowaniom gdy dotarli do dworku, gdzie miała odbyć się stypa. Poprowadzona do wielkiej sali, obserwowała wszystko wręcz z zachwytem. I rzecz jasna, bardzo chętnie wsłuchiwała się w rozmowę. Do momentu aż ją słyszała. Kiedy ktoś zawołał ją za plecami, przestraszyła się nieco i odsunęła, odwracając się. Uśmiechnęła się subtelnie, gdy zobaczyła że to Isleen, pozwalając wypiekom wejść na swoją twarz i wachlując się dłonią. - Jaśniepanie hrabio - powiedziała spokojnie, kłaniając się z gracją.
-
Nic nie powiedziała. Czekała aż skończą swoją rozmowę. W końcu, to niegrzeczne komuś przerywać, a nie chciała mieć z rodzicami pod górkę. Nawet jeżeli ją ignorowali. Po prostu zaczekała aż wyjdą by potem wstać z łóżka, chowając zegarek do kieszeni i spoglądając na Isleena. - Ech... Dobra, to mamy jakiś plan na teraz? - zapytała spokojnie, lustrując go wzrokiem.
-
Rubin słuchała tego co miała do powiedzenia matka. Niech będzie ostrożna, oni i tak mają plan którego nikt się nie domyśli. Nie wiedziała jak Iseen to wszystko ustawił. Zapyta potem. Ale był bystry, pokombinował to i takie rzeczy udało mu się załatwić. Dziewczyna słuchała tego, jak matka czyta list, a raczej mamrocze pod nosem, machając jednocześnie nogami i będąc już nieco znużoną. - Wystroić? Och, matulu czy myślisz, że jaśniepan hrabia zaproponuje mi poślubienie go? Czy nie myśli matula, że powinien wiedzieć jaka na prawdę jestem? I że wiąże przyszłość z zegarami? I tak, matusiu, wiem, że to cud, że przy tym co o nas mówią, ktoś się mną interesuje. A może to właśnie przeznsczenie? Może jaśniepan hrabia nie wierzy w te klatwy i chce bym była szczęśliwa? - mówiła, strasznie rozmarzona, z delikatnymi wypiekami.
-
Skinęła głową. Taka była prawda. - Musi. W końcu, gdyby tak nie było, to świat byłby za prosty nie? Ale życie lubi nam dokładać niespodzianek - mruknęła, wyciągając z kieszeni zegarek, i głaszcząc go delikatnie po klapce kciukiem. Jej skarb. Niedługo i ona odda się pracy i pasji, ale to gdy skończy szkołę. Będzie pracowała u dziadka w zakładzie, by potem go objąć. Ale najpierw pozostawała kwestia klątwy, która w sumie nie była klątwą a jednocześnie nią była. Pokręcona sprawa. Skinęła na kolejne słowa, jednak zadziwiła się gdy momentalnie zmienił się we wronę i schował między meblami. Dopiero po chwili zrozumiała o co chodziło, gdy matka weszła do jej pokoju. Spojrzała na nią z subtelnym usmiechem. - Och, można tak powiedzieć matko. Nie jestem co prawda pewna intencji jegomościa hrabi, ale może jest mną zainteresowany - powiedziała, udając nieco zawstydzoną i pozwalając twarzy na lekki rumieniec.
-
Westchnęła. Starała się jak mogła. Cóż mogła poradzić, że było jej ciężko, bo taka nie była? Po prostu, nie kręciło ją to wcale a wcale. Skinęła głową. - Rozumiem. Następnym razem bardziej się postaram. Musisz wybaczyć, prostu bycie taką mnie nie przekonuje. Aczkolwiek dla tej całej szopki mogę to robić. W końcu to nie potrwa długo - mruknęła, siadając na łóżku i wzdychając. - Mamy teraz jakieś plany? Po za udawaniem smutnej po stracie przyjaciółki? Bo obecnie bardziej czuję chęć rozwiązania jej sprawy a smutek jest na drugim miejscu.
-
Rubin uśmiechnęła się gdy wróciła do siebie. Na reszcie mogła odetchnąć spokojnie. Weszła do swojego pokoju, powolnym krokiem. Wiedziała że długo nie pozostanie sama i nie myliła się, bo na parapecie siedział już demon zmieniony w kruka. Dziewczyna otworzyła okno, wpuszając go do środka. - Myślę, że nam się udało Iseen. Byłeś bardzo przekonujący. A ja? Jak wypadłam twoim zdaniem? - zapytała.
-
Szła powolnym krokiem, z Sally pod ramię. Och, jak bardzo chce już wrócić do szkoły. Szybko to się chyba raczej nie zdarzy po tym co się stało. Lekko speszyła się, gdy przyzwoitka upomniała ją iż musi tytułować Isleena. Był to tak oczywisty błąd, ale ona o tym zapomniała. Krciła siebie samą w duchu. Przystanęła gdy dotarli na wzgórze. Cóż, musiała przyznać, że widok był wprost nieziemski. Szczególnie wrzosowisko i klify. Te same klify, gdzie się poznali? - Och, tak jaśniepanie hrabio. Jedynie pobieram tam nauki - powiedziała spokojnym tonem, nadal się rozglądając.
-
Rubin zrobiła nieco przestraszona minę, przykrywając jedną dłonią usta. Udawała, że jej przykro, uważała, że nawet bardzo przekonująco. - Och, kondolencje. Niech spoczywa w pokoju, biedaczysko - powiedziała. - Cóż, to dobrze, że nie zostawi jaśniepan własności rodziny a ją wyremonuje. Jaśniepański wuj będzie mógł spoczywać spokojnie. - skierowała swój wzrok zaledwie na kilka sekund w stronę Sally. - Również jestem bardzo rada - dodała po chwili.
-
Rubin skinęła głową, podchodząc bliżej Isleena i śmiejąc się w duchu ze swojej przyzwoitki. Dlaczego była cała czerwona? Czy aż tak bardzo zawstydzała ją obecność tego jakże pieknego pana, który tak na prawdę był demonem czy Bóg wie czym bo sama bie umiała tego określić? Najwyraźniej. - Och, mój panie, uważam iż to odpowiednie miejsce - powiedziała, ruszając wolnym krokiem w tamtym kierunku, z gracją nawet, jak się okazuje. - Więc mówi pan, że rzadko tu bywa - odezwała się w końcu. - Z jakiego powodu więc pan dziś tu przybył? - zapytała. - Jeżeli oczywiście wolno mi wiedzieć! - dodała pośpiesznie, udając nieco zmieszaną.
-
Rubin spojrzała na nią ze spokojnym wyrazem twarzy. Zupełnie takim jak na codzień, bo raczej nie bujała w obłokach, a myślała racjonalnie, tak jak zegar, który musiał mieć wszystkie zębatki poukładane w odpowiednich miejscach by działać. Nie było mowy o żadnym odchyleniu, racja? Westchnęła cicho. - Och Sally - zaczęła. - Ten miły pan uratował mi życie gdy prawie wpadłam pod powóz. Proszę, dopomóż mi namówić matulę by pozwoliła mi na spacer z jegomościem. Będę niezwykle rada, jeżeli na to zezwoli - dodała, choć tonem, który zwykle się u niej nie pojawiał. Zbyt dostojny, ale cóż.
-
Rubin uśmiechnęła się subtelnie, skłaniając się przed demonem, a jednocześnie udając delikatne zdumienie. Dokładnie takie, jakie pojawiało się na ustach innych młodych dam, gdy działo się coś niespodziewanego. Ach, jak bardzo nie lubiła tego nastawienia wszystkich dookoła. Nie była delikatna, wbrew pozorom, bo umiała postawić na swoim i twardo stąpała po ziemi. Takie rzeczy jak bycie idealną panienka to nie dla niej. - Och, cóż za zbieg okoliczności mój panie - powtórzyła, trzepocząc delikatnie rzęsami i splatając ręce za swoimi plecami. - Cóż, mój panie - zaczęła. - Pomyślałam iż powinnam zaczerpnąć świeżego powietrza, toteż udaję się właśnie do miasta. Ale jeżeli mości pan miałby ochotę, mógłby mi towarzyszyć w mojej przechadzce.
- Poprzednia
- 1
- 2
- 3
- 4
- 5
- 6
- 7
- Dalej
-
Strona 2 z 85