[Jennefer]
Siedziała na kanapie nad lubkiem kawy, oglądając coś w telewizji. Para z gorącego napoju stykała sję z jej twarzą skraplając się. Tak na prawdę nie było to nic ciekawego, zwykły, durny serial o zakazanej miłości czy czymś równie
podobnym. Ludzi to kręciło ale ona nie rozumiała tego fenomenu. Zwykłe osoby jakieś uczucie które jest zakazane bo cośtam. Na pewno kogoś by to kupiło ale nie ją. Przecież to było iście nielogiczne. W życiu nic takiego normalnie by się nie przydażyło. Tak myślała. Ale przecież ona nic nie czuła. Była tylko maszyną do zabijania i tworzenia paniki. Nic innego się dla niej nie liczyło. Nie byłaby w stanie pokochać ani dziewczyny ani chłopaka. Po prostu nie zrobiła by tego.
Zabijała z zimną krwią. Nie
miała wyrzutów sumienia, nie
zastanawiała się nad tym. Nigdy się nie zastanawiała. Po
prostu robiła to czego nauczył ją ojciec. Zabijała, kryła się i znów zabijała. Nie brzydził ją widok krwi. Z początku był jej obojętny ale potem polubiła go. Zgasiła telewizor. Miała dość oglądania tych bzdet totalnych. Coś zaczęło szeptać jej w głowie. Zaczęło stwarzać pomysły których nie chciała realizować. Były po prostu chore. Wiedziała, że to "Ona" odzywa się upominając się o swój czas na zapanowanie. Nie chciała tego ale wiedziała, że długo nie wytrzyma. Na jej twarzy pojawił się widoczny grymas jednak po chwili znikł zmieniając się w mianiakalny uśmiech. W jej głowie znajdowało się kłębowisko myśli ale drugiej jej. Pierwsza nie wytrzymała pod natokiem myśli tej drugiej. Cóż, jej strata. Tylko jej. Bo po co cały czas udawać oschłą i tajemniczą. Po nic! Lepiej graniczyć ze śmiercią na każdym kroku i powodować straszną panikę. Taka teraz była. Taka się stała upadając pod krwotokiem słów drugiej siebie. Ale może wyjdzie jej to na dobre? Otworzyła szufladę w poszukiwaniu zapalniczki i petard hukowych. Pierwszy charakter chciał ją powstrzymać, ale nie mógł. Jennefer szybko zgarnęła kilka petard i zapalniczkę po czym wyszła. Z początku udawała spokojną. Z początku. Po chwili wyjęła jedną z petard i zaplniczkę. Podpaliła nitkę petardy i rzuciła prosto w nogi tłumu. Rozległ się okropny chuk. Ludzie zaczęli panikować. Ale ona zaśmiała się tylko z lekka psychicznie, pod nosem i poszła dalej trzymając ręce w kieszeniach. Nic nie wskazywało na to, że to ona spowodowała huk. A jednak. No może po za tym maniaklnym uśmiechem na twarzy. Ale kto go spostrzegł? W sumie nikt. Ich strata, jej zysk. W sumie gdyby ją nakryto to mogłaby trafić do więzienia. Ale co tam. Dla drugiej "niej" się to nie liczyło.
[Cirilla]
Po kilku godzinach pracy zaczęła wracać do domu. Zarobiła parę groszy, dokładnie tyle ile potrzeba jej było do szczęścia. Po drodze wstąpiła do jakiegoś baru po obiad. Tak dokładnie naleśnika z śmietaną, truskawkami i czekoladą... Siedziała teraz na ławce i jadła swój obiad. Patrzyła na szyldy sklepów dookoła. Polska była całkiem ładnym miejscem pełnym ruchu... Ogólnie spokojnym... Jedyne co przytłaczało teraz Ciri było to, że jej życie bardzo się zmieniło. Miała teraz, mieszkanie, pracę w jednym miejscu. Kiedyś było inaczej. Pamiętała czasy gdy mieszkała w Equestri... Nie miała domu. Cały czas podróżowała a jej pracą było zabijanie potworów. Zwykle dostawała potem od burmistrza trochę bitów za tę brudną robotę. Trafiały się różne rzeczy patykowilki, diabły, manticory, kokotrisy, chydry i inne tego tupu dziwactwa z którymi ni wszyscy mogli sobie poradzić. Pamiętała walkę dwoma ostrzami. Żelaznym bądź srebrnym. Każdy potwór reaguje przecież na inny metal. Miała je jeszcze w mieszkaniu. Schowane w szafie... Gdzieś głęboko. Wyjmowała je tylko czasami na ćwiczenia szermiercze. Nigdy nie wiadomo, czy Equestria nie wróci na kolejny dzień. Lub czy może ten świat nie będzie potrzebował zabójczyni potworów. Nikt tego nie wiedział. Nikt, może tylko ci którzy "potrafili" wróżyć. Ale nikt nie wie czy oni tak na prawdę nie zmyślają. Takie zdanie o wróżbitach miała Ciri. Uważała, że mogą kłamać. Myślą, że jak usiądą w cygańskim ubraniu przed kulą to wszyscy uwierzą? Widocznie nie wszyscy. Na pewno nie ona. Była na to zbyt rycerska. W sumie nie nalerzała do gwardi ale nosiła zbroję przez co kilka razy ją pomylono. Nie była gwardzistką. Była zabójcą potworów. Czymś takim jak "Wiedźmin", wymyślona profesja polskiego pisarza. W sumie mogłaby nazwać siebie Wiedźminką. Była do nich podobna. Nie mieszkała w jednym miejscu, cały czas gdzieś wędrowała. Biegła za szeptem wiatru i brzdękiem pieniędzy jak to mówiły niwktóre kuce. I choć nie przeszła szkoleń ani mutacji umiała wiele. Na prawdę wiele. W zabijaniu potworów była mistrzem. Wędrowała, zabijała, zarabiała. Taki był ciąg wydarzeń. Po drodze zdażył się romans ale na krótko. Tylko na czas pobytu w miasteczku. Pamiętała to, była w tedy w Fillydephi. Miasto niezwykle jej się podobało. Nawet bardziej niż Canterlot. Poznała ogiera imieniem Hio. Był jednorożcem. Szarym jednorożcem o niezwykle fikuśnie ułorzonwj grzywie. Lubiła go. Nie gadał od rzeczy i lubił się napić porządnego cydru. Takich ogierów lubiła. Był ktoś kto nadal był bliski jej sercu. Pewien Bard z którym często się spotykała w miastach. On też wędrował. Bell... Pamiętała jego czułe spojrzenie, białą sierść i grzywę niczym płatek śniegu. I te szafirowe ślepia, przepełnione nadzieją i inspiracją. Jego znała najdłurzej. I choć nie mówił, bo nie lubił tego zbytnio robić to dobrze się dogadywali. Czasami nawet. Coś powiedział...