*obserwowałem całe zajście z boku, sierra położyła się spać długim biegiem, ale widać było, że z łapą wszystko ok. Postanowiłem podejść i też coś powiedzieć* przywódczyni, ro...sie, chyba tak masz na imię, garrus nas nie wziął wbrew woli. Nie było cie przez długi czas, sporo wilków zaginęło. Nie mamy z nimi żadnego kontaktu, nic. Wojna szykowała się od dawna, sama dobrze o tym wiesz. Pamiętaj, że mordimer robił dla nas wiele, więc i my zróbmy coś dla niego, własnym honorem bronił naszej watahy na tych szamańskich spotkaniach, więc nie zawiedźmy go. Poza tym, na wojnę pójdą pewnie same samce, więc nie masz się co martwić, damy sobie radę, poza tym *uśmiechnąłem się lekko* ja i jacob, będziemy pilnować, by nic im się nie stało. I garrusie, muszę cię o coś prosić, nie mów więcej, że to nie jest wataha skrzydlatych, mam na myśli, to nie jest niczyja wataha tak naprawdę. Jesteśmy wyrzutkami, tymi, którzy albo uciekali ze swojego domu, albo już go nie mają, nie ma różnicy, czy ma skrzydła czy nie *dalej miałem uśmiech na pysku, ale to powiedziałem już tak, żeby tylko on usłyszał* nawet, jeżeli są jakimiś różowymi mutantami z talentem do robienia sztuczek