-
Zawartość
2358 -
Rejestracja
-
Ostatnio
Wszystko napisane przez wiej007
-
-Dobrze. Prowadź-powiedziałem idąc za Apple Bloom
-
-Tak... miałem trochę ciężko. Jednak wystarczy że chwile odpocznę.
-
-Lata ćwiczeń. Przy okazji nazywam się Arrow.
-
-A tak- wyjąłem z plecaka 2 jabłka i nałożyłem je na proce które miałem pod płaszczem. Szybko wystrzeliłem z procy by owoce poleciały w górę. Nie patrząc nawet gdzie znajdują się owoce strzeliłem w obu swoich kusz jednokopytnych. Bełty przebiły jabłka i wisiały teraz na suficie- Nieźle co nie?- powiedziałem z lekkim uśmiechem
-
-Dużo by opowiadać. Być może wyglądają na ślepe ale widzę lepiej niż może się to wydawać. Mój wzrok można porównać do wzroku feniksa. Pokazać ci?
-
-Nie ma sprawy. Jak znam życie jak mnie zobaczyłaś przestraszyłeś się moich oczu?-powiedziałem wyjmując kanapkę z plecaka po czym zacząłem ją jeść
-
-Dziękuje. Wystarczy że chwilę odpocznę. Może za chwilę zjem coś co mam w plecaku. Wybacz że zapytam ale jesteś tu sama? Nikt inny się tobą nie zajmuje?
-
-Z tego co widzę to zemdlała z wycieńczenia. Sam chyba bym zemdlał gdybym musiał ją jeszcze nieść- powiedziałem ciężko dysząc ze zmęczenia
-
-Jedyne co zrobiłem to znalazłem ją nie przytomną i zaniosłem tutaj. Wybacz że to powiem ale możesz się ruszyć i jakoś pomóc? Jestem wycieńczony a ona jest nawet ciężka
-
Byłem zadowolony że w końcu znalazłem jakiś dom. Podeszłem do drzwi, kosz położyłem obok drzwi po czym w nie zapukałem
-
Podbiegłem do klaczy by jej pomóc. Z tego co widziałem była tak wykończona że budzenie jej tutaj byłoby prawie niemożliwe. Postanowiłem wziąć ją na plecy a kosz jabłek trzymać w zębach. Udałem się na poszukiwanie pomocy
-
Granny Smith like a boss
-
Odruch sprawił że szybko schowałem jedzenie i ukryłem się za drzewami. Płaszcz który miałem na sobie sprawiał że ciężko było mnie zauważyć
-
Aż mnie kusiło by zerwać te owoce, lecz czułem że do kogoś należały. Postanowiłem więc jedynie usiąść pod jednym z drzew i zjeść to co mam w swoim plecaku.
-
Rozwaliło mnie to jak Pinkie używając megafonu darła się na całe gardło a później zastanawiała się czy RD ją słyszała xD (fala dźwiękowa nawet góry przechyliła )
-
Westchnołem kiedy zobaczyłem że ponownie muszę przechodzić przez drzewa. Na wszelki wypadek sprawdziłem swój płaszcz. To nadal był płaszcz Łowców, był wytrzymały, ciepły i wykonany z bardzo rzadkiego materiału. Pozostało mi więc tylko przejść przez ten sad. Łuk dałem na plecy, przekroczyłem ogrodzenie i poszłem dalej
-
-Nawet mistrz się ode mnie odwrócił... nie ma już łowców... pozostały tylko ślepe oczy...-mówiłem sam do siebie po czym schowałem kulę do torby. Zszedłem z drzewa i z łukiem w gotowości poszłęm naprzód przez las
-
-Na wszystkie strzały jakie wystrzeliłem! Mistrzu Veritasie odezwij się do mnie, błagam! Wiem dobrze że mnie słyszysz. Odezwij się do mnie bym nie stracił wiary w ciebie! Spraw bym nie stracił wiary w twoje ideały. Błagam cię Veritasie odezwij się do mnie.
-
Wiedziałem że wejście w nocy do lasu Everfree to samobójstwo ale nie bałem się. Wspiąłem się na drzewo by mieć pewność że nic mnie nie zaatakuje, musiałem odpocząć. Kiedy byłem już na drzewie wyjąłem z juki kulę i postanowiłem spróbować się porozumieć z Veritasem -Mistrzu Veritasie... wiem że mnie słyszysz. Błagam odpowiedz na wezwanie swojego oddanego sługi. Porozmawiaj ze mną...
-
Jej twarz pojawiła się na księżycu za bezgłowym ogierem
-
-Może kiedyś. Najpierw muszę coś zrobić. Muszę poznać prawdę. Całą prawdę o Veritasie. Chce wiedzieć kto nas okłamał. Czy okłamał nas nasz mistrz czy okłamała nas ta klacz. Ale obiecuje ci że do ciebie wrócę- po tych słowach pocałowałem ją w policzek i odsunołem się od niej- Mam nadzieje że podczas tej wędrówki nie spotkam Hammera. Nie chciałbym z nim walczyć. Żegnaj Somado. Do zobaczenia w snach. Pamiętaj... wrócę do ciebie. Przysięgam na Celestię i Lunę- odwróciłem się i odszedłem. Nie było tego widać ale łzy lały się ze mnie jak nie wiem co. Udałem się w stronę Lasu Everfree
-
-Ja też mam taką nadzieje. Gdybym musiał walczyć z tobą wiedz że byłaby to najgorsza rzecz w całym moim życiu-przekroczyłem próg drzwi- Mam nadzieje że się nie przyłączysz do nich... że chociaż pozostaniesz neutralna. Zawsze się mówi że trawa wydaje się bardziej zielona tam gdzie nas nie ma. To smutne- odwróciłem się do Somady- Co powiesz na pożegnalny pocałunek?
-
-Nadal byłem, jestem i będę łowcą. Ale nie mam zamiaru zostawać tutaj. Samotność doprowadziłaby mnie do szaleństwa. Ostatni łowca będzie wędrowcem- po skończeniu zdania podeszłem do kryształowej kuli i schowałem ją do juki pod płaszczem- To już wam się nie przyda. Szkoda że tak to wyszło- powiedziałem do Somady z lekkim smutkiem po czym otworzyłem drzwi wyjściowe. Byłem gotowy znowu być sam, tak jak było zanim dołączyłem do łowców
-
-A więc zdecydowaliście. Wy wybraliście swoją drogę ja wybiorę swoją. Łowcy przestali istnieć, został tylko jeden łowca- po tych słowach wyszedłem z sali treningowej, poszedłem do klaczy która leżała na kanapie- Masz szczęście że to Hammer cie znalazł. Gdybym ja cie znalazł to skończyłabyś z bełtem w głowie.- szybko poszłem do swojego pokoju zanim ta zdarzyła coś powiedzieć. Zacząłem się pakować. Do swoich juk spakowałem amunicje i część mojej prywatnej żywności. Ubrałem na siebie płaszcz, schowałem pod nim proce i kusze jednokopytne a na plecy nałożyłem kołczan i łuk, wyszedłem z pokoju.
-
Kiedy Hammer powiedział że zamierza opuścić Łowców poczułem wielki gniew. Pierwszym wyładowaniem złości było szaleńcza salwa pocisków jaką wystrzeliłem w tarczę dopóki nie skończyła mi się amunicja. Odwróciłem się do Hammera. -Oszalałeś? Co ty sobie myślisz? Czy ta klacz całkowicie namąciła ci w głowie? Wiesz czemu nie wychodzimy? Mamy być duchami! Nikt nie może o nas wiedzieć! Mamy być w ukryciu! Poza tym zapomniałeś o jednym ważnym punkcie twojego zamiaru. SŁUŻBA JAKO ŁOWCA TO SŁUŻBA NA WIEKI!- Ostatnie wykrzyczałem na całe gardło po czym wziąłem duży topór który leżał obok i z całej siły i precyzji rzuciłem nim w najbliższego manekina.