Skocz do zawartości

[Pojedynek] Sunset vs. Wieczny Chłopiec


Gość

Recommended Posts

Hello. I want to play a game.
Dołączona grafika
Jest to pierwszy pojedynek w sekcji Epic, z udziałem postaci wymyślanych przez użytkowników, tym razem udział wezmą: Sunset - Postać Dżema, zajmującego stanowisko moderatora na tym forum, oraz Wieczny Chłopiec - Postać Zegarmistrza, jednego z ''nowszych'' MG. Przypominam o zasadach, a chętnych zapraszam do zapisów. Niech ten pojedynek będzie udany, a zaklęcia i Wasza kreatywność mnie zadowoli.

Pojedynek uważam za rozpoczęty!

Edytowano przez Hoffman
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Przyjemny wieczór. Powiedział bym, że taki jak inne, gdyby nie fakt że właśnie wchodziłem na arenę otoczoną silnym polem siłowym. Trzeba było przyznać organizatorom, troszczą się o widzów. Trybuny jeszcze nie zapełnione, ale nic z tym dziwnego, o ile mój przeciwnik mógł posiadać jakąś sławę w tej okolicy, o tyle ja raczej byłem tu nieznany. Wygenerowane magicznie lampy wspaniale oświetlały zarówno całą arenę jak i lekką poświatą spowijały widzów. Sama arena miała wyrysowane białą farbą koło z dwoma liniami sugerujące skąd powinni zaczynać. Cóż, sam pomysł dobry, czemu się do niego nie zastosować? Stanąłem na jednej z linii i cierpliwie czekałem na swojego przeciwnika. Wysoki, odziany w czerń, dla widowni chwilowo byłem jedynym punktem. Czułem skupione na sobie spojrzenia i wiedziałem, że zrobię wszystko by te same spojrzenia z przyjemnością oglądały cała walkę. -Dobrze, że sprawdziłem wszystko w szatni. Było by mi głupio gdybym coś zgubił. Słowa kierowałem do kogoś kogo miałem w głowie a który stał obok mnie na arenie. Niewidoczny dla innych, nierealny a jednak to mój przyjaciel. -Dopinguj mnie do końca, dobra? I naciesz oczy, nie co dzień jest ku temu okazja. Teraz pozostało mi czekać.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Kuń. I to gadający. Co prawda wiedziałem, że w tym okolicach to normalne, ale dalej mnie to zaskakiwało. Kiedy tylko oponent stanął na arenie poczułem znajome pulsowanie. No, no, ładny zapas magii, nie powiem. Jeśli ten malec wie jak tego użyć, to walka zakończy się szybko i boleśnie. Dla mnie. Zdjąłem kaptur i słysząc pozdrowienie przeciwnika odrzekłem: -Jam jest Wiecznym Chłopcem, Totemem Pani naszej Hov. Oby me czyny nie skryły jej hańbą. Lecz tylko jeden z nasz może wygrać, zatem - niech wygra najlepszy. Nie mogłem nie docenić przeciwnika, nie po tym co wyczułem. Zapowiadał się jeden z ciekawszych pojedynków w moim żywocie. Musiałem jak najwięcej z niego wyciągnąć. Wystawiłem przed siebie dłonie obite rękawicami. W jednej trzymałem gwóźdź długości dwóch dłoni, niczym batutę dyrygenta, drugą zaś wyrzuciłem przed siebie trzy kulki średnicy ziarnka groszku. -Do-re-sol. Plus! - lekko chrapliwy lecz zarazem twardy i ciężki, mój głos donośnym echem przeszedł arenę. Płynne ruchy jakbym wydawał komendy orkiestrze. Płynne, lecz miejscami gwałtowne. Nim kulki odsunęły się ode mnie, nagle ich szybkość zwiększyła się wielokrotnie, przez co w miejscu gdzie jeszcze przed chwilą były powietrze tylko zafalowało, zaś dystans pomiędzy nimi a przeciwnikiem powinny pokonać w nie więcej jak sekundę. Jeśli Sun tego nie zauważy, grozi mu rana postrzałowa. Sam zaś pochyliłem się i wbiłem cztery większe gwoździe, w odległości pół metra ode mnie, w arenę.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Mgła zasłoniła mi cel. Bo o zatrzymanych kulach nie wspomnę, zdziwiło mnie to. Nie spodziewałem się bariery, moje ataki nie były nastawione na coś tak...skutecznego? Trzeba było zmienić taktykę. To że po chwili wybiegł z mgły szarżując na mnie było mi tak na rękę że bardziej już chyba nie mogło. Nie musiałem nawet zastanawiać się jak podejść, sam do mnie szedł. No może nie szedł ale to i tak nie był problem. Wystawiłem w jego stronę lewą dłoń z "batutą" i ponownie machnąłem, szybko wykonując bardziej koliste ruchy niż uprzednio. - Fa-sol-nox. Minus! - ponownie lekkie drgnięcie powietrza. Kiedy walczysz na krótkim dystansie, przeciw komuś wyszkolonemu w walce wręcz, to ten wolniejszy przegrywa. Magia czasu, która przyśpieszyła wcześniej żelazne kulki, teraz odrobinkę spowolniła przestrzeń w obszarze wbitych uprzednio gwoździ. Bałem się aury, tego nie mogłem zaprzeczyć. Dlatego złapałem prawą dłonią miejsce odrobinkę powyżej kopyta, nogą podstawiłem mało subtelnego haka i podniosłem się do góry. Teraz gdy mój bark znajdował się pod jego żołądkiem, tak szybkie uniesienie mogło być co najmniej, cóż, bolesne. Ale nie mogłem go utrzymać więc po uderzeniu pozwoliłem by jego cios kierował się dalej, przez co zwyczajnie przerzuciłem go przez plecy. A przynajmniej taki był plan i jak tylko Sunset znalazł się w moim zasięgu, przystąpiłem do jego wykonania.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Rozsiadłem się wygodnie na wysokiej trybunie, z zapałem śledząc każde posunięcie walczących. - No to jest coś, co można nazwać pojedynkiem - mruknąłem do siebie, w pełni ukontentowany tym co działo się na arenie. Uznałem, że mały doping nie zaszkodzi, choć póki co nie byłem w stanie wskazać faworyta w tym pojedynku. - Brawo! To jest odpowiednia walka by ją uwiecznić w legendzie! - wydarłem się, płosząc nieco innych widzów siedzących obok mnie.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Czynnik trzeci. Coś czego nie można przewidzieć, ta niewiadoma w obliczeniach która może wszystko ułatwić lub też utrudnić. Rzuciłem Sunsetem przez ramię. To był mój pierwszy czynnik. I pierwsze zdziwienie. Nawet przy swoich rozmiarach i mojej sile, Sun powinien więcej ważyć. O wiele więcej. Zaś jego postać zafalowała i rozprysła się niczym bańka mydlana pochłonięta przez moją rękawice. I wtedy przyszło olśnienie. -Co to to nie - szybki obrót w kierunku tej chmury którą zasłonił mi obraz. I widzę go. W mojej aurze, spowolniony, dwa, może trzy centymetry od mojego ciała? Z pozycji w której się znajdowałem nie można było wykonywać uników. Można było co prawda dalej atakować, ale nie unikać. Szybko, dla Suna musiała być to nadludzka...nad kuca, szybkość. I nagły wybuch dźwięku. Okrzyk kogoś z widowni który odwrócił moją uwagę. Moja dłoń zamiast perfekcyjnego chwytu ześlizgnęła się po kopycie tamtego. Zdążyłem tylko zasłonić się udem kiedy poczułem siłę tego uderzenia. To, że dla widowni kuc płynął powoli, nie oznaczało, że gdziekolwiek wytracił siłę z którą wyskoczył. To nie działało w ten sposób. Spowolniona kula dalej przebijała cel. Tyle tylko, że robiła to "powoli", z tą samą siła z jaką by zrobiła to na "szybko". Uderzenie wstrząsnęło moim ciałem i rzuciło mną przez arenę. Gdyby nie fakt że nie raz i nie dwa przyjmowałem podobne ciosy i uczyłem się ich blokowania, to pewnie miałbym już połamaną nagę i to w kilku miejscach. Rwanie w tejże kończynie i możliwość ruchu zdrętwiałymi palcami dała mi do zrozumienia jak blisko byłem utraty nogi. Drugi taki cios i po mnie. Kto by pomyślał, że te kuce mają tyle siły. Ale miałem też teraz przewagę. Sun jeszcze przez 4 sekundy będzie zawieszony w moim polu zanim przeleci przez nie. Można by to wykorzystać. Ponownie sięgnąłem do płaszcza. Tym razem wyrwałem z niego dwa dość długie gwoździe. -Do-sol-la. Plus! Minus! Plus! - w przypadku przyśpieszania przedmiotu, nie można było tego zrobić więcej jak raz. Nie dlatego że magia nie działała dwa razy czy była za słaba. Nie wiązało się też to z przedmiotem. Problem był natury fizycznej, raz przyśpieszony przedmiot pokonywał wyznaczoną odległość zanim mag mógł drugi raz go przyśpieszyć. Dlatego wykorzystał swoje wcześniejsze pole. Rzucone gwoździe ponownie zafalowały, wystrzeliwując z miejsca w którym były z niezwykłą prędkością. Lecz nagle zatrzymały się w powietrzu. To pole spowalniania zatrzymało je w miejscu dają c mu czas na powtórne przyśpieszenie. Tym razem gwoździe w powietrzu wybuchły. A przynajmniej tak to wyglądało, bo gdyby ktoś mógł teraz spowolnić czas zauważyłby, że metal otaczający rdzeń gwoździa zerwał się pod wpływem oporu powietrza. Teraz sam żelazny rdzeń, a mianowicie dwa takie rdzenie, mknęły w stronę spowolnionego Suna. Starannie wycelowane i szybkie. Choć nie śmiercionośne. Sekunda - tyle zostało czasu by młody kuc mógł zareagować. Jedna ciągnąca się w nieskończoność sekunda.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jestem dobry w zwarciu. Nawet bardzo dobry. Ale na dystans? Co to to nie, prócz niektórych ataków które dość łatwo przewidzieć, nie posiadałem i nie planowałem posiadać dobrych taktyk dystansowych. Bo po co? Trzeba było sięgnąć po najcięższy dostępny kaliber. Widząc wystrzeloną w moją stronę strzałę wystawiłem przed siebie prawą dłoń. Kryształ na rękawicy rozświetlił arenę ciemno fioletowym blaskiem. Tuż przed samą ręką strzała zniknęła ja zaś okręciłem się wokół własnej osi, rzucony przez siłę pochłanianej magii. Ale nie miałem czasu na radość, rękawica zaczęła dymić. Nie była zwykle używana do tego typu zajęć, z drugiej strony wybuchający artefakt to niezbyt dobra perspektywa. Szybko wystawiłem lewą dłoń w kierunku Suna. -Plus! - gardłowy dźwięk zagłuszony został hukiem przełamywanej bariery dźwięku. Strzała identyczna do tej, którą cisnął Sun mknęła teraz w kierunku kuca. Co gorsza, strzał tych było kilka. Nie czekając aż te dolecą, sam chwyciłem kilka gwoździ i wykorzystując zarówno huk jak i kurz w tym powstały, zagrałem atutową kartą. -Plus. Załamanie czasu to nic przyjemnego. Źle użyte mogło cię postarzeć w ciągu sekundy. Mógłbyś osiągnąć wiele ale nagle po sekundzie jesteś konającym ze starości piernikiem. I tu miałem przewagę. Ja się nie starzałem. Dziesięć. Świat stanął w miejscu, a ja patrzyłem jak wystrzelone pociski leniwie płynęły przez powietrze. Dziewięć. Ruszyłem w kierunku kuca. Pierwsze dwa kroki. Dla niego musiałem zniknąć. W jednej chwili mruga, w drugiej mnie już nie ma. Osiem. Kolejne dwa kroki. Zrównałem się ze strzałami. Siedem. Wyprzedziłem strzały i zbliżyłem się do kuca. Sześć. Stanąłem za nim. Pięć. Sięgnąłem do płaszcza. Pociski pokonały kolejne metry. Cztery. Wyjąłem z płaszcza dwa bardzo małe i krótkie gwoździe. Gdyby nie ich kształt, można by je pomylić z igłą. 2 centymetry metalu. Trzy. Wymierzyłem w zad kuca. Dwa Pchnąłem gwoździe z całej siły. Jeden. Czas wrócił a ja postarzałem się o kolejny rok. Na mojej twarzy widniał teraz bujny zarost, zaś pociski też tego Czasu nie marnowały.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 2 weeks later...

Zniknął. Na chwilę zanim te cholerne strzały doleciały on zniknął... Przynajmniej gwoździa wbiłem jak należy. A on go wyciągnął. Też nieźle, na razie na moją korzyść. Lekko skręciłem szyję, pozwalając by prawdziwa strzała minęła ją o włos. Reszta była tylko klonami pierwszej, nie zadawała obrażeń, zwyczajnie rozpryskując się w kontakcie z ciałem stałym. Przeciwnik splunął krwią, to poniekąd dobry znak, wszak zmęczenie dopadało każdego, specjalnie kiedy robi się nierozważne rzeczy. A ja właśnie planowałem taką rzecz.

W moim płaszczu było wiele kieszeni i teraz zamierzałem wykorzystać ich zawartość. Najpierw wyjąłem mały gwóźdź, podobny do tego który wbiłem Sunsetowi. Szybkim ruchem wbiłem go sobie w miejsce pomiędzy żebrami. Wiedziałem gdzie wbić żeby nie zrobić sobie krzywdy, wszak uczyłem się tego przez stulecia. Samo przebicie skóry tylko lekko zaswędziało, zaś ja się uśmiechnąłem.

- Nie powinieneś działać pochopnie przyjacielu. Wszak pośpiech wywołuje błędy, te zaś czasami bywają bezlitosne.

Z drugiej kieszeni wyciągnąłem fiolkę ze sproszkowanym żelazem zanurzonym w wodzie.

-Twoje zdrowie! - po tym toaście połknąłem zawartość fiolki.

Moja percepcja zmieniła się odrobinkę. Wszędzie wykwitły cieniutkie, błękitne i półprzezroczyste linie. Każda prowadziło ode mnie do wszystkich źródeł metalu w promieniu 20 metrów. Jednym ruchem dłoni przyciągnąłem do siebie wszystkie rozrzucone wcześniej gwoździe. Jeden jedyny, ten który wcześniej wbiłem Sunsetowi, umieściłem we własnym ciele, wbijając go koło poprzedniego. Tym razem nic się nie zmieniło, przynajmniej chwilowo.

Do tych które trzymałem dobrałem jeszcze kilkanaście innych po czym wyrzuciłem wszystkie do góry pozwalając by chaotycznie poupadały pomiędzy nami. Co mogło się wydawać dziwne, gwoździe owe wbiły się w podłoże, żaden nie upadł zwyczajnie.

- Curio - tym razem skupiłem się na parach, wszak moje gwoździe nie bez powodu były rożne, czy to w wyglądzie czy w materiale. I miałem przeczucie graniczące z pewnością, że przeciwnik nie wiedział który był który. Pomiędzy mną a nim powietrze zapełniło się ścianami z falującego powietrza. Ściany Załamań Czasu. Rzuciłem trzema metalowymi kulkami w trzy różne strony. Te zaś zaczęły przeskakiwać pomiędzy ścianami, czy to skręcając z powodu pola, czy też przez odbijanie się od siebie na wzajem. To spowalniając to przyśpieszając, stanowiły przeszkodę samą w sobie, a to był dopiero początek.

Teraz pozostało mi czekać.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 1 month later...

Cóż, zgodnie z prośbą Zegarmistrza robię porządki i przenoszę pojedynek do archiwum zaś na liście będzie on figurował jako "przerwany". Powodem jest utrata zainteresowania pojedynkiem jednego z uczestników.

Edytowano przez Hoffman
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Gość
Temat jest zablokowany i nie można w nim pisać.
×
×
  • Utwórz nowe...