Skocz do zawartości

[Pojedynek] Zegarmistrz vs. Kapi


Zegarmistrz vs Kapi  

10 użytkowników zagłosowało

  1. 1. Kto okazał się być lepszym magiem w tym pojedynku?

    • Zegarmistrz
      4
    • Kapi
      6


Recommended Posts

Hoffman uśmiechnął się sprawdzając harmonogram. To był ostatni pojedynek w jego planie. Na następne jeszcze przyjdzie czas. Zadowolony udał się w stronę zamkniętych wrót. Gdy już odszukał właściwy klucz sprawnym ruchem przekręcił błyszczący przedmiot a zapadki w zamku głośno zaskoczyły. Po chwili drzwi otworzyły się a kolejni śmiałkowie mogli już wejść na arenę.

 

 

show_me_your_potential____by_crimsyndevi

 

 

 

Przed nami kolejne imponujące starcie! Spragniony wrażeń i dreszczu emocji jaki płynie z rywalizacji Zegarmistrz oraz gotowy na wszystko, zawsze wesoły i energiczny Kapi, ci dwaj śmiałkowie zmierzą się na naszej arenie! Zegarmistrz bywa śmieszny, bywa zgorzkniały, zawsze jednak jest gotów podać pomocne kopyto... a dziś zapewne zasypie nas finezyjnymi zaklęciami od których oczy nam zbieleją. Ale Kapi na pewno nie pozostanie bierny. Ten wesoły, przyjacielski a także nadzwyczaj chętny do zabawy gość z pewnością okaże się godnym przeciwnikiem. Wiemy, że lubi gry strategiczne... ooo tak, strategia na pewno odegra tu kluczową rolę.

Jak zwykle, przypominam o zasadach i życzę powodzenia. Niech rozpocznie się pojedynek!

 

Edytowano przez Hoffman
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Widzę że mi przyjdzie rozpocząć.

Razem z Hoffmanem wszedł na arenę. Tak, uwielbiał to miejsce, miało swoisty klimat. Udeptana ziemia, gdzieniegdzie plamy po ostatnich pojedynkach. Miło i przytulnie. Stawał przeciwko Kapiemu, to go cieszyło, bowiem doszły go słuchy że jego przeciwnik uchodzi za jednego z najlepszych, a to samo w sobie obiecywało naukę. Dlatego zamierzał delektować się każdą chwilą która będzie mu tu dana.

- Dawaj Kapi, pokażmy ludziom i kucom co naprawdę potrafi magia. Magia jest wspaniała, jest piękna i potężna. Dla niektórych też straszna, ale to ignoranci.

Przebiegł kawałek areny by zatrzymać się gwałtownie. Tym razem był lepiej przygotowany niż w poprzedniej walce. I miał też kilka asów w metaforycznym rękawie. Mocne uderzenie stopą w ziemię, lekki skręt bioder i klaśnięcie dłońmi. Drugie tupnięcie wbiło stopę w podłoże i tak uziemiony drugą stopą narysował krąg za środek czyniąc dziurę którą wykopał stopą. Kiedy wszystko było gotowe uderzył ostatni raz w krąg. Efektem czego po obu jego stronach wyrosły dwie dość wysokie kolumny. Z daleka były wykonane z zielonkawego kamienia. Z bliska można by było dostrzec iż są zbudowane z dużej ilości płaskich dysków, wysokich na 9 cm a mających 30 cm średnicy. Tym razem wykorzystał magię pierwotną jako magię ziemi. Planował wykorzystać wszystkie żywioły, ale na to przyjdzie jeszcze Czas.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Obok Zegarmistrza pojawia się zielona kula o średnicy metra, od której powiał silny, ale ciepły wiatr. Po chwili kula rozszerzyła się i wyszedłem z niej... skromny mag Kapi. Odziany był on w zielony płaszcz z kapturem.

-Witam serdecznie- powiedział. Zdjął kaptur, aby okazać szacunek dla wszystkich zgromadzonych, i zaczął grzebać w kieszeni swojego płaszcza. Po chwili wyciągnął małe pudełko. Otworzył je nie zastanawiając się długo. Oczom wszystkich ukazały się bardzo smaczne, uśmiechające się babeczki. Jedyne co było w nich dziwnego, to to, że jakby falowały raz powiększając się, a raz zmniejszając w różnych miejscach.

-To są specjalne babeczki-powiedział Kapi - Mają ciekawą właściwość. Tam gdzie chcesz je ugryźć powiększają się i trzymają tą objętość, dopóki ich nie połkniesz, wtedy natychmiastowo się zmniejszają. Dzięki temu można je długo jeść delektując się smakiem, a zarazem nie grubieć oraz uchronić się przed bólem brzucha.- To powiedziawszy Kapi wręczył jedną z nich Zegarmistrzowi.

-Jeśli masz ochotę to zjedz, są naprawdę pyszne. Nie musisz obawiać się podstępu, nie lubię takich rzeczy, a poza tym spójrz.- Gdy Kapi to powiedział wziął olbrzymiego gryza babeczki, po czym połkną.

-MMM... juicey. Życzę Ci powodzenia i wygranej, choć nie mam zamiaru ułatwić Tobie tego drugiego i zamierzam dać z siebie wszystko.

Kapi wyjął ze swojej kieszeni trampolinę i odskoczył na pewną odległość od Zegarmistrza. Stanął pewnie na nogach, po czym rozpoczął inkantację zaklęcia. Kapi wymachiwał w dziwny sposób rękami mówiąc pod nosem "bulwa, bulwa, bulwa".

W tym momencie z rękawów w jego bluzie, wysypały się karty.

-Ups, przepraszam, ja też mam kilka asów w rękawie, ale muszę je pozbierać- To powiedziawszy Kapi podniósł je wszystkie i schował do kieszeni.

-Teraz mam asy w kieszeni, ale to mała różnica- Użytkownik uśmiechnął się i dokończył inkantację. Jego ciało pokryło się cienką zieloną obwódką.

-No to by było na tyle, nie lubię pierwszy zadawać ciosu, a zatem nie chcę i tutaj pierwszy próbować Cię pokonać. Jeśli chcesz możesz zaczynać. Swoją drogą to będzie ciekawy pojedynek jeśli zwrócimy uwagę na magię, którą władamy. Ty masz pierwotną odmianę tej siły, dość ciężką w pojęciu i zrozumieniu, ja natomiast władam magią irracjonalną, która robi co chce, a ja jestem tylko pośrednikiem. Właśnie ciekawi mnie to już od dłuższego czasu... Jak magia pierwotna odnosi się do magii irracjonalnej? Niby ta Twoja jest tą pierwszą i każdą, ale moja jest z założenia nietypowa i inna, wręcz nie do okiełznania dla zwykłych magów, poza wybitnymi jednostkami. Zapytam się więc Ciebie, jako że jesteś specjalistą od magii pierwotnej jakie są zależności pomiędzy tymi dwoma rodzajami mocy, bo ja nigdzie w książkach nie znalazłem odpowiedzi na te pytanie.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Tak, zdecydowanie szykowało się niezwykłe widowisko. Babeczkę przyjął i owszem, ale wykonał nad nią kulisty ruch palcem przez co ta znikła. Planował trzymać ją albo na pocieszenie po walce, albo, o ile uda mu się wygrać, będzie ona "cygarem zwycięstwa" Ale tym to będzie się martwił później.

-Pytasz o różnice w naszych magiach? Szczerze mówiąc to nie ma ich za dużo. Nie wiem czy zauważyłeś, ale ty też korzystasz z magii pierwotnej. Różnica polega na tym, że ja staram się nadać jej pożądany przeze mnie kształt, ty zaś nie skupiasz się na kształcie ale na sile i twoja magia nie ma ustalonego wyglądu. Słowem - może być wszystkim. Sprytne i co najmniej ciekawe. To może być naprawdę dobra lekcja. W końcu, nie zdarzyło mi się jeszcze walczyć z kimś o podobnych umiejętnościach.

Cóż, dostał możliwość pierwszego ataku, wypadało by go wykorzystać.

Narysował mniejszy krąg wewnątrz dużego, tak by stykał się on z obiema kolumnami. Odpowiednie znaki wyrył ostrożnie ale dokładnie. Teraz był gotowy.

-Sun Rok Num- płynny ruch, wyglądał jakby tańczył w kręgu. Ale to tylko pozory, w ciągu sekund przybrał postawę boksera i wykonując mocne tupnięcie wyprowadził dwa proste uderzenia w kierunku Kapiego. Uprawianie boksu kiedy przeciwnik stoi kilka metrów od ciebie to niezbyt skuteczny sposób walki. Chyba że na twoje bokserskie ruchy reagują kamienne części wzniesionych uprzednio kamiennych wież. Jak pociągnięte przez niewidzialne żyłki, dwie kamienne płyty ze środka wierzy wyrwały się i z dużą prędkością poszybowały w kierunku Kapiego. Ich masa i prędkość sugerowały dość sporą energię uderzenia, a zielonkawy blask w nich zawarty gwarantował ciekawy wybuch energii w chwili kontaktu. Jeszcze zanim kamienie doleciały do celu, tupnął dwa razy w ziemię po czym wyprowadził podobne a jednak inne ruchy w kierunku nieba. Efektem tego były dwie dość spore kule ognia wystrzelone w powietrze i tam gasnące. Tak przygotowany czekał na kontrę.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Kamienne wierze doleciały do Kapiego ze świstem przecinając powietrze. Nastąpiła potężna eksplozja różnobarwnego światła, dało się słyszeć potężny huk uderzenia, blask był tak mocny, że oślepiał. Fala uderzeniowa, która wtedy powstała uderzyła w boki areny krusząc je z lekka. Rozległ się donośny, choć stłumiony głos Kaiego coś w rodzaju: ugggghhh. Gdy blask ustał można było zobaczyć dość nietypową scenę.

Wielka dziura w ścianie areny wypełniona była jakimś włochatym, futerkowatym, miłym i miękkim czymś. Po chwili to coś poruszyło się i wyszło z dziury. Był to trzymetrowy, duży pluszowy miś, który właśnie ściskał Kapiego w mocnym uścisku, pokrywając go całego swoimi łapami, to właśnie ta czynność pluszaka spowodowała w dalszym ciągu niesłabnące ugggghhh.

Teraz pozwolę sobie opisać co się stało. Tuż przed uderzeniem pierwszej z wierz, uruchomiła się tarcza irracjonalności, którą Kapi wyczarował, zmieniając pierwszy pocisk w galaretkę, którą mag zjadł, siła magicznej tarczy objęła również i drugą wierzę. Tym razem może już nie tak fortunnie jak poprzednio. Zmieniła bowiem kamienną kolumnę w pluszowego misia, który złapał Kapiego, wbił się z nim w ścianę, dalej go przytulając, a teraz wyszedł z fragmentu areny i nie miał zamiaru puścić. Wprawdzie ochronił swoimi łapkami od siły uderzenia Kapiego, jednak ściskał niemiłosiernie.

Użytkownik odepchną ramię potwora-przytulanki z wielkim wysiłkiem i oswobodził się z morderczego uścisku. Teraz przyszła pora na kontratak. Kapi zatoczył kolisty ruch rękami od góry do dołu, następnie podniósł je, złączył, i wypchnął do przodu, coś mrucząc pod nosem. Na końcach jego dłoni zaczęła formować się kula energii. Pulsowała niespokojnie...

Wtem miś znowu podszedł i przytulił Kapiego co spowodowało wystrzelenie kulki w niebo. Mag zdołał tylko oswobodzić głowę i zobaczyć co się dzieję. Promień zielonej magicznej energii uderzył w ziemię. Powstała się wielokrotna fala świetlna, która rozeszła się koliście po całej arenie. Przez chwilę nic się nie działo. Jednak po kilku sekundach w linii areny z ziemi zaczęły wypływać wiązki magii i formować się w postacie przypominające kucyki. Po pięciu sekundach stało tam pięć szeregów w pełni uzbrojonej w kopie i zbroje Equestriańskiej kawalerii. Od każdego z wojowników emanowała świetlna aura. Oddział powoli zaczął biec w stronę Zegarmistrza, aby po chwili przystąpić do morderczej szarży. Każda postać zrobiona była, w sumie nie wiadomo czego. Każda wyglądała inaczej, Kapi z taką sytuacją spotkał się po raz pierwszy. Widok szarżujących kucyków z ostrymi kopiami, musiał być straszny, ale jakie będzie to miało skutki, gdy zetknie się z czymś materialnym innym niż powietrze, z tkanką organiczną, albo z inną magią tu można było tylko spekulować.

W napięciu oczekując na to co się stanie Kapi wyczarował znów tarczę irracjonalności, jednak teraz nie mógł być pewny jej działania z powodu misia. Ta magia charakteryzowała się tym, że każdy czynnik miał znaczenie, a co dopiero pluszak, powstały ze skumulowania się dwóch magicznych energii. Kapi jednak tak był ciekaw co się stanie z Zegarmistrzem, że aż przestał się wyrywać i w spokoju patrzył.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Piękny wybuch, efekt zetknięcia się dwóch odmiennych źródeł magii pierwotnej. Spodziewał się tego, ale to co powstało po opadnięciu dymu dosłownie go zatkało. Wielki pluszowy miś. Pluszowy. Miś. Wielki. ŻE JAK?! Spodziewał się że tarcza Kapiego przeinaczy jego atak, ale nie w taki sposób. Spodziewał się odbicia, przemiany, zamiany a nawet absorpcji. Ale konwersji wybuchu w fizyczny przedmiot? I to na dodatek żyjący własnym życiem? Z tym spotkał się pierwszy raz. To wspaniałe, cudowne wręcz.

Postanowił przygotować się do następnego ciosu kiedy wydarzyło się coś niespotykanego. Najpierw zobaczy że przeciwnik szykuje czar. Potem że miś próbuje zadusić/tulić Kapiego przez co czar leci sobie hen gdzieś. A na koniec czar upada na arenę i wznosi cała chromoloną armię przed nim. I to nie byle armię a doborową szarżę kucową. No robiło się nie fajnie, jeśli jedna tarcza wywołała takie efekty, to co się stanie jak cały regiment zetknie się z jego magią. Chcieć nie chcieć, trzeba było działać. Ponownie tańcu-podobne kroki. Szybkie ale nie gwałtowne, silne, ale i płynne. W ostatniej chwili zanim kopie dosięgły jego ciała, obie dłonie wzniesione ku niebu. Na szczęście pod areną znajdował się kanał burzowy. Na szczęście mógł z niego czerpać wodę bo kontrolowanie czegoś jest łatwiejsze niż stworzenie tego. Potężny huk oznajmił wybicie się wody w silnym strumieniu pod jego stopami. Kiedy osiągnął sporą, bo około 30 metrową wysokość, jednym gwałtownym ruchem zamroził wieżę aż do podstaw, łapiąc w lód kilka najbliższych kuców. Teraz trzeba było atakować. Płyny ruch dłonią wyrwał kilka dziur u szczytu lodowej wieży. Drugi taki ruch spowodował że para wodna pod dużym ciśnieniem zaczęła wydobywać się z tych dziur. W kilka chwil w rozgrzanym uprzednio ogniem powietrzy temperatura zaczęła gwałtownie spadać. Tak powstała chmura przykryła niebo ponad areną.

Wiedział już że magia nie działa jak powinna w zetknięciu z tarczą. A co z niemagią? Co jeśli fizyczny i niemagiczny przedmiot trafi w tarczę? Musiał się tego dowiedzieć.

Wyrysował w powietrzu dwa symbole. Pierwszy przedstawiał oko i po tchnięciu go magią na jednej ze ścian areny takowe wykwitło. To pozwalało mu widzieć co dzieje się poniżej chmury, wszak sam znajdował się na czubku wieży, czyli ponad chmurą. Drugi symbol przedstawiał 3 kreski w okręgu. Kreski te ułożone w charakterze błyskawicy zamieniły się w mała iskrzącą się kulę. Złapał za nią i nim ta zdąży przepalić mu dłoń, zwyczajnie upuścił ją do chmury. Efekt był natychmiastowy, chmura zamieniła się w obłok burzowy, czekający tylko na wyzwolenie całej tej energii. A żeby energia była skuteczna, trzeba było ją ukierunkować. W tym celu tupnął w wieżę ostatni raz przekazując drgania z magią ziemi w niej zawartą przez cała wieżę do ziemi, a z tej do małego punktu pod nogami Kapiego. I w tym miejscu u stóp oponenta z ziemi wyrósł pojedynczy gwóźdź. I to był przekaźnik którego potrzebowała chmura. Cała energia uwięziona w obłoku rozeszła się po arenie, dosłownie niszcząc i spopielając wszystko na swojej drodze. Gigantyczny wybuch energii która nie miała w sobie ani krztyny jego magii. Wiedział, że tarcza Kapiego nie reaguje na ziemię po której chodzi, bo ta jest niemagiczna. Więc i z naturalnym atakiem, jak niemagiczna błyskawica będzie miał problem. A przynajmniej taką miał nadzieję.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Tuż po stworzeniu lodowej wierzy wszystkie kucyki z armii zamieniły się w książki, różnych rozmiarów i kolorów. Wszystkie miały jedno oko oraz buzie i cały czas mówiły o tym co właśnie czytają w sobie, robiąc trochę hałasu.

Jednak te dźwięki były niczym w stosunku do tego, jaki wydał piorun niemagicznej energii uderzający prosto w Kapiego. Ziemia dookoła gwoździa przybrała płynnystan skupienia i czerwony kolor, a trochę dalej popękała. Gdy opadł kurz i minął blask Wszyscy ujrzeli nietypową scenę. Kapi stał w odległości metra od misia, któremu zjeżyła się sierść na całym ciele, tak, że wyglądał jak grzywa Twilight, gdy Rarity pokazywała jej, co zrobiła z włosami Cadence(tak zwany jeżozwierz).

Gdy piorun uderzył w Kapiego dalej trzymanego przez misia, jego tarcza rozładowała się, a on sam myślał, że to koniec, lecz pluszak posiadał ciekawą właściwość. Zaabsorbował całą energię uderzenia, która spowodowała skurcz jego mięśni , przez co puścił Kapiego. Teraz miś stał nieruchomo, patrząc nieprzytomnym wzrokiem. Użytkownik odsunął się z pola widzenia pluszaka, po którym teraz biegały silne impulsy elektryczne, a futro osmalało się na końcu.

Miś w końcu oprzytomniał i zrobił to, co do tej pory: przytulił najbliższą rzecz. Była to jedna z gadających książek. W momencie dotknięcia przez misia przeskoczyła potężna iskra, która w ułamek sekundy spopieliła książkę.

-Jak widzę sytuacja robi się groźna, nie mam szczególnej chęci na bliskie spotkanie i spopielenie z łapkami tej przytulanki.- to powiedziawszy odsunął się jeszcze dalej.- Co do Twego przypuszczenia odnośnie tarczy, to powiem następująco, ułatwiając Ci sprawę. Powstaje ona z magii irracjonalnej, a zatem jest kwestią przypadku jak i na co zareaguje. To, że wtedy mnie ochroniła i to, że teraz znikła jest dziełem przypadku. Uwierz mi nie raz wybuchła mi w twarz przy zetknięciu np. z wodą. Widzę, że to co o Tobie słyszałem jest prawdą, umiesz znajdować wyjścia z różnych sytuacji i jesteś pomysłowy. Cenię to bardzo, dlatego Ci o tym mówię. W tym misiu moje wielkie szczęście, gdyż już myślałem, że po mnie gdy ujrzałem błyskawicę, szansa na to, że tarcza znowu zadziałaby prawidłowo była bardzo mała.

W tym momencie miś po spopieleniu kolejnej książki odwrócił się w stronę Kapiego.

-Nie, nie, nie podchodź przytulaśny pluszaku!- zdołał wykrztusić mag. Ale misia jego mówienie nic nie obchodziło, szedł powoli w stronę Kapiego, rozkładając ręce.

-Teraz przydałby się jakiś kontratak, nie uważasz?- W tym momencie oczy Kapiego zabłysły, a uśmiech wyszczerzył się złowieszczo.

-Alb będę genialny, albo stworzę potwora, tak czy siak jestem ciekaw co się stanie. (Swoją drogą bardzo rad był z pojedynku, gdyż, także dowiadywał się dużo o magii pierwotnej, co mogło mu potem pomóc okiełznać, choć w pewnym stopniu magię irracjonalną.) -Mbuachachachacha !!!- *przerwa na kaszel*- hahaha! Lubię się śmiać złowieszczo przez "ch" i "h"- powiedział Kapi, po czym rozpoczął inkantację zaklęcia ze swego złowieszczego planu, które mógło się stać w każdej chwili czymś innym.

Kapi rozłożył ręce. Na wysokości tułowia powstało zielone światło. Gdy Kapi krzyknął coś o nieokreślonym znaczeniu, światło przeistoczyło się w promień i uderzyło w misia.

-Tak, to działa, to działa i żyje, Mbuachahachaha !!!, choć jakby nie patrzeć żyło już wcześniej- To mówiąc Kapi się uśmiechnął.

Tymczasem miś zaczął unosić się powoli ku górze. Gdy osiągnął wysokość wcześniej stworzonych chmur Kapi widząc zapoczątkowanie ich ruchu wirowego powiedział:

-Cóż może nie do końca o to mi chodziło, ale zobaczymy co się stanie.-

Po chwili miś stał się czymś w rodzaju oka cyklonu, z tą różnicą, że chmury ciągnęły do niego i oblepiały go. Powoli zaczęły zmieniać zabarwienie z ciemno granatowego na brązowy. Nagle nastąpiło silne wyładowanie elektryczno-magiczne, które rozjarzyło całą strukturę. Po chwili chmura przygasła, oprócz dwóch podłużnych stałych wyładowań, które występowały symetrycznie od środka tworu. Nagle owe pioruny powiększyły się, jakby tworząc oczy, które przypominały te misia. Pod nimi powstały kolejne, tworząc coś w rodzaju otwierającej się paszczy, która szybko się zamknęła. Chmur zaczęło przybywać, aż utworzyły wielką głowę przytulanki. Od dołu wyrosły dwa olbrzymie Cumulusy, tworząc jakby wielkie ręce, które zaiskrzyły się od zgromadzonej w nich magiczno-elektrycznej energii. W środku oczu pojawiły się brązowe plamki, przypominające źrenice, które nabrały przytomnego wyrazu.

Chmuro-miś gdy tylko zobaczył Zegarmistrza, który stał na wysokości jego oczu (chmury urosły też na wysokość i dalej rosną oraz gęstnieją) od razu uległ swej naturze i rozpoczął proces tulenia. Chmury jednak z natury szybkie nie są, więc puki co utworzył wielki okręg w okół mojego oponenta. To koło z każdą chwilą zbliżało się do niego dążąc do przytulenia. Na dodatek domieszka magii irracjonalnej spowodowała potężne wyładowania energii, pomiędzy poszczególnymi chmurami. Zegarmistrz znalazł się więc w środku okręgu, gdzie wszędzie latały magiczne kule , pioruny i inne rzeczy, stworzone z różnych rodzajów energii. Na dodatek ten okrąg zaciskał się niepowstrzymanie.

-Tak, stworzyłem jednak potwora, Mbuachahachaha !!!- Zaśmiał się żartobliwie Kapi. Znów wyczarował swoją zawodną, bądź niezawodną tarczę irracjonalności i miał nadzieję, że Zegarmistrz wymyśli coś by umknąć przed powolnym, ale bardzo zdeterminowanym, żeby przytulać, chmuro-misiem. Kapi posiadał bowiem doświadczenie jeśli chodzi o ból, jaki ta przytulanka może sprawić, a teraz jeszcze była naładowana energią. Nie chciał stworzyć czegoś tak przerażającego, ale to magia irracjonalna, on tu wpływu za dużego nie miał.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

No teoria teorią, ale informacje to ciekawa sprawa. I można było ją wykorzystać. Ale najpierw należało przeżyć. Oko magicznego cyklonu powoli ale konsekwentnie zaciskało się wokół jego wierzy. Co chwila musiał uchylać się przez kolejnymi pociskami którymi owy twór starał się go potraktować.Wiatr, bądź jak wiatr, nie rozbijaj się o przeszkody lecz je opływaj. Tak, to stare przysłowie z jego rodzinnych stron teraz pasowało tu jak ulał. Bowiem teraz kiedy chmury nie zasłaniały mu widoku, dzięki wcześniej wytworzonemu magicznemu wzrokowi widział dosłownie wszystko wokół siebie. Zatem i ataki zza pleców nie były czymś strasznym. Ale długo tak nie wytrzyma. Trzeba było zacząć myśleć o skutecznej obronie i skuteczniejszym ataku.

Twór z magii. Fakt że zaszczepionej wolnością niewiele zmieniał, to wciąż był twór magiczny i można było go wykorzystać. Trzeba było tylko wiedzieć jak.

Na jego szczęście wiedział jak jednocześnie się bronić i atakować, miał tylko nadzieję że arena wytrzyma jego następny manewr. Mocne tupnięcie w wieżę zamieniło dotąd wydmuchiwaną parę w płomień. Ten zaś zaczął dość mocno podgrzewać otaczającą go już wybuchową mieszankę. A co dzieje się z gorącym powietrzem? Yup, unosi się ono ku górze. On zaś uderzył pięścią u swoich stóp przez co środkowa część wieży, ta opisana w mniejszym kole, zapadła się, i niczym winda dostarczyła go na poziom areny. Do czasu aż zjechał na dół powietrze ponad jego głową było już dość mocno nagrzane. Nawet za mocno. Woda zaczęła rozbijać się na tlen i wodór, w powietrzu zaczął się gromadzić nadmiar tych gazów. Jeszcze chwilka i...

Potężny wybuch ponad areną i gigantyczna fala uderzeniowa rozchodząca się w kierunku areny. Zegarmistrz był chroniony, zamknięty w swojej teraz wzmocnionej wieży, lecz Kapi był na widoku, a jedyne co go chroniło przed cała tą energią była jego tarcza.

-Ran Sun Hor - ostatnia inkantacja i mocne tupnięcie. Niedaleko Kapiego w ziemi powstały 3 otwory i z każdego chlusnęła na niego zimna woda. Niezbyt dużo, lecz zawsze.

Jeśli teoria Zegarmistrza by się sprawdziła, to tarcza Kapiego zareaguje na wodę, być może wybuchem o którym sam Kapi wspomniał wcześniej, a mag nie zdąży jej nałożyć drugi raz zanim cała ta nawałnica dosłownie zleci mu na głowę. Plus - nawet jeśli miś w tej nawałnicy przetrwał wybuch, to teraz jedyną osobą na arenie jaką widział był sam Kapi. A wszyscy już wiedzieli co miś lubi najbardziej :D

Ale to w kwestii obrony, trzeba było się przygotować na atak. Uderzył kilka razy w ziemię piętą, przez co zapadł się odrobinkę w arenie i wewnątrz swojej lodowej wieży. W tak powstałym szerszym już trochę miejscu wykonał kilka następnych ruchów dłońmi i mocne tupnięcie w ziemię. Czysta energia na jego dłoniach wykwitła teraz niczym płomień na świecy. Stopą zakreślił koło, dłońmi uderzając o ziemię.

-Ren Sun Do - ukierunkowanie, wola którą może zrozumieć magia. I w miejscu uderzonym popękała ziemia, a z pomiędzy rozszerzającej się teraz dziury wyszła istota z jasnego kryształu.

-Oto mój konstrukt - rzekł całując powstałą istotę w usta i w ten sposób oddając jej resztę skumulowanego czaru. Błękitne żyły energii poprzecinały całego konstrukta, wypływając od kryształowego, teraz lśniącego błękitem, serca aż po kryształowe dłonie i stopy. Sam zaś konstrukt przybrał figurę bardziej niewieścią.

Tak przygotowany oczekiwał na reakcję oponenta.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Chmury zaczęły eksplodować, co niechybnie kończyło się śmiercią dla istot w nich się znajdujących. Niebo rozświetliło się serią różnobarwnych wybuchających ośrodków, z których biły obłoki płomieni i dymu. W ogromnym tempie zjawisko to ogarniało coraz większą przestrzeń, nieuchronnie zbliżając się do Kapiego.

Woda chlusnęła na tarczę prawie w tym samym momencie, w którym rozpoczęły się wybuchy. Osłona zareagowała na wodę. Najpierw znikła otoczka w okół Kapiego i stworzyły się dwie wiązki magii. Wystrzeliły następnie do góry, kręcąc się w okół siebie. Gdy napotkały na falę wybuchów, same eksplodowały, przyśpieszając proces dochodzenia zagrożenia do Kapiego.

Wszystko to działo się w ułamkach sekund. Mag nawet nie zdążył zarejestrować zniknięcia tarczy. Nawet nie myślał, że go obroni, kiedy ją rzucał. Zrobił to raczej dla zabawy. Więc gdy tylko zobaczył, jakie niebezpieczeństwo mu grozi, nie próbował jej wzmacniać, albo naładować większą ilością energii. Od razu zaczął się zastanawiać nad alternatywnym środkiem ratunku. Wpadł na coś takiego tuż przed dotarciem do niego fali eksplozji. Pewnym ruchem mag sięgną do kieszeni, chwycił coś w rękę i wyrzucił mały woreczek do góry. Opakowanie rozpadło się w locie wysypując niebieski proszek. Kapi zamkną oczy i wypowiedział szeptem słowa zaklęcia.

Na całą arenę spadły chmury ognia. Pokryły wszystko warstwą eksplodującej materii. Wszędzie roznosił się ten piękny i głośny dźwięk spalania dużej ilości rzeczy na raz. Ucichły głosy wszystkich gadających książek. Gdy obłoki dymu i języków ognia opadły oczom wszystkich ukazała się goła spalona ziemia i ani śladu Kapiego. (misia zresztą też).

Po chwili, gdy wszyscy zastanawiali się, co się stało z magiem, w miejscu gdzie uprzednio stał pojawiła się zielona chmurka, o nieregularnym kształcie. Niektóre obszary na arenie, na jej ścianach, a czasami i na widzach rozświetliły się ciemnozielonym, bladym światłem. Wszystkie takie miejsca, były jakby pokryte mgiełką, która płynęła do punktu, w którym znajdowała się chmurka. W końcu nastąpiła kondensacja i pojawiła się postać Kapiego.

-O jak dobrze, udało się- powiedział Kapi z ulgą w głosie.- Było blisko, ciężki jest ten pojedynek, ale ja takie lubię, poza tym to dobra zabawa.

Mag tuż przed wybuchem rzucił zaklęcie zawieszenia jaźni w przestrzeni, a proszek spowodował namagnesowanie wszystkich cząsteczek w ciele użytkownika magiczną siłą magnetyczną, zapamiętującą położenie każdej z nich. Tak właśnie została uchroniona świadomość, która pozostała na tym samym miejscu. Natomiast wymiar materialny Kapiego, który uległ zniszczeniu przez wybuch i różne reakcje chemiczne, teraz wracał do dawnego stanu, gdyż wszystkie pierwiastki budujące jego ciało łączyły się ze sobą w taki sam sposób jak przed wybuchem były ułożone. W kilka sekund proces się zakończył i jaźń Kapiego mogła wrócić do złożonego z powrotem ciała.

-Widzę, że grasz ostro. Takie pojedynki znacząco polepszają refleks, koncentrację i wzbogacają wiedzę. Jestem Ci za to bardzo wdzięczny.

-Dobrze rozpocznijmy zatem kontratak.- Powiedział Kapi. Podniósł swą prawą nogę i wykonał ją ruch przypominający kopnięcie z obrotu. Różnica polegała na tym, że noga zatrzymała się, wbijając się mocno w ziemię, gdy mag był skierowany w stronę wierzy Zegarmistrza. Następnie szybki wymach dolną kończyną ponad głowę, połączony z dynamicznym wysunięciem prawej ręki do przodu spowodował zapalenie się budowli, oraz ziemi w okół niej zielonym ogniem, który był jedynie zjawiskiem świetlnym.

-Na Twoją cześć Zegarmistrzu, gdyż wnioskując z imienia lubisz zegary.- Powiedział grzecznie Kapi, unosząc powoli wysuniętą prawą rękę do góry.

Wraz z ruchem kończyny górnej wszyscy usłyszeli dźwięki przerywającej się ziemi i po chwili cała wieża, wraz z okalającym ją gruntem uniosła się tak, że Zegarmistrz stał po środku całkiem dużego dołu, nieosłonięty od góry i boków, żadną ścianą. Ziemia szybko odkruszyła się od wierzy pozostawiając samą budowlę w powietrzu. W okół niej w symetrycznych odległościach pojawiły się liczby od 1 do 12, każda zbudowana ze złotego światła , które razem tworzyły okrąg (tak jak wygląda zegar). Wieża będąca na środku tworu zaczęła się obracać, tak że podczas sekundy pokonywała 1/60 okręgu.

Następnie Kapi wysunął ręce na boki i obrócił się o 360 stopni, szybkim ruchem złączył je i wyrzucił do góry, kiedy opuścił kończyny górne powolnym ruchem, z jego kieszeni wyleciało 12 bardzo grubych książek. Kapi zaczął kręcić rękoma, co spowodowało wpierw ustawienie się ksiąg w okrąg, a następnie powolny jego obrót. Każda książka otworzyła się wystrzeliwując w kierunku środka koła wiązkę światła. Każda była innej barwy. W centrum powstało skupisko jasności, po czym wystrzeliło ogromne ilości promieni w kierunku Zegarmistrza i obszaru dookoła niego.

- Nie martw się jeśli zdarzy Ci się taką oberwać, nic Ci się nie stanie na dłuższą metę.- Powiedział spokojnym głosem Kapi, podczas gdy pierwsze pociski znajdowały się już bardzo blisko Zegarmistrza. - To są pociski wiedzy wszelakiej, jednak są one w dawce przekraczającej możliwości wszelkiego umysłu (oprócz Boga). Po trafieniu mózg nie daje rady przyswoić takiej ilości informacji i zawiesza się na jakiś czas. Ponieważ jednak te informacje nie znajdują się w pamięci, każdy po pewnym czasie, zwykle krótkim, tak ok pół minuty (zależy od umysłu), zapomina wszystko co zawierała wiązka i jego mózg wraca do normy. Tak więc jak widzisz grozi Ci co najwyżej chwilowe "wyłączenie", a nie żadne okaleczenie, czy uszkodzenie.

Z każdą chwilą magiczny twór wypuszczał coraz to nowe wiązki wiedzy i został nakierowany na namierzanie Zegarmistrza, tak, że gdy on się poruszy, kierunek wypuszczania nowych wiązek zmieni się.

Kapi tymczasem wyjął butelkę z pewnym płynem i napił się go. Był ciekaw co teraz zrobi jego szanowny przeciwnik.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Kapi zdawał się nie zauważyć dwóch rzeczy - pierwszą był fakt że Zegarmistrz stał w kręgu który niektórzy z widowni mogli już pamiętać. Drugim, że nigdzie nie było widać jego konstrukta.

Ale nie było czasu na zastanowienie się, teraz dosłownie Czas tykał na jego niekorzyść. Choć można było to wykorzystać. Szybko uderzył pięściami w ziemię, powstał i mocnym tupnięciem wbił stopę w ziemię. Wszak promień to promień, można było go odpowiednio wykorzystać. Pierwszy czar uderzył w niewidzialną bańkę kręgu i powrócił do Kapiego. Drugi już i kolejne trafiły na kryształy które teraz wyrosły wokół kręgu. Gromadziły i rozpraszały one promienie które w nie uderzały. Ale miało to swoją cenę. Za każdym razem kawałek kryształu który przepełnił się odpryskiwał z dużą prędkością w kierunku właściciela powstałej zasłony. Ostre jak brzytwa pociski znaczyły ciało Zegarmistrza licznymi bruzdami. A mimo to dalej komponował o0n czar który miał go ocalić. I potrzebował do tego krwi.

Ponowne tupnięcie i szybkie ruchy ramion, Kapi już pewnie zauważył że magia kierunkowana nie tylko wolą ale też ruchami ciała działa szybciej niż zwykle. Dwa tupnięcia i wymach ramieniem, po czym szybkie dwa sierpowe w kierunku stóp. Efektem czego wokół pierwszego kręgu pojawił się drugi, większy. Ten zaś zabłysnął krwistą czerwienią, pochłaniając część magi właściciela.

- Hok Har Sor!- jego donośny głos rozszedł się echem po arenie. Zaś po głosie przyszedł dźwięk i efekt. Cała arena podskoczyła. I to literalnie. Cała arena pokryła się siatką która poprzecinała ziemię w drobne kostki. I wraz z falą uderzeniową owe kostki poruszyły się niczym koła na wodzie lub fala na morzu, ruszając się raz w górę raz w dół. Efekt był co najmniej widowiskowe.

Gdzieniegdzie zaś arenę pokryły małe kryształy, podobne w kształcie do tych, które teraz chroniły Zegarmistrza, tyle tylko że o wiele mniejsze.

Tak przygotowany czekał na ruch przeciwnika.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Kapi na pocisk lecący w jego stronę zareagował odsunięciem się trochę w bok, przez co uniknął ewentualnego "wyłączenia" umysłu. Gdy ziemia zaczęła się ruszać, mag poskakał sobie trochę jak na trampolinie.

-ŁIIIIIIIIIIIII ale fajne uczucie. Nie podoba mi się jednak zdominowanie areny przez małe kryształy, których zamiarów nie jestem pewien.- Powiedział Kapi.

Trzeba było coś z tym zrobić. Usiadł na skaczącej ziemi i rozpoczął falujący ruch rękoma. Ta czynność spowodowała zmianę Kapiego w małą zieloną chmurkę z oczami. Mag uniósł się wysoko ponad powierzchnię areny.

Kapi zmienił się z powrotem w siebie, wyczarował dużą przezroczystą powierzchnię, lewitującą w powietrzu, na której stanął. Zaczął powoli unosić i opuszczać prawą rękę mrucząc coś pod nosem.

Na niebie pojawiły się latające z ogromną prędkością linie koloru niebieskiego. Zataczały one wielkie kręgi. Powoli unosiły się ku górze, a w miejscu z którego się oddaliły powstawało wielkie metalowe coś. Po kilku chwilach stało się oczywiste czym to jest. W powietrzu lewitowało ogromne stalowe wiadro. Kapi wykonał długi ruch ręką z prawej do lewej. Spowodowało to napełnienie się kubła niebieskimi wiązkami, które przybrały ciekłą formę. Po chwili mag chwycił jakby małe wiadro przed sobą i odwrócił je, co spowodowało obrót tego dużego.

Na arenę spadła wielka fala niebieskiego płynu, która rozlała się majestatycznie, po całej powierzchni walki. Nieustanny ruch podłoża sprawił, że ciecz przelewała się z jednego miejsca na drugie wydając odgłosy na podobieństwo morskich fal. Płyn ten był wysokiej klasy stężonym rozpuszczalnikiem do kryształów wszelkiego rodzaju. Tak więc szybko te, które wyrosły z ziemi by zniknęły, jednak cała ziemia poruszała się działając trochę jak mikser, czy coś takiego. Osiągnięty w ten sposób efekt mieszania spowodował w ręcz natychmiastowe rozpuszczenie się kryształów.

Jednak na barierę chroniącą Zegarmistrza potrzeba było więcej czasu. Z każdą sekundą była bliżej rozpuszczenia się, ale z kolei była to sekunda dłużej dla mojego przeciwnika na namysł. Kapi nie chciał jednak całkowicie zabierać tych chwil zwłaszcza, że nie wiedział jaki mógłby być efekt strzału w kryształową barierę jakąś magią czy czymś takim. Mag nie chciał ryzykować, zatem postanowił zrobić coś innego.

Uniósł obie ręce ponad głowę, skupił się i krzyknął:

-Megacjo Elektro- Szybki ruch obiema rękami w dół zakończył inkantację zaklęcia. Z dłoni wystrzeliły potężne wiązki magicznej energii elektrycznej. Popędziły w kierunku cieczy. Przypominały swym wyglądem wiele błyskawic, oplatających się w okół siebie i rozgałęziających na boki. W momencie zetknięcia rozeszły się po całej powierzchni płynu rażąc wszystko w nim. Zegarmistrz na razie był bezpieczny w swojej barierze, jednakże ona w końcu ustąpi, a w tedy spotka się z magią i promieniami wiedzy (Poprzedni magiczny twór przestał puki co strzelać, ale tylko czekał na zniszczenie tarczy, żeby wznowić ostrzał.). Nie wiadomo także, gdzie był konstrukt oponenta, lecz jeśli stał w cieczy, na pewno doświadczył działania magii.

Jednak jakby nie patrzeć energia elektryczno magiczna powstała z magii irracjonalnej, a zatem mogła zadziałać inaczej niż się tego wszyscy spodziewali. Zamiast porazić mogła wzmocnić, zamiast zniszczyć mogła zmienić w budyń. Nic nie było pewne do póki nie ujrzy się skutków. Na to właśnie czekał Kapi. Ponieważ płyn działał jak bateria, mag nie musiał cały czas zużywać energii na wytwarzanie piorunów. Zaniechał więc tej czynności. Teraz pozostawało czekać na ruch oponenta.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Tego potrzebował. Nie gotowych zaklęć czy przygotowanych wcześniej eliksirów. Potrzebował magii płynącej wprost z Kapiego. I dostał to czego potrzebował. Na samym środku areny, odrobinkę na lewo od Zegarmistrza w nieboskłon wystrzelił czerwony promień. Dal się słyszeć dźwięk, najpierw piskliwy, potem jak z przeciążonego kotła parowego. I kiedy magiczna ciecz zafalowała wokół kuli wytworzonej u podnóża promienia, Zegarmistrz się uśmiechnął.

-Widzisz, magia ma swoje zalety, ma też i wady. Bo im więcej jej używamy, tym mocniejszy ślad odbija się na niej. I ten ślad można nie tylko zapisać, ale też odtworzyć i co najważniejsze, zniwelować. Nawet jeśli to magia irracjonalna, to wciąż twoja magia - teraz Zegarmistrz stal wyprostowany z radosnym błyskiem w oku. Za późno jego przeciwnik przypomniał sobie o konstrukcie który miał sporo czasu na przygotowanie i zapamiętanie magii z którą przyjdzie mu się mierzyć.

Haleb - bo tak zwał się konstrukt - teraz wypompowywał cała magię z okolicy, przekazując jej nadmiar właścicielowi. Jego Kryształowe ciało nie rozpuściło się gdyż ten niwelował zaklęcie Kapiego, filtrował zawartą w niej magię i zamieniał w zdatną do używania przez Zegarmistrza.

- Powinieneś uważać na te drobne szczegóły. Jak widzisz, obecnie jestem uodporniony na twoją magię. I tak długo jak będę stał w pobliżu Haleba, twoja magia nie zadziała na mnie. Więc teraz nasuwa się pytanie, co mody magu poczniesz gdy pozbawimy cię magii.

Słowa słowami ale trzeba było opracować kontratak. W czasie gdy Halep pochłaniał magię i przekazywał ją Zegarmistrzowi, ten rozpoczął koliste ruchy dłońmi. Nasączone teraz ogromną dawką magii mogły zdziałać o wiele więcej niż uprzednio.

Uderzył pięścią w ziemię po czym stopą narysował dwa kolejne okręgi. Kilka drobnych pieczęci wykonanych dłońmi i wewnątrz obu okręgów wykwitły dwa identyczne zestawy znaków.

- Ran ren ren ran sun ran sun tarok - w obu okręgach powstały dwa kolejne konstrukty. Jeden swoją budową przypominał żółwia, drugi jeżozwierza. I ponownie pocałował raz jednego raz drugiego, oddając im zapłatę za usługi. Tym razem mógł przekazać im o wiele więcej mocy, wszak ta nie była jego.

- Przywitaj moich przyjaciół - Tarczę i Miecz.

Jak na komendę Tarcza przypominający żółwia stanął po lewej stronie Haleba, zaś Miecz przypominający kolczaka po jego prawej stronie. I tak stojąc Haleb zaczął przekazywać im energie którą pochłonął i wciąż pochłaniał. Bez żadnego ostrzeżenia Miecz wystrzelił w powietrze tysiące, o ile nie setki tysięcy, pocisków które uprzednio były jego kolcami na grzbiecie, wszystkie mniej lub bardziej wycelowane w Kapiego. Zaś rdzeń Tarczy powoli zaczął pulsować podobnym czerwonawym światłem które wydobywało się z Haleba. Tak chroniony, mogąc jednocześnie atakować i się bronić, bez utraty własnej magii, Zegarmistrz czekał na ruch przeciwnika.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 2 weeks later...

(Przepraszam, że tak długo musiałeś czekać, ale miałem trochę roboty w szkole)

No cóż, sytuacja nie była za ciekawa. Tarcza pochłaniająca magię, nie jest czymś przyjemnym, tak samo jak kolce, które mogą wbić się głęboko w ciało, a nawet zawierać truciznę, czy coś podobnego. Generalnie położenie Kapiego było złe, a wręcz beznadziejne. Jednak ostatnie co należy w takich sytuacjach robić, to poddać się, albo załamać. Najlepiej pomyśleć nad jakimś planem działania, ale aktualnie leciało w stronę maga wiele pocisków utrudniających skupienie, więc trzeba było coś z tym zrobić.

Tutaj akurat sprawa była dość ława. Kapi po prostu położył się na swojej platformie i przechylił ją (za pomocą balansu ciałem, żeby nie dodawać mocy Halebowi), tak aby ochroniła go przed kolcami. Pociski z pędem wbiły się w tak stworzoną tarczę z ogromnym hukiem. Każdy wszedł na kilka centymetrów i wykonywał ruch drgający, gasnący swoją tylną częścią. Jednak platforma nie została do tego celu przeznaczona i uderzenia osłabiły jej strukturę. W kilku miejscach pojawiły się pęknięcia, które powoli się rozchodziły, niszcząc konstrukcję. Kilka odłamków posypało się w dół i zostało pochłoniętych przez tarczę. No cóż tak zwane konieczne straty. Po chwili jednak pęknięcia przestały się pogłębiać, a cała platforma wytrzymała. Widać było jednak, że nie przetrzyma jakiejś astronomicznej ilości dalszych ciosów.

Nastało kilka sekund względnego spokoju. Tarcza Haleba pochłaniała magię z okolicy, więc mój oponent raczej nic konkretnego nie robił, ja natomiast wykorzystałem te dosłownie chwilę, aby obmyślić plan działania. Czy to co dałem radę wymyślić będzie skuteczne okaże się później.

Moją główną przeszkodą był aktualnie Haleb. Sam nic Kapiemu nie zrobił i nawet on go lubił, dlatego żal mu było robić konstruktowi coś złego, ale mag musiał kontynuować pojedynek, bo jak by to wyglądało, gdyby się poddał.

Szybko poszperał w kieszeni i wyjął pewien mały sześcian. Zamontował do niego mały spadochronik i rzucił, tak aby zaczął powoli opadać idealnie nad Halebem.

- Moja mała prośba do Ciebie o szlachetny Halebie, nie wysysaj z tego magii, przyda Ci się to wkrótce, a nie ma tam nic złego, ani dla Ciebie, jak i dla Twojego Pana i jego innych konstruktów.- Powiedział Kapi tuż po wykonaniu rzutu.

Teraz pora zabrać się do właściwej roboty pomyślał mag. Wyciągnął jedną rękę w górę, drugą w dół i powoli je złączył, po czym wykonał to samo z rękoma ustawionymi na prawo i lewo. Zatoczył kilka kręgów w powietrzu, z których każdy był mniejszy od poprzedniego, a na koniec szybko podniósł obie kończyny do góry. Wystrzelił z nich promień idący idealnie w górę w niebo, poleciał bardzo wysoko, aż znikł wszystkim z oczu.

Następnie Kapi spojrzał w dół, jego oczy zabłysły. Położył pięść na drugiej pięści. Potem wyjął tą dolną i przeniósł wyżej na tą drugą. Tak powtarzał tą czynność, aż nie mógł dalej wyciągnąć ręki. Wtedy nakreślił w powietrzu coś na kształt góry. Spojrzał się świecącymi na ciemno-zielono oczami na Haleba. W tym momencie z jego narządu wzroku wystrzeliły dwa promienie, które złączyły się w jeden. Z każdą chwilą coraz bardziej przyśpieszały, okrążając tarczę pochłaniającą magię. Po pięciu okrążeniach, gdy wiązki osiągnęły prędkość światła momentalnie zapadły się w ziemię. Przez chwilę nic się nie działo, jednak było to złudne, gdyż pod ziemią w miejscu, gdzie kończyła się strefa wpływów pola Haleba, magia zadziałała. Każda cząstka ziemi i innych materiałów znajdujących się w tamtym miejscu zaczęła się wydłużać i dzielić. Dało to znakomity efekt. Górne warstwy ziemi zaczęły się bardzo szybko unosić, choć na nie konkretnie nie działała żadna magia. Moje zaklęcie skupiło się tylko na obszarze pod Halebem, specjalnie zostało tak zrobione, aby zewnętrzny obwód koła wysunął się nad środek, aby uniemożliwić konstruktowi ucieczkę. Cząsteczki mnożyły się w olbrzymim tempie i wynosiły czubek tak powstałej wierzy wysoko w powietrze. Z każdą sekundą było ich coraz więcej, a zatem prędkość wyższych warstw wieży wzrastała. W kilka sekund osiągnęła egzosferę. Po czym weszła w przestrzeń kosmiczną, a tam czekało wcześniej przygotowane zaklęcie, które nie miało zadziałać na Halbeba, ale na przestrzeń i stworzyć zakrzywienie czasoprzestrzeni w odpowiednim momencie. Tuż przed pochłonięciem zaklęcia przez tarczę, uruchomiło się ono i na mniej niż sekundę zagięło czasoprzestrzeń, tak że Konstrukt znalazł się w pobliżu pewnej tajemniczej czarnej dziury. Pędził w jej stronę z olbrzymią prędkością, przyciągany przez jej grawitację. Wtedy( jeśli nie wyssał mocy z sześcianu) uruchomiła się instrukcja obsługi. Było to urządzenie chroniące przed śmiercią, w warunkach panujących w miejscu do, którego miał trafić Haleb, po przekroczeniu tej specjalnej czarnej dziury. Miał kilka sekund na uruchomienie mechanizmu, przez przyciśnięcie czerwonego przycisku (instrukcja była dostosowana do tego, że konstrukt nie miał oczu). Jeśli Haleb zdążył nacisnąć, to był bezpieczny, jeśli nie, ciśnienie w czarnej dziurze po prostu go zmiażdży, a potem będzie jeszcze gorzej. Kapi miał zamiar po walce jak najszybciej wrócić po nieszczęśnika, gdyż posłanie go tam było koniecznością, a powrót z miejsca po drugiej stronie jest niemożliwy bez niezbędnej wiedzy i doświadczenia oraz sprzętu. (Tak dla wyjaśnienia, jakby to co zrobiłem było niejasne, otóż tarcza Haleba nie pochłonęła mojego zaklęcia, gdyż działało ono poza zasięgiem pola, na cząsteczki ziemi znajdujące się pod konstruktem. Te w tarczy nigdy nie uległy przemianom, jednak te pod spodem mnożąc się podnosiły to co było nad nimi, czyli Haleba i ziemię w obrębie tarczy. Tym sposobem został On wypchnięty)

Teraz można było już korzystać z magii i wszystkiego, czego Haleb uniemożliwiał. Zmieniało to sytuację.

Kapi szybko wyjął z kieszeni małą torebkę, na której napisane było "galaretka

- wystarczy dodać powietrza" i uchwycił ją telekinezą. Następnie otworzył i tak szybko jak mógł przesuną nad całą areną. W woreczka wypadało po kilka ziarenek świecącej na żółto substancji, która znikała w trakcie lotu, by kilka chwil później cały obszar od ziemi do 1,5 m nad nią pokrył się momentalnie cytrynową galaretką, więżąc wszystko w środku. Przysmaki zaczęły wyrastać w dużej odległości od Zegarmistrza, jednak za chwilę i On znajdzie się w żelowym uścisku. Tymczasem miotacz wiedzy nieskończonej namierzył już cel i rozpoczął ostrzał pociskami "wyłączającymi" kogoś na chwilę.

Kapi zaś obserwował wszystko dokładnie dookoła, gdyż oczywistym było, że jego przeciwnik nie tylko nie zostanie powstrzymany przez jakieś tam promienie, ale że jak można było podejrzewać, wszystko to przewidział i bawi się z magiem. No cóż, ale tak to jest, gdy Twój oponent jest tak doświadczony i silny. Pomimo ogromnego wysiłku, jaki wkładał Kapi w pojedynek, był szczęśliwy, że dane mu było zawalczyć z tak znamienitą osobistością jak Zegarmistrz.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Wybrzuszenie i prawie że gejzer wytworzony z ziemi. Pomysł dobry, skoro magia jest pochłaniana, to dowalmy czymś niemagicznym. Zegarmistrz w dychy pogratulował pomysłu, ale też uśmiechnął się, wszak jego plan został wykonany w pełni. I wszystko działało jak w zegarze. Dość już Czasu poszło na nakręcanie Zegara, teraz pora na jego uruchomienie.

Haleb uniósł się w górę, owszem, lecz nim osiągnął stateczną wysokość, Tarcza wybuchł. Oślepiające światło i dość spora fala uderzeniowa. Energia która rozbiła Haleba i ponownie trafiła do Miecza. Gdy blask zniknął na arenie nie było śladu ni po Tarczy ni po Halebie, jedyne co dało się zobaczyć to Miecz, tym razem trochę zmieniony z wyglądu i Zegarmistrz który stał za nim, tak, by księga strzelająca promieniami była w jednej linii z nim i Mieczem.

- Gratuluję pomysłu, ale nie przewidziałeś jednego, skoro można odbić czar raz, można i wiele razy.

Każdy promień konsekwentnie uderzał w Miecz i każdy, po kolejnym wycelowaniu, zostawał wystrzelony w powietrze niczym kolorowy fajerwerk. Gdyby Kapi takowym oberwał, z pewnością rozbolała by go głowa. Ale czas się kończył, pociski nie były aż tak silne jak powinny być, na dłuższą metę mogły wywołać tylko migrenę. Sam Zegarmistrz powoli tracił Czas, a to mogło się skończyć dużym problemem. I wtedy z nieba zaczęła spadać galareta.

Najpierw małe kawałki a potem olbrzymie galaretowate bloki, jedne lekkie inne zgniatające pozostałości lodowej wieży Zegarmistrza. Chcieć nie chcieć, trzeba było coś z nimi zrobić.

- Kos Kor Zux - tym razem jego działania były poważne. Rzadko kiedy używał formuł którymi zamierzał się posłużyć. I nie lubiła tego robić. Tupnął mocno nogą i na ziemi przed nim pojawiły się 4 kręgi. Każdy inny, zarówno runami wybitymi wewnątrz kręgu jak i kolorem którym lekko emanował. Zegarmistrz posypał trochę niebieskiego proszku z kieszeni na jeden z kręgów i w chwili zetknięcia się z kręgiem proszek spowodował wyrośnięcie wielkich roślinnych macek które uderzały we wszystko co starało się zbliżyć do Zegarmistrza. Ten sam proszek posypany w inny krąg stworzył w kręgu wiele różnych kryształów, kolorowych niczym tęcza, o różnych kształtach i rozmiarach. Trzeci krąg stworzył niezbyt długą rurkę, szeroką na 4 centymetry a wysoką na 100 takowych. Wylatywał z niej błękitny dym, który szybko rozpuszczał się w powietrzu. Ostatni zaś krąg nie reagował na proszek.

Teraz trzeba było przygotować ofensywę. Siadając pod wielką macką która go chwoniła, chwycił kilka wybranych kryształów i wbił je przed sobą w ziemię. Wykonał nad nimi kilka ruchów po czym złożył dłonie tak, jakby chciał nimi naśladować aparat. Kciuk do wskazującego, obie dłonie zetknięte palcami dawały prostokąt przez który teraz spojrzał. I tak przygotowany obrócił dłonie w kierunku Kapiego.

Bez żadnego ostrzeżenia powietrze wokół Kapiego rozkwitło setką wybuchów. Jedne bliżej inne dalej ciała. W niecałe pół sekundy niebo rozkwitło niezwykle zabójczymi fajerwerkami. Magia którą Zegarmistrz nasączał powietrze już od dłuższego czasu, teraz kontrolowana mogła dać ujście gigantycznej zebranej w niej mocy. Wątpił czy Kapi wyjdzie tym razem bez szwanku z tych wybuchów. Młody mag wszak nie użył swojej tarczy, zaś ilość wybuchów i nagłość z jaką się pojawiły nie dawała zbytnio Czasu na wzięcie oddechu, a co dopiero użycie skomplikowanej magi defensywnej. A to dopiero początek, wszak Zegarmistrz zmuszał okolicę, w której przez palce widział przeciwnika, do ciągłych eksplozji, raz za razem.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Kapi stał na swojej popękanej platformie i obserwował co się działo. Tarcza Haleba wybuchła i coś się stało z mieczem Zegarmistrza. Wtedy w jego kierunku popędziły promienie z jego własnej książki. W myślach rozkazał zaprzestać ostrzału, a sam znów pochylił platformę. Wiedział, że nie wytrzyma ona za długo.

Każde trafienie owocowało kolejnym pęknięciem, które teraz łączyły się niczym pajęcza sieć. Pewne fragmenty platformy odłupywały się. Zostało jeszcze tylko kilka pocisków, ale niestety jeden z nich przebił płytę, która rozpadła się z dźwiękiem tłuczonego szkła i znikła w powietrzu. Kapi spadając uniknął pozostałych trzech promieni i wylądował na galaretce, która zamortyzowała upadek.

Przez chwile tak siedział ,po czym podniósł się. W tym momencie zauważył Zegarmistrza, który patrzył na niego. Później wszystko stało się świetliste. Ogłuszające wybuchy przedarły ciszę panującą na arenie, eksplozje wstrząsnęły galaretką. Kapi ujrzał tylko łunę światła. Zegarmistrz miał rację, nie było sposobu na uchronienie się od pierwszych wybuchów, a w takowych nie da się swobodnie czarować. Jednak na szczęście Kapi posiadał dwie rzeczy : Pierwszą z nich była jedna z mikstur płynących w jego ciele, która powiększała refleks do maksimum, które nie uszkadzało organizmu. Drugą był jego płaszcz z kapturem, który oprócz funkcji ozdobno-dekoracyjnych stanowił również barierę ochronną przed magią. Zwykle był nieprzydatny, gdyż wystarczyło go odsunąć i już Kapi był wystawiony na ciosy poza tym nie chronił od samej siły ciosu. (Tak jak z mieczem - zbroja może ochronić przed przecięciem czegoś, ale tylko lekko amortyzuje samą siłę uderzenia, która niejednokrotnie odrzuca przeciwnika w tył.) Teraz jednak sytuacja była inna. Mag stał na galaretce i to ona przez zmianę swojego kształtu amortyzowała znaczną większość siły uderzeniowej.

Gdy nastąpiły pierwsze wybuchy Kapi, dzięki zwiększonemu refleksowi padł szybko na ziemię, zakrywając się cały płaszczem. Oczywiście nic nie jest tak szybkie, żeby uchronić przed wybuchem z zaskoczenia, dlatego magowi mocno poparzyła się głowa i to co nie zdążyło być zakryte, jednak w chwili dotarcia sygnału bólu do mózgu, postać już dawno padła na ziemię.

Zegarmistrz nie mógł widzieć manewru Kapiego, gdyż cała przestrzeń usiana była wybuchami, a one dość mocno świecą. Teraz więc mag miał czas, aby zastanowić się co zrobić. Kilka sekund wystarczyło. Ewidentnie niedomagała jego obrona, skupił się na ataku pozostawiając minimalne ilości energii na defensywę. Było to generalnie dziwne zjawisko, gdyż z natury wolał się bronić niż atakować. Przyszła pora by zmienić proporcję wydatków energii z ofensywy na obronę.

Sekwencja czarów, które chciał teraz wykonać, ćwiczył już od kilkunastu lat. Było to jedno z nielicznych zaklęć, które zwykle wychodziło, tak jak się tego chciało. Jednak zanim rozpocząłby inkantację, musiał pozbyć się wybuchów nad nim eksplodujących.

Korzystając z względnie bezpiecznego położenia w którym się znajdował, wypił kilka mikstur. Teraz mógł rozpocząć działania.

-Magico Magneto- wypowiedział mag, tworząc na swojej części areny kilka magicznych magnesów. Przyciągnęły one magiczną energię Zegarmistrza uniemożliwiając wybuchy nade mną. W prawdzie nie będą one działać wiecznie i zaraz ich moc się wyczerpie, ale mi tylko tyle wystarczało do zrealizowania moich planów.

Zwykle gdy ktoś wspomaga swoje zaklęcia krwią i takimi rzeczami, są one potężniejsze. Kapi nigdy sam się nie kaleczył (chyba, że w ostateczności), jednak gdy ktoś zadał mu rany mógł to wykorzystać. W prawdzie była to magia irracjonalna, a zatem raz to działało ,a raz nie, ale spróbować nigdy nie zaszkodzi.

Mag rozpoczął wykonywać ruchy przypominające taniec. Każde pociągnięcie ręką, czy nogą było zgrane ze sobą i płynne. Przy całym wykonywaniu tego nie ustawał wypowiadać jakiś dziwnych formuł magicznych. W pewnym momencie zaczął w powietrzu rysować palcem rozmaite runy magiczne, które po zakończeniu rozświetlały się, każda inną barwą. Tak stworzył w okół siebie okrąg z nich, a na koniec przyłożył palec łącząc punkt, w którym zaczął z końcem linii. Cały znak został wykonany jednym bardzo długim pociągnięciem. Teraz Kapi uniósł obie ręce do góry, a wraz z nimi powędrował okrąg. Uniósł się na ok 50m nad ziemie. Następnie mag zaczął się obracać w okół własnej osi. Zmienił się na chwilę w kulę, z której odrywały się cząsteczki energii magicznej padając na ziemię dookoła. W miejscach, gdzie to nastąpiło podłoże zaczęło się świecić. (Cząsteczki przeniknęły przez warstwę galaretki). Następnie nie tracąc czasu Kapi wykonał kilka zamaszystych ruchów rękoma tworząc długie na 3m linie z energii. Każda rozszerzała się na środku, by zwężać się ku końcom. Emanowały zielonym światłem. Kapi zakręcił rękoma pod kątem i tak oto owe twory zaczęły wirować w powietrzu, pod kątem ok 45 stopni w stosunku do płaszczyzny podłoża. Następnie mag skierował swój wzrok na książki strzelające promieniami. Zaczęły się one kręcić o wiele szybciej. Finalnie tworząc kulę niebieskiej energii. Kapi wyciągną w jej stronę rękę i umieścił ją pod runami, przesuwając dłonią po nieboskłonie. Wykonał kilka płynnych ruchów rękoma, zbierając powietrze i nasączając je magią. Wyrzucił je do przodu, gdzie się rozpłynęło. Oczy Kapiego zapłonęły i oburącz stworzył kolejne runy wokół siebie. Tym razem weszły one w ziemie i zaczęły krążyć. Każda również emanowała innym światłem. Na koniec Kapi rozłożył ramiona i z jego tułowia wystrzeliły liczne magiczne twory przypominające trybiki i części. Zaczęły układać się w kilkaset mechaniczno-magicznych urządzeń.

Teraz rozpoczęło się prawdziwe działanie czarów. Runy, które wzleciały zaczęły się obracać, a pomiędzy nimi pojawiła się świetlista błona. Z jej wnętrza emanowała jasność. Runy oddalały się od siebie, rozciągając przejście. W pewnym momencie z głębi portalu wysunęła się olbrzymia łapa. Miała zielony kolor, całą pokrywały specjalne, twarde, nachylone, nachodzące na siebie łuski. Z przodu wystawały olbrzymie pazury, które bez najmniejszego problemu kruszą skały. Po jej budowie widać było, że jej właściciel jest umięśniony. Za kończyną wysunęła się druga, a pomiędzy nimi wyłoniła się głowa. Cała również pokryta została łuskami. Miała ostre rysy, choć wyglądała majestatycznie. Zęby wyglądały na bardzo ostre, a szczęki mogły spokojnie przegryźć zbroje, czy skały. Smok wychodził powoli z portalu. Chwilę potem ukazały się jego potężne skrzydła. Posiadały błonę jak u nietoperza, tylko całe były najeżone kolcami i zabezpieczone łuskami, poza tym ich rozmiary przytłaczały. Tułów robił olbrzymie wrażenie. Zewsząd chroniły go olbrzymie płyty zbudowane ze zrogowaciałych łusek. Nie nosiły na osobie żadnych śladów uszkodzeń, choć reszta ciała pokryta była bliznami. Cały smok miał olbrzymie rozmiary. Liczył sobie 100m długości (licząc ogon i szyję) 10m wysokości (gdy wyprostował łapy i uniósł szyje) oraz 5m szerokości (nie licząc skrzydeł). Jego ogon cały również był pokryty łuskami, z których wystawały kolce. Po bokach wyrastała ostra płyta łuskowa, nadając właściwości sieczne. Był to mój znajomy zielony smok - Zargaroth. Nie był on podwładnym Kapiego. Został on stworzony z połączenia magii irracjonalnej z rasą smoczą. Dla niego okazuje się mu szacunek, przez proszenie go o pomoc, czuje się wtedy wywyższony. Nigdy nie obróci się przeciw temu, kogo już dobrze zna i uważa za podwładnego. Zagaroth na szczęście znał Kapiego, a mag jest jedną z nielicznych osób, które miało to szczęście dostać się do Jego królestwa w wymiarze irracjonalnym. Użytkownik już nawiązał myślowy dialo z potężnym kompanem. Największym plusem smoka po swojej stronie jest to, że te stworzenia są zarazem magiczne, jak i posiadają olbrzymią odporność na cudze czary. Zagaroth wzbił się w powietrze i kołował nad areną.

W miejscach, gdzie zaświeciła się ziemia zaczęły wyrastać liczne smukłe, stalowe słupy. Przypominały wyglądem architekturę tolkienowskich Elfów. Kolumienki miały wysokość ok 1,2m, wystawały zatem częściowo ponad galaretkę, a na ich szczycie unosiły się różnobarwne, ale symetryczne kryształy, kształtem przypominające rąb obrócony w okół własnej osi. Pokrywały większość obszaru areny. Jeden z nich zaświecił się na czerwono i wysłał promienie w skupiska energii magicznej Zegarmistrza, znajdujące się przy magnesach. Zapłonęły one światłem i zapadły się w sobie, po czym wygasły. Był to bowiem promień dezintegrujący magię.

Z magicznych części zaś powstało wiele dział magicznych. Wszystkie stały za Kapim. Te bliżej niego były kalibru 88mm, a dalsze 5,5 cala. Wszystkie stały na obrotowych platformach, obudowanych ścianami zawierającymi runy.

Na koniec kula, która kiedyś była książkami rozświetliła się, jak reflektor, a jej oślepiające światło spadło wprost na Zegarmistrza. Kapi nie miał zamiaru teraz atakować. Wyczerpał zbyt dużo energii na stworzenie tego, żeby mógł sobie pozwolić na ofensywę bez uszczuplania swojej wydolności bitewnej. Czekał teraz i regenerował siły.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Kiedy walczysz z magiem nie powinieneś pytać o to jaką magią walczy. On sam to pokaże.

Nie powinieneś pytać czy jest przywoływaczem. On sam to pokaże.

To o co powinieneś zapytać, to po co mu biżuteria.

- Cieszy mnie fakt że tak szybko się uczysz. I też radującym jest to iż w końcu bije od ciebie powaga godna maga. Tak, w trakcie tego pojedynku dojrzałeś magu - Zegarmistrz z uśmiechem obserwował jak jego przeciwnik powstrzymuje jego magię a potem stawia istną armadę dział i armatek. Tak, to był iście wspaniały widok. Nie wspominając o tej pięknej istocie którą przyzwał, a którą, ze smutkiem, Zegarmistrz planował zlikwidować.

- Smoki są wspaniałe, w ich żyłach od zarania dziejów płynie magia. Prawie całe wzmacniają magię. Smocze oczy, język, krew, nawet skóra właściwa czy kły. Tylko łuski. Tak, łuski, to one są odporne na magię. Pokrywają prawie że całe ciało smoka, jedyne miejsce którego nie pokrywają to jego wnętrze. I tam planuję atakować.

Zegarmistrz uniósł dłoń i wycelował otwartą dłonią w kluczącego smoka. Smoki jak każde inne istoty oddychały. Jak Zegarmistrz i Kapi, tak i wielka bestia miała teraz w ciele dość sporo magii Zegarmistrza. Niebieski dym który rozpłynął się w powietrzu jakiś czas temu nie był tylko ozdobą. Tak jak i ozdobą nie był kryształ który Zegarmistrz wyciągnął z kieszeni i przez który spojrzał na smoka.

Dla postronnych niewiele dało by się zobaczyć. Ale stare zaklęcia działały. Jeśli posiadasz fragment skrystalizowanego ciała konstrukta, możesz patrząc przez nie, zobaczyć czy ten gdzieś się nie ukrył. I teraz Zegarmistrz obserwował jak Haleb rozrastał się we wnętrzu gigantycznego gada, rozrywając jego płuca, żołądek i inne narządy wewnętrzne. Ta technika miała początkowo być ostatecznością którą miał Oberwać Kapi, a że była jednorazowa to niestety przyszło mu przeznaczyć ją na upierdliwe stworzenie które mogło stać się potencjalnym zagrożeniem.

Teraz trzeba było skupić się na Kapim. I ku temu miał idealny plan, lecz trzeba było go szybko przygotować.

- Miecz, młot i włócznia.

Na te słowa konstrukt przekształcił się w jednoręczny młot bojowy połączony cienkim lecz bardzo wytrzymałym łańcuchem z 120 centymetrową włócznią.

- Ren Gho Pid Cro! - na te słowa wbił włócznie w ziemię a cała arena pokryła się świetlistą pajęczyną. Środkiem tej pajęczyny było miejsce gdzie włócznia wbiła się w ziemię. Sam Zegarmistrz stanął pomiędzy Kapim a włócznią, trzymając broń za sam łańcuszek i kręcąc młynki młotkiem. Gdyby ktoś się przyjrzał to na końcu sieci widział by litery i cyfry. Te miały odegrać rolę w późniejszym czasie, teraz trzeba było tylko wyczekać na odpowiedni moment.

- Fizyczny manifest, metal G7 - na te słowa Zegarmistrz uderzył młotem. Tyle tylko że młot nigdzie nie poleciał. Całość wyglądała tak, jak gdyby młot uderzył w niewidzialną szklaną ścianę, wszak tam gdzie trafił rozeszły się liczne pęknięcia zaś pod samym Kapi z ziemi wyrosła masa żelaznych kolców. Bez ostrzeżenia i dość szybko. Różnica polegała na tym że Zegarmistrz się uczył. Kapi wcześniej miał czas na reakcję wszak widział akcję. Tym razem kolce wyrosły pod nim co oznaczało że zwyczajnie ich nie widział, wszak jego uwaga albo była skierowana na Zegarmistrza i jego ruchy, albo na cierpiącego właśnie w locie smoka. Tak czy inaczej to Zegarmistrz miał teraz "wyższą rękę".

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

-Bardzo dziękuję za te słowa uznania, płynące z ust tak znamienitego maga. Ja nie chcę nic mówić o Tobie, gdyż boję się, aby Cię czymś nie urazić, gdyż nie wiem jak Cię tytułować, lub jak się do Ciebie zwracać, wiedz jednak, że wszystkie dobre rzeczy, które o Tobie słyszałem są szczerą prawdą. Jestem zaszczycony mogąc z Tobą walczyć.- Powiedział w pełni poważnie Kapi.

Sytuacja byłaby beznadziejna, gdyby nie kilka spraw, których Zegarmistrz nie przewidział albo nie zauważył, zignorował, bądź celowo nie dopuścił do umysłu, gdyż Kapi wiedział, że walczy z jednym z najlepszych magów w historii, więc raczej jego przeciwnik zdawał sobie w pełni sprawę co robi. Jednak jakby nie patrzeć stało się tak:

Kapi z pewnością nie zdążyłby uniknąć kolców, gdyż patrzył na ruchy przeciwnika. Na szczęście po jego stronie była moc galaretki. Tak dobrze przeczytałeś galaretki, ta niepozorna substancja uratowała Kapiemu skórę i tym razem. Gdy kolce wyrosły z ziemi nie od razu osiągnęły maga, który stał na warstwie galaretki. Zanim szpikulce dotarły do celu, przedzierając się przez cytrynową przestrzeń, już w ich stronę pędziły liczne promienie z kryształów obronnych. Gdy wiązki dezintegrujące dotarły do celu, podzieliły kolce na poszczególne cząsteczki magiczne, po czym unicestwiły je. Tak oto zagrożenie przestało istnieć, zanim zdążyło cokolwiek zrobić Kapiemu.

Następnie Kapi, całkowicie zgadzał się z tym, że smoki oddychają i potrzebują swojego wnętrza do życia. Dla każdego z tych stworzeń taki atak z pewnością okazałby się śmiertelny, jednak w tym wypadku był jeszcze jeden czynnik. Zargaroth nie był w pełni smokiem. Jak napisałem wcześniej, powstał z połączenia rasy smoczej z magią irracjonalną, biorąc z każdej z tych sił wszystko co najlepsze. Magia potrafi żyć bez płuc, czy innych narządów, magia potrafi zmieniać formę. Gdy tylko Zargaroth poczuł rozrywanie narządów, szybko skoncentrował magię będącą w nim i rozłączył się na dwie części. Stał się wtedy niematerialny, więc Haleb wypadł z niego. Po tym szybko połączył się znowu. Jednak nie było to takie kolorowe, jak można by się spodziewać. Zargaroth przeżył, jednak to że nie umarł nie powodowało, że nie odczuwał bólu, a tym bardziej, że nie słabł od ataków. Jego wnętrze było spustoszone. Smok irracjonalny żył, jednak został chwilowo pozbawiony możliwości skutecznego ataku, musiał zregenerować siły i narządy. Jak wiadomo smoki szybko to robią, jednak uszkodzenia były potężne. Zargaroth przeleciał ciężkimi ruchami bliżej Kapiego, jednak dalej unosił się wysoko nad ziemią. Zatem Zegarmistrz wykonał swój plan, wyłączył z walki, przynajmniej na razie tego przeciwnika.

Kolejną sprawą było to, że portal z którego wyszedł Zargaroth nie zamknął się. Z jego wnętrza dobywał się w dalszym ciągu potężny ryk. W pewnym momencie wyłoniła się z niego łapa, później głowa i reszta ciała kolejnego smoka. Ten nie był już tak duży, oraz niezwykły jak Zargaroth, ponieważ nie połączył się z magią. Jednak smok jest smokiem, prawda? Nowy stwór był mniejszy oraz czerwony, choć dalej budził respekt swoją potęgą. Wzleciał w powietrze i zaczął krążyć przy Zargarocie.

Kapiego nurtowała jedna sprawa: jak Zegarmistrz widział irracjonalnego smoka, skoro został oświetlony potężnym światłem z jego magicznej kuli, ale pewnie rzucił jakieś zaklęcie, aby przyzwyczaić oczy.

Przyszedł czas na uzupełnienie luk w obronie. Kapi wysunął obie ręce przed siebie, rozszerzył je , po czym machnął nimi w dół. W tym momencie z kryształów na słupkach wysunęły się ich lustrzane odbicia z magicznej energii. Zaczęły się kręcić i zapadły się pod ziemię. Mag zatoczył półkole ręką, od prawej do lewej. Nad nim pojawiło się wiele świecących punktów. Jego oczy zapłonęły, po czym wysłały promień, który rozszczepił się i dotarł do każdego z punktów. Kapi zamachnął się obiema rękami, po czym wykonał obrót. Wszystkie punkty uniosły się i rozproszyły wchodząc w ziemię bądź wzlatując w powietrze, po czym zanikły.

Kapi następnie wyskoczył w górę, wznosząc prawą rękę. Za wszystkimi działami wyrósł duży, wysoki na 5m zielony kryształ. Do jego czubku zaczęły dochodzić różnokolorowe linie wychodzące z powietrza. Były cienkie i falowały. Dół kryształu zaczął się rozświetlać.

Teraz trzeba było coś zrobić ze znakami na ziemi. Kapi wyciągnął z kieszeni gumkę rozmiaru 2m x 1m x 0.5m. Wysłał w jej stronę magiczny promień nasączając ją magią. Za pomocą lewitacji uniósł ją i wytarł wszystkie litery, cyfry i znaki. Dla pewności wyrwał ziemię, na której się one przed chwilą znajdowały, zwinął ją w kule, po czym, wchłonął ją kryształ. Dziury wypchał galaretką.

Kapi uniósł obie ręce jednocześnie do góry i w odległości 10m od niego wyrosły dwa czarne obeliski pokryte zielonymi runami. Mag opuścił obie kończyny i za nim wyrósł kolejny, większy kamień przypominający tamte wyglądem, choć większy. Pomiędzy poszczególnymi runami powstały ledwo widoczne zielone linie falujące w powietrzu, a nad centralnym obeliskiem rozświetliła się magiczna kula energii, która przybierała kształt rombu, obróconego w okół własnej osi.

Kapi w dalszym ciągu zbierał siły, gdyż zbudowanie tego wszystkiego kosztowało znaczną część energii, a nie warto wykorzystywać jej na bezsensowne słabe ataki. Na koniec wypił tylko jedną ze swoich mikstur wzmacniających i jedną inną, która była przezroczysta.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zaczynało robić się całkiem ciekawie. Zegarmistrz zmarnował jednego ze swoich asów wszak istota którą chciał zniszczyć dalej żyła. Może nie była nienaruszona, ale nie była też wyeliminowana co oznaczało iż dalej stanowi zagrożenie. Do tego jego przeciwnik w końcu spoważniał i zaczął wykorzystywać co tylko się dało. To też go cieszyło, wszak im więcej siły tym wspanialsze efekty. A za tymi szła zaś nauka i wiedza.

Wszystkie tryby powoli wskakiwały na swoje miejsca. Wszystko szło niczym po żyłkach marionetkarza. A jego przeciwnik zdawał się powoli rozumieć na czyjej scenie stoi. Choć popełniał wiele błędów to jednak miał Czas by się na nich uczyć. O ile nauka nie zejdzie na "co cię nie zabiję to cię udziwni".

- Lubisz zabawy, to pobawmy się. Wiesz już, że magię pierwotną można skoncentrować. Wiesz, że można ją rozproszyć, można zniszczyć. Jesteś też świadom, iż magia to tylko narzędzie i jej wygląd dowolnie można zmieniać i przekształcać. Mniemając po twym "koledze" rozumiesz też, iż magia potrafi zarówno odbierać życie, jak i je dawać. To dość sporo jak na młodzika. Uczysz się, analizujesz i wykorzystujesz nabytą wiedzę. Tak walczą magowie. Mogę cię nauczyć jeszcze tylko jednej rzeczy. Bądź uważny, ta lekcja może dać ci wiele niezwyklej wiedzy.

Wyrysował dwa znaki w powietrzu. I Miecz i Haleb znikli w rozbłysku światła. Szybko tupnął w ziemię i zanim promienie go dosięgły, wokół niego ponownie wyrosła kryształowa ściana. Tym razem jej powierzchnia była całkowicie lustrzana, lecz nie było to zwykle lustro. Gdyby ktoś podszedł do tego lustra i puknął palcem w odbicie osoby na trybunach, to nie tylko odbicie by ucierpiało ale też i osoba w którą się puknęło. Jeśli Kapi trafi przypadkiem w swoje odbicie, zrozumie sentencję "Mnie boli bardziej niż ciebie".

Zegarmistrz wyciągnął z kieszeni mała talię kart. Kucnął we wcześniej narysowanym kręgu. Zamierzał pokazać Kapiemu ostatnią sztukę magi pierwotnej. Lecz do tego potrzebował czasu i skupienia. I to też otrzymał. Nasączył magią kryształy, zamykając samego siebie w więzieniu. Czas płynął tu o wiele wolniej, zamieniając sekundy w minuty, a minuty w godziny. W ten sposób jeśli jego przeciwnik choć zmarnuje choć minutę na zastanowienie się skąd zaatakować, to Zegarmistrz zyska godzinę na opracowanie magii. A nie zamierzał marnować ani sekundy z przedłużonego Czasu.

Dobry mag przygotowuje się do walki. Jeśli może, tworzy potrzebne przedmioty przed walką, by nie musieć marnować na to energii w trakcie pojedynku. Wystawił przed siebie obie dłonie i zaczął rysować znaki w powietrzu, te zaś po zapaleniu się jadowitym błękitem opadały wpisując się w krąg. Znak po znaku, Zegarmistrz tworzył swój zegar.

Zapomniał jak dawno temu musiał używać tak potężnej magii. Wszak nigdy nie trafił na kogoś, kogo szanował by na tyle, by pokazać na co go stać. A teraz czuł radość. Dawno nie bawił się tak dobrze. Jeśli po tym co zrobi przegra, to przynajmniej nie będzie niczego żałował.

- Magia może ranić, może i leczyć. Może przesuwać i może unieruchamiać. Może też zmieniać coś w coś. I tego już widzowie doświadczyli. A teraz pokażę, że magia nie tylko przemienia i niszczy, ale też tworzy.

Szybkim ruchem potasował karty i wyciągnął 3 pierwsze. Uśmiechnął się widząc co takiego mu dał los. Nie mógł wyciągnąć konkretnych kart, prawo zaklęcia na to nie pozwalało. Ale to co wyciągnął już dawało spore możliwości.

- Pax Multiply, Pax Kuro Hat, Pax Mirror - Zegarmistrz uniósł dłoń a w niej trzy karty. Magia którą zebrał w kręgu rozbłysła. Oplotła go swoim ciepłem, swą potęgą upiła. Oto nieskończona siła magi, którą kształtuje umysł.

Na zewnątrz minęło 30 sekund kiedy lustrzana powłoka rozprysła ostrymi odłamkami na wszystkie strony przy wtórze dymu i światła. Kiedy dym opadł a światło osłabło oczom wszystkich ukazał się dość dziwny widok. Na arenie bowiem miast Zegarmistrza był wyrysowany krąg palący się kolorowym ogniem i 5 czarnych cylindrów ponumerowanych od 1 do 5.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 2 weeks later...

Kapi nie miał zamiaru marnować ani sekundy. Jednak aby w pełni z kimś walczyć, należy dać mu swobodę działania. Nawet jeśli w tej sytuacji było to pewnie najgorszym z możliwych posunięć, to mag czekał na to co zrobi Zegamistrz, który otrzymał dodatkowy czas. Może kosztować to Kapiego wygraną, ale nie przejmował się tym. Nie liczył, że zdobędzie laury z tak zacnym przeciwnikiem, więc chociaż zobaczy pełnie jego mocy, by wiedzieć do czego dążyć. Oczywiście to wszystko nie przeszkadzało Kapiemu starać się jak może i planować swoje ruchy.

Gdy ściana wybuchła, a odłamki poleciały w kierunku odzianej w zielony płaszcz postaci, użytkownik wyciągną rękę i wystawił ją do przodu. Spowodowało to ruch jednej z latających dookoła łukowatych form energii, która zagroziła drogę pociskom. Gdy wszystkie się wbiły, Kapi odsunął rękę, a latająca łukowata gruba linia wróciła do krążenia w okół bastionu maga.

W między czasie korzystając z braku przeszkód z portalu wyłonił się kolejny smok, podobny jak kropla wody do drugiego smoka, tylko różniący się kolorem. Również poleciał on do Zargarotha i tak już trzy bestie krążyły w przestworzach.

Środkowy, największy z obelisków rozszczepił się na cztery części, a do jego wnętrza wleciała energia. Powoli skalne boki zaczęły się przybliżać do siebie.

Wielki zielony kryształ rozświetlał się coraz bardziej.

Nie widać było Zegarmistrza, więc ciężko mówić o jakimś na prawdę skutecznym ataku. Widocznie w pojedynku nastał okres spokoju, który od czasu do czasu był burzony rozmaitymi atakami. Kapi lekko wysunął obie ręce i raz to je przybliżał, a raz oddalał od siebie.

-Kor ka kir, Marenaus nos tror for replicunseun dos planesakas tur reunvers.

Z jego dłoni wystrzelił promień , który przeleciał nad krąg Zegarmistrza, okrążył go kilkakrotnie, po czym zniknął w małym wybuchu.

Kapi skierował swoje ręce pod siebie i skoczył. Z ziemi wyrósł żelazny krąg z wystającymi ostrymi siedmioma słupami po bokach. Każdy z nich zaginał się do przodu, w kierunku środka. Od każdego biegły linie kolorowego światła, które skupiały się w miejscu tuż przy Kapim.

Mag stanął w rozkroku i wykonał kilka ruchów rękoma. Powstały dwa pionowe okręgi z żółto białego światła. Każdy z nich miał jeden wielki symbol słońca, lub księżyca na środku i kilka mniejszych symetrycznie po bokach.

Kapi unosił się w powietrzu pomiędzy okręgami światła. Ostatnie co chciał sprawdzić, było to, jak zachowuje się ogień okręgu.

Zatoczył kilka ruchów rękoma i nad tworem Zegarmistrza pojawiły się chmury. Kłębiły się coraz bardziej i bardziej, aż spadła pierwsza kropla deszczu. Magiczna energia zebrała całą wodę i ukierunkowała ją, aby spadła w grubych słupach na palące się rejony okręgu Zegarmistrza.

Kapi był niezwykle tym wszystkim zaciekawiony i z niecierpliwością czekał na to co przyniesie niedaleka przyszłość.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zegarmistrz widział co się dzieje. Wbrew pozorom wnętrze cylindrów było niczym weneckie szkło, sam zaś Zegarmistrz siedział teraz, a właściwie klęczał, pod jednym z cylindrów. Sięgnął do leżących przed nim kart. Wyciągnął kolejne trzy, zostawiając pozostałe 34 karty na swoim miejscu. Tym razem się nie uśmiechał, widocznie los postanowił dać mu prztyczka. No ale trzeba było działać.

- Pax Eris, Pax Jar, Pax Null.

Po wypowiedzeniu kolejnych słów wezwania pod cylindrami pojawiły się kolejne twory. Czas działał na korzyść Zegarmistrza, im dłużej Kappi będzie się ociągał tym więcej kart jego przeciwnik wyciągnie i tym mocniej się ufortyfikuje. Same cylindry były już swojego rodzaju twierdzą, można było je niszczyć tylko po 1 na raz, co oczywiście nie przeszkadzało by zaatakować wszystkie, jeden po drugim. Lecz wtedy trzeba się mierzyć tym co jest pod nimi. A to mogło być już zabójcze. Zaś sama przestrzeń w cylindrach była jakby innym wymiarem. Przebicie cylindra mieczem nie przebijało tego co jest w cylindrze, tak samo zalanie cylindra nie powodowało dostania się wody do środka czy też próba wypchnięcia cylindra z miejsca gdzie leżał kończyła się aktywacją jego zawartości. Pierwsza użyta Karta trochę go odświeżyła, pozwoliła wyrównać oddech. To karta lecząca, lecz tylko fizycznie, nie odnawiała ona magii. Druga i trzecia pozostawały tajemnicą ukrytą pod jednym z cylindrów.

Tymczasem akcje Kapiego nie doczekały się odzewu. Zarówno dla niego jak i dla widowni, 5 cylindrów mieniło się nieskazitelną czernią. Nawet gdy ten wezwał chmury które ugasiły ogień wokół cylindrów nic się nie stało. Widownia w ciszy wyczekiwała na nagły krok jednego z magów.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- No cóż w takim wypadku, to ja zrobię ten krok- pomyślał Kapi. Czas i korzyści z niego płynące są dość względne, jednak jego przeciwnik samą nazwą pokazywał swoją dominację na tym polu. Rozsądne było zatem szybkie działanie

Przyszedł czas zakończenia spokoju. Być może to co się stanie będzie największym błędem jaki zdarzyło się Kapiemu popełnić, jednak zdecydował się na drastyczniejsze kroki. Przyszła pora na bawienie się w dziecko lubiące rozwalać różne rzeczy.

Z portalu wyszedł kolejny smok, znowu podobny i w innym kolorze i dołączył do stada.

Kapi uniósł prawą rękę, w oku niego coś lekko wybuchło osłaniając ciało chmurą jasno-żółtego pyłu. Po chwili na drobinki podziałała magia i uformowały kulę. Mag opuścił wtedy dłoń i skierował ją na pierwszy cylinder, przesunął rękę i kolejno wskazał na drugi, trzeci, czwarty, a w końcu na piąty.

Kula uformowała się w k6 i zaczęła rzucać liczby. Przestawiły się one następująco: 4, 5, 4, 2, 5, 4, 5, 4, 6, 2, 5, 3, 4, 5, 3, 3, 4, 3, 3, 3, 3, 4, 1

a zatem kolejność w ostrzale cylindrów wyglądała tak: 4, 5, 2, 3, 1. I w dokładnie tej kolejności odpaliły działa 88mm. Każdy z cylindrów zasłużył sobie na zbombardowanie z pełnej baterii takich armat. Po kolei każde działo oddawało po jednym strzale w tym samym czasie, po czym ładowało się, przekręcało w stronę następnego celu i wystrzeliwało ponownie.

Powietrze rozdarł huk wybuchów i widać wyraźnie było smugi, oraz magiczne pociski wystrzeliwane z luf. W miejscach gdzie stały cylindry wzbiły się tumany kurzu. Nastąpiła seria błysków i wybuchów.

W końcu po kilku sekundach działa umilkły, a Kapi w pełnej koncentracji i przygotowaniu obserwował co wyjdzie z tych cylindrów. Wydawało mu się, że jest gotów, zaraz miało się okazać, czy miał rację.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 3 weeks later...

Pierwsza salwa i pierwszy cylinder.
Pociski przebiły cylinder numer 4 dosłownie rozrywając jego zawartość. Przez chwilę można było dostrzec tam sylwetkę mężczyzny która rozprysła się na setki kawałków. Lecz to nie zatrzymało dział.
Z miarowym stukiem przeładowały, obróciły się i wystrzeliły kolejną salwę.
Tym razem kule trafiły w wielką 5 wyszyta na kolejnym cylindrze. Lecz ku zdziwieniu wszystkich pociski nie rozerwały cylindra. W chwili kontaktu z magicznym tworem ten wybuchł zaś resztę cylindrów otoczyła lekka różowa poświata. Sfera Null - tarcza która może ochraniać wiele obiektów, lecz tylko pierwszy który oberwie nie odniesie obrażań, gdyż po jednym ataku tarcza znika.
Lecz i tym twory Kapiego się nie przejęły. Kolejne sekundy i kolejne pociski. Już tylko 3 cylindry stały przed magiem. Kolejna seria uderzyła w numer 2 - lecz ten chroniony zaklęciem pozostawał niewzruszony.
Zatem działka wybrały kolejny cel a był nim cylinder z numerem 3. I kiedy kule do niego doleciały, zastąpił atak. Z powodu dużej ilości dymu nie można było zbytnio zauważyć co tam się stało, lecz Zegarmistrz uśmiechając się wiedział doskonale co znaczą wybuchy i okrzyki zaskoczenia. Mechanizm był prosty. Niszcząc cylinder uruchamiało się kartę która była pod nim ukryta. A pociski właśnie zniszczyły ten cylinder pod którym była wyjątkowo złośliwa karta.
Kapi widział jak pociski wpadają w dym. I jak po chwili wracają, każdy w działo które go wystrzeliło. Dźwięk wybuchów rozdarł powietrze uderzając w uszy maga. Topiony metal, pozgniatane pancerze - pociski wróciły, lecz ich siła była o wiele większa niż początkowo. To moc karty Mirror - zbiera ona atak przeciwnika, wzmacnia go a potem odbija do prawowitego właściciela. I to przerwało ostrzał.
Zegarmistrz dalej się uśmiechał, gdy cylinder skrywał jego osobę, lecz przez chwilę naprawę martwił się, że działka go przenicują, a i teraz nie przestawał się martwić, wszak  nawet przy dobrym szczęściu Kapi miał już 50% na trafienie go. Trzeba było coś z tym zrobić.
Szybkim ruchem wyciągnął 3 kolejne karty. Przeciętna ręka, choć i taką mógł coś zdziałać. To co wyciągnął nie pozwalało mu co prawda na silny kontratak, ale chociaż na uprzykrzenie życia przeciwnikowi. Jako że cylindry nie mogły mieścić więcej jak jedno zaklęcie na raz, trzeba było zagrać "w otwarte karty".
-Pax Ametix, Pax Arrow, Pax Maze!
Na te słowa nad jednym z cylindrów wykwitła niczym róża wielka strzała. W jednej chwili zwykła, w drugiej pokryta ametystowym kryształem. Prędkość z jaką wystrzeliła w Kierunku Kapiego wywołała falę uderzeniową która rozerwała grunt na linii lotu. Lecz sama strzała nie trafiła celu. Wybuchając przed Kapim rozświetliła i oślepiła chwilowo każdego kto akurat na nią patrzył. I Ametyst się rozrósł. Gigantyczne ściany z półprzezroczystego kryształu. Ametystowy labirynt. Cała arena w mgnieniu oka stała się ametystowa pułapką.
- Przeklęci na wieki i wieczności skazani - dał się słyszeć głos każdemu kto był w pobliżu - i tako więzienie tak i nagrobek. Niechaj Ametystowa trumna zamknie swe wieko, a ci wewnątrz niej niechaj przeklęci będą na wieczność.
I tak zarówno Kapi, jak i Zegarmistrz zostali zamknięci w labiryncie bez wyjścia. O ścianach które opierały się magii wszelakiej, nawet tej irracjonalnej czy tej Zegarmistrza. Każde uszkodzenie ściany powodowało, iż ta sama się naprawiała. Nawet silne ataki były naprawiane tak szybko, że nie było widać ubytku w murach. Całość zaś zasilana była energią w niej zamkniętych, Kapiego i Zegarmistrza. Im dłużej się tu przebywało tym bardziej się słabło. Żadna magia nie pozwalała stąd wyjść. Teleportacja działała tylko w obrębie labiryntu, Czary Czasu zawodziły, te Przestrzeni nie odpowiadały na polecenia, więzienie idealne w którym konały całe armie.
Ale Zegarmistrz miał przewagę. Tak długo jak cylindry nie zostaną zniszczone, tak długo był bezpieczny, choć unieruchomiony. A do Czasu aż Kapi nie odnajdzie cylindrów i nie wyciągnie z nich Zegarmistrza, będzie błąkał się i męczył. Teraz Czas dosłownie był po stronie Zegarmistrza.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Kapi w jednej chwili zmienił kompletnie swoje położenie. Usłyszał głos o jakimś byciu przeklętym. Nie lubił klątw i takich dziwnych sytuacji. Trzeba było coś szybko wymyślić, gdyż to zaklęcie sprawiało ewidentny problem. Jakby tego było mało Kapi kilka chwil wcześniej chciał dla swojej ochrony rzucić pewien czar, co mu się udało, który teraz sprawiał problem.

Otóż mag stworzył w tajemnicy swoją kopię, którą umieścił w miejscu poprzedniego pobytu. Sam uczynił się niewidzialnym i przeniósł się na lewą stronę areny. Było to dobre, gdyż potencjalny pocisk uderzał w małą zbieraninę energii magicznej, a nie w samego użytkownika. Jednak teraz oznaczało to oddzielenie Kapiego od wszystkich jego tworów i bastionu obronnego.

Cała arena zmieniła się w ten labirynt. Oczywiste więc było, że gdzieś tam musi być twierdza, którą Kapi wyczarował, musiał się do niej szybko dostać inaczej zmuszony zostałby do odtwarzania tych struktur raz jeszcze, a w wysysającym moc labiryncie nie była to kolorowa wizja.

Trzeba było osiągnąć dwa cele: po pierwsze odnaleźć swoje magiczne twory, a po drugie Zegarmistrza. Kapi jednak od razu poczuł wszechogarniającą aurę wysysania mocy. Wiedział ,że za długo tak siedząc biernie nie pociągnie. Trzeba było działać zdecydowanie.

Kapi rozłożył swe ramiona, a jego ciało zaczęło rozpływać się w powietrzu, jako zielona świecąca mgiełka.

Jego materialna powłoka rozproszyła się rozbijając na cząsteczki. Kapi wypełniał teraz całą przestrzeń sobą i wprowadził reakcję dyfuzji w całym labiryncie. Jego części wędrowały coraz dalej rozciągając się i kopiując w razie potrzeby. Każda leciała w inne przejście i tak jak gaz wypełniała całą dostępną przestrzeń. System miał wadę – Nie dość , że Kapi czarował osłabiając się to jeszcze zmieniał się teoretycznie w wiele punktów, w prawdzie połączonych jedną wolą i rozumem, ale powodowało to tak czy siak szybszy upływ mocy.

Mimo wad i osłabienia metoda musiała zadziałać. Mag dowiedział się, gdzie jest bastion i Zegarmistrz. Kapi zanotował w magicznej mapie wytworzonej w mózgu położenie najważniejszych punktów labiryntu, a zwłaszcza drogi pomiędzy nim, a Zegarmistrzem. Tak szybko jak mógł z powrotem wrócił do swojej postaci, znacznie osłabiony, w miejscu, gdzie stały jego twory magiczne.

Kryształy dezintegrujące magie pracowały na pełnych obrotach, jednak ich promienie nic nie dawały przeciw cały czas odnawiającym się ścianom więzienia. Mimo silnych osłon magicznych 88-mki Kapiego wyglądały jak roztopiony ser, przez zaklęcie ochronne Zegarmistrza. Żal było patrzeć na tą prześliczną kiedyś baterię w tak opłakanym stanie. Było jednak pocieszenie. Większość arsenału magicznego bastionu jeszcze stała. Przecież magiczne pojedynki mają to do siebie, że niszczą, zatem trzeba było się pogodzić ze stratami. Kapi miał w dalszym ciągu potężne zaplecze, które zamierzał wykorzystać. Pojedynek zmieniał się w co raz poważniejszy. Czysta zabawa ustąpiła miejsca lękowi i chęci przeżycia. Nie na to był nastawiony mag, lecz trzeba było się dostosować do warunków narzuconych przez przeciwnika.

Stał teraz przy swoich dziełach. Wszystkich, oprócz sojuszników. Smoki szybowały nad areną i brały udział w walce, a zatem labirynt pochłonął także i je. Kapi wysłał wiadomość do Zargarotha, aby przybył pod cylindry oponenta. Smok nie odzyskał w pełni sił po ataku Haleba, ale znaczną większość tak. Labirynt działał też na niego, lecz smoki mają naturalną odporność przed czarami, co efektywnie spowalniało reakcję wysysania energii.  Mapa stworzona w umyśle maga, również została przesłana smokowi.

Teraz należało się zregenerować, zwłaszcza po wyczerpującej przemianie w coś na kształt gazu. Kapi wchłoną rzeczy najmniej przydatne, które traciły moc. Pochłonął swoją magiczną kopie, czarne obeliski (które miały służyć do stworzenia czegoś w rodzaju golema. Teraz nieprzydatnego, gdyż on zawierał w sobie energię życiową, która zaraz zostałaby wchłonięta przez labirynt), i resztki dział 88mm (zawsze coś).

Poczuł się znacznie lepiej, gdy strumień magii wniknął w jego ciało. Kapi przykrył się tak jak tylko umiał swoim płaszczem, który chronił przed magicznym oddziaływaniem. Wysysanie energii było czymś w tym rodzaju, dlatego peleryna, choć nie zakrywała szczelnie całego ciała, ograniczała w sposób drastyczny spadek mocy. Kapi wiedział ,że portal do świata smoków, był teraz dla nich śmiertelną pułapką i wchodząc w niego skazywały się na tkwienie w tym więzieniu. Lepiej było go więc wchłonąć, skoro i tak w drugą stronę nie mógł zadziałać. Mag zrobił to więc i zyskał kolejne pokłady energii.

W tym czasie Zegarmistrz pewnie już dobrał kary i część z nich zagrał, ale ze względu na sporą odległość od zagrożenia Kapi nie myślał teraz o tym. Skupił w sobie część energii. Im szybciej dostanie się do oponenta tym lepiej. Najszybszy był oczywiście teleport. Tego zaklęcia użył Kapi. Uniósł prawą rękę nad głowę i przeniósł się oraz prawie wszystko co stworzył obok cylindrów Zegarmistrza.

Wykorzystał do tego energię, którą pochłonął w trakcie teleportacji, z wszędzie leżącej galaretki, wcześniej wyczarowanej. Tak oto cały bastion (pomijając wchłonięte rzeczy) znalazł się w zamierzonym miejscu. Ale czy na pewno cały? Nie, jedna, jedyna rzecz została. Zielony kryształ, który rozświetlał się dalej stał na swoim miejscu., obok niego, wbudowany w ziemię leżał żelazny krąg.

Czas najwyższy przejść do działania.  W końcu pojedynek musi trwać. Zanim to jednak nastąpi Kapi wyjął ze swojego płaszcza kamerę, którą zawsze nosił przy sobie. Przesyłała ona sygnał niezależnie od wszystkiego na arenę, tak aby każdy mógł zobaczyć pojedynek, nawet jeśli toczy się w innym wymiarze.

Zostały dwa cylindry i mnóstwo dział. Poprzednio strzelały  88mm. Bardzo dobre armaty przeciw-pancerne. To one zostały zniszczone. Kapi nie był taki głupi i nie uruchamiał potężniejszych. Te stały nienaruszone , gotowe by niszczyć i druzgotać lepiej niż ich poprzedniczki. Oto do walki miała wejść duma artylerii. Działa 5,5 cala. Wielkie rury na potężnych kołach, zdolne do zasypywania wroga ogromną ilością pocisków. Wspomagane magią, słabnącą w prawdzie, ale i bez niej zdolne były przebić większość istniejących na świecie rzeczy. Obudowane w pola siłowe, zabezpieczające przed uszkodzeniami (nie tak skuteczne jednak, jak można by było się spodziewać, gdyż kontr zaklęcie defensywne Zegarmistrza ostatnio przebiło je i roztopiło 88-ki ). 2/3 z pośród 5,5 calówek zostało schowanych za ścianą labiryntu, aby nie ulec zniszczeniu w tajemniczych okolicznościach magii mego oponenta. 1/3 tych potężnych armat powinna wystarczyć do rozbicia cylindrów.

Na polu bitwy pozostały cylindry oznakowane numerami 1 i 2.  Działa zyskały cel.  Kapi wskazał  na ten drugi. Poprzednio oparł się, gdyż posiadał tarczę, teraz może ulegnie. Działa przekręciły się powoli, nachyliły lufy, po czym powietrze rozdarł huk wielu wystrzałów. Magicznie wspomagane pociski pędziły w kierunku celu, nieubłaganie i szybko. Już następował proces ładowania kolejnych pocisków, przeciw temu co wyłoni się z głębin rozbitego cylindra, lub na ostrzał ostatniego z nich. Kapi okryty swym płaszczem czekał na to, co się stanie i jakież to pułapki przyszykował mu jego oponent. Patrząc jednak na obecną sytuację, czuł się w miarę pewnie. Pomimo tego miał się na baczności, wiedział, iż nie należy lekceważyć przeciwnika, a zwłaszcza takiego, z jakim miał do czynienia. Ten doświadczony mag zdolny był w jednym ruchu zniweczyć wszystkie plany Kapiego, dlatego trzeba było wspiąć się na wyżyny możliwości, aby przeżyć w tej labiryntowej pułapce.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 4 weeks later...

Widząc co się dzieje pociągnął kolejne karty. I widząc ich zawartość uśmiechnął się smutno.

- Więc taki będzie koniec? No dobrze, niechaj i tak będzie.

Karty które trzymał mogły okazać się śmiertelnie groźne, lecz tylko kiedy jego inne twory były by w "grze". A takowych nie miał, Zegarmistrz z uśmiechem wystawił dłoń ku niebu, w niej zaś trzy karty które mogły lecz nie dały mu zwycięstwa. Musiał ich użyć, chciał nie chciał, takie wszak były zasady paktu. A odstępstwa były karane srogo.

- Pax Nova, Pax Rebel, Pax Dust - wyszeptał.

Karty jak uprzednio rozbłysły i wyzwoliły uwięzione w nich twory.

Wpierw Wokół Cylindrów rozbłysł ogień który zatrzymał pierwsza salwę. Potem Oba cylindry wybuchły ukazując Zegarmistrza pod numerem 2 a dziwny gliniany gar pod numerem 1. Na końcu zaś sam Zegarmistrz rozbłysł mocnym blaskiem, zaś wprawne oko mogło zobaczyć wiele cieniutkich lini które wystrzeliły od niego w kierunku smoków, lecz nigdy do nich nie dolatując, wszak trafiały w kryształowe ściany labiryntu i tam były wchłaniane. Kilka promieni uderzyło w działa za Kapim, wpierw je wyłączając, potem zaś wywołało u nich wzmożone "rdzewienie" przez co te rozpadły się w proch.

I wtedy ściany zaczęły pękać, fragmenty kryształów wielkości dorosłego kuca spadały na tych, którzy znajdowali się poniżej. Zegarmistrz zaś wstał i strzepał niewidzialny kurz z ramienia. Lekko się przy tym chwiał, może przez długie siedzenie w kucki a może przez zmęczenie.

- Ten rozbłysk to kiepska możliwość. Ogień pochłonął pociski, lecz tylko pierwszą salwę, gdybyś strzelał dalej pewnie bym oberwał mocniej. Cylindry pękły bo zaklęcie które użyłem wymagało ode mnie poświęcenia jakiegoś magicznego tworu. Zaś ostatni rozbłysk i promienie które wyłączyły twoje działa to nic innego jak wiązka mojej energii nasączona potężnym zaklęciem wywołującym korozję w "każdym tworze przyzwanym a niebędącym z tego świata".

Jeden z większych fragmentów sufitu upadł między nimi, przez co Kapi mógł teraz podziwiać odbicie Zegarmistrza zniekształcone przez liczne "soczewki".

- Nauczyłem cię wszystkiego co potrafię młody magu, mam nadzieje że kiedyś przekażesz tą wiedzę komuś innemu. Mam nadzieję iż nie będziesz miał mi za złe kiedy nazwę cię Przyjacielem, wszak nigdy nie spotkałem kogoś o tak wspaniałym umyśle. Mój Czas w tym pojedynku dobiegł końca, moje zaklęcia mają swoją cenę, zaś teraz muszę jedną z nich zapłacić.

Gdyby ktoś przyjrzał się Zegarmistrzowi, zauważyłby, że jego stopy były przykute do ziemi identycznymi kryształami z których zbudowany był labirynt. Zaś kryształy te powoli lecz nieubłaganie się rozrastały, pokrywając coraz większą część ciała Zegarmistrza.

- Labirynt pochłaniał moją i twoją energię, samo zaś użycie tego tworu karane jest uwięzieniem w jego ścianach na wieki. Gdybym cię pokonał, mielibyśmy remis, oboje zaklęci w Ametyst. Lecz nie mogłeś wiedzieć, że będąc pod cylindrami wyczerpałem prawie cała swoją energię, w momencie kiedy jeszcze poświeciłem jej resztki na zaklęcie niszczące, labirynt w sekundę wyrwał ze mnie i tą drobną ilość. I to wyzwoliło warunek "walczycie tak długo aż nie zostanie z was tylko jeden z magią w sobie". I tym kimś jesteś ty. Nie rób smutnej miny tylko, moje karty to o wiele słabsze kopie oryginalnych zaklęć, nie będę uwięziony na wieki, lecz tylko na jakieś 50, no może 80 lat. Wpadaj czasem, choć ostrzegam, że towarzystwo ze mnie będzie raczej ... drętwe.

I mówił to z uśmiechem, z nutką żalu że mógł rozegrać to lepiej i z radością, że udało mu się osiągnąć tak wiele. Pochylił się w głębokim ukłonie, oddając hołd zwycięzcy, gdy rozbłysł fioletowym światłem po raz ostatni. Gdy blask przeminął, na miejscu Zegarmistrza stała kula o średnicy dwóch metrów, kryształowo przejrzysta, z uśmiechniętym Zegarmistrzem pochylonym w geście poddanym a jednak uśmiechniętym. Osiągnął wszystko czego potrzebował. Zaś teraz miał Czas. Kapi zaś mógł dostrzec iż przed samą kulą leży koperta.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 2 weeks later...

Kapi spodziewał się na prawdę wielu rzeczy, które zamierzały go zniszczyć, ale na pewno nie rozbicia labiryntu. Patrzył, jak kryształ kruszeje i rozbija się, wtedy dobiegł go głos, jego przeciwnika, wsłuchał się dokładnie w treść, zapomniał o całym świecie poza nią. Głęboko zastanawiał się nad znaczeniem wszystkich słów. Gdy oprzytomniał labiryntu już prawie nie było, a Zegarmistrza wchłaniał jego twór. Kapi chciał jakoś pomóc, ale wiedział, iż nic nie można zrobić, bez wyrządzenia większej krzywdy oponentowi, niż kilkadziesiąt lat w kuli. 

 

W umyśle cały czas majaczyło słowo "przyjaciel", przed chwilą walczył prawie że na śmierć i życie, z kimś, kto teraz nazwał go przyjacielem. Kapi nigdy nie odrzucał niczyjej przyjaźni, a już na pewno nie tak zacnej i potężnej osoby, która zdradziła mu wiele tajników. Dlatego aż wzdrygnął się na myśl, gdyby miał mieć to za złe Zegarmistrzowi. Uważał to za nie tylko nic złego, ale ręcz za zaszczyt.

 

Cieszył się z odbytego pojedynku, myślał że zakończy się on inaczej,a na pewno, że nie tak szybko. Był trochę tym wszystkim skołowany, czy uważał się za zwycięzcę, jak nazwał go jego oponent? W pewnym sensie tak, lecz nie w tym najbardziej oczywistym. Zwycięstwo Kapiego polegało na zdobyciu ogromnej ilości wiedzy i doświadczenia, a także wytrzymaniu do końca pojedynku, jednak nie uważał się za zwycięzce faktycznego. Znał swego przeciwnika i wiedział, że tak na prawdę wszystko mogło potoczyć się inaczej. W każdej chwili mógł również przegrać, a walka została zakończona wchłonięciem oponenta przez  Jego własny czar.

 

Kapi patrzył bezradnie, jak jego dawny przeciwnik, a teraz przyjaciel zapada się w kulę. Poprzysiągł sobie, że będzie odwiedzać Zegarmistrza, aby umilić mu ten długi pobyt w tym wątpliwej jakości kurorcie. Choć tak będzie się mógł odwdzięczyć za wszystko, co Ten dla niego zrobił. Postanowił zabrać kulę do wieży swego przyjaciela, w której sam mieszkał, gdzie Zegarmistrz mógłby w spokoju przeczekać te lata niewoli i obudzić się w ciepłej atmosferze, a nie na arenie poprzecinanej bruzdami po potężnych czarach. 

 

Kapi był osłabiony walką, trzeba było posprzątać wszystko. Najpierw wchłonął swe wszystkie zaklęcia, a potem otworzył portal, przez który smoki wróciły z powrotem do siebie. Teoretycznie użytkownik, który stoi na placu boju, jako ten, który przetrwał powinien coś powiedzieć, jednak Kapi nie uważał się ani za zwycięzcę ,ani za osobę godną ostatniej przemowy. Stać go było tylko na jedno słowo, które jednak wyrażało bardzo dużo.

 

-Dziękuję.- Powiedział krótko, choć emocje, które dało się odczuć w tym słowie dałoby się rozpisać na wiele zdań. Uznał to za najodpowiedniejszą formę oddania czci swemu przyjacielowi, a także za swój obowiązek.

 

Tymczasem jednak zobaczył, iż otrzymał pewien list. Cóż to by było, gdyby go nie otworzył. Podniósł powoli z ziemi kopertę, rozdarł ją delikatnie, tak aby jak najmniej uszkodzić materiał, po czym wyjął jej zawartość i starał się odczytać.

 

Znalazł tam kartkę oraz dwie karty.Jedna ozdobiona była trzema balonikami, zaś druga dwoma wskazówkami zegara, ta zawierała również jakąś energię magiczną. Kapi zaczął czytać wiadomość, jej treść przedstawiała się następująco:

 

"Dane mi było widzieć koleje czasu, dlategoż też przygotowałem tę małą kopertę. Te dwie karty to moje nagrody dla Ciebie. Pierwsza to symbol, iż szanuję Cię ponad innych magów, niechaj będzie też znakiem, iż pomocy wszelakiej Ci udzielę, o ile będę w stanie. Druga zaś to cząstka mojej woli. Użyj jej z zaklęciem "Pax Irni", a wyzwolisz z niej ułamek mojej wiedzy, przez co zrozumiesz, jak kontrolować swoją magię płynniej.

 

Raz jeszcze dziękuję Ci za pojedynek i raz jeszcze gratuluję zwycięstwa. Oby nasze ścieżki się jeszcze kiedyś skrzyżowały i niechaj Luna oświetla Ci drogę Nocą.

 

Carpe Noctem.

 

Zegarmistrz"

 

Kapi odsunął kartkę od twarzy spojrzał na kulę, w której był Zegarmistrz, a potem rzekł:

- Też Ci  zawsze pomogę... przyjacielu.- Po czym wyjął z kieszeni swego płaszcza mały zielono-żółty kamień pokryty runami. Dostał wspaniały dar, nietaktem byłoby nie odwdzięczyć się. Wrzucił ten kamień do środka kuli. Była to specjalna magiczna runa, tworząca portal do miejsca, gdzie żyją smoki, mogąca przenieść je w miejsce użycia kamienia. Nie wymagał on mocy i gwarantował przyjazne nastawienie smoków. Być może kiedyś przyda się to Zegarmistrzowi. 

Kapi skłonił się na zakończenie pojedynku, dziękując gospodarzom areny i widowni, po czym udał się do wyjścia. Miał dużo pracy, w końcu to, iż jego wiedza nie pozwalała na wydobycie Zegarmistrza z więzienia, nie oznaczało, iż nie ma na to sposobu, aby wyciągnąć Go bez szwanku, miał zamiar przeszukać wszystko co znajdzie, aby znaleźć rozwiązanie...

Edytowano przez kapi
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Gość
Temat jest zablokowany i nie można w nim pisać.
×
×
  • Utwórz nowe...