Skocz do zawartości

[Pojedynek] [C] Jan Pieczarek vs Jonah


Recommended Posts

Zawieszona nad zdobionym płaskorzeźbami i klejnotami podłożem, ciężka, kamienna płyta spoczywała na grubych i mocnych łańcuchach, trzymanych z drugiej strony przez wielkie, kamienne smoki. Każdy z nich, znajdował się w innym rogu areny. Z pyska każdego kamiennego stwora wydobywał się czarny dym. Jak to możliwe? Ano w ten sposób, że głowa każdego smoka była w rzeczywistości magicznym zniczem. Ich światło dodawało arenie aury tajemniczości i specyficznego klimatu, który z całą pewnością poczują wojownicy, którzy już za chwilę zmierzą się w kolejnym magicznym pojedynku.

 

Napis, znajdujący się na płycie, głosił sentencję, zapisaną w starożytnym języku. W wolnym tłumaczeniu, oznaczał on „Tylko prawdziwe serce przetrwa wichry wojny”. Interesujące.

 

 

twilight_to_battle_by_doublewbrothers-d6

 

 

Jan Pieczarek, zwany “Mężczyzną”, jest kimś, kogo chyba nikt nie chciałby spotkać w nocy, o północy. Ten wysoki, umięśniony i brodaty jegomość, posiada zdolność kopiowania form, co pozwala mu przybierać formę każdej istoty, której dotknie. Magia schowka z kolei, pozwala mu trzymać w osobistej przestrzeni przedmioty. Wisienką na torcie jego nadzwyczajnych zdolności jest magia przenoszenia między światami. Przeciwnikiem tego dążącego do doskonałości, poszukiwacza Męskości, będzie zaprawiony w bojach Jonah – chłopiec niewysoki, potrafiący stapiać się z cieniem, poruszać się bezszelestnie niczym doskonały myśliwy, tajniki różnorakich trucizn ma w małym palcu, zaś narzędzia łotrzyków same tańczą mu w dłoniach. Ten oto wychowanek ulicy, posiadający niesamowity instynkt przetrwania, będzie miał twardy orzech do zgryzienia.

 

Ten pojedynek jest ograniczony tylko zasadami sekcji Epic i wolą walki jego uczestników. Pokażcie na co was stać i nie szczędźcie swych mocy! Sprawcie, by ta batalia na długo utkwiła w pamięci publiczności!

 

Udanego pojedynku!

Edytowano przez Hoffman
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jonah wkroczył na arenę dość szybkim krokiem.

Trochę zdziwiony, bowiem jego szefostwo w ostatniej chwili zawiadomiło go, że nie jeden a dwa pojedynki będzie musiał rozegrać.

Oraz że zakłady bukmacherskie idą pod niebiosa.

 

Kiedy znalazł się na arenie, szybko rozpoczął lustrowanie okolicy. Twarde podłożę, kamienna płyta, mało cieni.

Można by rzec, że wszystko tutaj było przeciw niemu. Dlatego też nie zamierzał siedzieć jak kaczka do momentu aż jego przeciwnik go odstrzeli.

Na początek potrzebował cieni, dużo cieni.

- Wodo, która dajesz życie a która umiesz też je odebrać, usłysz mnie - nałożył pierścień z symbolem płatka śniegu. I tak szybko jak tylko mógł, otoczył dłoń jedną wielką bańką wody.

A kiedy bańka miała odpowiednie, wedle jego potrzeb, rozmiary, ukradł z kilku zniczy płomień.

Nie tylko spowodowało to przerwanie płynności światła na arenie tworząc wiele długich cieni, lecz dodatkowo woda na jego dłoni zamieniła się na bańkę wypełnioną gęstym dymem.

I kiedy bańka pękła, dym z niej uwolniony wzmocnił wielokrotnie cienie stworzone wcześniej.

Teraz Jonah mógł walczyć o wiele skuteczniej.

Nałożył kaptur który zakrył jego biała czuprynę i literalnie zniknął w cieniach areny, czekając na swojego przeciwnika.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Mężczyzna pchnął skrzydła wrót oddzielających go od areny. Bez najmniejszego skrzypnięcia wrota rozwarły się. Swym twardym, wyćwiczonym na wędrówkach w każdych możliwych warunkach, krokiem wkroczył na arenę i zlustrował miejsce, w którym przyszło mu walczyć.

Ta arena była godna wielkiej, wiekopomnej walki. Skrzące się od klejnotów podłoże wyglądało co prawda słabowicie, szczególnie z podatnymi na zniszczenie płaskorzeźbami, lecz nie raz widział, jak potężna magia chroniła takie dzieła przed potężnymi atakami, zdolnymi zmieść z powierzchni ziemi duży oddział. A ta masywna płyta podtrzymywana przez smoki... nie wątpił, że w ferworze walki z pewnością stanie się bronią dla jednej z stron. Druga będzie musiała zadowolić się grubymi łańcuchami, które trzymały ją w powietrzu.

Lecz co to było? Czyżby ktoś chciał mu sprawić afront? Przecież to mają oglądać ludzie! Normalni, którzy nie mają sokolego wzroku! A ktoś nie przypilnował, by każdy zakamarek areny był należycie oświetlony!

Lecz nauczony tygodniami spędzonymi w ciemnościach, w poszukiwaniu mężczyzny zdolnego widzieć w ciemnościach nauczyły go, że zawsze należy mieć przy sobie jakieś źródło światła. Jeśli nie dla siebie, to dla innych. Więc chcąc zapewnić widzom należyte oświetlenie, sięgnął do swojego schowka, wyszukując kryształ wypełniony magiczną mocą.

-Hang. Lumis - powiedział cicho, a gdy kryształ zaczął świecić niczym słońce, wyrzucił go w górę.

Kryształ zawisł tuż pod płytą, oświetlając praktycznie każdy zakamarek areny.

Ale przeciwnik nie atakował. To było dziwne. Choć wytłumaczenie było proste - może jeszcze nie wyszedł. Skrzyżował ręce na piersi i zaczął oczekiwać na otwarcie się wrót.

Dopiero po chwili takiego stania zwrócił uwagę, że wrota są otwarte. Może nie całkowicie, ale człowiek zmieściłby się między skrzydłami.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Rozbłysk światła był wysoce niewygodną rzeczy.

A raczej byłby, gdyby nie wszędobylska mniej lub bardziej magiczna para.

Jonah nie wychodził z jej kłębów, wolał nie wdawać się w bezpośrednią walkę z kimś, o kim nic nie wiedział.

Co gorsza, nie wiedzieć czemu, jego umiejętność nie działała na przeciwnika.

- Bestio, co drzemiesz w oczekiwaniu na pełnię, usłysz mnie - cicho szeptał zaklęcie, nie chcąc zwrócił uwagi przeciwnika.

Pozwolił by pierścień bestii odrobinkę przebudował jego kościec, dając mu iście kocią zwinność.

Wyciągnął z kieszeni metalowy dysk wielkości sporej monety. Bardzo płaski, srebrny i niezwykle lekki. Rzucił go przed siebie a ten rozprysł się w parze na setkę podobnych.

Każdy upadł gdzieś bezgłośnie, przyklejając się do powierzchni na którą padł. W ten sposób scena zaczynała być gotowa.

Szybko zaczął rozrzucać kolejne zabawki, kulki, kwadraty, wszystko to co przygotował do poprzedniego pojedynku a czego nie zdążył użyć.

Cel wbrew pozorom był prosty, utrzymać maskaradę i kupić czas.

Sięgnął po ostatnią kulkę, nałożył też opaskę która zasłaniała jedno oko. Teraz, gdy widział wyraźnie swojego przeciwnika, nie mógł zmarnować okazji. Cisnął mu pod nogi kulkę, która wybuchła gazem.

Mieszanka środka halucynogennego z dodatkiem trucizny wywołującej zawroty głowy. To powinno nie tylko zwrócić uwagę przeciwnika ale też odpowiednio go "ukierunkować".

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Czemu był taki pewny siebie? Każdy wojownik wie, że przeciwnikowi należy się największy szacunek, a w myślach, przynajmniej do momentu zwycięstwa, ma być on przeciwnikiem równym bogowi. Oj, nie jeden mężczyzna dał się pokonać tylko przez pewność siebie, dając przeciwnikowi możliwość do ataku.

A on właśnie dał całe multum możliwości do ataku. Już ten cień na arenie mógł być przystosowaniem pola walki dla swojej korzyści. Każdy by tak zrobił.

Tak, zdecydowanie zapomniał o swojej głównej zasadzie. I poślizgnął się na swojej nieomylności. Jeśli chciał to wygrać musiał zacząć być jak wojownik, a nie jak amator. A bycie amatorem nie było męskie.

I w tym samym momencie usłyszał odgłos toczenia się metalu pomiędzy nogami. Spojrzał tam. Jakaś niewielka kulka upadła właśnie tam i zaczęła wypuszczać biały dym. Jeszcze zanim sięgnął on do jego nosa, poczuł drapiący i otępiający zapach. Szybkim ruchem zatkał nos i zrobił kilka kroków w tył. W ostatniej chwili powstrzymał się przed postawieniem stopy, gdy ujrzał, że chce ją postawić na metalowym krążku. Zresztą jednym z wielu, które leżały na podłożu między nim a punktem, w którym była masa cienia.

Wniosek był prosty. Miał do czynienia z magiem, dla którego cień jest domem, w którym czuje się bezpiecznie. Zrozumiał, dlaczego gdy wstąpił na powierzchnię areny było na niej tyle cienia. Przygotowanie. Takie samo, jak te krążki. Gdyby miały być pułapką, to nie byłoby ich aż tylu. To tylko element przygotowania, by jak najlepiej wykorzystać swoje możliwości.

A on nie był przeciwny walce w cieniu. Miał dziesiątki form, które lepiej lub gorzej nadają się do walki w ciemnościach.

Ale domeną wojowników cienia była także szybkość. Potrzebował więc formy, która prócz zdolności do widzenia w mrokach była szybka.

A któż lepiej pasował do tego opisu niż kot?

-O Jaguarze, panie i boże puszczy, użycz mi mocy swych wojowników, abym i tym razem zwyciężył, tak samo jak z tobą.

Poczuł, jak jego ciało się zmienia. Sylwetka stała się smuklejsza i bardziej zwarta. Nos skrócił się i poczernił, a uszy wydłużyły. Na ich czubkach wyrastały kępki żółtych włosów. Dłonie trochę się skróciły,  a paznokcie wydłużyły się, po chwili przeobrażając się w pazury. A jego ubranie zostało całkowicie zmienione. Teraz jego jedynym odzieniem była skóra jaguara, z łbem nałożonym na głowę niczym hełm.

Lecz nadal nie widział przeciwnika.

Ale czuł go.

-Czuję cię - powiedział i rzucił się do przodu, starannie stawiając nogi, by nie trafić na krążki. Jeszcze w biegu wziął zamach. Przeciwnika ciągle nie widział, ale doskonale słyszał huk jego bijącego serca. 

Teoretycznie ma uderzyć gdy będzie dostatecznie blisko. Teoretycznie.

Ale kontratak się nie powiedzie, od razu mówię. Przynajmniej nie taki polegający na jakimś chwycie i przerzucie. 

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Miał przeciwko sobie weterana, to pewne. Znał kilka osób które umiały tak szybko wyczuć jego trucizny. A jeszcze mnie osób które zdążyły by nie spanikować i nie wsiąść haustu powietrza cofając się.

No nic, trzeba było podejść odrobinkę...

Silne uderzenie tylnych łap kota który nagle wyskoczył z cienia był co najmniej zaskakujący.

Jonahem rzuciło do tyłu jak szmacianą lalką. Odbił się raz od ziemi i upadł z głośnym pac na płytę areny.

Kiedy już przestał po niej sunąć, wziął głęboki wdech i poczuł metaliczny posmak w ustach.

Jego płaszcz nie był tylko kamuflażem ale też wykazywał sporą odporność na ataki fizyczne. I pewnie gdyby nie on, Jonah byłby workiem połamanych kości.

Do tego przeciwnik znikł mu w otaczającej parze.

Tak oto broń Jonaha została wykorzystana przeciw niemu.

Fakt że przeciwnik bezbłędnie trafił, mógł tylko oznaczać że potrafił jakoś wykryć Jonaha i trzeba było szybko wymyślić jak, inaczej zabawa skończy się zanim jeszcze zdąży się zacząć.

Myśl chłopcze, myśl.

Przeciwnik nie mógł go widzieć, w powietrzu jest za dużo magii żeby można było się od tak wzrokiem przebić przez mgłę.

Nie mógł go też wywąchać, inaczej już dawno świrował by od trucizny.

Sam Jonah się nie ruszał, zatem wyczucie drgań też odpada, poza tym, chłopak przemieszczał się nie tylko cicho ale i bardzo lekko, ot nawyk lat spędzonych w złodziejskim fachu, bo już o wzmocnieniu tych cech pierścieniem nie warto wspominać.

Zatem jak ta cholera wymierzyła w niego punktowo?

 

No nic, trzeba było przejść do defensywy inaczej drugie takie uderzenie może mieć niemiłe konsekwencje.

- Metalu, co chronisz pokornych, usłysz mnie! - pierścień z symbolem kuli ozdobionej kolcami. Kiedy nałożył go na palec jego skóra trochę pociemniała, co przy jego naturalnym umaszczeniu było dość specyficzne, bowiem jego skóra z ciemnego brązu przybrała odcień prawie że czarny.

W ten sposób uodpornił swoje ciało, zwiększył masę mięśniową pierścieniem Bestii, przepompował adrenalinę pozwalając by serce coraz mocniej i szybciej biło. A im więcej adrenaliny pompowało, tym mniej bólu czuł młody złodziej.

Lecz to tylko początek dla pierścienia Metalu, gdyż dzięki niemu, zmienił swoje ciało w twardy metal. Liczył że ten wyrośnięty kocur znowu go kopnie, a jeśli to zrobi, poczuje jak to jest kopnąć w grubą stalową płytę.

Zastanawiasz się drogi widzu jak to jest? Uderz z całej siły w ścianę, gwarantuję, zaboli.

Do tego Jonah przyszykował jeszcze jedną zasadzkę.

- Metalowej Bestii Sieci Przeżucie.

To była niespodzianka czekająca na błędny ruch przeciwnika.

Profesjonalista czy też nie, każdy popełnia błędy, Jonah wiedział o tym najlepiej.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Bezgłośnie, na bosych stopach zmienił swoje miejsce. Wiedział, że Jonah z pewnością stamtąd spodziewa się ataku.

No tak, Jonah. A tuż przed wejściem na arenę zastanawiał się, jak nazywa się jego przeciwnik. Zapomnienie usprawiedliwił tym, iż z nim nie walczył, przez co nie poznał go od strony wartej zapamiętania. Imiona ludzi niewartych walki zapominał. Jednak to sobie przypomniał.

To dobrze wróżyło walce.

Powrócił do miejsca, z którego wyrzucił przeciwnika. Jak sądził, to będzie miejsce, z którego atak będzie najmniej przewidywalny. Wskazywała na to ostentacyjna mowa, skierowana do tego miejsca. Ostentacyjna, jak i bez sensowna. Na razie.

 

Wziął rozpęd i wyskoczył z cienia, kierując się na przeciwnika. Przebiegł nisko pochylony dwa szybkie kroki, chcąc zadać szeroki cios dłonią uzbrojoną w szpony.

Lecz będąc o krok od przeciwnika zrozumiał swój błąd. Wystarczyło, by ujrzał twarz, kryjącą się pod kapturem. A raczej jej kolor. Jego słowa nagle nabrały sensu.

Wyskoczył nisko, chcąc dotknąć przeciwnika stopami. Lecz nie chciał atakować. Ten przygotował się do obrony, lecz nie zdążył niczego zrobić. Zanim jego dłonie doleciały do miejsca, w którym go dotknął, on już dawno od niego odskoczył. Uciekł do cienia.

Sam kolor jego skóry niczego nie musiał znaczyć. Ale to, iż wyskok nie obalił nastolatka, potwierdzał jego przypuszczenia - miał do czynienia z magiem, który ponadto może zmieniać materiał, z którego jest wykonany. A teraz był jak metal.

Jeśli w głębi serca miał wątpliwości, czy warto z nim walczyć, to teraz znikły. Móc się zmieniać w metal... to było lepsze, niż zamiana w kamień.

Ale tylko ją miał.

-Golemie, okruchu przedwiecznego obelisku, udziel mi swego błogosławieństwa - powiedział cicho.

Broda, jak i włosy z uszu. Wszystkie włosy na jego ciele odpadły. Skóra przybrała ciemniejszy, lekko grafitową barwę. Pazury wyglądały jakby były z szkła. Prawdą było, że niewiele ustępowały diamentom.

Lecz co z tego, skoro nadal mogły się skruszyć? Schował je i zacisnął dłonie w pięści.

Wybiegł z cienia. Każdy krok był akcentowany przez lekkie skrzypienie i trzeszczenie kamiennej skóry. Lecz na szczęście zachował większość tempa poprzedniego biegu.

Prawa pięść poleciała na spotkanie z twarzą nastolatka. Choć wiedział, że ten jest od niego twardszy, to jednak nie wątpił, że wygra takie starcie - on był większy, a przez to cięższy i silniejszy. Ale nie zapominał, że ten nastolatek nadal nie pokazał mu pełni swych możliwości. Ale i on miał do zaprezentowania wiele ciekawego. Ale to później, gdy przestaną się z sobą patyczkować. 

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Bardziej poczuł niż zobaczył falowanie powietrza koło swojego boku.

W normalnych okolicznościach może uznał by to za przypadek.

Ale to nie były normalne okoliczności i doskonale wiedział co to znaczyło.

Przeciwnik go zaatakował, ale z jakiegoś powodu jego atak był albo nieskuteczny, albo niecelny.

Nic to, Jonah nie zamierzał tracić na to cennego czasu, kiedy tylko wyczuł owe poruszenie, wypluł to co uzbierał w ustach i wyrzucił z kieszeni kilka kolejnych dysków.

Setki o ile nie tysiące, mikroskopijnie cieniutkich nici. Zakryły dość sporą połać podłogi przed nim.

Nie klejące, sam musiał po nich też móc się poruszać, ale za to mówiących mu gdzie jest przeciwnik.

A ten nie próżnował, sądząc po jego ruchach.

Ruchach które teraz Jonah czuł dość dobrze.

Kiedy tylko nadleciał cios, chłopak się uchylił., wypluwając więcej nici.

A raczej odbił, wystawiając do zbliżającej się pięści otwartą dłoń. Pozwolił by siła i prędkość przeciwnika uniosła go i rzuciła.

Po krótkim locie wylądował z gracją godną kota. Lub raczej stawonoga.

Pierścień Bestii pozwalał na przyjęcie aspektu każdego zwierzęcia z robactwem włącznie.

W chwili kiedy dotknął podłożą, pociągnął za spust.

Pod stopami przeciwnika wybuchły 4 miny gazowe. Gaz w nich zawarty miał tylko jeden ce - szczypać i załzawić oczy.

- Ogniu, który rozpalasz nadzieje w sercach, usłysz mnie - szybko nałożył kolejny pierścień i uśmiechnął się od ogarniającego go ciepła.

Miał przeciwnika dosłownie na tacy, specjalnie, że ten pewnie jeszcze nie zauważył nagłej zmiany.

Młody mag chwycił za pęk nici wystającej muz ust niczym parodia spaghetti i zawinął je wokół palca wskazującego.

- Oddech Smoka, Ścieżka Metalu, Uwolnienie!

Jego pięść zapłonęła a chwilę potem ognisty język wystrzelił przed siebie, gnając wprost na Jana.

Spodziewał się że ten uniknie pierwszego ataku, dlatego też wystrzelił kilka kolejnych jęzorów.

Tyle tylko że niezależnie od miejsca w które chciałby odskoczyć Jan, owe pociski gnały wprost na niego, zmieniając kierunek lotu.

Nici Jonaha były niewyczuwalne, lekkie jak powietrze a jednocześnie twarde niczym mithrill.

I to po nich gnały pociski.

Do ramienia i nóg, na których Jonah je przymocował, rozrzucając w kierunku przeciwnika splunięciem swoją sieć.

Puścił swój koniec, nie czekając aż to wszystko doleci. Teraz musiał zająć się obroną.

Położył obie dłonie na ziemi.

- Nasycenie.

Płyta pod jego stopami i w promieniu kilkunastu metrów od niego gwałtownie się nagrzała. Parujące powietrze, w połączeniu z obecną wcześniej parą tworzyła złudzenia optyczne.

Przeciwnik mógł przez to pomylić odległość, ką, słowem, wszystko co tylko wiązało się z optycznym namierzeniem celu.

A dla powstrzymania innych zmysłów, Jonah zaczął rozrzucać więcej dysków, każdy wybuchał inną mieszanką trucizn i toksyn - od wywołujących zawroty głowy po halucynacje czy też gorsze, zabójcze już zatrucia.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

To było bez sensu. Przeciwnik zablokował cios otwartą dłonią, przez co odleciał do tyłu, jednocześnie coś wypluwając. Leciał on przez kilka chwil, lecz jak każda istota musiał wylądować. I stało się to kilka chwil później. A wylądował tak, że Jan poczuł się niczym podczas pobytu w dziczy, gdy obserwował życie insektów.

Tak nie mogli lądować normalni ludzie. Ponadto dlaczego tym razem zdołał się uchronić, skoro wcześniej bez problemu odbił się od niego?

Ale co to miał Jonah w dłoni? Tej, która jeszcze kilka chwil wcześniej była tak kurczowo ściśnięta w pięść.

Cholera. Jakiś detonator.

Cichy trzask, lekki wybuch. Ostry zapach. W ostatniej chwili zdążył zamknąć oczy. Odrobinka dymu zdążyła zmusić jedno oko do puszczenia jednej, jedynej łzy.

 

Cholera, ogień. Mężczyzna uśmiechnął się kącikami ust. Chyba jednak ta forma była dobrym wyborem, niezależnie od metalu przeciwnika.

Przestawił jedną stopę. Na wszelki wypadek chciał móc daleko uciec. Palec poczuł pewien opór. Coś zahaczyło o pazur. I usłyszał - brzdęk przecięcia napiętej struny.

Chłopak powiedział jakąś inkantację. Jęzor ognia. Ścieżka metalu. Czyżby to było to, o czym myślał?

Odskoczył w bok. Opuścił obszar działania dymu. Wszystkie jęzory zmieniły swój kierunek, kierując się na niego. Odczekał chwilę i spróbował uniknąć jednego w ostatniej chwili. Nie zdołał. Źle myślał. Ale mu to nic nie zrobiło - co mogła zrobić iskra skale, zrodzonej z płonącego serca planety?

Zrezygnował z testów i spokojnie poczekał, aż wszystkiej jęzory znikną, rozpadając się na jego kamiennej skórze.

Skierował swe kroki ku młodzikowi, który właśnie zaczął rozrzucać jakieś krążki. Gdy pierwszy rzut dotkną ziemi, wybuchły, uwalniając chmury o wszystkich barwach tęczy. Mężczyzna poczuł aromaty, kręcące nos i próbujące zmusić jego żołądek do gwałtownych wymiotów.

Co prawda znał tą truciznę i mógł ją długo wytrzymać, ale nigdy w życiu nie widział różowej trującej chmury. Barwa zielona także była mu nieznana.

Zaczął wątpić, czy przeżyje przejście przez tą zaporę. Nie, był pewien, na pewno nie zrobi tego...

...w obecnym stanie. Bo choć był z kamienia, nadal żył. A życie może zostać pokonane przez takie rzeczy. Lecz życie mogło także wyrobić sobie odporność na praktycznie wszystko. Nawet na trucizny.

-Alchemiku, smakujący każdego swego dzieła, pobłogosław mnie - powiedział i pewnym, złym krokiem wszedł w chmurę.

Nadal czuł rozmaite zapachy, lecz nic się nie działo. Nie mogło - Alchemik tak długo uodparniał swe ciało, że w końcu nawet nieznane mu trucizny przestały być dla niego obce.

Chód przemienił się w bieg. Czuł, że przeciwnik doskonale wie, gdzie on jest. Ale i on znał położenie Jonaha. No, orientacyjny kierunek. Był w rozgrzanym powietrzu, lekko palącym płuca, więc z pewnością jego wzrok błędnie podawał mu odległość, która była niezmienna przez dłuższą chwilę. Lecz gdy był dostatecznie blisko, usłyszał jego mocno bijące serce. Wtedy już był pewien.

Zamarkował prawy podbródkowy i widząc unik przeciwnika kopnął nisko i szeroko, chcąc obalić nastolatka.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Obawiał się że zamiana w golema uodporni przeciwnika na ogień i trucizny.

Mimo to wolał się o tym przekonać bezpośrednio.

I przekonał się.

O tym, oraz o fakcie, że pułapka zadziałała.

Górna warstwa podłogi pękła z trzaskiem kiedy Jonah uchylał się przed ciosem.

Chłopak nie tylko widział ataki przeciwnika, ale też mógł je bezproblemowo unikać.

Naprawdę, każda Bestia była dostępna dzięki pierścieniowi.

A modliszki miały nadludzki wręcz refleks.

Kiedy odskoczył resztki podłogi do końca się rozpadły ukazując płynną zawartość.

Liczył że przeciwnik w zaskoczeniu wpadnie w to swoim topornym cielskiem.

- Oddech Leviatana, Zamarzaj.

To co płynne stało się twarde. Nie był to może granit, ale liczył że chociaż na chwilę przeciwnik zostanie spowolniony.

Odsuwając się coraz dalej od Jana chłopak rozrzucał coraz więcej bomb dymnych.

Musiał rozpracować swojego przeciwnika, bo chwilowo, mimo różnych zagrywek, przegrywał. Czuł jak opuchnięte żebra domagały się odpoczynku.

A miało być jeszcze gorzej.

Wiedział już że przeciwnik zmienia formy. Wiedział też że ma sposób żeby go namierzyć mimo braku węchu i wzroku.

Krew zaczynała mu szumieć w głowie, serce było coraz mocniej, gotowe wyrwać się z piersi.

 

***

 

- Skup się młokosie bo stracisz głowe!

Instruktor po raz kolejny uderzył go w ramię, tak że kość niebezpiecznie zatrzeszczała.

- Nie zawsze otwarty atak działa! Nie zawsze przeciwnicy nie noszą pancerza. To że dla ciebie jest on nieporęczny nie oznacza że jakiś głupiec z niego nie skorzysta!

Kolejne uderzenie, przed którym młody Jonah nie miał szansy się uchylić trafiło w szczękę.

- Nie widzisz mnie, nie możesz mnie dotknąć, nie mam zapachu, jedyne co masz to to, że mnie słyszysz! Jesteś jak dziecko we mgle. Ale trafisz kiedyś na kogoś, kto mimo takich niedogodności poderżnie ci gardło.

Mocny kopniak pod żebra poderwał złodzieja i trening rozpoczął się na nowo.

 

***

 

Jonah wspominał nauki swoich mistrzów, szukając w nich oparcia dla tej walki.

Ale żaden z jego nauczycieli nie był magiem, byli specjalistami w swoich dziedzinach: żebractwie, kieszonkostwu, skrytobójstwie, truciu, szpiegostwie i ukrywaniu się.

 

O ile trzy ostatnie aspekty były ulubionymi Jonaha o tyle do Skrytobójstwa nigdy go nie ciągnęło. Opanował tą szkutę, owszem, ale nie widział dla niej potrzeb.

Teraz przypomniał sobie nauki starego Karama. I ich trening w ciemnościach. I kiedy sobie uświadomił prawdę, aż palnął się w czoło.

Jakże naiwny był chłopak.

Ale do następnego ataku musiał się przygotować i to szybko.

Sięgnął do pokładów Chciwości. Od ostatniego pojedynku trochę się rozwinęła, pozwalając mu nie tylko kraść, ale też przenosić własne przedmioty.

Kumomayu no Tama, Połaczenie.

Na dłoni Jonaha pojawiła się dość spora rękawica z pazurami i licznymi otworami. W oczy rzucała się też szpulka na nić, która była pusta.

Chłopak wypełnił usta tak jak poprzednio, sporą ilością pajęczej wydzieliny i wypluł ją na owy element.

Na efekt nie trzeba było czekać, setki miniaturowych pajęczaków powyłaziło z dziur w rękawicy i zaczęło przerabiać mieszankę na nici które następnie kończyły zawinięte na szpulce.

Złodziej wystawił rękawice przed siebie i zaczął wykorzystywać jej możliwości.

- Pajęcze Gniazdo!

W każdym kierunku areny zaczęły wystrzeliwać kule zbitej pajęczyny. A kiedy trafiały w cel wybuchały pokaźną siatką. Najpierw 3, potem 5 potem 9 i coraz więcej. Tak długo jak Jadeitowa rękawica pracowała, tak długo pojawiały się nowe. Wszystkie zmieszane z metalem, przez co wytrzymalsze niż ich naturalne odpowiedniki. Musiał mieć pewność że przeciwnik będzie uwięziony w tym co planuje zrobić.

Kiedy już przygotował arenę, sięgną dłoniąza siebie, jakby trzymał oszczep. Wycelował w przeciwnika i wziął zamach.

- Gungnir!

Pajęczaki w ciągu niecałej sekundy stworzyły mu w dłoni stosowną włócznie. Mięśnie Bestii zagęszczone do granic wytrzymałości, wykorzystujące jego metalowe ciało.

Kiedy rzucił włócznią, podłoga między nimi prawie pękła. Prawie, bo wszędobylska pajęczyna pochłonęła większość fali, wzmagając drgania we wszystkich zakątkach areny. W ten sposób ukrył się też przed czułym słuchem swego wroga, który mógł go teraz słyszeć dosłownie wszędzie.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zdziwiło go, że przeciwnik zablokowałby cios pięścią, gdyby nie był on tylko oszustwem. Ale tym, co wprawiło go w chwilowe osłupienie był unik przez podcięciem. Jak to się działo, że nagle zaczął być taki szybki? Nie znał odpowiedzi na to pytanie.

Na szczęście osłupienie nie zabrało mu słuchu i wzroku. Usłyszał trzask pękającego przed nim podłoża. Odruchowo  odskoczył czując, jak na chwilę przed wyskokiem stopa wgniata warstwę ziemi. Jego oczom ukazała się sadzawka z jakiejś cieczy. Ostrożnie stawiając stopy odszedł kilka kroków, nie spuszczając oczu z przeciwnika. Adwersarz poczynił prawie to samo. Z tą różnicą, że on beztrosko odskoczył.

Był on istną zagadką. Pierwotnie taki słaby, stawał się ciężkim przeciwnikiem. Pierwszy cios trafił dokładnie tam, gdzie chciał. Drugi zablokował. Trzeci uniknął. Co sprawiało, że był taki szybki? Że nawet doświadczony wojownik nie mógł go trafić?

Myśl! Jak strateg, analizuj poczynania przeciwnika. Od kiedy przeciwnik był taki szybki? Pierwszy cios trafił. Później nastąpiła zmiana w metal. Prawie go zaatakował. Drugi cios zablokował. Wtedy te nitki, które z pewnością były na całej podłodze, musiały go zapowiedzieć. Później były jęzory ognia, pułapka i gazy. Później zamarkowany cios i unik, będący zaskoczeniem.

Szlag by to trafił. Błędnie założył, że przed każdym czarem przeciwnik mówi inkantację. Najwidoczniej znał jakąś formę magii, która tego nie wymagała. To czyniło walkę trudniejszą. Ale tylko trudne walki czegoś uczyły.

Azjatycko brzmiąca inkantacja. Wytężył wzrok, ale niczego nie dojrzał przez chmurę dymu. Kolejna zapowiedź. Z dymu, w wszystkich kierunkach zaczęły latać kule, które po wybuchu zostawiały pokaźnych rozmiarów pajęcze sieci. Z jednego, wspólnego punktu.

Tylko jeden pocisk był skierowany w jego stronę. Z łatwością go uniknął.

 

Znał tą nazwę. Jeden z jego przyjaciół był zafascynowany mitologiami. Kilkakrotnie wspominał o tej włóczni. Nigdy nie chybia. Broń boga.

Kim jesteś, Jonahu? Czyżbyś był aż tak potężny?

Sięgnął do swojego schowka. Wyciągnął z niego cylindryczny granat. Sporą ich ilość dostał od pewnych żołnierzy, po pokonaniu kilkunastu obcych, wyposażonych w energetyczne ostrza. Kilka takich też zresztą zabrał z pola bitwy. Już nie raz znalazł dla nich zastosowanie.

I w tym momencie adwersarz rzucił boską włócznią. Nie zauważył tego - usłyszał. Poczuł ogromny ból, spowodowany potężnym łomotem dobiegającym zewsząd, z całej areny. Ledwo co nie wypuścił swojej defensywy. Łoskot prawie zwalił go z nóg, ostatecznie powodując przyklęknięcie na jednym kolanie, i ostatkiem sił uderzył cylindrem o ziemię. W ciągu ułamka sekundy otoczyła go sfera utworzona z błękitnych sześcianów.

Włócznia uderzyła centralnie w środek jednego sześcianu. Tarcza na całej połówce zaświeciła, najmocniej w punkcie uderzenia.

Gungnir upadł na ziemię, brzdęknął cicho, żałośnie. W tym samym momencie tarcza opadła.

Podniósł broń. Ta powoli rozmyła się w powietrzu. Była w jego schowku, w odpowiedniej dla siebie części, razem z rozmaitymi błyskotkami. Tam, gdzie inne prezenty. Odda ją swemu przyjacielowi.

On nie korzystał z takich udziwnień. Jeśli przeciwnik zdołał uniknąć ataku, to tak miało się stać.

-Jaguarze, opuść mnie, albowiem już cię nie potrzebuję - powiedział.

Jego ciało odzyskało w pełni ludzki kształt. Słuch osłabł. Trucizny, wcześniej tak silne, teraz były tylko delikatnym aromatem w powietrzu.

Problemem była prędkość przeciwnika. Musiał jakąś na nią zaradzić. Ale jak, skoro jedynie mikstury mogły mu pomóc, a w tym jego kamienne ciało lub trzewia alchemika uniemożliwiały ich działanie?

Czuł, że ma coś odpowiedniego. Ale nie wiedział co. W tej sytuacji musiał się zdać na swoje umiejętności. Na coś, w czym jest idealnie wyszkolony. Na czymś, na co ciało będzie reagowało szybciej, niż myśl.

-Mieczu, coś był zanurzony w smoczym trzewiach, przybądź tu! - powiedział jedną dłoń zaciskając jakby trzymał rękojeść, a drugą, otwartą, trzymając tuż przy niej. Powoli zaczął odsuwać dłoń lewą od prawej. W miarę tego ruchu ukazywała się broń. Rękojeść zmaterializowała się w prawej dłoni, tak samo jak prosty jelec. Wraz z odsuwaniem się dłoni ukazało się dwusieczne ostrze o długości równej trzem stopom. Ale choć wyglądał jak produkcji słabego kowala, było dziełem mistrza, który nad wygląd przekładał jakość. I tak powstała prawdziwa broń, a nie dzieło sztuki.

-Smoczy rycerzu, pobłogosław to oto ostrze, bym jak ty był zdolny zadawać zniszczenie siłą ciała i płomieni

Od jelca w górę ostrze oblało się płomieniami. Lecz choć biło od niego okropne ciepło, nawet odrobinę nie zmieniło swojej barwy. I choć ogrzane, nadal w walce byłoby zdolne przeciąć zwykłą broń niczym powietrze.

 

Zrobił głęboki wdech, uspokajając ciało. Opuścił miecz nisko, prawie dotykając nim podłoża, po czym z miejsca rozpoczął bieg.

Tuż przy jego drodze było kilka pajęczyn, a za nimi chmura dymu. Biegnąc, siekł po pajęczynach. Każda z nich zajmowała się ogniem, topiąc się, a nie spalając, jak powinno zwykłe pajęcze włókno.

Poznaj potęgę smoka.  Na drodze stał mu już tylko dym. Za nim z pewnością był przeciwnik.

Zwolnił, przesunął lewą dłonią po ostrzu. Całą dłoń objęły płomienie. Przybliżył ją do twarzy i dmuchnął ciut nad nią całą objętością płuc. Powietrze, które wylatywało z płuc zapłonęło, przebijając i rozpraszając mgłę.

Lewa dłoń nadal płonęła, co zauważył z radością. Nie miał zamiaru tego zmieniać.

Jak się spodziewał, przeciwnik nadal był tam, skąd wyleciały sieci oraz Gungnir. Wiele musiał się on jeszcze nauczyć.

Zamarkował słabe cięcie, gotów zadać cięcie z każdej strony. Nie wiedział, w którą stronę ucieknie przeciwnik. I go to nie obchodziło. Teraz, gdy nie był skupiony na swych czynach, ciało było gotowe w pełni wykorzystać swoje możliwości.

(mam tu na myśli to samo, co z sportowcami - nie myśląc nad tym, co robią, uzyskują lepsze rezultaty, umysł ich nie spowalnia)

Edytowano przez PiekielneCiastko
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Musiał przyznać, przeciwnik posiadał fikuśną zabawkę.

Ale Jonah też nie należał do tych ubogich.

*Orichalcon*.

Jego skóra z czarnej zmieniła kolor na lekko różowy.

O ile miecz jego oponenta nie wydawał się zwykłym, o tyle chłopak mógł się teraz pochwalić niezwykłą mieszanką tworzącą jego ciało.

Zamiast unikać, postanowił się postawić. Wiedział już, że uciekanie nie ma sensu, bo i tak zostanie namierzony.

I dlatego zablokował cios tak, jakby blokował uderzenie pałką.

Uderzenie było mocne, wgniotło mu nogi po kostki w podłoże areny. Czuł jak jego metalowe mięśnie napinają się pod ciężarem ataku. Czuł żar bijący od ostrza lecz nie przejmował się nim. Przeciwnik pewnie nie przewidział że Jonah mógł przybierać wytrzymałość różnych metali. Miało to swoje zalety, miało też i wady, ale teraz Jonah twardo przeciwstawił się napierającej sile.

Jego pierścień Ognia chronił go przed zabójczym żarem, zaś metalowe ciało mogło sprawnie utrzymać ostrze w miejscu.

Bo tego właśnie potrzebował, utrzymać przeciwnika.

Kiedy tylko zatrzymał broń, jego niespodzianka zaczęła działać.

- Dystans Zero, Podmiana.

Jonah wybuchł. Atrapa którą chłopak podłożył a która wyglądała identycznie jak on zrobiła swoje, posyłając na wszystkie strony areny twarde arkanitowe kolce.

Ilość i jakość owych szpilek była wystarczająca żeby zabolało.

Sam Jonah wykorzystał kolejny z pierścieni, żeby ten fortel się udał.

- Piorunie, który grzmisz ponad Niebiosami a który niszczysz to co pod nimi, usłysz mnie!

Ukryty za jednym z grubych łańcuchów obserwował przeciwnika.

Wiedział, że to co zrobił nie zatrzyma go na długo. Specjalnie, że trucizna którą były nasączone kolce z pewnością nie zadziała. Kończyły mu się pomysły a przeciwnik wydawał się z każdym atakiem coraz silniejszy.

Tutaj trzeba było zastosować specjalne warunki, inaczej nie będzie miał szans.

- Droga Kłamstwa, Świetlik.

Z pierścienia zaczęły wylatywać malutkie kilki światła. Niczym świetliki, lewitujące w powietrzu, poruszające się z gracją owych owadów. Chmarami zaczęły okrążać arenę, a kiedy było ich wystarczająco dużo Jonah uruchomił pułapkę.

- Pierwsze Kłamstwo, Detonacja.

Świetliki wybuchły boleśnie jasnym światłem. wystarczająco silnym żeby oślepić gapiów. I wystarczająco silnym, żeby spełnić swoje zadanie, bowiem dla wszystkich obserwatorów, Jonah znikł kompletnie.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Lekka próba bloku z prawego dołu. Szybkim ruchem przesunął rękę, by zadać silne cięcie z góry.

Chłopak zasłonił się przedramieniem.

Podłoże, na którym stali, wgłębiło się na kilka centymetrów, jakby uderzyła  w nie niewielka kometa.

Miecz wbił się na prawie centymetr w głąb metalowego ciała przeciwnika. Liczył na to, że płomienie smoczego rycerza przepalą ten metal tak samo łatwo, jak przepalają podobno odporne na wszelaki ogień łuski smoka. Ale tak się nie stało.

Robiło się bardzo męsko.

Odskakując w tył wyrwał miecz z jego ręki. Jeszcze w locie lalka, bo na pewno jego przeciwnik nie poświęcił się, wybuchła tysiącami, jeśli nie setkami kolców. Większość odbiła się od jego gładkiego, kamiennego ciała, ale ich energia całkowicie uniemożliwiła mu stabilne wylądowanie. Uderzył w ziemię nadal szybko lecąc do tyłu, przez co przed wyhamowaniem zebrał za sobą całkiem sporą ilość podłoża, tworząc tym sposobem mały rów.

Podpierając się na ręce powstał. Wystawił ręce przed siebie i od nich zaczął otrzepywanie się z  pyłu. Spoglądając w dół zauważył, że jednak jeden z kolców wbił się w jego pierś. Wyrwał go, spojrzał i po chwili odrzucił powolnym, niedbałym ruchem.

Rozejrzał się dookoła. Nigdzie nie widział przeciwnika. Tak jak się spodziewał. Nie widział jeszcze pełni jego możliwości. Z pewnością nawet wojownik Jaguara nie znalazłby go od razu. Potrzebował czegoś, co jest stworzone do walki z niewidocznym przeciwnikiem.

-Wojowniku przyszłości, daj mi swe tchnienie, bym jak i ty widział wszystko - powiedział, po czym wciągnął powietrze.

Jego płuca tak rozszerzyły się, że pęknięcia wystąpiły na jego wcześniej nieskazitelnie gładką pierś.

Wydmuchał całe to powietrze. A dmuchał także pyłem, który na kilka chwil niczym mgła częściowo przesłonił widoczność na całej arenie. Ale w przeciwieństwie do mgły szybko znikł.

Lecz nikt z tego z pewnością nie dojrzał. Gdyby nie szkolenie, uczące go zwracać uwagę tylko na bezpośrednie zagrożenie w trakcie czynienia magii, to z pewnością także spojrzałby na świetliki, które wylatywały z cienia pod sufitem. 

Po chwili Mężczyzna widział nieskazitelnie każdy kawałek areny, nieważne, czy w cieniu, czy w świetle. 

Cały pył dawno opadł, gdy świetliki skończyły wylewać się z cienia. 

Cienia, w którym skrył się Jonah.

-Kowalu, naostrz ten miecz i daj mu siłę, bym ciął nim twe kowadła - powiedział cicho, przesuwając dłonią po ostrzu.

Choć nie przeszło żadnej zmiany, ostrze wyglądało teraz jeszcze groźniej. Przynajmniej tak się wydawało Mężczyźnie. Nie mógł zapomnieć, że jak każdy miecz także ten miał dwa ostrza. Jedno na przeciwnika i jedno na osobę go dzierżącą. Nie kontrolując się zbytnio przesunął po ostrzu palcem. Bez problemu przecięło ono kamień. Jego twarde ciało nie stworzyło na nim najmniejszej, nawet mikroskopijnej szczerby. To wiele mu przypomniało. Niezliczone rany. Niezliczone zwycięstwa. 

O szacunku dla przeciwnika, objawiającym się walką pełnią możliwości.

Zgiął lekko nogi i napiął kamienne mięśnie do granic możliwości. Przelał do nich całą swą wolę walki; męskość i energię.

Wyskok wgłębił podłoże. A Mężczyzna niczym pocisk popędził w stronę rogu sufitu, do punktu, na którym była zawieszona płyta.

Jedną dłonią złapał za łańcuch, który przepalił przy łączeniu z ścianą. Poczuł szarpnięcie, kamienna płyta zaczęła opadać.

Pociągnął z całej siły i wyleciał, kierując się na kamienną płytę. Wbił się w nią palcami jednej dłoni. Kamień nadal pędził na ścianę.

Kolejny raz pociągnął z całej siły. Wyliczył wszystko tak, że zdołał złapać się krawędzi.

Droga do Jonaha, którego teraz widział, jakby błyszczał niczym słońce w krainie ciemności, stała otworem. Odbił się w jego stronę. Ryknął, kierują czub miecza w jego pierś. 

Edytowano przez PiekielneCiastko
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Widział jak przeciwnik niszczy fragment areny. I jak rzuca się na coś, czego nawet on nie widział. Fortel zadziałał, świetliki wyświetlały obraz na siatkówce przeciwnika. Niewyczuwalnie zmieniały percepcję Jana. Nie mogło to trwać wiecznie, w końcu zwykłe światło wypchnie to magiczne, ale do tego czasu Jonah był pewny, że przeciwnik nie znajdzie go zbyt szybko.

Kiedy metalowa płyta uderzyła koło niego w ścianę, podmuch zasłonił mu wizję.

Trochę speszony poprawił kaptur na głowie i rozpoczął przygotowanie do ataku.

Podbiegł do miejsca w które jego przeciwnik upuścił igły i zeskanował podłoże. Pierścień metalu szybko wskazał to, które wbiło się w przeciwnika.

Nie tracąc czasu wsadził go do ust i połknął z głośnym gulp.

I teraz poczuł to, czego nie mógł od początku walki.

Poczuł swojego przeciwnika.

- Chciwość.

Musiał działać szybko i skutecznie, ale zyskał teraz sporą przewagę nad przeciwnikiem.

- Nazwij mnie a zniknę, złap a umrę. Jad moją krwią, metal moim ciałem, duszę zaś wygrałem w kości.

Kradnę życie, kradnę śmierci.

Dalarog!

Jonah musiał dość mocno się koncentrować żeby sztuczka działała prawidłowo.

Dotąd jego przeciwnik zdawał się być odporny na wszystko, co ten mógł mu zaserwować.

Teraz należało odwrócić ową zależność na korzyść chłopaka.

A to co serwował było dość mocną kwintesencją słowa ból.

Pomiędzy wystawionymi dłońmi Jonaha zaczęła kształtować się kula światła.

Błyszcząca, otoczona energią pierścieni. kula plazmy.

Metalowy rdzeń stopiony ogniem Kuźni Dusz.

Lecz pocisk potrzebował działa.

I na to Jonah miał rozwiązanie, bowiem zaczął wypluwać hektolitry płynnego metalu, rzeźbił nim działo odpowiednie jego celom.

Niezbyt duże, lecz zdolne zrobić swoje.

Metal z którego Jonah wykonał działo to Klanghit, tak twardy, że tylko moc pierścienia zdolna zamienić płyn w ten metal pozwalała go kształtować. W swojej naturalnej formie był najtwardszym metalem znanym w całym wszechświecie. I po wytopieniu, kompletnie niezniszczalny.

Do tego działa Jonah wpakował owy pocisk i wycelował w Jana.

Ale samo działo, jak i pocisk nie były aż tak zabójcze jak szybkość wystrzału.

Jonah wiedział już że jego przeciwnik był szybki. Dlatego też wolał nie ryzykować.

- Droga Pioruna, Akceleracja.

Jego działo wywaliło w przeciwnika pocisk z prędkością światła.

Wierzył, że to już zrobi Janowi solidne ZAZI.

Poza tym, iluzja wciąż powinna działać, więc chłopak miał po swojej stronie element zaskoczenia.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Przeciwnik leciał niekontrolowanie w dół. Sam Mężczyzna nie sądził, że to prawda.

"Błąd. Zewnętrzna projekcja nasiatkówkowa. Przesłonięcie wizji". Przestał cokolwiek widzieć.

A więc pył się odezwał. W tym samym czasie, w którym to czytał, wylądował z gracją, ponownie wgłębiając ziemię.

Otworzył mimowolnie zamknięte wcześniej oczy. Miast kolorowej areny, widział szarą przestrzeń przetykaną żółtymi liniami. W wielu punktach linii było wiele więcej, niż zwykle - tak, gdzie coś było. Na szczęście za coś nie zostały uznane płaskorzeźby na podłożu areny.

Niby nie miał już kociego wzroku, ale pył i dostosowane do niego oczy oddały mu to z nawiązką.

"Zagrożenie bronią konwencjonalną - armata" pojawiło mu się przed oczyma wraz z wskazującą kierunek Jonaha wskazówką.

Przesunął tam swój wzrok. Przeciwnik właśnie ładował do środka jakiś pocisk.

-Podróżniku w czasie i magii, daj mi swoją egidę - powiedział, a na jego lewicy pojawiła się błyszcząca, prosta tarcza wykonana z brązu, bez żadnego malowidła. Po jej powierzchni było widać wielokrotnie naprawy oraz resztki ran, które je powodowały. Ale patrząc na nią od strony właściciela, czuło się jakiś dziwnie potężny spokój.

Pochodziła z antycznej grecji, a posiadał ją jeden z wielkich wojowników spartiackich. Podróżnik w czasie, jak powiadał, przeżył ich szkolenie oraz walczył z spartiatą, który po przegranej oddał mu swą niepokonaną tarczę. Była zdolna zatrzymać każdy atak, zgodnie z jego słowami.

Lont działa właśnie wypalił się, gdy Mężczyzna przykucnął, kryjąc się za jej powierzchnią. Wybuchło, huknęło, a Mężczyznę odrzuciło w tył. Nie spodziewał się, że przeciwnik przybędzie do niego przed hukiem.

Ale choć siła trafienia ponownie wyryła nim rowek w ziemi, na powierzchni tarczy nie pojawiło się najmniejsze wgłębienie. Pamiątkami po nim zostało kilka rys.

"Zalecany moment na atak. Przeciwnik w chmurze pyłu."

Kto pod kim dołki kopie, ten sam w nie wpada. To było prawdziwe w tym przypadku - arena, choć walczyli tylko kilka minut, swoje przeżyła i była pokryta drobnym kamiennym pyłem, który wzburzył wylatujący pocisk.

Ale on, w przeciwieństwie do Jonaha, widział swego przeciwnika dokładnie. I do tego po swojej stronie miał element zaskoczenia - ten z pewnością sądził, że huk jego ciała uderzającego o arenę oznacza chwilowe zaprzestanie działań bojowych.

Och, jakby tak sądził, to grubo się mylił.

Na tyle cicho, na ile pozwalało jego kamienne ciało, wstał i rzucił się w bieg. Będąc o kilka kroków od przeciwnika wyskoczył w górę, chcąc zadać silne cięcie wsparte jego własną masą. Ten cios już powinien poczuć.

Edytowano przez PiekielneCiastko
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ból.

Potężny, przejmujący, ból który nie pozwala myśleć, ból któremu zwykle towarzyszy śmierć.

Jonah nie widział że przeciwnikowi potężny atak nie wyrządził najmniejszej krzywdy. Spodziewał się raczej, że ten będzie potrzebował co najmniej dłużej chwili na pozbieranie się.

Huk który usłyszał tym bardziej przekonywał go, że był bezpieczny.

Zapomniał w euforii, że dla złodzieja, nadmierna pewność kończy się wizytą Kostuchy.

Usłyszał bardziej aniżeli zobaczył, głośny kamienny gruchot.

Nie pomyślał że to przeciwni, raczej że część areny, wcześniej wspierana łańcuchem, upadła w końcu na podłożę. Specjalnie kiedy ustało.

Nie czekając złożył ręce do kolejnego ataku, odchylając się lekko w bok żeby technika zadziałała jak należy.

Miecz przeszedł gładko przez jego ramię i zagłębił się w arenie, wywołując sporą eksplozję odłamków i fale uderzeniową tak mocną, że Jonahem rzuciło dość mocno w bok.

Na szczęście swoje ukradł.

Odskakując dotknął ziemi dłonią co spowodowało wyrośnięcie licznych i masywnych kolumn, wypełnionych różnymi metalami, na całej arenie.

Za jedną z takich schował się Jonah, ściskając krwawiącą ranę zdrową ręką.

Bolało, naprawdę bolało.

Tak jak nigdy dotąd. Płakał z bólu, pozwalając by łzy ściekały na rękaw zdrowej ręki który ściskał z całej siły zębami. Nie mógł pozwolić żeby za pierwszym atakiem nastąpił kolejny, w tym przypadku zwyczajnie by go nie przeżył.

Czuł jak uchodzi z niego życie, specjalnie że stracił już sporo krwi.

- CHESTIA HEHON!

Znowu ból, tym razem większy niż uprzednio, od którego upadł na kolana. Jego rana zapłonęła, rozgrzana pierścieniem ognia. To zatrzymało krwawienie. Teraz trzeba było się wsiąść w garść.

- Droga Bestii, raptor.

Pozwolił by pierścień bestii zmienił jego metabolizm. Gady mogły utracić więcej krwi niż ssaki, przez co Jonah odzyskał jasność myślenia.

Stracił ramię nie doceniając przeciwnika.

Nie popełni tego błędu drugi raz.

Sięgnął Chciwością do magazynu gildii. Daleko, głęboko, po jeden z największych skarbów jakie posiadali.

Mały pierścionek ozdobiony czarnym kamieniem zwanym Piaskiem Pustyni.

Pierścień Atlasa.

Kiedy maleńki pierścień pojawił mu się w dłoni, Jonah uśmiechnął się blado.

Była dość spora szansa że Mistrz uzna to za kradzież, a w takim przypadku Jonah nie opuści terenu tego koloseum w jednym kawałku. Z drugiej strony istniało realne prawdopodobieństwo że jego obecny przeciwnik go załatwi, więc ryzyko było warte podjęcia.

Wsadził sobie pierścień do ust i przytrzymał go zębami. W ten sposób mógł jedną ręką go nałożyć na mały palec.

- Atlasie, który dzierżysz ciężar, usłysz mnie.

Poczuł jak ziemia wokół niego się zapada. Szybko dostosował tą sensację do swojego obecnego stanu.

Jego przeciwnik pewnie spodziewał się kontrataku, ale akurat to Jonaha nie przejmowało bardziej od faktu, że stracił cholerne ramie.

Musiał tylko namierzyć swojego przeciwnika, co nie było ciężkie, specjalnie że ten miał dość mocne i głośne serce bijące w piersi.

*To w ten sposób mnie namierzał, sprytne* pomyślał chłopak po czym wystawił w kierunku dobiegającego bicia dłoń.

- Furia Piasków!

Kolumny pękły, zamieniając się w piasek.

A całość, niczym żywa piaskowa burza, otoczyła przeciwnika. Lecz w owej burzy nie było tylko piasku, a sproszkowane metale, niektóre nawet radioaktywne.

To samo w sobie było zabójcze, o ile ktoś miał płuca.

A to i tak nie było celem Jonaha. Nie chciał przeciwnika otruć.

Chciał go zgnieść.

- Królewska Msza Żałobna!

Piasek błyskawicznie oblepił jego przeciwnika, zapełniając każdą kamienną szczelinę w jego magicznym ciele. Wsypując się do uszu, nozdrzy, ust jeśli te by zostały otwarte. Lecz to tylko część zaklęcia, bowiem coraz większe ilości piasku zamieniały jego oponenta w piaskową śnieżkę, okrągłą i twardą.

A kiedy kula się uformowała w pełni, Jonah zacisnął dłoń w pięść, przez co kula zaczęła cię coraz bardziej ściskać, zwiększając swoją gęstość wielokrotnie. W takich warunkach poruszanie się było racjonalnie niemożliwe.

Jonah ponownie znalazł się na kolanach, tym razem ze zmęczenia. Ciężkie krople potu ściekały mu z twarzy. Liczył że chociaż to zatrzyma tego potwora.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

”uszkodzenie nadmierną dawką promieniowania. Zalecane włączenie tarczy środowiskowej"

Szybko zamknął oczy i usta. Używając całej swojej siły przesunął rękę do twarzy. Dłonią zatkał sobie nos.

Było źle. Bardzo źle. I tu nie miał na myśli piasek, który oblepiał go z każdej strony. To nie był problem. Już wiedział, co zrobić.
Problemem był Atlas. Doskonale wiedział, kto to był. I na pewno była to osoba, której nawet on sam, mężczyzna ponad mężczyznami, wolałby nie spotkać. Bo jak tu mieć szansę wygrać z kimś, kto na swych barkach był zdolny dzierżyć niebo?

A fakt, iż masa przeciwnika zwiększyła się wielokrotnie, tylko utwierdził go w przekonaniu, że przestał być najsilniejszą osobą na tej arenie.

-Mmmmm mmmmm mm mmmmm mmmm - wymamrotał z zamkniętymi ustami. Miało to brzmieć tak " Wieczny Studencie, daj mi swój żołądek, bym strawił coś, czego nawet ty nie próbowałeś." .

Świat Hiperboli - miejsce, w którym karatecy uderzeniem otwartej dłoni łamali wielkie sekwoje i całe płyty lotnisk; miejsce, w którym polacy na prawdę wydestylowali alkohol +100%. Z tego świata pochodził właśnie wieczny student.

A skoro w ojczystym świecie Mężczyzny powiadano, że gdy krokodyl jest zdolny strawić beton, to student jest zdolny strawić żołądek krokodyla, to do czego był zdolny żołądek Wiecznego Studenta?

Powiadano, że gdy rok był na bezludnej wyspie, to żył jedząc tylko wrak samolotu. Czy to była prawda? Nie wiadomo. Ale to dzięki niemu pokonał Alchemika, którego kwasy trawiły platynę, jakby to była najgorsza blacha. A to o czymś znaczyło.

Otworzył usta, przez które zaczął wlatywać metalowy piach. I tak szybko, jak wpadał do żołądka, tak szybko przestawał istnieć.

 

Zajęło jakiś czas, aż odzyska możliwość ruchu. Jeszcze więcej minęło, aż oblepiała go już tylko cienka warstewka utworzona z pojedynczych ziarenek.  To, co miało go zabić - część czaru, która miała wypełnić po prochem po granicę możliwości jego płuca i trzewia, uniemożliwiając cokolwiek - dała mu to drobne zwycięstwo.

Wytarł przedramieniem usta, jak po sutym posiłku - a to było tylko bardzo skromne stwierdzenie - i dostrzegł coś niezwykłego. Jego skóra, wcześniej matowa niczym skała, teraz błyszczała jak metal. Uśmiechnął się pod nosem. Gdyby wcześniej wiedział, że takie coś jest możliwe. A on głupi używał tego daru jako obrony przed kwasem.

Ale - jak to mawiają - jesteś tym, co jesz.

"odzyskanie sprawności po uszkodzeniu. Badanie otoczenia"

I wtedy zrozumiał, jak pochopnie postąpił - może i ten posiłek dał mu miłe błogosławieństwo, ale teraz był niczym ślepiec, otoczony cieniami, z czego każdy mógł kryć zagrożenie.

Bez urazy dla studentów. Jak przypomniałem sobie te słowa, to po prostu nie byłem zdolny ich nie użyć.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 2 weeks later...

- Prawdziwy potwór...

Zdziwienie Jonaha może nie byłoby aż tak wielkie gdyby nie fakt, że uformowana kula powinna mieć konsystencje zastygniętego betonu. Odgryzienie czegoś takiego to już samo w sobie niemałe osiągnięcie. Ale kiedy przeciwnik szamotał się z piaskiem, Jonah sięgnął przed siebie i chwycił Chciwością swoje ramie, leżące teraz na uboczu areny. Nie tracąc czasu przyłożył je na swoje miejsce i przymocował sporą ilością pajęczyny. Nie miało to wyleczyć mu ręki, o nie. Miało tylko wznowić kontakt z pierścieniami, które na owej ręce były nałożone.

Kiedy tylko poczuł napływającą energię, drżącymi palcami nałożył ostatnie z pierścieni na obumarłą dłoń.

- Roślinności, owocu Matki Ziemi, usłysz mnie - pierścień z symbolem małego liścia.

- Wietrze, tyś który nigdy nie dał się spętać, usłysz mnie - pierścień opatrzony symbolem ptasiego pióra.

Nie musiał długo czekać aż z jego ciała wystrzeliły liczne pnącza, łącząc nerwy, tkanki, mięśnie. Jonah się dosłownie zrastał, pobierając energię z padającego światła, z ciepła które generował i z tlenu który go otaczał Chłopak się leczył, lecz to miał być tylko początek.

- Dałeś mi się we znaki, to ci muszę przyznać. Ale teraz moja kolej. Pokażę ci coś, co nazywam Aurą Wytopu.

Jonah stanął na szeroko rozstawionych nogach. To co zamierzał zrobić, mogło odmienić losy tego pojedynku.

Na jego korzyść.

Sekretna technika, która działała tylko gdy wszystkie 8 pierścieni zostanie użytych razem.

- Aura Wytopu, Meteor.

Jonah podniósł dłoń nad głowę i delikatnym ruchem opuścił ją w kierunku Jana.

Przez chwilę nic się nie działo, ot ułamek oddechu.

Potem, jak przy padającym deszczu, dało się słyszeć lekkie pukanie, niczym krople rozbijane na szybie w jesienny wieczór. Coraz więcej i więcej.

Aż do momentu gdy sufit areny nie pękł, a oczom zebranych ukazało się milion identycznych mieczy, spadających z nieba, wprost na jego przeciwnika.

Wszystkie wykonane z tego samego materiału - Ulderium, znanego ze swoich wzmacniających magię właściwości. Objęte Aurą Wytopu, stawały się bronią zdolną przebić każdy znany człowiekowi materiał, naturalny bądź prawdziwy. A kiedy ten deszcz opadł na jego przeciwnika, Jonah zacisnął dłonie na powietrzu, jakby trzymał niewidzialny miecz. I tak właśnie było, bowiem ten miecz był widoczny tylko dla jego właściciela.

- Aura Wytopu, Niebiańskie Przebicie.

Jonah zamachnął się mieczem, a miecz jakby współgrał z nim. Kiedy chłopak sięgnął w tył, ostrze się skurczyło. A kiedy wykonał zamach, urosło, wydłużając się tak bardzo, by sięgnął jego przeciwnika. Wykonane tak jak i reszta ostrzy, z Ulderium, gwarantowało że żadna tarcza nie zatrzyma tego cięcia.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Przekazanie przeciwnikowi miecza występowało w każdym świecie, jaki odwiedził. Czasami był to umarły zwyczaj; relikt przeszłości. Bywało, że oznaczało to zaniechanie walki i zawarcie przyjaźni oraz sojuszu. Często oznaczało obelgę, zmuszającą do walki.

Lecz te miecze - choć nie trzymane przez Jonaha w dłoni - nadal były bronią skierowaną w jego stronę. I to bronią, w którą zaklęta była potężna magia. Magia destrukcji o sile, która przestraszyła nawet Mężczyznę. Lecące na niego ostrza, zdawało się, promieniowały swą ostrością. Nawet śmierć, o kosie zdolnej przecinać ludzki żywot, powinna bać się tych mieczy i niezbyt pochopnie próbować przeciąć ich istnienie.

A to oznaczało, że tym razem tarcza i jego miecz na niewiele się zdadzą. Egida może zatrzymałaby uderzenia jednego - ale nie dziesiątek. A miecz mógłby przeciąć lecącą do niego broń - lecz w tym samym czasie dziesiątka innych ostrzy potnie go na metalowy pył.

Potrzebował szybkości. Szybkości i równowagi.

-Mnichu, daj mi swe umiejętności, bym jako i ty był nieuchwytny dla przeciwnika - wyrzekł, po czym skupił swój oddech.

Mnich medytując przez dziesiątki lat zdołał przejąć całkowitą kontrolę nad swym ciałem, uzyskując poziom nie do zdobycia dla normalnego człowieka. Lecz gdy inni mając takie możliwości podjęliby próbę przejęcia władzy, korzystając z swej potęgi, jego równowaga kazała mu zachować równowagę świata. Gdy ktoś go atakował unikał ciosów, aż przeciwnik się zmęczył. I miast dobijać, kierował się dalej.

Egida i miecz zniknęły. Został sam Mężczyzna, z swym metalowym ciałem. Ostrza były już o palec od niego.

Dla widzów rozmył się. Zaczął poruszać się w skomplikowanym układzie uników. Układzie, który normalny człowiek, zachowując każdy krok, wykonałby może przez godzinę. Mu zajął on parę sekund.

"Zmaterializował" się na mieczu, który wbił się w ziemię jako ostatni - stał na nim, nie zaginając nawet odrobinkę ostrza. Równowaga.

-Mnichu, dziękuję - wyrzekł, zeskakując z ostrza. Oddech pozornie mu się nie zmienił - naprawdę zmiana była przeogromna. Złapał dwie najbliższe siebie rękojeści i odbił nadchodzący od Jonaha atak. I choć zasłonił się oboma, miecze musiały oprzeć się o jego ciało, by zablokować siłę cięcia.

-Niczego nie nauczysz się, korzystając z takich zabawek - wykrzyczał do przeciwnika tonem nauczyciela, karcącego ucznia. - Miecz musi być jak przedłużenie ręki. A naturalna dla człowieka jest stała długość ręki!

Ostatni krzyk wykonał już biegnąc w stronę Jonaha, z zamiarem pocięcia go na kawałki. I udowodnienia prawdziwości swoich słów.

Bo ileż to razy mistrzowie pokazywali takim jak Jonah, że liczy się nie broń, a wojownik ją trzymający. To nie miecz walczy - to człowiek, jego ręce, jego zdolności, jego trening.

Edytowano przez PiekielneCiastko
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jego przeciwnik był salony. Tylko tak można by wytłumaczyć to co zrobił. I to co zamierzał zrobić.

- Gniew Atlasa, Dłoń!

Niewidzialna dłoń spadła na jego przeciwnika. Gigantyczna, jakby w arenę uderzyła planeta. Niewidzialna a jednak obecna.

Grawitacja.

Tym bowiem był pierścień. Artefaktem pozwalającym kontrolować tą moc.

Moc której przeciwstawił się tylko Atlas.

Zwiększał pole grawitacyjne coraz bardziej i bardziej.

- Aura Wytopu, Zapłon.

Miecz który trzymał Jan wybuchł takimi samymi ostrzami, jak te, które spadły z nieba. To samo stało się z każdym mieczem, który był na arenie. Pole którego nijak nie szło uniknąć.

Jonah zawsze posługiwał się sztuczkami. To była kwintesencja jego istnienia.

Za to jego przeciwnik oszalał na tyle, bo go pouczać.

- Aura Wytopu, Monochrom.

Gdyby pole grawitacyjne nie zdało egzaminu, Jonah mógłby mieć nie lada problem. Dlatego też wolał uderzyć wszystkim.

Monochrom powodował, że pierścień grawitacji i pierścień powietrza współgrały, dosłownie usztywniając całe powietrze wokół jego przeciwnika. Choćby nie wiadomo jak potężny, jeśli powietrze wokół ciebie stwardnieje niczym cement, poczujesz to. I to właśnie zaserwował swojemu przeciwnikowi chłopak. I to wciąż było wedle jego mniemania za mało. Dlatego planował jeszcze bardziej utrudnić przeciwnikowi walkę.

- Aura Wytopu, Pięść Furii.

Tą technikę można opisać jednym zdaniem.

Masa kamiennych pięści spadających z nieba.

Tyle tylko że pięści nie były z kamienia a z materiału odpowiedniego dla owej Aury. I spadały nie tylko z nieba ale też atakowały od boku i z tyłu. Każda wielkości sporej lokomotywy. Co prawda z powodu obrażeń miały tylko połowiczną moc, ale czy mrówka odczuje różnicę gdy tylko połowa planety spadnie na jej czerep?

Raz za razem, niczym kowal swego losu, uderzał wytapiając potęgę. I czekał, aż ziarno które zostało zasiane na początku pojedynku wyda owoc. Specjalnie teraz, gdy wiedział już z czym ma do czynienia,

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Wszystkie miecze, którymi zaatakował go Jonah, wybuchły swoimi mniejszymi kopiami. Jeszcze kilka minut wcześniej taki atak byłby śmiertelny dla Mężczyzny.

Miecze wbiły się w jego metalowe ciało, pobłogosławione przez golema. Golem - stworzony z kamienia, poszukiwał potęgi. Ale miał ograniczenie - mógł wchłonąć tylko to, z czego powstał - skałę. Metal był jego największym przeciwnikiem, którego siły nie mógł posiąść.

Jednak Mężczyzna był teraz metalowym golemem. Miecze wbiły się i chwilę później zostały przez niego wchłonięte. Czuł się potężnie jak nigdy przedtem. W jego ciele płynęła potężna magia. I, co zauważył z zdziwieniem, stał się szybszy.

Lecz nie na długo - powietrze dookoła niego gęstniało. Kolejne podniesienia nóg do kroku stawało się coraz cięższe. Aż w końcu musiał kucnąć. I wtedy ujrzał nad sobą cień. Przeniósł wzrok w górę. Wielka pięść była skierowana dokładnie na niego.

Zasłonił się rękoma, jednocześnie zaczynając mówić.

-Bersekerze, Tarczowniku, pobłogosławcie mnie.

Pięść uderzyła. Mężczyzna zachwiał się. Przez chwilę czuł strach. Lecz to uderzenie niczego mu nie zrobiło. Kątem oka ujrzał kolejną.

Pięści waliły w niego, jedna za drugą. I po każdym uderzeniu mężczyzna rósł w oczach, choć jego pozycja nawet się nie zmieniała. Aż w końcu grad uderzeń skończył się. Pył, który wzniosły po pewnym czasie uderzenia, opadł. I miast mocno poturbowanego Mężczyzny, oczom widzów ukazała się wyprostowana i pewna siebie sylwetka.

Siła bersekera rosła z każdym ciosem, jaki w niego trafił. Odporność Tarczownika rosła z każdym ciosem, jaki w niego trafił. Osobno nie byli wiele warci - obaj mogli zginąć od jednego ciosu na początku walki. Berseker mógł tylko walczyć - do obrony się nie nadawał. Tarczownik mógł tylko bronić, nawet przed przeważającymi siłami - nie umiał walczyć. Lecz po pokonaniu obu, Mężczyzna stworzył jedną z swoich najpotężniejszych technik. Do jej użycia potrzebował tylko przeciwnika, który jest zdolny zaatakować go wiele razy, jednak nie zabić go pierwszym uderzeniem. Każdy kolejny cios wzmacniał go, miast osłabiać.

Teraz jego ciało było twardsze od najtwardszego materiału, a siła wielokrotnie przekraczała stan sprzed ledwo minuty.

Przeciwnik stworzył sobie potwora.

Stawiając kroki lekko niczym baletnica skierował się do Jonaha, pędząc jak gepard. Po chwili rozpędził się tak, że nic już nie mogło go zatrzymać.

Tuż przed Jonahem zatrzymał się, praktycznie w miejscu, po czym markując kilka różnych uderzeń - zdumiała go jego własna prędkość, lecz przyjął ją z radością i właśnie wykorzystywał - kopnął go w bok. 

Edytowano przez PiekielneCiastko
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jonah uśmiechnął się widząc co jego przeciwnik zrobił.

I ucieszył się z tego.

Bowiem, cytując go, stworzył sobie potwora.

- Chciwość.

Jonah poczuł jak jego ciało odzyskuje wigor stracony podczas walki. Jego przeciwnik myślał że szybko się poruszał, gdzie dla chłopca jego ruchy były parodią biegu.

Myślał że jest śliny, lecz dla niego pojęcie siły było względne, wszak ją też umiał ukraść.

Tak jak i wytrzymałość. I tak jak wszystko inne.

Jego przeciwnik powinien zrozumieć jak bardzo się pokonał w chwili, kiedy uderzając go w bok mógł pokruszyć sobie nogę.

- Tarczownik i Berserker posiadasz? Zaopiekuję się nimi.

Jonah zwyczajnie ukradł ten aspekt siły swojego przeciwnika. A wszystko dzięki małemu nasionku, które jego przeciwnik przyjął a dzięki któremu Chciwość mogła się do niego dobrać.

- Chciałeś mnie pouczać, gdy ty walczysz by coś udowodnić, ja zaś bo nie mam wyboru i pragnę przeżyć. Śmiem twierdzić że wola przeżycia stoi ponad wszelakimi żądzami tego świata. Ty zaś popełniłem grzech pychy.

Jonah kompletnie ignorując przeciwnika wykonał w powietrzu kilka znaków dłonią na której znajdowały się pierścienie Ognia i Metalu.

- Aura Wytopu, Honor Złodziei.

Powiadają że złodziej złodziejowi oka nie wykole. było to kompletną bzdurą, ale faktem pozostawał fakt, że pomiędzy sobą, złodzieje stosowali pewien kodeks honorowy.

A mawiał on, w prostocie, oko za oko.

Wszelakie zmęczenie jakie towarzyszyło Jonahowi w tym pojedynku, wszelakie obrażenia jakie otrzymał, z połamanymi żebrami i odciętą ręką włącznie, przelał na przeciwnika.

Oczywiście bez znieczulenia jakie sam sobie zaaplikował po otrzymaniu tych obrażeń. Tak więc Jan mógł delektować się bólem odciętej kończyny i pękających żeber.

Lecz to był tylko początek niespodzianki którą przygotował dla niego Jonah.

Bowiem planował zagrać swoim czarnym asem.

- Aura Wytopu, Yggdrasill.

Dłoń Jonaha przez chwilę rozświetlił błękitny ogień, który zgasł, jak zdmuchnięta świeczka. Z zewnątrz nic się nie stało. Ot kilka płomyków które znikły tak szybko jak się pojawiły.

- Przygotowałem to z myślą o takich potworach jak ty. A ty mi w tym pomogłeś przyjacielu. Zapomniałeś? My złodzieje lubimy atakować w plecy. Chciwość: Gungnir.

W dłoni Jonaha pojawiła się włócznia. Lecz nie nowa, o nie. Dokładnie ta, którą wystrzelił wcześniej a którą Jan pochłonął. I już teraz powinien on odczuć pustkę. Kompletne nic. Zero. Razem z włócznią, którą wyrwał z przeciwnika, Jonah wyrwał też wszystkie aspekty które Jan miał w sobie. Włócznia którą wcześniej pochłonął nie zerwała kontaktu ze swoim właścicielem. Zakorzeniała się, tworząc w wewnętrznym świecie Jana owo drzewo Światów. Drzewo jego Światów. Jego aspektów.

I Jonah wyrwał je, razem z korzeniami. Wszystkie zamknięte w tej jednej włóczni. Zamknięte i stracone, chyba że Jonah straci przytomność lub życie, bo wtedy Chciwość przepadnie wraz z nim i odda wszystko co zabrane. Jonah chwycił włócznię z całej siły i niczym olimpijski miotacz wystrzelił ją w kosmos, daleko poza zasięg swojego, teraz dość mocno osłabionego, przeciwnika.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jonah przesadził i Mężczyzna na sobie czuł tego efekty.

Nie raz spotykał się z kradzieżą mocy i okradnięciem z własności. Nekromanci kradli mu siłę życiową. Magowie wymiarów kradli mu jego własność. Psychopaci zadawali ból.

Ale nigdy naraz. To wymagało nietypowego podejścia. Sposobu, z którego zwykle nie korzystał; który wydawał mu się niehonorowy - ale czyny przeciwnika także takie były.

-Więc chcesz przeżyć? Dobrze, po pojedynku spotkajmy się w szatni. Porozmawiamy - I pomimo bólu i iluzorycznego braku władzy w ręce, wystrzelał palce najpierw jednej dłoni, później drugiej. - Ale najpierw cię pokonam. Chciwość, Odzyskanie. Chciwość, Skąpstwo.

Możliwości, jakie dawała mu chciwość, były całkiem spore. Niestety, nie wytrenował sobie zasięgu, dzięki któremu odzyskałby swoją własność. Jednak w formie, którą skopiował od Jonaha, było dość siły, by odebrać swoją siłę, twardość.

A ponadto teraz przeciwnik nie miał jak ponownie mu czegoś odebrać.

Zwykle nie walczył z przeciwnikiem używając jego mocy. Wydawało mu się to oszustwem. Ale obecna sytuacja wymagała zmiany podejścia.

-Aura Wytopu, Miecz Wojownika.

W jego dłoni pojawił się miecz, na podobieństwo tych utworzonych przez Jonaha, które w wielkiej ilości spadły na niego przed chwilą.

Ale zanim zaatakował, ściągnął z palców osiem pierścieni. Nawet nie spoglądał na ich oznaczenia - chciał tylko miecz.

Ktoś nieznający jego możliwości pomyślałby, że ukradł je przeciwnikowi. Jednak nie, ten wciąż je miał na swoich palcach.

Zawsze moc artefaktów przepływała przez dzierżącego je. I tym sposobem posiadł ich moc. A musiał je ściągnąć, iż domagały się fizycznej formy. Ale mu to nawet pasowało - gdy je ściągnie nie będzie miał pokusy, by używać ich cały czas.

-Każdy zapędzony w kozi róg atakuje z zdwojoną siłą i umiejętnościami. A ty mówisz, że w taki róg jesteś zapędzony? Więc pokaż mi siłę swej woli przeżycia! - zachęcił, przyjmując bojową postawę.

Co Jonah zrobi? W jakiś inny sposób użyje swoich mocy? A może okaże się niezrównanym szermierzem?

Na szczęście zdołał się skontrolować i nie sprawdzić jaki przeciwnik jest naprawdę. Chce wygrać, ale uczciwie - starczy, że użył mocy przeciwnika.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jonah uśmiechnął się, nie wierząc w to co właśnie zrobił jego przeciwnik.

Tym samym uśmiechem pozdrawiał tych, którym w żyłach krążyła nieuleczalna trucizna, lub których toczyła śmiertelna choroba.

Jego przeciwnik, na jego oczach, popełnił samobójstwo.

Jonah usiadł czekając aż jego przeciwnik się wypali.

- Dokonałeś jednego poważnego błędu. Skorzystałeś z moich umiejętności, więc już powinieneś czuć ich cenę. Widzisz, Chciwość to tylko drobna dogodność. I wielka niedogodność. Bo cenę za kopię zapłacisz jak za oryginał. A cena jest prosta, wszystko co ukradniesz, ląduje w tobie. A każdy nie tylko ma ograniczoną liczbę tego co może i jak może wchłonąć. Opróżniłem cię do cna. Zabrałem ci także twoją pierwotną pojemność. A ty zalałeś ją umiejętnościami. Gdybyś to robił powoli, może byś to rozegrał lepiej. Ale ty, pewny siebie, wolałeś to zrobić szybko.  Jak myślisz, czemu wystrzeliłem twoje aspekty zamiast zrobić się potężnym? Bo nie mogłem ich pomieścić, zabił bym się samą próbą. Do tego nałożyłeś pierścienie i do tego je ściągnąłeś. To już zaliczam jako zwycięstwo. Nawet jeśli nie umrzesz od razu, to siła pierścieni i tak cię zabije. Widzisz, warunek jest prosty. Pierścienie są częściowo świadome twojego ciała. Tak długo jak walczysz, one cię wspomagają. Jeśli ściągniesz je w trakcie walki, zaczną nieodwracalnie wyniszczać twoją energię życiową. Nie rób zdziwionej miny, ponowne ich założenie nic nie da. Nawet ich zniszczenie nic nie da, bowiem musiał byś też zniszczyć ich oryginały z mojej dłoni. Innymi słowy, pokonałeś sam siebie, bo choćbyś był potworem, tego nie zatrzymasz.

Jonah teraz tylko musiał czekać, patrząc jak z jego przeciwnika uciekało życie.

- Aura Wytopu, Bastion

Wokół chłopaka wyrosła migotliwa ściana, otaczając go szczelnym kokonem. Bastion miał to do siebie, że dwojako chronił swojego właściciela. Pierwszą linią obrony była ściana utwardzana wolą życia właściciela. Tak długo jak żył, była ona twarda i odnawialna. Drugą linią zaś było jej pochłanianie ataków i wzmacnianie się nimi.

Grał teraz na czas, a był on zdecydowanie po jego stronie. Nie tylko jego przeciwnik przeładował się, ale doprowadził do kompletnej ruiny.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

-Nie mogłeś zabrać mi całej pojemności - powiedział Mężczyzna, po czym wypluł ślinę zmieszaną z krwią. - Inaczej bym zginął od razu. Archiwisto, uporządkuj me ciało.

Od razu poczuł się lepiej. Lecz czuł, że pierścienie działają.

Powinien się zastanowić, zanim je zdjął.

Zrobił krok w przód, zgniatając jego kopie w pył.

Musiał pokonać Jonaha i odebrać je, siłą bądź, jeśli ten będzie rozumny, spokojnie. Już w głowie tworzył mu się plan, jak zniszczyć pierścienie, nie zabijając żadnego z nich.

-Nie ukrywaj się tam. To i tak nic nie da - powiedział, prostując się. Odzyskał siłę, a Archiwista pozwolił ją upakować na tej przestrzeni. Z pewnością za kilka chwil będzie miał możliwości jak zawsze. - A teraz oboje chcemy przeżyć. Śmierci, daj mi swą kosę.

W jego dłoni pojawiło się stylisko kosy. Tylko ostrza jakby brakowało. Lecz ono istniało - było tak cienkie, by móc przeciąć ludzkie życie.

Patrzył, jak na oblicze przeciwnika wypływa zdziwienie. Nie wiedział, że najciekawsze rzeczy Mężczyzna trzymał na ich miejscach w ich prawdziwych światach.

A dzięki Chciwości były one na wyciągnięcie jego ręki. 

Podbiegł do Bastioniu i ciął od dołu. Później od prawej do lewej, skoczył w bok i od góry do dołu.

Kawałek Bastionu, zwykły prostokąt dwa i pół na metr, wpadł do środka.

Tak jak ludzkie życie nic, co przecięte kosą śmierci, nie może się zrosnąć. Do tej zasady nie ma wyjątków, o czym przekonała się sama Śmierć, wyjawiając mu sekrety tworzenia tak znakomitej broni. Jednak nie zdecydował się tworzyć czegoś innego od kosy - miało mu to przypominać, do czego służy ta broń.

Więc gdy wkroczył na teren Jonaha odłożył ją na miejsce, do jej macierzystego świata. Jak to dobrze, że w jednym z światów Śmierć była istotą, a nie faktem.

-Decyduj - mogę ci stworzyć praktycznie identyczne pierścienie, tylko musisz mi pozwolić te zniszczyć. Chyba, że mam o nie walczyć - lecz w tym przypadku mogę nie być w stanie tego zrobić. Nawet teraz czuję, jak one mnie uśmiercają. Ale nie ciesz się. Wytrzymam jeszcze długo. Dość długo, by odebrać ci je siłą. Więc jak? 

Powiedział, przyjmując postawę bojową. Kuło go lekko w boku, ale to nie przeszkadzało bardziej niż słaba kolka. Póki co.

Edytowano przez PiekielneCiastko
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

×
×
  • Utwórz nowe...