Jako korektorka z zamiłowania zacznę ocenę od strony technicznej. Pierwsze, co rzuca się w oczy, to to, że czcionka jest zdecydowanie za duża, musiałam przekopiować tekst do osobnego dokumentu i ją zmniejszyć, żeby móc wygodnie czytać. Opowiadanie ma sporo literówek, powtórzeń, innych błędów stylistycznych i interpunkcyjnych. Zapis dialogowy nie zawsze jest poprawny, jeśli chodzi o kropki i użycie dużych liter, ale muszę pochwalić zastosowanie pauz zamiast dywizów, co jest nagminnym błędem początkujących pisarzy. Na plus liczę też justowanie, brak podwójnych spacji, angielskich cudzysłowów i wielokropków złożonych z trzech kropek, choć autor nie użył też ich poprawnych wersji, więc trudno mi powiedzieć, czy to wiedza, czy szczęśliwy przypadek.
Dość poważnym błędem jest natomiast mieszanie w narracji różnych czasów – w co najmniej jednym akapicie użyte zostały wszystkie trzy, choć całość powinna zostać napisana w czasie przeszłym.
Jeśli chodzi o treść, zgadzam się w dużej mierze z Cahan – choć tekst otrzymał tag „dark”, brak w nim mrocznego klimatu czy napięcia. Dialogi nie brzmią naturalnie, przypominają nieco rozmowy z podręczników do nauki języka. Historia jest banalnie prosta, nie ma żadnych zaskoczeń, zwrotów akcji, a rozwiązania są podawane bohaterom na talerzu. Muszę też zwrócić uwagę na brak jakiegokolwiek wprowadzenia i zróżnicowania postaci. Jako osoba, która z G5 oglądała tylko pierwszy film, musiałam googlować, kim są Misty i Opaline i jakie jest między nimi powiązanie, ponieważ fik niczego nie wyjaśniał.
Jeśli chodzi o logikę fabuły, przyczepiłabym się do faktu, że oryginalnie Tantabus był tworem umysłu i poniekąd częścią Luny, więc jego istnienie po jej śmierci budzi u mnie wątpliwości.
Podsumowując, widać, że opowiadanie zostało napisane przez początkującego autora, ma typowe dla takiego dzieła błędy i niedociągnięcia. Muszę jednak przyznać, że czytałam już gorsze debiuty, w tym ledwo zrozumiałe twory i na tym tle jest całkiem przyzwoicie. Całość oceniłabym na 5/10.