Zelda: Breath of the Wild
Odbiłem się od tej gry chyba ze trzy razy. Jednak po obejrzeniu zwiastuna kontynuacji postanowiłem dać jej jeszcze jedną szansę. Przebolałem jakoś irytujący początek i powiem tak - warto było. Gra jest po prostu niesamowita i nie ma drugiej takiej, która daje tak dużą swobodę działania. Warto jednak pamiętać, że nie jest to tytuł dla każdego. Tak się składa, że:
- Zelda: BotW praktycznie nie ma fabuły. Budzisz się w jakiejś "świątyni", stary koleś mówi ci, że byłeś w śpiączce przez 100 lat, a niejaki Ganon porwał księżniczkę Zeldę i przejął zamek Hyrule. To wszystko. Twoje zadanie jest chyba oczywiste...
- BotW nie prowadzi gracza za rączkę i eksploracja to podstawa. Ba, nie ma tutaj podziału na następujące po sobie questy. Rób co chcesz, w jakiej kolejności chcesz. W dosłownie każdej chwili możesz ruszyć do zamku, ale to samobójstwo. Gra polega na przygotowaniu się do tego pojedynku.
- Mnóstwo rzeczy trzeba odkryć albo samemu, albo z pomocą poradników
- Brak polskiej wersji językowej
Największe wrażenie robi jednak pomysłowość twórców:
- w wysokich temperaturach broń, która nie jest z metalu, spłonie
- metalowy ekwipunek przyciąga pioruny w trakcie burzy
- wspinaczka jest praktycznie niemożliwa w trakcie deszczu
- przeciwnicy śpią w nocy, co umożliwia np. pozabieranie im broni
- realistyczna fizyka pozwala na wiele różnych rzeczy (np. ścięcie drzewa i stoczenie go ze zbocza żeby pokonać przeciwników będących na dole)
- ożywione szkielety tracą głowę po uderzeniu i rozpaczliwie jej szukają. Jeśli w pobliżu zostawimy okrągłą bombę, to wezmą ją do rąk i spróbują nałożyć. Mało tego. Po tym jak rozwaliłem dwa szkielety jeden z nich poskładał się do kupy, podniósł rękę kolegi i użył jej jako broni
Swoją drogą im dłużej w to gram, to tym bardziej śmieszy mnie mówienie, że Genshin Impact to chiński klon Zeldy: BotW. To są dwie zupełnie inne produkcje...