Już jakiś czas temu doczytałem opublikowaną część Kresów, więc pora się wreszcie zmobilizować i zostawić ostatni na chwilę obecną komentarz. Aczkolwiek pewnie krótszy niż ostatnio i nieco inny.
Ogólnie, całość mi się tradycyjnie podobała. To dalej bardzo przyjemny fik, który pochłania się z przyjemnością. Kolejne rozdziały co najmniej trzymają poziom poprzednich.
Jeśli chodzi o wątek Fenrira, to klasycznie jest dobry klimacik. Nasz pegaz walczy dalej i dalej tęskni za ukochaną. Podobały mi się sceny walki z tym potworem co wyszedł z wody, rozmowa Fenrira o swej przyszłości jak już wojna się skończy, oraz jego budowanie relacji z zebrami. Wydaje mi się, że robił to nie tylko po to by ocieplić swoje nazwisko i swój wizerunek w ich oczach, ale też naprawdę zainteresował się ich kulturą i tak dalej.
Szkoda tylko, ze po podbiciu jednego z miast zachował się tak paskudnie (i na pokaz) wobec mieszkańców. Rozumiem (częściowo) co chciał osiągnąć, ale wybrał kretyński sposób, który zadziałał odwrotnie. I troszkę szkoda, że to nie wróciło w jakiejś rozmowie.
Druga rzecz, co do której mam wątpliwości, to tak szybki powrót Fenrira i Quoiry po walce z tym potworem i natychmiastowe wejście do kolejnej bitwy. Wiem, że to dało efekt epickosci i skróciło nieco wątek, ale uważam, że raz, byli trochę zbyt obici by tak od razu wkroczyć do bitwy i dwa, szkoda tu trochę takiej okazji, gdzie można by zbudować kawał świata, wymienić opowieści między Quoirą a Fenrirem i w ogóle. Zdaję sobie sprawę, że tam dałoby radę upchać tak z pół rozdziału, ale dalej, chyba wolałbym to widzieć inaczej niż tu wyszło.
Walki są opisane całkiem klimatycznie i z pomysłem. Każda ze stron ma jakieś swoje pomysły i wybiegi, które urozmaicają sytuację. Jak chociażby atak pociągiem, czy sprytna obrona przed machinami kroczącymi w Zebryce. Wydaje mi się, że czuć odpowiedni rozmach i ciężar tych walk. Zastanawia mnie tylko trochę, jakim cudem bandyci nie rozpadli się przy takim stosunku Spicy i innych dowódców do siebie. Bo ta atmosfera dogryzania i docinania zdaje się być trochę przesadzona. Z drugiej strony, zestawiając to z poprzednim pojawieniem się Spicy (z czasów nauczania Fenrira), dochodzę do wniosku, że ona dałaby radę zrobić jakąś armię w tej atmosferze. Ale, jak słusznie, moim zdaniem, autor napisał, była to armia o niskiej wartości bojowej.
Skoro już przy walkach jesteśmy, to podobało mi się to, jak Glejpnir szukał odpowiedzi na swoje rozterki. Cudownie się czytało jak trafił na Bottomless Poucha. Ja wiem, że to ogier jednego tematu, jednego żartu i to niewysokich lotów, ale dalej było to zabawne. Przynajmniej dla mnie.
Poza tym, Glejpnir swoją pierwszą bitwę przeżył bardzo dobrze i miał swój szczęśliwy moment kiedy przybyła Wise. A i ponowne spotkanie z rodziną było bardzo przyjemnie i klimatycznie napisane. Te SoLowe, rodzinne momenty to chyba najmocniejszy element Kresów.
I jeszcze kwestia zebr. A w zasadzie jednej zebry, do której chciałbym się odnieść. Tytan (uciekło mi jego imię). Początkowo jest on przedstawiany jako ktoś, kto otrzymał łaskę od przodków i w godzinie próby dokona wielkich rzeczy. Taki trochę wybraniec. Tylko doświadczony życiem i kompetentny. Fajny koncept. Okazało się jednak, że to nie wybraniec (jeśli dobrze zrozumialem), tylko… właśnie, co? To rodzi pytania. Bardzo interesujące pytania i interesujące rozważania.
Zebry podające wojownikom eliksiry, tworząc mutantów (Zebminów)
Mam nadzieję, że ten wątek jeszcze powróci.
No i na koniec Hermes i koziorożce. Czułem trochę, że to się rozwinie i mam. Wprawdzie nie wiadomo czy z hermesa zostanie trzecia (a może i czwarta) strona konfliktu, ale jest ku temu nadzieja. No i całkiem fajnie, że dostał kobitę. Może będzie na niego wpływać podczas negocjacji i robić mu za głos rozsądku.
Oczywiście było tam wiele ciekawych rzeczy, ale nie będę się o wszystkim rozpisywać by nie spoilerować. Powiem tylko tyle, że dalej polecam kresy i dalej planuję to czytać (i dalej chciałbym więcej przeszłosci Archibalda ). A no i plus za podziemny system tuneli. Podoba mi się i też fajnie pasuje.