Za braci! Za wioskę! Przepłyniemy wielkie morze!
Świt królestw nie zaczyna się szybko ani wolno. Rozkręca się w sam raz. Odpowiednio wprowadza postacie i w odpowiednich momentach psuje iluzję bohaterów idealnych i dobrych w ogólnym tego pojęcia znaczeniu. Zaczynam wręcz czuć coraz częstsze odchodzenie nowych autorów od cukierkowości kuców i wplatanie w fabułę polityki, która nie do końca jest pokojowa, a także nieco mroczniejszych klimatów.
Fabuła nie jest szczególnie odkrywcza, ale nie znaczy to też, że jest nudna. Na samym początku poznajemy bowiem dwóch braci. Jeden lubi podróżować, drugi jest Jarlem ich wspólnej wioski, osady wikingów. Jeden odkrył jakiś grobowiec, więc naturalnie z logiką wszystkich światów fantasy wchodzą tam zupełnie nieprzygotowani i to tylko we dwóch, aby walczyć z niezliczonymi hordami nieumarłych – którzy również zgodnie z logiką fantastyki znajdują się w takowym – odkrywając na samym końcu mapę, która zawiera informacje o nowym kontynencie, co nikt o nim jeszcze nie słyszał. Oczywiście więc jeden z braci zamierza wyruszyć w podróż, ale co godne pochwały autor nie zapomina o sprawach wioski, więc drugi z braci zostanie na miejscu, rozwiązując sprawy z nią powiązane.
Osobiście przebrnąłem przez małe piekło błędów, ale autor już je dość zręcznie poprawił, więc moi następcy powinni mieć przyjemniejszy czas podczas lektury. Trudno mi również jakoś głębiej skomentować postacie, tym bardziej że wydaje się, iż ich przemiany i wystawianie światopoglądów na próbę dopiero nastąpią, a poza tym nie wszyscy dostali jeszcze nawet swoje pięć minut.
Podsumowując te pięć rozdziałów to fajny i obiecujący wstęp. Jednak co będzie dalej to zobaczymy jak pojawi się rozdział piąty i dalsze. A kiedy się pojawią? No jak napisał sam autor nastąpi to: "niebawem". AYO!