Tablica liderów
Popularna zawartość
Pokazuje zawartość z najwyższą reputacją 02/07/25 we wszystkich miejscach
-
Witam! Zacznijmy może od tego, że bardzo nie lubię pisać takich komentarzy. Takich, czyli jakich? Wyjaśnię najpierw czym nie jest ten komentarz: nie jest on recenzją ani oceną, najbliżej mu po prostu do zbioru luźnych moich przemyśleń i opinii na temat fanfika. A nie jest to zwykły komentarz, bo sam fik był... Cóż, to będzie cały sens komentarza, zapraszam do czytania. Czytać „Kresy" miałem w planach od dawna, ale jakoś tak nie było po drodze. A to brak czasu, chęci, albo czegoś innego. W gruncie rzeczy miałem przed sobą długą serię, na wiele dni czytania (ostatecznie przeczytałem je w trochę ponad miesiąc). Ale tu już pojawia się pierwszy zgrzyt. Bowiem przez połowę „Kresów" właściwie niewiele łączy opowiadania. Do połowy właściwie nie było żadnego wątku głównego (co nawet nie jest czymś złym, ale do tego przejdę później), a w połowie pojawił się tak nagle, jak mój stary z zadaniem bojowym. Mało co to zapowiadało, a pewne rzeczy są naciągane jak, kontynuując te porównanie, gacie starego. Wszystko to zrodziło mi w głowie myśl, że być może najpierw powstały jakieś opowiadania z serii, a dopiero potem to, o czym mają być. I się nie pomyliłem. W sensie, nie jest to ani wielka tajemnica wiary, ani sekret sztuk magicznych, jednak pod tym względem oczekiwałem czegoś innego. No właśnie, oczekiwałem... Czego właściwie oczekiwałem od tego fanfika? Co mnie tu przywiodło? Te pytania zapewnią nam niezbędny kontekst. Otóż, musicie wiedzieć, że od fanfika nie oczekiwałem wiele, poza dobrą jakością, jednak dużo nasłuchałem się o Hoffmanie i jego zdolnościach. I dobrą jakość otrzymałem, co do tego nie mam wątpliwości, ale za jaką cenę...? Zaś odnośnie drugiego pytania: przyznam się bez bicia, że okoliczności czytania tego fanfika są dość... Wyjątkowe. Mianowicie czytałem go głównie w... Pracy. Zresztą, w pracy piszę także część tych słów. Przez to, nawet jeśli byłby to fanfik tragiczny (pod żadnym względem taki nie jest, broń mnie Celestio!, ale do tego też przyjedziemy), nie żałowałbym tego czasu. Przywiodła mnie więc tu nuda, ale także po prostu chęć czytania, jako że ostatnio czytałem mało. Podszedłem więc do tego tekstu bez większych oczekiwań, ale za to z zapasem czasu, którego mi nie szkoda byłoby marnować. I jak mnie niedawno znajomi się mnie pytali, jakie są moje wrażenia, to niestety nie mam na to odpowiedzi. Po prostu. Są letnie. Obojętne. Przeźroczyste. A to nie jest tak, że tekst jest zły. Ale co ważniejsze, padło pytanie, już od samego Hoffmana, czy nie żałuje czasu poświęconego na czytanie. I prawdę mówiąc, nie. Ale ta odpowiedź sama w sobie nic nie mówi, powiedziałbym wręcz, że jest trochę jak losowa cyfra na kartce. Daje więcej pytań niż odpowiedzi. I tu ważny jest wcześniejszy kontekst. Czytałem ten fanfik w specyficznych okolicznościach, które same w sobie sprawiają, że nie żałuje jego czytania. Jednak, gdy zastanawiam się nad tym, czy tak samo traktowałbym ten fanfik w innych okolicznościach, to nagle odpowiedź, pomijając pewną absurdalność tego pytania („jak byś zareagował na coś, co się nie wydarzyło?”), staje się bardziej skomplikowana. Spędziłem przy tym tekście masę czasu. Czasem delikatnie się podśmiechiwałem pod nosem, a czasem delikatnie się zasmuciłem. Nic nadzwyczajnego. Jakbym czytał fik, jakikolwiek inny, albo losową inną książkę, to nie poczułbym różnicy. Nie będę tu posuwał się do skrajności, by powiedzieć, że żałowałbym tego czasu – w gruncie rzeczy nie był to zły fanfik, i to nie jest tak, że męczyłem się podczas czytania, czytało mi się raczej płynnie i przyjemnie – o tyle też z czystym sumieniem, z absolutną pewnością, nie mogę powiedzieć, by tekst ten byłby dla mnie czymś więcej niż miłym wypełnieniem czasu. I powoli zmierzam do sedna. Do tego, że ta seria, po prostu, nie była dla mnie. To nawet nie jest tak, że mi się nie podobał. Najzwyczajniej w świecie, ona do mnie nie trafiła. Jakie warunki muszą być spełnione, by człowiek był czymś zaskoczony? Załóżmy, że musi się zdarzyć coś, czego się nie spodziewał. W tym kontekście ten fik zaskoczył mnie dwoma rzeczami, chociaż ta pierwsza jest ważniejsza – że mnie prawie w ogóle nie zaskoczył, że w ogóle mało co do niego poczułem, że tak sobie zżyłem się z postaciami. Ale co najważniejsze, że brnąc w fabule, nie miałem większych oczekiwań, przez co mnie nie zaskakiwała. Jakoś tak… nie wciągnęła mnie, nie byłem się w stanie w to wszystko zaangażować, przez co moje uczucia i odczucia względem tego tekstu są tak nijakie (druga rzecz, która mnie zaskoczyła, jest związana z jedną z postaci). Wiecie, niedawno na forum trafił taki fanfik. „Efekt Motyla”. I on był dla mnie większym zaskoczeniem niż „Kresy", bo tam w pewnym momencie była zmiana z fiki serialowego w fik... No, nie dla dorosłych, ale zwyczajnie brutalniejszy. Większym zaskoczeniem jest fakt wystąpienia przekleństwa w książce dla dzieci, niż sceny obyczajowe, relaksującej lub nawet dziecinnej w dziele dla dojrzalszego odbiorcy. Nie wiem co będę pamiętał z tej serii, chyba tylko „Tajemnice białego bazyliszka”, bo była ciekawa pod kątem rozwoju bohatera. Inne porównania? „Austreorah” lepiej czytało mi się niż „Kresy”. „Kresy” porównałam bym do ładnie oszlifowanego, ozdobionego, ale w gruncie rzeczy prostego miecza. A „Austreorah” ma w sobie taki vibe egzotycznej broni. Nie najlepszej, nie najbardziej praktycznej, czy zabójczej, ale ciekawiej. Widzisz taką, i nawet nie wiesz, jak się tym posługiwano, który koniec jest tym groźnym. Jesteś ciekaw, jak tym walczono, jak to tworzono, do czego służy. A widzisz taki miecz i masz takie: o, miecz, ładny. Nawet nie musisz być mistrzem szermierki, by wiedzieć gdzie chwytać i co jest groźne. I ostatnie porównanie. Ciekawszym fikiem dla mnie „Kryształowe Oblężenie”. Fik mocno nie równy, ale zwierający w sobie masę treści. Jednakże przez to, jak był nie równy, jak wiele najdziwniejszych wątków w nim umieszczono, ja go pamiętam. A zwłaszcza te najbardziej odstające momenty. W „Kresach” nie ma czegoś takiego. O ile KO mógłbym porównać, do ruskiej drogi w jakimś Muchosrańsku, gdzie jest mnóstwo dziur, przez to cały czas uważasz jadąc, a wrażenia masz na całe życie, o tyle K porównałbym do niemieckiej autostrady. Przejeżdżasz przyjemnie i fajnie, przejechane, można zająć się swoimi sprawami. To wszystko może wam, albo, tobie, drogi autorze, wykreować wizje, że bardzo zły był dla mnie ten tekst. Ale to byłoby skrajne stwierdzenie. On nie był zły. Absolutnie. Ale, ale, ale… No właśnie, jaki był ten fanfik? Bo, poza tym, że ustaliliśmy, że nie był zły, a także nie był dla mnie, to jaki on był (a raczej jest)? Dobry, serio. Postacie są porządnie kreowane, chyba najlepiej w pierwszych (chronologicznie odnośnie wydarzeń). Można ich nie lubić, ale można je zrozumieć. Za to plus. Dla mnie nadal przykładem takiej postaci, której nie lubię, a którą całkowicie rozumiem, jest Albert. Gorzej z wątkiem głównym. On się zaczyna w połowie i przez to, jak późno się zaczyna, wszystko przed tym wydaje się przydługim wstępem, co być może nie byłoby niczym złym… no właśnie, tu też wracają wątki z wcześniejszej sekcji komentarza. To nie byłoby nic złego, gdyby to zostało zrobione, z braku lepszego określenia, porządnie. Tu, czasem niektóre rzeczy są naciągane (i to tak, że cudem nie pękają). I tak jestem pod wrażeniem, że koncepcje udało się tak rozbudować względem oryginalnej. I sam w sobie wątek główny… też jest taki ciut bez napięcia. Samo w sobie to, czego dotyczy i że chce być kanoniczny, sprawia, że pewne rzeczy są z góry wiadome, przez co nie ma tego pytania „co się stanie?”. A niestety, pytanie „jak to się stanie?” jest mniej angażujące. Zaś co do stylu i technicznej strony, niewiele mam do zarzucenia. To porządnie napisany fanfik, wręcz bardzo dobrze. Chociaż czasem styl jest ciut dziwny w niektórych fragmentach narracji, ale być może ja po prostu jestem czepliwy. Nie mniej, styl sam w sobie nie przyciąga. Czyta się go dobrze, i to już spory komplement, ale tylko tyle. Wątpię, by kogoś porwał. Ale to wszystko… no, co z tego? Nie ma tu stylu, który by mnie przyciągał. Fabuła jest dobra, ale nie zaskakująca, a dodatkowo pojawia się późnio. Plus sam fakt, że jest tak rozbita też dużo robił. Postacie są bardzo dobrze opisane, ale co z tego, skoro niezbyt interesują mnie ich losy. I tu nawet nie chodzi o to, że są codzienne, czy coś. Po prostu z góry idzie przewidzieć, gdzie to wszystko mniej więcej zmierza, jedynym pytaniem jest to, co jest pomiędzy. Najbardziej w tym fiku mi się podobają te postacie, ale ten jeden element nie wybija całej reszty. Być może do mojego doświadczenia przyczynił się fakt, że wyspeedrunowałem „Kresy”. Parafrazując, tak się skupiłem na tym, czy można to zrobić, że nie zadałem sobie pytania, czy powinno. To przez pierwszą połowę jest seria pełną gębą. Seria luźno powiązanych opowiadań, związanych tylko tym, że pewne postacie są z pewnego miejsca. To nie jest wada, ale zwyczajnie oczekiwałem czegoś bardziej spójnego. I w tym wszystkim jest tego największa siła, ale i wada. Przez to, jak prowadzona jest pierwsza połowa serii, w porównaniu do drugiej, rodzi się u mnie taki dziwny kontrast. Właściwie jedynym rozwiązaniem jakie widzę, byłoby napisanie pewnych rzeczy od nowa, z myślą o tym, jak to powinno być spójne jako całość, bo przez to, że przy niektórych tekstach nie było tej myśli, powstaje ten kontrast. Czy to sprawi, że lepiej ocenie „Kresy”? Musiałbym najpierw je ocenić. I tu zmierzam do podsumowania całego komentarza, całego tego zbioru myśli i różnych przemyśleń. Dla mnie to jest trochę jak zwierciadło tego fanfika, jest pierwsza połowa, pozornie o niczym, ale bez której nie może być drugiej. Ten komentarz w pewien sposób oddaje w jaki sposób odebrałem tego fanfika, chociaż wyszło to, podobnie jak do omawianego tekstu, przypadkowo. Ujmując to wszystko w prostych słowach: Czy fik mi się podobał? – Emmm,,, poproszę telefon do przyjaciela. Czy dobrze mi się go czytało? – Zadaje pytanie publiczności. Co myślę o tym fanfiku? – Poproszę 50 na 50. Do czego zmierzam? Do tego, że ja właściwie nie mogę ocenić tego fanfika. Jakkolwiek o nim nie myślę, cokolwiek tutaj nie napiszę. Zwyczajnie wydaje mi się, że fik, z jednej strony, i to chyba najdziwniejsze co napiszę w mojej historii pisania komentarzy, padł ofiarą umiejętności autora. Wracając do porównania z drogą – gdyby tu była chociaż jedna większa dziura, którą musiałbym ominąć… być może inaczej patrzyłbym na całość. Absolutnie nie życzę autorowi pomyłki podczas pisania, ale mam tu na myśli to, że przez to, jak wszystko jest równe względem siebie poziomem, niczym w jakiejś komunistycznej utopii, nic się nie wyróżnia i ciężko zapamiętać mi te wszystkie bloki z wielkiej płyty. To bardzo dobrze napisany fik, ale brakuje mu czegoś na prawdę wyjątkowego, co sprawiłoby, że miałbym takie: o, za to warto było czytać całą resztę! Z drugiej strony, fanfik chyba padł też ofiarą czytelnika w tym, zaprawdę wyjątkowym, wypadku, czyli moją. Rzeczywistość nie tyle ominęła moje oczekiwania. Ona nawet ich nie zauważyła. Byliśmy na innych drogach, w innych krajach, nawet planetach. W takich momentach jak ten dobitnie przekonuje się, że nie ma rzeczy dla wszystkich. Ale nie to jest najgorsze. Najgorsze jest to, że w tym fanfiku jest ogromny potencjał na wciągnięcie czytelnika, a mnie to jakoś ominęło. Serio, mimo tego, jak niewiele poczułem, czuje, że jest to dobry fik przy którym idzie się zaczytać, wczuć i go poczuć. Jednakże, sytuacja jest jaka jest. Fika jestem mimo to w stanie polecić, bo wierze, że wielu osobom on może się spodobać, chociaż muszę skorzystać z przysługującego mi prawa do wstrzymania się odnośnie wystawiania oceny. Zwyczajnie, nawet jakby mnie ktoś zmuszał, nie byłbym w stanie takiej oceny wystawić. I to chyba wszystko. Pozdrawiam!1 point
-
Nasłuchałem się wiele dobrego o serii „Kresy” autorstwa Hoffmana. Dlatego gdy nadarzyła się okazja postanowiłem skonfrontować oczekiwania z rzeczywistością. W przypadku „O szyby deszcz dzwoni” mam jeden czy dwa dość istotne zarzuty. Akcja fanfika, pierwszego z wielu z serii osadzona jest Ĉevalonii krainie znajdującej się na południe od Equestrii i, o ile Equestria jest wzorowana na USA, tak mi kraina w której zaczyna się akcja kojarzyła się z innymi Stanami Zjednoczonymi. Konkretnie Meksykańskimi Stanami Zjednoczonymi. Nie wiem czy są to poprawne skojarzenia. Fanfik skupia się na kilku postaciach, pozostawiając tło wydarzeń na drugim planie. Ĉevalonia i miasto, w którym rozgrywa się akcja są opisane raczej pobieżnie. Wiemy, że jest to obszar ubogi o niskim standardzie życia. Wzmianki o klimacie, innych miastach, komunikacji, gospodarce itd. są bardzo zdawkowe. Nie wiemy wiele o architekturze, strojach itd. Jednym słowem, Ĉevalonia zaprezentowana w tym pierwszym fanfiku z serii, nie ma niczego co by ją wyróżniało od Equestrii lub też jednego z wchodzących w niej skład krain. Skupiamy się, jak już napisałem, na relacjach kilku postaci, będących członkami jednej rodziny. Są to Fenrir, jego ojciec (którego imienia nie pamiętam a skończyłem czytać fanfika przedwczoraj), ciocia Henrietta, wujek Albert oraz kuzyni Gleipnir i jego siostra, której imienia też nie pamiętam. Jeśli nie pamiętam ich imion, to chyba znaczy, że nie będą ich dotyczyły kolejne akapity. Podoba mi się to, w jaki sposób autor nakreślił charaktery postaci, tworząc pomiędzy nimi sieć wzajemnych powiązań emocjonalnych. Poznajemy też dzięki nim kulturę Ĉevalonii, nacechowanej jawną niechęcią wobec pegazów oraz tych jednorożców, które miast pracować wolą studiować sztuki magiczne. Jest to bowiem kraj, gdzie niski poziom życia zmusza kucyki do pracy od dziecka. Ogólnie portret biedy został tutaj nakreślony umiejętnie, bardzo obrazowo. Przychodzi mi zatem porównywać „O szyby deszcz dzwoni” z prozą Dickensa. Zwłaszcza interesujące są relacje między Henriettą i jej dziećmi a Fenrirem. Są one pełne ciepła i czasami wręcz wzruszające. Autor nie tworzy wyrazistych charakterów, dając bohaterom jakieś niepospolite cechy. One się kształtują właśnie poprzez ukazanie całości relacji między nimi. Niestety efekt jest moim zdaniem nieco daleki od pełni potencjału gdyż zarówno ojciec Fenrira jak i jego kuzynka są nieco w tle. Natomiast postać wuja bohatera jest moim zdaniem, wręcz przerysowana. Dlaczego, czy takich ludzi jak Albert nie ma naszym świecie? Są, ale prawdopodobnie możemy dojść co ich takim uczyniło. W przypadku Alberta, nieco mi tego tła brakuje. Rysuje się on zatem jako kucyk niezwykle ograniczony, bez cech które by go w jakikolwiek sposób rehabilitowały. Przykładowo, żali się on, że gdyby był dobry dla innych, wówczas by mu wbito nóż w grzbiet. Przy czym autor nie podaje nam informacji o prawdziwości jego słów. Więcej, ku mojemu zaskoczeniu w Ĉevalonii nepotyzm nie jest akceptowany, jeśli nie ogranicza się on do najbliższego otoczenia pracodawcy. Serio? W rodzinnej firmie? Czy też może miał to być jakiś wytrych autora aby lepiej zrozumieć niechęć Alberta do swego brata? Oczywiście nepotyzm nie jest dobry, ale akurat uzasadnienie nietolerowania go jest, moim zdaniem, naiwne. Jeśli Albert jest lokalnym szefem wszystkich szefów, i może wymusić na innych by ignorowali Fenrira, pozwalając mu prawie umrzeć z głodu, to dlaczego miałby się przejmować ich niechęcią do nepotyzmu? Może ja czegoś nie doczytałem, może coś źle zrozumiałem, ale już ten fragment jest moim zdaniem przedobrzony. Jeśli czegoś bym się spodziewał po Ĉevalonii to właśnie potężnego nepotyzmu, wyjaśniającego dlaczego kraj jest biedny i zdezorganizowany. W efekcie Albert jest postacią prawie karykaturalną, despotyczną, która tępi inaczej myślących we własnej rodzinie. Nie wydaje się on pragmatyczny, natomiast chętnie nadużywa alkoholu i krzyczy na innych. Innym zarzutem jest to co pokazał nam autor a co przedstawił bardzo pobieżnie. Relacje pomiędzy Fenrirem, jego ojcem a wujem i odpowiednio pomiędzy tymże a jego rodziną są pokazane na kilku przykładach, które jednak prowadzą nas do tego samego wniosku i jasno wskazują kto jest ofiarą a kto sprawcą nieszczęść. Ja odniosłem wrażenie, że jest tego aż nadto i że dla większego zróżnicowania, niedługiego przecież tekstu przydałoby się albo pokazać inną perspektywę wydarzeń. Boli to tym bardziej, że skutki kluczowej decyzji bohatera i reakcje jego krewnych są przedstawione bardzo pobieżnie, nieomalże ledwie streszczone. W efekcie fabułę całego fanfika można sprowadzić do jednego zdania: wuj Albert znęca się nad synem swego brata bez żadnego racjonalnego powodu, kierując się tylko uprzedzeniami swoimi oraz rodaków. W efekcie powstaje fanfik napisany bardzo jednostronnie. Choć strona językowa jest nienaganna, tekstowi jednak brakuje zróżnicowania wydarzeń. Jest on przez to powtarzalny, nie motywujący racji Alberta w żaden sposób poza jego widzimisię. Pomimo kilku wzruszających momentów, nieco głębszego (aczkolwiek chyba nadal niewystarczającego) zarysowania Ĉevalonii, miałem duże problemy by się zmusić do dokończenia czytania tego tekstu. Zaryzykuję nawet stwierdzenie, że mnie trochę znudził. Czy polecam? Nie mogę teraz odpowiedzieć na to pytanie. Wbrew tego co sugerują tagi, ten jednostrzał nie jest takim znowu jednostrzałem, niezależnym od pozostałych części opowieści. Być może te uzasadniają jego przeczytanie i nadadzą wydarzeniom w nim pokazanych więcej kontekstu.1 point
Tablica liderów jest ustawiona na Warszawa/GMT+01:00