Skocz do zawartości

Hetman WK

Brony
  • Zawartość

    430
  • Rejestracja

  • Ostatnio

Posty napisane przez Hetman WK

  1. He. Wielki gad w tunelu. Mógłbym powiedzieć że wszyscy nachlani, ale już się zdradziłem. Co by tu...O! Coś na tyle szalonego że może się udać.

    Spojrzał w jakąś stronę, uśmiechnął się i kiwnął głową.

    - Drodzy państwo, muszę wam wszystkim pogratulować, świetnie wywiązaliście się ze swoich ról - zwrócił się już bezpośrednio do ludzi - Hetman. Twoja pomoc mogłaby się przydać.

     

  2. Psia mać. Zawsze coś nie tak.

    Przez tłum, sam chciał się przebić, lub przynajmniej poczekać aż będzie miał lepszą widoczność. W ten czas, zawiesił karabin na ramieniu, jednocześnie sięgając pod płaszcz, po swój rewolwer. Nie była to jego mocno strona, ale też nie można powiedzieć że strzelać całkowicie nie potrafił. Wyciągnął rzeczoną broń, sprawdzając czy naładowany. Trzy pociski. No w obecnej sytuacji może być. Rozejrzał się, wybierając najlepszy cel. Że takiego nie było, zdecydował się na poczekać aż jakiś szkielet podejdzie najbliżej. Wtedy wypali.

  3. - O.Jak miło w końcu coś...CO DO?!

    Po pomyślunku westchnął kiwając głową.

    - Że ja zatłukłem to bydle...ok. Może być. Co robić? Zemdleć, bo szok? A może rzucić do wszystko i każdego z gapiów zadźgać.

    - Przyjaciele obywatele, spokojnie, sytuacja już pod kontrolą. Znaczy wiem, że wielki łeb węża wystaje z tunelu, ale istotne że nikomu już nie zagraża. Wszyscy cali?

     

  4. (Postać jest jeńcem, do tego kilkukrotnie ugodzonym przez załogantów. Po za tym, pijąc spokojnie, mając całkiem niezłe pole widzenia, nikt jej w sumie nie przeszkadzał od tak podeszła za pułkownika, do tego nie było opisu że specjalnie próbowała ukryć kichnięcia...wszystko się pokrywa)

  5. Magnus odbił cios, dygając jednocześnie do jednego z kompanów. Ten dobył swojej broni i włożył ją miedzy walczące, co oznaczało, w regułach pojedynku zaprzestanie walki. Pułkownik odwrócił się natomiast w stronę Jacka.

    - Jeżeli sądzisz, że coś takiego wywoła wrażenie na osobie która biła się wśród wystrzałów dział, czy salw muszkietowych, to grubo się mylisz.

    Zwrócił się na powrót od Osmy.

    - Walczysz nieźle. Potrafię do przyznać. Nie często...nigdy nie widziałem kobiety potrafiącej w jakimkolwiek stopniu posługiwać się bronią białą. Na razie starczy. Reszty nauczysz się z czasem, o ile los będzie sprzyjał. Zapamiętaj natomiast pewną rzecz. Możesz potrafić pokonać nawet najlepszego wirtuoza walki rapierem, ale lepiej będzie znać się na każdym stylu w stopniu doświadczonym, niż jednym mistrzowskim. Póki co masz szansę to sprawdzić. Więc radzę korzystać. A co do pana... - powiedział, już odchodząc - Póki nie zobaczę twojego kontraktu, nie sprawdzaj mojej cierpliwości - po tych słowach podszedł do jednego z niższych stopniem. Reszta także wróciła do wcześniejszych obowiązków.

  6. Jak tylko usłyszał zawołanie oraz strzał, padł na ziemię, założył ręce na głowę. udając zaskoczenie. Żeby nie było podejrzeń. Nogą, niby przypadkowo, odkopnął pistolet trochę dalej. Dla bezpieczeństwa.

    Hm... Przeżyłem, a cywil został w sumie tylko trafiony. Mogło być gorzej.  Jak się podniosę to lepiej nie będzie.

     

  7. - O żesz. Dobra. Myśl co robić. Myśl.

    - Dzięki panowie. Trochę późno ale dobra. Momencik.

    Jeśli któryś z nich by się pojawił, to pewnie na nim skupiliby się mundurowi. Po za tym, zbyt nagła reakcja, mogłaby spowodować pociągnięcie spustu przez wywrotowca.

    Kto nie ryzykuje...Wilk słuchaj. Zmaterializuj się za nim, możliwie cicho. Sprowokuj go żeby się odwrócił, a potem tak tradycyjnie strzel mu w nos. Najmniej będziesz się rzucać w oczy.

  8. Pułkownik nie wyglądał na zmęczonego. A tylko się bronił. Bo gdyby chciał, to jednym atakiem mógłby pewnie poradzić sobie z Osmą. Raz na zawsze. Aczkolwiek, nie ukazywał żeby był jakoś rozdrażniony. Fakt, zadowolony też nie, ale jakoś mu wszystko nie przeszkadzało. Co najwyżej trochę nużyło. Natomiast obserwujący, mieli dość ciekawe widowisko.

    Na następny atak, uchylił się trochę.

    - Każdy bardziej zaznajomiony szermierz mógłby poznać twój krok, jako nieskoordynowany. Specjalnie lub nie. I może cię zlekceważyć, albo wręcz przeciwnie. Dodatkowo w zgiełku musisz ciągle zważać na zabłąkany pocisk, czy bagnet. W warunkach pojedynkowych, honorowych, musisz zmusić przeciwnika do utracenia sił. Wtedy łatwiej będzie ci go trafić. Niestety, żaden szanujący się szlachcic, czy ktokolwiek potrafiący walczyć, ma sporo rozumu - przemawiał, cały czasz się broniąc, czy unikając ciosu.

  9. - Dobra.

    Już miał wyciągnąć rękę, kiedy znowu zmienił się mu obraz.

    Kuuuuuu. Fajny test. Świetny. Zapamiętać, przy najbliższym sprzyjającym momencie...w sumie nie mogę nic zrobić.

    - Spokojnie przyjacielu, rozumiem. Zero ruchu - powiedział, nie patrząc nawet w tył.

    W sumie to musiał się zorientować w terenie, lekko tylko poruszając oczyma.

  10. Tym razem, nie blokował zwyczajnie. Zamiast tego, wykonał jakby kontr-uderzenie, odbicie aby atak utracił impet. Lewą rękę ciągle trzymał za plecami.

    - Rapier to nie kordelas czy szabla. Ma służyć w głównej mierze do pchnięć. Z tym że taki cios...jest bardziej śmiertelny.

  11. Pułkownik wykonał jakby automatyczny obrót, tak, że rapier go nawet nie drasnął. Jednocześnie, odbił wrogie ostrze swoim.

    - Pierwszy atak nigdy nie jest tym który mam zadecydować o wygranej. Chyba że przeciwnik nie potrafi utrzymać kija.

     

    On sam, nie miał zamiaru atakować. Chciał sprawdzić umiejętności Osmy. Jak nauczyciel, który mając wyższe umiejętności, chce ocenić ucznia.

  12. Pułkownik stał wyprostowany z rękoma za plecami. Patrzył na Osmę z podejrzeniem.

    - A więc...Tyś do nas ostatnio dołączyła - pokiwał głową - Cóż. Decyzja kapitana. Z pewnością zapoznał cię z kilkoma zasadami naszej załogi. Ale pewnie nie powiedział ci jedne. Każdy musi choć trochę potrafić posługiwać się bronią białą. Pokonać rannego pijaczynę, to każdy głupi potrafi. Jednak, wcześniej udało ci się stanąć ze mną w szranki. Szkoda że wyspiarz mi przerwał. W każdym razie.

    Sięgnął po rapier przy boku.

    - Zobaczymy jak sobie radzisz

    Najbliżsi żołdacy podeszli, aby zobaczyć starcie.

    - Dalej. Zaatakuj mnie - rozłożył ręce, jakby zapraszając. W prawej dłoni dzierżył ostrze.

     

  13. Z obserwacji, wyszło w sumie nie wiele. Niebiescy mieli swoich oficerów, co można poznać po innych mundurach. Natomiast reszta, podzielona względem tego, jakim operuje językiem, posiadali za szefa kogoś kto znał i ojczysty język i ten bardziej uniwersalny.

    Po zejściu na suchy ląd, do Osmy podszedł jeden z oficjeli niebieskich.

    - Ej, ty - zwrócił się. Widać było, że zależy mu na czasie - Pułkownik ma do ciebie, ponoć jakąś sprawę.

  14. Podróż statkiem, minęła spokojnie. Morze nie miało zamiaru przeszkadzać, a i wiatr też był przyjazny. Większość załogi spała, nie licząc kilku którzy musieli patrolować, bo nie wiadomo, czy jakiś anglik się nie zgubi. Strażnicy co jakiś czas się zmieniali. I byli to jedynie ci w niebieskich mundurach.

    ,,Karolin" przez całą noc, zmierzał do tego jednego, konkretnego celu. Dotarł do niego wczesnym rankiem.

     

    Okrę rzucił kotwicę kilka metrów od brzegu. Dla bezpieczeństwa. Zwinięto żagle, a załoganci mogli dojrzeć fort.

    Nie należał on do specjalnie wymyślnych. Całkowicie zbudowany z drewnianych bali, z trzema, czy czterema wieżyczkami, pokrytych dachem z patyków. Prosta konstrukcja, ale surowca pod dostatkiem, albowiem wyspa pełna była dość wysokich drzew. A jeśli chodzi o funkcje obronne, to w sumie niczego sobie. Z niektórych otworów, wystawały paszcze dział. Lekkich, średnich, parę ciężkich. W razie ataku, ostrzał mógł być konkretny. Dodatkowo, cała konstrukcja znajdowała się na wzniesieniu. Czyli problem dla szturmujących. Zza naostrzonych blanek, gdzie nie gdzie wystawały lufy, lub czarne kapeluszy, oznaczające że ktoś tam stacjonował. Jeśli nie otworzyli ognia, to znaczy że swoi.

    Marynarze, na ląd schodzili za pomocą łodzi. Dwóch, należących do okrętu i jednej należącej do fortu. Na piach, transportowano głównie skrzynie z butelkami, muszkiety, albo beczki z prochem. Bo jedzenia było sporo, acz dostęp do broni palnej nie należał do dużych.

    Tak czy tak, łodzie musiały parokroć kursować. Żeby zabrać towary, oraz żeby przenieść żywych. Na ląd zeszli też Magnus i Arvin. Ten drugi wraz z kilkoma śmiałkami ruszył w puszcze, w sobie znanym celu. Pierwszy oficer, przebywał w towarzystwie sobie podobnych. Gustav, Fritz, paru innych oficerów czy członków załogi, zostało na pokładzie. Bo nie było potrzeby żeby i oni schodzili.

    Paweł i Ferdynand, także nie zamierzali siedzieć. Na wyspie znaleźli się w pierwszym rzucie. Zajęli się ćwiczeniem szermierki na szable.

    Większość wspólnie podjęła decyzje, aby Jacka, też wziąć na ląd, pod okiem trzech niemieckich marynarzy. Lepiej żeby zwiał, niż zniszczył zapasy.

  15. I oto ląduje kolejny rozdział i od razu mam informację dla zainteresowanych.

    Rozdział szósty, jest ostatnim, który został z mojego zapasu. W ogóle to miał być dłuższy, ale stwierdziłem że lepiej zakończyć bo ogólnie sytuacja była odpowiednia.

    Oczywiście, nie znaczy to że następne części, nie będą się pojawiać. Zwyczajnie odstęp czasowy będzie dużo większy. I nie obiecuje żadnej regularności. Rozdział pojawi się, jak będzie gotowy.
    Póki co dziękuje tym, którzy zdecydowali się czytać mój twór i mam nadziej że ten najnowszy też wam do gustu przypadnie i że będziecie nadal czekać na kolejne. :)

     

  16. - Ta. Polskie - No to wpadłem. Zawsze trza mieć to szczęście. Dobra. Co jest dla mnie bardziej korzystne do omówienia. A. Walić - Szczerze powiedziawszy, to wybieram pierwszą opcję, bo nie czuje potrzeby wypicia czyjejś juchy, a choćbyś mnie ćwiartowała, to za nic nie zmienię się w nietoperza. I z tego co pamiętam, osoby dotknięte wampiryzmem, mają wydłużone kły. Jak chesz, to możesz sprawdzić. - Panowie, przyszła pora żebyście mnie wspomogli.

  17. - Ano wojsko. Konkretniej kawaleria. A jak trafiliśmy na statek...Niestety, ale tego dowiesz się w swoim czasie. Inaczej towarzystwo by nas obdarło ze skóry.

    - Nie przesadza - potwierdził młodszy.

    - Co do tytułu i takie rzeczy też się zdarzają. A to z domu wyrzucą, albo go spalą. Nieprzyjemne ten los.

     

    W ten czas, pod pokład zaczęli schodzić kolejny marynarze, lub żołdacy, zajmując swoje miejsca do spania.

    - Oho. Czas przyciąć komara. Tamten póki co nie jest jeszcze zajęty, to radzę się spieszyć - wskazał na rzeczony hamak, dość blisko jednej ze ścian.

  18. - A. Z biedoty. No cóż. Tu jesteśmy wszyscy sądzeni na równi, a znaczenia mają tylko siła, albo to kto był wcześniej na statku. Ale. Ty to już wiesz. My dłużej na lądzie. I tam...

    - Te. Braciszku? A na pewno żeś trochę się pozbył zawartości naszej butelki? Bo ci się język rozplątuje - podniósł głowę z hamaku.

    - Daj spokój - machnął ręką - Przed tym wszystkim byliśmy żołnierzami...eh jak mi tęskno do siodła - rozmażył się - A w sumie, to co cię na bróg wyrzuciło? Czy może w takich warunkach się urodziłaś?

  19. - Hu hu - pokiwał głową - Tysiąc siedemset pierwszy...to był rok. Dźwina...Tryszki. No my trochę mniej. Znaczy się od ledwo dwóch...trzech lat. Tak jak...

    - Echem! - przerwał mu Ferdynand - W każdym razie chyba tylko kapitan mógłby cię przebić.

    - Aaa tak. Racja - odkaszlnął - A było to spowodowane chęcią zarobku, jedyna szansa czy...coś w tym stylu?

  20. - Jak każdy - wzruszył ramionami.

    - W obecnej sytuacji to ty powinnaś o tym pamiętać - odgryzł. 

    - Poczekaj - wstrzymał Paweł - Wybacz że pytsm...długo jesteś na morzu?

    Słońce zaczęło już zbliżać się ku horyzontowi, a ,,Karolin'' już od dłużego czasu zmierzał do celu.

  21. - Wyspa...wyspa...A! Wiem o co chodzi. Na południe od Karoliny...Południowej, jest pare wysepek. Na jednej z nich znajduje się fort, podaj porzucony przez przez Hiszpan. Albo Anglików. Zajeliśmy teren a Carlos pozwala nam to wynajnować. Udajemy się tam po zapasy oraz żeby zaznać troche spokoju. 

  22. Ferdynand zacisnął mocno zęby, ale i tak nie mógł powstrzymać się przed zasyczeniem. Co jednak znaczyło, że musiał być trochę doświadczony, bo zwykły żółtodziób, pewnie by krzyczał jak potępieniec.

    - Dobra, chyba starczy - podniósł rękę po czasie starszy - Powinno się zabliźnić, albo goić - Rozerwał kawałek swojego hamaku, zostawiając postrzępioną dziurę. Nowo nabytym, niby bandażem, obwinął bratu ranę. Pomógł mu wstać i posadził na jego hamaku. Znaczy tym niższym, nie zniszczonym.

    - Lepiej?

    - A daj spokój - machnął ręką - Wiesz że nie takie rany miałem.

    - Wiem. Wiem - pociągnął nosem, prostując się.

    - Masz nasze podziękowania za pomoc - kiwnął głową.

    - Tylko się nie przyzwyczajaj, bo takie obrażenia to u nas rarytas - skwitował młodszy.

    - Tak czy tak, raczej u nas trochę zostaniesz. A jest zasada że miejsca do spania nie są ustalone. Nie licząc paru osobników. Jeżeli chcesz, mogę przypilnować ci jednego hamaku. Może nie wygląda, ale to lepsze nisz spanie na deskach.

  23. - Jeden pijaczyna, lepszy od niebieskich mundurów i nasz? Chcę to zobaczyć. Kapitan prawie cię zabił, a pierwszy oficer odesłał by cię w zaświaty, zanim zdążyłbyś się obronić - pokiwał głową porozumiewawczo jeden.

    - A żyjesz jeszcze dla tego, że nie można zabijać jeńców. Choć... - chwycił za rękojeść.

    - Póki co to bierz się do roboty - wskazał armatę, mocno zabrudzoną - Fritz ceni sobie świecące działa - wraz z kamratami, wlał zawartość zielonych butelek do gardeł.

×
×
  • Utwórz nowe...