Skocz do zawartości

Poranny Kapitan Scyfer

Brony
  • Zawartość

    144
  • Rejestracja

  • Ostatnio

  • Wygrane dni

    2

Posty napisane przez Poranny Kapitan Scyfer

  1. Tekst zawiera śladowe ilości spoilerów i dupotrujstwa.

     

    Od mojego ostatniego komentarza tutaj minął niemal rok. Co prawda dostaliśmy przez ten czas jedynie dwa nowe rozdziały, jednak ich długość, jakość i znaczenie dla fabuły sprawiły, że - jak widać - fanfik wcale nie został zapomniany. Czemu bezpośrednio można tę zasługę przypisać? Właśnie nad tym, drodzy Zegarowicze, będę się dzisiaj rozwodzić. (Przy okazji, oczywiście, walcząc o rychłą kontynuację)

     

    Vamanos!

     

    Nie bez kozery napisałem przed chwilą "Zegarowicze" zamiast, przykładowo, "Chwałowicze". Pomijając fakt, że to pierwsze zwyczajnie lepiej brzmi, niemal równie trafnie określa oczekiwania czytelników. Komu spodobały się Alberichowe "Zegary", ten bez wątpienia przeczyta i Chwałę. Dlaczego? W istocie Chwała opiera się na tych samych elementach bazowych, dzięki którym i Zegary jakieś dwa lata temu zdobyły uznanie: mamy tu szybką, emocjonującą przygodę, przemyślaną intrygę i galerię sympatycznych bohaterów. Krótko mówiąc, filary dobrego opowiadania przygodowego autor ma opanowane niemal do perfekcji. Niemal, bo jednak, gdy się przyjrzeć, w każdym z nich czai się mały chochlik. I chociaż zapewne widać je tylko przez Scyferiońskie Okulary Cierpienia +5 do krytyki, to jednak nie omieszkam o nich wspomnieć.

     

    Przygoda. Nie sposób nie zauważyć, że to w początkowych rozdziałach dzieje się najwięcej: już w pierwszym z grubsza wyłania się obraz drużyny, poznajemy cel wyprawy, otoczkę fabularną i, co ciekawe, pierwszą retrospekcję. Wadą tego rozdziału jest jego prędkość. Odnoszę wrażenie, że autor z jednej strony starał się pomieścić wszystko w niezbyt dużym przedziale czasowym, by nie przeciągać zanadto akcji, a z drugiej - zdawał sobie sprawę, że tyle akcji upakowanej ciasno w jednym rozdziale będzie wyglądać na szyte nieprzyjemnie grubymi szwami. I dalej, pozwolę sobie niecnie spekulować: postanowił wybrnąć z tej sytuacji, udziwniając nieco niektóre wydarzenia. Niech mi ktoś powie, tak z ręką na sercu, czy "przedstawienie się" Archera w domu Libry nie wygląda na nieco przesadzone? Również pierwsze pojawienie się Daimoniona sprawia wrażenie wydarzenia wywołanego tylko dlatego, że tak było na rękę twórcy. Zapewne w tej chwili zacząłem się już po prostu czepiać, fakt jednak jest taki, że pierwszy rozdział pozostawił mnie co najmniej lekko skołowanego: mamy czterech uczestników wyprawy, spośród których znamy tak naprawdę jedynie dwóch. Motywy Archera pozostają niewyjaśnione, Mystic słucha podszeptów dziwnego ducha, który z kolei jest jeszcze większą enigmą. I tak sobie ruszają, w następnym rozdziale zgarniając na dodatek kolejnego tajemniczego kucyka. Po pierwszej lekturze, gdy przeminie już początkowe zauroczenie ilością i natężeniem akcji, po prostu... unoszę sceptycznie brew. Grube nici, proszę waszmości, grube nici.

     

    Tak to przynajmniej wygląda z początku, bo im dalej w las, tym lepiej: zdaje mi się, że tempo akcji robi się bardziej stonowane, choć w żadnym przypadku nie powolne. Czytelnik oswaja się z nieustannymi zagadkami i kolejne, nie zawsze wyjaśnione wydarzenia traktowane są już po prostu jak element Alberichowego stylu prowadzenia akcji. I pod względem przygody jest już wręcz wzorowo: mamy sceny akcji, (w tym obowiązkowo walki), mamy niezbędny dramatyzm, mamy podróż zapewniającą nam kalejdoskop zróżnicowanych lokacji, mamy zakręty fabularne i wreszcie - mamy ciekawych bohaterów drugoplanowych, ale o tym później. Nie da się tu powiedzieć wiele więcej bez omawiania fabuły kolejnych rozdziałów. Jest dobrze i zasadniczo jedynym minusem tutaj jest wprowadzenie, rzucające czytelnika od razu na głęboką wodę.

     

    Intryga - lub, jak kto woli, fabuła. W tym przypadku to pierwsze określenie zdaje mi się trafniejsze, bowiem możemy się już domyślać, że w katastrofie, która dotknęła Equestrię, ktoś maczał swoje kopyta. Ktoś miał Plan. A gdzie Plan (taki przez duże, złowieszcze “P”), tam i komplikacje, niebezpieczeństwa, ofiary. Ofiar wprawdzie nie pada tu zbyt wiele, jednak te, które już się trafiają... robią odpowiednie wrażenie. Z niebezpieczeństwami i komplikacjami sprawa jest nieco inna - na początku bowiem zdawało mi się, że mam do czynienia z fanfikiem dosyć prostym i naiwnym, gdzie jedynymi przeszkodami będą rozmaite monstra i losowi złodupcy wyskakujący zza krzaków. Szybko zrewidowałem swoje poglądy - i myślę, że sposób prowadzenia fabuły jest tutaj jedną z najmocniejszych stron fika. Intryga nie idzie prosto jak drut z ewentualnymi rozgałęzieniami, ma raczej kształt spirali - najpierw poznajemy sam prosty, czysto przygodowy szkielet, później autor dokłada do tego warstwę tajemnic, następnie raczy nas stopniowo garściami informacji o świecie, przedstawiając jako tako sytuację polityczną i frakcje, których raczej się tutaj nie spodziewałem. Po drodze pokazuje nam też obrazy Equestrii z przeszłości, a ich rola w budowaniu klimatu jest nie do przecenienia. Dość powiedzieć, że dopiero po pierwszej opowieści (kto czytał, ten raczej wie, o jaką chodzi) można było rzeczywiście poczuć i zrozumieć dramatyczną sytuację Equestrii.

     

    Kolejny plus do tego podpunktu to wiele pytań, na które wciąż nie znamy odpowiedzi, niewyjaśnionych tajemnic i mglistych poszlak. Porcjowanie elementów zagadkowych dobrane jest wręcz idealnie, fanfik nie robi się przez to ani zbyt zagmatwany, ani zanadto przewidywalny. Pozostawiony czytelnikowi obszar na domysły i spekulacje jest tutaj naprawdę ogromny.

     

    Bohaterowie. Część z nich to sztampa, ale sztampa dobrze pomyślana i dobrze rozwinięta, więc nie jest to wadą. Prym w tej kategorii wiodą Last Word i Archer - dwie najbardziej wyraziste postacie, archetyp ekscentrycznego wynalazcy i archetyp cynicznego zabójcy. To jest ten rodzaj bohaterów, którego po prostu nie da się nie polubić - obaj mają wyraziste charaktery, dobrze wiedzą, czego chcą, nierzadko rozluźnią atmosferę trafnym tekstem. Jednocześnie żaden z nich nie jest idealny, mają przeszłość, która wyraźnie wywiera na nich wpływ i czasem robią rzeczy pozornie sprzeczne z ich naturą, które w efekcie czynią te kreacje jeszcze bardziej wiarygodnymi.

     

    Główna bohaterka, Libra, wydaje mi się na ich tle nieco mniej istotna. Wprawdzie jest spoiwem trzymającym w kupie całe to "pospolite ruszenie", wprawdzie jej przeszłość jest najbardziej rozbudowana, wprawdzie to jej przemyślenia i wnętrze znamy najlepiej, ale w ostatecznym rozrachunku przegrywa z jakże urokliwym cynizmem Archera i dowcipem Zegarmistrza. Wciąż jednak jest to dobrze wykreowana i pełnokrwista postać, po prostu poprzeczka jest tutaj ustawiona naprawdę wysoko.

     

    Teraz słówko o moim osobistym faworycie wśród drużyny - Scarecrow. O umiejscowieniu go najwyżej na liście zdecydowały dwie rzeczy: pierwszą jest mgiełka tajemnicy, która to przy nim właśnie jest najbardziej gęsta, drugą - jego relacja z Mystic. Jak do shippingów z natury swojej podchodzę sceptycznie i nieufnie, tak tutaj zdecydowanie muszę pochwalić ten pomysł. Przede wszystkim dlatego, że się go nie spodziewałem, nie przy postaci tak milczącej, tajemniczej i ponurej. I to właściwie ten shipping przekonał mnie, że mam tu do czynienia z postacią, która schematom się wymyka. Milczący twardziel? Nie, za mało w nim szorstkości i agresji. Tajemniczy wędrowiec? Blisko, ale nie, zbyt mocno jest związany z drużyną. Cichy potwór bez uczuć? Też nie, przekonaliśmy się, że uczucia jednak ma. Właśnie za tę nietypowość i sympatię, jaką sobie zaskarbił wspomnianym shippingiem, należy mu się laur najciekawszej postaci.

     

    Reszta drużyny wypada nieco słabiej. Parsifal to kolejna postać sztampowa, ale nie tak charyzmatyczna jak Archer i Zegarmistrz, chociaż być może jest to kwestia tego, że nie znamy go jeszcze zbyt dobrze. To samo mogę powiedzieć o Łasicy. Natomiast Mystic... Mystic prezentuje się najsłabiej. Niby znamy ją od początku, niby też ma swoje swoje motywy, pragnienia i charakter, ale wszystko to - zwłaszcza w porównaniu z resztą - jest jakoś mało wyraziste, mdłe i niezbyt przekonujące, nie pomaga jej nawet shipping ze Scarecrowem, który rozpatrywany od jej strony nie jest jakoś zaskakujący ani szczególnie ciekawie poprowadzony. Na plus natomiast mogę jej zaliczyć Daimoniona, ale to już właściwie odrębna postać.

     

    Bohaterowie drugoplanowi, chociaż niewielu z nich poznajemy lepiej, także wykreowani są poprawnie. Z powodów, nazwijmy to, osobistych, najbardziej do gustu przypadł mi brat Settler. Niezgorzej wyszła też historia Mary, chociaż wiele podobnych motywów już widziałem. Ponadto skrzywdzony imieniem Oskar też może stać się ciekawym bohaterem, zobaczymy, jak jego wątek zostanie poprowadzony. O reszcie antagonistów się nie wypowiem, bo jak na razie za mało ich było.

     

    I na zakończenie jeszcze słówko o stylu, na który mogę sobie nieco popsioczyć. Najpierw plusy: jest prosty, czytelny i nie sposób się w nim pogubić, również opisy wychodzą niezgorzej. Całość sprawia raczej pozytywne wrażenie, czyta się miło i komfortowo.

     

    Diabeł jednak tkwi w szczegółach. Tych jest kilka: po pierwsze, jak wspomniała już Madeleine w komentarzu do innego fika, czasem irytuje maniera podmiotów opisowych, ale to naprawdę drobiazg. Po drugie, kolejna pierdółka, którą wytknąłem już uprzednio Bafflingowi, niektóre z użytych słów nie zawsze pasują mi do powagi sytuacji ("niesamowicie szybki cios". Ogólnie dużo w tekście tych "niesamowitości"). Ale tym, co naprawdę potrafi zaleźć mi za skórę, jest pojawiająca się od czasu do czasu łopatologia, kompletny brak wyczucia, walenie po łbie suchymi konkretami. Najbardziej rażący dla mnie przykład to "Oskar nie był złym kucykiem". Na wszystkich bogów Scyferiona, ja wiem, że pewnie teraz po prostu się czepiam i to w dodatku sprawy czysto subiektywnej, ale tak się po prostu NIE PISZE. Nie i już. Niech czytelnik sam dojdzie do takiego wniosku! Ma wszak możliwość obserwacji jego poczynań, a nawet myśli, więc nie powinno to być wielkim problemem nawet dla średnio rozgarniętych homo sapiens. To nieszczęsne zdanie jest równie subtelne co walenie młotkiem po głowie. Uff... czyli, podsumowując: jest gorzej niż w "Poszukiwaczach Ścieżek", a lepiej niż w "Zegarach". Jaki z tego wniosek? Ano taki, że autor nieustannie się pod tym względem rozwija, co pozwala mi mieć wysokie nadzieje (i wymagania) na przyszłość. Jestem dobrej myśli - ukrócić łopatologię, pilnować słownictwa i będzie lepiej niż dobrze.

     

    W mojej krzywej skali fanfik oceniłbym na 6 punktów - trzy za kreację świata, dwa za fabułę, jeden za styl, jednak dwa ostatnie punkty można jeszcze podnieść - w przypadku fabuły to niemal pewność, czekam tylko na zakończenie.

     

    Chcę kontynuacji. Dotychczas widać, że im dalej w las, tym bardziej fanfik się rozkręca i tym wyżej podnosi poprzeczkę, a rewelacje przedstawione w ostatnim rozdziale dają wiele do myślenia i pozostawiają czytelnika na fanfikowym głodzie...

     

     

    Uwaga dodatkowa:

    - W drugim rozdziale link do rozdziału trzeciego wciąż jest nieaktywny. W trzecim, czwartym i piątym linków prowadzących do spisu treści i sąsiednich rozdziałów nie ma w ogóle. Ot, pierdółki nic nie znaczące, ale widać niekonsekwencję.

    • +1 2
  2. 2. "Zegary" Albericha
    3. "Pszczoły" Madeleine
    4. "Downfall" autorstwa Verlaxa, a tłumaczenia Dolara84. BO MOGEM
    5. "Góra" Irwina
    6. "Poszukiwacze Ścieżek" Albericha
    7. "Zegary" Albericha - za dokładnie wszystko to, czego oczekuje się od dobrego opowiadania przygodowego.
    8. "Bez Przyszłości" Ylthin
    9. Lens z "Zegarów" Albericha
    10. Rarity, "Poszukiwacze Ścieżek" Albericha
    11. "Fallout: Equestria" autorstwa Kkat, a tłumaczenia Poulsena
    12. "Poszukiwacze Ścieżek" Albericha
     
    Lista zaktualizowana, wersja już ostateczna. Dużo tu Alberichów, ale nic na to nie poradzę :v
    • +1 1
  3. 3. "Pszczoły" Madeleine

    4. "Downfall" autorstwa Verlaxa, a tłumaczenia Dolara84. BO MOGEM

    5. "Góra" Irwina

     

    7. "Zegary" Albericha - za dokładnie wszystko to, czego oczekuje się od dobrego opowiadania przygodowego.

    8. "Bez Przyszłości" Ylthin

     

    11. "Fallout: Equestria" autorstwa Kkat, a tłumaczenia Poulsena

    12. "Poszukiwacze Ścieżek" Albericha

     

    To tak na szybko, nad resztą będę się musiał chwilkę zastanowić.

     

    To daj znać jak uzupełnisz.~Dolar84

  4. Bardzo ładne tagi. Szkoda tylko, że [Controversy] to nawet nie jest pełnoprawny tag i dodany został tylko dlatego, że na FGE czy innym badziewiu zaczęli się sprzeczać o tego fanfika, ale spoko. Szczegóły.

     

    Do tego, co napisała już Madeleine, dodam jeszcze definicję tego tagu z FGE. Proszę:

    [Controversy]- główny wątek to tematy kontrowersyjne - religia, homoseksualizm, moralność itp (Przykład: Ostatnia Rzecz którą Zrobi, ale też raczej Liść Róży - wprawdzie wychodzi to na końcu, ale jest to bardzo istotne dla fanfika)

    Czyli - nie, nie jest to jakaś tania próba zainteresowania czytelnika, jeśli to właśnie chciałeś zasugerować.

     

    *tu miał być komentarz na temat tego zdania, ale jakbym miał tak naśmiewać się każdego tandetnego wyrażenia, co to brzmi ładnie, wzruszająco i czytelnika napawa zachwytem, ale tak właściwie to nic nie znaczy, to by mi czasu na komentowanie tych wszystkich opowiadań, co takich zdań używają nie starczyło*

    Otóż - znaczy. Wspomniane przez Ciebie zdanie ma przykuwać uwagę czytelnika, a przy okazji porusza interesującą kwestię. Na mnie wywarło wrażenie - autorka miała pomysł na chwytliwą kwestię i wykorzystała ją, czyniąc opowiadanie po prostu lepszym. Rozumiem jednak w pełni, że Tobie się nie spodobało i nie mam zamiaru przekonywać Cię na siłę, że jest lepsze niż myślisz. Jeśli coś mi się tutaj naprawdę nie podoba, to ton T(w)ej wypowiedzi i to, co ona sugeruje: mamy sobie darować każde efektowne wyrażenie, każdy nietypowy zabieg, bo przecież jest ryzyko, że komuś się nie spodoba, że uzna je ze śmieszne, a nie interesujące?

     

    Ten przypis...

    Na początku, jeszcze przed tym jak właściwe opowiadanie się zaczęło, jest wzmianka o tym, że jest to lektura dla starszego czytelnika, porównywanie do literatury obozowej i tym podobne, a tu bach. Przy jednym z bardziej znanych cytatów z "Hamleta" jest przypis, że to cytat z "Hamleta". Bo czytelnik jest głupi. Bo czytelnik nie wie. Bo trzeba mu o tym powiedzieć, bo sam nie skojarzy.

    Tu się zgodzę - przypisy były zupełnie niepotrzebne.

     

    Cała ta otoczka wokół owadów... głód i tragedie... zniszczony ekosystem...

     

    ...słodka Celestio, to jest fanfik o przesłaniu ekologicznym!

    Między innymi. Przy odrobinie dobrych chęci i nie tak negatywnego podejścia można z niego wyciągnąć więcej, chociażby stary morał "lepsze jest wrogiem dobrego". Ale do tego trzeba by się było najpierw pozbyć uprzedzeń i podejścia w rodzaju "wszyscy chwalą, więc musi być do dupy".

     

    1. Twilight sama sobie zaprzecza. Najpierw po stratach ukochanych osób traktuje śmierć jako regułę,a potem chce uchronić Drzewo Harmonii, robiąc magiczne kopiuj-wklej.

    2. Chociaż... nie do końca. Ona chce stworzyć nowe Drzewo. Tak po prostu. Najpotężniejsza magiczna roślina w Equestrii, a Twilight chce po prostu zrobić nową. Powodzenia.

    3. Drzewo było długo przed Twilight i pewnie byłoby długo po Twilight. Klacz sama mówi, że po sklonowaniu "Equestria miałaby dwa źródła energii". Mhm. Tylko po co? Jedno doskonale wystarcza. Twilight jest cholerną paranoiczką i niepotrzebnie boi się o to przeklęte drzewo...

    4. ...przez co chce ingerować w naturalny porządek rzeczy, a Luna i Celestia są kretynkami i się na to w końcu zgadzają. Brawo, dostajecie medal Ikara. Następnym razem niech Twilight spróbuje zbudować bombę atomową w piwnicy zamkowej. Sporo zabawy, a może przy okazji też ktoś zginie.

    5. Tytułowe pszczoły i ich śmierć. Tak, owoców by zapewne nie było. Ale wiecie, co zostałoby? WARZYWA. One nie wymagają zapylenia. Albo rośliny samopylne. Kucyki jedzą kwiaty? Jedzą. Nasadzić te gatunki, które same się pylą i już. Albo zboża. Albo pięćset innych roślin.

    6. Zakończenie.

    1. Gdzie tu zaprzeczenie? Wystarczy zauważyć jeden prosty fakt: kucyki nie są Drzewem Harmonii i od ich życia nie zależy cała kraina. To jakby powiedzieć "Odbiło temu Scyferowi, najpierw traktuje śmierć jako regułę, a potem nie chce dopuścić do zagłady świata!" I tak, zdaję sobie sprawę, że w przypadku fika żadnej zagłady świata na horyzoncie nie było. Jednak sama Twilight miała na ten temat inne zdanie. Cytuję: "Po pierwszym zgonie wśród Elementów Twilight wpadła w popłoch. Celestia i Luna próbowały ją uspokajać, że nie ma się czym przejmować, bo po pierwsze, Elementy całe wieki funkcjonowały bez Powierników, a po drugie, to było oczywiste, że kucyki dzierżące tę funkcję kiedyś opuszczą ziemski padół. Twilight była jednak poruszona. Bała się o bezpieczeństwo Equestrii. Była odpowiedzialna za Harmonię i za żadne skarby nie chciała dopuścić, by bezcennemu drzewu coś się stało." A jeśli ktoś powie, że to naciągane, niechaj sobie przypomni odcinek "Lesson Zero", gdzie pięknie pokazano nam, jak bardzo Twilight potrafi się wyluzować i nie przejmować pierdołami.

    2. Tak. Jest alikornem, granice jej mocy nie są znane i autorka może sobie z nią zrobić, co tylko uzna za stosowne. I posądzenie o OP też nie byłoby tutaj na miejscu, bo przedstawiony proces nie jest łatwy, to raz. A dwa, że koniec końców guzik z niego wychodzi. Poza tym... skąd wzięło się Drzewo? Czy mamy jakiekolwiek podstawy, by sądzić, że z pewnością nie zostało przed wiekami stworzone przez jakiegoś arcysuperniesamowiciepotężnego alikorna?

    3. Sam sobie odpowiadasz - Twilight jest paranoiczką. I jest to zgodne z jej przedstawieniem w serialu.

    4. W tekście mamy to wyjaśnione - księżniczki nie zgadzają się od razu, trzeba je przekonywać i to długo, a przedstawione argumenty mają sens: "Czyż Equestria nie byłaby bezpieczniejsza, gdyby posiadała drugie źródło magii, jakim jest Drzewo Harmonii? Czyż nie jest rozsądnie myśleć o tym teraz, kiedy Drzewo jest w doskonałej kondycji i może znieść takie zabiegi? Czy nieprawdą jest, że Equestria posiada najwyższej klasy specjalistów od magii, którzy są w stanie opracować zaklęcie dublujące żywą istotę, jaką z całą pewnością jest drzewo, nie czyniąc jej żadnej krzywdy?"

    5. ...hurr durr. Jakoś o tym nie pomyślałem, a faktycznie, jest to znacząca dziura fabularna. Punkt dla Ciebie.

    6. Kwestia subiektywna. Dla mnie wypadło bardzo dobrze, chociaż widziałem już wiele razy podobny zabieg, przez co ostatnia scena była jednak przewidywalna. Co nie zmienia faktu, że napisana jest wręcz doskonale i napięcie można było nożem krajać. Jednak - jak już mówiłem, do tego punktu nie mam zastrzeżeń.

     

    Obecnie mamy hype. "Pszczoły" to, "Pszczoły" tamto, kto nie lubi, ten heretyk i tego typu spinanie dupy. Urocze. A przeczytajcie wy czasem coś o ludziach, a nie o konikach. Coś, co jest dłuższe niż paręnaście stron. Potem poanalizujcie fanfiki. Zobaczycie, jak się wam zmieni podejście na takie samo, jakie ludzie mają do tych nowych książek tej przeklętej Masłowskiej.

    Albo dalej nakręcajcie hype na przeciętność. Co kto woli.

    Niniejszym komentarzem nakręcam hype na zajebistość. I mówię, tfu, piszę to jako człowiek, który książki lubi i czyta chętnie. I to nie tylko te tanie, popularne fantasy nastawione na przygodę, krew i cycki.

     

    Ślimaku - napisz coś dłuższego niż paręnaście stron. Serio, siądź kiedyś, wyjmij z głowy dowolny pomysł i spróbuj przelać go na papier/ekran. Nie, to nie jest gadka w stylu "spróbuj to zrobić lepiej, skoro jesteś taki mądry". Po prostu chciałbym, żebyś przekonał się, ile trudu kosztuje człowieka napisanie opowiadania chociażby tej długości. Ile to się trzeba nad każdym zdaniem nasiedzieć, ile przemyśleć wszelkich kwestii, ile włosów wyrwać z głowy w obawie przed krytyką. Z jakim cholernym bólem porównuje się cudowną wizję powstałą w głowie z tym, co mogą zobaczyć odbiorcy, a co zawsze - zawsze! - będzie tylko zniekształconym odbiciem pomysłu autora.

    A potem pomyśl nad tym, jak miło jest otrzymać taki komentarz. Spróbuj pomyśleć o cudzej pracy - to, o czym się wypowiadasz, to nie fanfik pisany na kolanie, z masą błędów i idiotyczną fabułą nie trzymającą się chociażby w przybliżeniu kupy. Niezależnie od Twojej opinii, widać, że Madeleine włożyła w to sporo wysiłku. Uszanuj to.

     

    A na razie dedykuję Ci ten wiersz, autorstwa Albericha:

     

    Oślizg

     

    Wewnętrzna skaza głęboka blizna

    Przed całym światem dogłębny sprzeciw

    Gdy dookoła wszędzie zgnilizna

    Oślizg wychodzi wszystkim naprzeciw

     

    Poza schematem indywiduum

    Nienawiść godna Schopenhauera

    Toczy więc swoje tu kontinuum

    Niechęci zżera go wszechcholera

     

    Wystawia innym wzgardy rachunek

    Mankament liczy im co do centa

    Już dawno opluł słowo „szacunek”

    Pod maską pana intelygenta

     

    Z uporem wielkim, paranoicznym

    Wrzuca wartości w otchłań rynsztoka

    Śmiejąc się przy tym śmiechem cynicznym

    Czyniąc destrukcję, patrząc z wysoka

     

    Gówna się jednak butem nie chyci

    Grozi to wszakże smrodem i brudem

    Nie po to skacze wciąż wyżej rzyci

    By walki z szambem spaczyć się trudem

     

    Choć goniąc go stąd macie rację

    Bowiem gdzie oślizg tam będzie ślisko

    Przynajmniej daje nam edukację

    Jak człowiek może upaść nisko

     

     

    Ekhm. Teraz moja opinia co do samego fanfika. Tu miała być ściana tekstu, ale naprawdę nie widzę ku temu potrzeby, ponieważ wielu użytkowników wypowiedziało się tu już długo, obszernie i konstruktywnie, ja mógłbym co najwyżej powtórzyć po nich, a przecież nie o to chodzi. Będzie więc krótko. Styl jest boski, a jego "suchość" idealnie współgra z treścią. Kreacja świata jest równie doskonała, wszystko, dosłownie wszystko w tekście oddziałuje na moją wyobraźnię dokładnie tak, jak powinno. "Jak długo umierają?" to przebłysk geniuszu, zakończenie, pomimo tego, że przewidywalne, to jednak trzyma w napięciu. Opisy pragnienia i głodu były na tyle dosadne, że aż sam w trakcie czytania poczułem dziwną suchość w gardle. Wady? Niepotrzebne przypisy i - przede wszystkim - dziury fabularne, które są tu, niestety, dosyć poważne, ale o tym rozpisywać się nie będę, bo wszystko na ten temat powiedział już Bodzio. Dodam tylko, że tekst wciągnął mnie na tyle, bym nie zdołał wyłapać ich w trakcie lektury, a to zdarza mi się raczej rzadko.

     

    I bardzo dobrze, że jest to fanfik z przesłaniem (nawet, jeśli ograniczymy się tylko do tego ekologicznego), bo zdecydowanie brakuje nam takich w fandomie. Jednak, żeby było jasne, nie podzielam zachwytów chociażby Irwina w tej kwestii i nie uważam, żeby zmuszał do przemyśleń. Morał tutaj to - cóż - po prostu morał, bardziej odpowiedź niż pytanie.

     

    Głosuję na [epic], autorce natomiast gratuluję talentu i tak udanego dzieła.

     

    Pozdrawiam, Poranny Kapitan Scyfer aka Zły Sandacz.

    • +1 4
  5. Po nieprzyjemnie długim okresie obietnic, odwlekania i braku wolnego czasu nareszcie znalazłem chwilę, by pierwszy raz w życiu, nie licząc lekcji polskiego, skomentować poezję, a nie preferowaną przeze mnie prozę. Na wstępie uczciwie zaznaczam, że moje kompetencje w tym temacie są praktycznie zerowe - o ile przy komentowaniu fanfików mam jeszcze jakieś obycie z takimi formami słowa pisanego, o tyle poezji nie czytuję zasadniczo wcale.

     

    Dobra, skoro kwestie formalne mamy już za sobą, przejdźmy dalej. Zastanawiałem się, jakby tu opisać to, co przede wszystkim mi tutaj przeszkadzało. Z pomocą przyszedł mi właściwie sam autor, a konkretniej słowa w pierwszym poście:

     

    "Dotyczą moich przeżyć emocjonalnych, często pisałem je pod wpływem "natchnienia", bo przeżywałem coś mocno w swoim życiu."

     

    Wydaje mi się, że w tym właśnie leży największy problem tych tekstów. Widać, że są to teksty pisane szybko, od siebie, pod wpływem impulsu. Być może w przypadku poezji powinno to być zaletą, ale ja zawsze byłem i zawsze będę zwolennikiem poglądu, że wszelkie dzieła słowa pisanego powinny być owocem długotrwałych starań, chłodnych kalkulacji, wielu poprawek i przemyśleń. Inspiracje w rodzaju pięknej muzyki, przyjemnej chwili czy miłości powinny być jedynie wisienką na torcie, kamykiem, który wywołuje lawinę twórczości, a nie całą tą lawiną. Te wiersze to jakby dzieło sztuki, ale pozbawione solidnej rzemieślniczej obróbki. Większość z nich wygląda, niestety, jak zbiór luźnych myśli, wrażeń z danej chwili opisywanych na żywo i bez zastanowienia. Oczywiście nie przekreśla to całej twórczości, ale boli mnie nieco taka forma, niewielka ilość środków stylistycznych i prościutkie przesłania, które nie zmuszają do myślenia. Z drugiej strony - dla bardziej obiektywnego spojrzenia dodać należy, że dla niektórych może to mieć swój urok, nadaje tekstom bardziej osobisty charakter i specyficzny styl.

     

    Najbardziej spodobała mi się "Latarnia" - wszechobecne w niej powtórzenia, porównania i metafory, a nade wszystko rymy sprawiają, że tekst jest przyjemny w odbiorze i szybko buduje klimat. Napisany jest inaczej, jak dla mnie lepiej niż reszta, a ponadto jego zakończenie to najjaśniejszy punkt we wszystkich tych wierszach.

     

    "Zaczekam" i "Miłości Mojej Opisanie" wrzucę do jednego wora. Przede wszystkim warto zauważyć, że gdyby tylko zapisać je normalnie, nie używając wersów, spokojnie mogłaby to być proza poetycka. Mamy tu rozbudowane metafory, przesłania proste, całość trzyma poziom. Mankamenty są dwa: to, co napisałem wcześniej w czwartym akapicie oraz *subiektywizm intensifies* dosyć miałka, nadużywana tematyka.

     

    "Gladiator" i "Ogień" - w zasadzie mogę powtórzyć to, co napisałem w poprzednim akapicie, jednak z tym zastrzeżeniem, że tematyka bardziej podchodzi pod moje gusta.

     

    "Namiętność" to jak dla mnie najsłabszy punkt programu. Oczywiście nie zarzucam im jakowejś nieprzystojności, nie są obleśne (czego się trochę obawiałem po spojrzeniu na tytuł), napisano je całkiem porządnie i z wyczuciem. Mimo tego jednak nie wywołuje wrażenia piękna, jakie według mnie jest niezbędne przy tej tematyce.

     

    "Posłuszna Muza Tylko Moja" to sympatyczny, mniej poważny przerywnik między innymi tekstami. Zaskakujące zakończenie zdecydowanie na plus, gdyby nie ono, hejciłbym ten wiersz ostro.

     

    Słowem podsumowania - nie jest całkiem źle, jednak wszędzie coś mi zgrzyta. Przede wszystkim włączyłbym możliwość komentowania, bo w każdym wierszu uchowały się drobne błędy. Ponadto chętnie zobaczyłbym następne wiersze bardziej dopracowane, może z bardziej skomplikowanym przesłaniem, bogatsze językowo i stylistycznie.

  6. Będzie krótko, bo nie mam do powiedzenia wiele więcej niż w poprzednim komentarzu, a nie chcę się powtarzać.

     

    Wskutek wielogodzinnego męczenia Albericha dane mi było ujrzeć tekst jeszcze przed poprawkami i zaprawdę powiadam wam - warto było czekać. Drugi rozdział ma wszystko to, za co chwaliłem pierwszy, kreacja Pinkie Pie swoją złożonością dorównuje Rarity, atmosfera tajemnicy gęstnieje. No i nagłe, mało eleganckie rozwiązanie rozdziału pierwszego zostało ładnie i sensownie wyjaśnione. Widać, że autor myśli o wszystkim - ciężko mi znaleźć tutaj choćby jeden zgrzytający trybik. Opowiadanie, tak jak poprzednie, zasysa powoli i stopniowo, ale skutecznie - początek zdaje się być ciut słabszy od reszty, ale dalej jest już tylko lepiej. Ocena taka sama, jak w przypadku rozdziału pierwszego, czekam niecierpliwie na ciąg dalszy. I polecam się na przyszłość, w roli poganiacza niewolników autorów sprawdzam się całkiem dobrze :crazy:

  7. Obstawiam stary młyn. W części pierwszej informacja od CMC* musi być prawdziwa, inaczej mielibyśmy dwie informacje fałszywe (tę od CMC i tę od Big Maca). To pozwala mi odhaczyć jabłonarium, zostaje młyn, główny magazyn, piwnica, i pawilon, skreślam główny magazyn, bo nie ma o nim wzmianki w części pierwszej, po czym skreślam też piwnicę, bo niezależnie od tego, która informacja z dwóch pierwszych jest fałszywa, druga także zawiera wzmiankę o piwnicy, która z racji na fałszywość innej skreślona być musi. Mam nadzieję, że wyrażam się w miarę jasno :v W ten sposób zostaje mi tylko młyn i pawilon. Teraz mogę już przejść do części drugiej i zastanowić się, która z informacji jest na pewno prawdziwa w świetle tego, co wyciągnąłem z części pierwszej. Jest to jedynie wiadomość trzecia, która świadczy o tym, że w piwnicy nie ma żadnych jabłek. W takim razie reszta informacji jest fałszywa i to prowadzi mnie do rozwiązania. Informacja pierwsza mówi mi, że jabłek NIE MA w głównym magazynie. Informacja druga mówi mi, że nie ma ich ani we wspomnianym wcześniej magazynie, ani w pawilonie, czyli pozostaje tylko stary młyn. Nie jestem pewien stuprocentowo, bo wychodzi na to, że czwarta informacja fałszywa jest tylko połowicznie, ale... jeśli pół jabłka zgnije, to druga połowa też już jest zepsuta, nie? Mam nadzieję, że nic mi nie umknęło ani nie popełniłem jakiegoś zasadniczego błędu w rozumowaniu. Ciekawa zabawa, aprobuję.

     

    *Tutaj plaskacz za pisownię "cuty" :v

  8. Miałem coś tu napisać już jakiś tydzień temu, ale nic-nie-robienie okazało się na tyle wyczerpujące i czasochłonne, że dopiero dziś znalazłem chwilkę :v Do rzeczy.
     
    Między pierwszym i drugim rozdziałem widzę, niestety, niemałą różnicę jakościową. Pierwszy mnie wzruszył - i to mogłoby starczyć za całą recenzję. Nijak nie podziałało na mnie kiczowate MLD, irytująco płaksiawe Past Sins czy chociażby sympatyczna, ale w sumie niewyróżniająca się niczym szczególnym animacja Snowdrop. A tutaj mamy samą magię. Zamiast tandetnego wyciskacza łez o jak-bardzo-niekochanym-i-wyśmiewanym-emo-kedalskim-pucyku-i/lub-człowieku - garść głębokich rozmyślań i refleksji. Zamiast godnej "M jak Miłość" fabuły, w której na niecałą godzinę seansu przypada jakieś 10 minut płaczu - historia niezwykła, a jednocześnie prosta i zrozumiała. Zamiast wylewania wiader żalu (a nierzadko i jadu) na OCHJAKŻEOKRUTNY świat - intrygujący, tajemniczy klimat z doskonale wplecioną weń nutką smutku. Coś pięknego. Pierwszy raz spotkałem się z tak umiejętnie skonstruowaną i wciągającą otoczką. I za kreację świata dałbym trzy punkty, gdyby nie...
     
    ...Rozdział drugi. Tu autor zaszalał i zaserwował czytelnikom rozmyślania filozoficzne w ilości przytłaczającej, do tego jakościowo gorsze niż w rozdziale poprzednim, bo w sumie dosyć proste i oczywiste. Klimat już nie ten sam, bo problematyka robi się mniej tajemnicza, a bardziej przyziemna. Do tego miejscami te nieszczęsne rozważania, tak doskonale skonstruowane w rozdziale pierwszym, tutaj robią się po prostu naciągane, nachalne i naiwne. Psuje mi to moje piękne wyobrażenie o dziele prawdziwego geniuszu w fandomie :<
     
    Względem kreacji świata jeszcze jedno zastrzeżenie - Derpy. Na razie nie oceniam tej postaci negatywnie, bo po prostu za mało jej było, ale mam jakieś niepokojące przeczucie, że może rozwinąć się w twór podobny do tego z Winningverse, gdzie była wręcz nieznośnie urocza, wyrozumiała, miła, idealna i w ogóle mogłaby robić (i - co najgorsze - w pewnym momencie robiła) za drogowskaz moralny dla każdego. Żywię nadzieję, że tutaj będzie inaczej...* do reszty postaci zastrzeżeń nijakich nie mam, więc daję dwa punkty.
     
    Styl idealnie pasuje do głębokiego Slice of Life - refleksje pod postacią nagromadzenia pytań retorycznych i temu podobnych, opisane czynności proste i przejrzyste, dialogi wiarygodne i przyjemne. Jedynie (to już kwestia tłumaczenia) "spoko bluza, ziomuś" trochę mnie odrzuciło, ale i żadnego lepszego pomysłu tutaj nie mam. Żadnych oczywistych błędów naprawdę tutaj nie widzę, a to mi się rzadko zdarza - trzy punkty.
     
    I fabuła, o której jak na razie powiedzieć mogę tyle, że zapowiada się miooooooodnie :x Główny wątek jest intrygujący i niezwykły, sztampy nigdzie nie widać, zapowiada się coś niesamowitego. Daję dwa punkty, ale liczę na to, że za parę rozdziałów będę mógł dodać jeszcze punkcik. W każdym razie po tym, co zobaczyłem, oczekiwania mam cholernie wysokie i jeśli fanfik sprosta im chociaż w połowie, to już będzie wielki sukces.
     
     
    *Dlaczego mi się wydaje, że Dolar po tym akapicie odczuje nagły przypływ agresji?
  9. All aboard the hype train!

     

    1c53f03c22.png

    Czemu bitsy zostały przetłumaczone na marki?

     

    e987622b78.png

    Ulepiona. O ile sens zdania jest taki sam, o tyle frazeologizmów się nie zmienia.

     

    7270d0dc67.png

    Nie ma co, to się nazywa kunszt pisarski. Ja wiem, że autor MUSI podkreślić, że Lyra uważa Mayor Mare za fantastycznego kucyka, ale naprawdę, jest 5 lepszych konstrukcji zdań, które brzmiałyby o wiele naturalniej.

     

    b3e734cbd4.png

    To jest całkiem ciekawy fragment. Dlaczego? Cóż, nie jestem pewien, ale przychodząc do sklepu/kawiarni i kupując coś, zazwyczaj płacisz za to ustaloną cenę, a nie proponujesz własną...

    Przynajmniej tak słyszałem.

     

    84fa5b2777.png

    Czy wspominałem, że Lyra słodzi każdemu tak bardzo, że po każdej jej opinii na temat jakiegoś kucyka muszę szorować zęby, by nie dostać próchnicy od nadmiaru słodyczy?

     

    4246670e23.png

    Melodię.

     

    7ad17bd76f.png

    Jak to opowiadanie nie ma lesbijskiego spin-offa to jestem bardzo zawiedziony :sad:

     

     

    Ale teraz bardziej serio. Ogólnie... nie jest tak źle. Pomysł jest w miarę ciekawy i ma potencjał na wciągającą historię. To dopiero pierwszy rozdział, mam więc nadzieję, że autor nie psuje tej opowieści i jest tylko lepiej.

     

    Co nie zmienia faktu, że jak większość fanfików tutaj, Dolar strasznie "hajpuje" i ten. Bo mimo tego, że jest to niezłe, to opiewanie tego jako cudownej perły fandomu...

    Ech. Pompatyczność słów Lyry razi. Przynajmniej mnie. Próbkę tego mamy już w samym opisie fika.

    Narracja... wiem, że to Lyra ma nam opowiedzieć tę historię ze swojej perspektywy, ale już wolałbym, gdyby to opowiadanie rozpoczynało się "Nazywam się Lyra, a to moja historia. I tak nie będziecie jej pamiętać." czy coś w tym stylu. Nie oszukujmy się, jak już się pisze pamiętnik, to poszczególne wpisy nie są takie długie, rozbudowane i nie zawierają dialogów.

     

    I jeszcze ta klątwa.

    Ja wiem, że najłatwiej napisać, że za wszystkim stoją Żyd... to znaczy pojawienie się Nightmare Moon, ale to takie pójście na łatwiznę.

     

    O pierwszym rozdziale tyle. Czepiam się? Ktoś musi, bo reszta tylko się zachwyca. I smuci. A to wcale nie jest smutne. :grumpytwi:

    I nie wiem, co napisze Scyfer niżej, ale nie ma racji. :wow:

     

    Drogi Ślimaku.

     

    Po pierwsze, opowiadanie między innymi po to zostało umieszczone w google docsach, byś TY mógł umieścić swoje cenne uwagi dotyczące błędów stylistycznych tuż obok tekstu, dzięki czemu Dolarowi znacznie łatwiej będzie je wyłapać i poprawić. To po pierwsze. Po drugie, czwarty z przytoczonych fragmentów jest wyrwany z kontekstu, w opowiadaniu sytuacja ta jest jasno i sensownie wyjaśniona.

    Pani Cake zdążyła już zapomnieć, że zamówienie zostało złożone, przez co Lyra mogła podyktować warunki. Innymi słowy "daję Ci za to trzy marki albo się zmarnuje".

    Po trzecie - kwestia klątwy. Zgodnie ze swoim optymistycznym nastawieniem do świata założyłeś, że kwestia ta nie zostanie rozwinięta w przyszłych rozdziałach i autor potraktował ją po macoszemu, bo mu się nie chciało czegoś lepszego wymyślić. Nie za wcześnie na to? Po czwarte - "to wcale nie jest smutne". Cóż, dla mnie i około dziesięciu innych osób tutaj JEST.

     

    DOBRY ŚWIAT - 1

    ZŁY ŚLIMAK - 0

     

    Po piąte - przestań marudzić.

    Parówo.

     

    Reszta Twej wypowiedzi dotyczy w zdecydowanej większości kwestii zupełnie subiektywnych, więc siedzę cicho.

     

    Pozdrawiam, Twój zadeklarowany wróg wierny przyjaciel Kapitan Scyfer.

     

    Jutro naskrobię coś więcej. W odniesieniu do fika, nie posta Ślimaka.

    • +1 4
  10. Ściągnął mnie tu (nieświadomie) Alberich. Dawno nie widziałem, by poświęcił jakiemuś fanfikowi aż tyle uwagi, zdziwiony też byłem, gdy chwalił "Światło pośród mroku" pomimo elementów, za którymi - jak sam pisał - nie przepada. Zaintrygowało mnie to do tego stopnia, że postanowiłem sam to opowiadanie przeczytać i wyrobić sobie stuprocentowo własną, tradycyjnie już pełną marudzenia i wysokich wymagań opinię.

     

    Cóż, zdołałem przeczytać jedynie "Symfonię". Być może kiedyś zdecyduję się na kontynuowanie lektury tej serii, ale teraz muszę odpocząć od stylu, który po prostu morduje to opowiadanie, zamienia tekst, który sam w sobie mógłby być całkiem niezły, na mozolne szarpanie się z wszędobylskimi błędami, dziwacznymi sformułowaniami i przeskokami z czasu teraźniejszego na przeszły. Ten fik, mówiąc wprost, jest po prostu chaotyczny i czytało mi się go źle. Nagminne stosowanie równoważników zdań, błędnego szyku i cała masa krótkich sformułowań, które powinny zostać połączone przecinkami - to wszystko jest do poprawy. Prawda, że czasem pewna surowość stylu daje dobry efekt, ale w nadmiarze - jak tutaj - zaczyna nudzić, męczyć i przeszkadza w nadążaniu za akcją. Kolejny powtarzający się błąd, który irytował mnie przez cały niemal czas, to bezpodstawne zabawy z czasem teraźniejszym i przeszłym, które mącą czytelnikowi w głowie i przeszkadzają w rozumieniu tekstu.  I największy zarzut: ten fanfik jest zbyt - jak to już ktoś przede mną określił - przepoetyzowany. Prawda, dużo tu ładnych zwrotów, środków stylistycznych, eksperymentów ze słowami i temu podobnych, ale przez nadmiar tego wszystkiego opowiadanie robi się zbyt zagmatwane, niejasne. Niektóre zdania musiałem powtarzać parę razy, żeby dokładnie wyłapać ich sens, zdarzały się też zwroty ewidentnie przekombinowane. Z innych, mniejszych wad wymienię jeszcze nadużywanie wielokropków i okazjonalne problemy z interpunkcją.

     

    Przejdźmy dalej. Podczas czytania nieraz odniosłem wrażenie, że ten fik stara się być czymś więcej, skłaniać do rozmyślań, prezentować wydarzenia z nietypowej perspektywy szalonego artysty. Sęk w tym, że ani szalony artysta, ani żadne z opisanych wydarzeń zadania swojego nie spełnia. Całe zaprezentowane okrucieństwo, obłęd, groza - to wszystko wydaje mi się być wysilone i nieco bezpodstawne, tak, aby szargać silniej psychiką czytelnika. Kłopot w tym, że kto się zapoznał z literaturą obozową, wojenną czy chociażby dark fantasy, słowem - czymkolwiek krwawym, cięższym w odbiorze, ten wie, że dosadne opisy i wydarzenia to za mało, by naprawdę odbiorcę poruszyć. Zabrakło mi tu prawdziwych emocji, bohaterów, z którymi mógłbym się chociaż trochę zżyć, wydarzeń, w które chociaż trochę mógłbym uwierzyć.

     

    Fabuła? Nie wiem. Powtarzam, przebrnąłem tylko przez pierwszą część i tylko na jej podstawię wydaję werdykt, być może dalej jest lepiej i ciekawiej. Na razie odnoszę wrażenie podobne, co przy otwieraniu paczki Laysów - wielkie opakowanie, chipsów malutko. W tym przypadku opakowaniem jest niewiarygodnie zagmatwany styl, chipsami - fabuła, która jest w istocie prościutka jak drut i dąży do celu bez żadnych zawirowań tudzież wątków pobocznych. I to wszystko, co mogę o niej powiedzieć. Jeszcze raz, dla porządku zaznaczam, że mówię tylko o "Symfonii".

     

    Mimo całej tej powodzi utyskiwań, którą przed chwilą z siebie wycisnąłem, muszę powiedzieć, że nie jest to fanfik jednoznacznie zły. To po prostu klasyczny przykład przerostu formy nad treścią. I chociaż preludium nie było dla mnie zbyt zachęcające, być może wkrótce skuszę się i przeczytam także ciąg dalszy, a wtedy zawitam tu z następnym komentarzem.

     

    Pozdrawiam, Kapitan Scyfer aka Zły Sandacz.

    • +1 4
  11. Tak, to znowu ja :cheese:

     

    Po lekturze rozdziału siódmego jestem jak najbardziej pozytywnie nastawiony do opowiadania i wyczekuję ciągu dalszego. A dlaczego? Autor pokazał, że potrafi stworzyć prawdziwie zaskakujący, ciekawy i sensowny zakręt fabularny. I nie zrozumcie mnie źle - rozmaite "skręty zadu" były już obecne w rozdziałach poprzednich, jednak chyba dopiero w tym wydarzyło się coś, czego opis nie zaczynałby się od "natknęły się na...", "zaatakował je..." et caetera. Rozdział ma wszystko to, co lubią Scyfery: spokojne i wyważone tempo, więcej gadania i uczuć niż akcji oraz zapowiedź akcji wielowątkowej. Również problemów ze stylem nie odnotowano, a nowa postać wydaje się ciekawa, pełnokrwista i ciut tajemnicza. Nawet RD nie zdążyła mi podpaść, co dobrze wróży jej na przyszłość :drurrp:

     

    Słowem podsumowania - jeśli fanfik ma chociażby częściowo skręcić na takie tory, to ja jestem jak najbardziej na TAK i masz we mnie wiernego czytelnika :x

    • +1 1
  12. Na chwilę obecną przeczytałem sześć rozdziałów, za siódmy zabiorę się wkrótce.
     
    Przede wszystkim muszę powiedzieć, że bardzo szybko, bo już w samym prologu, nasunęły mi się skojarzenia z "Zegarami" imć Albericha. Tekst ma bardzo podobny styl - dość krótkie zdania nasycone sporą ilością informacji. Taki sposób pisania jest co prawda prosty, przejrzysty i komunikatywny, ale jednocześnie odniosłem nieraz wrażenie, że autor "z rozpędu" umieszcza w dialogach teksty zupełnie nieadekwatne do sposobu mówienia, pisane stylem narracji. Najlepiej ilustruje to monolog Granny Smith z bodajże drugiego rozdziału. Nie miałbym żadnych zastrzeżeń, gdyby cała ta powiastka była napisana z trzeciej osoby, ale w ustach opowiadającego to kucyka brzmi ona bardzo nienaturalnie. Ogólnie za styl daję jeden punkt - nie jest definitywnie źle, ale w każdym rozdziale zdarzały się jakieś drobne wpadki, które nieco raziły mnie w oczy. Oprócz tego, co już wymieniłem: czasem widywałem nieodpowiednie słowo w nieodpowiednim miejscu. "Niesamowicie szybki cios" (nie jest to przykład wzięty z tekstu, ale zdarzały się podobne zwroty) brzmi jakoś infantylnie i psuje powagę sytuacji.
     
    Świat w fiku wykreowany jest poprawnie; mamy cały szereg zróżnicowanych, interesujących, nieraz i zaskakujących lokacji. I o ile klimat każdej z nich został oddany całkiem dobrze, o tyle do bohaterów muszę się już przyczepić. Zacznijmy od tych jasnych stron: zdecydowanie najlepiej wypadła Pinkie Pie. Swoją randomowością przywodzi na myśl tę z Crisis: Equestria, ale mimo wszystko zdaje się być nieco bardziej utemperowana i nie wykracza poza granice zdrowego rozsądku bardziej, niż powinna. Jej akcje ładnie rozluźniają atmosferę fanfika, czasem śmieszą swoim absurdem, czasem też przypominają, że jest to postać pełnokrwista i ma swoje gorsze chwile. Na drugim miejscu plasuje się Ortik - kreacja autora, do tego trzeba przyznać, że oryginalna. Długo nie mogłem się przyzwyczaić do jego sposobu mówienia, ale to drobiazg. Nie przypominam sobie żadnego fanfika, w którym spotkałbym podobną postać, co niewątpliwie zalicza się na plus. Z postaci autorskich wspomnę jeszcze o gwardzistach - po pierwsze, Guard. Jeżeli chciałeś stworzyć postać irytującego dupka, to niewątpliwie Ci się to udało. Po drugie, reszta - najlepiej poświadczy o nich fakt, że przez sześć rozdziałów nie poznaliśmy nawet ich imion.
     
    Zawiodłem się natomiast srodze na kreacji Rainbow Dash. W serialu jest to postać ambitna, zapatrzona w siebie i najwyżej lekko drażliwa, tutaj zaś dostajemy, nie bawiąc się w eufemizmy, kretynkę z wiecznym PMS. Wpada we wściekłość pod byle pretekstem, ciągle marudzi, a do tego między uszami ma co najwyżej gąbczastą chmurkę. O ile prawdziwa RD jest często lekkomyślna, o tyle ta jest po prostu bezmyślna. Za przykład może mi posłużyć chociażby wyrzucenie pewnej gałązki.
     
    Kreację świata ciężko mi jednoznacznie ocenić - gdyby nie tępa jak but RD i pozbawione głosu mięso armatnie w postaci gwardzistów, dałbym dwa punkty, teraz jednak daję jeden.
     
    Podobny problem mam z fabułą. Bo z jednej strony mamy niby dużo zaskakujących zwrotów akcji, gmatwaninę wątków oraz scen pełnych walk i emocji. Z drugiej - całość wygląda tak, jakby autor rozsypał nad przemierzanym przez bohaterów światem losowe zdarzenia, potwory i miejsca. Póki co nie widać, żeby się to wszystko jakoś ze sobą łączyło, mamy raczej ciąg zadań pobocznych wypełnianych po drodze do Berła. Wierzę, że autor jakoś z tego wybrnie i może nawet olśni czytelników ogromem oraz skomplikowaniem scenariusza, ale są jeszcze inne problemy... mianowicie: poprzez natłok wydarzeń i akcji fanfik robi się po prostu zbyt... amerykański, przesycony dynamiką, ale pozbawiony solidnego napięcia. Poza tym niektóre zabiegi fabularne wołają o pomstę do nieba - wielki, zły boss wyjawiający bohaterkom swe mroczne plany tuż przed planowaną egzekucją - serio? :grumpytwi: Ponadto powtarzają się cliffhangery z rozdziałów bodaj drugiego i trzeciego, a sytuacje zagrożenia nieraz kończą się w sposób "e tam, nic się nie stało, możemy iść dalej", co sprawia, że czytelnik zaczyna mniej się przejmować losami bohaterów. Tu trzeba jednak autorowi przyznać, że w rozdziale szóstym coś się pod tym względem zmienia i to zdecydowanie na plus :megusta:  Póki co za fabułę dam również jeden punkt, ale z adnotacją, że potencjału jest tutaj w :yay: i jeszcze trochę - jeśli tylko autor połączy wszystko umiejętnie w całość, opad szczęki będzie bardziej niż prawdopodobny.
     
    Słowem podsumowania - jest potencjał, ale jednocześnie jest dużo do poprawy. Przyszłe rozdziały powinny nieco spuścić z tonu, uregulować tempo wydarzeń i może zacząć wreszcie cokolwiek wyjaśniać, a RD powinna zostać spalona na stosie poprawiona. O stylu nie wspomnę, bo to akurat poprawia się samo z siebie i wynika w głównej mierze z doświadczenia. Wkrótce zabiorę się za rozdział siódmy i oczekuję na następny. Tu jeszcze jedna uwaga - tempo wydawania nowych rozdziałów zasługuje na ogromną pochwałę.
     
    Pozdrawiam w imieniu wujka brata mojej siostry ciotecznej :v
    • +1 1
  13. Łee, nudy.

     

    Nie ma cycków, nie ma sensu, nie ma miłości bliźniego, jest random.

     

    Nie, czekaj, randomu też nie ma. W końcu jakie jest zadanie randomu? Random ma zaskakiwać i śmieszyć swoją radosną głupotą. Tutaj natomiast mamy powtarzanie w kółko tego samego, to jest animizacji uczuć i tym podobnych, i niewiele ponadto. Schemat, schemat, schemat. Zawiedzionym, liczyłem na więcej.

     

    Chociaż czekaj...

    HAHAHAHA CYCKI MURZYNKI ALE DOBRE XDDDDDD 10/10

     

    Mogę zagłosować na epic? Tak? No to nie zagłosuję :x

     

    ...o, druga część jest. Za chwilę przeczytam i zedytuję posta, żeby nie dublować.

     

    Edit: część druga bez większych zmian, ale kilka rzeczy na plus.

    +Niespodziankovitz

    + "HEHESZKI XD" - tę wypowiedź można skomentować tylko w jeden sposób: HEHESZKI XD

    + "Zabiłem autora" :x

    + PIOSENKA!

     

    Hmm, zmieniam zdanie, przy rozdziale ostatnim jednak się pośmiałem, jednak parę cosiów mnie zaskoczyło, jednak mózg zabolał. No i było nawet sporo żartów na poziomie gimbazy, znaczy w moim guście. Jestem zadowolony.

  14. Przede wszystkim nie zapominajmy, że ten czy tamten motyw stał się powszechnie używaną sztampą dlatego, że był na tyle dobry, spodobał się odbiorcom i pisarzom. A więc można go obracać, wykorzystywać na wszelkie sposoby jeszcze długo, bo wprawny twórca potrafi wycisnąć z niego wszystkie soki plus coś więcej. Wszyscy korzystamy z tych samych klocków - cała sztuka zależy od ich ułożenia.

  15.       

     

    Kobiety są tak wspaniałe, że aż czują pociąg do samych siebie, i'm so happy right now  :x.
    To nie stereotyp, tylko również wynik badań nad psychiką ludzką. Są oczywiście od tego odstępstwa.
    Idealnym przykładem, co się dzieje w przypadku braku któregoś z czynników jestem ja. Mój ojciec pracował w firmie budowlanej i jeździł po Polsce oraz sąsiednich państwach. Widywałem go tylko w weekendy, więc większością wychowania zajmowała się mama. W efekcie jestem wielkim tchórzem, aspołecznym dupkiem, mam niską samoocenę, tylko jednego przyjaciela (który i tak gada ze mną najwyżej raz na dwa tygodnie, a chodzimy do jednej klasy), większość ludzi z mojego otoczenia ma mnie próżniaka i kujona... Wymieniać więcej nie będę. I zanim mi odpowiecie, że po prostu taki jestem i nie ma w tym wpływu wychowania, to wiedzcie, że się mylicie. Bo biologiczny wpływ na charakter jest naprawdę mały.

     

     

    Albo inaczej, powiem wprost, co się będę wstydził. Ja przykładowo niby mam ojca, ale on często musi latać za swoimi sprawami, by utrzymać mamę i pomóc mi i siostrze. Wujowie też mało mogli wnieść do mojego wychowania. Jedynym mężczyzną, który mógł mi dawać męskie wzorce to był ś.p. dziadek. Ale co to za wkład, jeśli się go widzi kilka razy na rok przez kilka dni lub raz na rok przez jakieś 2 tygodnie? Tak więc byłem wychowywany głównie przez kobiety (mama, siostra, ciotki, babcia). Miałem głównie babskie wzorce. 

    Owszem, nie przyjąłem jakichś wzorców homoseksualnych, przyjąłem wzorce, które jak się przekonałem nie raz w życiu, są w przypadku facetów utrudnieniem. Co z tego, że grono ludzi uzna mnie za miłego, dobrego, skoro wszystko prowadzi do friendzonów, nie bycia brania na poważnie przez facetów, nie bycia dość silnym do pracy fizycznej (to akurat tylko po części jest wina tego, wiem o innych powodach i tu uświadamiać mnie nie trzeba). Fajnie, można kumplować się tylko z dziewczynami, ale to nie koniecznie wychodzi na dobre. 

    Efektem bycia wychowywanym przez jedną płeć jest to, że mam pewnego rodzaju zacofanie jeśli chodzi o bycie mężczyzną. I wierz mi, czasem potrafi to dobić i to mocno. Od 2-3 lat próbuję to u siebie nadrobić, z różnymi skutkami, jednakże dalej jestem dalej niż w połowie drogi do osiągnięcia... normalności? 

     

    Wiem po prostu po sobie, że dziecko NIE MOŻE być wychowywane przez tylko jedną płeć. Są pewne wzorce, które wyciągnąłem ze strony kobiet i to dobrze, ale dużo złych przyjąłem. Dziecko musi poznać obydwa wzorce inaczej życie potrafi dla takiego dziecka stać się koszmarne.

    Możecie mi tu walić różne argumenty za tym, by geje lub lesbijki wychowywały dziecko. Ale wy macie tylko swoje ideologie, lewackie myśli. Ja mam doświadczenia życiowe, z których nie jestem dumny i nie raz doprowadziły mnie do kompleksów, czy wstydzenia się tego, kim jestem. 

     

    Hue. Dobra, zacznę w takim razie od moich własnych doświadczeń życiowych, chwilowo nie angażując ideologii i lewackich myśli.

     

    Dzień dobry, nazywam się Scyfer, jestem zadeklarowanym heteroseksualistą, mam 20 lat, normalną rodzinę, dość stereotypowego ojca i dość stereotypową matkę, a jeszcze kilka miesięcy temu byłem aspołecznym tchórzem o bardzo kruchej konstrukcji psychicznej, słabym psychicznie i fizycznie, pozbawionym szacunku do samego siebie i wiary we własne możliwości. Tyle na temat olbrzymiego wpływu wzorców na psychikę.

     

    Co mnie zmieniło? Pośrednio fandom, bezpośrednio - to forum. Bo wchodzę, patrzę i widzę stada ludzi narzekających na brak talentu, samotność, nieśmiałość, niską samoocenę... na pewno wiecie, o czym mówię. W pewnym momencie mam dosyć samego patrzenia i zaczynam - niespodzianka! - myśleć. I odkrywam w tych ludziach lustrzane odbicie samego siebie, po czym dochodzę do NIESAMOWICIE ODKRYWCZEGO WNIOSKU, którym muszę, po prostu MUSZĘ się z Wami podzielić, ponieważ odnoszę wrażenie, że może się Wam bardzo przydać, jeśli przyjmiecie go do wiadomości.

     

    Jeśli niczego w życiu nie osiągnąłeś, jeśli niczego nie potrafisz, jeśli nie masz przyjaciół/dziewczyny, jeśli jesteś tchórzem i nie szanujesz samego siebie - to jest to tylko i wyłącznie TWOJA WINA. Nie próbuj zasłaniać się nieodpowiednim wychowaniem, złymi genami, chorobą czy okrutnym światem. W ten sposób nie dość, że oszukujesz samego siebie, to jeszcze zaprzepaszczasz szansę na poprawę własnego życia. Po to bowiem natura dała nam mózg i możliwość panowania nad własnymi instynktami, abyśmy mogli - w każdym wieku, w każdej sytuacji - zmieniać się na lepsze.

     

    I nie piszę tego przeciw Wam (określenie ogólne), ale dla Was. Ponieważ robi mi się zwyczajnie przykro, gdy widzę, jak wielu utalentowanych ludzi marnuje swój potencjał, woląc bezustannie narzekać na ciemne strony własnego życia. Nigdy nie było i nigdy nie będzie celem mojej wypowiedzi zranienie czyichś uczuć albo zademonstrowanie własnej wyższości.

     

    I tak, zauważyłem, że Linds pisze o tym, że stara się zmienić. To dobrze, ale nie zmienia tego, co pisałem wcześniej. Każdy sam jest odpowiedzialny za swój los. Jednemu bozia da więcej siły woli, drugiemu mniej - nie może być jednak tak, że człowiek w pełni władz umysłowych jest z góry skazany na życiową porażkę.

     

    A co do wychowywania dzieci przez homoseksualistów - mówię otwarcie: NIE WIEM, nie jestem w tej dziedzinie ekspertem, więc nie ośmielę się z góry zabierać ludziom o odmiennej orientacji tego prawa na podstawie tego, że mi się coś wydaje.

    • +1 5
  16. W przerwie między publikacją drugiego i trzeciego rozdziału Kapitan Scyfer postanowił odpowiedzieć na komentarze swoich wiernych fanów (BA-DUM TSS DOWCIP MIESIĄCA!) i rzucić garścią, czy raczej garsteczką newsów odnośnie swego dzieła. Owinął się wygodnym, ciepłym kocykiem, włączył laptopa, puścił Two Steps From Hell i zaczął pisać, co jakiś czas przerywając, by napić się (niesłodzonej, oczywista!) herbatki miętowej oraz rozważyć to, co miał do przekazania...

     

    Przede wszystkim chciałem ogromnie podziękować wszystkim, którzy poświęcili parę chwil, by przeczytać te moje pseudopoetyckie wypociny.* Jeszcze mocniej dziękuję zaś pre-readerom: Dolarowi i Alberichowi, oraz wszystkim tym, którzy uraczyli głodnego atencji autora mniej lub bardziej rozwiniętą opinią - czy to w formie komentarza, czy też serdecznego opier :yay: u poprzez bardziej prywatną drogę komunikacji. Jednocześnie informuję, że z krytyki wyciągnąłem stosowne wnioski i wskutek tego... dwa pierwsze rozdziały zostaną napisane od nowa.

     

    Niechętnie przyznaję, że sam nie cierpię poprawiania tego, co już zostało opublikowane, jednak nie widzę innego wyjścia dla Maestrii - otrzymałem wiele różnych głosów informujących, że ciężki, nudny styl nie pozwala przebić się nawet przez początek opowiadania. A jeśli nie można przebić się przez początek... to kto dotrwa do końca? Nie będę ukrywał, że bardzo zależy mi na odbiorze mojego tworu. Dlatego też postaram się przygotować dla Was lepszą, bardziej lekkostrawną wersję Maestrii, przy tym jednak nie zmieniając ani krztyny z fabuły.

     

    Najpierw jednak opublikuję rozdział trzeci, ponieważ będzie to rozdział w pewnym sensie przełomowy i niejako reprezentacyjny. Ponadto z przyjemnością informuję, że Maestria dostała się na FGE. Niby nic, a cieszy :D

     

    Jeszcze raz dziękuję za Wasze zainteresowanie i komentarze. Miło jest widzieć, że ktoś to czyta.

     

    *Ślimak parówo, na Ciebie patrzę

    • +1 1
  17.  

    Lel, przeczytałę, jestę nikim ;-;

     

    A to ci siurpryza :v

     

    Fajnie zrobiona opinia, Scyf :v

     

    Opinia jak opinia. Akurat tutaj postanowiłem coś napsiać, bo widzę, że gdzieniegdzie hejty poleciały,a dziwi mnie to niepomiernie i czuję się w obowiązku bronić honoru dobrego odcinka :drurrp:

     

    Dołącz do Fanklubu Konstruktywnej Krytyki Kapitana Scyfera już dziś!

×
×
  • Utwórz nowe...