Nie wiem, co napisać na wstępie, więc go pomijam i od razu przechodzę do rzeczy.
Odcinek dobry i pomimo, iż ma w sobie trochę nieścisłości, to oglądało się bardzo przyjemnie.
Fani Fluttershy zapewne sikali z zachwytu, oglądając ten epizod. Postać ta została tutaj ukazana w całej swojej okazałości. Dużo fajnym min, dużo nieśmiałość, która walczyła jednocześnie ze śmiałością. Po prostu gratka dla osób, którzy uważają FS za najlepszą z najlepszych. Sam ją bardzo lubię, dzięki czemu dodaje ona dużo punktów do odcinka. W dodatku, bardzo spodobał mi się fakt, iż FS ma głos idealny do śpiewu oraz że sama uwielbia to robić. Pomysł pasuje do postaci i po prostu jestem bardzo zadowolony, że nasza żółta klacz ma w sobie taki talent oraz to, że się czuje tak swobodnie podczas śpiewu. Na plus zasługuje jeszcze to, iż FS przyznała, że jeszcze nie jest gotowa występować przed publiką. Cieszę się, że nie mamy żadnej takiej wypranej z realizmu sceny, w której FS jest gotowa zaśpiewać nawet na sali koncertowej. Jednak dosyć tego dobrego, gdyż z tą postacią (i nie tylko) wiąże się kilka bardzo dobrych minusów. Powrót Flutter-guy'a z jednej strony jest sensowny, lecz z drugiej, twórcy sięgają do tych rzeczy, które raz pojawiły się w serialu, lecz mocno utkwiły w fandomie. Trochę tego nie lubię, ale nie jest to jakieś super złe. Lecz zauważam jeszcze jeden problem. Twócy w 4 sezonie, tworząc odcinki poświęcone akurat tej czy tamtej postaci, ukazują je w 200%, aby fani bardziej się cieszyli, przez co zachowanie naszego mane 6 wydaje się bardzo mocno przesadzone. Było tak z Rarity oraz z Pinkie. Tak jakby wszystkie ich zachowania ze wszystkich odcinków zebrali do kupy i umieścili w jednym odcinku. Ale lepsze to, niż jakieś nawalanki ze zmutowanymi robalami...
Bardzo mi się spodobał pomysł, że w Ponyville istnieje jakaś taka śpiewająca grupa. Jej skład również zasługuje na uznanie. Mamy przecież obdarzoną złotym głosem Rarity; jej brak byłby grzechem. Big Mac również pasuję; w końcu, kto inny ma tak niski głos, jak on? W dodatku, mamy jeszcze jakiś dwóch randomowych gości. Bardzo mi się spodobało, że wzięli do tego jakieś zupełnie nieznane osoby, gdyż bardzo często w bajkach pojawia się taki błąd, że główni bohaterowie rozmawiają i w ogóle znają się tylko ze sobą i z nikim innym. A tu co? Rarity ma swoje najlepsze przyjaciółki, lecz w zespole śpiewa z inną ekipą. Jednak szkoda, że w ogóle nie rozwinęli wątku tych dwojga. Nie licząc śpiewu, jedynie tak gruba powiedziała dwa razy chyba "cześć" czy coś, a szkoda.
Sezon 4 zaskakuje nas sporą ilością piosenek w swoim portfolio. Tym razem mamy już tylko dwie. Pierwsza z nich (zwana "Music in the Treetops") była raczej średnia. Chociaż te jej "ochy" i "achy" (tylko bez skojarzeń, zbereźnicy!) zaśpiewała naprawdę ładnie, lecz sama piosenka ma raczej na celu przedstawić talent FS, niż wpadać w ucho. Co do tej drugiej "Find the Music in You", to nie jest ona zła, lecz dupy mi nie urwała. Jest nawet fajna, lecz to wszystko. Przynajmniej pasuje do tego całego przedstawienia.
A teraz przyszedł czas na to, co tygryski lubią najbardziej, czy śmiesznostki, gagi, nawiązania czy ciekawostki, których w tym odcinku jest pod dostatkiem. Powód Big Maca, dlaczego jego głos jest w strzępach był nie dość, że sensowny, to śmieszny. W dodatku, przebiegająca koło zdarciucha Pinkie ze złotym medalem 'ala Soczi oraz to rozłożyły mnie na łopatki, a to dopiero początek. Tekst Rarity "You Must! For the ANIMALS!" oraz płacząca mina Angela po prostu mnie zgniotły. Tak w ogóle, to sama Rarity także wypadła świetnie w tym odcinku. Mdlejąca na widok śpiewającego Mac'a Cheerliee również idzie na plus. W końcu, sam uznaję ten shipping. Nie wiem dlaczego, ale polubiłem tego kolesia z tą nadpobudliwą córeczką i o ile ta mała to taki rodzaj gówniar, którego zbytnio nie lubię, to sam tatuś idzie na plus. Pewnie dlatego, iż lubię brody. Fluttershy w beczce (Hobbit?) oraz w tym basenie (Big Daddy?) także sprawiły mi banana na ryju. FS zrzucająca kurtynę oraz jej śpiew przy tym... To było mistrzostwo. Chociaż zawsze w takich scenach czuje się, jakbym sam tam stał i śpiewał, a ludzie się na mnie gapili, lecz tutaj to myślałem, że padnę ze śmiechu. No wielka łapka w górę dla twórców z mojej strony. Rozmowa pomiędzy AJ i Big Mackiem również zasługuję na pochwałę.
Jednak teraz czas na minusy, które są jednak tak drobne, że trzeba by je oglądać pod teleskopem Hubbla. Po pierwsze, czasem sceny dziwnie się urywają. Tak jakby o sekundę za wcześnie. Gdyby to było jeden raz, to bym na to zbytnio nie zwrócił uwagi, lecz taka sytuacja ma miejsce: Gdy wszyscy dowiadują się, że Big Mac jest chory, gdy kurtyna odsłania FS oraz (w sumie, to nie jest urwana scena, ale...) piosenka na końcu dziwnie szybko się kończy. FS niby ukrywała ten swój głos, lecz jak przyszedł ten koleś z córeczką, to normalnie odezwała się o Rarity, jakby były tam same. I na koniec ta scena rodem z horroru była... leciutko przesadzona. Niech twórcy nie zapominają, że to bajka dal dzieci.
Podsumowując:
Plusy:
- Fluttershy oraz wszystko, co się z nią łączyło.
- To cało The Ponytones (w sumie, to teraz mi się to z Beatlesami skojarzyło)
- Ukryty talent FS.
- Masakryczna ilość strasznie śmiesznych momentów.
Mini-minusy (gdyż żadnej poważnej wady nie znalazłem, wstawiam ich o wiele mniejsze, prawie nieprzeszkadzające wersję):
- Powrót Fluttreguy'a trochę pod publikę.
- W sezonie 4 twórcy przesadzają z przedstawianiem postaci.
- Mogli by rozwinąć tą całą grupę, bo te 2 postacie w sumie nic ciekawego nie zrobiły.
- Dziwnie przyspieszone ujęcia i niektóre sceny.
- Ta scena żywcem z Cry of Feara wyjęta.
Ocena: 8/10
Odcinek na prawdę porządny. Niezwykle zabawny, z ciekawym wątkiem oraz wieloma innym aspektami, dzięki którymi oglądało się z przyjemnością. Pomysł śpiewającej Fluttershy to chyba największy plus tego odcinka. Pomimo, iż parę rzeczy zgrzytało między zębami, to epizod naprawdę udany. Jedno tylko pytanie. Skąd ta nazwa?