Skocz do zawartości

Ziemniakford

Brony
  • Zawartość

    374
  • Rejestracja

  • Ostatnio

  • Wygrane dni

    18

Ziemniakford wygrał w ostatnim dniu 7 Luty

Ziemniakford ma najbardziej lubianą zawartość!

6 obserwujących

O Ziemniakford

  • Urodziny 07/18/2001

Kontakt

Informacje profilowe

  • Płeć
    Ogier
  • Miasto
    Ziemniaczana Republika Rad
  • Zainteresowania
    Informatyka, grafika, pisanie, czytanie, rysowanie, gry komputerowe, muzyka, trochę ryżowych opowieści, no i oczywiście MLP.
  • Ulubiona postać
    Starlight Glimmer

Ostatnio na profilu byli

Blok z ostatnio odwiedzającymi jest wyłączony i nie jest wyświetlany innym użytkownikom.

Ziemniakford's Achievements

Nastoletni kucyk

Nastoletni kucyk (5/17)

108

Reputacja

  1. Witajcie w naszej bajce, Luna zagra na... Chwila, nie to uniwersum. Chociaż też grała. Crossover Pana Kleksa i MLP jest tym, czego potrzebuje, ale aż do teraz nie zdawałem sobie o tym sprawy. Mniejsza! Mam trochę pustkę w głowie pisząc ten komentarz. Opowiadanie bardzo mi się podobało, żeby nie było, chociaż wolę „W oczekiwaniu [...]" jeśli chodzi o twórczość Niki, ale to nie jest kwestia, że coś tu jest gorsze/lepsze, a zaledwie osobistych preferencji. Tak jak Oczekiwanie jest tekstem trudnym i tajemniczym, tak Baśń jest umiarkowanie trudna i mocno tajemnicza. O ile Oczekiwanie skłania do przemyśleń, o tyle Baśń raczej skłania do myślenia (jeśli ma to sens. Mam tu na myśli tyle, że przy wOnSK miałem dużo przemyśleń na około fanfika, tak tutaj bardziej myślę o samym tekście). I wiecie, to serio nic złego. Przelecę szybko ogólniki. Stan techniczny jest bardzo dobry, z mojej strony bez większych zastrzeżeń (zostawiłem zaledwie parę sugestii). Stylistycznie natomiast jest bardzo dobrze... I niestety wkraczam w spoilery. A o czym jest opowiadanie tak dokładniej? To trochę skomplikowane. W dużym, telegraficznym wręcz skrócie: piątka naszych postaci, Twilight, Celestia, Luna, Cadance i, o zgrozo, Flurry Heart, są, z bliżej nieznanego nam początkowo powodu, na Księżycu. Niezbyt sprzyjające okoliczności, musicie przyznać. Poniekąd fascynujące (sam z chęcią przynajmniej parę godzin pobył na srebrnym globie), ale zdecydowanie nie w takim przedziale czasowym, który w sumie nie jest nam bliżej znany, ale można szacować, że jest to przynajmniej kilka lat w najbardziej optymistycznym wariancie. Mimo tak, wprost rzecz ujmując, niezwykłych okoliczności, tekst jest niespieszny i mocno oparty na SoLu. Czasem niejasnych, niepokojących, dziwnych, ale jednak elementach obyczajowych. Chociaż bywają w tym wszystkim przebłyski serialowości, relaksu i zwykłej radości, nawet na Księżycu. Te niesprzyjające warunki jednak determinują to, jak zachowują się nasze bohaterki. A musicie wiedzieć, że są głodne, w dużej części maja sobie sporo do zarzucenia nawzajem, a dodatkowo mocno się zaniedbują. I tak mają szczęście, że autorka przynajmniej zadbała o to, że nie potrzebują jedzenia. Ani powietrza. Ani wody. W ogóle, organizm idealny – nic tylko prokreować. Nie, żeby był to zarzut, rozumiem wymogi fabularne. Tak się trochę śmieje. Wszystkie te fakty dodatkowo urozmaica fakt, że zbliżają się urodziny Cadance. Na które, z jakiegoś powodu, ma nie być zaproszona Luna. W opowiadaniu wielokrotnie mieszana jest przeszłość dalsza i bliższa, a także czas teraźniejszy, jednakże nie powinno to stanowić problemu dla średnio wprawionego czytelnika. Postacie są napisane świetnie, zwłaszcza ich niełatwe relacje. Właściwie nikt nie ma do zarzucenia nic tylko Flurry. Moją ulubioną postacią jest chyba Celestia. Poniekąd dlatego, że, jak pisałem we wcześniejszym komentarzu, przedłużyła swoją filozofie „dajmy twi wyzwanie, zobaczymy co odwali xddd” nie tylko jakościowo ale i ilościowo, ale także dlatego, że zwyczajnie… chyba robi najbardziej słusznie, nie wdając się znów w spoilery. Dalej, fanfik bardzo umiejętnie dawkuje tajemnice, wskazówki, odpowiedzi. Pytań raczej przybywa, niż ubywa. Dość powiedzieć, że nadal zostajemy z dużą ich dawką po epilogu. To bardzo silny atut tego fanfika, bo test potrafi kilka razy zwodzić czytelnika, kazać wątpić w to co przeczytał. Tekst jest w tym umiarkowanie trudny, chociaż przewidzenie wszystkiego byłoby ciężkie. Jest za to właśnie tajemniczy w całej okazałości. Aż do ostatnich chwil można nie wiedzieć co właściwie się dzieje, dopóki fanfik nie powie wprost niektórych rzeczy, jeśli nie było się dość uważnym. Prawdę mówiąc, jestem trochę z siebie dumny, bo poniekąd trafiłem z częścią swojej teorii fabularnej. Czytam ten fanfik… 4 raz? I nadal odkrywam pewne szczegóły, które wcześniej mi umykały, a które, gdybym był bardziej uważny, być może pozwoliłby mi odkryć tajemnice wcześniej. Zupełnie inaczej patrzę teraz na niektóre sceny. Ale by nie było, że tylko słodzę. Nie mam temu fanfikowi zbyt wielkich rzeczy do zarzucenia, ale parę spraw chciałbym wyjaśnić. Bardzo dziwnie Twi i Starlight dochodzą ze Spikiem do wniosku o Fortune Wheel. Najpierw Spike mówi, że spotkanie chyba nie wypali, potem że go nie będzie, bo ktoś wpadł pod pociąg (co to ma do rzeczy?), później jakoś dziwnie przechodzą z imienia Roulette do Fortune Wheel. Tu trochę autorka mi wyjaśniła, być może ja słabo w tym miejscu połączyłem fakty, ale zwyczajnie chodziło o to, że ktoś dojeżdża do Twi pociągiem, a że no, tory zablokowane, to niezbyt może dojechać. Co nie zmienia faktu, że nadal ten fragment jest ciut dziwny. Podoba mi się też ten absurd, że zwiedzała lochy za dzieciaka (pytanie, ile lat wtedy miała), ktoś był na tyle zwichrowany by wycieczkę częściowo dla źrebaków tak przeprowadzić, a jej rodzice, wiedzący jak jej uciecha jest ciekawska, jeszcze nie mieli nic przeciwko. O tyle dobrze, że nikt nie był aż na tyle zwichrowany, by jej tłumaczyć co jak działało. No tak, lochy i zestawy urządzeń do tortur to pierwsze rzeczy, jakie przychodzą mi do głowy, gdy myślę o wycieczce dla dzieci. Familijna rozrywka! Wybiorę się tam z moimi bliskimi, zaraz obok frontu jakiejś wojny, wnętrza aktywnego wulkanu i zlotu partii radykalnych. I żeby nie było, to część historii i rzeczywistości, nie ma co udawać, że tego nie było… Wydaje mi się jednak, że ktoś nie do końca to akurat przemyślał w wypadku akurat Twi. Scena pogodzenia Thoraxa z Twi nadal wydaje mi się jakaś dziwna. A żart z wiedźmą +ówką wymaga serio znaku krzyża, bo cały czas to czytam jak plusówkę! Jak widzicie, nic bardziej poważnego. Z luźniejszych rzeczy: Podsumowując… Bardzo podobał mi się ten fanfik. On wciąga, wymaga uwagi, pochłania i kreuję ciekawy, specyficzny klimat. Od tego, jak to jest napisane, przez to, o czym jest ten fanfik, do tego, jak dobrze, tak po prostu i zwyczajnie, się to czyta. To zdecydowanie tekst warty polecenia, jeśli lubicie SoLe, zwłaszcza te bardziej, hm, może nie tyle mroczne, co takie, które podejmują cięższe tematy. To ciężka historia, która może absolutnie zafascynować. Ze mną nie udało się to do końca, ale to akurat kwestia mocno osobistych preferencji. W żadnej mierze nie jest to fik zły. W najgorszym scenariuszu, jest bardzo dobry. W tym najlepszym, genialny. Ale dużo zależy, jakim czytelnikiem się jest. Dla mnie jest idealnie po środku. Wybitny, jak ogólnie twórczość Niki. Gęsty, a przy tym pozwalający wydarzeniom płynąć niespiesznie. Brutalny, a przy tym piękny. Tajemniczy, a przy tym odpowiadający na wiele zadanych przez się pytań. Od siebie dodaje glos na [EPIC]. Odpowiadając zaś na pytania autorki: 1. Czy opowiadanie jest mroczne... częściowo na pewno. A dodatkowo schizofreniczne i mocno wgłębia się w psychologie twi. Myślę, że warto jakoś to zaznaczyć w tagu. 2. Zależy gdzie to będziesz publikować. Różne miejsca mają różne zasady. 3. Jestem zadowolony z tego co jest. Opowiadanie poboczne to będzie miły, ale nie konieczny akcent. Nie ma co rozwiewać reszty tajemnicy, tak myślę. Chyba, że byłby to coś na prawdę pobocznego. 4. Jak dla mnie to nie jest pytanie! A na pewno nie takie, na które nie znałabyś odpowiedzi! Czy to już wszystko? To się jeszcze okażę. Chwilowo… Pozdrawiam! I dziękuje! Ps.
  2. Witam! Zacznijmy może od tego, że bardzo nie lubię pisać takich komentarzy. Takich, czyli jakich? Wyjaśnię najpierw czym nie jest ten komentarz: nie jest on recenzją ani oceną, najbliżej mu po prostu do zbioru luźnych moich przemyśleń i opinii na temat fanfika. A nie jest to zwykły komentarz, bo sam fik był... Cóż, to będzie cały sens komentarza, zapraszam do czytania. Czytać „Kresy" miałem w planach od dawna, ale jakoś tak nie było po drodze. A to brak czasu, chęci, albo czegoś innego. W gruncie rzeczy miałem przed sobą długą serię, na wiele dni czytania (ostatecznie przeczytałem je w trochę ponad miesiąc). Ale tu już pojawia się pierwszy zgrzyt. Bowiem przez połowę „Kresów" właściwie niewiele łączy opowiadania. Do połowy właściwie nie było żadnego wątku głównego (co nawet nie jest czymś złym, ale do tego przejdę później), a w połowie pojawił się tak nagle, jak mój stary z zadaniem bojowym. Mało co to zapowiadało, a pewne rzeczy są naciągane jak, kontynuując te porównanie, gacie starego. Wszystko to zrodziło mi w głowie myśl, że być może najpierw powstały jakieś opowiadania z serii, a dopiero potem to, o czym mają być. I się nie pomyliłem. W sensie, nie jest to ani wielka tajemnica wiary, ani sekret sztuk magicznych, jednak pod tym względem oczekiwałem czegoś innego. No właśnie, oczekiwałem... Czego właściwie oczekiwałem od tego fanfika? Co mnie tu przywiodło? Te pytania zapewnią nam niezbędny kontekst. Otóż, musicie wiedzieć, że od fanfika nie oczekiwałem wiele, poza dobrą jakością, jednak dużo nasłuchałem się o Hoffmanie i jego zdolnościach. I dobrą jakość otrzymałem, co do tego nie mam wątpliwości, ale za jaką cenę...? Zaś odnośnie drugiego pytania: przyznam się bez bicia, że okoliczności czytania tego fanfika są dość... Wyjątkowe. Mianowicie czytałem go głównie w... Pracy. Zresztą, w pracy piszę także część tych słów. Przez to, nawet jeśli byłby to fanfik tragiczny (pod żadnym względem taki nie jest, broń mnie Celestio!, ale do tego też przyjedziemy), nie żałowałbym tego czasu. Przywiodła mnie więc tu nuda, ale także po prostu chęć czytania, jako że ostatnio czytałem mało. Podszedłem więc do tego tekstu bez większych oczekiwań, ale za to z zapasem czasu, którego mi nie szkoda byłoby marnować. I jak mnie niedawno znajomi się mnie pytali, jakie są moje wrażenia, to niestety nie mam na to odpowiedzi. Po prostu. Są letnie. Obojętne. Przeźroczyste. A to nie jest tak, że tekst jest zły. Ale co ważniejsze, padło pytanie, już od samego Hoffmana, czy nie żałuje czasu poświęconego na czytanie. I prawdę mówiąc, nie. Ale ta odpowiedź sama w sobie nic nie mówi, powiedziałbym wręcz, że jest trochę jak losowa cyfra na kartce. Daje więcej pytań niż odpowiedzi. I tu ważny jest wcześniejszy kontekst. Czytałem ten fanfik w specyficznych okolicznościach, które same w sobie sprawiają, że nie żałuje jego czytania. Jednak, gdy zastanawiam się nad tym, czy tak samo traktowałbym ten fanfik w innych okolicznościach, to nagle odpowiedź, pomijając pewną absurdalność tego pytania („jak byś zareagował na coś, co się nie wydarzyło?”), staje się bardziej skomplikowana. Spędziłem przy tym tekście masę czasu. Czasem delikatnie się podśmiechiwałem pod nosem, a czasem delikatnie się zasmuciłem. Nic nadzwyczajnego. Jakbym czytał fik, jakikolwiek inny, albo losową inną książkę, to nie poczułbym różnicy. Nie będę tu posuwał się do skrajności, by powiedzieć, że żałowałbym tego czasu – w gruncie rzeczy nie był to zły fanfik, i to nie jest tak, że męczyłem się podczas czytania, czytało mi się raczej płynnie i przyjemnie – o tyle też z czystym sumieniem, z absolutną pewnością, nie mogę powiedzieć, by tekst ten byłby dla mnie czymś więcej niż miłym wypełnieniem czasu. I powoli zmierzam do sedna. Do tego, że ta seria, po prostu, nie była dla mnie. To nawet nie jest tak, że mi się nie podobał. Najzwyczajniej w świecie, ona do mnie nie trafiła. Jakie warunki muszą być spełnione, by człowiek był czymś zaskoczony? Załóżmy, że musi się zdarzyć coś, czego się nie spodziewał. W tym kontekście ten fik zaskoczył mnie dwoma rzeczami, chociaż ta pierwsza jest ważniejsza – że mnie prawie w ogóle nie zaskoczył, że w ogóle mało co do niego poczułem, że tak sobie zżyłem się z postaciami. Ale co najważniejsze, że brnąc w fabule, nie miałem większych oczekiwań, przez co mnie nie zaskakiwała. Jakoś tak… nie wciągnęła mnie, nie byłem się w stanie w to wszystko zaangażować, przez co moje uczucia i odczucia względem tego tekstu są tak nijakie (druga rzecz, która mnie zaskoczyła, jest związana z jedną z postaci). Wiecie, niedawno na forum trafił taki fanfik. „Efekt Motyla”. I on był dla mnie większym zaskoczeniem niż „Kresy", bo tam w pewnym momencie była zmiana z fiki serialowego w fik... No, nie dla dorosłych, ale zwyczajnie brutalniejszy. Większym zaskoczeniem jest fakt wystąpienia przekleństwa w książce dla dzieci, niż sceny obyczajowe, relaksującej lub nawet dziecinnej w dziele dla dojrzalszego odbiorcy. Nie wiem co będę pamiętał z tej serii, chyba tylko „Tajemnice białego bazyliszka”, bo była ciekawa pod kątem rozwoju bohatera. Inne porównania? „Austreorah” lepiej czytało mi się niż „Kresy”. „Kresy” porównałam bym do ładnie oszlifowanego, ozdobionego, ale w gruncie rzeczy prostego miecza. A „Austreorah” ma w sobie taki vibe egzotycznej broni. Nie najlepszej, nie najbardziej praktycznej, czy zabójczej, ale ciekawiej. Widzisz taką, i nawet nie wiesz, jak się tym posługiwano, który koniec jest tym groźnym. Jesteś ciekaw, jak tym walczono, jak to tworzono, do czego służy. A widzisz taki miecz i masz takie: o, miecz, ładny. Nawet nie musisz być mistrzem szermierki, by wiedzieć gdzie chwytać i co jest groźne. I ostatnie porównanie. Ciekawszym fikiem dla mnie „Kryształowe Oblężenie”. Fik mocno nie równy, ale zwierający w sobie masę treści. Jednakże przez to, jak był nie równy, jak wiele najdziwniejszych wątków w nim umieszczono, ja go pamiętam. A zwłaszcza te najbardziej odstające momenty. W „Kresach” nie ma czegoś takiego. O ile KO mógłbym porównać, do ruskiej drogi w jakimś Muchosrańsku, gdzie jest mnóstwo dziur, przez to cały czas uważasz jadąc, a wrażenia masz na całe życie, o tyle K porównałbym do niemieckiej autostrady. Przejeżdżasz przyjemnie i fajnie, przejechane, można zająć się swoimi sprawami. To wszystko może wam, albo, tobie, drogi autorze, wykreować wizje, że bardzo zły był dla mnie ten tekst. Ale to byłoby skrajne stwierdzenie. On nie był zły. Absolutnie. Ale, ale, ale… No właśnie, jaki był ten fanfik? Bo, poza tym, że ustaliliśmy, że nie był zły, a także nie był dla mnie, to jaki on był (a raczej jest)? Dobry, serio. Postacie są porządnie kreowane, chyba najlepiej w pierwszych (chronologicznie odnośnie wydarzeń). Można ich nie lubić, ale można je zrozumieć. Za to plus. Dla mnie nadal przykładem takiej postaci, której nie lubię, a którą całkowicie rozumiem, jest Albert. Gorzej z wątkiem głównym. On się zaczyna w połowie i przez to, jak późno się zaczyna, wszystko przed tym wydaje się przydługim wstępem, co być może nie byłoby niczym złym… no właśnie, tu też wracają wątki z wcześniejszej sekcji komentarza. To nie byłoby nic złego, gdyby to zostało zrobione, z braku lepszego określenia, porządnie. Tu, czasem niektóre rzeczy są naciągane (i to tak, że cudem nie pękają). I tak jestem pod wrażeniem, że koncepcje udało się tak rozbudować względem oryginalnej. I sam w sobie wątek główny… też jest taki ciut bez napięcia. Samo w sobie to, czego dotyczy i że chce być kanoniczny, sprawia, że pewne rzeczy są z góry wiadome, przez co nie ma tego pytania „co się stanie?”. A niestety, pytanie „jak to się stanie?” jest mniej angażujące. Zaś co do stylu i technicznej strony, niewiele mam do zarzucenia. To porządnie napisany fanfik, wręcz bardzo dobrze. Chociaż czasem styl jest ciut dziwny w niektórych fragmentach narracji, ale być może ja po prostu jestem czepliwy. Nie mniej, styl sam w sobie nie przyciąga. Czyta się go dobrze, i to już spory komplement, ale tylko tyle. Wątpię, by kogoś porwał. Ale to wszystko… no, co z tego? Nie ma tu stylu, który by mnie przyciągał. Fabuła jest dobra, ale nie zaskakująca, a dodatkowo pojawia się późnio. Plus sam fakt, że jest tak rozbita też dużo robił. Postacie są bardzo dobrze opisane, ale co z tego, skoro niezbyt interesują mnie ich losy. I tu nawet nie chodzi o to, że są codzienne, czy coś. Po prostu z góry idzie przewidzieć, gdzie to wszystko mniej więcej zmierza, jedynym pytaniem jest to, co jest pomiędzy. Najbardziej w tym fiku mi się podobają te postacie, ale ten jeden element nie wybija całej reszty. Być może do mojego doświadczenia przyczynił się fakt, że wyspeedrunowałem „Kresy”. Parafrazując, tak się skupiłem na tym, czy można to zrobić, że nie zadałem sobie pytania, czy powinno. To przez pierwszą połowę jest seria pełną gębą. Seria luźno powiązanych opowiadań, związanych tylko tym, że pewne postacie są z pewnego miejsca. To nie jest wada, ale zwyczajnie oczekiwałem czegoś bardziej spójnego. I w tym wszystkim jest tego największa siła, ale i wada. Przez to, jak prowadzona jest pierwsza połowa serii, w porównaniu do drugiej, rodzi się u mnie taki dziwny kontrast. Właściwie jedynym rozwiązaniem jakie widzę, byłoby napisanie pewnych rzeczy od nowa, z myślą o tym, jak to powinno być spójne jako całość, bo przez to, że przy niektórych tekstach nie było tej myśli, powstaje ten kontrast. Czy to sprawi, że lepiej ocenie „Kresy”? Musiałbym najpierw je ocenić. I tu zmierzam do podsumowania całego komentarza, całego tego zbioru myśli i różnych przemyśleń. Dla mnie to jest trochę jak zwierciadło tego fanfika, jest pierwsza połowa, pozornie o niczym, ale bez której nie może być drugiej. Ten komentarz w pewien sposób oddaje w jaki sposób odebrałem tego fanfika, chociaż wyszło to, podobnie jak do omawianego tekstu, przypadkowo. Ujmując to wszystko w prostych słowach: Czy fik mi się podobał? – Emmm,,, poproszę telefon do przyjaciela. Czy dobrze mi się go czytało? – Zadaje pytanie publiczności. Co myślę o tym fanfiku? – Poproszę 50 na 50. Do czego zmierzam? Do tego, że ja właściwie nie mogę ocenić tego fanfika. Jakkolwiek o nim nie myślę, cokolwiek tutaj nie napiszę. Zwyczajnie wydaje mi się, że fik, z jednej strony, i to chyba najdziwniejsze co napiszę w mojej historii pisania komentarzy, padł ofiarą umiejętności autora. Wracając do porównania z drogą – gdyby tu była chociaż jedna większa dziura, którą musiałbym ominąć… być może inaczej patrzyłbym na całość. Absolutnie nie życzę autorowi pomyłki podczas pisania, ale mam tu na myśli to, że przez to, jak wszystko jest równe względem siebie poziomem, niczym w jakiejś komunistycznej utopii, nic się nie wyróżnia i ciężko zapamiętać mi te wszystkie bloki z wielkiej płyty. To bardzo dobrze napisany fik, ale brakuje mu czegoś na prawdę wyjątkowego, co sprawiłoby, że miałbym takie: o, za to warto było czytać całą resztę! Z drugiej strony, fanfik chyba padł też ofiarą czytelnika w tym, zaprawdę wyjątkowym, wypadku, czyli moją. Rzeczywistość nie tyle ominęła moje oczekiwania. Ona nawet ich nie zauważyła. Byliśmy na innych drogach, w innych krajach, nawet planetach. W takich momentach jak ten dobitnie przekonuje się, że nie ma rzeczy dla wszystkich. Ale nie to jest najgorsze. Najgorsze jest to, że w tym fanfiku jest ogromny potencjał na wciągnięcie czytelnika, a mnie to jakoś ominęło. Serio, mimo tego, jak niewiele poczułem, czuje, że jest to dobry fik przy którym idzie się zaczytać, wczuć i go poczuć. Jednakże, sytuacja jest jaka jest. Fika jestem mimo to w stanie polecić, bo wierze, że wielu osobom on może się spodobać, chociaż muszę skorzystać z przysługującego mi prawa do wstrzymania się odnośnie wystawiania oceny. Zwyczajnie, nawet jakby mnie ktoś zmuszał, nie byłbym w stanie takiej oceny wystawić. I to chyba wszystko. Pozdrawiam!
  3. Witam. Zacznijmy od tego, że nie jestem przekonany, czy to powinno być w tym dziale, czy w ogólnym dla fanfików, ale zostawię to do oceny innym rabinom. Dawno, dawno temu, w czarodziejskiej krainie fandomu był jeszcze inny fanfik o podobnym tytule, teraz mi się skojarzyło. Z tamtego nie pamiętam wiele, ale chyba był ok. A ten? Ogólnie fik jest spoko. Podoba mi się zwłaszcza przeskok w ilości stron. 1 rozdział, 8. Drugi, 12. Trzeci? 50! A co! Ale już na poważnie, fik jest serio ok. Jest to dość przyjemne czytadło. Poza tym ten fik jest bardzo serialowy. Ma w sobie taki klimat i pewną, nieco dziecięcą i naiwną stylistykę. Chociaż to pół prawda w sumie, bo końcówka, przez pewną dozę zdecydowanie nie serialowej brutalności, już na takie miano nie zasługuje (trzeba by jednak dodać, że sceny te bez problemu szło by wygładzić pod taki poziom). Z błędów technicznych, zwykły zestaw. Brak dolnego cudzysłowu i myślników, myśli zapisywane jak dialogi (albo w ogóle nie rozdzielone od narracji!). Poza tym, jest całkiem poprawnie. A z innych, niewielkie potknięcia logiczne. Fabuła jest dość prosta i na poważnie nadawała by się na jakiś odcinek specjalny, albo nawet film (oprócz tej końcówki, nie że jest zła, ale nie przeszłoby w kategorii 7+). I chociaż dosyć łatwo przewidzieć zwroty, a czasem postacie kombinują na siłę (aach, ta Zipp, która jest księżniczką i włamuje się do budynków, do których ma pełne prawo dostać się na legalu...). Warto zaznaczyć, że historia jest alternatywna względem tej przedstawionej przez serial. Jeśli mam zgadywać czemu, to prawdopodobnie fik zaczęto pisać dawno (o czym wspomina autor) i jakoś tak się zdarzyło, że wydano więcej odcinków podczas pisania. Nie jest to jednak wada. Postacie oddane są bardzo dobrze, co należy pochwalić. Szczerze, największą zaletą, klątwą, wadą i błogosławieństwem tego fanfika, jest właśnie jego prostota i serialowość. Ten fik czyta się przyjemnie, ale tylko tyle. On nie robi wrażenia. To dobry fik, ale pod żadnym względem nie wybitny, nie wyśmienity, ani nawet nie bardzo dobry. Typu przeczytaj-zapomnij. Pod żadnym pozorem jednak nie jest to zły fik. Jednak mam pewien problem komu mógłbym go polecić. Myślę, że jeśli ktoś lubi lżejsze, przygodowe fanfiki, to mu się bardziej to spodoba niż mi. Jest to tekst zwyczajnie sympatycznie napisany i gładko się przez niego idzie (chociaż minimalnie czasami mi się wydawało, że się dłużył, ale może kwestia tego, że obecnie relatywnie mało czytam). Tempo jest odpowiednie, opisy są wystarczające, dialogi oddają co mają oddawać… No fanfik solidny, jakkolwiek na to nie spojrzę. Solidne 4/7. A co mi tam, z plusem na zachętę. 4+/7, ostatecznie. Czy mogę coś dodać? Fik naprawdę zadziwia mnie swoim podejściem do gospodarowania ilością tekstu w rozdziale, a całość bywa miejscami leciutko chaotyczna, ale w pozytywnym sensie. A G5 jest strasznie niedoceniona, moim skromnym zdaniem. Pozdrawiam!
  4. Hi, Hay, Hello! Zacznijmy od tego, że odnoszę wrażenie, że to dwa fiki połączone w jeden. Pierwsza część ma miejsce akcji Canterlot, druga Ponyville. Nawet mają inne zestawy postaci. Właściwie jedynym spoiwem jest postacie Darkness i Spectruma. Poprzednia część wydawała mi się pod tym względem bardziej spójna, bo przejścia między jedną lokacją a drugą były co jakiś czas, a nie… permanentne. A jak się prezentuje część druga w porównaniu do pierwszej? Lepiej, chociaż ciężko mi sprecyzować dlaczego konkretnie. Na pewno pomaga większe skupienie na stronie obyczajowej opowiadania, a także zwyczajnie ciut ciekawsze postacie i fabuła. Fabularnie też jest w tej kwestii lepiej. Knowania Nightmare z pierwszej części fika, losy Darkness, wszystko co to otacza zwyczajnie wypada dobrze. W części drugiej wraca znana antagonistka, a także parę innych postaci z poprzedniego tomu. Mimo, że fabuła nie jest zaskakująca i ma więcej dziur logicznych, niż ustawa przewiduje, to jakoś to się lepiej toczy. No i ma zmarnowany potencjał. Postaci jest dużo, wszystkich nie pamiętam, bo jest ich zwyczajnie za dużo, zwłaszcza, że fik znów ma grzech wprowadzania x postaci na raz, nie dając żadnej czasu na zapoznanie. Dość rzec, że tak jak Darkness zerwała znajomość z przyjaciółkami, tak ja, zwyczajnie ich wszystkich nie pamiętam. Chyba najciekawszą postacią jest tu Nightmare. Ale to, że jest lepiej, nie znaczy, że jest dobrze. Bo musimy przejść do minusów, i oj… Bo musicie wiedzieć, że, zaczynając od największych absurdów, najważniejsze osoby w państwie nie wiedzą nic o jednym z najgroźniejszym więźniów. Także tego, panie Januszu, oddaje honory – rzeczywiście nie wiedzieli. Za 80 lat znajdzie się kucyk, który powie: „Była taka klacz, która chciała, aby Equestriańskim źrebakom żyło się lepiej. Nazywała się Darkness Logan” Ale na litość, nie parę lat po tych mitycznych wydarzeniach. Całe napięcie pierwszej części zostaje przekłute jak balon, tak jak drugiej, całe knowania Nightmare zostają rozmyte w jednej… wypowiedzi. Nie scenie. Nie rozdziale. Nawet nie dialogu. W jednej wypowiedzi dowiadujemy się, że cały jej plan strzeliło, bo tak. I powiedzmy, że to nawet wiarygodne – czemu zatem przekazano nam to w taki sposób? Czemu nam tak o tym bezpośrednio powiedziano, zamiast pobawić się emocjami czytelnika, by podwyższyć napięcie do momentu kulminacyjnego? Ciul wie. A w drugiej, wyjaśnienie czym była antagonistka z poprzedniej części, a także to, co z nią zrobiono (i jak szybko, i nagle! To materiał na oddzielny fanfik, a nie dwa akapity!) też niszczy napięcie. Wątki dalej potrafią być wprowadzane znikąd, tak samo jak postacie. Tu naczelnym przykładem jest siostra Naturelli (nadal czytam Nutelli ;-;), która znikła, jak się pojawiła. A na dobrą sprawę nawet się nie pojawiła w fanfiku! Po co ona była? Chyba tylko po to, by zrobić przykrości. A o tym, czemu Darkness była w więzieniu wciąż niewiele wiemy. Niby wyznała, że zamordowała… kogoś, nie będę zdradzał kogo… Ale wtrącać za to do Tartarusu od razu? Chyba, że liczono jej także pomoc przy tamtym procederze… Co nie zmienia faktu, że fik przez to, że przez większość czasu nie mamy nawet wskazówek o tym, co mogła zrobić, nie ma żadnej stawki. Niby mamy zachowania strażników i innych postaci, które znają jej winę, ale no, to wygląda tak, jakby była odpowiedzialna za Holocaust, Gułag, Wielki Głód, Bananową Masakrę, wysyłała dzieci do kopalń, a dodatkowo, na śniadanie codziennie jadła małe kotki i szczeniaki, popijając krwią źrebaków, a ich kości wykorzystywała do produkcji protez, które sprzedawała by na czarnym rynku bez opłaty VATu i składki zdrowotnej. Tymczasem jedne z najważniejszych osób w państwie nawet nie wiedzą, za co została skazana. Wszystko to tworzy dziwny dysonans i sprawia, że stawka jest zerowa, a gdy już ją znamy, to nie jest wiele większa. Nadal to, do czego przyznała się Darkness jest okropne, ale by wszyscy jej nienawidzili za jedne morderstwo i tamtą pomoc? Ogólnie Darkness ma dwa stany bytu w 90% czasu akcji fanfika: obrażona za to, że ktoś się pyta o jej przeszłość, ALBO, obrażona za to, że się ją źle traktuje. Ewentualnie oba na raz. Jak, na litość Amateratsu, ktokolwiek ma chcieć jej bardziej pomóc, jak ona nic nie ułatwia? Ale dobra, może się czepiam w tej akurat kwestii, bo w końcu swoje przeżyła. Ale ona nawet nie próbuje naprawić sytuacji, nie próbuje odnowić swoich znajomości, z wyjątkiem jednej (a Spencer to co, nic nie warty?). Nawet nikt poważnie nie próbuje jej zachęcić do tego. Po prostu, znów decyduje się, tradycyjnie dla niej, obrazić i uciec od problemu. Fanfik, mimo to, znów to mówię, nie jest zły. Jest całkowicie znośny, mimo swoich absurdów. Strona techniczna, chociaż nie perfekcyjna, nie przeszkadza w czytaniu. Fabuła, jak wspomniałem, jest nawet. Są postacie i wątki, które ratują ten fanfik. Fik znowu, co prawda, ciężko mi polecić, ale nie czytało mi się go źle, a to już coś. Nie jest nawet tak randomowy jak poprzedni (nadal jest, ale jest ciut lepiej pod tym względem). Pozdrawiam!
  5. Czasem udaje się tak przywołać duchy zmarłych z fandomu. A jak już się udało, widoczne częściowo opanowałem tę umiejętność, to... Faktycznie, raczej byłaby lepsza. Zwłaszcza, że mogę ci udostępnić wszystkie notatki u uwagi jakie miałem podczas czytania. No właśnie rozpisania temu fanfikowi brakuje najbardziej. Wydaje mi się, że przepisanie go od nowa, uwzględniając uwagi i poprawki tylko by go ulepszyło. Ale domyślam się, że to raczej już zamknięty rozdział w życiu. Mimo wszystko, nie porzucał bym pisania całkowicie na twoim miejscu (chociaż średnio lubię ten zwrot). Kontynuację, jak już udało mi się przywołać autorkę, przeczytam tym bardziej. Pozdrawiam.
  6. Uch, ech, ach, och... Co ja właściwie tutaj robię? Kojarzycie tę zdanie? „Mam pewien problem z tym fikiem". No tyle, że nie, bo tu mam parę problemów. Zacznijmy jednak od tego, że... Fik czyta się nawet okej, styl nie jest tragiczny. Jest prosty, chociaż jeszcze nie prostacki. Nie jest za to dobry, ale jest całkowicie znośny. Strona techniczna jest nawet dobra, chociaż zdarzały się mniejsze lub większe błędy. W gorszych momentach jest nijako, w lepszych nawet, po prostu, dobrze. Sama historia jest dość... przewidywalna i z lekkimi dziurami. Fik opowiada o historii Happy Hours (nie dajcie się zwieść początkowym rozdziałom), która pewnego dnia, jakimś cudem, ratuje swoje rodzinne miasteczko, przemieniając jednego z atakujących w... źrebaka. Z którym postanawia być siostrą. I tak to się toczy powoli. Nie ma tu jakichś większych zwrotów akcji, chociaż szkoda, że nie wykorzystano potencjału jednej akcji. Poza tym, sama akcja dzieje się w ciul szybko, jakby, rzeczywiście, wilcy gonili. Postacie... Antagonistka, która jest jakąś chorą anomalną mordującą kucyki, bo jej przeszkadzają (a jak uczył towarzysz S, problemów trzeba się pozbywać, отличная работа!), mimo, że nie wydaje się nawet taka zła w pierwszych rozdziałach. Niewychowana i bez zdolności społecznych, ale raczej nie zła. Jako antagonistka nawet mi się podoba, umie manipulować za pomocą strachu, a także czerpie zwykła przyjemność z tego. Nie tam, jakieś Celestie, Luny, Flaterki, Twiloty, Hapihorsy, które na pytanie „czy jesteś zbrodniarzem?" odpowiadają „no jak możesz się mnie o to pytać? Czy ty normalny?", a które z dumą i radością odpowiadają „Tak, no i co?". To są postacie jakich potrzebujemy! A na poważnie... Główna bohaterka jest spoko. Tylko i aż. Natomiast, przechodząc do minusów... Symbolem tego fanfika zostaje dla mnie postać Violet, wprowadzona z randomu i odchodząca z randomu. Co ona wprowadziła tak właściwie, poza tym, że była? Bo właśnie, dużo rzeczy w tym fiku dzieje się nagle, bez powodu. Przykłady? Bezspoilerowo, proszę! Ginie wam opiekun. Co robicie? Oczywiście olewacie sprawę i idziecie wyjechać w Bieszczady, mieszkając w losowej jaskini! Masz problem wychować dwoje dzieci, co robisz? Oczywiście wywalasz jedne za płot, a niech se radzi, może drugie się nie domyśli! Znika ci z życia siostra, co robisz? Oczywiście olewasz sprawę x czasu, po czym, chociaż miałeś/aś okazje do działania od razu, aktywujesz się z pełną mocą po dłuższym czasie! Spotykasz kogoś, kto ci grozi. Opiekuje się tobą ktoś potężny. Co robisz? Oczywiście mu nawet NIE WSPOMINASZ SŁOWEM. A jest tego dużo więcej. Te postacie lubią przeskakiwać ze skrajności w skrajność, gorzej niż stworzenie Marksizmu-Korwinizmu, robiąc losowe rzeczy w losowych momentach. Z innych rzeczy? Tempo fika zdaje się spowalniać wraz z rozdziałami, co wychodzi na plus, albo ja się po prostu do niego przyzwyczaiłem. Jakieś podsumowanie by się przydało. Wiecie, to będzie anegdotyczne. 6+/10. Pozdrawiam. No, to tak czasem działa ten fanfik. Ale już w pełni na poważnie - sam w sobie fanfik nie jest zły, czyta się go umiarkowanie dobrze, chociaż operuje miejscami dość utartymi kliszami. W pewnym momencie miałem wrażenie, że czytam najbardziej typowy fanfik w fandomie, ale przyjaciółka mnie wyprowadziła z błędu - nie było motywu człowieka w Equestrii. Mimo wszystko, mimo tego negatywnego wydźwięku... Fik serio nie jest zły. Potrzebuje jeszcze szlifów, potrzebuje jeszcze dopracowania. I wykorzystania w pełni jednej akcji z końcówki, by fajnie związać całość klamrą. Myślę, że z tej historii coś jeszcze może wyjść... a z tego co wiem, tekst ma kontynuacje, także kto wie, może niedługo tam dam komentarz. Kończąc - nie mogę tego fanfika polecić, bo jest dużo lepszych dzieł, ale mogę zrobić coś innego. Nie odradzam go. Nie będzie to zły wybór, jeśli chcecie po prostu coś przeczytać dla zabicia czasu. Także tego, pozdrawiam serdecznie.
  7. Ja mam na prawdę problem z tym fikiem. Z jednej strony chce poznać go całego. Z drugiej jestem nim absolutnie zdziwiony. Z trzeciej mam go dość. Z czwartej ja go na prawdę lubię. Podchodzę od trzystu sześćdziesięciu stron do tego fika i każda jest inna! Czegokolwiek bym nie chciał, to i tak bez znaczenia, bo i tak nie ma przetłumaczonej reszty, także fajrant, można pisać komentarz. Mam wrażenie, że fik padł ofiarą własnego założenia - by pisać ten jeden rozdział dziennie. Prędzej czy później u każdego wytworzyło by to rozdziały zapełniacze. Tu jest ich dość dużo. Na 88 rozdziałów jakie przeczytałem, czuje, jakbym przeczytał może z 10. Ten fik zasługuje na porządny rewrite. I właściwie ciężko mi powiedzieć wiele poza tym. I to nie jest tak, że w tym fiku nic się nie działo, wręcz przeciwnie, działo się bardzo dużo, zwłaszcza w ostatnich, przetłumaczonych rozdziałach. Fabuła jest dość prosta, chociaż właściwie ciężko tu mówić o fabule jako takiej. Prawdę mówiąc, mam wrażenie, że gdybym czytał te rozdziały w losowej kolejności, nie straciłbym wiele, zwłaszcza ze wcześniejszych. Rainbow Dash (dalej, RD) leci na wschód, robiąc sobie masę problemów swoim, wprost to ujmując, idiotyzmem, a także chęcią pomocy. A czasem obydwoma tymi rzeczami na raz. To nawet nie jest tak, że te rzeczy RD robiła bezcelowo. One po prostu są oddzielnymi historiami często. Wydaje mi się, że najpierw powstała chęć pisania jednego rozdziału dziennie, a potem pomysł na fanfik i jakoś tak się to potoczyło, że urosło do ponad 200 rozdziałów. Stylistycznie jest okej. Pierwsze rozdziały zwłaszcza przyjemnie mi się czytało dla stylu. Było w tym coś takiego pierwotnego, dziecinnego. Chęć po prostu odlecenia od tego wszystkiego, gdzieś daleko i wysoko. Potem jest już tylko okej. Ciężko mi tu ocenić same tłumaczenie, ale wierze, że jest dobre. Postacie… no są no, tak szczerze. RD jest mocno jak RD i to się chwali. Jedynie Gold Petals jakoś bardziej zapadła mi w pamięć, chociaż może to kwestia tego, że de facto ona była bardzo ważna na końcówce. Dobra, a z innych rzeczy? Prawdę mówiąc, nie wiem. Na tę ponad sto stron, załóżmy, że jest tego około 200, ale nie liczyłem, nie czuje, bym miał coś więcej do powiedzenia. Być może z mojego komentarza wyłania się obraz fanfika średniego, jednakże… jest w nim coś urzekającego. Coś, co sprawia, że chciałbym go dalej czytać, gdyby było tłumaczenie. A tak, zostaje to kolejny punkt na liście niezakończonych fików, których nigdy nie przeczytam w całości. Być może jest to moje zamiłowanie do najbardziej eksperymentalnych fanfików, a być może po prostu jest to fik lepszy niż mi się obecnie wydaje. A być może, i to najpewniejsza opcja, po prostu moja desperacka chęć zajęcia czymś myśli uczyniła czytanie tego fika po prostu przyjemnym, bo odciągającym. Mniejsza. W każdym razie, ciężko mi polecić tego fika… może inaczej, te tłumaczenie, bo o fanfiku ciężko mi się wypowiedzieć, jako, że nie znam całości… A ciężko mi polecić głównie przez sam fakt niedokończenia. Trochę tak, jakbym miał ocenić film, ale dane mi było oglądać tylko jedną trzecią, a reszta jest po hebrajsku i ze zepsutymi klatkami. Ta opinia jest więc niedokończona i zawieszona, jak samo tłumaczenie. Nie mam tu nic do tłumacza, nie zrozumcie mnie źle. Fakt jest jednak faktem, siły na niebie i na ziemi, w piekle i w czyśćcu nie zmuszą mnie, bym przeczytał fika po angielsku, bo po prostu nie lubię tego języka całym serduszkiem. By nie być jednak całkowicie negatywnym, bo chyba tak wychodzi ta ocena na razie, ja naprawdę mam niewiele przeciwko temu fanfikowi. Jest jak jest i jeśli ktoś umie czerpać przyjemność z czytania po angielsku, to zachęcam do kontynuacji i opowiedzenia mi czy warto. Z tego co widzę, raczej warto i tej drobnej nadziei bym się trzymał. Powtarzając początek: „Podchodzę od trzystu sześćdziesięciu stron do tego fika i każda jest inna!” A tłumacząc czemu: Chcę poznać go całego, bo mnie zaciekawił. Zadziwił mnie, jak wiele miejsca można poświęcić, na w gruncie rzeczy, czysto solowe rozdziały. Mam go dość, by przez to wszystko, w niczym na razie nie był wyśmienity, najwyżej dobry. Z czwartej, ja naprawdę polubiłem czytanie go, tak po prostu. Pozdrawiam!
  8. Witam. Jako, że w kolejce stoją mi do przeczytania fanfiki, wziąłem się za taki, którego nie miałem początkowo w tej kolejce. No, to do tematu: Prawdę mówiąc, nie miałem żadnych oczekiwań co do fanfika. W tym sensie, że nie wiedziałem o czym będzie, co się wydarzy. Sam opis niewiele mówi. Jedyne oczekiwanie, jakie miałem, to te, że będzie wysokiej jakości. Czy tak jest? Jak to powiedział pewien znany człowiek: „Jeszcze jak!” Ciężko mi trochę mówić o tym fanfiku, same moje notatki są w znacznie większym chaosie niż zazwyczaj, chociaż trochę ich jest. Pierwsze, co rzuca się w oczy podczas czytania, to to, że jest to SoL, bardzo specyficzny, ale jednak SoL. Jeśli ktoś oczekuje akcji, wybuchów, pościgów i klaczy w krótkich spodniczkach, raczej odbije się do tego fanfika. Także to miejmy już za sobą. Cała ciekawość tego fanfika, polega na tym ,jak buduje kolejne tajemnice, dając czytelnikowi zazwyczaj zaledwie zrębki odpowiedz. Ten fik wymaga, by na nim się skupić, by nad nim przysiąść i pomyśleć. Nie jest to oczywiście wada, osobiście bardzo to cenie, ale nie każdemu to pasuje. O czym jednak fik opowiada? Fanfik jest… i ciężko to też jakoś rozsądnie ująć… o Księżniczkach. Twilight, Celestii, Lunie, Cadanze i Flurry Heart (chociaż te dwie ostatnie są na razie stosunkowo rzadko w fanfiku). Wszystkie, z nieznanego nam powodu, są na księżycu, skazane na swoje towarzystwo. Twilight jest główną bohaterką jak na razie, to wokoło niej toczy się większość narracji, to jej od początku towarzyszymy w… no, przygodzie to dużo powiedziane… w tej opowieści. Twilight, która na początku czyta, gdy, pół celowo, przerywa jej Celestia, by powiadomić ją, że księżniczka Cadanze ma urodziny, dwusetne zresztą. Sama wiadomość jest zaskoczeniem dla filetowej alikorn. Dość powiedzieć, że czas zupełnie inaczej płynie na księżycu. Twi oczywiście chce znaleźć prezent dla swojej dawnej opiekunki, która nie jest w najlepszym stanie. Tak zaczyna się, początkowo niepozorny, ciąg wydarzeń, w który niejednokrotnie zostały wplecione retrospekcje z życia Twilight. Czas wielokrotnie jest zmieniany, ale nie miałem jakichś szczególnych problemów odnaleźć się w tym, co jest teraźniejszością, a co z przeszłości było gdzie na linii czasu. Same postacie są dość specyficznie oddane. Mam wrażenie, że nie są do końca sobą, chociaż może kwestia tego, że dawno serial oglądałem albo tego, że sam fik jest do innej publiczności i stąd są wynikające zmiany. Twilight chyba ktoś przełączył pokrętło w głowie z napisem „nadaktywność/nadgorliwość/itp.”, ale zamiast zmniejszyć, zwiększył je do absurdu. W tym znaczeniu, że Twi myśli i rozpatruje wszystko jeszcze głębiej niż w serialu, oczywiście czasem to, co nie trzeba, a gdy faktycznie trzeba pomyśleć, działa bardzo szybko. Dość powiedzieć, że w pewnym momencie spisuje sobie listę osiągnieć, wątpliwych, warto dodać. W każdym razie, wszystko w wewnętrznej logice się spina i jest to bardzo dobrze napisana postać. Celestia jest w tym wszystkim najbardziej serialowa, jej podejście wydaje mi się przedłużeniem filozofii „dajmy Twi wyzwanie, zobaczymy co odwali xdd”. Przedłużeniem nie tylko jakościowym (?), a nawet ilościowym, bo na księżycu zdaje się bawić trochę wszystkim. Luna, która jest lepiej przedstawiona w drugiej połowie obecnych rozdziałów opowiadania, jest w tym wszystkim najbardziej… przyjazna. I zdecydowanie najbardziej pokrzywdzona. Ciężko mi zrozumieć, czym zasłużyła, raz, na ponowne wygnanie, dwa, na takie traktowanie ze strony innych. Chociaż jeszcze nie wiem wszystkiego. Z Cadanze i Flurry na razie mam ten problem, że było ich najmniej i ciężko coś więcej mi o nich powiedzieć. Flurry nie akceptuje faktu, że Cadanze jest jej matką, ale poza tym to całkiem miła postać. Cadanze z kolei… cóż, Cadanze jest cała w strachu przed czymś. Ale przed czym konkretnie, to już polecam odkryć samemu. Trochę znikąd, pragnę przejść do strony techniczno/artystycznej. I pod tym względzie jest bardzo dobrze. Technicznie nie mam nic do zarzucenia (chociaż moje oko nie jest najlepsze w tej kwestii), a artystycznie… Bardzo podobają mi się retrospekcje z Twi źrebaka. Jest w nich coś sympatycznego, właśnie dziecięcego. Autorka naprawdę potrafi pisać tak, by oddać klimat pisanych scen. Moje top jeden jak na razie to scena z Luną i Twi na weselu (i to nawet nie jest tak, że Luna i Twi się żenią!). Bardzo umiejętnie w to wszystko są wplątywane kolejne zagadki i tajemnice. A te, to niewątpliwie najważniejsza część fanfika, jeśli chodzi o pewną satysfakcje z jego czytania. Czy to prosta tajemnica tego, co Twi robiła za dzieciaka, czy zagadka z kotem, czy też ważniejsze, jak to, dlaczego w ogóle, na pierwszym miejscu, są na księżycu? Dlaczego mieszkają w dwóch pałacach? Dlaczego jest pałac na księżycu? Jakie historie skrywa Luna? Dlaczego Cadanze jest w takim stanie? Pytania, pytania i pytania, jedno za drugim! Karty odkrywane są w bardzo dobrym tempie, chociaż raczej pytań przybywa, niż ubywa. Wszystko to niewątpliwe ma prowadzić do czegoś ciekawego i bardzo wielkiego. Chyba jedyną sceną, która odbiegała mi jakościowo, była ta pogodzenia się Twi z jej… no, nie chce tu spoilerować. Żeby nie było, sam nie wiem czy dałbym radę takiej scenie. Ostatecznie nigdy nie byłem w takiej sytuacji (i raczej zważając na mój krzywy ryj nigdy nie będę), ale jakoś to tak szybko się wydarzyło. Do tej pory starałem się mówić o fiku bez większych spoilerów, ale tu nastąpi trochę więcej omówieni poszczególnych aspektów historii. Także polecam najpierw przeczytać samemu obecne rodziały, zanim ktoś sięgnie w część ukrytą komentarza. Czy coś jeszcze… No, jest parę ciekawych wątków i pomniejszych pytań, ale ten komentarz dłużyłby się u dłużył, jakby chciał wszystko tu wspomnieć, a trzeba wyjść poza spoiler znów! Także tego, jakby to podsumować jakoś tak rozsądnie, by wydawało się, że fik rozumiem bardziej niż w rzeczywistości i że jestem bardziej mądry niż głupi… hmmm… Mam pewne nieopisane wrażenie, że jest fik, nie tyle trudny, o ile tajemniczy w całej okazałości. Wymaga on od czytelnika wiele, ale w zamian daje znacznie więcej. Osobiście odnalazłem się mocno w tym fanfiku, chociaż od autorki wolę „W oczekiwaniu na Solarną Księżniczkę”, ale być może coś się zmieni w przyszłych rozdziałach. Sytuacja, w której znalazły się bohaterki, jest nie do pozazdroszczenia. Same, na księżycu, wiele tysięcy kilometrów od domu. Już to tworzy pewien, bardzo smutny i przygnębiający, klimat. Być może stąd także wynikają zmiany w postaciach – skoro tyle siedzą, same ze sobą, pewnie się i zmieniły. To wszystko prowadzi do licznych przemyśleń, odnośnie fabuły i fika, ale także poza nimi. Poprzeczka jest wysoko postawiona, ale wierze, że autorka da radę dokończyć fika tak, bym napisał jeszcze dłuższy, finalny komentarz. Obecnie, polecam, chociaż z paroma zastrzeżeniami, że do tego fika serio trzeba mieć czas i trzeba mu poświęcić dużo uwagi. Polecam i pozdrawiam.
  9. Co by nie mówić, jest lepiej. Lepiej, ale czy dużo? Poprawki techniczne zostawiłem. Trochę tego było, ale całkowicie znośnie. Poza tym? Trochę nie wiem. Z jakiegoś powodu usunięto całkowicie uzasadnienie czemu Luna się nie sprzeciwia (i w sumie nadal nie wiemy jak to jest, że alikorn przegrywa z trzema jednorożcami, a już zwłaszcza, że mogła ich zamęczać w snach), ale za to przedstawiono bardziej to, co planują strażnicy. Dodatkowo wiadomo, że była także druga część schronu, ale jako, że jedyne (?) (!) przejście się zawaliło, to kucyki tam się chroniące nie miały dużych szans przeżyć. I tak w sumie, tak teraz to czytam, tak myślę... że trochę bardziej kojarzy mi się to z Falloutem, a nie z Metrem 2033. I chyba znaczenie ma tu fakt, że akcje umieszczono w schronie, a nie w jakimś, właśnie, metrze. Poza tym ciężko mi nadal coś więcej powiedzieć. Zobaczymy, co będzie dalej. Zasadniczo jest trochę lepiej, ale nadal można doszlifować parę rzeczy, a inne zwyczajnie czekają na rozwój w przyszłych rozdziałach. Jak np. temat szaleństwa Celestii. Ale to raczej plus, że fanfik stara się zaciekawić czytelnika.
  10. Przybyłem. W sumie nie wiem czemu akurat tutaj, skoro tyle fików zalega mi w kolejce do przeczytania. Może mam jakiś syndrom lub kompleks, by czytać dzieła zaczynających pisać? Sam komentarz może wydać się autorowi negatywny, ale proszę tego tak w ten sposób nie intepretować, chcę jedynie pomóc, a do autora nic nie mam. Przeczytaj komentarz do końca i na spokojnie. Mniejsza. Pierwsze rzeczy jakie rzucają mi się w oczy po otworzeniu dokumentu, to brak wcięć i możliwości komentowania, a także używanie - zamiast –. No nic czego bym nie widział w ostatnich parudziesięciu fanfikach jakie czytałem, ale tak czy siak, warto by to poprawić. A także już kompletna głupotka, ale zastanawiam się, czy raczej na początku nie powinno być „cytat z filmu", bo nie jest to jego fragment. Ale nie wiem, może już mi odbija, bo czytam ten tekst na godzinę przed porą, o której powinienem iść spać. Znowuż, mniejsza, bo to serio drobne rzeczy do poprawienia w pięć minut, a nawet mniej! I od czego by tu tak na prawdę zacząć ten komentarz? Bardzo dziwi mnie, że tylko paru kucykom udało się ocalić w tym pałacowym schronie. No ale może akurat tak wyszło, kto wie. Inna sprawa, że jak na pałacowy schron jest on dość... ubogi z opisów. Mocno dziwi mnie także to, że Luna, jako alikorn, tak po prostu daje się pomiatać strażnikom. W teorii powinna mieć przewagę siłową taką, że nie powinni w ogóle jej oszalałej siostry, ani ocalałej służby atakować. Autor stara się to uzasadnić zamkniętą przestrzenią schronu, przez co nie ma możliwości lotu, ani stosowania konkretniejszych zaklęć. Tak sobie w to wierze, no ale zawieśmy tę niewiarę! Sami strażnicy też są nieźli. Nie powinni być lepiej dobierani? Jeśli ktoś się mnie spyta o cytat opowiadania, to zdecydowanie „Szukanie sensu jest sensowne tylko wtedy gdy coś jest bez sensu…"! Mówiąc już całkowicie zwięźle i poważnie, tekst to na razie jeden, niezbyt długi, rozdział. Nie mamy podanych przyczyn takiego stanu rzeczy, ani tego, co się dzieje gdzie indziej (chociaż jest jedna informacja, że Cadance żyje i wymienia z Luną listy, prawdopodobnie magią). Nie oceniam jednak tego źle, prawdopodobnie postacie znają te informacje i rozmowa o nich mijałaby się z jakimkolwiek celem, albo ich całkowicie nie znają i mogą mieć jedynie domysły. Nie oceniam samego siedzenia w schronie tak długo, nie znam się na tych sprawach, ale wydaje mi się, że już po paru latach jednak powinno się dać jakkolwiek wychodzić ze schronu. Zostawiam to jednak do oceny dla innych. W tekście także namiętnie brakuje przecinków, a także brak w nim dolnego cudzysłowy. Mimo to, nie jest to zły stan techniczny. Brakuje mu dopieszczenia, ale to nie jest tak, że zajęłoby to parę dni. Z innych rzeczy? No ciężko mi coś więcej powiedzieć. Nawet nie mogę wskazać czy tekst ma potencjał, czy nie. Na pewno nie zaszkodzi mu dobra korekta i poprawa paru błędów logicznych już z początku (lub ewentualne ich wyjaśnienie, nawet nie koniecznie teraz, ale podanie przyczyn takiego stanu rzeczy po prostu w fanfiku, bo jak na razie niektóre fakty są przynajmniej dziwne, jak właśnie to, jak wyposażony jest schron pałacowy). Czy polecam? Zobaczymy. Osobiście zachęcam autora do poprawy błędów i pisania dalej. No, chyba, że ktoś lubi znęcać się nad pierwszymi tekstami, wtedy będzie bawił się wyśmienicie. Dość powiedzieć, że sam opis fanfika można by doszlifować. Wiecie, czytałem „Metro", oglądałem kucyki, czytałem wiele fików. Kojarzę ten koncept, a nawet znam konkretny fanfik, który go realizował. Niestety, skończył się na pierwszym rozdziale. Mam nadzieje, że tu tak nie będzie. Pozdrawiam serdecznie!
  11. No dobra, czas odpowiedzieć na pewne pytania, dopowiedzieć pewne kwestie i naprostować parę spraw. I zastrzegam, że będą czasem głębokie spoilery, także tego… smacznego? Ogólnie cieszę się, że fanfik przynajmniej umiarkowanie się podoba ^.^ Zobaczymy, może coś jeszcze… A, tu was mam. Jest coś jeszcze! Mały bonus dla chętnych (to, że i tak muszę zaktualizować pierwszy post, to ciiii), zainspirowany czytaniami na kąciku. Zaproponował to bodajże Diamond lub Hoffman, ale poprawcie mnie, jeśli się mylę. Mianowicie, rymowana wersja pojedynku między Handlarzem a Złodziejem. Można powiedzieć, że jest to... Właściwy pojedynek. Pozdrawiam.
  12. Witam! Wynudziłem się, szczerze mówiąc. Nie ruszają mnie takie typowe akcyjniaki, nie mój typ fanfika. Czy jednak jest to zły fanfik? Technicznie na pewno tłumacz się nie popisał. Nie oceniam tu samej kwestii tłumaczenia, bo na tym się nie znam, ale tekst zastałem w dość nieciekawej sytuacji wielu problemów, od dziwnych zdań, do literówek, przez brak myślników, po brak wcięć. No było źle, na szczęście tłumacz się przykłada i stara się poprawiać. Stylistycznie sceny akcji są mocno chaotyczne, w samym środku zgubiłem się i nie wiedziałem co się dzieje. Jaka jest fabuła? A no taka sobie. Państwo gryfów szykuje inwazje na jakiś kucykowy kraj, więc Nowe USA chce temu zapobiec, by nie mieć w okolicy niebezpiecznych sąsiadów. Jakieś 70% tekstu to opis pojedynku samolotów, jak na razie. Nie jest to zbyt ambitne, ani tym bardziej ciekawe, no, chyba, że ktoś lubi akcje dla akcji. Postacie jak na razie nie zapadły mi w pamięć. Tekstowi też nie udało się wykreować jakiegoś klimatu. Jak mam to podsumować? No nie do końca wiem co kierowało tłumaczem przy wyboru akurat tego fanfika. To, że się zaczyna? To, że był łatwy do tłumaczenia? Czy po prostu bardziej mu się spodobał, niż mi? Nie jest to zły fanfik, ale osobiście mocno bym się zastanowił, czy warto to tłumaczyć. No chyba, że w ramach budowy warsztatu. Po prostu, jak na razie, jest to ze wszechmiar średniak, zwłaszcza, jeśli tłumacz poprawi błędy techniczne. Pozdrawiam.
  13. Witam! KO, znowu wra… a nie, chwila! Mniejsza. Słyszałem wiele różnych opinii o „Kruchości Obsydianu”… no, może nie aż tak dużo. Ale miałem pewne wyobrażenia tego fanfika, które w końcu starłem z rzeczywistością. I jak wypadło to opowiadanie w starciu z tymi oczekiwaniami? Inaczej. I ja wiem, że jest to odpowiedź typu „wszystko lub nic”, ale ciężko mi to inaczej, w tak krótki sposób, to opisać. By lepiej zobrazować, co mam na myśli, chyba warto zacząć od skróconej wizji tego, jak sobie wyobrażałem to, co zastane: Przede wszystkim, nie spodziewałem się aż tak wielu zmian jakie zaszły w świecie Equestrii jaki znamy z końcówki serialu, a jaki jest tu przedstawiony. Jest to chyba pierwsza, najistotniejsza rzecz jaka rzuca się w oczy. Dość powiedzieć, że sam w tej jednej kwestii czułem się jak Obsidian – przytłoczony i zagubiony ilością zmian. Nie wiem, czy to celowy zabieg, ale myślę, że działa pozytywnie. Pozwala znacznie lepiej ją zrozumieć w tej akurat kwestii. No właśnie, Obsidian… ale zanim przejdziemy do niej, przelecę szybko po ogólnikach, by mieć to za sobą. Technicznie jest bardzo dobrze. Widać, że korekta się postarała. Chociaż Ghattor mógłby przejrzeć parę sugestii, jakie zostały zostawione, ale jest ich naprawdę symboliczna ilość. Styl w większości opowiadania jest bardzo przyjemny. Aż przechodzi się do żartów. Humor opowiadania jest specyficzny, czasem częściowo samoświadomy. Nie każdemu on będzie pasował. Mnie parę razy rozbawił, ale częściej po prostu nie przeszkadzał, może z wyjątkiem sceny przesłuchania tej zebry z początku – moim zdaniem najmniej udany żart. A suchar słowny z kaczkami przebił nie tylko czwartą ścianę, ale także sufit i podłogę. Ps, włącz sugestie w 9 rozdziale i 8,5! Sama fabuła toczy się dość powoli w większości tekstu. Nie jest to wada, ale nie każdemu taki wolny przebieg akcji będzie pasował. Co jednak się dzieje? Otóż, parę lat po akcji serialu (chociaż, z tego co rozumiem, chyba jest tu pominięta przynajmniej część ostatniego sezonu), do Kryształowego Imperium w dziwnych okolicznościach powracają słudzy Sombry. Zaczyna się z grubej rury, bo od hiperagresywnego minotaura. Później jest już, na szczęście, spokojniej. Aż nagle zostaje odkryte, że następnym Przebudzonym (czyli właśnie powracające żywe antyki służące Sombrze) ma być sama… córka Króla Sombry, Obsidian. Zostaje podjęta decyzja o próbie jej, hm, nazwijmy to… nawrócenia, a na przewidywane miejsce jej powrotu przybywa całkiem spora siła ognia. Sama powracająca do życia klacz dość szybko zdaje sobie sprawę z braku szans i poddaje się. Jest mocno przytłoczona ogromem zmian jaki zaszedł w przeciągu jej nieobecności, a także… No właśnie, Obsidian. Myślę, że szok kulturowy to najlżejsze określenie, jakiego można użyć co do zderzenia z ideami, technologiami, kulturą i codziennością współczesnego świata. Chyba są to najciekawsze opisy w opowiadaniu, gdy oczekiwania i przyzwyczajenia Obsidian są, mniej lub bardziej brutalnie, zderzane z rzeczywistością. Ogólnie Obsidian jest bardzo dobrze zbudowaną postacią. Wychowanie Sombry odcisnęło na niej wyraźny ślad, mimo to… nie potrafię jej nazwać złym kucykiem, zresztą jak większość postaci. Niedostosowanym? Owszem. Żyjącym cudzymi marzeniami? A jakże. Wiecznie porównująca się do osoby, którą uważa za najwyższą, czyli Sombre? Tak. Zanurzoną w jego ideach? Żeby tylko! Ale złą? Nie, miała już dość okazji, by taką zostać nazwaną, ale z jakiegoś powodu z nich nie skorzystała. Oczywiście, nadal wierzy w powrót swojego ojca (do teorii fabularnych przejdę potem), nadal jest wierna, przynajmniej w dużej części, jego słowom, ale jest w stanie zaakceptować pewne zmiany i przynajmniej częściowo się do nich dostosować. Powiem więcej, nawet planuje wykorzystać swojego obecnego wroga (w bardzo ogólnym założeniu Equestrie, a przede wszystkim Twi), by jak najwięcej dowiedzieć się o dzisiejszym świecie, by móc, w razie powrotu ojca, być jak najprzydatniejszą, ale… no właśnie, ona ma jakiś kręgosłupek (bo do kręgosłupu jednak trochę brakuje) moralny. Przede wszystkim; stara się nie łamać obietnic i jest wierna. To już dość dużo, jak na córkę kogoś takiego. Oczywiście wierna także temu komuś, ale to inna sprawa. Nie do końca wiemy na ile jest to strach przed nim, a na ile faktyczny podziw jego i szczera wierność. Jest bardzo sumienna w swych obowiązkach i stara się jak może, zwłaszcza jeśli chodzi o naukę. Jest też bardzo inteligentną i dość mądrą klaczą, choć jej wiedza nie jest najbardziej aktualna, a i jej poglądy są przynajmniej bliskie stalinizmowi, nazizmowi, polpoteizmowi i maoizmowi razem wziętymi (sombryzm?). Ma też zakorzeniony szacunek do autorytetów (na ile wynika on ze strachu to też inna sprawa), a także jest ambitna (chociaż niekoniecznie w dobrych celach, ale sama w sobie ta cecha nie jest zła). Myślę, że gdyby Twi bardziej rozsądnie podchodziła do prób jej resocjalizacji, fanfik wyglądał by całkowicie inaczej. Bo musicie wiedzieć, że Twi, mimo lat doświadczenia, a już zwłaszcza w postaci Cozy Glow i Starlight Glimmer, powinna wiedzieć, że nie może podejść do tego jak do problemu logicznego, który można rozwiązać wystarczającą ilością różnych prób i błędów, a jak do kucyka. Kurczę, gdyby ona słuchała się własnych rad, prawdopodobnie ten fanfik już by zmierzał w wątku jej resocjalizacji do szybszego rozstrzygnięcia! A aktualnie nie jest on nawet w 1/10. Twi boi się (albo przynajmniej nie chcę) z nią rozmawiać, zwłaszcza o ojcu i jej przekonaniach! Nie potrafi zrozumieć, że ona była tresowana, a nie wychowywana (choć sama chyba o tym mówiła, albo przynajmniej ktoś w jej otoczeniu tak to określił). Serio, pomysły jej przyjaciółek wydają mi się przynajmniej trochę rozsądniejsze, niż to, co sama czasami robi. Jestem ciekaw, kiedy Twi stwierdzi, że może należy spróbować ten problem rozmową i spokojnym obalaniem argumentów jej światopoglądu. Szczerze, to chyba Twi wypada najsłabiej ze wszystkich księżniczek (bo musicie wiedzieć, że jej przyjaciółki też zostały księżniczkami, a nawet doczekały się potomstwa), już nawet pomysł Luny, który byłby co prawda zamieceniem problemu pod dywan, wydaje mi się łatwiejszy i skuteczniejszy w realizacji, niż to, co próbuje uskuteczniać Twi. Aż dziwne, że nikt nie poprosił Luny o zbadanie jej snów, zwłaszcza, że wiadomo, że ma koszmary. I to, że Luna jest przynajmniej wroga co do Sombry i jej córki to inna sprawa – obowiązek państwowy niestety czasem trzeba oddzielić od prywatnych uczuć, zwłaszcza, jako władczyni. Właściwie najwięcej szacunku Twi u mnie zyskała za herbatę jaśminową. I wiem, znajdą się zaraz tacy, co będą mówić, że piszę to z perspektywy czytelnika, który jest uprzywilejowany względem postaci… Ale na litość, kto jak kto, ale Twi powinna mieć przynajmniej trochę więcej rigczu przy próbach resocjalizacji kogoś, kto wypowiedział ze pięć zdań podczas akcji serialu, a głównie atakował i zniewalał. Fascynuje mnie też to, że większość tak bezwarunkowo ufa Obsi. Wygląda na to, że nie tylko ona nie wyciąga poprawnych wniosków z lekcji przyjaźni, a czasem wrogości. No i oczywiście nutka fałszu u Obsidian najmniej obchodzi Twi wtedy, gdy mowa o czarnej magii. Twi prawdopodobnie będzie ponosić porażki do momentu, aż sama nie zastosuje się do, przynajmniej, swoich porad – między innymi o nie baniu się w kwestii zadawania pytań. Czas na kącik teoretyka spiskowego (zakłada foliową czapkę) fabularnego! Jako, że fanfik nie jest ukończony, a ma jakieś tam na to szanse (małe bo małe, patrząc, po dacie ostatniego rozdziału, ale jednak), mogę pobawić się trochę w bezczeszczenie myśli i zamiarów autora i zostawionych przez niego wskazówek i wyciągania z nich sprzecznych z jego planami wniosków. Prawdopodobnie autor śmiertelnie się na mnie obrazi za brednie, jakie prawdopodobnie jego zdaniem wysnułem z misternie zostawianych przez niego szlaków, wskazówek i dowodów, no ale na razie tylko to przychodzi mi do głowy. Choć nie powiem, śmiesznie będzie, gdy opowiadanie potoczy się jednym z przewidzianych przeze mnie torów, ale no nie mogę zakładać, że tak będzie. Równie możliwe jest jakieś dziwne zakończenie, gdzie w planetę przywala asteroida i kończy przygody Obsi, Twi i spółki! To by było zakończenie, a nie jakieś pletu metu z próbami reformacji Obsidian! O! Ale mówiąc już w pełni poważnie, mam nadzieje, że chociaż częściowo odgadłem „co autor miał na myśli”, i że się na mnie nie obrazi, jeśli tak nie jest. Podsumowując, jest to bardzo dobry SoL, będący w swoim klimacie, chociaż potrafiącym od czasu do czasu wykreować inną atmosferę. Wyjątkowy w tym jak podchodzi do kwestii szoku kulturalnego. Świetny w tym jak kreuje postacie. Idealny w swoim tempie akcji. Nie bezpośredni w konflikcie (co akurat może się odbić czkawką Equestrii i Twi, ale to już ich problem) między nowym a wykrzywionym starym. Wciągający (jeśli siedzę nad lekturą do 5 nad ranem, mówiąc sobie „jeszcze jeden rozdział” to jest świetnie!). Chociaż oczywiście nie jest to fanfik dla każdego, głownie właśnie przez swoją SoLowość i tempo akcji z niej wnikające. Nie jest to SoL czystej krwi, jest tu mocny kontrast między swego rodzaju… nawet nie wiem jak to nazwać… epickością?... wydarzeń, w postaci losów Kryształowego, ilością (luźnych, bo luźnych, ale jednak) księżniczek na tekst kwadratowy, wątkami mrocznej magii a codziennością, uczeniem się i przyjaźnią… jednak myślę, że nie jest to minus, a raczej cecha charakterystyczna fika. Nie każdemu się ona spodoba, ale mi akurat podpasowała. Także polecam. Coś jeszcze? Chyba nie. Komentarz i tak ma prawie 4 i pół strony w Wordzie, także… Pozdrawiam!
  14. Witam! Ech, kontynuacja nie jest dużo lepsza od poprzednika. Nawet w jednym aspekcie jest gorsza, bo jest niedokończona! Technicznie jest troszeczkę, ociupińke lepiej, ale chyba tylko dlatego, że sam fik jest krótszy. Brak myślników, niedobór kropek, wcięć i tego typu rzeczy. No nic karygodnego, ale jest źle, nadal. Styl nie jest dużo lepszy, ale jak na razie nie ma jeszcze ogólnego chaosu. Fabuła? Nasz bohater, po powrocie do domu, ma nadal amnezje. By mu pomóc, łaskawie Celestia zgadza się, by wraz z nim była Derpy. Jak na razie tyle. Nic ciekawego. Na razie jedyne, co z tego wynika, to to, że w Equestrii nie ma cebuli, a bohater ma magiczną lodówkę, która sama się uzupełnia. Bohater? Z jakiegoś powodu trzyma przy podręcznikach książkę „Historia Dzieciństwa”. Tyle ciekawego się dowiedzieliśmy. Reszta to taki typowy bohater HiE. Podsumowanie? Fanfik może jest niedokończony, ale za to jest zły. Mimo to, absolutnie mnie nie zaciekawił. I choć wydawałoby się, że będzie inaczej, to jednak go nie polecam. Pozdrawiam.
  15. Witam. Spodziewałem się czegoś innego. Dostałem... w sumie sam nie wiem co. Od strony technicznej brakuje myślników, dolnych cudzysłowów, a przy dialogach wcięcia się dziwnie zachowują. Fabuła jest dość prosta. Twi, poszukując informacji o wiewiórkach, odkrywa w swojej piwnicy Wikipedie. Prawdę mówiąc oczekiwałem więcej śmiesznych interakcji z tym zwiazanymi, a to od czytania o wiewiórkach płynne przejście do historii eksploracji kosmosu, może jakieś rzeczy związane z błędami w wiki, albo chociaż wieczne sprzeczki o mityczny „styl encyklopedyczny". Niestety jest tego zaskakująco mało. Czy zatem jest to zły tekst? Nie, ale nie jest on też dobry. On jest idealnie średni. Nie mogę go polecić. Osobiście jestem lekko zawiedziony. Pozdrawiam.
×
×
  • Utwórz nowe...