Skocz do zawartości

Zegarmistrz

Administrator Wspierający
  • Zawartość

    1465
  • Rejestracja

  • Ostatnio

  • Wygrane dni

    26

Posty napisane przez Zegarmistrz

  1. W normalnych warunkach obstawiał bym Żmija, układ ciała - skrzydła względem głowy - są w idealnej proporcji. Ale to nie to, wszak ma nogi.

    Drugim strzałem obstawił bym Jabbawocky - Żeberzwłok - stwór wymyślony przez autora Alicji w Krainie Czarów - wyjątkowo niebezpieczne i szpetne bydle.

    Ale to też nie to. Całość ma inną kolorystykę niż zielonkawy odcień Żebrozwłoka. Zatem stawiam na Wiwerne - pochodna smoka, stwór w 100% trujący. Każda część tego żmija z rodziny smokowatych jest trująca, Jego skóra, jego oddech, jego krew, zatrute szpony i wszystko inne też. Historia fantastyki nie zna stwora bardziej toksycznego. Nawet kilka smoków nie potrafiło zabić tylu "rycerzy" co jedna wiwerna. Występują w lasach które znajdują się w okolicach bagien. Nie zieją ogniem, ale za to ich toksyczność chroni je przed każdą trutką. Poluje się na nie ze względu na wysokiej jakości trucizny oraz z bezpieczeństwa - im mniej tego cholerstwa tym lepiej.

  2. Jonah poczuł wstrząs. Dość spory nawet. Lecz to co ukazało się jego przeciwnikowi musiał o być o wiele zabawniejsze. Wiązka trafiła w ziemię, no i zdetonowała jej spory kawałek. A raczej sporu kawałek od Jonaha. Smocze oczy owszem widzą jak te wężowe i Lunatic namierzył go dość trafnie. Znaczy w linii prostej od siebie, bowiem węże w podczerwieni nie widzą w 3 wymiarach a w 2. Owszem, widział go, nawet wyraźnie, ale nie mógł określić jak daleko od niego jest, przez co jego wybuch nie był nawet w zasięgu słowa blisko.

    Z kolei musiał liczyć się z innymi wadami owego wzroku. Smoki są ślepe w chwili gdy słońce wstaje i zachodzi. A to oznaczało że następny ruch Jonaha oślepi wroga i to jego własnymi czarami.

    Jonah wygrzebał się z kuli i rozejrzał. Nie było mowy o pomyłce, dziura w ziemi pomiędzy nim a Lunaticiem i wzrok tego drugiego skierowany wprost w chłopca. Tak, jego przeciwnik strzelał do niego i z jakiegoś powodu nie trafił. Co poradzić, Jonah mógł tylko podziękować bogom i dalej robić swoje.

    Najpierw wyrzucił kilka kulek które szybko wystrzeliły dość gęstym dymem. Jonah nie mógł wiedzieć, że to nie zasłoni go przed wzrokiem przeciwnika. I z tą nieświadomością, chcąc zaskoczyć przeciwnika błyskami w dymie(których ten nie zobaczy wszak węże nie mogły widzieć światła i nie mogły zostać nim oślepione), wyciągnął parę flar i odpalił.

    Smok który widzi w ciemności ciepły punkt na pewno oślepnie kiedy punkt zamieni się w palącą blaskiem plamkę. Temperatura flary w porównaniu z Jonahem, była około  8 do 10 raza większa. Blask który ukłuł jego oczy nie był światłem a żarzącą się plamą na jego termowizji. Na dodatek owych plam przybywało bo Jonah zaczynał rozrzucać flary w różnych kierunkach. Spowodowało to tez że sam chłopiec znikł w licznych ciepłych plamkach zakłócających widoczność przeciwnika. Ale trzeba było przejść do natarcia. I to perfidnego w swojej prostocie.

    Jonah wyciągnął pistolet.

    Żelazny, pokryty magicznymi znakami pistolet, poczciwe magnum o 5 komorach.

    Przez dym nie widział gdzie stoi jego przeciwnik więc załadował 3 kule, nałożył na oko przepaskę z kilkoma magicznymi symbolami i wystrzelił pociski w kierunku w którym ostatni raz widział przeciwnika.

    Lunatic usłyszał 3 huki a potem 3 głuche uderzenia czegoś o ściany i podłoże areny. Dwa daleko od siebie i jedno dość blisko.

    Jonah skupił się na zaklęciu wizji które było zaklęte w opasce, ot prosta sztuczka do oszukiwania w karty. Wymaga by na czymś narysować oko wizji a potem nosząc na oku materiał z odpowiednim symbolem widzimy wszystko wokół "oka". Na każdym pocisku Jonaha z kolei było takie oko. Namierzył Lunatica i ponownie wycelował.

    tym razem precyzyjnie, załadował wszystkie 5 kul po czym wystrzelił 2. Patrząc gdzie upadają, zmienił kont i ponownie wystrzelił dwie. A widząc że dobrze obrał kont odchylił lufę lekko w prawo i odrobinkę wyżej, tak o 1-2 centymetry. Smoki mogły być silnymi przeciwnikami, ich wzrok bywa potężny. Ale ma też swoje wady, na przykład nie widzi metali innych jak szlachetne. Więc Lunatic nie widział ołowianej kuli która poleciała w jego stronę.

  3. Edwin widział jak jego magia niszczeje w otoczeniu Chemika. Widział ją a mimo to dalej się uśmiechał. Chemik mógł założyć że Edwin posiadał wzrok jak normalny człowiek. Czego nie mógł wiedzieć to fakt, iż po walce z Hrabią, Edwin patrzył na świat trochę inaczej niż wszyscy. Poza tym, wypalana była magia Edwina, a nie Phelisa. Mimo że Chemik zgniótł stwora, kula którą ten stworzył unosiła się dalej nad areną, ba, nawet wydawać się mogło że wzlatuje odrobinkę wyżej. I dalej niszczycielsko wyżerała magię jego przeciwnika. Z tą różnicą że nie wchłaniała ją jak bateria, wszak można by ją było zmienić i ponownie użyć. Nie, ona zwyczajnie ją niszczyła, z taką samą skutecznością z jaką bariery niszczyły magię która mogła by uderzyć w trybuny.

     

    Lecz trzeba było zastosować środki doraźnie, nie istniało wiele ataków które zdolne są przebić się przez zakrzywienia wymiarowe. Atak wystrzelony w jego przeciwnika równie dobrze mógł wpaść w któryś wymiar i wylecieć mu za plecami. A strzelanie do samego siebie to już Edwin przerabiał.

     

    - Pożyczam moja droga, a ty odpoczywaj. I trzymaj kciuki żebym czegoś nie pomylił.

     

    Edwin sięgnął po miecz który Kali miała przy pasku. Tyle tylko że była to sama głownia bez żadnego ostrza. Ostrze trzeba było stworzyć.

    - Jeśli potrafisz, wybacz.

     

    Edwin skierował nieistniejące ostrze w kierunku Chemika i rozpoczął inkantację:

    Fragmencie który jesteś Panem Koszmarów
    Uwolnij najsurowszą z kar.
    Ostrze z ciemnej pustki,

    Ostrze z zimnej bezdenności.
    Stań się mą Mocą,

    Stań się mym Ciałem
    I kroczmy razem drogą destrukcji

    Niechaj Moc zdolna kruszyć dusze Bogów

    Zniszczy wszystkich głupców stojącej na naszej drodze.
     

    Miast stali z głowni wystrzeliło ostrze przypominające czarną błyskawicę. Po arenie rozbiegł sie pomruk od którego ciarki przechodziły po plecach.

    - Oto broń zdolna zabijać nawet nieśmiertelnych. Przecząca wszelakim prawom, zarówno magii jak i fizyki. Oto ostrze zdolne przeciąć wszystko, na wszystkich płaszczyznach, czy to wymiarowych czy astralnych. Oto ostrze Armagedonu.

    Edwin chwycił głownię w obie dłonie i zadał cięcie. Wnet ostrze wydłużyło się tnąc wszystko na swojej drodze. Wymiary pękały jak pokruszone szkło, w miejscu gdzie ostrze uderzyło w barierę , ta zwyczajnie znikała. Cięcie przecinało skały, cząsteczki magii, słowem wszystko co tylko stanęło na drodze. I kierowało się ku Chemikowi z przerażającą prędkością.

    - Ragna Blade.

     

    Kiedy Edwin atakował, Symbole rozświetliły się jeszcze bardziej.

  4. Kolejne odwrócenie uwagi. Chemik powinien skrupulatnie policzyć włócznie i ściany które z nich powstały. Wszak mimo stworzenia golemów - te dalej oddzielone były od Edwina potężną barierą. Sam wybuch miał za zadanie nasączyć ją energią, to że była szansa na spopielenie przeciwnika to tylko przyjemny bonus.

    Teraz gdy bariery wibrowały energią, Edwin zaczął inkantować resztę zaklęcia które rozpoczął wcześniej.

    - Uroczyście przysięgam że knuję coś niedobrego!

    Na te słowa ziemia pod stopami Chemika zwyczajnie znikła. Bezkresna pustka, nieskończona i bezgraniczna. Lecz to tylko portal z którego zaczął wyłaniać się kolejny "chowaniec" przywoływacza.

    Łapa która podparła się areny z głośnym zgrzytem zmiażdżyła jednego z golemów. Za łapą zaś nadciągała reszta monstra. I oczom widowni ukazał się stwór.

    Bydle wysokie na kilkanaście metrów, pokryte łuskowatym pancerzem. Dwie kończyny zakończone pazurami obite były skrawkami metalu, paszcza związana wieloma sznurami korali pieczętujących. W podobny sposób acz łańcuchami związane były nietoperzowe skrzydła i pozostałe 4 ramiona bestii. Ogon przyozdobiony kolcami i zbroja specyficznego kroju. A nade wszystko, oczy, czarne jak pustka z której wylazła. Pomór który z siebie wydała mógł przyprawić o ból kości, dość gdy robiła kroki by arena kruczyła się pod jej stopami.

    - Phelis Pherexian!

    Korale na paszczy jaszczuro podobnego monstra pękły z hukiem odsłaniając wiele rzędów ostrych jak brzytwy kłów. Stwór zawył przeciągłym rykiem od którego zatrzęsły się ściany areny. A nawet drgnęły jej osłony.

    Nagle nad głową Phelisa zawisło 8 symboli które wystrzeliły by zawisnąć na wyciągnięcie dłoni Edwina. # inne symbole zaczęły okrążać Chemika. Mógł poczuć od nich ciepło, zimno a nawet jakby stłumiony śmiech. Nie trwało to długo gdy wróciły do dłoni chowańca.

    - Ssssstryktura zzzzrozzzzzumiana, Ssssselossssh Nasssah!

    W jego dłoni pojawiła się czerwona kula światła. Światła od którego nie było czuć ciepła ani blasku. Gdy tylko blask ten sięgnął pozostałe golemy, te rozpadły się jak uprzednio kotopodobny twór Chemika. Sam Chemik mógł poczuć jak jego magia zaczyna z niego parować. Kula była dostrojona do niego niszczyła wszelakie cząsteczki magii które miały jego sygnaturę. Czy to w postaci kieszonkowego wymiaru czy też odczynników. Sama zbroja którą nosił zaczęła powoli pękać, wszak zaklęcie które ją stworzyło nie było inną magią jak jego własną.

     

    Kiedy Sumon zajmował się Chemikiem, Edwin skrupulatnie majstrował przy symbolach które ten mu podrzucił. Ostatni raz używał ich ponad pół wieku temu, musiał na szybko sobie przypomnieć który symbol jak działał. Gdyby się pomylił...cóż, dość powiedzieć że nie tylko chemik byłby na arenie "widowiskową" osobą. Szybko wymamrotał parę inkantacji i symbole zamieniły się w kolorowe kamienie wielkości guzika w marynarce. Wykreślił kilka symboli przed sobą i dopasował je do kulek. Przykucnął i jedną przyczepił do zbroi Kali, patrząc jak tą przepełnia blask. Zajmie to chwile, ale jak się uda to Kali powinna być zdolna do walki. Tak przygotowany czekał na reakcję przeciwnika.

  5. Rozumiem obawy - cóż, może następnym razem :D

     

    Ok, plan wypadałoby jakiś konkretny podać.

     

    Założenia - jak zwykle widzimy się pod McDonalds. Z tego co widzę nie mamy żadnych "nowych" osób więc raczej nikt się nie zgubi. Kiedy się zbierzemy, czeka nas podróż w kierunku granicy - jak mniemam nikt nie wyrażał żadnych sprzeciwu względem tego pomysłu.

    Pogoda zapowiadana to 24*C i umiarkowane zachmurzenie, ewentualny dość mocny wiatr.

     

    Co by tu jeszcze? Weźcie ze sobą dowody - wolę dmuchać na zimne.

    I to tyle - trzymajmy kciuki za powodzenie imprezy :D

  6. Widząc co dzieje się wokół niego szybko sięgnął do kieszeni. Przetrzebienie jej zajęło raptem sekundy, a już całość falowała wokół niego. Ale znalazł co trzeba. Wrzucił, a raczej wbił, w otaczającą go ziemię kilka kulek po czym zdetonował je. Ziemia raptownie zamarzła, zatrzymując skutecznie falowanie. Umiejscowił ładunki tak, że teraz znajdował się w lodowej kuli, pod ziemią, niewrażliwy na bagniste wady podłoża. Ale nie mógł też atakować stąd, a to był spory minus. Trzeba było przejść do ofensywy.

    *Jak zaatakować kogoś kogo się nie widzi?* - te i wiele innych myśli przechodziło Jonahowi przez głowę. Musiał rozgryźć przeciwnika i jego styl.

    - No więc tak - mówienie na głos zawsze pomagało mu się skupić - przeciwnik stosuje iluzje, potrafi też stosować różne wariacje światła, błysków i im podobnych udziwnień. Gdybym był iluzjonistą, czego bym się bał? Na pewno nie ciemności, tą mogę rozświetlić. Więc czego?

    I wtedy Jonaha naszło.

    Pora na metody może nie widowiskowe, ale wrednie skuteczne.

    I sięgnął w głąb, tak mocno jak tylko mógł. Szukał na oślep, potrzebował dobrych kart i zamierzał je ukraść w iście widowiskowy sposób. Drążył i drążył, poszukiwał i kopał. Aż w końcu znalazł. Uśmiechnął się kiedy kradł to czego mu było potrzeba. A potrzebował wiedzy.

    Otworzył oczy i przygotował się do działania. Najpierw przygotował kolejne dwie bombki i odpalił je w zaciśniętych dłoniach. Z sykiem bólu spojrzał na swoje zamarznięte, teraz skute lodem, dłonie. Ale to musiało być konieczne, to tylko drobny ból w porównaniu do tego, co mógłby sobie zrobić bez tego zabezpieczania. Skupił się i poczuł otaczające go ciepło, płynęło z jego dłoni i powoli roztapiało lód. W tym czasie cała arena zaczęła skuwać się lodem, twardym, niczym morze zimą. Warstwa szybko urosła, przez co Jonah liczył że jego przeciwnik zostanie przykuty do ziemi, specjalnie że lód pojawił się dosłownie w mgnieniu oka. Ale to była tylko faza wstępna, gdyż po chwili Lunatica otoczyły zewsząd płomienie świętego Elma. Kompletnie nieszkodliwe, wykwitły w wielu miejscach areny, na jego rogu, lekko go łaskocząc, też. Lunatic nie mógł wiedzieć że jego pole elektryczne, jego potencjał z każdą chwilą malał. A kiedy różnica była gwałtownie inna, wprost w niego uderzył piorun. Pojęcie "Z jasnego nieba" nigdy nie był tak dosłowne jak teraz. Uderzenie tak wielkie i potężne, żę cała arena pokryta lodem zaczęła się kruszyć. Grzmot o natężeniu wielu decybeli przyśpieszył ten efekt, ogłuszając wiele osób na trybunach. Jonah nie musiał widzieć celu by trafić - piorun sam poleciał do "zmodyfikowanego magnesu".

    Jonah ponownie syknął z bólu kiedy resztki lodu eksplodowały na jego rekach parząc mu skórę. To była wada jego umiejętności, skradzione dobra pojawiały się w jego dłoni. Więc cale ciepło które wyssał z areny i ładunek elektryczny który należał do Lunatica - oba te czynniki nagle pojawiły się na jego dłoniach. Cieszył się, że w otaczającym go lodzie nie ma zbyt dużo wodoru, w przeciwnym razie Lunatic zobaczył by gigantyczny wybuch z Jonahem w swoim epicentrum...

  7. Risa

     

    Wojskowy typek szybko zaprowadził cię na pokoje, otworzył jedne z drzwi i twoim oczom ukazało się niezbyt skromne pomieszczenie. Duże loże, kilka szaf i stół który w razie potrzeby mógł być też stołem do bilarda. Całość ścian pokryta wszędobylskimi kurtynami.

    - Tutaj jest toaleta i łazienka, tam lodówka. Nie wiem co prawda co panienka lubi spożywać, ale znajdzie się tam to i wow, proszę się rozgościć.

    Widziałaś jak wszystko wypowiada zwykłym prawie że sztywnym tempem. Jak osoba wyszkolona w wykonywaniu rozkazów ale nie myśląca nad ich sensem.

    - Ja miałbym tylko drobną prośbę, bo słyszałem że pani to taka specjalistka od tego - co mówiąc Jharik podciągnął koszulę na jednym z ramion a twoim oczom ukazała się metalowa proteza. Sztuczna skóra miała za zadanie ukryć wygląd przed oczami postronnych dlatego kończyła się odrobinkę powyżej nadgarstka. Widziałaś niezabudowaną część, uszkodzone łożysko, przepalony obwód, w głowie układały ci się już całe ściany tekstu godne zwymyślać nawet władze miasta za to że ktoś śmiał doprowadzić sprzęt do takiego stanu.

     

     

    Ranäöhka'tsä

     

    Wlazłeś do klatki i usłyszałeś jak zamykają się za tobą drzwi. W między czasie gdzieś za tobą rozległ się donośny głos oznajmiając iż Gramik rozpocznie kolejną walkę, tym razem z punktacją 4 do 1, cokolwiek to znaczyło. Gdzieś po twojej lewej Marek starał się przekrzykując tłum postawić na ciebie pieniądze i nawet uśmiechnąłeś się kiedy usłyszałeś jakie liczby zaczynają krążyć między dłońmi. Miałeś już obraną strategię kiedy twój przeciwnik pierwszy wykonał ruch. Wycofał się tak by jego plecy dotykały klatki i stanął na niezranionej nodze. Przez chwilę zastanawiałeś się co on wyprawia a potem sobie przypomniałeś. Ten stary nieużywany już sport, muay thay to chyba nazywali. Postawa się zgadza, nawet garda jakaś taka dziwna.

     

     

    Feliks Cherish

     

    Usłyszałeś za swoimi plecami klaskanie. Jak on cię zaszedł?

    - Brawo panie Feliks, widzę że moja siostra i tobie uprzykrza ten wieczór.

    Kiedy obróciłeś się twoim ukazał się starszy człowiek idący o kulach.

    - Tobie nic do tego z kim i jak się bawię. Poza tym, dobrze wiesz że niewiele mogę, Zero go sobie upatrzyła, a jak się dowie że chciałam go tknąć to dopiero mi się oberwie.

    Widziałeś jak Lori wychodzi z pomieszczenia z mieszanką rezygnacji i gniewu na twarzy.

    - Wiem że to nie na miejscu, ale proszę, wybacz jej, wbrew pozorom to jeszcze dziecko. A przynajmniej to co z dziecka zostało. Jestem Aflut, tutaj robię za tego od dobrych rad. Częstuj się, szkoda marnować dobre jedzenie. Co do moich siostrzyczek, jak mniemam poznałeś już obie. Lori to ta młodsza, Zero, ta która cię zaprosiła, to starsza i powinna być tu lada chwila. Trochę z niej zazdrośnica, uznałem że wtrącę się do tej rozmowy zanim dojdzie do jakiejś, dwuznacznej, sytuacji.

    Nie czekając na twoją odpowiedź podszedł do jedzenia i zaczął wybierać co lepsze kąski. Trwało to chwile ale kiedy już przegryzł to i owo kontynuował.

    - Masz sporą siłę przebicia jak na animalusa. To dość niespotykane w tej okolicy. I być może w końcu wymagane. Masz potencjał żeby zerwać kurtyny, żeby chwycić za sznurki które sterują marionetkami i je zerwać. Zapamiętaj, tam na górze, wszystko jest zabójcze ale mimo to szczerze. Nóż jest nożem, pistolet - pistoletem. Tutaj, na dole, nektar może być trucizną a słodycz zawiewać zgnilizną.

    Co tez mówiąc wyszedł tymi samymi drzwiami przez które wyszła też Lori. Zastanawiające było, że jego kule nie stukały o podłoże.

    Nie minęła chwila a przez te same drzwi ponownie weszła jedna z barmanek, Tym razem ubrana. Lakierki, spodnie w kant i biała koszula z kamizelką. Wyglądała jak lokaj.

    - Wybacz, doszły mnie słuchy że moja siostra już chciała zabawić się twoim kosztem. Głupie dziecko. Ale nie na to czas, chciała bym omówić z tobą pewne plany, plany które mogą wiele zmienić w otaczającym nas świecie. Zainteresowany?

  8. Ludzie uczą się na błędach. Magowie z kolei uczą się na czarach.

    Widząc co wyprawia Chemik, Edwin wykonał dwa znaki. Pierwszy wyrył na ziemi dziwny wzorek. A kiedy Edwin go dotknął, pod jego dłonią, w chmurze kurzu, pojawiła się Leżąca kali. Stare dobre zaklęcie podmiany. Tyle tylko że trzeba było podmienić coś z czymś. W poprzedniej walce dostał od swego przeciwnika niezwykły kryształ. Bursztyn mianowicie. Który teraz znalazł się w lodowej kuli z kolcami. Bursztyn był załadowany, Edwin zadbał o to dwa dni temu. Teraz trzeba było zatrzymać kota, a i to nie było trudne. Zdetonował bursztyn.

    Gigantyczna fala antymagiczna. Wszystkie cząsteczki magii nią trafione rozpraszały się. Swoiste zaklęcie wyniszczające magię na pewnym obszarze w mgnieniu oka. Gdy tylko ta dogoniła twór chemika, ten uderzył w ziemię niczym zwykły kleks, ot kupka rzuconego błota. Sam Edwin cieszył się że Kali nie było w pobliżu, wszak ją czekał by niewiele lepszy los. Ale koniec końców miał już wszystko przygotowane. Nic nie dzieje się bez przyczyny.

    - Pax Neus Nova Hilis!

    Kilka z włóczni zaświeciło się jadowito-zielonym kolorem. Z prędkością światła rozświetliły się i połączyły liniami z nieprzenikalnej bariery. Dla widzów na arenie teraz wykwitło kila zielonkawych ścian. Dla Chemika wyglądało to podobnie, tyle tylko że widziane "od środka". Zaś gdyby którekolwiek z nich widziało arenę od góry, dostrzegli by że ściany układają się w krąg sprowadzenia, najwyższą magię przywoływaczy.

    - Erupt, rage of gods, blood from they blood.

    Erupt, madness from they bones and light from they flesh.

    Come forth and enlight them all.

    Come.

    Wyglądało to tak jakby arenę nagle rozświetliło światło. Najpierw pojedyncza linia, jakby słońce wychylało się zza chmur. Coraz większe i większe, by z siła tysięcy jednostek czystej energii uderzyć w wyznaczony obszar. Tak, Edwin dosłownie ściągnął Chemikowi SuperNove na twarz. Teraz, gdy ten sam pozbył się płaszcza i większości tego co w nim trzymał.

    Lecz sam rozbłysk nie miał trafić Chemika, o nie. Edwin zacisnął pięść. Cały rozbłysk skupił się w jednym miejscu, zebrał się w sobie i zaczął się ściskać, jakby gnieciony niewidzialną pięścią. A kiedy osiągnął masę krytyczną, wybuchł.

  9. Widział jak Kali zaczyna chwiać się na nogach. Zaś bagno które pokryło arenę nie pozwalało na swobodne poruszanie się ani na zabezpieczenie tyłów. No nic, trzeba było przejść do fazy drugiej.

    Reagując na lecącą sieć uśmiechnął się i wykonał pojedynczy znak palcami. Dwa z czterech portali za jego plecami powiększyły się i wystrzeliły przed siebie strumieniami ognia. Skutecznie spopieliły one nitki które leciały. Lecz trzeba było teraz przygotować się do silniejszych ataków.

    - Kali, na mocy paktu który tworzymy, zezwalam na zmianę restrykcji mocy. Serce kamienia, na me rozkazy, przeto rzecze, zamarzajcie.

    Chemik powinien odsunąć się. Nie powinien stać przy Kali. Jej zbroja pokryła się szronem a sekundę później we wszystkie strony wyrosły lodowe kolce długie na 5 stóp.

    Lód zamroził też sporą część podłoża koło Kali, zamieniając smoliste coś w lodowe coś.

    Edwin musiał teraz przygotować się na kolejne niespodzianki. Szybko sięgnął w kolejny portal wyciągając z niego partyzanę. Wykonał nad nią kilka znaków po czym w jego drugiej ręce pojawiła się identyczna kopia broni. Wziął solidny zamach i wyrzucił ją w powietrze. Deszcz kolejnych broni które spadły z nieba tym razem nie był wycelowany, broń upadała gdzie popadnie, wbijając się ostrzem w lód, zapadała się w niezamrożonym bagnie czy też wbijała się w piasek na obrzeżach areny.

    - Kali, nie wiem jak ty to robisz że jesteś w stanie to cholerstwo wycelować, niby trenowałem z tobą a nie mogę nawet trafić koło celu, a co dopiero w cel!

    Kiedy skończył rozrzucać włócznie ostatnią schował w domu.  Wykonał kilka znaków dłonią i zaczekał na reakcję przeciwnika.

  10. Ano gram - Nekropolia a jakże, taki dodatek do Heroes VI w postaci dodatkowych awatarów itp.

     

    Talię mam słabą, ale często biorę przeciwników na taktykę. Gra jak i MtG ma swoje niewyważenia(istoty leczące się w kółko, stawiasz takie 2 obok siebie i masz immortal wall).

    Schemat losujący graczy jest chory, mając 3 lvl wylosowało mi ze 4 razy graczy 20+ z czego z jednym nawet wygrałem xD

  11. Edwin uśmiechnął się widząc jak jego przeciwnik wystrzelił w niego pocisk.

    - Witaj W Opuszczonym Domu.

    Powietrze między kulą a Edwinem zafalowało i pocisk zniknął. Sam Edwin zaczął wykonywać pewne symbole i powietrze wokół niego ponownie zafalowało. Tym razem jednak potrzebował dywersji.

    - Kali, zajmij go czymś!

    Bez słowa Kali nakreśliła zakutą w zbroję dłonią trzy znaki przed sobą. Do znaków po chwili dodała koło i to otworzyło się niczym małe okienko. Bez słowa Strażniczka wyciągnęła z owej dziury długa lancę.

    - Lance del Rose!

    Kiedy broń zaświeciła się czerwonym blaskiem, Kali wyrzuciła ją wysoko w powietrze. Sama lanca przez chwilę znikła dla oczów widowni, lecz po jednym oddechu z nieba zaczęły spadać całe ich masy.

    Lecz i to było tylko dywersją, wszak Kali z gigantyczną prędkością dobiegła do Chemika i podobną lancą jak te spadające, poczęła go wściekle atakować. Założenie było proste, ktoś kto wykonuje uniki nie może tracić ani czasu, ani oddechu, na inkantacje magiczne. Od wieków udowadniano że wystarczy zbliżyć się do maga żeby ten stracił większość sztuczek. Całości dopełniał fakt, że czubek lancy którą walczyła Kali był wykonany z antymagicznego rdzenia, więc Kali nie musiała przejmować się ewentualnymi kontratakami - zwyczajnie przecinała je bronią i  te traciły swoją moc.

    Kiedy Kali zajmowała oponenta, Edwin dokańczał formułę. Sporo sztuczek stracił w walce z Dolarem, zaś ich regeneracja jeszcze nie nastąpiła więc trza było się posłużyć mozolnymi inkantacjami by przyśpieszyć odrobinkę proces regeneracji.

    Edwin rozpostarł ramiona a pomiędzy nimi, z przestrzeni opuszczonego domu, wysunął się łuk. Edwin uśmiechnął się, wszak amunicji miał pod dostatkiem.

    - Accelo.

    Jedno słowo a zamiast strzały na łuku pojawił się pocisk, niczym z plazmy. Edwin wycelował broń, naciągnął łuk i wystrzelił pocisk.

    W tym czasie Kali zamarkowała uderzenie które nie doszło celu. Miast tego wypluła wprost w twarz Chemika małą chmurkę czarnego dymu, ot zasłona. Zaś po tym opadła płasko na ziemię, pozwalając by pocisk plazmy wystrzelony przez Edwina przeleciał nad nią i trafił Chemika.

  12. - Ja bronię ty atakuj!

    I kto tu kim włada, pierwsza myśl Edwina była zabarwiona lekkim humorem, wszak to raczej była niecodzienna okazja by być chowańcem swego chowańca. Ale co poradzić.

    Kali nie czekała aż twór Chemika do niego doleci, skierowała wyczarowanego węża tak, by ten zderzył się z mieczem, przy akompaniamencie sporej eksplozji. Lecz na eksplozji się nie skończyło gdy arena pokryła się gęstym dymem.

    Sam dym nie był szkodliwy, dał tylko Edwinowi czas na dopełnienie formalności.

    - Witaj w Opuszczonym Domu - inkantacja która zapoczątkuje możliwość korzystania z Opuszczonego Domostwa. Teraz dopiero Edwin mógł autentycznie działać.

    - Enta terio seru dare!

    Wzywam Ciebie i oddaję Ci siebie.

    Kaleb terio tesla!

    Taar-łajh

    Powietrze wokół Edwina zafalowało, powoli wyciągając z przestrzeni 4 okrągłe portale. Wszystkie umiejscowiły się za plecami Edwina, gotowe ruszyć na jego skinienie.

    Tak przygotowany nakreślił kilka znaków w powietrzu, powodując niezauważanie zmiany w strukturze padającego śniegu. Ot zwiększenie liczby elektronów w niektórych płatkach. I nie było by to nawet widowiskowe, gdyby nie fakt że mag wystawił w kierunku Chemika dłoń złożoną tak, jakby trzymał w niej pistolet. I kiedy nacisnął niewidzialny spust, z jednego portalu wyskoczyła błyskawica.

    Wystarczyła sekunda by na drodze owej błyskawicy zdarzył się przelatywać jeden ze "specjalnych" płatków. Niczym reakcja łańcuchowa, jeden po drugim zaczęły wybuchać, z prędkością światła ogarniając tą część areny na której stał Chemik.

    Lecz Edwin nie tracił czasu na podziwianie fajerwerków. Nakreślił szybko na ziemi kilka znaków i czekał na reakcję przeciwnika.

  13. - Zatem wit...

    Ledwo Edwin rozpoczął zdanie a już przeleciał obok Chemika i wbił się w tamtejszą ścianę. Mogło być to zaskoczeniem, ale gdyby ktoś przyjrzał się portalowi, zobaczył by tam dość zbrojną rękę zaciśniętą w pięść.

    - Morderca! Oszust! Tchórz! JAK MOGŁEŚ ICH TAM ZOSTAWIĆ?!

    Za pięścią, z portalu, wylazł jej właściciel. Kształtu kobiecego, obita w pełną zbroję. Metal jarzył się lekkim błękitem gdy oskarżycielsko celowała palcem w Edwina.

    - Mogłeś ich uratować, mogłeś zabić tych idiotów! Ale nie, ty wtedy twierdziłeś że nie możesz, bo moc, bo odpowiedzialność! I co teraz kaleko?! Czy ta moc i odpowiedzialność odda Mi siostrę?!

    Edwin milczał, wszak nie miał nic na swą obronę. To przez jego zasady jego rodzina nie żyje. A teraz jeszcze musiał uporać się z dwoma przeciwnikami.

    - Wydaje ci się że nie zabił bym ich? Wydaje ci się że nie miałem na to najwyższej ochoty? - wstał i zaczął podchodzić do istoty - Nie, ja zabił bym ich na miejscu, wszystkich bym wybebeszył na przestrogę innym. Ale dałem słowo, obiecałem Alie że z moich rąk nie umrze żaden człowiek. Dobrze wiesz czym jest słowo dane twojej rasie Kali, dobrze wiesz że nie mogłem nic zrobić! Twój ojciec ustalił to prawo, ja nic nie mogłem do cholery zrobić. Wiesz jak to jest? Wiesz jakie to uczucie kiedy patrzysz jak twoi najbliżsi umierają a ty nie możesz nawet kiwnąć palcem?!

    Łzy ciekły kiedy Edwin wyrzucał z siebie kolejne słowa, Dawne wspomnienia i żal które trawiły go milczeniem od 30 lat.

    - Lecz teraz dano mi prawo zemsty. Kali, chcę by ci wszyscy którzy byli odpowiedzialni za śmierć twojej siostry, a mojej żony, zdechli. Jak psy, jak zwierzęta którym nie dane jest odpokutować. I na mocy paktu wezwania, nie rozkazuje, lecz proszę, użycz mi swojej mocy.

    Kali stała przez chwilę w milczeniu po czym z wnętrza hełmu dobiegł jej głos:

    - Pamiętaj swoje słowa przywoływaczu by nie były twymi ostatnimi. Ja Kali przyjmuję twą prośbę, masz mnie we władaniu.

    Edwin otarł spocone czoło. Nikt na arenie nawet nie domyślał się jak blisko śmierci znalazł się jeden z uczestników.

    - Wybacz Chemiku ale musiałem tu omówić pewne sprawy, khm, rodzinne. Możemy już walczyć.

    Edwin wrócił na miejsce z którego wcześniej wystrzeliła go Kali.

    - Zatem jazda!

    Edwin rozpoczął inkantację kiedy Kali nie czekając na niego wystawiła w kierunku chemika dłoń:

    - Rex Lirus, czarny wąż.

    Z dłoni w kierunku Chemika wystrzelił wąż wyglądający jakby był stworzony z czarnego dymu. Zwiewny, mglisty, lecz gotów zatopić kły, z bogom wiadoma trucizną, w Chemiku.

    W międzyczasie Edwin wzywał kolejne twory:

    Na Światłość i Zieleń

    Na Mroki i Czerwień

    Wzywam ciebie i komenduje ci

    Taar-łajh!

    Z kolei z jego dłoni wystrzeliły w kierunku Chemika 3 kule - jedna czarna, jedna biała i jedna fioletowa. Nim doleciały zderzyły się, zaś z miejsca gdzie uderzyły w stronę oponenta wystrzeliła Błyskawica, spowita czarnym ogniem. Zaś wprawne oko mogło zauważyć że całość lekko emanowała fioletowym światłem.

  14. Agresywny support? xd Polecam GP z cała stroną run na Crit DMG - zaczynasz kamykami na filozofa i wardami, musisz tez mieć rozdane punkty tak by w utility za każde Q leciało 5g. I tak sobie siedzisz w krzakach i sporadycznie bijesz Q po champach, wracasz do bazy dopiero jak możesz kupić za jednym zamachem resztę filozofa, mieczyk na crit+gold i wardy, potem wracasz po buty i od tej chwili jesteś już upierdliwy. A jak ci wejdzie na 4 lvl w champa Parrley za 300 to naprawdę boli xD

  15. Ja tam miałem zaszczyt grać w PentaTeam

    Mid - Ja Karthus

    Bot - Penta Sona & Penta Yorick

    Jungle - Penta Olaf

    Top - Penta Morde

     

    Notabene nasza drużyna w trakcie gry zdobyła 3 Penty, ja dwie, raz z R drugi raz bez(so pro xDD) a 3 zdobyła Sona xD

     

    No i raz byłem w Void Brotherhood.

    Supp - Kassadin

    Adc - Kog

    Top - Cho

    Mid - Malzahar

    Jungle - Kha'Zix

     

    i I wbrew ogólnej opinii( przeciwnicy śmiali się jak to planuj złożyć mresa) wgnietliśmy oponenta 56 do 12, gdzie skład był u nich silny:

    Darius, Morgana, Fizz, Lee i Vayne.

     

    Takie lekko trolowe drużyny jakoś mnie nie denerwują a wręcz przeciwnie pozwalają się wyluzować O.o

  16. Wykurowany, wyleczony i uzbrojony. Jego wady zamienione w zalety, jego słabości zamienione w potęgę. Edwin wciąż żył poprzednim pojedynkiem, wciąż pamiętał osobę która przywróciła mu najcenniejszy z darów - nadzieję.

    Stał przed drzwiami na arenę i wysłuchiwał głosu z megafonu. Kiedy minęły pierwsze wezwania a drzwi stanęły otworem, zrobił pierwszy krok.

    Kiedy wchodził na arenę jego przeciwnika nie było w zasięgu wzroku. Edwin postanowił nie czekać, lecz przygotować się. Stanął na jednym z końców areny, tak by być naprzeciw drzwi z których jak mniemał wyjdzie jego oponent i wykonał kilka znaków dłonią. Nagle przerwał, jakby w połowie i uśmiechnął się głupio. Racja, nie musiał już stosować znaków.

    Zatem rzekł, a głos jego brzmiał jak zgrzyt klucza w starym zamku. 30 lat, 30 całych lat minęło od czasu kiedy go używał. Miał nadzieję że nie zapomniał inkantacji.

     

    Deloria mart kaftaranis delo legha farra.

    Matko Ziemo, Ojcze Wietrze, wysłuchajcie i przemówcie.

    Ja Edwin prosze o waszą potęge, błagam o wasze dzieci.

    Taar-łajh!

     

    Za jego plecami przestrzeń się otworzyła. Czarna czeluść przypominająca drzwi, lekko owalna lecz hipnotyzująca nieskończonością. Tak przygotowany czekał na przeciwnika.

  17. Aatroxem? Miałem okazję i grać i walczyć przeciw.

    Naturalna kontra na niego to Teemoa - blind wyłącza gnojowi leczenie i po ptakach. Tak samo wszyscy ci którzy są w stanie wpakować mu ropiejące rany. Najczęściej ludzie budują go na pałę pod szybkość i lifesteal - a tutaj albo wchodzą ci ataki albo umierasz.No i mamy oczywiście jego pasiv - masz w okolicach okrężnicy czy przeciwnik jest czy nie jest w stanie zabić cie pod wieżą. Wbijasz robisz swoje - zabił cię? Spokojnie jak zrobiłeś wszystko dobrze to wstajesz z 70% hp i wychodzisz, ewentualnie poświeć chwilkę i ponabijaj się z turedhugerów na chacie.

    Ten czempion ma polot taczki z betonem, jeśli odpowiednio się go podegra, wpakuje dobre cc(Lizandra, Varus, Sejuani - jest tego od groma i więcej) to nawet największy kozak dobrze nim nie ugra. Na każdą postać jest jakiś konter - trzeba tylko mieć trochę szczęścia w doborze postaci.

×
×
  • Utwórz nowe...