Skocz do zawartości

Lordek

Brony
  • Zawartość

    213
  • Rejestracja

  • Ostatnio

  • Wygrane dni

    1

Posty napisane przez Lordek

  1. Srsly. Nie mam pojęcia o co chodzi z miłością kotałków do mnie.

     

    Dzisiaj byłem sobie z przyjacielem na tripie rowerowym, którego celem był klasztor St. Marienthal (Górna Saksonia jakby co). Siadam sobie na ławce, żeby dać rzyci odpocząć, a po chwili dołączył się do mnie nowo poznany kolega.

     

    1937455_818090108252290_2900675769359564

     

    Muszę sobie sprawić kota :rainderp:

    • +1 4
  2. Sangue powiódł spojrzeniem po zebranych. W głębi swojej duszy czuł nieopisaną radość - nadchodziło starcie z wymagającym, acz barbarzyńskim przeciwnikiem, którego jedyną namiętnością była walka. Wojna w czystej postaci, zajęcie pozwalające oczyścić ciało i umysł z balastu niepotrzebnych zmartwień. Wszakże, jako anioł śmierci Imperatora, jego przeznaczeniem była śmierć w bitwie za wielkie Imperium zapoczątkowane przez Niego, prędzej czy później. Każdego Astartes w końcu to spotyka.

     

    Umysł Krwawego Anioła był zajęty analizą sytuacji, czynnikiem istotnym dla próby odniesienia zwycięstwa.

     

    Po pierwsze i najważniejsze - jego własny stan psychiczny. Doskonale zdawał sobie sprawę z własnej niedoskonałości genetycznej, zapewne już teraz zalegającej w głowie tak dowódcy, jak i pozostałych braci biorących udział w misji. Nie dziwił się. To, czy drużyna będzie działać bez żadnych... Wypadków niezależnych, z całą pewnością przesądzi o tym, czy osiągną sukces, przepędzając zielonoskórych. Wydawało mu się, że dostatecznie dobrze zna przeciwnika, chociażby z pól bitewnych Armageddonu.

     

    Tak doszedł do kolejnego punktu swoich cichych przemyśleń - skąd się tutaj wzięli? Mimo wspomnianego barbarzyństwa, orkowie z całą pewnością nie zasługiwali na miano głupich. Słowa Inkwizytora nieomal doprowadziły go do parsknięcia ze śmiechu, jednak w porę się opanował. Atak na księżyc podejrzany? Według jego osobistej teorii, było to sprytne posunięcie. Gwardia Imperialna, mimo jej waleczności, nie może i nigdy nie będzie mogła równać się z Adeptus Astartes, biczem na wszelkiej maści, plugawych Xenos. Dopóki płoną gwiazdy. Mimo braku interesu w przejęciu wyników badań, musieli wiedzieć, że dla ludzkości to miejsce ma ogromne znaczenie, chociażby z bogatej infrastruktury, to nie umknęłoby niczyim oczom. Musieli także w prosty sposób wydedukować, że Imperium wyśle swoich najpotężniejszych obrońców do zażegnania kryzysu.

    Uśmiechnął się kącikiem ust, albowiem zapowiadało to zorganizowaną obronę ohydnych obcych, chcących bawić się starciem z potomkami Prymarchów.

     

    Oznaczało to konieczność przyjęcia odpowiedniej taktyki. Pomijając desant, ciasne korytarze kompleksu nie sprzyjały walce manewrowej, polegającej na szybkości i precyzji. Zapowiadało się bardziej o morderczą walkę wręcz o każdą piędź zimnego, stalowego podłoża. To, co synowie Sanguiniusa lubią najbardziej.

     

    Otaksował cieplejszym spojrzeniem swoich sprzymierzeńców, zastanawiając się jak ich doświadczenie i charakter wpłynie na przebieg misji. Dwójka Kosmicznych Wilków pochodzących z Fenrisa. Mimo nieokrzesania zdawał sobie doskonale sprawę z ich sprawności bitewnej, w głębi duszy ciesząc się z takich sojuszników. Wsparcie w szturmie to nieoceniona pomoc, natomiast brat dewastator będzie stanowić wspaniałe narzędzie zagłady do przebijania się przez mroczne odmęty laboratoriów. Postanowił, że z całego serca będzie zabiegać o ich sympatię.

     

    Zwrócił uwagę na szlachetnego Ultramarine, jednego z weteranów walk z Tyrannidami. Nie miał tutaj żadnych zastrzeżeń co do towarzysza, może poza legendarnym oddaniem wobec Codex Astartes. Trzeźwe spojrzenie na sytuację taktyczną grupy, połączone z jego doświadczeniem powinno przynieść im chwałę w nadchodzących starciach.

     

    I dowódca... Kapelan Mrocznych Aniołów. W duchu ogarnął go smutek, albowiem zdawał sobie sprawę, że jeżeli jego umysł polegnie w walce z Czerwonym Pragnieniem i Czarnym Gniewem, to on będzie osobą, której broń zagłębi się w ceramicie pancerza, w celu odebrania jego życia. Liczył się z tym ryzykiem, wpisanym w historię jego służby odkąd został Astartes. Był jednak spokojny co do tego, czy brat Nicodemus sprosta zadaniu doprowadzenia ich do wiktorii.

     

    Teraz, już otwarcie, uśmiechnął się, obdarzając towarzyszy pogodą swojego ducha.

  3. Ja się dostałem tam gdzie chciałem, na cygnusow... To znaczy na historię. Być może mało przyszłościowy zawód, ale na kierunkach ścisłych bym sobie nie poradził, a ten jest czymś, co sprawia mi przyjemność. Żadnej pracy się nie boję, więc mam przynajmniej w głowie nastawienie, że sobie poradzę w życiu.

  4. Imię: Prima Sangue

    Zakon: Krwawe Anioły

    Klasa: Szturmowy Marine

    Ranga w Drużynie: Brat

     

    Wygląd: Wojownik nosi na sobie pancerz wspomagany, model szósty. Tak zwany ,,kruczy'', specyficzny ze względu na hełm, który kształtem przypomina antyczny psi pysk. Posiadacz krótko ostrzyżonych, czarnych włosów, niemających prawa mu przeszkadzać, co w ferworze walki mogłoby mieć opłakane skutki. Twarz zdobi tylko jedna, stosunkowo duża blizna, ozdabiająca jego twarz od prawej skroni aż do podbródka. Tak, zdobi. Szpecą jedynie rany na honorze. Posiada oczy w kolorze błękitu, pełne życia i pewności siebie, które są jednakowoż zasłonięte przez noszoną osłonę głowy. Mimo stosunkowo młodego wieku jego oblicze sprawia wrażenie zmęczonego ciągłą walką w obronie Imperium. Mimo tego, blask jego wzroku nie gaśnie, z niecierpliwością spoglądając na kolejne wyzwania pozwalające nabyć bitewnego obycia. Napierśnik pancerza zdobi surowy Kielich Sanguiniusa.

     

    Charakter: Osoba spokojna, przyjazna w stosunku do prawdziwych sług ukochanego przez wszystkich Imperatora. Za towarzyszy broni oddałaby życie. Nie oznacza to jednak, że Sangue jest uległy. Cechuje się upartością ducha, przez co wiele z jego dyskusji prowadzonych w rzadkich momentach wolnych od wojny, kończy się o wiele bardziej zaciętym niż zwykle sparingiem prowadzonym w klatce treningowej. Karny, jak na kosmicznego marine przystało. Nie ma problemów z wykonywaniem rozkazów. Darzy głębokim szacunkiem chwalebną przeszłość swojego zakonu.

     

    Historia: Wojownik pochodzący z Terry, z arystokratycznej rodziny jednego z bogatych kopców Europy. Jego imię pochodzi z antycznego terrańskiego języka z południa tego kontynentu. Oznacza ono Krew. Słowo Prima ma w tym znaczeniu wydźwięk symboliczny, ponieważ był pierworodnym dzieckiem w swoim rodzie. Chciał dowieść, że jest on godzien walki za mocarstwo w szeregu aniołów śmierci, więc skierował swoje kroki na planetę Baal, gdzie z niemałym trudem, jak i dużą dozą szczęścia, udało mu się przetrwać morderczą selekcję mającą na celu wyłonienie najlepszych z najlepszych. Jak każdy nowy rekrut zaczął służbę w kompanii zwiadowczej. Swoje przewagi wojenne zademonstrował w czasie Drugiej Wojny o Armageddon, gdzie własnoręcznie, bez pomocy broni, odparł atak kilku orków. Jak sam skromnie przyznawał - Imperator był mu łaskaw tego dnia, i to jemu zawdzięcza wiktorię, jak i późniejsze wyniesienie do godności członka kompanii szturmowej. Kolejne lata mijały na podróżach i doskonaleniu się w sztuce wojny, aż w końcu został dostrzeżony przez Ordo Xenos. Opanowanie połączone z pogodą ducha, biegłością w pozbywaniu się wrogów Imperium, oraz niezwykła skromność i chęć do ciągłego dążenia jak najbliżej perfekcji sprawiła, że w końcu trafił do Straży Śmierci, gdzie mógł z dumą kontynuować łowy na wrogów ukochanego przez wszystkich Imperatora. Tak znalazł się w tym momencie.

     

    Broń + ekwipunek: Pistolet boltowy oraz miecz łańcuchowy. A także własne pięści, kiedy zabraknie bardziej dosadnych środków walki. Pancerz wspomagany Mark VI ,,Corvus'', plecak rakietowy.

     

     

     

     

    https://www.youtube.com/watch?v=aj1QVP2BDG8 Dla wczuwki.

  5. Zdjęcie nie tyle moje, co zrobione przeze mnie. Jestem bohaterem, rzucać we mnie pieniędzmi :v

     

    10407886_801368866591081_823765998780363

    Tego gościa znalazłem u siebie dzisiaj na parapecie. Sąsiadki. Postanowił pospacerować po nim nieco tylko po to, żeby pod moim oknem mu się odechciało łazić i zechciał wejść, jęcząc i skrzecząc przeraźliwie. To wziąłem i oddałem właścicielce. Niech mi Fluttershy w dzieciach za uratowanie zwierzątka wynagrodzi, A, to jest 4 piętro :lie:

    • +1 3
  6. No siemanko. Może pochwalisz się trochę innymi zainteresowaniami? Chyba, że faktycznie masz tylko to jedno :) Tak czy siak życzę miłej zabawy na forum i mile spędzonego czasu.

  7. ''Podsumowując: Jestem zawiedziony i najchętniej zawiesiłbym Was trzech. Ale skoro już ktoś inny mnie wyręcza, to niech sam skończy tą sprawę. Dawno żadna sprawa mnie tak nie wkurzyła, popisaliście się pieprzonym egoizmem i brakiem wizji.''

     

    Jeżeli mowa o tym poście, który zacytowałem, to pragnę przypomnieć, że ma on też drugą linijkę, a dokładniej jej ostatnie 7 słów. To, że podejmujesz decyzję przed nadchodzącą rozmową z Arjenem, potwierdza te kilka słówek :v Tutaj bardziej na miejscu byłaby, oczywiście według mnie, pokora i wspólny werdykt z drugim WA. Zwłaszcza, jeżeli SAM przyznałeś się do ziomkostwa. Dla mojej osoby jest to wystarczający powód do tego, żeby w tej sprawie nie wierzyć w bezstronność Twoich decyzji. 

    Sorry, sam sobie strzeliłeś w kolano, jak powiedziałem dwa posty wcześniej.

    • +1 6
  8. Trzy zaklęcia. Trzy potencjalnie groźne zaklęcia. A trzy potencjalnie groźne zaklęcia, to prawie jak trzy groźne zaklęcia. Trzeba więc działać. Też groźnie. Chociaż trochę. Nigdy nie wiadomo z kim się pójdzie na cydr po pojedynku.

    Jak uczył szanowny znawca sztuki przetrwania - Mak Gajwerus - z każdej sytuacji jest jakieś wyjście.

    W pierwszej chwili Lordek był zdezorientowany. Nawet mocno. Nagle nijaki kolor areny, zastąpiła mu zielona kurtyna, która znacznie ograniczała sprawność jego zmysłu wzroku. W środku miał na szczęście trochę miejsca dla siebie. Może nie na tyle, żeby spędzić tam resztę życia, ale na wyczarowanie kserokopiarki, która się tam zmieści - w sam raz. Właśnie! Kserokopiarka!

     

    -Xero - prosta inkantacja, a po niej równie prosty gest. 

     

    Uwięziony lekko naciął swoją lewą dłoń. Paznokciem. Nie był na tyle głupi, żeby w kwestii cięć zaufać swojemu mieczowi. Pojawiła się na niej kropla krwi. Czuł, jak stopniowo napełnia się mocą. Przeszył go lekki dreszcz. Stwierdził, że niegłupim posunięciem będzie zwiększenie rozmiarów powstałego ładunku. Energia skoncentrowana w małej kropli mogła by być dla niego niebezpieczna w skutkach, ze względu na wysoką koncentrację magii w środku. Jako, że miał słabość do pomarańczy, zadecydował, iż taka wielkość będzie w sam raz.

    Położył maleństwo na ziemi.

    A ono? Zaczęło się rozrastać, przenikając przez bohatera, pęczniejąc coraz bardziej, aż krwawa powłoka zaczęła napierać na jego zielone więzienie. Przez parę chwil obie siły zmagały się ze sobą, by w końcu jedna kopuła została zastąpiona drugą, autorską. Ot, żadne arcymistrzostwo magii, ale jedno solidne uderzenie powinna wytrzymać zanim pęknie.

     

    Teraz przyszedł czas na odpowiedź - Lordek, tym razem spróbował mieczem, skaleczył się nim w każdy z palców lewej ręki. Pozwolił, by na ziemię skapnęło pięć kropel krwi, po jednej z każdego palca. Aktywowało to jego poprzednie zaklęcie.

     

    Z powierzchni ziemi wydostało się i powoli zaczęło się unosić pięć strzał. Kiedy dotarły na wysokość jego klatki piersiowej, pstryknął palcami. 

    W jednej chwili cztery z nich wyruszyły w stronę pozostałych kopuł. Pułapki eksplodowały, a powstała fala uderzeniowa obaliła posągi w ich okolicy, niektóre z nich obracając w drobny mak. Spod jednej z nich wyłonił się Zegarmistrz. 

    Dziękując Bogom za pięć palców, a nie cztery, bohater ponownie pstryknął palcami, a ostatnia ze strzał ruszyła pędem w kierunku oponenta.

     

     

     

     

     

     

     

     

     

     

  9. Upał lał się z nieba. To znaczy lałby się, gdyby arena nie była zadaszona i magicznie klimatyzowana. Postęp technologiczny to fajna rzecz.

    Złoty pancerz stał zakurzony gdzieś na strychu. Lordek nie był aż taki głupi, żeby u progu lata zakładać na siebie kilkanaście dodatkowych kilogramów żelastwa. Sezon popisów przypada w jego kalendarzu na okres jesienno-zimowy. Po co robić z siebie debila, kiedy ogień leje się z nieba?

    W kwestii mody zdecydował się na wysokie buty kawaleryjskie, które sięgały prawie że kolana. Wpuszczone weń były luźne spodnie, zwieńczone pasem utrzymującym je na biodrowej pozycji. Bohater do tęgich zdecydowanie nie należał. Nie był to szałowy element - zwykły kawałek skóry z klamrą, z artystycznym wyobrażeniem orła - skrzydło z wyrastającym z jego dołu szponem. W kwestii ochrony klatki piersiowej był już nieco bardziej konsekwentny. Górną część ciała okrywała luźna, biała koszula, na którą bezpośrednio narzucił brygantynę. W pancerzu nie było nic niezwykłego, oprócz tego, że miejsce jednej blaszki zastąpiła smocza łuska. Nie, nie ma w tym żadnej przebiegłej sztuczki, tylko pusta sakiewka. Gdyby to było w woli właściciela, to zażyczyłby sobie tego materiału jako głównego budulca. Przynajmniej mógł wybrać jej umiejscowienie, więc spoczęła na wysokości serca. 

     

    -Brzmi stylowo i zawiera w sobie mnóstwo niepotrzebnego patosu. Nada się. - pomyślał

     

    Warunki nie sprzyjały stylowym zbrojom, więc postanowił, że chociaż katalizator magii powinien porządnie wyglądać. Wybór padł na miecz, na który natknął się kilka miesięcy wcześniej, grając w jakąś miejscową podróbkę szachów. Jakieś wojny i młoty, to na pewno było w niej zawarte. 

    Głowica wyobrażała orli dziób, jelec był parą zdobionych, złotych skrzydeł, a jego środek ozdabiał czerwony rubin o kształcie łzy.

    Sama klinga należała do rodzaju obosiecznych. Jeżeli chodzi o długość, to wyglądał na miecz długi. Z tym, że ostrze nie zwężało się aż do sztychu, tylko posiadało tę samą szerokość na całej długości. Przez jego środek przebiegało pojedyńcze zbrocze.

    Był to jednak głównie katalizator, stąd nie grzeszył ostrością. Fizyczną krzywdę można by było nim zrobić jedynie z bliska. Bliskiego bliska. Na tyle bliskiego bliska, które istnieje tylko wtedy, kiedy ktoś przygląda się broni wkładając jej sztych w swoje oko.

     

    Stanął lekko przygarbiony, wysuwając lewą nogę nieco w kierunku znajdującego się na wprost do niego oponenta. Dotknął rubinowej łzy, a jego środkowy palec zapłonął czerwonym blaskiem. Nakreślił nim na podłożu znak, który najprościej można by nazwać strzałą.

     

    - Prima Sangue.

     

    Przez chwilę rysunek płonął swoją barwą, po czym także zniknął.

     

  10. Hue, dopiero wstałem. Za meet dziękuję, zjadłem dużo niezdrowych rzeczy, zdjęcia jakieś są, może nie porażają liczbą, ale grupowe też się tam znajdzie (so, upload za chwilkę). Cieszę się, że Niklas w końcu do nas zawitał, bilard z Makerem był bardzo przyjemny, Rico okazał się naprawdę równym gościem (NACH KRAKAU!) i żałuję, że nie pogadałem z lingwistycznym towarzystwem nieco więcej. Do tego mam troszeczkę samojebek z kilkoma osobami (oh You Cyg :x: ). Spotkanko jak najbardziej na plus, jak i późniejsze ,,nocne Polaków rozmowy'' :D

×
×
  • Utwórz nowe...