-
Zawartość
895 -
Rejestracja
-
Ostatnio
Wszystko napisane przez kapi
-
Gray Isana wzięła przydatne jej przedmioty, złapała ją pewna doza melancholii. Rozglądała się po zamku, rozpamiętując stare czasy, gdy nie musiała dla ratowania skóry poniżać się, biorąc udział w jakiejś dziwnej misji. Oglądała piękne zamkowe dekoracje, które pozostawały tu w stanie nienaruszonym przez setki lat. Marc i Zaznaczony siedzieli w samolocie, czekając na powrót wampirzycy. Po pytaniu drugiego z żołnierzy w głośnikach odpowiedział jakiś stanowczy, dziewczęcy głos: - Do celu mamy jakieś 15 minut. Ruszamy jak tylko ona wróci. Nie minęło jednak więcej niż 30 sekund, gdy na hologramowym stole w kabinie transportowej wyświetlił się komunikat głosowy. Pojawiły się czytniki fal, zamiast standardowego, hologramowego przedstawienia rozmówcy. W końcu odezwał się dość niski, poważny, zdecydowany głos. - Mówi generał Night Blast. Nasze skanery wykryły dużą ilość nieznanych sił, zmierzających w tą stronę. Potrzebne wsparcie, będziemy się trzymać ile zdołamy. powtarzam potrzebne wsparcie. Ogier mimo dość nieciekawej sytuacji, jaką przedstawiał mówił, bez cienia przestrachu z typowym, wojskowym pośpiechem. W momencie, gdy nadawane były ostatnie słowa, White Flash poderwał się z ziemi, jego ciche silniki, zwiększyły obroty, a maszyna podleciała stronę zamku. Grey usłyszała pierwszy komunikat, przez swój komunikator, następnie przez pilota została wezwana do natychmiastowego powrotu do maszyny. Zrobiła to ze smutkiem ,gdyż chciała jeszcze przypatrzeć się zamkowi, ale mus to mus. Wybiegła z budynku i już na dziedzińcu czekał samolot z otwartym włazem. Klacz szybko wbiegła i usiadła. Jednostka od razu poderwała się w górę, a na wyświetlanym GPS widać było jak szybko się porusza. Po pewnym czasie na hologramowej planszy zaczęły pojawiać się czerwone punkty, symbolizujące zlokalizowane wrogie jednostki, oraz niebieskie o różnych, intuicyjnych kształtach, odzwierciedlające siły przyjazne. Cała Equestriańska kompania przybrała formację koła, a ciężki sprzęt umieściła w środku. Widać było jednak, że gęsty las ułatwia wrogom odejście bliżej. o kilku sekundach, jedna z czerwonych kropek, znajdująca się najbliżej kręgu najpierw przybrała postać znaku piechoty z herbem Changeli, a potem krótkie piknięcie, odzwierciedlało jej wyeliminowanie. Cała trójka w kabinie szczegółowo przyglądała się polu bitwy, gdy znów z głośników rozległ się głos klaczy. - Zrzucę was na spadochronach lekko poza kręgiem, aby zachować niewidzialność, pułap dość mały. Rejon zaznaczam na mapie. Później przejdę do wsparcia ogniem z powietrza. Gdybyście wylądowali w niekorzystnych warunkach, wezwijcie mnie. Na mapie pojawił się zielony obszar zrzutu. Leżał na południowy-zachód od kręgu, gdzie nie było zauważonych jednostek wroga. Na ekranach pojawił się znak przygotowania do desantu. Mechanizmy na siedzeniach w mgnieniu oka podczepiły spadochrony wszystkim poza Markiem, stół schował się w ziemi, a ława, na której siedziała trójka kucy przesunęła się w stronę wyjścia. Nagle właz desantowy otworzył się szybko. Samolotem wstrząsnęła fala powietrza i w tym momencie ława katapultowała trójkę w tył, zmniejszając ich prędkość względem podłoża. Kuce zaczęły spadać. Mark rozłożył skrzydła i przeszedł w pikowanie w dół, aby pierwszy zrobić rekonesans. W komunikatorach podano, że za 10 sekund rozwinął się spadochrony, a następnie podano skrótową instrukcję, na wypadek zawiedzenia tego mechanizmu. W dole rozpościerał się ciemny las, w którym co chwila słychać było furkotanie broni, czy widać było czerwone smugi rakiet oraz ogniste wybuchy. Znów w komunikatorach, w chwili rozwinięcia spadochronu, rozległ się głos: - Wsparcie na sektor 11-DAA, pociski zapalające. - Przyjęłam... Pierwszy wylądował pegaz, przysiadł na gałęzi i obserwował najbliższe drzewu obszary. Było czysto. Po chwili wraz ze spadochronami spadli jego towarzysze na dwa sąsiednie drzewa. Mechanizm odciął czasze, uwalniając żołnierzy od krępujących sznurów. Mark przerzucił widok w pancerzu taktycznym na termowizję i tu w odległości kilkudziesięciu metrów dostrzegł niewyraźne zakłócenia. Pojawiały się raz po raz, aby po chwili zniknąć. Było to dość dziwne. Gdzieś z kilometr od nich rozległ się potężny wybuch, którego fala uderzeniowa rozniosła się aż tu. Z podręcznej mapy taktycznej, wyświetlanej w hełmie taktycznym Marka zniknęło kilka czerwonych punktów. Jeden jednak pozostał w obszarze bombardowania i zmienił się z kropki w symbol pojazdu gąsienicowego.
-
Mentor nie spuszczał oka ze swego nowego ucznia, pogładził się kopytem po brodzie po czym rzekł: - Może coś z ciebie będzie... Dlaczego ty? Powód est banalny i powszechnie znany. W zakonie panują proste reguły jeśli jesteś słaby - giniesz, jeśli jesteś dobry - stoisz w miejscu, jeśli jesteś lepszy - awansujesz i warto w ciebie inwestować. Ty znalazłeś się w tej trzeciej, niewielkiej grupie. Po, jak go nazwałeś morderczym treningu, przychodzi czas na działanie w polu. Tam przyglądamy się jak kto sobie radzi. Sprawdzamy odruchy, wysyłamy do co raz trudniejszych zadań. Nie wiem, czy kiedyś zastanawiałeś się, czemu towarzysze, których znosiliście rannych z pola bitwy, nigdy do was nie powracali... zabrzmiało makabrycznie, ale to nie to, co myślisz. Są po prostu przydzielani po takiej porażce do zbiorowej drużyny. Tam wszyscy uczą si polegać na sobie i współpracować. Jednak to nie jest ideał zabójcy. Każdy mistrz musi umieć działać sam i poradzić sobie ze wszystkim. Tylko w niektórych sytuacjach mistrzowie działają wspólnie. Ty wykazałeś zdolności do walki, zostałeś zauważony przez przełożonych i wysłany do mnie. Ja mam zrobić z ciebie mistrza, bo masz zadatki. Nie myśl sobie jednak ,że samo dostanie się u mnie na termin czyni z ciebie kogoś lepszego. Teraz dopiero zobaczysz ile jesteś w stanie zrobić i ile jesteś wart. A to czy spełnisz swe marzenie zależy już od ciebie. Ogier pogładził się po głowie, a w jego bujnej, czarnej czupryny przez chwile wystawał z głowy jakiś kikut, przypominający róg. Zdziwiło to Everesta, gdyż widział u tego ogiera skrzydła.
-
W poszukiwaniu harmonii - [zabawa] sesja RPG (Wyznawcy Chaosu)
temat napisał nowy post w Sesje z Pinkie Pie
Dragon i IceSword weszli do piwnicy. Nic nawet nie drgnęło na ich widok. Schodki lekko zaskrzypiały, ale to wszystko. Zaczęli rozglądać się po ścianach. Zobaczyli wiele beczek, różnie podpisanych, w okół unosił się zapach alkocholu, pomieszany z wieloma innymi, bliżej niezidentyfikowanymi. Przejrzeli zakamarki. Same obite drewnem ściany tworzyły pomieszczenie o powierzchni domu. Cała piwnica wypchana była tylko beczkami, różnych wielkości i czasami fikuśnych kształtów. Po minucie pobytu wewnątrz oboje zaczęli się krztusić i kaszleć od zaduchu panującego i silnych aromatów. -
Gravelyn tylko lekko skinęła głową, gdy Arceus szykował się do ataku, ona stanęła pewnie na kopytach. Jej grzywa zafalowała i w powietrzu pojawiły się dziwne ogniste kręgi runiczne. W centrum każdego z nich rozpalił się kamień, uformowany i czerwony niczym bursztyn. Ich powierzchnia topiła się, choć trzymała stały kształt. Gdzieniegdzie biel wyzierała ze struktury kryształów. Śnieg w okół czarodziejki zaczął się topić. Ona wymawiała powoli jakieś tajemnicze słowa. Po ziemi przesuwały się co raz dalej w stronę Morothena czerwone ścieżki płomieni, które natrafiając na lód sprawiały, że ten topił się sycząc. Blood w tym czasie zmagał się z golemem. Powalił drugiego precyzyjnym strzałem w rdzeń. - Ha dużo lepiej się walczy, jak się wie, gdzie to diabelstwo bić!! Jednak właśnie miało przestać być tak prosto, bowiem wszystkie siedem golemów doszło na pole bitwy. Ich nogi unosiły się powolnie, w pędzie tych bloków śniegu i lodu. Blood uniknął jednego, zwinnym ruchem, ale drugi odrzucił go silnym ciosem na kilka metrów. Przez powietrze przewinęło się ciche stęknięcie. Arceus zaczął się denerwować, za chwilę miał wpaść na niego inny golem, a Gravelyn nie kończyła. W końcu spojrzał tej bezwolnej bestii w oczy, szykując się na atak w rdzeń, gdy klacz zakrzyknęła: - Teraz! Ogier momentalnie zmienił obiekt ataku. Czekał na kulę ognia, gdy nagle zamiast niej usłyszał krzyk. Obrócił głowę. Wszystkie kręgi pękły, a rubiny wystrzeliły na boki, niczym fajerwerki, gasnąc po chwili. Na Gravelyn z wysokości zleciał lodowy ptak - kolejny wytwór Morothena. Zaczął unosić czarodziejkę. Arceus chciał się rzucić na pomoc, jednak usłyszał, jakby zbliżającą się burze od przodu. Gdy odwrócił głowę było już za późno. Wielka góra lodu wbiegła w niego, odrzucając na bok i turbując. Poczuł ból w klatce piersiowej i śmiech wroga. - Wypchaj się tym stary changelingu!!! Rozległ się dźwięk spuszczanej cięciwy, jakiegoś odbicia i zaraz kolejny bełt poszedł w niebo. Tym razem okropny skrzek i jakby rozbijanie szkła. Arceus podniósł głowę, uniknął maczugi golema, czuł dalej ból, ale zobaczył, że Gravelyn jest już na ziemi i znów zaczyna kastować zaklęcie. Znów powstały w powietrzu kręgi. Gravelyn spojrzała na Arceusa, ten odwzajemnił porozumiewawcze spojrzenie, jednak kolejny cios golema, którego zabójca zręcznie uniknął, przerwał tę piękną chwilę przekazu informacji. Zabójca zauważył tylko kilka lodowych ptaków, krążących nad polem bitwy.
-
W poszukiwaniu harmonii - [zabawa] sesja RPG (Wyznawcy Chaosu)
temat napisał nowy post w Sesje z Pinkie Pie
Dragon zdawała się nie odzywać i być oszołomiona, być może jakimiś oparami z dziwnego, alchemicznego pokoju. Tak na serio Arcek napisz do Niej i ją popędź, bo już długo nie odpisuje Tymczasem Mysthery odezwała się znowu: - Świetnie, możemy ruszać. Najwygodniej by było, gdybyś dała radę nas teleportować za linię wroga. Umiałabyś to zrobić, czy muzę się zwrócić z prośbą, do changelingskich magów? To pytanie trochę ukuło Violet w ambicje. Kolejna osoba ma zwrócić się do tamtych bufonów, jeśli ona nie będzie dość dobra. -
Jeszcze jedno z przyjemnością ogłaszam, że w sesji "W poszukiwaniu harmonii - [zabawa] sesja RPG (Drużyna Wolnej Equestrii)" został właśnie napisany 2000. post dziękuję wszystkim graczom za aktywność i dobrą zabawę, którą mam nadzieję, jeszcze będziemy długo kontynuować.
-
W poszukiwaniu harmonii - [zabawa] sesja RPG (Drużyna Wolnej Equestrii)
temat napisał nowy post w Sesje z Pinkie Pie
MT zostawił Pokemonę i zaczął szukać dla siebie dobrego zajęcia. Jednak pod ziemią czuł się zagubiony, większość pracy polegała tu na leczeniu i znoszeniu rannych, a w pierwszym nie był dobry, z kolei drugie była to dość brudna robota. Zaczął się zastanawiać gdzie może się udać, aby coś zrobić. Szwędał się tak po podziemiach i w końcu zaświtało mu, że może jego drużyna go potrzebuje i postanowił kogoś znaleźć. Najłatwiejszym do odnalezienia ogierem był Grim, który dostał ciepłą posadkę pułkownika. Zaczął więc pytać o niego, choć nie był tym zbytnio zachwycony, w końcu nie układało mu się za dobrze z rdzawym ogierem. Niemniej jednak szansa na znalezienie kogoś innego była nikła, a pytając inne kuce o drogę też mógł się na kogoś natknąć. W końcu dostał potrzebne informacje i wybiegł na powierzchnię. Tu oświetliły go gdzieniegdzie gwiazdy, a zimny wiatr ruszył grzywę. W całym mieście panowała względna cisza. Nieliczne wystrzały dobiegały z jego centrum. Magic Techa mijało wiele kucy z cywilnej służby pomocniczej, niosąc rannych i zaopatrzenie. Ogier biegł poprzez zakrwawione uliczki, pytając się strażników, aż w końcu dotarł na jeden placyk. Tam rozłożyła się część wojska rebelii i zbierała siły. Kilka kolejnych pytań i MT przeciskał się już w bok, tym razem wiedział od jednego z adiutantów gdzie może być pułkownik. Faktycnzie po tym dość długim czasie zobaczył rdzawego ogiera, który stał na środku drogi, w towarzystwie dwóch pegazic. Podszedł bliżej, obserwując królewskich gwardzistów, którzy stali przed wejściem do sąsiedniego domu. Zaczął przysłuchiwać się konwersacji, licząc, że usłyszy jakieś zadanie dla siebie, albo coś co go odpręży. Pokemona po tym, jak zostawił ją MT została poprowadzona kilkoma ciemnymi korytarzami przez maga, który miał się chwilowo nią zająć. W końcu doszli do drzwi, jednorożec otworzył je i wskazał wygodny fotel przy kominku, w środku małej kryształowej jaskini. Pokemona weszła, a czarodziej zamknął za nią drzwi. Pokój był ładny, na podłodze rozciągał się przyjemny, zielony dywan ze złotymi frędzlami i wielką wyszywaną różą na środku. Płomienie skakały po drewnie, oświetlając cały pokój, który od kamieni nabierał różowo-fioletowej barwy. Na przeciwko Pokemony znajdował się mały, prosty stolik z herbatą i paroma marchewkami w małym wazoniku. Pokemona czekając zjadła jedną i trochę wypiła. W końcu drzwi otworzyły się i weszła Shadow. Jak zwykle jej bezszelestne kroki i cała zwiewna postać, jakby zatapiały się w tło. Nie miała jednak kaptura, a jej twarz ozdabiał subtelny i piękny uśmiech. Klacz usiadła na przeciw Pokemony, wzięła łyk herbaty i rzekła: - Miło mi Cię znów widzieć. Wezwałam Cię, bo jestem ciekawa co taka mała klacz robi w drużynie, która udaje się prawie na koniec znanego świata, aby ratować księżniczki i dlaczego ta sama klaczka uczestniczy w walkach ulicznych w trakcie oblężenia? Wszystko zostało wypowiedziane bardzo miło i zachęcająco. Zdziwiło to Pokemonę, która była bardziej przyzwyczajona do zimnej i aemocjonalnej Shadow. Nick znów zaczął się rozglądać. Ilość strażników i brak Shadow wypędziły o jednak z głównej jaskini. Zaczął wracać do skrzydła szpitalnego. Mijał tłum służby porządkowej, niosącej rannych i przepychał się, wypatrując jakiejkolwiek znanej twarzy. Zanim zauważył jakiegokolwiek lekarza, albo znajomą twarz podmieńczego inwigilatora, jego oczy dostrzegły znajomą żółtą klacz. Siedziała teraz pod ścianą, ze wzrokiem spuszczonym w ziemie, opatulona częściowo w swoją grzywę. Zdawała się być odcięta od świata i pogrążona w myśleniu, co raczej nie było jej zwyczajnym stanem, na tyle na ile Nick ją poznał. Dakelin tymczasem wyczekiwała na odpowiedź tajemniczej kobiety. Ta uśmiechnęła się lekko, gdy zobaczyła litery i wczytała się w ich treść. Odpowiedziała zaraz tym samym dźwięcznym głosem: - Sprowadziło Cię tu i jedno i drugie, jesteś martwa, zaczarowana i śnisz. Zgadłaś także jeden z moich tytułów, rzadko ktokolwiek zwracał się nim do mnie, ale tak, jestem Królową Gwiazd. Moja moc i władza wykracza jednak znacznie dalej. - Nie bój się mówić, tak o sobie jak i o czym chcesz, jesteś poza rzeczywistością, którą znasz, tu nie jesteś niemową, odezwij się swym głosem i powiedz kim jesteś, coś na ten temat chyba jednak musisz wiedzieć. Kończąc zdanie kobieta uśmiechnęła się słodko i skierowała swe jaśniejące oczy w Dakelin. -
Dzisiaj dwie wiadomości, po pierwsze wziąłem się za odpisywanie, więc kilka postów powinno się pojawić, a po drugie: Tutururu Ogłaszam, że nagrodą Krzyża Gwardzisty jest odznaczony Dakelin. Gratuluję. PS Właśnie się zorientowałem, że choć stare nagrody z forum zniknęły to moje nie przepadły, muachchachacha moje są lepsze xD
-
Hej Wszystkim, chciałbym dziś życzyć Wam wszystkiego dobrego, dużo szczęścia, wypoczynku, miłej, rodzinnej atmosfery no i przede wszystkim Bożego błogosławieństwa oraz Darów Ducha Świętego w każdy dzień Waszego życia. Wesołych Świąt Narodzenia Pańskiego PS Oczywiście wielu prezentów też życzę i niech kuce będą z Wami FOREVER wszystkiego najprzepinkastycnziejszego.
-
Planeta Sirision [tymczasowo zamknięta z powodu braku odpisów graczy]
temat napisał nowy post w Kapi
- Cóż zrobisz jak będziesz uważała, w takim razie już dość długo podziwiałaś mnie, teraz dam Ci odpocząć i pomyśleć o mnie w spokoju, gdy będziesz spać. Dobranoc..., a i nie zapomnij, jutro się widzimy i lepiej załatw jakiś transport. Kiliser uśmiechnął się dość zuchwale, wstał i wyszedł z pokoju. Arruna została sama. -
Mroki świata magii [tymczasowo zamknięta z powodu braku odpisów graczy]
temat napisał nowy post w Kapi
Tural wyciągnął rękę i od razu kurz wzniósł się w górę, zasypując powietrze w okół. Wykonał szybki półobrót i skoncentrował energię w dłoni. Po chwili nastąpił lekki wybuch, jego ręka cofnęła się, a fala załamanego powietrza uderzyła wda wilki za ścianą kurzu. Jeden został odrzucony na ścianę w bok, a drugi w tył, po tym jak bezpośrednio wpadł na falę telekinetyczną. Tural szybko powtórzył to działanie, wyrzucając go poza krawędź. Wilk spadł ze skowytem. Ponowne mocniejsze ugryzienie w kostkę zdenerwowało wojownika, który przeszył kark swego oprawcy, bijając od góry ostrze, poparte ciężarem ciała. Głowa wilka opadła, ale nie przestała trzymać. Tural kopnął ją i się zsunęła, jednak w tym momencie druga głowa bestii jakby odzyskała zmysły i uczyniła to samo, co poprzednia. Zacisnęła się na łydce. Co gorsza, jeszcze mocniej. Tural zaczął już skupiać się na kolejnej fali kinetycznej, ale w tym momencie piąty wilk skoczył na niego ze ściany. Impet był tak duży, że w połączeniu z zablokowaną nogą, sprawił że mężczyzna przewrócił. Skończyła się zabawa. Tural był zmuszony puścić miecz, gdyż trzy głowy wilków nagle zaczęły się kłębić przy jego twarzy, chcąc go pożreć. Jego siła powstrzymywała je, choć cały czas zęby szarpały jego skórę w niektórych miejscach. Wojownik zauważył, że te stworzenia są bardzo krwiożercze i porywcze. Nie sądził, że te zwierzęta będą stanowić dla niego taki problem. Wśród dźwięków usłyszał bieg czwartego wilka, który wcześniej został odrzucony w ścianę przez falę kinetyczną, a teraz zbliżał się ,aby dołączyć do sfory. -
Mężczyzna znów spojrzał na Carme, po czym stwierdził głosem dość spokojnym i delikatnym: - Jesteś bardzo tajemnicza Pani, nie chcesz wyjawiać swych tajemnic. Jest to dopuszczalne, ale czy mi jako dobrodusznemu gospodarzowi nie należy się choć krztyna konkretniejszych informacji?
-
Czarne oczy zabłysły w ciemności i mentor ruszył powolnym krokiem za Everestem. Weszli wspólnie do karczmy. Drzwi skrzypnęły, a na podłogę pociekły strugi wody. Budynek był prawie pusty. Jakaś klacz spała za ladą, jej twarz była zmęczona, miała podkrążone oczy, choć była młoda. Jej dawniej seledynowa sierść poszarzała i nosiła ślady błota, zaś średniej długości, fioletowa grzywa, opadała faliście na brudne deski lady. Mentor wyprzedził czerwonego ogiera i usiadł przy stole. Tajemniczy ogier spuścił kaptur, z którego zleciała woda. Ujawniła się kanciasta twarz, przez którą biegło kilka czarnych szram po cięciach. Czarne oczy znów wlepiły się w Everesta. Suche usta otworzyły się i chropowatym szeptem wymówiły: - Cóż za dużo sobie nie popijemy, dama śpi. Choć fakt, że pomysł miałeś dobry. No to teraz opowiedz mi o sobie i określ czego ode mnie chcesz.
-
- Wiesz jakoś nie specjalnie boję się tego słodkiego kociaka. To ja mam broń, a ona nie i to ja jestem weteranem pustkowi, a nie ona. Nie wygląda ani na silną, ani na mądrą, chyba, że jest duuuużo mądrzejsza niż myślę, co też jest możliwe. Mniejsza z tym, jak chce warczeć i nic nie odpoiadać to niech tak obi, choć to moim zdaniem zaczyna się robić nudne. To co wracamy zameldować o wszystkim Bernardowi i Dr.? Poczekaj odleję się tylko przy tym pięknym krzaczku. To mówiąc Jackson faktycznie poszedł w krzaki i wrócił po chwili rozchmurzony. Zaczął iść w kierunku pojazdu, który ich tu przywiózł i nagle odwrócił się w stronę Kylego. - Ty, a co oni tu mają za wojnę, bo nic konkretnego nie wiem...
-
Twilight szybko dała prawie cały zapas ziół Saladnowi. Nastąpiło krótkie pożegnanie i ogier wyruszył. Szedł pewnie, wzdłuż wybrzeża, ale dość głęboko w lesie. Czas i metry mijały za nim, jego myśli krążyły w okół odpowiedzialności i misji. Gdy słońce już dobrze usytuowało się na nieboskłonie, pośród szarych deszczowych chmur, które przypominały o wczorajszym sztormie, Saladin w końcu wyszedł z lasu. Zobaczył krainę, jaką znał jedynie z opowieści. Zaraz w miejscu, gdzie kończyły się korzenie roślin i piach zaczynała się ziemia. Nie był to jednak zwykły grunt. Przybierał bowiem barwy bardzo ciemne, wręcz czarne. Gdzieniegdzie pole rozdzierała szczelina o wielu odnogach, z której jaśniała blado, jakaś zielona poświata. Teren dalej był dość pagórkowaty. Co dziwniejsze na tej ziemi rosły rośliny. Były to głównie dość suche krzaki o licznych cierniach. W kilku takich pnączach bieliły się kości złapanych niedźwiedzi, czy innych zwierząt dużych lub małych. Roślinność, w miejscach gdzie bardziej się koncentrowała, jakby nawilżała glebę i nadawała jej bardziej zdrowy kolor. W głębi takich skupisk zaczynała rosnąć trawa i flora zaczynała być bardziej zbliżona do tej Equestriańskiej, choć nie tak barwna i różnorodna. Ogier podążał głównie szlakami prowadzącymi po zielonych plamach łąk, starając się omijać szczeliny, które czasami wypluwały z siebie gęstą, zieloną maź, która zalegała na powierzchni i czerniała. Kolejne kilka kilometrów minęło, zanim krajobraz zmienił się. Po wejściu na jedną z wyższych okolicznych górek Saladin przyjął pozycję leżącą, aby nie być tak widocznym. Przed nim rozciągała się dolina. Ciągnęła się przez jej środek średnich rozmiarów rzeka, która mocno rwała, szarpiąc nurtem brzegi. Tu teren pozbawiony był pęknięć i mazi, za to obfitował w roślinność. Żadna nie była jednak uprawna, a większość drzew miała czarną korę. Dopiero teraz Saladin pomyślał i stwierdził, że faktycznie w lesie, w którym obecnie znajdowali się jego kompani większość drzew także była bardzo ciemna. Nie zwrócił na to uwagi, najprawdopodobniej przez nocną porę. Dotarło do niego jak jest także wdzięczny Lunie, że ten pewien czas przed rankiem ubarwiła mu swą osobą. Tam, gdzie Ona się znalazła roztaczał się przecież piękny całun nocy w jej najpiękniejszej wersji - ciemnego, pełnego nieba usianego gwiazdami i z Królewskim ciałem niebieskim, jakim był księżyc, a dla ogiera jego wybranka serca. Gdyby nie Luna, najprawdopodobniej sam widok lasu przygnębiłby go, gdyż zdawał się wyjątkowo depresyjny i szary. Tak jak całe te ziemie, które poza intensywną zielenią i czernią, pozostałe kolory miała poszarzone. W tym momencie jakieś trzy kilometry od brzegu Arab dostrzegł rysujący się kontur miasta. Otoczone było przez coś w rodzaju wielkich kopalni odkrywkowych. Pomimo stosunkowo wczesnej pory, gdyż na oko była 11:00, praca zdawała się aż palić w kopytach changelingom, które z tej odległości wyglądały jak mrówki. Saladina zaniepokoiły dwie rzeczy. Po pierwsze ilość wrogów, gdyż w samym mieście, które z tej odległości nie wyglądało zbyt okazale, w kopalni i okolicach musiało pracować powyżej tysiąca podmieńców. Ogier ogarniał wzrokiem tylko te kopalnie i wyrąb drzewa z okolicznych lasków, zatem ile jeszcze mogło być mieszkańców w samym mieście? Po drugie widać było świetną organizację pracy. Wszystko chodziło jak w zegarku, nawet zwierzęta pociągowe, takie jak mantykory, które udało się ujarzmić, kroczyły w niesłyszalny rytm umysłu roju. Same miasto wyglądało dość porządnie, choć z pewnością nie było największe. Mimo to okalały je mury z czarnej, postrzępionej na blankach substancji. W środku stały zabudowania w podobnym stylu o trudnej do określenia funkcji. Z niektórych na pewno w chmury sączył się jednak dym, który był jaśniejszy do spadzistych dachów, wykończonych czarną dachówką. Słychać było odgłosy kucia metali i zwykłe miejskie dźwięki. Saladin spróbował oszacować ilu mieszkańców może pomieścić to miasto. Wyszło mu, że najprawdopodobniej może nawet ponad 6 tysięcy. Sam kompleks budynków miał wysuniętą placówkę na rzekę, zasłaniając około połowy jej biegu. Znajdował się tam port, nie zbyt duży, ale zdolny pomieścić jakieś średnie statki morskie. W tej chwili ponad keje wystawało kilkanaście kadłubów bardziej lub mniej porządnych łodzi żaglowych. Główną część zabudowań na rzece stanowiły jednak ogromne koła młyńskie, które zbierały impet rzeki w inteligentny sposób i przerabiały ją na obrót wielkich walców. Sam rozmiar takiego walca był przytłaczający, gdyż najprawdopodobniej jeden człon konstruowany był z kilku większych drzew, ułożonych w koło, przy sobie i połączonych. Woda napierała tak mocno, że słychać było skrzypienie olbrzymiej konstrukcji. Co pocieszyło araba, to to że na murach nie zobaczył zbyt wielu strażników. Saladin ucieszył się, że ma dość dobry wzrok, który w przypadku oceny sytuacji tak dalekiej był nieoceniony. Ostatnią rzeczą, jaką spostrzegł była mała tama, zbudowana przy ujściu rzeki do morza. Spełniała dwojaką rolę, po pierwsze falochronu, a po drugie blokady dla statków. Konstrukcja musiała jednak zostać zniszczona przez sztorm, gdyż przy całym ujściu widać było kamienie, porozrzucane przez potężne fale i strzaskane drewno. Z jednej strony utrudniało to wypłynięcie i wpływanie, ale z drugiej strony changelingi nie miały domkniętej blokady, przez co można było swobodnie wypływać na morze pomiędzy nieregularnymi kamienno-drewnianymi wysepkami, które żywioł oszczędził. Przy całym falochronie widać było wzmożoną pracę. Mantkory ciągnęły drzewo i kamienie, z pobliskiego lasu i najwyraźniej z kopalni odkrywkowej. Przy samym falochronie znajdowała się mniejsza wioska, ta już bez jakiejkolwiek postaci murów czy ostrokołu, sprawiała wrażenie niepozornej kolonii większej, sąsiedniej metropoli. Było w niej miejsce na kilkadziesiąt kucy, choć to licząc jedynie kamienne budynki, których czarne ściany wyraźnie wywyższały się nad rozstawionymi w okolicy namiotami, najprawdopodobniej dla ekip naprawczych. One z kolei mogły pomieścić następną setkę changelingów. Saladin już z tej odległości widział, że aktualnie pracuje tam więcej robotników. Przy samej wiosce także była mała keja, przy której stały trzy statki, jednak dużo mniejsze niż jednostki stacjonujące w mieście. Pomiędzy dwoma miejscami osiedlenia rozciągała się szara, kamienna droga. Która odchodziła na północ w głąb Chagneli, a druga na wschód, ku granicy z dziwnymi ziemiami. Arab zdał sobie sprawę, że właśnie niebo się powoli otwiera i zaczyna siąpić deszcz. Odruchowo zarzucił kaptur na głowę. W umie ucieszył się z tego, gdyż nosząc płaszcz z założonym kapturem, nie będzie teraz wzbudzać żadnych podejrzeń.
-
W poszukiwaniu harmonii - [zabawa] sesja RPG (Drużyna Wolnej Equestrii)
temat napisał nowy post w Sesje z Pinkie Pie
Łatka historii Dakelin: Dakelin zasnęła, jej świadomość chwilowo pogrążyła się w ciemności i odpoczynku. W pewnym momencie jednak gdzieś na horyzoncie jej myśli zabłysła niebieska gwiazda. Rozwiewała ciemną otoczkę, aż w końcu zaczęły wyłaniać się kształty. Początkowo tylko szare kontury, które nabierały barw, wraz z powiększaniem się gwiazdy. Zawisła ona na nieboskłonie, pokrytym nocą i zaokrągliła się, tworząc księżyc. Dakelin rozglądała się w okół. Wszędzie na pagórkowatym otoczeniu rosła niebieska trawa, otaczały ją gdzieniegdzie drzewa i wręcz całe morza krzaczastych roślin, które właśnie rozwijały swe fioletowo-niebieskie kwiaty. Wszędzie w okół pachniało różami. Nagle Dakelin poczuła ukłucie w środku. Raz, drugi, trzeci w końcu piąte zwaliło ją z nóg i wtedy wszystko ustało. Podniosła się z klęczek i spojrzała w niebo. Rozświetliło się bowiem tysiącem konstelacji, które jarzyły się, tworzc iście magiczną atmosferę. Umysł dziewczyny odpoczywał, choć przez chwilę w głębi czuła niepokój. W pewnym momencie cała rzeczywistość zadrżała, ale tylko chwilowo. Wszystko wróciło do spokojnej normy. Dakelin położyła się na miękkiej trawie i patrzyła w gwiazdy. Nagle jedna z konstelacji rozbłysła mocniej, przez chwile wręcz oślepiając oczy. Gdy blask ustał, dziewczyna zauważyła układającą się jakby z fragmentów ciemnego nieba i gwiazd kobietę. Ta stanęła na polanie, dotykając wysmukłą, jednolitą stopą ziemi. Wyglądała jak kontur ciemniejszej, nieregularnej duchowej linii pięknej duszy. Wypełniał ją bezmiar kosmosu, a błyszczała gwiazdami. Najsilniej jaśniały jej oczy, zaś włosy, spięte w długi, wpierw szeroki u głowy, a później zwężający się, falujący warkocz, opadały i okręcały jej widmowe ciało, tworząc tajemniczą kreację. Jej rysów twarzy nie sposób było określić, jakby zmieniały się niby fale na rzece, ale przebijała przez nie młodość i siła. Płomyki oczu ozdobione były brwiami z niebieskiej mgiełki, które subtelnie podkreślały piękno i nadawały lekką dozę tajemnicy. Kobieta nie opadłą całkowicie na podłoże, a lewitowała w dostojnej postawie. W okół niej niby płaszcz koronacyjny, zaczął po ziemi i w przestrzeni rozlewać się całun z nocy i gwiazd. Dziewczyna podleciała do Dakelin, która wstała. - Kim jesteś nieznajoma, co cię sprowadza w tak odległe o świata strony? Jej głos był melodyjny niczym dźwięk srebrnego fletu i delikatny jak lekkie muśnięcie strumienia. Przyjemne tony grane, przez struny głosowe tego nadnaturalnego gardła, wzbudzały zaufanie i uspokajały, kojąc bezpieczeństwem zmysły Dakelin. -
Cóż mi też w różnych tematach różnie działa. No cóż nowe form ma te swoje odpały...
-
W poszukiwaniu harmonii - [zabawa] sesja RPG (Drużyna Wolnej Equestrii)
temat napisał nowy post w Sesje z Pinkie Pie
Green nie spuszczając oczu z Grima pokiwał głową rozumiejąc słowa pułkownika i odrzekł: - Zatem Pański sztabowiec zajmie się torami. (tu ponownie spojrzał na Thermala) Proszę Pana, czy wystarczy Panu pegazia część Gwardii Królewskiej, aby uporać się z torami? Każde siły są nam tu potrzebne, ale tory mają priorytet, jakby Pan potrzebował czegoś nad Pegazią Gwardię, to słucham. Jeśli to wszystko, to niech już an wyrusza, zaraz wyślę gońca, aby zarządził zbiórkę. Nie ma dużo czasu, więc proszę się śpieszyć. (wzrok generała powrócił na Grima) - Pułkowniku, wojna nie jest sprawiedliwa, a ani Pańskie wojska ani moje nie zrabowały dość sprzętu, aby każdemu przydzielić zbroje wrogów. jeśli Pan myśli, że my sprzętu nie mamy własnego, to też się Pan myli, gdyż wszystko co było zdatne do założenia i wyekwipowania, to zostało użyte, jednak dalej brakuje i tę brakującą część moje oddziały zabierają. Natomiast co do zdrajców, podlegają woli Jej Wysokości Kasiężniczki Celestii, pod jej nieobecność natomiast zastępuje ją Tymczasowy Król, a jego namiestnikiem jest Przywódczyni Okręgu Canterlot Pani Shadow Lightning. Tak więc w tych warunkach wszystko będzie zależało od jej decyzji. Dobrze, to wszystko z mojej strony, dziękuję i przystępuję do wprowadzania ustaleń. Skontaktuje się z Pana namiestnikiem, dziękuję i powodzenia. Green wstał, poczekał na odpowiedź Thermala, po czym wyszedł. Grim również opuścił salę obrad, wychodząc na ulicę. Znów ogarnęła go cisza przed szturmem mącona jedynie przez rzadkie wystrzały. Lenitha i Animal usłyszały marszowe kroki. Ta druga rozpoznała jednego z członków osobistej gwardii Generała Greena, który podszedł, zaciekawiony dokąd pegazica odleciała. Zobaczywszy, przewróconą beczkę, zdziwił się, wypytał o sytuację, obejrzał Lenithę i zaproponował powrót przed salę obrad, argumentując, że narada może się lada chwila skończyć, a Grim będzie pewnie szukał swego sztabu. W prawdzie gwardzista się trochę pomylił co do stopnia, ale Animal i tak wiedziała, że czy jest w sztabie czy nie to i tak jej tata będzie jej szukać, dlatego obie wróciły. Akurat wyszły zza zakrętu, gdy ujrzały wychodzącego z budynku rdzawego ogiera. Nick osunął się na ziemię i udawał znudzonego i zmęczonego. Patrol zbliżał się z każdą chwilą, aż w końcu nastał moment kulminacyjny. Serce changelinga waliło jak młot, choć na zewnątrz starał się wyglądać obojętnie. Jakiś strażnik nagle odezwał się: - Hej, przesuń się stary, tu siedzieć nie wolno, Przywódczyni zabroniła... Jednak patrol nawet nie zatrzymał się, a Nick udał, że zamierza odejść, więc nie zwrócili na niego żadnej większej uwagi. Changeling mógł odetchnąć z ulgą. Dakelin uśmiechając się zasnęła, najpierw była szczęśliwa, czuła że odpoczywa. Jednak po krótkim czasie uśmiech zniknął z jej twarzy, a ciało zaczęło się szamotać. Lekarze odwieźli ją do bocznej sali, gdzie leżało wiele poranionych, śpiących i wymęczonych kucy, którzy miotali się w różne strony. Byli najczęściej lekko przywiązani do łóżek. Nagle wszystkie ciała rozluźniły się i zaczęły smacznie spać, wszystkie... poza pewną wampirzycą. -
Przepraszam Was wszystkich, ale w ten weekend nie jestem w stanie NIC napisać, padam na pysk i po prostu wszelkie próby odpisywań zakończyłyby się stworzeniem najgorszych postów w moim życiu. Dlatego na dziś się wstrzymuję, zobaczymy jak jutro, ale też nie przewiduję.
-
W poszukiwaniu harmonii - [zabawa] sesja RPG (Drużyna Wolnej Equestrii)
temat napisał nowy post w Sesje z Pinkie Pie
Generał Green prawie nie zareagował na słowa pułkownika. Uniósł tylko lekko jedną brew i przekręcił głowę lekko w prawo. Wysłuchał w spokoju słów rdzawego ogiera, przez pewien czas milczał. Wtedy odezwał się Termal, jego wypowiedź również pozostała bez reakcji. W końcu Green znów się odezwał: - Panie Pułkowniku, rozumiem Pana podejście, ale ma Pan najwyraźniej zły ogląd moich sił. Nie dysponuję potęgą Gwardii Królewskiej, gdyż z jej szeregów jedynie 50, włącznie ze mną, udało się uciec i skryć przed deportacją w głąb Changeli. Część garnizonu została wypaczona umysłowo, przez zaburzającą harmonię magię, wreszcie niektórzy, głównie z Gwardii Księżniczki Luny, uznali jej złą stronę za swą panią i z przyczyn honorowych zostali na służbie, gdyż wiązała ich przysięga. Nie mnie oceniać takie postępowanie, niemniej jednak dysponuję jedynie pięćdziesiątką elity, na którą mogę liczyć i zapewniam, że nie dla nich potrzebuję sprzętu. Całą reszta moich podkomendnych to w mniejszości wojsko i straż miejska, tych też jest poniżej 200. Jednak trzon sił stanowią po prostu cywile, którzy zakończyli podstawową musztr w jaskiniach przed oblężeniem. Nie mają jednak doświadczenia w boju, nadto co zdobyli dziś, a także sprzętu. Prosty rachunek decyduje o mojej decyzji: Co do swoich podkomendnych mam pewność, że choć raz w życiu przedtem trzymali miecz i coś wiedzą, Pańskie kuce są dzielne, ale nie znamy ich wyszkolenia, gdyż nie zdążyły przejść rebelianckich zajęć wojskowych. To moje siły będą tymi, które poniosą główny ciężar szturmu i to dlatego one musza mieć najlepszy sprzęt. To jest rozkaz. Pańska uwaga o zżyciu się jest jak najbardziej słuszna, dlatego nie mam zamiaru pozbawiać Pana dowództwa. Pańskie poczynania są godne pochwały, a stosunek do podkomendnych wzorowy. Po wzięciu pod uwagę Pańskich uwag, plan działania wygląda następująco: Wyślę wszystkie pegazy z Gwardii, z Pańskim sztabowcem (tu wskazał na Thermala) Faktycznie uszkodzenie torów byłoby najlepszym rozwiązaniem. Mam jednak pytanie ( Generał spojrzał w oczy Thermalowi i odniósł do niego następne słowa) czemu Pan chce w tym uczestniczyć? (Green nie czekał na odpowiedź i ciągnął dalej, najwyraźniej chcąc usłyszeć Thermala dopiero po swym wywodzie) Pułkowniku, czy dysponuje Pan możliwością zniszczenia torów bez użycia prochu, ten bowiem będzie tu niezbędny i wolę nie używać go do tej akcji. Wiem jednak, że w moich siłach niczego, ani nikogo o takich zdolnościach nie ma. Oczywiście można wysłać jakiegoś maga, ale oni obsługują artylerię, a też nie nadążą za pegazami z Gwardii. Jeśli plan zniszczenia trakcji się powiedzie zyskamy dużo czasu, faktycznie można będzie zrobić podkop i zawalić mury, zgłoszę to do Pani Shadow, ona pokieruje pracami. Zobaczymy tylko czy jest to wykonalne, gdyż pod zamkiem jaskinie już się nie rozciągają, a twardy kryształ sprawia iż kopanie konwencjonalne jest nie możliwe, należałoby użyć kwasów do rozpuszczenia ścian, albo magii. Tym jednak ja już się zajmę. Niemniej jednak gdy otworzymy wyrwę w murze, uderzymy kilkoma salwami w robale i moje siły wejdą do zamku. Gdy zacznie być trudno, wycofam ich i uderzę kolejnymi salwami. Tak będziemy powtarzać. Pańskie siły mają stanowić rezerwę. Do tego zadania proszę wydzielić te oddziały, którym zostanie przydzielone uzbrojenie changelingów. Reszta będzie do Pańskiej dyspozycji. Zadanie główne to przeszkadzać obronie robali. Karzę sporządzić służbie cywilnej drabiny i inny sprzęt wspinaczkowy, jeśli gdzieś obrona changelingów osłabnie, ma Pan w tym miejscu punktowo zaatakować i wycofać się, gdy podmieńce przegrupują się. Niech Pan bezsensownie kucy nie traci. Krótko mówiąc liczę na działania zaczepne. Jak Pan widzi ciężar szturmu biorą na siebie moje oddziały i dlatego to one będą wyposażone w zdobyczne pancerze. Czy jest Pan co do tego planu zgodny? Nick po krótkim zastanowieniu, udał się do Shadow. Przeszedł szybko przez część jaskini z wodospadem i doszedł do drzwi, oddzielających gabinet Przywódczyni. Podszedł ostrożnie i nacisnął klamkę. Lekko poruszył odrzwiami, lecz ani drgnęły, wydawały się zamknięte. Przy okazji Nick zauważył patrol pięciu rebeliantów, którzy właśnie szli w tę część jaskini, gdzie on teraz stał. Dakelin tymczasem została wygodnie położona na łóżku i lekarz zajął się opatrywaniem ran. Podał doustny środek, przemył ranę, namaścił jakąś substancją i porządnie owinął bandażami. Kobieta poczuła się lepiej. Dalej miała prawie otwarty brzuch, ale jednak jakaś ulga wstąpiła w jej serce. Nie zmieniało to faktu, że rana wcale nie zniknęła, a Dakelin dalej była ogólnie rzecz biorąc w złym stanie. Animal i Lenitha rozmawiały w spokoju. W okół jakby wszystko zamarło, jakby znalazły się w samotnej enklawie pośrodku oblężenia. Żadne odgłosy walki, tłok, ranni, czy inne niedogodności nie przeszkadzały im. Animal czuła, że przybrany ojciec po skończeniu narady zaraz będzie o nią pytać, więc trochę się zmartwiła. Po chwili jednak dotarła do niej uspokajająca świadomość, że przecież strażnicy musieli widzieć, jak ona odlatywała. W prawdzie nie usłyszeli cichego odgłosu zgniatania pianek, ale w dalszym ciągu pegazica nigdzie daleko nie odleciała. Grim powinien więc szybko się zorientować w razie potrzeby gdzie ona jest. Atlantis tymczasem, wieziony przez Trewisa wjechał do ciemnej jaskini. Po chwili zapaliły się łagodne runy świetlne i rozpoznał swój pokój. Na środku znowu stało łóżko, a całość wydawała się pusta. W pomieszczeniu był tylko on i Trevis. Atlantis nie mógł się ruszać, ale został dość energicznym ruchem odkneblowany. Znów ujrzał twarz smoka, wykrzywioną nienaturalnym, szyderczym uśmiechu. Malec najwyraźniej odczuwał jakąś wielką dumę i przeżywał tryumf. W końcu odezwał się prześmiewczym głosem: - Zgadnij co ci zrobię? -
Co do drugiego zdania się nie do końca zgodzę ,bo jak dla mnie ma o 1 za dużo tylko, ale cóż... Jak kto myśleć lubi :pinkie:
-
To fakt, że nic się nie stało, ale Tomek nie o tym mówi czy coś się stało, czy nie, tylko że coś mu nie pasowało logicznie, więc od razu wytłumaczyłem o co chodzi.
-
Wiesz uprzedzenie to jedno, ale drugie to jak to coś wygląda. Ogłoszenie padło, ale kuce przecież pojęcia nie mają czego mogą się spodziewać, ktoś wpadnie, że to jest ten i ten, ale wiesz najbardziejby pomogło, jakby sama Dakelin powiedziała wyraźnie, że jest sprzymierzeńcem, że jest pod kuratelą Shadow itd. Od razu by zadziałało, ale powiedziała tylko, że byćmoże changelingi ją w to zmieniły i że kiedyś była klaczą. To brzmi zasadniczo inaczej, a lekarz, który jest zmęczony ciągłym opatrywaniem rannych od kilku godzina ma chyba prawo do zapomnienia o niektórych sprawach, zwłaszcza takich jak wygląda dziwny stwór. Na prawdę wystarczyłaby drobna wzmianka :pinkie3:
-
W poszukiwaniu harmonii - [zabawa] sesja RPG (Drużyna Wolnej Equestrii)
temat napisał nowy post w Sesje z Pinkie Pie
Krótki post wprowadzający do gry kikiz witamy znowu i cieszymy się z powrotu. Miłej gry :pinkie3: Lenitha spędziła ostatni czas w podziemiu. Coś ją otumaniło, sprawiło, że jej pamięć zamazała się. Nie wiedziała co się właściwie stało. Była senna, ale wiedziała, że nie może zasnąć, jest w końcu wojna. Zmęczenie psychiczne nie pozwalało jej jednak normalnie funkcjonować. Musiała odpoczać, osuneła się przy ścianie i wpadła w coś w rodzaju transu. Jej myśli pokierowały się ku dawnej Equestii pełnej spokoju i szczęścia. Coś jakby na krawędzi jej umysłu zaczęło powtarzać "zaśnij". Łagodny głos był monotonny, nie zmieniał się. Oczy Lenithy opadały powoli, w końcu zamknęły się. Nie zdążyła jednak zapaść w sen. Obudziły ją krzyki. Otworzyła oczy. Sama nie wiedziała ile spędziła siedząc pod ścianą i co się stało. Zobaczyła kilkadziesiąt klaczy i młodych z pomocy cywilnej, którzy nieśli nowych rannych do skrzydła szpitalnego. Tumuld przywrócił już zupełnie świadomość. Klacz nie chcąc widzieć krwi i wylewających się z rannych wnętrzności odwróciła wzrok i wybiegła z jaskini. Coś kazało jej wybiec na powierzchnię. Pytała o drogę, trochę kierowała się pamięcią, w końcu wybiegła. Roztoczyło się nad nią niebo, pokryte czarnymi chmurami. Jej grzywę porwał silny wiatr, hulający alejkami. Gnał on czarne tumany chmur poprzez nieboskłon. Lenitha poczuła isę samotna. Wszystkie budynki w koło niej były puste i smutne. Duża część miała powybijane okna, a niektóre stały się całe czarne po spaleniu. Wszytko wydawało się jednak spokojne. Cisza panowała nad miastem, jakby po przejściu apokalipsy. Klacz szła spokojnie przez ulice, nie widząc żywego ducha. Zaczęła chcieć wracać do podziemi, jednak gdy przypomniała sobie o duszności, tam panującej, szybko porzuciła ten zamiar. Tu na zewnątrz porywisty wiatr dawał jakieś nietypowe poczucie wolności. Lenitha znów odleciała myślami gdzie indziej. Powietrze uderzało o nią z impetem, jej żółta grzywa biła o niebieską sierść, a skrzydła sam rozłożyły się do lotu. Pegazica wzbiła się w powietrze, zapominając o niebezpieczeństwach. Leciała co raz wyżej i szybciej, jakby uwalniając duszę od otaczającego zła. Przeleciała przez czarną chmurę, wyleciałą z niej i zobaczyła miasto z góry. Majestatyczny Canterlot dalej budził respekt. W większości miasto zostało nietknięte. W dolnej dzielnicy mieniły się ostatnim żarem obszary pożarów. Przy dworcu wiele kucy uwijało się jeszcze, najwyraźniej coś budując. Dalsze dzielnice prawie nietknięte. Klacz wleciała nad połać, zajmowaną przez arystokrację miejską w czasach pokoju. Tu zniszczenia były dużo większe. Gigantyczna wyrwa w murze, pokruszone skały i tysiące kucy, które biegły i tłoczyły się przy dużym placu za zniszczonymi fortyfikacjami. Przed pegazica rósł wielki zamek. Na murach okalających centrum stały changelingi. Lenitha poczuła olbrzymi smutek, a jej myśli powróciły do rzeczywistości. Doszły ja krzyki rannych. Nagle potężny wiatr, spadający z gór uderzył ją od góry i pchnął w dół. Pegazca nie była na to gotowa. Pikowała przez chwilę w stronę ziemi. Heroicznym wysiłkiem podniosła lot, przez chwile widziała niebo, jednak nagle wyrosła przed nią białą kamienica. Pegazica uderzyła w pokrytą złotem kopułę, odbiła się w bok, próbowała wyhamować, ale ściana kolejnego budynku zmieniła jej kierunek, zanim poczuła ból w skrzydłach, uderzyła o baldachim jakiegoś wykwintnego sklepu, rozrywając go. To zamortyzowało upadek. Nagle potężny wstrząs, ciemność, coś się przewróciło. Lenitha otworzyła oczy, przez chwilę było ciemno. Gdy podniosła wzrok ujrzała przekrzywioną drogę. Czuła, że w czymś leży. To coś krępowało jej ruchy. Spojrzała ku swym kopytom. Ujrzała białą nieokreśloną masę. Animal doczekała się uprzednio od Generała Greena jedynie kiwnięcia głową z lekkim, choć przyjacielskim wyrazem niedowierzania w oczach. Rozmowa nie była jednak kontynuowana, gdyż oficer, szybko zaprosił Grima na obrady. Po chwili budynek, do którego weszli dowódcy został otoczony przez królewskich gwardzistów. Nagle coś, jakby kilka uliczek dalej huknęło. Towarzyszył temu drobny krzyk. Animal rozejrzała się w okół, chyba tylko ona to słyszała, ale postanowiła sprawdzić co się dzieje. Wzleciała tuż ponad najbliższy budynek. Od razu uderzył w nią wiatr, jednak spokojny lot wytrzymał napór potężnej siły. Animal szybko zleciała na drugą stronę i zobaczyła przewróconą na drogę skrzynie ze straganu. Baldachim nad stoiskiem został przerwany. Większość towarów leżała porozrzucanych na ziemi, były to głównie słodycze i owoce. Ulica zdawała się pusta. Nagle coś w skrzyni się poruszyło. Animal podbiegła i zobaczyła szamoczącą się i zdezorientowana klacz. Nowa osoba także była pegazem o niebieskiej sierści i żółtej grzywie. Twarzy nie było widać, gdyż podobnie jak większość jej ciała, klacz tonęła w pojemniku z piankami. Lenitha usłyszała w okół siebie jakieś kroki. Wygramoliła się ze skrzyni słodkich pianek, która tak genialnie zamortyzowała upadek. Otarła oczy z białej mazi i spojrzała kto przy niej stoi. Wystałą o własnych nogach. Jednak dalej kręciło się jej w głowie i nie była w stanie określić kto przed nią stoi. Wszystko ją bolało, ale nie w takim stopniu, jak możnaby było przypuszczać po tak ciężkim upadku. W końcu oprzytomniała i zobaczyła Animal. Nick tymczasem odciągnął lekarza na bok i zaczął wprowadzać swój plan w życie. Lekarz zmartwiony słuchał całej wypowiedzi, a w jego oczach pojawiło się przerażenie. Po dłuższym zastanowieniu powiedział: - Ma Pan absolutną rację, proszę pana. Tak zrobimy, niech pan zaczeka. Ogier pobiegł gdzieś galopem i po dziesięciu sekundach, zanim Nick zdążył wydedukować co się dzieje, doktor wrócił z obstawą trzech porządkowych rebeliantów, którzy byli po prostu zwykłymi żołnierzami, przydzielonymi do ochrony szpitala. Tak utworzony oddział zbliżył się do Dakelin. - To ona. Ogiery chwyciły Dakelin, w prawdzie delikatnie, ale mocno, a jeden z nich zaczął dokładnie ją przeszukiwać. Kobieta nie wiedziała co się dzieje i nie zdążyła zareagować, gdy ogier skończył, wyjmując z płaszcza i tobołów : nóż motylkowy, jakąś książkę, dziwne metalowe pudełko z przyciskami, które w paru miejscach się świeciło, worek z prowiantem, śpiwór podróżny oraz jakąś skórzaną sakwę z fiolkami. - Zabierzcie to do przechowalni. Niech się pani nie martwi wszystko zostanie zwrócone, po wyjściu ze szpitala, ale ze względów bezpieczeństwa musimy na razie skonfiskować te przedmioty. -
W poszukiwaniu harmonii - [zabawa] sesja RPG (Wyznawcy Chaosu)
temat napisał nowy post w Sesje z Pinkie Pie
Mysthery spojrzała na Rapid Flame i odrzekła spokojnie: - Do naszej kompanii dołączy jedna nekromantka jak mniemam. Powinna zaraz przybyć. Faktycznie Violet ruszyła, aby odszukać Mysthery, nawet nie oglądając się na znienawidzoną drużynę magów. Cieszyła się, że stamtąd odchodzi. Zostawała tylko przełożona gdzieś w jej umyśle, ale to musiała znosić cały czas. Przedzierała się przejściami pomiędzy sformowanymi jednostkami, gotowymi do boju. Pytała się kilku informatorów, większość nawet nie słyszała o Mysthery Shadow, ale niezrażona Violet pytała dalej. W końcu skierowano ją do sztabu, gdzie po krótkim zatrzymaniu rzez straże została wpuszczona i pokierowana do bocznego pokoju. Weszła i wyczuła obecność trzech istot. Dwie changelinskie klacze i jeden duży gryf siedzieli przy stole. Jedna z klaczy odezwała się prawie od razu. - Witamy, rozumiem, że pani Violet, tak? Ma pani być naszym wsparciem magicznym do tej misji. Przedstawiam Rapid Flame i Black Soula. Naszym zadaniem będzie odbici kilku maruderów zza linii frontu. Jakie umiejętności, przydatne do tego zadania może pani nam zaoferować? Klacz wyrażała się miło, acz rzeczowo. Violet od razu poczuła zupełnie inne nastawienie do siebie. Być może tu wreszcie nie będzie popychadłem. Swoim nadnaturalnym wzrokiem widziała, że cała trójka patrzy się na nią ciekawie badając jej osobę. Na ich twarzach nie było zwyczajnego szyderczego uśmiechu, towarzyszącego Violet w oddziale magów. IceSword zszedł na sam dół, obejrzał szczegółowo klapę od piwnicy. Faktycznie wyglądała porządnie, zawiasy były mocne i przylegały do ziemi, a drewno dość solidne, chyba dębowe. Podważyć nie było jak. Ewentualnie można było próbować spalić, albo rozrąbać, choć drewno miało szansę długo opierać się takim zabiegom. Spojrzenie IceSworda skierowało się ku części medycznej. Wśród porozwalanej pościeli i innych sprztów dostrzegł on wywróconą szafkę z przyrządami chirurgicznymi. Szczęśliwie znalazł także ostry toporek. Nie do końca był pewien o co lekarzowi coś takiego, ale mogło się nadać do rozwalenia klapy. Zaczął tłuc w klapę od boku. Drewno faktycznie okazało się twarde. Zmęczone mięśnie żołnierza wytężyły się jednak i miarowo stukały. Pomału zamknięcie ustępowało i po pewnym czasie powstała dziura, tuż przy zawiasach. IceSword szybko wyłamał z uszkodzonej szafy deskę, włożył ją w szczelinę i naparł całym ciałem. Deska trzasnęła i ułamała się. Ogier spojrzał na wejście do piwnicy. Drewno zdawało się nienaruszone, ale solidne gwoździe trzymające zawias ustąpiły i wyjęły się do połowy. Kolejne kilka szarpnięć, już kopytami pozwoliło odłączyć zawias. Później wystarczyło kopnięcie, aby kawał drewna przekrzywił się, tworząc lukę. Kolejne kilka desek z szafy i w końcu właz został otworzony. IceSword spojrzał do wnętrza piwnicy. Było ciemno i jedyne co był w stanie dostrzec to kilka beczek ustawionych w rzędzie przy ścianie. Odkrył także pochodnie w trzymaku zawieszonym w ścianie. Na dół prowadziły również solidne, drewniane schody.