Skocz do zawartości

kapi

Brony
  • Zawartość

    895
  • Rejestracja

  • Ostatnio

Wszystko napisane przez kapi

  1. Tural jechał bez wytchnienia już trzecią dobę. Poprzednie noce przespał pod gołym niebem. Nie spotykał ludzi w tych górzystych ostępach. Zgodnie z przewidywaniami roślinność znów zaczęła zajmować całe pole widzenia. Były to głównie niskie i powyginane krzaki, czy też rozłożyste porosty sięgające 1m wysokości. Wszystko mieniło się różnorodnością kształtów i barw. Można by wręcz powiedzieć, że tak pusta i groźna kraina, jak ją przedstawiali ludzie okazywała się istnym rajem. Piękne zachody słońca, obserwowane z Wyżyn Żlebowych, przyprawiały serce Turala o melancholię. Pojawiały się myśli, czy jeśli by się ożenił, to czy nie wybrałby się tutaj na miesiąc miodowy. Surowy krajobraz miał w sobie coś urzekającego. Nocą jednak okolica zmieniała się. Gigantyczne porosty stawały się czarnymi cieniami, zakrywającymi ugwieżdżone niebo. Ich ostre kształty czasami napawały grozą konia mężczyzny, który często rżał niespokojnie. Poza tym można było zobaczyć setki stworzeń wychodzących z mroku i pełzających po niedostępnych dla ludzkiej nogi zboczach. Ich oczy świeciły się groźnie. Co raz powietrze rozdzierało kwilenie jednej bestii, właśnie pożeranej przez drugą. Często w okół schronienia Turala dało się usłyszeć łamane gałązki krzewów. Mężczyzna mało spał w nocy. Dawał odpocząć koniu przez kilka godzin i ruszali w dalszą drogę. Dłuższe postoje nie miałyby sensu. Po pierwsze Tural był sam, więc całą noc musiałby czuwać, a im dłużej pozostawał na pustkowiu tym bardziej kurczyły się zapasy żywności i wody. Wyżyny Żlebowe miały bowiem zasadniczą wadę. Nie płynął nimi żaden nawet najmniejszy strumień, a większość owoców, czy zwierzyny była trująca. Tylko wprawieni przewodnicy potrafili odszukać cienkie i sypkie skały, przez które można było dokopać się do ogromnych podziemnych źródeł, z których czerpała roślinność. Tylko oni wiedzieli który gatunek rośliny wydaje jadalne owoce, a który zwierz po upieczeniu nadaje się do spożycia. Po trzech dniach Tural zobaczył małą ludzką wioskę. Najwyraźniej większość mieszkańców trudniła się zbieractwem. Chodzili całymi dniami po wyżynach, wypatrując podróżnych, którym nie udało się pokonać tego terenu. Rabowali od nich ich mienie, albo pomagali za opłatą, jeśli nieszczęśnicy jeszcze żyli. Inni mieszkańcy wioski mogli pracować właśnie jako przewodnicy, a jeszcze inni po prostu pozyskiwali surowce z kopalni, która mieściła się obok osady. Cała ta niecodzienna społeczność liczyła około 100 osób. Z osady regularnie wyjeżdżała karawana ze futrami dzikich żlebowych wilków. Był to bardzo pożądany materiał krawiecki, gdyż odznaczał się wytrzymałością, genialną regulacją ciepła, tak że mógł służyć za okrycie i w lecie i na zimę, jak i unikatowym kolorem. Wilki występowały w odmianach białej i czarnej, jednak w obu przypadkach ich sierść posiadała ciemnozielone zabarwienie. Duży zarobek na skórach sprowokował większość mieszkańców Wyżyn Żlebowych do polowania na te zwierzęta. Powstały podobno, zwalczające się wzajemnie zrzeszenia łowieckie. Jednak do otwartych konfliktów rzadko dochodziło, gdyż każda wioska była od siebie daleko oddalona. Tural uzupełnił w wiosce zapasy wody, czerpiąc ją ze studni, odpoczął przez jedną noc, wynajmując dom jakiejś starej babuni i ruszył dalej. W wiosce wolał nie zostawać, bo tutejsi ludzie zawsze krzywo patrzyli na przybyszów. W Midragen chodziły nawet pogłoski, że wśród tutejszych praktykuje się kanibalizm. Opuścił więc tę drewnianą wioseczkę otoczoną kamiennym wałem i palisadą. Od paru godzin był znów na szlaku. Wyjeżdżał z Wyżyn Żlebowych, wjeżdżając na obszar właściwych Gór Żlebowych. Droga pięła się kręto ku górze. Tural zaczął dziękować swemu koniu, że biedak wytrzymuje tyle. Większość koni już dawno padłaby na miejscu, tymczasem jego rumak szedł dalej. Od kilkunasty minut w góry zaczął uderzać porywisty wiatr. Wzmagał się z każdą chwilą, tak że małe kamyczki na drodze zaczynały wzlatywać i boleśnie uderzając w oczy zarówno konia, jak i jeźdźca. Górska droga miała około 3m szerokości. Po lewej stronie Tural miał zbocze góry, o chwilowo jeszcze łagodnym nachyleniu, a po prawej trochę ostrzejszy spadek. Koń szedł wolno, uważając na każdy krok. Słońce zaczęło zachodzić, a na horyzoncie kłębiły się chmury. W końcu wzszedł księżyc i oświetlił swym bladym światłem zbocze góry, po którym piął się Tural. Akurat mężczyzna podążał długim, prostym odcinkiem, na którym droga stała się o metr szersza. Na jej końcu, przed zakrętem widać było coś białego. Dwie kupki tego czegoś jedna większa druga mniejsza leżały obok przewróconego wozu. Pojazd miał złamane koło. W okół niego krążyło sześć zgarbionych, czworonożnych stworzeń. Przypominały małe pieski, z których grzbietu wyrastała dodatkowa głowa. Ich oczy świeciły na czerwono, a szczęki obskubywały dwie kupki. Teraz Tural zdał sobie sprawę, że to są kości, najprawdopodobniej konia i człowieka.
  2. Kopyta dwuch postaci lekko dotykały dachów. Spokojny stęp nie wywoływał niepotrzebnych dźwięków. Ice Sword i Dragon szli bark w bark. Słyszeli szczęk pancerzy swych oponentów. Co chwila któreś wychylało się poza bezpieczną krawędź dachu, aby zlustrować sytuację. Cały czas podążali za oddziałem pięciu kucy. Łakome, złote błyski czasami odbijały światło księżyca prosto w oczy dwójki żołnierzy na dachu. Po trzech minutach Ice Sword stwierdził, że reszta oddziału rebelii oddaliła się wystarczająco, aby nie usłyszeć walki, natomiast zdał sobie sprawę, że jego nerwy zdążyły się uspokoić. Dragon trzymała w ustach przygotowaną flarę. Grupa pięciu kucy właśnie weszła w kolejną prostą uliczkę. Ta posiadała liczne, jeszcze mniejsze odnogi. Nigdzie w pobliżu nie było żadnego rebelianckiego oddziału, a przynajmniej ani Ice, ani Dragon nie byli w stanie nikogo wyczuć. Smutne, drewniane domy stały częściowo sponiewierane przez pożary. Ich ściany były już pokryte krwią, zapewne strażników miejskich. Ulica była pusta, tylko stał jakiś wóz bez osi, tarasujący przejście i parę skrzyń obok niego. Właśnie oddział pięciu kucy zaczął z mozołem przekraczać tę przeszkodę. Był to chyba wymarzony moment na atak. Wróg mógł się schronić tylko w bocznych alejkach, albo w domach mieszkańców. Większość z budynków miała bowiem otwarte, lub wręcz wyważone drzwi. Kolejną osłonę stanowiły skrzynie, czy sam wóz, ale konwój jeszcze nie przeszedł przez to drugie, a za to skupił całą swoją uwagę na pokonywaniu przeszkody. Prawie gwarantowało to, że element zaskoczenia będzie po stronie Ice'a i Dragon.
  3. Sprawa wygląda tak: Atlantis powinieneś nie żyć, w tym stanie kurować się będziesz długo... Nick był mniej ranny niż Ty teraz i dalej jego sytuacja nie poprawiła się (zdrowotna mówię). Będziesz się kurować długo. Golem jest konstruktem, a nie de facto Twoją postacią. Możesz nią mówić i deklarować działania, właśnie ze względu na przesyłanie wiadomości z mózgu Twojej postaci do jednostki sterującej (Twoje myśli są nadrzędne w stosunku do wszystkiego innego dla golema). Gdy mózg Ci się wyłączył, bo straciłeś przytomność golemowi została jego ograniczona sztuczna inteligencja, na którą nie masz wpływu.
  4. Nie wiesz o braku połączenia. W Twoim przypadku zerwało się ono, gdy praktycznie umarłeś. Zemdlałeś i straciłeś zmysły, nie mogłeś odbierać wtedy sygnałów, a nie jesteś w tak dobrym stanie, aby przywróciło się wszystko do początkowego stanu.
  5. Oficjalnie Atlantis nie dostał żadnego powiadomienia o naruszeniu bezpieczeństwa. Golem nie dostarczył żadnego sygnału (a może po prostu mag jest tak wykończony, że go nie odebrał) w każdym razie brak jakichkolwiek Twoich danych Atlantisie, że Nick uciekł.
  6. Wiedziałem, że moim ostatnim odpisem wywołam burzę. Ciekawe jest, że niektórzy nie mają do mnie na tyle zaufania, żeby wiedzieć, że nie zrobiłbym czegoś nie trzymającego się logicznej kupy. (no chyba, że wcześniej coś takiego odwaliłem, ale jak kojarzę zawsze staram się ,aby wszystko był w porządku). Piszę tą wiadomość tutaj, aby każdy ją widział, bo dostałem kilka PW z tym samym pytaniem. Odpowiedzieć na nie mogę w jeden sposób: Część Waszych postaci dowie się co się stało, że takie wydarzenia miały miejsce, a część się nie dowie. Pewne jest jedno: nikogo z Was (Waszych postaci) nie było w jaskini w trakcie uwalniania Nicka, więc nikt de facto nie wie co się wydarzyło. Jak się zainteresujecie, to się być może dowiecie, jak się dowiecie i dalej według Was nie będzie się to trzymało kupy, to wtedy proszę o podanie zażaleń i skarg na brak logiki (no bo trudno mi tutaj będzie dyskutować na temat czy to ma sens czy nie jeśli nie znacie faktów, a nie mogę ich podać, z dość oczywistych względów fabularnych. Jeśli kogoś by ta odpowiedź niesatysfakcjonowana, to proszę o dalsze zwracanie się do mnie. Odpowiem na wszystko w miarę możliwości wynikających z fabuły sesji. Pozdrawiam
  7. Gońcy rozbiegli się, aby przekazać rozkazy, pierwszy otrzymał je Solid. Słychać było jego potężny zachrypnięty głos wznoszący się nad hałasem: - Cholera, teraz mu się zachciało domy podpalać. Słyszysz Hard, leć zbierz z pół setki cywili niech oblecą wszystkie domy i magazyny. Ma mi się tu zaraz znaleźć sterta łatwopalnych materiałów! Sztab wraz z pułkownikiem udali się na, jak to określił Grim "stanowiska bojowe". Wraz ze zbliżaniem się do linii frontu, strzały z rusznic stawały się głośniejsze i częstsze. Kuce mijały zakrwawione białe ściany willi arystokracji. Na placykach ułożono wielu rannych, urządzając tam szpitale polowe. Po kolei służba cywilna wynosiła na noszach tych, którzy jeszcze żyli, transportując ich do szpitala. Na ulicach leżały ciała zabitych wrogów i rebeliantów, pozostawione w takiej pozycji, w jakiej padły. Wszędzie unosił się słodkawo metaliczny zapach krwi. Gdzieniegdzie budynki były czarne od gęstej juch changelingów. W trupach tych robali zwykle widać było wiele bełtów, natomiast rebelianci często nie mieli twarzy, czy ręki od kuli z muszkietu, albo byli podziurawieni jak ser celnymi uderzeniami włóczni. W końcu ekipa dotarła na linię frontu. Stanęli przy jednym z bastionów changelingów. Był to placyk o powierzchni może 250m kwadratowych. Otaczały go wysokie kamienne budynki, piętrzące się nad czterema ścieżkami, które wchodziły na skwer. Drogi zostały zawalone luksusowymi stołami, ławami, łóżkami, czy innym ciężkim domowym sprzętem wywleczonym z domów. Za takimi barykadami znajdowali się changelińscy strzelcy. Czarne lufy rusznic groźnie wystawały znad szańców, mierząc do każdego, kto zbliżył się na odległość 50m. Grim spojrzał dalej. Na placu wznosiły się włócznie changelińskich oddziałów. Było ich całe mrowie. Być może nawet około setki. Na środku powiewał dumnie sztandar z zielonym profilem głowy Chrysalis na czarnym tle. Słychać było głośny krzyk dowódcy w niezrozumiałym języku, przypominającym syki i piski. Rebelianci usytuowali się w bezpiecznej odległości, kryjąc się za rogami i ścianami domów. Non stop przychodziły kolejne dostawy bełtów, które były rozdzielane pomiędzy poszczególne oddziały. Jednak tych cennych pocisków wciąż brakowało. Grim zdał też sobie sprawę, że podpalenie skwerów może być problematyczne. Kamienne budynki za dobrze się nie palą, a w dzielnicy arystokracji tylko takie się znajdowały. Pocieszał go widok pierwszych beczek z oliwą, które dostarczyli zaopatrzeniowcy Solida, jednak proces ich gromadzenia wydawał się dość powolny. W wyniku braku działań zaczepnych powstało dziwne i złudne wrażenie ciszy. Wszędzie panował spokój. Tylko niektórzy rebelianci nerwowo przestępowali z nogi na nogę. Jednak w powietrzu rosło jakieś napięcie, dało się wyczuć, że zaraz coś się stanie. W szpitalu pod ziemią Atlantis odzyskał zmysły, nie zważając na ukochaną i Trevisa zerwał się z łóżka. Stanął na nogi, walczył chwile ze słabością i błędnikiem, postąpił parę kroków na przód i upadł. Rozejrzał się wokół zobaczył, jak Blue i smok podbiegają do niego. Poruszają ustami, ale on nie jest w stanie usłyszeć co do niego mówią. Atlantis wstał raz jeszcze, oparł się o ścianę i zaczął powoli kroczyć, nie patrząc na zatroskaną klacz. Nagle coś go chwyciło za ramię. Zauważył kopyto chudego lekarza o bardzo zagniewanym wyrazie twarzy. Ten też coś od niego chciał, ale niebieski ogier nic nie słyszał. Spróbował się wyrwać. Szarpnął i znów upadł. Chciał się skupić i rzucić czar leczenia, jednak zaczęło mu szumieć w głowie, a w rogu poczuł ból. Napięcie mięśni w szyi spadło do zera, a jego ciężka głowa runęła na ziemię, obijając się boleśnie. Jego ciało nagle uniosło się i zaczęło iść w inną stronę niż chciał. Próbował się temu sprzeciwić, jednak na próżno. Wrócił po chwili do łóżka, tam zobaczył znów twarz lekarza, jednak nie mógł nigdzie dostrzec Blue i Trevisa. Chciał przekręcić głowę, jednak nie mógł. W końcu powieki zaczęły mu ciążyć. Walczył z tym jeszcze kilka sekund, aż w końcu je zamknął. Po upływie około półtorej minuty znów obudził się. Ruszał głową już swobodnie i po spojrzeniu w bok znalazł w polu widzenia czuwająca przy nim Blue oraz smoka. Chciał znowu się poderwać i iść do podmieńca, jednak nie mógł poruszyć żadnym kopytem. Z przerażeniem zobaczył, że każde z nich jest przywiązane do łóżka. Shadow nawet nie zwolniła kroku, gdy spotkała Dakelin i Rebona. Jednak zastrzygła uszami i spojrzała na nich, słuchając. Kiedy prośba została wypowiedziana, Shadow odezwała się swym standardowym aemocjonalnym głosem: - Magów nie mamy wielu, więc nie wiem na ile twój wynalazek będzie przydatny, jednak może się zgodzę. Pytanie jest jakich materiałów potrzebujesz? Co do Nicka to nie sądzę, byś była w stanie z nim porozmawiać. Jest wprost wycieńczony, więc na spotkanie nie zezwalam. Thermal zaczął wołać o jakąś pomoc. Sam przystąpił do żółtego ogiera. Z ulgą stwierdził, że Yellow oddycha regularnie, a jego puls jest wyczuwalny. Wtedy kowal usłyszał kroki i do pomieszczenia wbiegły jakieś dwie klacze. Widząc nieprzytomnego maga, włożyły go na nosze i zabrały do szpitala. Thermal postanowił odprowadzić swego przyjaciela. Wszedł do skrzydła szpitalnego i oniemiał. Cała sala była wypełniona rannymi. Wielu z nich jęczało, gdzieniegdzie lekarze chodzili z piłami, a pod ścianą znajdowały się worki z amputowanymi kończynami. Raz po raz służba wynosiła jakiegoś zmarłego kuca i na jego miejsce wnosiła innego, czekającego na pomoc. Na korytarzu były przygotowane posłania, zniesione z pokoi noclegowych. na nich też kładziono rannych. Lekarze robili co mogli, biegali od jednego łóżka do drugiego. Wyjmowali z szafek, kończące się mikstury. Część z nich siedziała przy stołach alchemicznych i wytwarzała różnorakie specyfiki. Yellowa położono na jednym z łóżek w korytarzu. Zaraz podbiegła jakaś błękitna sanitariuszka, spawdzała jego stan, uśmiechnęła się spokojnie, po czym pobiegła dalej, oznajmiając, że temu ogierowi nic nie będzie. Nick leżał zrezygnowany na posadzce. Jego dźwiękoszczelna cela o kryształowych ścianach nieprzepuszczających obrazu dawała mu złudne poczucie intymności. Wiedział, że choć on nikogo nie widzi i nic nie słyszy, to doskonale słyszą i widzą jego. Nagle drzwi do celi się otworzyły. Stanął w nich jakiś niski i chudy fioletowy kuc o niebieskiej grzywie, za nim ciemnozielona klacz, a obok żółta pegazica. Nick nigdy wcześniej ich nie widział, ale zauważył coś innego. Strażnik z kuszą leżał nieprzytomny, oparty o ścianę, a golem Atlantisa miał nałożone na siebie dziwne trzy kryształy, które krążyły w okół jego głowy. Wyglądało to dość komicznie, gdyż cały konstrukt trząsł się, wydając zabawne odgłosy, ale Nickowi nie było do śmiechu. Fioletowy ogier podbiegł do więźnia, wciągnął nóż i zaczął przecinać więzy mówiąc szeptem: - Chwilowo nikogo nie ma w jaskini, musimy się spieszyć, a ty musisz się zmienić w normalnego kuca, żeby nie wzbudzić podejrzeń. Wyciągniemy cię z tego bracie, ale nie rób głupot. Jesteśmy na terenie wroga. Udawaj, że z nami idziesz. Klacze wniosły strażnika i położyły go na ławie, twarzą do drugiej ściany, tak aby od zewnątrz nie było widać kim on jest. Więzy zostały przecięte i Nick poczuł się swobodnie. Fioletowy ogier pomógł mu wstać. Podbiegł do drzwi, rozejrzał się pomachał ręką na dwie klacze, one wyszły z celi. - No choć, na co czekasz? O przepraszam..., możesz chodzić?
  8. kapi

    Ogłoszenia

    Uwaga, uwaga słuchajcie wszyscy. W en weekend mnie nie ma, po prostu brak dostępu do internetu od piątku rano do poniedziałku wieczór. Poza tym dużo sprawdzianów, więc kontakt ze mną będzie utrudniony. Jak ktoś coś chce to postaram się jeszcze dzisiaj ok 22:00 wbić i na PW odpisać. Pozdrawiam wszystkich i miłego weekendu
  9. Po odpowiedzi Darkie twarz klaczy lekko się zmieniła, a jej usta się zamknęły. Spojrzała na męża, który także zmartwił się lekko. - No cóż u nas władczynie nie zmieniały się od paru tysięcy lat i do tej pory władały bardzo skutecznie i racjonalnie. Nie sądzę także, by kiedykolwiek zdecydowały się na całkowite unicestwienie. Natomiast miastem rządzę ja o ile można tą wioskę nazwać mianem miasta.
  10. kapi

    Trudne Negocjacje

    Tak jasne, sny możesz kreować itd. zawsze miło coś takiego poczytać. Saladin obudził się zlany potem. Burza najwyraźniej ustawała. Deszcz nie dudnił już tak o gałęzie rozłożystych leśnych drzew, pioruny odzywały się rzadziej niż wcześniej. Początkowo wzrok ogiera był jakby zamroczony, nie widział światła. Rozejrzał się po obozie. Wszyscy jego towarzysze spali. Ich miarowy oddech uspokajał. Dopiero teraz światło zaczęło docierać do świadomości Araba. Musiało już wzejść słońce, gdyż przez gęste i ciemne burzowe chmury, gdzieniegdzie przebijały się jego poranne, zaspane promienie. Wszędzie było szaro, ale i tak jaśniej niż wczorajszej nocy. Na oko była godzina szósta. Saladin raz jeszcze spojrzał na swoją kompanię. Cooper leżał oparty o pień drzewa. Jego prowizoryczne bandaże na nogach były przesiąknięte krwią. Co pocieszało jucha wyglądała jakby już dawno zakrzepła. Dawało to nadzieję, że może rany są już zatamowane. Szorstka twarz ogiera poruszała się przez chwilę, jakby odganiając muchy. Marynarz chrapał cicho, ale dość basowo. Wyglądał na szczęśliwego z każdej chwili snu. Po jego prawej leżała Celestia. Biała sierść byłą pobrudzona krwią na przeciętym kopycie. Księżniczka również spała spokojnie, łapiąc powolne głębokie oddechy. Sladin uświadomił sobie, że powietrze rzeczywiście jest bardzo orzeźwiające. Po burzy morze zaczęło wydawać zapach świeżości, dodając energii zmęczonemu ogierowi. Kawałek od Celestii leżała piękna klacz Nocy. Szare światło dnia zdawało się zanikać w jej ciemnej sierści, która jakby emanowała własnym blaskiem, jakby zakrytych konstelacji gwiazd. Twarz Luny była spokojna, a jej sierść poruszała się w rytm oddechów. No i wreszcie stosunkowo blisko niego leżała Twilight. Młoda księżniczka wyglądała na potwornie zmęczoną. Spała jak zabita, a jednocześnie wyraz jej twarzy wskazywał strach i bezradność. Była jednak w tym także doza determinacji. Ogier zaczął oddalać się od obozu. Ostatnie pioruny rozdzierały niebo. Potykał się czasami o pnie, czy gałęzie. Jakoś nie mógł zebrać myśli, ale wilgotne liście i krople deszczu spadające mu na twarz otrzeźwiały go. W końcu doszedł do miejsca, skąd było widać morze. Po statku nie było śladu, natomiast jego czujny wzrok dostrzegł dwie, przywiązane do drzew szalupy. Momentalnie jego umysł zaczął pracować normalnie. Starał się przypomnieć sobie gdzie oni wylądowali zeszłej nocy. W końcu doszedł do wniosku, że changelingi musiały dostać się na brzeg nie bliżej niż 5 km od ich miejsca wyjścia na brzeg. Poczuł swego rodzaju ulgę. Istniała bowiem bardzo mała szansa, że najdą ich na tak dużym obszarze. Jednak w jego sercu zrodził się niepokój, czy aby właśnie jakimś cudem changelingi nie dotarły do obozu i nie zabierają księżniczek z powrotem do Changeli. Ruszył więc z powrotem do obozu. Gdy tam dotarł jego obawy rozwiały się. Wszystko było w najlepszym porządku, poza jednym. Wszystkie kuce spały dalej spokojnie, ale Saladin zauważył, że Księżniczka Luna zaczęła jakby krzyczeć, czy jęczeć przez sen. Było to ciche, ale bardzo przejmujące zawodzenie. Dodatkowo jej ciało drżało, a czasem nawet część mięśni kurczyła się silnie, wyginając ją lekko nienaturalnie.
  11. kapi

    Ogłoszenia

    Taka mała informacja. Część graczy (tyczy się to głównie Harmonii) chwilowo ma problemy, pewnie szkoła czy coś, więc dali mi znać, że nie mogą odpisywać. Wszyscy twierdzą, że wrócą, więc będziemy czekać na ich powrót
  12. IceSword zbliżył się do okna. Robił to ostrożnie, tak aby nie wydać nawet najmniejszego dźwięku. Gdy w końcu wyjrzał ostrożnie na zewnątrz, zlustrował sytuację. Oddział faktycznie sformował kolumnę i odchodził w stronę dworca. Natomiast wyraźnie oddzieliła się grupa pięciu kucy, z których każdy był lepiej opancerzony, a jeden wręcz nosił zbroję gwardzisty pałacowego i szedł środkiem. Dwie grupy rebeliantów oddalały się od siebie. IceSword zobaczył też wszystkich swoich ludzi wywleczonych na ulicę, postrzelonych wielokrotnie kilkoma bełtami, krwawiących i martwych. Na twarzy każdego z nich malowało się cierpienie. Odruchowo IceSword spojrzał za siebie. Jego towarzysze wychodzili z kryjówek i zgodnie z oczekiwaniami ogier znalazł okno wychodzące na drugą stronę budynku. Ponownie do uszu ogiera dobiegła seria wystrzałów i eksplozji prochu.
  13. Goniec, dostawszy konkretne rozkazy poleciał szybko do Generała Greena. Nastała chwila względnego spokoju. Minuty zaczęły biec szybciej. Odgłosy walk oddalały się stopniowo. Systematycznie przybiegali kolejni gońcy z meldunkami: - Pułkowniku, nasze siły odpychają małe oddziały changelingów z dzielnicy. Ponosimy ciężkie straty jeśli dochodzi do walki, ale przeważnie staramy się strzelać z kusz. Często wróg nie ma czym odpowiedzieć. Zdobyliśmy już około 1/16 całości obszaru. Tuż po tym następny informator przyniósł wieści pokrzepiające: - Znaleziono wiele spalonych trupów robali. Nie ma wieści, aby alikorn zabijał naszych, czyli to chyba Luna. W między czasie donoszono wieści o stratach czy większych problemach na froncie, ale zwykle dodawano, że odpowiedni feldfebel zajmuje się już tymi kłopotami. Pojawiły się patrole klaczy i źrebaków pracujących w służbach cywilnych rebelii, które znosiły rannych do podziemi i opatrywały. Początkowo mały szpital polowy złożony z szeregu kocy, który został umieszczony w dużym, solidnym, marmurowym, białym domu obok murów w zabezpieczonej strefie, był pusty jednak z każdą minutą rosła ilość ciężko rannych. Śmierć zbierała swe żniwo. Gdy Grim dowiedział się, że zdobyty obszar powiększył się dwukrotnie przybył goniec od Fire Eye'a. - Panie pułkowniku, znaleźliśmy dogodne miejsce na ostrzał. Wieża (Tu wskazał kopytem wysoki budynek, który wybijał się ponad okoliczną architekturę i przytłaczał swym majestatem blask okolicznych domostw.) , front przesunął się na tyle daleko, aby bezpiecznie rozlokować tam działa. Dzięki wielu kondygnacjom możemy mieć na prawdę duży zasięg. Trwają prace, aby ulokować tam nasze armaty. Przez następne dziesięć minut posłańcy przestali przychodzić. Powód był prosty. Na małym, stworzonym przez ostrzał artylerii placu, na którym stał Grim, zaczęły gromadzić się siły przerzucone z miejsca, gdzie miał powstać trzeci wyłom. Było to łącznie prawie tysiąc kucy. Armia wyglądała z jednej strony posępnie, gdyż zmęczone twarze ogierów, w których senność i zmęczenie zastępowały pierwotny zapał. Nieregularne uzbrojenie sprawiało wrażenie bardziej hołoty niż armii, ale była to po części prawda. Mieszanki dopełniało rozdawanie uzbrojenia poległych changelingów rebeliantom. Sam Solid przybył, aby osobiście nadzorować zmianę ekwipunku. Oczywiście kwatermistrz przybył wpierw do Grima i zasalutował, jednak musiał pędzić do spraw organizacyjnych. Ten poczciwy starszy ogier stawał na głowie i rzeczywiście rzadko kiedy na wojnie tak szybko dokonywano przezbrojenia. Mimo to jednak akcja zajmowała dużą część placu, a tłok robił się nie do zniesienia. Na szczęście stopniowo oddziały były przerzucane na front, lub po prostu bliżej niego. Ścisk ustępował i tak kiedy pierwsi informatorzy dotarli do Grima dowiedział się on, że już około 1/4 całej dzielnicy jest opanowana. W międzyczasie słychać było kilkakrotnie huk dział. Dwa razy nawet w powietrze wzbiła się jakby wielka łuna pożaru, która następnie opadła, jakby sama w sobie. Wielki alikorn dalej latał nad miastem. W końcu jednak zameldował się u Grima jakiś ogier, który wyglądał na bardziej zorientowanego w bitwie niż większość gońców. Jego rysy były twarde, kopyta i korpus umięśnione, a na sobie nosił zbroję Gwardii Solarnej, w wielu miejscach zabrudzonej czarną krwią changelingów. - Przynoszę szczegółowy raport pułkowniku. Opanowaliśmy już ćwierć powierzchni dzielnicy. Staramy się nie podchodzić do murów zamku, gdyż nękają nas stamtąd ostrzałem muszkietów. Ponieśliśmy już od tego pewne straty, dlatego kazałem unikać bliskiego kontaktu z changelingami w samej twierdzy. Oddziały Greena dobrze się spisały. Skutecznie likwidowaliśmy nawet duże grupy robali przemieszczające się na linie frontu. Niestety zawodzi transport. Większość naszych oddziałów frontowych nie ma już bełtów, choć jak widzę tu na placu macie ich jeszcze dużo. To znacząco zmniejsza skuteczność naszych sił i zwiększa straty. Pytałem się służby cywilnej. Mówią, że nasze straty sięgają powyżej trzystu kucy w oddziałach pułkownika i czterystu z oddziałów Generała Greena. Mówię tu o sumie zabitych i rannych. Straty wroga nieznane, ale wszystko wskazuje na to, że zabiliśmy więcej tych owadów. Koszary zostały uchronione od bezpośredniego zagrożenia. Zużyto do tego cały proch przydzielony tamtejszym działom i trochę energii magicznej. To głównie w tamtych walkach ucierpiały oddziały Generała Greena. Mamy oddziały obstawiające główną bramę do zamku, więc będziemy przechwytywać wszystkie posiłki changelingów, które nią wyjdą. Niestety jest też druga brama, która znajduje się poza strefą naszej kontroli. Front chwilowo się zatrzymał. Changelingi zbiły się w kilka bastionów, w dużych grupach i zabarykadowały się sprzętami domowymi. Nie byliśmy w stanie ich skutecznie powstrzymać, gdyż jak wspomniałem brakuje nam bełtów, a do walki bezpośredniej nie dążymy. Dodatkowo tamte oddziały są wyposażone już w liczniejszą broń palną, więc nękają naszych ostrzałem, jednak tylko gdy są pewni, że trafią. Zlikwidowalibyśmy te bastiony ostrzałem artyleryjskim, ale Fire Eye zameldował, że kończy się proch. Zostało tylko na pięć strzałów z każdego z dział. Pan jest odpowiedzialny za dysponowanie zdobytymi działami, więc do Pana należy decyzja o przeznaczeniu ładunków. Generał Green kazał, przekazać, że utrzymanie w szachu bastionów wroga w obecnej sytuacji jest co raz bardziej kosztowne. Niedługo wróg może wyczuć naszą słabość i przypuścić kontratak, który może przysporzyć nam dużych strat w obecnym stanie. Jeszcze jedno, alikorn, który krążył nad miastem gdzieś zniknął. Yellow i Thermal palili changelingi magicznym ogniem. Jednak w pewnym momencie całą magiczną konstrukcją zachwiało, a mag krzyknął - Biją w nas czarami! Zaraz się rozbijemy! Rzeczywiście tuż po tym, Yellow jęknął, nocna otoczka w okół Luny zniknęła, jeszcze chwilę iluzja samego alikorna się utrzymała. W tym niematerialnym ciele oba ogiery zaczęły spadać w dół. Mag ostatkiem sił zmusił swój umysł do pracy. Jego róg zabłysnął, a zaklęcie, jak i obaj jego wykonawcy zniknęli. Thermal poczuł ból głowy. Otworzył oczy dopiero w jaskini w podziemiach. Yellow, który ich tam teleportował, leżał teraz nieprzytomny na ziemi i oddychał ciężko. MT biegał i latał po wszystkich miejscach, które znał, aby się czegoś dowiedzieć. Powiedziano mu, że podobno koszary mają problem, że dzielnica arystokracji jest zdobywana, że podobno Luna wróciła, że wiele changelingów poległo i że rebeliancie dzielnie walczą. Poza tym raczej nic ciekawego. O każdy ochłap tych informacji musiał walczyć zatrzymując zalatane kuce, które zwykle nosiły różne rzeczy, czy gdzieś biegły. Na dodatek większość sama nie wiedziała szczególnie więcej niż on.
  14. Witam wszystkich. Nie mogłem się powstrzymać i po prostu musiałem przeczytać ten pojedynek. Moje mniemanie jest podobne do Seroxa - czekałem na tę walkę bardziej niż na finał. Co jeszcze lepsze żaden z magów nie poddał się (jak to czasami miało miejsce) więc ocena zwycięzcy w pełni należy do publiki. Na początku chciałem dać słówko do Hoffmana: świetna arena, bardzo dobrze dopasowana do natury starcia, które się wywiązało , poza tym w mej wyobraźni ukształtowała taki piękny obraz, że od początku chciało się czytać ten pojedynek. Serox bardzo chętnie poznam szczegóły dotyczące braci. Jakbyś mógł mi na PW coś niecoś powiedzieć. Zanim zacznę opisywać moje skromne zdanie na temat pojedynku, chciałem Wam bardzo podziękować. Świetnie czytało się ten pojedynek. Wreszcie przyzwoita ilość postów, wreszcie jakoś starcie się rozwinęło no i posty długie, bez lania wody, piękne i pełne. Widowiskowe zaklęcia zapierały dech w piersiach i poczułem, że na prawdę czytam konfrontację dwóch tytanów słowa, jak lubię określać na forum ludzi piszących tak dobrze jak Wy. Dziękuję bardzo za świetne wrażenia Dobrze a teraz do rzeczy. Pojedynek zaczął się bardzo ciekawie, jako że nie śledzę pozostałych starć od samego początku, zaskoczyły mnie wizerunki postaci. Zegarmistrza jako oprotezowanego strzelca rewolwerowego, który bardzo przypadł mi do gustu i Seroxa, jako wielką bestię. Pierwszy post jednak zdecydowanie lepiej wyszedł Seroxowi, znajdował się w nim pełen opis postaci, czego zabrakło mi trochę u Ciebie Zegarmistrzu. Fakt, że mój niedosyt wynika z tego, iż nie czytałem poprzednich pojedynków, gdzie wcześniej jak sądzę opisywałeś swego maga, jednak miło by się przeczytało o twej postaci coś i w tym poście. Serox zastosował dodatkowo bardzo filmowe wejście na arenę z trzęsącymi się drzwiami i ich wyważeniem. Pojedynek się zaczął i tu uświadczyłem tego pozytywnego zdziwienia. Zegarmistrzu wręcz urzekłeś mnie swoimi pociskami rewolwerowymi. Bardzo fajny i niekonwencjonalny pomysł, który w mojej wyobraźni ukształtował się bardzo widowiskowo. Mogliśmy przeczytać o starciu potężnego wojownika i zdystansowanego, lecz zdecydowanego maga. Początkowo szliście bardzo równo, atak, obrona, Sreox borykał się z problemami wynikającymi z braku zasięgu, a Zegarmistrz z tym, żeby potwór do niego nie doszedł. Jednak po pewnym czasie czytelnik mógł odczuć lekką stagnację. Zegarmistrz non stop atakował jakimś nowym sposobem. Czy to zamrażającym pociskiem, czy błyskawicą, jego sposoby ucieczki także były ciekawe. Natomiast u Seroxa czynności zachowywały jednorodny charakter. Zawsze był to bieg, ryk, ewentualnie miotanie skałami czy czymś innym. To nie było do końca dobre. Wynikało częściowo z doboru postaci, ale niestety odcisnęło swoje piętno przez cały czas trwania pojedynku. Już po pierwszych paru postach atmosfera się podgrzała. Kolejne ataki przyjęte przez Seroxa "na klatę" musiały spowodować silniejsze zastanowienie. Zegarmistrz próbował co raz wymyślniejszych metod walki. Każdy pomysł był na prawdę interesujący w swej istocie, co więcej miał sens. Bardzo ciekawe było zatrzymanie czasu i stworzenie kryształów. Dodatkowo strzały krystalizujące, czy wystrzelenie kolumn jako pocisków, wraz z odpowiednim opisem, na prawdę robiło wrażenie. Zegarmistrz zadeklarował to jako swoje potężne zaklęcie, które chował przez długi czas. Jednak co mnie zaskoczyło Serox nie zareagował na to. Niektóre kolumny trafiły, ale nic nie zrobiły, strzały zniknęły w innych wymiarach, tudzież w nieznanych okolicznościach. Tak oto coś, co przeciwnik deklarował jako potężne zaklęcie nie zrobiło prawie nic. To wzbudziło moją lekką konsternację i doszedłem do wniosku, że postaci Seroxa nic nie jest w stanie ruszyć. Podsumować pierwszą część pojedynku można następująco: była to walka w której Zegarmistrz starał się znaleźć logiczne sposoby na zaszkodzenie przeciwnikowi. Niestety nie udało mu się to i to bynajmniej nie przez brak pomysłów. Serox wykreował się na tak potężnego, że zmusiło to do przejścia na inny pułap pojedynku. W moim skromnym mniemaniu trochę przechyla to szalę zwycięstwa na stronę Zegarmistrza, gdyż magiczne pojedynki są tak na prawdę bitwą pomysłów. Najlepsze czary to te, które zaskakują. Najlepiej poddawać się działaniom zaklęć przeciwnika i samemu wymyślać takie, które przeciwdziałają im, nie łamiąc reguł ustalonych przez oponenta. Im potężniejszy czar wroga tym trudniej znaleźć na niego odpowiedź, ale tym więcej straci przeciwnik, jeśli znajdziemy coś, co zachowując zasady jego czaru, jednocześnie go unieszkodliwi. Stwierdzanie zatem, że czar nic nie zrobił, tak po prostu jest podcinaniem sobie skrzydeł inwencji. Później zostało to wprawdzie wyjaśnione. Jak się okazało gluty, które tworzyły częściowo postać Seroxa były magią. Jednak trzeba przyznać, że bardzo dziwną. Ta energia była materialna, gdyż dusiła, uderzała, niszczyła, z drugiej strony lepiła wszystko inne. Zawierała nośnik świadomości, a nawet przewodziła ciepło. Zastanawia więc dlaczego nie podlegała krystalizacji ze strzał Zegarmistrzowych żołdaków, jeśli wcześniej uległa zamrożeniu. To pytanie nie daje mi spokoju i autentycznie się zdziwiłem, gdy okazało się, że bardzo dobry koncept salwy, nie wypalił prawie bez żadnego uzasadnienia. Teraz przejdźmy do drugiego etapu pojedynku. Jak to pięknie określił Serox w ostatnim poście już po zakończeniu pojedynku, to było ciskanie się atomówkami. Z pewnością wszystkie czary były widowiskowe i potężne, prawie że niszczące świat. Zaczęły się magiczne klatki, sprowadzanie otoczenia do ciała stałego, a wreszcie przyzywania miecza zagłady oraz powstawanie trupiego rycerza. Serox ożywił się, a jego działania przestały być dla mnie tak monotonne. Przestał polegać tylko na magicznym śluzie, wprowadził historię, magiczne przedmioty, demoniczną zbroję i właśnie w końcu przeistoczył się w rycerza. Walka przybrała iście tytaniczny charakter, bowiem w odpowiedzi Zegarmistrz przyzwał Lancę Mroku. W normalnym pojedynku uznałbym ją za OP, zwłaszcza że informacja, iż ta broń wysysa życie z właściciela, pojawiła się pod sam koniec pojedynku. Jednak w sytuacji, gdzie Serox wykreował się na prawie nieśmiertelnego, niewzruszalnego wojownika, ten ruch jego oponenta był absolutnie uzasadniony. Niestety Serox ponownie z uwarunkowań postaci miał ograniczone pole manewru. Nie mógł używać czystej magii ani czarów, a zatem w jego wykonaniu pojedynek przeszedł do walki, którą jednak Zegarmistrz mądrze prowadził, nie podchodząc do przeciwnika. Wykorzystanie Lancy do przecięcia czasoprzestrzeni było genialnym pomysłem, które zostało mam wrażenie niedocenione przez Seroxa. Lanca miała przecinać wszystko, nawet czas. Nie była magiczna i istniała we wszystkich wymiarach. Jeśli była międzywymiarowa, to przecinała zbroję zarówno w tym jak i w każdym innym wymiarze. Uważam niestety, że wyjaśnienie, jakie podałeś Serox jest w tym przypadku niewystarczające, aby zanegować obrażenia od takiej broni. Nie był to jednak jedyny taki przypadek niedocenienia. Zegarmistrz zniszczył broń trupiemu rycerzowi ot tak, a wyglądała na potężną i magiczną. Co więcej tutaj Serox dostosował się do Zegarmistrza i faktycznie unicestwił swój miecz, czy tam młot (zmieniało się, więc nie pamiętam na czym finalnie stanęło). Końcowe pomysły z cofaniem czasu Zegarmistrza i masowym atakiem we wszystkie miejsca Seroxa są bardzo dobre. Cofanie czasu wymaga dużych pokładów energii, ale jak rozumiem jest to specjalność Zegarmistrza Podsumowując w tym pojedynku, choć obaj uczestnicy przedstawiali na prawdę wysoki poziom. Czytanie całości sprawiło mi przemożną przyjemność, ale jednak to Zegarmistrz wykazał się większą pomysłowością, logiką, mniejszym OP (choć z tym to różnie pod koniec ). Serox pisałeś świetnie, ale tak jak mówię troszeczkę monotonnie, a Twoje odpowiedzi na czary nie były tak celne jak Zegarmistrza. Język i jakoś postów obu magów, jak już wspomniałem stoją na bardzo wysokim poziomie. Widać w prawdzie czasami gdzieniegdzie powtórzenia, czy literówkę, ale to pojedynek, gdzie jest ograniczona ilość czasu, więc jest to wytłumaczalne. Poza tym akurat mi to personalnie nie przeszkadza . Po określeniu wszystkich za i przeciw dla mnie to jednak Zegarmistrz jest zwycięzcą tego pojedynku . Dziękuję Wam bardzo za to, że mogłem przeczytać tak wspaniałe zmagania. Przepraszam jeśli kogoś uraziłem moją oceną, starałem się być obiektywny i na pewno nie chcę tu nikogo krytykować, a jedynie pokazać co wpłynęło na moją decyzję o zwycięzcy. Raz jeszcze dziękuję. Z chęcią przeczytam finał z udziałem jednego z Was, życzę powodzenia w następnych zmaganiach i mam nadzieję, że nie jeśli powiedziałem coś niemiłego to nie weźmiecie sobie tego do serca. Tym milej czytało mi się to zmaganie, że względnie znam Was obu i wiem do czego jesteście zdolni w magicznych pojedynkach, czego piękny dowód pokazaliście powyżej. PS Serox jakbyś mi mógł opowiedzieć o tych braciach na PW byłbym wdzięczny
  15. Po ostrej wymianie zdań dyskusja cichła, w końcu Snow Flower odważyła się coś powiedzieć: - Chyba rzeczywiście najlepiej zostać tu na noc. Wszyscy są zmęczeni, zawłaszcza ty (tu odniosła się do Clover) pójdźmy wszyscy spać, to nam dobrze zrobi. klacz mówiąc to znów przytuliła się do czarodziejki, która wycieńczona płakała na trawie. Otuliła ją w swą ją grzywę. Ciało Snow drżało ze strachu i zmęczenia, ale było tak przyjemnie ciepłe, że Clover zrobiło się lepiej. Klacz ze zniszczonej wioski spojrzała błagalnym wzrokiem na Terga, chciała aby pocieszył Clover, a nie tak ją pogrążał i obrażał. W jej wzroku była delikatność i prośba.
  16. Bitwa toczyła się dalej. Thermal i Yellow w końcu ruszyli się z miejsca. Pomknęli obrzeżami dzielnicy. Gdy tylko napotykali grupę changelingów od razu zasypywali ich zaklęciami. Z rogu alikorna błyskały niebieskie promienie, Spadały na ulicę i wzbudzały tumany kurzu i pyły wśród granatowych eksplozji. Zaklęcia rozrzucały żołnierzy wroga, blokując ich marsz. Jednak czasami ogiery napotykały na zorganizowane plutony, które biegły w stronę linii frontu. Wtedy często odzywały się muszkiety. Kule leciały w ich stronę, często odbijając się od magicznej tarczy. Każde jednak uderzenie zabierało Yellowowi dużą cześć energii. Dlatego zwykle wycofywali się z takich miejsc nie robiąc większych szkód wrogom. Ogiery zauważyły, że od strony zamku zaczęło roić się od podmieńców. Najwyraźniej wysłano świeże siły do obrony wyrwy. Tymczasem na przedpolach dzielnicy arystokracji Grim wydał rozkazy. Dowódca artylerii Fier Eye przytaknął na znak, że zrozumiał. Zawołał gońców i przekazawszy stosowne informacje posłał ich do dowódców. - Zbierać działa chłopaki! Posłać zwiad i znaleźć dobre miejsce na nie! Szybko, szybko pułkownik na nas liczy! Następnie spojrzał na niebo i zobaczywszy, że alikorn zaczął rozróbę, powiedział do Grima - Mam nadzieje, że nie atakuje naszych, choć jak na razie patrząc po jej działaniach nie przyniosłaby zbyt wielu strat. Musi być na prawdę osłabiona. Z dzielnicy zaczęły znów dobywać się oddalone odgłosy walki i strzały kusz. Okolica przy wyrwach w murze była najwyraźniej oczyszczona. Rebeliancie siły porządkowe i informacyjne, pomagały tu w przenoszeniu rozkazów i transporcie dział. Od czasu do czasu odzywała się armata z dachu koszar. Grim przywitał się z nowoprzybyłymi członkami drużyny. Jednak najwyraźniej byli zszokowani widokiem wojny, gdyż nic nie odpowiedzieli na słowa pułkownika. Jedynie Topaz zareagowała, wyraźnie dając do zrozumienia, iż nie da się traktować jak popychadło. Po paru minutach działa zostały przygotowane do transportu i zostały przeniesione wgłąb miasta wraz z eskortą. Pojawiały się pierwsze oddziały, przerzucone ku wyłomom. Zaraz miało się zjawić tu tysiące rebeliantów z armii Grima. Trwała organizacja sił, które w marszu z powodu braku wyszkolenia rozdzieliły się, tak, że wiele ogierów znalazło się poza swymi oddziałami. Alikorn krążył, ale nie było żadnych wieści, żeby atakował rebeliantów. Do grupki pułkownika nagle dobiegła Sandstorm, zdyszana biegiem. Razem z nią przybył także goniec. - Panie pułkowniku. Wieści z koszar. Nasze oddziały, które tam się znajdują, donoszą, że duże siły changelingów otoczyły budynek. Nie dają się nawet wychylić obrońcom, gdyż od razu strzelają. Na razie się trzymamy, ale wróg ma magów, nie dość, że czary niszczą obsługę dział na dachu, to jeszcze podobno wywołują wiatr, który ma przewiać trujące gazy. Będą mogli dzięki temu wejść do środka i odbić ten bastion. Zaraz przybiegł i drugi ogier: - Panie pułkowniku wieści od Greena. Pyta Pana, czy ma wesprzeć pańskie oddziały w parciu naprzód, czy postarać się przełamać oblężenie koszar? Wróg wysłał podobno dwa bataliony i Green nie może pomóc naraz w obu miejscach. Byłoby to możliwe, ale poniósłby wielkie straty rozdzielając siły na dwie części wtedy w i jednym i drugim przypadku changelingi miałyby przewagę liczebną nad jego wojskiem, no chyba, że nasze siły dobrze by się z nim zgrały.
  17. Oddział szybko zaczął wykonywać rozkazy dowódcy. Wszyscy robili to z chęcią, byli wycieńczeni walką i na pewno nie przygotowani do starcia z tak dużą liczbą przeciwników. Oddział rozdzielił się na kilka budynków. Sekundy mijały, kuce podmieńcy ukrywali się w dwójkach, jedynie IceSword, Fire, Dark Shadow i ranny changeling schowali się większą grupą. Po szybkiej rewizji domu okazało się, że posiada on piwnicę. Dragon otworzyła ją i pomogła wnieść tam rannego changelinga. Wszyscy nerwowo szukali kryjówek. Jedynie IceSword poszedł na górę, aby zaczaić się przy oknie i zobaczy, czy każdy się ukrył. Szybkie spojrzenie na ulicę upewniło go, że rozkaz został wykonany. Rozejrzał się i nie zauważył niczego podejrzanego. Niepokoiły go krwawe ślady, pozostawione przez walczącego ogiera, które ciągnęły się przez fragmenty uliczek. W prawdzie oddział oddalił się trochę do nich, ale jednak w dalszym ciągu były to cenne dla wroga poszlaki. Łomot galopu przejmująco zbliżał się, a oddechy kryjących cichły i wydłużały się. Do IceSworda na piętrze dołączyła Dragon i Dark Shadow, którzy chcieli też zobaczyć, jak wygląda sytuacja. W tym momencie o szyby uderzył silny podmuch wiatru, aż szkło zatrzeszczało. Nagle na tle ciemnych, chmur pojawiło się zadziwiające zjawisko. Z wielkim pędem czarne obłoki pękały, a zza nich pojawiało się czyste, gwieździste niebo. Nagle wzrok obserwatorów dojrzał jaśniejącą granatową postać, błyszczącą niebiesko-białym światłem. Jej oczy intensywnie świeciły, a sylwetkę alikorna otaczała moc. Grzywa klaczy przechodziła w gwieździstą noc, a skrzydła roztoczyły się nad całym Canterlotem. W oczach jarzył się ogień wściekłości i zniszczenia. Trójka chowających się istot nie wierzyła własnym oczom. W stronę zamku pędziła z olbrzymią prędkością odmieniona księżniczka Luna! Śmignęła w powietrzu przez ułamek sekundy, snując za sobą piękne gwiazdy, świecące blaskiem nadziei dla rebelii. Ta obserwacja oderwała dwa ogiery i smoczycę od rzeczywistości. Jednak po chwili ,gdy huk wiatru przeszedł w szmer, ponownie i wyraźniej niż wcześniej dało się słyszeć galop i szczęk metalowego ekwipunku. Uszu słuchaczy doszły pierwsze rozkazy: - Dalej, dalej, znajdźcie maga i changelingi! Znajdźcie je! - Zbadaj jak ułożone są ślady krwi i zobacz dokąd prowadzą! Zwolnić! Mamy strefę podwyższonego ryzyka. Nie rozdzielać się! kusze w gotowości! Znajdźcie changelingi i maga! - Słyszeliście podporucznika? Jazda, ruszać się! Tylko ostrożnie! Miejcie oczy z tyłu głowy! Trójka ukrytych obserwatorów dostrzegła oddziały rebelii wkraczające na ulicę. Szli powoli z naładowanymi i gotowymi kuszami. Panowała absolutna cisza. IceSword, Dragon i Dark Shadow odsunęli się od okna, aby nikt nie mógł ich zauważyć. Nagle z domu odległego o cztery numery od ich budowli odezwał się głos: - Mam już dosyć! Poddaję się! Poddaję się! Już dłużej tego nie zniosę! Wychodzę! IceSword rozpoznał w tym głosie jednego ze swoich żołnierzy. Zdjął go strach. Dało się słyszeć cichy szmer rozmowy, jednak nikt nie był w stanie odczytać słów. Następnie po około minucie rozległ się dźwięk cięciwy, bełt zafurkotał w powietrzu, a później głuche plaśnięcie o metalową kolczugę oraz żałosny jęk. Kilka następnych zwalnianych cięciw i cisza... Powolne kroki stąpających rebeliantów. Łomotanie kolejno otwieranych drzwi. Wbieganie do środka. Znów cięciwy, głosy walk, czy krzyki w co raz bliższych domach. Całą trójkę, ukrywającą się na górze zdjął strach. Nie mogli się ruszyć ich umysły pracowały na najwyższych obrotach. Sami do końca nie wiedzieli jak znaleźli się pod obszernym łóżkiem wśród kurzu i wymiętolonych ubrań, gdzie znaleźli najlepszą kryjówkę. W końcu łupnęły drzwi i od ich domu. IceSword, Dark Shadow i Dragon wstrzymali oddechy. Słychać było nerwowe kroki rebeliantów na dole. Zwolnienie cięciwy. Nagle złowrogo rozbrzmiewające skrzypienie schodów prowadzących do pokoju na górze. - Czysto panie podporuczniku! Wszystkie domy sprawdzone. Wróg zabity i wyeliminowany! - Dobrze. Zabierz ludzi w kierunku dworca, przeszukajcie jeszcze okolicę. Ja pójdę złożyć raport dowództwu. Niech księżniczki mają nas w swej opiece. - Słyszeliście podporucznika! Do kolumny i idziemy do dworca! Wraz ze słowami formować kolumnę ogier który wszedł już na piętro i przyglądał się uważnie sprzętom nagle odwrócił się i galopem zbiegł na dół, aby dołączyć do swoich. Serca trójki ocalałych znów zaczęły bić spokojniej, a ich umysły odzyskiwały władzę nad ciałami. IceSword poruszył kopytkiem, aby sprawdzić czy może nim władać. Jeśli ktokolwiek w tej trójki miałby wyrzuty sumienia, to teraz docierało do niego, że nie był w stanie nic zrobić i, że wszystko przebiegło mu jak sen. Z zewnątrz dochodziły odgłosy wymarszu kolumny, która z każdą chwilą była co raz dalej.
  18. Chamsko się podłączę. Sreox Wszystkiego najlepszego, zdrowia, szczęścia, pomyślności, Bożego błogosławieństwa, dużo fajnych ludzi, prezentów, sesji, postaci, walk w bractwie i wszystkiego co sobie wymarzysz: Trzymaj urodzinowego muffinka
  19. Przyszedł czas na półfinał! Przed wejściem na trybuny zaczął gromadzić się tłum widzów. Jednak było w nim coś dziwnego. Na miejscach w loży zasiadało wiele znamienitych osobistości, nie tylko magów, ale także i uczonych. Każdy z nich okazywał ochronie specjalne zaproszenie, które dostali od organizatorów turnieju. Kilka dni temu wszyscy mówili o tajnych rozmowach kolegium uczonych wraz z przedstawicielami Turnieju Magicznych Pojedynków. Ciekawość podsycała nagła zmiana terminu i miejsca rozegrania magicznego pojedynku. Budowniczowie ponownie stanęli przed dużym wyzwaniem. Stara arena miała zostać przeniesiona w zaledwie jeden dzień na inne miejsce. Porzucono więc roboty wykończeniowe dla starego miejsca bitwy i z użyciem wszystkich sił zaczęto wznosić wielkie trybuny, na nowym miejscu. Widzów poinformowano o przesunięciu bitwy i teraz wszyscy przybyli na nową arenę. Nad zwykłą, zieloną, Equestriańską równiną wznosiła się gigantyczna bryła surowych kamiennych trybun. Została wystylizowana na dość pierwotną, ale tak dobrze, że nikt nie dostrzegał niedoborów w czasie budowniczych. Po jej zewnętrznej stronie w niebo wystrzeliwały cztery kolumny, o nierównych kształtach. Na ich szczytach zamocowane były wielkie symbole: płomień, kropla wody, drzewo i cyklon. Wszystkie stworzone z magii, ruchome i kolorowe. Całość wyglądała jakby robotnicy podeszli do wielkiej góry, która tu niegdyś stała i wydobyli z niej arenę. Po wejściu na trybuny widzom ukazywał się przedziwny widok. Widownia ustawiona po okręgu górowała o jakieś pięć metrów nad płaszczyzną areny. Wtedy dopiero można było zdać sobie sprawę z ogromu samego pola bitwy. Miało ono około 10 hektarów, nie licząc trybun. Na obrzeżach areny dominowała popękana i skuta kilofami skała o nierównej fakturze, ale nie ona przykuwała uwagę. Na arenie znajdowały się bowiem cztery wielkie istoty, w równych odstępach od siebie. Dzieliły koło na cztery części. Przypominały pradawne golemy czy kreatury stworzone z czterech żywiołów. Wszystkie były jakby skulone i przyległe do ziemi. Jednak mimo takiej pozycji przytłaczały swym ogromem. Każdy z nich na wpół skulony, na wpół leżący miał wysokość ok 15m. Pierwszym na południowej stronie był ogień. Golem cały płonął jego ciało pokryte było czarnymi grudami, formującymi muskularny kształt. Z całego stworzenia buchały płomienie o różnych barwach. Przeważała czerwień, ale gdzieniegdzie odbijał się fiolet, zieleń czy granat. Twarz, przyległa do ziemi. Była spokojna. Zamknięte oczy sugerowały sen. Golem poruszał się lekko w górę i w dół, jakby oddychając. Wraz z wydechem płomienie na jego ciele przybierały na sile i rozlegał się odgłos pożaru. Bił od niego ogromny żar, który powodował, że cała ziemia na jego części areny płonęła, przypominając czerwone pole targane porywami wiatru. Za golemem wznosił się obelisk wysokości ok 10 m. Przypominał budową kolumny na zewnątrz areny, które ewidentnie były na nim wzorowane. Czarna skała obelisku pokryta była czerwonymi żyłami lawy, z których spontanicznie wydobywały się ogniste pióropusze, układające się w symbol płomienia. Na samym szczycie jarzył się ten sam znak, tylko znacznie mocniej, wręcz oślepiając patrzącego. Na zachodzie istota przypominała zbieraninę gęstych chmur. Cały czas zmieniała wygląd i konformację przestrzenną. Chmury czasami były ciemne i rozbłyskiwały piorunami, które wydawały głośne trzaski. W innych partiach golema znów pojawiały się jasne i pogodne obłoki. Twarz jednak niezmiennie była prawie czarna. Dwa spłaszczone pioruny kuliste przypominały zamknięte oczy, a zmieniający się układ błyskawic - usta. Wokół istoty wiał porywisty wiatr, który rwał skalne podłoże i miotał kamiennymi odłamkami na około golema. Za stworzeniem znajdował się podobny obelisk, tylko, że szary i obwiązany błyskawicami z symbolem potężnego cyklonu na szczycie. Na pograniczu strefy ognia i wiatru dwie fale huraganu i płomieni wzbijały się w powietrze na wysokość szczytu areny, napędzając się wzajemnie i tworząc mur gigantycznej temperatury i silnych uderzeń tajfunu, którego oczy nie mogły przeniknąć. Północny golem był zrobiony niby z góry lodowca. Wielkie płaty biało-niebieskiego lodu stanowiły jego ciało, najeżone soplami niczym smok kolcami. Wielka ociężała głowa, przypominała łeb tygrysa szablozębnego z lodowymi kłami. Po całym golemie spływała kaskadami, niczym z wodospadu woda, rozbijając się o skały podłoża. Drążyła je w głąb i powodowała zamarzanie, tak że cała północna połać areny była bardzo płytkim jeziorem o lodowym dnie i wystających z wody soplach. W niektórych miejscach, gdzie strumienie z wodnej grzywy golema spadały na glebę, głębokość gwałtownie wzrastała. Na styku połaci wiatru i wody, w górę wznosiły się małe kropelki cieczy, rozszczepiając światło i tworząc tęczę w lekkiej mgiełce. Dodatkowo wiatr podrywał drobne i większe kawałki lodu, nadając im olbrzymiej prędkości, przez co stawały się niebezpieczne. Za samym golemem wznosił się trzeci obelisk, przypominający lodową wieżę, z żyłami z niebieskiego lodu lodowcowego. Był krystalicznie przejrzysty, a na jego powierzchni skraplała się woda. Wielki symbol kropli unosił się na samym jego szczycie. Na Wschodzie leżał ostatni golem. Ten wrósł w skały swymi potężnymi, brązowymi korzeniami, rozsadzając głazy. Przypominał gęsty las, jego grzbiet był pokryty zielonymi liśćmi. Potężne konary stanowiły ręce, ułożone pod jesiennie zabawioną głową. Co raz, na obszarze roślinnym areny, kamienie przebijał wielki korzeń. Wyrastały z niego różne gatunki drzew i kwiatów. Ta część areny rozkwitała życiem i pięknem. Niektóre korony kwiatów miały rozpiętość 10m. Za golemem wznosił się obelisk z białego marmuru, porośniętego pnączami i mchem, a na szczycie rosło małe, choć grube drzewo. Granica roślinnej połaci z wodą owocowała pojawieniem się gatunków jeziornych, a nawet morskich czy oceanicznych. Rozkwitały tam kolorowe rafy koralowe, pokryte ukwiałami, czy liliami wodnymi. Z kolei granica przyrody z ogniem wyjaławiała się. Rośliny stawały się czarne i uschnięte, a w ich wiązkach przewodzących płynęły płomienie. Wydawały czerwone kwiaty, a ich liście płonęły, choć się nie spalały. Sam środek areny także był ciekawy. Wszystkie siły mieszały się w nim tworząc wielki wir czystej mocy magicznej, która jednak figlarnie zmieniała swój charakter. Raz buchały z niej płomienie i meteoryty, raz wylewała się woda, a cały wir zamarzał na chwilę, raz zielenił się, zakwitając kwiatami różnych barw, a raz przybierał na sile i rozszerzał swe niespokojne wiatry na całą arenę. Z szeptów naukowców niektórzy widzowie zaczynali rozumieć co tu się dzieje. Otóż grupy badawcze odnalazły golemy ukryte w górze. Wielu magów próbowało je obudzić, czy zbadać, ale na próżno. Postanowiono więc sprawdzić, czy magiczny pojedynek nie wpłynie na sen golemów. Silne czary ochronne mają zapobiec wymknięciu się spraw spod kontroli. W końcu na szczycie skalnej półki, górującej nad areną, pojawiły się dwa rosłe ogiery. Przyłożyły usta do olbrzymich stalowych rogów i basowym, potężnym, donośnym głosem wezwały magów na arenę. Każdy z nich wyszedł po przeciwnej stronie niższych skalnych półek. Na obrzeże areny, niezajęte przez żadnego golema, prowadziły schody, zabezpieczone zaklęciem ochronnym. Trąby raz jeszcze dały sygnał do rozpoczęcia walki. Głosy na trybunach umilkły i zostały zastąpione przez maksymalne skupienie. Pora rozpocząć półfinał. Zmierzą się w nim Spacetime Dancer i Hoffner. Udowodnili już swój kunszt docierając tak wysoko, ale który z nich zwycięży na arenie czterech golemów, który zostanie poparty przez publikę, a który pogrąży się w odmętach zła i zapomnienia, lub pójdzie po prostu na sponsorowane babeczki za udział w turnieju. Niech Wasze czary będą dziś najlepsze, forma niech Wam dopisze, piękne kolory niech was nie opuszczą, a widowiskowość będzie rozbrzmiewała głosem tysięcznego chóru rycerstwa. Powodzenia. Trąby zagrały po raz trzeci, a ich dźwięk skruszył niektóre skały na arenie.
  20. Shadow kontynuowała przesłuchanie Nicka, tymczasem w sąsiedniej celi zaczęło dziać się coś dziwnego. Masked od pewnego czasu zdawał się być nieprzytomny, a przynajmniej nieświadomy. Jego wzrok wbił się w podłogę, a usta poruszały się za mroczną maską. Po pewnym czasie cela zaczęła nabierać czerwonej barwy, jednak po chwili barwa znikała. Nagle ciało czarnoksiężnika zaczęło się wyginać nienaturalnie, szaty wykrzywiały się w niektórych miejscach, jakby popchnięte wystającymi kośćmi. Ane cofnęła się w kąt sali i patrzyła ze strachem w oczach na dziwną anomalię. (Jaenr opisz w swoim poście jak i co się stąło, bo nie chcę Ci psuć zabawy i też sam nie do końca wszystko wiem) Obok Solida MT zączął już tracić cierpliwość. Nagle odezwał się bardzo nieprzyjaźnie do Mind Juca. Ten stał jakby zbity z tropu. Techmaturg nawet nie wiedział co ogier zamierzał zrobić bo szybko odwrócił się i poszedł w swoją stronę. Po pewnym czasie dotarł do warsztatu, w którym wcześniej już urzędował. Zabrał się od razu do pracy. Zrzucił z siebie kolczugę. Wziął nożne fragmenty plecionki z kółek. Zaczął je przetapiać. Oczko po oczku, zlewał wszystko ze sobą, metal powoli rozpuszczał się. Nie raz ogier korzystał przy tym z magii zgromadzonej w ścianach. Ułatwiło mu to pracę. Zaczął zasklepiać dziury w skrzydłach. Część otworów dała się załatać bardzo łatwo, jednak po pewnym czasie zostały już tylko te w trudniej dostępnych miejscach. Zaczęły się problemy. Kowal starał się jak mógł, jednak powstałe zalania odbiegały powierzchnią, od kształtu skrzydeł, naruszając aerodynamikę. MT musiał zrywać takie nieudane łaty i zastępować nowymi. Po dłuższym czasie dalej nie mógł uporać się z ostatnimi dziurami. Sandstorm poszła z powrotem do komnaty magicznej. Tym razem czuła się przybita i smutna. Zmusiła się do treningu magii. Opierając się na swych emocjach chciała podziałać na łzy, zebrane na kopytku. Trwało to długo, ale po pewnym czasie krople zaczęły drgać. Odbijały się w nich światła błyszczących kryształów, które tworzyły jaskinię. W końcu łzy wydłużyły się, po czym oderwały się od kopytka. Zaczęły powoli rozciągać się w powietrzu. Ich układ przypominał okrąg. Kolejne łzy Sandstorm nie spadały już na ziemię, tylko unosiły się, uzupełniając krąg. Po paru minutach figura powstała. Rebon wraz z Dakelin zaczęli iść do Shadow. Gdy dotarli do głównej komnaty, okazało się, że przywódczyni jest w trackie przesłuchiwania changelińskiego zdrajcy. Rozmowa z nią była więc chwilowo niemożliwa. W skrzydle szpitalnym słaby niebieski ogier starał się wydusić z siebie jakiekolwiek zdanie. W końcu padły wytłumione słowa. Blue jakby zastygła nagle w bezruchu po chwili zaś dużo łez pociekło jej po policzkach, spadając na prześcieradło szpitalnego łóżka. Klacz powstrzymała jednak szloch i ukryła się w swej grzywie, przyciskając delikatnie głowę do Atlantisa. Ogier poczuł aksamitną miękkość jej włosów i sierści oraz poczuł ciepło płynące z klaczy. Trevis także nie wytrzymał długo i również przytulił się do maga. Atlantis powoli odzyskiwał zdolność mówienia. Ciepło, które otrzymał od ukochanej i swego pomocnika wzmocniło go i oprzytomniło. Na głównej linii frontu zapanował względny spokój. Potworne uczucie odpowiedzialności opuściło na chwilę pułkownika. Jego oddziały właśnie wlewały się do miasta, przez wyłom utworzony przez nawałnicę kul. Posępne, zdruzgotane mury obserwowały krwawą rzeź changelińskich niedobitków z pierścienia obronnego. Grim wraz z Topaz wycofali się z dzielnicy arystokracji, podchodząc do dział. W między czasie minęły ich trzy fale rebelianckich wojsk, które wlewały się przez wyłomy. Ulicami miasta biegły także Pokemona i Lenitha. Pędziły za widniejącą na nocnym niebie i mknącą na front księżniczką. Wielka, majestatyczna postać owiana nocnym całunem, którego pokrywały konstelacje świetlistych gwiazd przyleciała nad dzielnicę arystokracji zamierając w bezruchu i obserwując ruchy wojsk. Yellow dostrzegł bierność Termala i zaczął się zastanawiać, czy z jego towarzyszem wszystko w porządku. Zapytał więc głosem pełnym obaw: - Wiem, że widoki piękne, ale może byśmy coś zrobili. Zaraz magowie się na nas skupią, a też łatwiej nas zestrzelić ze zwykłej broni. Pokemona i Lenitha dobiegły do stanowiska dział prawie w tym samym momencie co Poison. Grim zauważył swych znajomych z drużyny, jednak przede wszystkim musiał wydać rozkazy. Widział Fire Eya, dowódcę magów obsługujących działa, który patrzył na niego wyczekująco. Szturm postępował do przodu przez powstałe dwa wyłomy w murze. Nasuwał się więc problem. Większość sił rebelii czekała w innym miejscu na wysadzenie trzeciej dziury w murze. Pułkownik nie wiedział, czy te kilka setek, które były przeznaczone na fałszywy szturm w tym miejscu dadzą radę dalej się przebić. Powstawał dylemat, czy ściągać wszystkie siły do podwójnego wyłomu, czy czekać na rozwój sytuacji, czy już teraz zniszczyć mur w trzecim miejscu i rozpocząć ostateczny szturm stamtąd. Na dodatek właśnie nad polem bitwy ogier zauważył jakiegoś alikorna owianego w całun nocy. Na oko wygląda jak Luna, ale czy to aby nie Nightmare Moon. Tak czy siak musiała być to jedna z nich, ale jak się wydostała z niewoli? Postać potężnej księżniczki wznosiła się nad miastem i czekała, jakby nie wiadomo na co. Nagle do Grima dotarła wypowiedź maga, która go trochę otrzeźwiła: - Jakie rozkazy pułkowniku?
  21. kapi

    Ogłoszenia

    Hej zabrałem się za odpisy, to ta pierwsza dobra wiadomość, natomiast druga jest następująca: Mam zaszczyt odznaczyć Krzyżem Gwardzisty Seroxa Vonxatiana. Gratuluję nagrody i życzę powodzenia. Po prostu Tomek dostaje natomiast, jako pierwszy w historii Złoty Krzyż Gwardzisty. Również gratuluję Jak zawsze jeśli ktoś chce wiedzieć za co może się spytać na PW (oczywiście dotyczy to tylko osób posiadających już daną nagrodę)
  22. kapi

    Ogłoszenia

    Nie zapominam o Was jakby co i codziennie wchodzę na forum, tylko czasu na odpis nie ma w ogóle. Na szczęście kończy się mi okres urwania głowy, więc powinno być dobrze. Postaram się odpisać w ten weekend, ale jeszcze ręki sobie za to uciąć nie dam. Uwierzcie, że gdybym mógł o wiele chętniej pisałbym tu niż np. jakieś wypracowanie na polski.
  23. kapi

    Ogłoszenia

    Hej w ten weekend mam nawałę roboty. Pewne eventy mi wyskoczyły w sobotę i w niedzielę, a w poniedziałek sprawdzian, więc może być cienko z odpisami. Przepraszam.
  24. kapi

    Trudne Negocjacje

    Gdy Saladin krzyknął na Twilight, biedna klacz skuliła się i pomniejszyła. Jej mina przez chwilę była przerażona. W prawdzie ambasador szybko przeprosił i odszedł, ale widział sylwetkę zmartwionej i przerażonej Twilight, leżącej na ziemi przy Celestii. Czuł na sobie wspólne spojrzenia wszystkich obozowiczów i przez dłuższą chwilę ogarnęło go dziwne, nieswoje uczucie. Jednak spokój nocy i w tym przypadku kojące odgłosy burzy uspokoiły go. Udało im się rozrzucić gałęzie, tak, że nie pozostawili po sobie śladu bytności. Księżniczka odezwała się, on ją chłodno zbył. Luna jakby lekko cofnęła się od jego słów i spuściła wzrok. Przez chwile wydawał się rozkojarzony, ale po chwili skupił się na jakiejś roślinie. Pani nocy zerwała ją bez słowa. Saladin syknął z bólu, Luna odwróciła głowę, jednak po jego chłodnej odpowiedzi znów wróciła do poszukiwania ziół. Po upływie pół godziny, kiedy znaleźli już dość roślin, skierowali swe kroki ku polance. Przybyli tam szybko i w ciszy. Przywitało ich pogodne spojrzenie Coopera i opiekuńczy głos Celestii: - Siostro, jesteś. Jak dobrze, już się zaczynałyśmy martwić. Twilight proszę, bądź tak miła i zajmij się ranami Saladina i Luny. - Oczywiście księżniczko. - No zaraz poczujecie się jak w niebie. Mała księżniczka ma tak delikatne kopyta, jak istny puch chmur, a mimo, że twierdzi, iż nigdy w życiu nie opatrywała, to te jej książki uczą ją lepiej niż kilka lat praktyki. Wiem co mówię, niejeden "lekarz" już mnie leczył. Twilight podeszła ze spuszczonym wzrokiem do Saladina i nie odzywając się zaczęła opatrywać nogę ogiera. Powoli przeżuwała ziele, następnie, powstałą mazią, nasmarowała ranę, dołożyła trochę rośliny w zwykłej postaci i zawinęła to w kawałek materiału. Faktycznie po chwili Saladin poczuł się trochę lepiej, a jego ranę ogarnął przyjemny chłód. Następnie Twilight obejrzała dokładnie Lunę. Na drobne zadrapania też nałożyła trochę zmielonych liści. ​- Chyba należy nam się chwilka snu. Jednak ktoś musi trzymać wartę. Podzielmy się dwójkami, łatwiej będzie nie zasnąć. ja wezmę pierwszą. - Nie księżniczko, ty jesteś ranna, musisz wypocząć. Do rana nie zostało długo, ja czuję się dobrze, więc ja będę czuwała. - Twilight ma rację, ranni muszą odpocząć. Jednak ja kocham noc i warta będzie dla mnie przyjemnością. Twilight ty też odpocznij, napracowałaś się dzisiaj. - Dziękuję ci siostro. To dobry pomysł, połóż się obok mnie Twilight będzie nam cieplej. - No wspaniałe Panie mają ciepłą kołdrę ze swojej sierści. Nam nie zostały takie wygody. Co najwyżej możemy się położyć obok siebie, hahaha, ach te klacze zawsze lepsze biorą dla siebie. Cooper został zmierzony zdziwionym spojrzeniem Twilight, lekko rozbawionym Celestii i Tajemniczym Luny, którego znaczenia nie sposób było odgadnąć. - Dobranoc. Obudzę was, gdy przyjdzie dzień. - Ech, tęsknię do domu, pewnie biedny Spike już się zamartwia, co się z nami stało. A moje przyjaciółki? Przecież juto rano miałyśmy iść na przyjęcie zorganizowane przez Pinkie na cześć zasadzenia nowej trawy na Akrach Słodkich Jabłek. Na pewno wszyscy będą potwornie zmartwieni. No cóż, na pewno moje przyjaciółki na coś wpadną i nas uratują. - Dobranoc wszystkim. Nad obozem zapanowała senna atmosfera. Luna siadła i oparła się o pień drzewa, wszyscy się położyli, choć ich oczy się nie zamykały. Co raz ktoś się odzywał, nawiązując do swego ciepłego łóżka, czy domu, tak teraz odległych. Jak zwykle najbardziej gadatliwy okazał sę Cooper, który nawijał o swoim rozpadającym się łóżku sprężynowym w małej chatce, albo o zielonej trawie, na której sypiał tak często, tudzież czarnej szafie, w której był zamykany.
×
×
  • Utwórz nowe...