Skocz do zawartości

kapi

Brony
  • Zawartość

    895
  • Rejestracja

  • Ostatnio

Wszystko napisane przez kapi

  1. Strażnik swoimi wprawnymi zmysłami wojownika dostrzegł błysk metalu w słońcu i zorientował się co zrobił Magic. Odwrócił się więc w jego stronę. Jego twarz przybrała srogi wygląd, o ile usłyszał początek wypowiedzi Grassa, to teraz skupił się na potencjalnym przeciwniku. - Zgadzam się absolutnie, że należy zachować spokój, tylko dlatego ten ogier wyciąga broń na przedstawiciela władz, a tam mała uwłacza mojej godności? Proszę to natychmiast wyjaśnić i odpowiedzieć kim dokładnie jesteście, z czyjej inicjatywy badacie słońce oraz jak się nazywacie, byle szybko zanim stracę cierpliwość.-
  2. Udało Wam się wepchnąć do środka i zamknęliście drzwi. Tylko teraz takie pytanie : Co dalej? Raczej nie wypada tak stać jak słupy soli, bo Was barman wygoni
  3. Ok Twoja karta. Karta Postaci Arceus.docx Karta Postaci Atlantis.docx
  4. Strażnik słuchał w spokoju nie zmieniając wyrazu twarzy. Gdy Grass skończył mówić, strażnik odczekał chwilę, gdyby był człowiekiem, uniósł by właśnie brwi, wyrażając zdziwienie tym co usłyszał. Jednak nagle odwrócił się w miejscu, próbując złapać Pokemone, pokazującą mu różki. Jednak zrobił to o sekundę za późno, gdyż ta odsunęła się w cień. - Co ty do wszystkich lęgów wyrabiasz?!- wrzasnął strażnik grubym i groźnym głosem. - Gadaj jak się nazywasz i gdzie mieszkasz, natychmiast, albo rozpłatam ci brzuch.- to mówiąc dla potwierdzenia dobył standardowego miecza, w jaki jest wyposażona armia Changelingów. Nie wyróżniał się jakąś szczególną jakością wykonania, ale można nim było bez większych problemów zabić kogoś. Całe ostrze było czarne, stworzone ze specjalnego wulkanicznego metalu znajdującego się w pobliżu zamku Chrysalis. Sytuacja stawała się napięta.
  5. Działanie zakończyło się pełnym sukcesem. Moc otaczająca dom ustąpiła i można było teraz spokojnie wejść do środka.
  6. Cała drużyna przedzierała się przez puszczę domów. Wszyscy szli za Green, która pewnym krokiem prowadziła wszystkich w stronę dzielnicy handlowo-towarowej. Mieścił się ona obok dworca, aby łatwo było przenosić wszystkie potrzebne towary. Zagłębili się w wąskie uliczki, przy których stały rozmaite magazyny i hurtownie. Wszędzie krzątali się kupcy i rzemieślnicy, wymieniając się towarami. Były to jedne z bardziej zatłoczonych i unikanych przez szlachetne jednorożce uliczki Canterlot. Wszystko pilnowali strażnicy stojący na każdym skrzyżowaniu. Mimo jednak bardzo użytkowo-handlowej funkcji tego miejsca, budynki zrobione zostały doskonale. Każdy z białego marmuru przyozdobiony wieloma kolorami i płaskorzeźbami. Wysokie wierze z materiałami przytłaczały swoją wspaniałością. Swiatło słońca majestatycznie się od nich odbijało. Od czasu do czasu stały różne kawiarnie i restauracje dla kupców. Powietrze wypełniały liczne rozmowy dyskutujących kucy i maszyn, które przerabiają materiały. Szli tak zbliżając się do miejsca, gdzie według pamięci Green miał się mieścić warsztat płatnerza. Wspominała go jako małą, ale zadbaną, przytulną kuźnie. Starszy kucyk zawsze wykonywał swoją pracę z sercem i oddaniem, doskonaląc z każdą chwilą swój kunszt. Nie brał za swoje usługi dużo (tylko tyle, żeby nie odczuwać znacznej biedy), raz nawet spotkał się z księżniczką Celestią, która chciała go zatrudnić w Królewskich Kuźniach, jednak odmówił, tłumacząc się niewystarczającymi umiejętnościami, do tak odpowiedzialnej pracy. Green zmyśliła się i pogrążyła we wspomnieniach. Już prawie byli na miejscu, jeszcze jeden skręt i uliczka. Jednak coś nieoczekiwanego zagrodziło im drogę. Był to Changeling w mundurze strażnika, który wystawił kopyto, tuż przed nosem Green. Jego twarz nie wyrażała żadnych uczuć. Po prostu powiedział: - Nie kojarzę Was, kim jesteście, czego tu szukacie? - Zapytał strażnik tonem spokojnym, chłodnym, acz nie wrogim.
  7. Wreszcie doszli do domu otoczonego magiczną barierą. W pobliżu nie widać było żadnego patrolu, choć odgłosy tłuczenia rzeczy, świadczyły, że gdzieś tam w kierunku centrum chodzą Changelingi. Z każdą chwilą wzrastała możliwość wykrycia, ale puki co nie było konkretnego zagrożenia.
  8. Zwierzę wyglądało zarazem zabawnie, jak i groźnie. Jednak nikt nie chciałby się spotkać z trucizną. Wilkowi zjeżyła się ciekła sierść, zaraz miał obrać ostateczny cel swojego skoku. Jak dobrze można wywnioskować, oczywiście wybrał zielonego ogiera. Wszystkie stalowe mięśnie w jego ciele naprężyły się, przygotowując się do skoku, który zapewne miał kończyć żywot ofiary. W oczach bestii pojawił się błysk żądny krwi i zdobyczy. Drapieżnik w dosłownie sekundę wykonał serie płynnych ruchów wybijając się z ziemi, wysunął przednie łapy do przodu. Każda opatrzona była w wiele pazurów. Mimo, swych rozmiarów wilk uniósł się wysoko w powietrze i z pewnością dopadłby biednego Greenyego, gdyby nie pewna rzecz... W kilka chwil sytuacja uległa drastycznym zmianom. Nagle ziemia pochyliła się pionowo, tak, że każdy zaczął spadać w swoją prawą stronę. Gdyby wilk nie wyskoczył, znalazłby się teraz tuż nad Greenym, jednak wykonując to oddalił się i puki tak spadali zielony ogier był bezpieczny. Tak oto dwa kucyki i stwór lecieli przez kilka sekund. W pewnym momencie otoczyły ich wysokie góry, a konkretnie pasma górskie, tworzące kanion. Każda z nich była całkowicie żółta i ośnieżona na dole. Im niżej spadali, tym jednak kolor się zmieniał i stawał się naturalnie szary. Góry porastała bujna niebiesko-zielona roślinność. W pewnym momencie kucyki uderzyły w chmury, które ugięły się i utworzyły zjeżdżalnie. Jechali teraz obok siebie. Wilk natomiast ponieważ zmienił położenie przy skoku nie załapał się na tą wygodę i szybko spadał dalej. Greeny śledził jego ruchy. Potwór spadł na ziemię uderzając w nią ze szczękiem metalu, po czym zanurzył się w niej, jakby była cieczą. Tam w głębinach ziemi dało się dostrzec wielką pływającą rybę, długą jak wąż, która podpłynęła i zjadła Wilka. Przez chwilę dało się słyszeć chrupanie stali. Mieli mało czasu, za chwile wpadną do ziemistej cieczy, a rybka może być jeszcze głodna. Chmury się kończyły i momentalnie wpłynęli w ziemię. -Szybko Sharon, podaj mi kopyto, wciągnę Cię na powietrze- Powiedział zielony ogier szybko stając do góry nogami na doskonałym oparciu - mieszaninie gazów zwanej powietrzem. Greeny szybko skorzystał z proszku, który zmienił jego kopyto w długą mackę. Objął ją Sharon, wyciągnął i postawił obok siebie na powietrzu. Jednak skorzystanie z magicznego proszku wiązało się z pewnymi skutkami ubocznymi. Po chwili macka Greenyego zmieniła się z powrotem w kopyto, ale jej część wzbiła się w powietrze ze złowrogim dźwiękiem. Gdy fioletowa wiązka dotarła na pewną wysokość, zmieniła się w kulę, która zaczęła bardzo szybko się kręcić. Masy powietrza w okół niej również zabarwiały się stopniowo na ten sam kolor. Wirująca energia wprawiała w ruch obrotowy gazy, tworząc pomału tornado. Żywioł rósł w siłę i przyśpieszał. Dało się odczuć wiatr wiejący ku kuli energii. W pewnym momencie z wnętrza wiru rozbłysło potężne światło, z którego utworzyły się oczy i buzia wykrzywiona w złowieszczym uśmiechu. Oczy znajdowały się pod ustami, co nadawało obrzydliwy i potworny wgląd samotworowi magicznemu. Z tornada obdarzonego magiczną wolą i rozumem wyrosły dwa mniejsze po bokach na wzór rąk. Monstrum wysunęło je na boki , co spowodowało rozwarcie się wielkiej dziury w tułowiu. Pojawiło się wiele małych fioletowych punktów, które zaczęły lecieć w kierunku wyrwy, tworząc tam skupisko mocy. W pewnym momencie nastąpiło przeciążenie i wielka kula energii zapadła się do środka tornada, co wywołało falę ściągającą wszystkie cząsteczki powietrza z okolicy. Przez ok 3 sekundy powiał bardzo silny wiatr, po czym ustał. Powód był prosty - skończyły się cząsteczki powietrza. Powstała próżnia. Jedynym miejscem, gdzie znajdowało się powietrze było tornado, dalej zasysające wszystko, co tylko się pojawiło do wchłonięcia. Greeny znał ten rodzaj potwora. Wielokrotnie słyszał o nim z opowieści tych, którzy poświęcili się badaniu tego miejsca. Monstrum zwało się Arenaus. Dążyło do totalnego pochłonięcia całego powietrza zewsząd, a wtedy miało już taką moc, że nic się nie ostawało po jego destrukcyjną potęgą. Trzeba było go jak najszybciej powstrzymać. Tylko najpierw należało się zająć sprawą bardziej naglącą, czyli brakiem czegoś do oddychania. Oczywiście można było liczyć, że w próżni się pooddycha, tak jak teraz na niej stoimy, ale Greeny wolał nie ryzykować. Tak szybko jak tylko potrafił wyjął dwie butle tlenowe z kiszeni wraz z maskami. Jedną rzucił Sharon, a drugą sam założył i odetchnął. Puki co Arenaus ich nie dostrzegł, to dobrze, gdyż ma on uprzedzenia do wszystkich żyjących istot. Greenyemu wpadł do głowy pewien pomysł. Wyczarował kolejną zieloną dziurę i wyciągnął z niej za pomocą telekinezy książkę o rozmiarach 2,5x3 metry. Sporego wagomiaru lektura opatrzona była w tytuł : "Wszelka wiedza o spotkanych stworzeniach w wymiarze irracjonalnym pióra Nightlighta (ojciec Aliego)" -Proszę bardzo, to mój zapasowy egzemplarz tego dzieła, teraz może się Ci przydać- powiedział zielony ogier stawiając księgę obok Sharon. -Jest Twoja.- dokończył. -Teraz przydałoby się go odciąć od źródła powietrza i odizolować - stwierdził Greeny i rozpoczął przygotowanie do zaklęcia. Podniósł się na tylne nogi, a przednimi zatoczył koło, w stronę Arenausa. Jego oczy rozbłysły, a w okół tornada zaczęły powstawać plamy magicznej zielonej energii. Miały one stworzyć barierę, która uniemożliwi dalsze pobieranie powietrza. Powoli punkty rozszerzały się i łączyły ze sobą. Najpierw powstał okrąg na wysokości tułowia żywiołu i ruszył on w górę oraz w dół, aby całkowicie go odgrodzić. W tym czasie Greeny cały czas wykonywał kuliste ruchy kopytami. Jednak jak można się domyślić, magia irracjonalna rzadko działa tak jak powinna. Tak było i w tym przypadku. Nogi zielonego ogiera dostrzegły jaskinie w górach a jako, że dawno nie chodziły po takowych, nie mogły się powstrzymać i odczepiły się od ciała, wyczarowały sobie charakterystyczne żółte kaski z reflektorami i raźno poszły grotołazić. Greeny, żeby nie upaść musiał użyć na sobie telekinezy, zakłóciło to jednak wykonywanie zaklęcia. Momentalnie wszystkie plamy zapaliły się ciemnozielonym ogniem. Zaczęły krążyć w okół tornada zbliżając się do niego. Wystrzeliło z nich wiele małych promieni, które zaczęły palić ciało monstrum. Sprężone powietrze łatwo się zapala, więc doszło do serii wybuchów wewnątrz potwora. W momencie, gdy palące się części bariery dotknęły ciała z wiatru, dało się słyszeć potężny ryk bestii, który skruszył słabsze skały. Razem z głosem po okolicy rozeszły się błyskawice, rażąc w różne miejsca, na szczęście nie dosięgły one ani Sharon, ani Greenyego. Wtedy Z głowy zielonego ogiera wydobył się błyszczący promień. Poleciał prosto w tornado. Przez chwilę nic się nie działo, by za chwile cały krajobraz został zasłonięty przez wybuch potężnej magicznej energii. Światło rozbłysło wieloma kolorami, a w okół tornada stworzyła się otoczka fali uderzeniowej. Żywioł zachwiał się i zaczął upadać na góry. Greenyego kosztowało to olbrzymie ilości energii więc jego telekineza nie dała sobie rady i puściła, co zaowocowało upadkiem zielonego ogiera, który zaczął grzebać w kieszeni zębami, aby wypić swojej mikstury. Tymczasem tornado dotknęło czubków kamiennych wzniesień. Każde powietrze powinno się rozpłynąć i ustać w takich warunkach, ale ten stwór był na tyle potężny, że bez najmniejszych problemów kruszył skałę. Rozległ się ogłuszający dźwięk pękania litych głazów w różnych miejscach i zmienianie się ich w pył. Gdy żywe tornado upadło, po górze tam się mieszczącej nie było już śladu. Arenaus skupił się w sobie, tworząc bezkształtną masę wirującego powietrza, aby za chwile powstać z ziemi i zobaczyć kto mu to zrobił, gdyż jego części nadal wybuchały, bądź płonęły. Sprawiało mu to ogromny ból, ale nie prowadziło, przynajmniej na razie, do śmierci. Był rozgniewany i rządny zemsty i to krwawej. Spostrzegł oba kucyki i wiedział już kogo karać, teraz wypuści na nich swą furię. Jedna ręka była w strzępach i się paliła. Ogień powoli przechodził na tułów, ale Arenaus się tym nie przejmował. Posłał potężne tornado w kierunku kucy, a w góry ich otaczające wystrzelił dwie kule powietrzne, które wbiły się w skały powodując lawinę. Uderzył w ziemię ładując ją ładunkami elektrycznymi, powodując powstanie idących ku Greenyemu i Sharon piorunów, oraz wyładowań. Sytuacja nie była za kolorowa. Greeny leżał ledwo przytomny na ziemi, ale szybko odzyskiwał siły pijąc napój. Jednak był bez nóg. Na niego i na Sharon pędziła lawina skalnych odłamków, tornado i wyładowania, a poza tym mieli przed sobą rozgniewanego i destrukcyjnego demona powietrza, stworzonego z magii.
  9. Poszukiwania się rozpoczęły. Termal Trust wszedł do pierwszego gorzej wyglądającego budynku. Po chwili uderzyła w niego fala stęchlizny i ciepłego powietrza, a przed sobą zobaczył liczne stoły. Większość miejsc była zapełniona przez pijące cydr i inne trunki kucyki. Na środku pewna grupa grała w kości i w karty, w kącie ktoś z kimś się bił na kopyta. Jedyne światło w tym pomieszczeniu dawały świece umieszczone w nisko zawieszonych żyrandolach. Okna były zasłonięte. Bardziej z tyłu pomieszczenia znajdowała się drewniana lada, a za nią stał barman, który nawiasem mówiąc wyglądał najlepiej i najprzyzwoiciej z całego towarzystwa. Właśnie podawał jakiemuś klientowi kolejny jak widać trunek. Nad ladą widniał napis "Gospoda pod Ciemnym Płaszczem". Wtem nasza grupa zauważyła patrol, który skręcił w ulicę, na której stali. Strażnicy ewidentnie ich dostrzegli i kierowali się w ich stronę. W prawdzie znajdowali się jakieś 200m od drużyny, ale każda sekunda przybliżała moment spotkania.. Być może patrol nic nie będzie chciał i tylko przejdzie obok, ale równie dobrze kapitan mógł zacząć zadawać pytania, a wtedy raczej za przyjemnie by nie było. Czas mijał...
  10. Zatem cała drużyna z większymi bądź mniejszymi obiekcjami wsiadła do wagonów. Rzeczywiście wyróżniali się z tłumu, ale inaczej niż się tego spodziewali. Cały pociąg został bowiem wypchany wojskiem Changelingów. Pasażerów było niewielu i zostali całkowicie zalani czarną masą w zbrojach. Zajęliście ostatnie miejsca w ostatnim wagonie. Pociąg ruszył. Najpierw toczył się powoli, by po chwili osiągnąć znaczną prędkość. Koła dudniły, jednak nie była to zbyt przyjemna i swobodna podróż. W każdej chwili co najmniej jeden Changeling patrzył się na grupkę. W ich oczach ciężko dostrzec jakiekolwiek uczucia, przez co wydają się zimne i bez wyrazu. Było jednak coś na poprawienie humoru - słońce, które wschodziło coraz wyżej i świeciło tak mocno, jakby chciało nadrobić te kilka miesięcy nocy. Przez duże okna światło wlewało się do wagonu i sprawiało, że stawał się on przytulniejszy i milszy. Przejechali tak trzy godziny w milczeniu, bo jak tu rozmawiać w takim towarzystwie, aż w końcu pociąg się zatrzymał. Była to stacja kontrolna sprawdzająca zamiary maszynisty i kierująca ruchem. Przerwa trwała krótko, bo gdy tylko inspektorzy zobaczyli, że to transport wojskowy, przepuścili pociąg. Upłynęło jeszcze 15 minut, aż w końcu po żmudnej wspinaczce pod górę skład zatrzymał się na peronie wojskowym na obrzeżach Canterlot. Wszyscy zaczęli wysiadać, nasza grupa również zrobiła to samo. Przed nimi roztaczało się wielkie miasto, stolica Equestrii - Canterlot. Wielkie i wspaniałe wierze oraz budynki centrum były przesłonięte gmachami dzielnicy podmiejskiej, lecz nawet tutaj widać było inną jakość architektury. Wszystko zrobione zostało z białego marmuru i mimo, że ozdoby nie mogły się równać z dekoracjami ważnych instytucji znajdujących się w środkowym mieście, to jednak olśniewały. Kto tu wcześniej nie był powiedziałby, że to najpiękniejsze miejsce na świecie (a gdy zobaczyłby cuda architektury, takie jak archiwa, czy Teatr Wielki Canterlocki, to zabrakłoby mu słów żeby to opisać). Uroku dodawało potężnie świecące słońce, które ubarwiało całe miasto. Canterlot wyglądało na nieskalane tym co się dookoła dzieje, poza pewnym drobnym szczegółem - wszędzie chodziły patrole wojska (w powietrzu także) i czujnie obserwowały otoczenie. Zauważyliście Changelinga, odzianego w zbroję i z pióropuszem na hełmie, który przyjrzał się Wam i zapisał coś w notatniku, potem spojrzał na innych nielicznych cywilnych podróżnych, którzy z Wami jechali i również coś napisał. Dotarliście do Canterlot.
  11. (Przepraszam, że tak długo musiałeś czekać, ale miałem trochę roboty w szkole) No cóż, sytuacja nie była za ciekawa. Tarcza pochłaniająca magię, nie jest czymś przyjemnym, tak samo jak kolce, które mogą wbić się głęboko w ciało, a nawet zawierać truciznę, czy coś podobnego. Generalnie położenie Kapiego było złe, a wręcz beznadziejne. Jednak ostatnie co należy w takich sytuacjach robić, to poddać się, albo załamać. Najlepiej pomyśleć nad jakimś planem działania, ale aktualnie leciało w stronę maga wiele pocisków utrudniających skupienie, więc trzeba było coś z tym zrobić. Tutaj akurat sprawa była dość ława. Kapi po prostu położył się na swojej platformie i przechylił ją (za pomocą balansu ciałem, żeby nie dodawać mocy Halebowi), tak aby ochroniła go przed kolcami. Pociski z pędem wbiły się w tak stworzoną tarczę z ogromnym hukiem. Każdy wszedł na kilka centymetrów i wykonywał ruch drgający, gasnący swoją tylną częścią. Jednak platforma nie została do tego celu przeznaczona i uderzenia osłabiły jej strukturę. W kilku miejscach pojawiły się pęknięcia, które powoli się rozchodziły, niszcząc konstrukcję. Kilka odłamków posypało się w dół i zostało pochłoniętych przez tarczę. No cóż tak zwane konieczne straty. Po chwili jednak pęknięcia przestały się pogłębiać, a cała platforma wytrzymała. Widać było jednak, że nie przetrzyma jakiejś astronomicznej ilości dalszych ciosów. Nastało kilka sekund względnego spokoju. Tarcza Haleba pochłaniała magię z okolicy, więc mój oponent raczej nic konkretnego nie robił, ja natomiast wykorzystałem te dosłownie chwilę, aby obmyślić plan działania. Czy to co dałem radę wymyślić będzie skuteczne okaże się później. Moją główną przeszkodą był aktualnie Haleb. Sam nic Kapiemu nie zrobił i nawet on go lubił, dlatego żal mu było robić konstruktowi coś złego, ale mag musiał kontynuować pojedynek, bo jak by to wyglądało, gdyby się poddał. Szybko poszperał w kieszeni i wyjął pewien mały sześcian. Zamontował do niego mały spadochronik i rzucił, tak aby zaczął powoli opadać idealnie nad Halebem. - Moja mała prośba do Ciebie o szlachetny Halebie, nie wysysaj z tego magii, przyda Ci się to wkrótce, a nie ma tam nic złego, ani dla Ciebie, jak i dla Twojego Pana i jego innych konstruktów.- Powiedział Kapi tuż po wykonaniu rzutu. Teraz pora zabrać się do właściwej roboty pomyślał mag. Wyciągnął jedną rękę w górę, drugą w dół i powoli je złączył, po czym wykonał to samo z rękoma ustawionymi na prawo i lewo. Zatoczył kilka kręgów w powietrzu, z których każdy był mniejszy od poprzedniego, a na koniec szybko podniósł obie kończyny do góry. Wystrzelił z nich promień idący idealnie w górę w niebo, poleciał bardzo wysoko, aż znikł wszystkim z oczu. Następnie Kapi spojrzał w dół, jego oczy zabłysły. Położył pięść na drugiej pięści. Potem wyjął tą dolną i przeniósł wyżej na tą drugą. Tak powtarzał tą czynność, aż nie mógł dalej wyciągnąć ręki. Wtedy nakreślił w powietrzu coś na kształt góry. Spojrzał się świecącymi na ciemno-zielono oczami na Haleba. W tym momencie z jego narządu wzroku wystrzeliły dwa promienie, które złączyły się w jeden. Z każdą chwilą coraz bardziej przyśpieszały, okrążając tarczę pochłaniającą magię. Po pięciu okrążeniach, gdy wiązki osiągnęły prędkość światła momentalnie zapadły się w ziemię. Przez chwilę nic się nie działo, jednak było to złudne, gdyż pod ziemią w miejscu, gdzie kończyła się strefa wpływów pola Haleba, magia zadziałała. Każda cząstka ziemi i innych materiałów znajdujących się w tamtym miejscu zaczęła się wydłużać i dzielić. Dało to znakomity efekt. Górne warstwy ziemi zaczęły się bardzo szybko unosić, choć na nie konkretnie nie działała żadna magia. Moje zaklęcie skupiło się tylko na obszarze pod Halebem, specjalnie zostało tak zrobione, aby zewnętrzny obwód koła wysunął się nad środek, aby uniemożliwić konstruktowi ucieczkę. Cząsteczki mnożyły się w olbrzymim tempie i wynosiły czubek tak powstałej wierzy wysoko w powietrze. Z każdą sekundą było ich coraz więcej, a zatem prędkość wyższych warstw wieży wzrastała. W kilka sekund osiągnęła egzosferę. Po czym weszła w przestrzeń kosmiczną, a tam czekało wcześniej przygotowane zaklęcie, które nie miało zadziałać na Halbeba, ale na przestrzeń i stworzyć zakrzywienie czasoprzestrzeni w odpowiednim momencie. Tuż przed pochłonięciem zaklęcia przez tarczę, uruchomiło się ono i na mniej niż sekundę zagięło czasoprzestrzeń, tak że Konstrukt znalazł się w pobliżu pewnej tajemniczej czarnej dziury. Pędził w jej stronę z olbrzymią prędkością, przyciągany przez jej grawitację. Wtedy( jeśli nie wyssał mocy z sześcianu) uruchomiła się instrukcja obsługi. Było to urządzenie chroniące przed śmiercią, w warunkach panujących w miejscu do, którego miał trafić Haleb, po przekroczeniu tej specjalnej czarnej dziury. Miał kilka sekund na uruchomienie mechanizmu, przez przyciśnięcie czerwonego przycisku (instrukcja była dostosowana do tego, że konstrukt nie miał oczu). Jeśli Haleb zdążył nacisnąć, to był bezpieczny, jeśli nie, ciśnienie w czarnej dziurze po prostu go zmiażdży, a potem będzie jeszcze gorzej. Kapi miał zamiar po walce jak najszybciej wrócić po nieszczęśnika, gdyż posłanie go tam było koniecznością, a powrót z miejsca po drugiej stronie jest niemożliwy bez niezbędnej wiedzy i doświadczenia oraz sprzętu. (Tak dla wyjaśnienia, jakby to co zrobiłem było niejasne, otóż tarcza Haleba nie pochłonęła mojego zaklęcia, gdyż działało ono poza zasięgiem pola, na cząsteczki ziemi znajdujące się pod konstruktem. Te w tarczy nigdy nie uległy przemianom, jednak te pod spodem mnożąc się podnosiły to co było nad nimi, czyli Haleba i ziemię w obrębie tarczy. Tym sposobem został On wypchnięty) Teraz można było już korzystać z magii i wszystkiego, czego Haleb uniemożliwiał. Zmieniało to sytuację. Kapi szybko wyjął z kieszeni małą torebkę, na której napisane było "galaretka - wystarczy dodać powietrza" i uchwycił ją telekinezą. Następnie otworzył i tak szybko jak mógł przesuną nad całą areną. W woreczka wypadało po kilka ziarenek świecącej na żółto substancji, która znikała w trakcie lotu, by kilka chwil później cały obszar od ziemi do 1,5 m nad nią pokrył się momentalnie cytrynową galaretką, więżąc wszystko w środku. Przysmaki zaczęły wyrastać w dużej odległości od Zegarmistrza, jednak za chwilę i On znajdzie się w żelowym uścisku. Tymczasem miotacz wiedzy nieskończonej namierzył już cel i rozpoczął ostrzał pociskami "wyłączającymi" kogoś na chwilę. Kapi zaś obserwował wszystko dokładnie dookoła, gdyż oczywistym było, że jego przeciwnik nie tylko nie zostanie powstrzymany przez jakieś tam promienie, ale że jak można było podejrzewać, wszystko to przewidział i bawi się z magiem. No cóż, ale tak to jest, gdy Twój oponent jest tak doświadczony i silny. Pomimo ogromnego wysiłku, jaki wkładał Kapi w pojedynek, był szczęśliwy, że dane mu było zawalczyć z tak znamienitą osobistością jak Zegarmistrz.
  12. Po krótkim czasie (zakładam, że Rebon także ruszył razem z kompanią), po ominięciu pewnych niepożądanych roślinek wszyscy wyszli z ciemnego Lasu Everfree, który w tych czasach dawał jednak poczucie spokoju i bezpieczeństwa. Początkowo lekko oślepiło ich światło słońca nie przysłaniane żadnymi drzewami, ale szybko się przyzwyczaili. Wszyscy ujrzeli Ponyville. Nie różniło się zbytnio od tego co zapamiętali. Tylko jedna rzecz wydawała się inna: a mianowicie liczne patrole pewnych mucho podobnych kucy o zdolnościach zmiany wyglądu. Każda grupa składała się z trzech ogierów, jeden z nich szedł zwykle z przodu i na stalowym hełmie nosił pióropusz. Patrole wchodziły po kolei bez pukania do poszczególnych domów jakby czegoś szukały. Aktualnie wszystkie były w pobliżu centrum, ale ewidentnie rozchodziły się w stronę peryferii. Natomiast przy stacji kolejowej krążyła gromada kuców nieuzbrojonych, ale w mundurach badając coś. Jeśli by się przyjrzeć bliżej, niektóre kucyki protestowały i stawiały opór tym, którzy wdzierali się do ich domów, jednak szybko w takich przypadkach byli bici bronią obuchową, a w skrajności związywani, lub dręczeni do nieprzytomności. Zwykle dom po wizycie "komisji mieszkaniowej" nie był w najlepszym stanie. Niby budynki wyglądały tak samo, ale to już nie była atmosfera Ponyville, czuć było można strach i przerażenie bijące od tego miejsca. Każdemu, kto widział wcześniej to miasteczko włos się jeżył na plecach.
  13. Z nowo przybyłego pociągu wyszło kilkudziesięciu Changelinów i zaczęło podchodzić do rannych oraz badać sytuację. Po krótkich oględzinach postanowili wepchnąć lokomotywę z powrotem na tory. Wszyscy jak jeden mąż naparli na maszynę, która zaczęła powoli się wtaczać z powrotem na trakt kolejowy, aż w końcu cała się tam znalazła. Następnie podzielili się na mniejsze grupki, które zaczęły znosić wszystko co miało jakąś wartość do pociągu. Począwszy od części, przez ranne kucyki, skończywszy na trupach. Cała ta akcja potrwała zaledwie pół godziny przy dobrej organizacji. Inni naprawiali i przeglądali lokomotywę. Po przywróceniu jej do stanu pełnej używalności kapitan oddziału zawołał maszynistę. Chwile razem rozmawiali, po czym Speed Train podszedł do Was. - Dostałem rozkaz powrotu do Canterlot z rannymi i z wszystkim innym. Jest jeszcze trochę miejsc w wagonach, więc jeśli chcecie możecie się z nami zabrać.- Powiedział spokojnym głosem kuc. Wyraźnie czekał na jakąś odpowiedź, gdyż popędzające spojrzenie kapitana nie odchodziło od niego.
  14. - Od jakiego czasu tak tu tkwicie? I co się stało, że taki wypadek miał miejsce?- spytał ogier. W mojej szkole w tym tygodniu mamy koniec trymestru. Chcę mieć jak najlepsze oceny, dlatego poświęcam się teraz nauce, co może spowodować moją rzadszą obecność tu na forum. Mam nadzieję, że mi wybaczycie ewentualne opóźnienia i przepraszam.
  15. Drużyna zaczęła się pomału zbliżać do furtki. Robili to każdy po kolei, żeby nie wzbudzić podejrzeń tak dużą kompanią. Pierwszy podszedł Smoczuś, Można było dostrzec, że strażnicy coś wyczuli, jeden nawet na chwilę oderwał wzrok, ale nie było w nim wyrazu. Na następnych członków drużyny już w ogóle nie reagowali. Tak przeszli wszyscy. Ujrzeli przed sobą dolną dzielnice Canterlot. Mimo, że nie była ona jakoś specjalnie zdobiona, to tak czy siak większość budynków zbudowana była z białego marmuru. Wszystkie z nich miały w sobie coś szlachetnego i niepowtarzalnego. Ulice były puste (ze względu na późną porę). Jednak ewidentnie można było zobaczyć liczne patrole wojska. Większość złożona z 3 Changelingów, każdy miał stosowne uzbrojenie i pochodnie. Gdy wszyscy przeszli przez furtkę jedyną, która została na zewnątrz była wciąż grająca Ruby. Tymczasem u Alice, która została przy balonie nic szczególnego się nie działo. Informuję, że teraz w szkole kończy mi się trymestr, więc jest to czas mojej wzmożonej pracy nad ocenami, dlatego, mogę rzadziej wchodzić (oczywiście postaram się jak mogę, żeby spełnić Wasze oczekiwania). Mam nadzieję, żę mi to wybaczycie.
  16. - Oczekuję się od Was tylko jednego: zdławienia wszelkich objawów sprzeciwu władzy. Najlepiej abyście wyśledzili i złapali, bądź zabili przywódców i wszystkich ważniejszych członków organizacji. Co do bezpieczeństwa miast, to już wezwałam transporty wojsk Changelingów, które pomogą utrzymać porządek. Jakieś jeszcze pytania?
  17. Ogier nie był zbyt szczęśliwy, gdy usłyszał jak Green się do niego zwróciła i już chciał jej coś powiedzieć, gdy odezwał się Magic. Jego wypowiedź trafiła do kucyka. Ogier uśmiechnął się przyjaźnie do zielonego jednorożca. - Witam nazywam się Speed Train, z zawodu maszynista. Wybaczcie moje zdenerwowanie, ale właśnie wiozę oddział wsparcia, mający zbadać sytuację w Ponyville. Bardzo mi zależało, żeby to się udało, gdyż obecna władczyni nie jest zbyt zadowolona ze słońca i miała dziś bardzo zły humor. powiedziała, że jeśli nie spełnie swojego zadania odpowiednio szybko, zostanę wtrącony do lochu. Najwyraźniej naprawdę musi jej zależeć na wzmocnieniu ochrony w tym mieście. Z resztą to jest szalony dzień. Takiej ilości Changelingów jadących do różnych miejsc z Canterlot, to jeszcze nie widziałem. Wszyscy uzbrojeni jak na wojnę. No ale teraz jestem usprawiedliwiony. To może jednak raczycie się przedstawić?
  18. Drużyna spokojnie dotarła do chatki Zecory. Wszyscy byli nadal trochę śpiący i zmęczeni (spali maks 4 godziny) i sporo walczyli, ale każdy był szczęśliwy ze słońca i spokoju. ps. Wiadomość dla Animal: ptaki zaczęły śpiewać YAY:yay: Przepraszam Was za niską jakość moich postów, ale teraz miałem weekend nauki i jestem wykończony. Jeśli nie spełniłem Waszych oczekiwań, to bardzo przepraszam.
  19. Strażnicy chcieli coś powiedzieć, gdy zauważyli klacz idącą w ich stronę, ale Ruby ich uprzedziła. Potem zaczęła grać. Ciężko było wywnioskować, czy strażnicy jakoś szczególnie zachwycili się muzyką, gdyż ich twarze pozostały kamienne i bez wyrazu, ale faktem było, że nie kazali przestać grać. Przepraszam za mniejszą jakość moich postów, ale miałem kolejny weekend nauki i jestem dość zmęczony, więc proszę wybaczcie mi, że piszę tylko o rzeczach najważniejszych i to w taki prosty sposób, przepraszam.
  20. Nie wiadomo ile dokładnie spała cała drużyna, ale czas obudzenia był dla wszystkich podobny. Każdy został zbudzony rzez silną zmianę warunków środowiska. Ta zmiana nie następowała już od dawna. Nikt nie był do niej ostatnio przyzwyczajony, a jednak dawała nadzieję i radość. W pierwszej chwili, gdy każdy otworzył oczy, silne światło zmuszało go do zamknięcia. Dopiero po odwróceniu głowy można było przejrzeć. Po niedługim czasie oczy przyzwyczajały się do nowych warunków. Każdy przekręcał głowę i patrzył w niebo. Przez długi czas wszyscy byli przekonani, ze dalej śpią. Ich radość na widok z dawna utraconego dobra pozostawała niewypowiedziana, gdyż nikt nie chciał mącić głosem tej przecudownej chwili. Na bezchmurnym niebie, widzianym przez gałęzie drzew, znajdowała się wielka kula światła. Wszystkie kolory były mocniejsze i jaśniejsze. Po raz pierwszy od kilku miesięcy ujrzeli... Słońce. Gwiazda świeciła w całej swej okazałości, tak prześlicznie, że wszyscy zgromadzili się w centrum polany, aby obejrzeć ją bez gałęzi zasłaniających widok. Przez kilka minut nikt się nie odzywał, każdy myślał tylko o tym, nawet Atlantis zbity wydarzeniami ostatniej nocy na te kilka błogich minut o wszystkim zapomniał. Wszystkim zrobiło się ciepło tak w sercu, jak i na ciele, gdyż gwiazda nie oszczędzała na grzaniu. Musiała być już trochę późniejsza godzina, gdyż słońce wzniosło się na tyle, aby mogło oświecić polanę. nie mogę się powstrzymać, żeby skomentować dwie rzeczy: po pierwsze wypowiedź Grima, że słońce i tak nie wstanie : suprise suprise , a po drugie powiem, ze bardzo ładna inwencja z Waszej strony. Cieszę się, ze zaangażowaliście się w tą sesję, bo wtedy wypadają one o wiele lepiej, tak więc gratuluję i miło się tego czytało trzymajcie w nagrodę
  21. Grupa podążyła raźnym krokiem, bądź lotem (zależy kto) w górę zbocza. Szli tak 15 minut. Z każdą chwilą wznoszące się wysoko wierze Canterlot przybliżały się. Właśnie wyszli zza zakrętu i ujrzeli małą bramę w niskim lecz kamiennym murze zewnętrznym miasta. Przed furtką stało dwóch Changelingów i rozmawiało. Za nimi rozciągała się dolna dzielnica Canterlot, przeznaczona na budowę karczm, handel prostymi towarami i mieszkania dla obywateli, nie wywodzących się ze szlachty. Nie było tam wysokich wierz z najlepszych materiałów, ani bogato zdobionych cudów architektury, ale była to pierwsza dzielnica miejska, wystarczyło przez nią przejść i już za chwilę wchodziło się do innych, już bardziej wykwintnych dzielnic. Następnie należało się skierować do placu głównego i tuż przy nim znajdowała się biblioteka. Pierwszą bezpośrednią przeszkodą na drodze byli właśnie ci strażnicy, którzy w spokoju gawędzili między sobą.
  22. Oba kuce dostrzegły podchodzących do nich przybyszów. - Kim jesteście i co tu się stało? Kto za to odpowiada?- Powiedział pierwszy z nich dając drugiemu znak ręką, żeby wrócił do pociągu. Tamten posłusznie wykonał rozkaz.
  23. Na szczęście Atlantis szybko regenerował siły i tuż po szturchnięciu otworzył pomału oczy. Początkowo nie wiedział co się stało, jednak dość szybko pamięć wróciła. Rozejrzał się dookoła po czym spróbował wstać, niestety nogi odmówiły posłuszeństwa. Miał jeszcze zbyt mało sił, jednak z każdą chwilą czół się pewniej.
  24. Gdy tak rozmawiali Magic dostrzegł z dala jadący pociąg. Pojazd zbliżał się z dość dużą prędkością. W pewnym momencie rozległ się gwizdek i maszyna zaczęła gwałtownie hamować. Na szczęście maszynista w porę dostrzegł wyrwę w torach. Pociąg zwalniał z takim hałasem, że po chwili wszyscy już zwrócili na niego uwagę. Dzięki odpowiednio szybkiej reakcji maszynisty tylko lokomotywa wypadła z torów podskakując do góry, jednak łączenie wytrzymało i stanęła nie przejechawszy 3m razem z resztą składu. Z wagonów dobiegały głosy oburzenia i zdziwienia nagłą przerwą w podróży i to tak drastyczną. Z lokomotywy wyskoczyły dwa kuce ziemne rozglądając się w około aby ocenić co tu się w ogóle stało. Nie dostrzegli jeszcze waszej grupki skupiając się na porozrzucanych częściach i szczątkach innego pociągu.
  25. Oddział przeszedł równo nie zwracając w ogóle uwagi na zakamuflowany balon i kucyki w nim siedzące. Kolumna pomaszerowała dalej drogą i zniknęła za dużą skałą. Wszyscy odetchnęli z ulgą. Było bezpiecznie.
×
×
  • Utwórz nowe...