-
Zawartość
691 -
Rejestracja
-
Ostatnio
Wszystko napisane przez kameleon317
-
- Pamiętaj, że robię to dla twojego dobra - po czym uderzyłem ją lekko w głowę. Zemdlała i osunęła mi się na łapy - zanieś ją do obozu. I powiedz Mougrimowi, że słaby z niego strażnik - powiedziałem do jednego z żołnierzy.
-
Spokojnie Garrus. Jesteś cierpliwym pułkownikiem. To, że ledwo żyjesz i wszyscy ci trują dupę nic nie znaczy. - Powiedziałem możliwe. Mógł równie dobrze się skaleczyć i gdzieś pójść. Za to ty wracasz do obozu - powiedziałem zmęczonym głosem.
-
- Możliwe, teraz wracaj do obozu - odwróciłem się do Corry - plan może być też inny. Możemy zakraść się do obozu czy jaskini i z ukrycia wszystkich zabić. Pamiętaj, że to oddział specjalny. Nie jest stworzony do szturmów tylko do cichych akcji szpiegowskich. Mogą po cichu zagryźć z ponad połowę i wtedy uderzyć. No, ale to tylko moja rada. Głupiego pułkownika.
-
- Ja tylko was bronię. Wypełniam obowiązki - odwróciłem wzrok - Tylko nie myśl, że będę pomagał skrzydlatym. Mój wujek im zaufał. Teraz leży pod ziemią razem ze swoim oddziałem. I wiesz dlaczego - spojrzałem na Corre - bo skrzydlaci w środku operacji stwierdzili, że jako sojusznika cenią sobie bardziej wschodnich. Nigdy nie podam łapy mordercom brata mojego ojca - usiadłem - Masz chwilowe dowództwo. Nie spałem od 6 dni. Zajmij się tym. Tylko tego nie spieprz. Będę się trzymał z tyłu. Nie mogę zostawić brata w potrzebie - powiedziałem znowu masując skronie - tylko szybko.
-
- Przybyła kawaleria - powiedziałem z uśmiechem, gdy dotarłem z swoim oddziałem na miejsce - za to ty masz stąd odejść. To, że jeszcze nie jesteś w drodze do Szamanów zawdzięczasz swoim skrzydłom. Jak sytuacja - spytałem się Corry.
-
- PO PROSTU ZABIERZ NAS W PRZESTRZEŃ RADY. NAJLEPIEJ TURIAŃSKĄ - krzyczałem strzelając z działka.
-
- Dobra. Aresztowanie tej skrzydlatej może poczekać. Semper fidelis panowie - krzyknąłem po czym wskazałem żołnierzom z oddziałów specjalnych - a i ty Mougrim. Zostań z samicami. I pilnuj tej tutaj - uśmiechnąłem się po czym pobiegłem ze swoim oddziałem do Corry.
-
- Słucham - powiedziałem masując sobie skronie - o co chodzi?
-
- Mam prawo za to ty nie masz prawa tu przebywać. Zejdź na ziemię. Zostaniesz aresztowana i osądzona.
-
Uśmiechnąłem się - Chodziłem do szkoły rycerskiej i takie tam. Mój ojciec był strategiem na zamku Redmont. Wysyłał mnie to tu to tam. Także coś tam umiem. ------------------------------------------------------------ (Tak dużo TAM)
-
- Masz po prostu wylecieć - krzyknąłem po czym zacząłem strzelać z działka.
-
- A więc skrzydlaci są również ślepi. Dobrze wiedzieć. Na mocy obowiązującego prawa zostajesz aresztowana pod zarzutem przebywania na terenie wojskowym wrogiej watahy. Zostaniesz osądzona przez Trybunał Szamanów, a później od twojej watahy zależy, czy będą przestrzegać prawa i wyrzekną się ciebie. Masz prawo do milczenia - powiedziałem spokojnie po czym kiwnąłem na żołnierzy w tym z naszej watahy. Wskazałem na jednego z żołnierzy - Pobiegniesz do dowództwa i przekażesz to co tutaj usłyszałeś. Może stawiać opór, nawet uciec więc biegnij, żeby każdy wiedział co tu się działo - odwróciłem się do Corry - tak możesz wziąć ją ze sobą - powiedziałem zmęczonym głosem - a to miał być taki miły dzień...
-
- Tylko, że to baza wojskowa. Nie baza wojskowa skrzydlatych tylko Szamanów. Dokładniej watahy Wilków Morskich. Jestem i szamanem, i członkiem watahy Morskiej. Także ja mam prawo tu przebywać w przeciwieństwie do ciebie. Powtarzam po raz ostatni. Nie tłumaczy się nic nie mów. Po prostu odejdź.
-
- Jak dobrze, że jakiś czas temu zrezygnowałem z próby zrozumienia samic - powiedziałem z uśmiechem pod nosem - No idź Corra. Powiedz mu, że jeśli nie wróci do jutra rana zostanie uznany za dezertera co równa się z wyrokiem śmierci. Wyślę jednego z żołnierzy do dowództwa i każdy będzie wiedział jak wygląda i jak się nazywa. Nie będzie dla niego miejsca po tej części gór - odwróciłem się do Rosie - ostatnie ostrzeżenie. Odejdź.
-
Podszedłem do Lejli. No i co ja mam teraz zrobić przytulić i pocieszyć? Jestem żołnierzem bez uczuć. - Przejmę twoją wartę. Masz dzisiaj wolne. Tylko nie myśl, że będę taki miły za każdym razem - no nie wyszło tak źle.
-
- No wychodzi na to, że ja - uśmiechnąłem się i podniosłem rondo kapelusza po czym wycelowałem i strzeliłem.
-
- Rosie ze Skrzydlatych odejdź albo wywołasz wojnę. Chyba, że twoja wataha się ciebie wyrzeknie. Wtedy nasi żołnierze będą mieli rozrywkę - powiedziałem bez choćby mrugnięcia okiem - pierwszą wartę ma Lejla, później Nocturne następnie Jac... - rozejrzałem się - a tego gdzie wcięło?
-
Po tym co powiedziała Lejla do Jacoba uśmiechnąłem się lekko. Wziąłem łuk do ręki. - Z łukami nie jestem taki dobry. Bardziej preferuję kuszę. No i maczety.
-
Bo to zaraz zostanie uznane za incydent dyplomatyczny. Podszedłem bliżej i ich rozdzieliłem. - Spokój. Szamani nie uzgodnią żadnego paktu z wami ani wschodnimi. Przynajmniej nie przez następne kilka stuleci. Po tym co zrobiliście 2 lata temu nikt z szamanów wam nie ufa. Tak samo jak wschodnim po wojnie do, której doprowadzili 5 lat temu. Więc jeśli nie jesteś członkiem tej watahy i jesteś skrzydlatą musisz stąd odejść. Ta baza wojskowa. Odejdź albo dojdzie do incydentu dyplomatycznego i i wtedy do wojny - spojrzałem na nią ze spokojem w oczach.
-
Czyżbyśmy mieli przejść do konkretów. Nie to nie pasuję do Zwiadowców - mówiłem w myślach.
-
Stanąłem między nimi. Walczące samice były ostatnią rzeczą jakiej potrzebowałem. No i jeszcze Mougrim. - Ja jestem Garrus. Pułkownik sił specjalnych. Wysłał mnie tu generał Mordimer w zastępstwie jego osoby. Mam przygotować tę watahę do wojny i działać tu jako szaman. Jeśli skrzydlaci podpiszą pakt z wschodnimi to przybędzie nam wrogów. Albo podpiszą z taki pakt z nami, a później wbiją nam nóż w plecy. Jak zawsze - powiedziałem z pogardą w głosie.
-
- Chyba biedna skrzydlata nie wie jak wygląda sytuacja polityczna tej watahy. Ta wataha jest członkiem Związku Szamańskiego, ba ma nawet reprezentanta w Najwyższej Radzie Szamanów. Dlatego właśnie zostałem tu przysłany. Oczywiście możecie odejść z Związku. Ja po prostu przekaże informacje i zostaniecie wysłani za góry. To tyle - powiedziałem po czym spojrzałem na wszystkich - mogę odejść. Wystarczy tylko to ustalić. Nie wiem głosowanie czy co tam sobie wymyślicie. Wtedy mój ojciec zrozumie, że nie jestem potrzebny. Tak samo jak on. Miłej narady - powiedziałem po czym podszedłem do żołnierzy i zacząłem rozmawiać o przygotowaniach do wojny.
-
- Widzę, że ta wataha siedzi jeszcze w głębokim zacofaniu. Już drugi wilk proponuję mi pojedynek. Nie będę walczył. Mogę zrzec się dowództwa i odejść. Ja po prostu pomagam ojcu. Najwyżej powiem, że wataha nie nadaje się do wojska i trzeba ich wydalić z Rady Szamanów. To wszystko. Nie chcę być nie grzeczny, ale mało obchodzą mnie stosunki skrzydlatych. Ta wataha to nie skrzydlaci - ze spokojem w głosie kontynuowałem - a teraz jeśli szanowne skrzydlate mi pozwolą muszę przydzielić warty - uśmiechnąłem się po czym zacząłem liczyć wilki.
-
Wskoczyłem do statku - startuj - krzyknąłem po czym wziąłem snajperkę, która włożyłem za plecy. Następnie usiadłem przy działku i czekałem na przeciwników.
-
- Próbujemy się z nimi dogadać przez stulecia. I nic. To co przeżył mój ojciec podczas ostatniej wojny dosadnie mówi, że tu pomoże tylko konflikt zbrojny. Nie wiem, kim byłaś przed moim przybyciem, ale teraz ja tu dowodzę. Musiałabyś mieć pismo od marszałka. A takiego nie masz. Oddam dowództwo mojemu ojcu, kiedy tu wróci i wtedy on może ci je odda. Ja mam rozkazy - powiedziałem po czym zacząłem rozmyślać nad rozdzieleniem wart.