Skocz do zawartości

Arcybiskup z Canterbury

Brony
  • Zawartość

    5783
  • Rejestracja

  • Ostatnio

  • Wygrane dni

    4

Wszystko napisane przez Arcybiskup z Canterbury

  1. Im bliżej były ich dłonie, tym bardziej błona stawała się cienka. Udręczona dusza Ezreala oprzytomniała nagle, a jej oczy się ożywiły. Wyglądało na to, że z każdą chwilą wstępują w niego siły - nawet twarz zaczęła się wypełniać tkanką. Taliyah widząc to, zbliżyła się do ducha kobiety i próbowała ją również chwycić za dłoń. A zasłona między światami była coraz mniej widzialna...
  2. - Wydaje mi się, że oni są tu uwięzieni - dedukowała Taliyah. - Coś jest z nimi nie tak. Oni cierpią - powiedziała, przypatrując się kobiecie i dziecku. - Popatrz, ile mają na sobie złota... Musiała być bogata, tak jak jej córka. Może należała do jakiegoś rodu? Może da się ich wszystkich uwolnić? Nagle, przez błonę przeszła fala światła. Gdy to się stało, dłonie zmarłych wgłębiły się w przegrodę, jakby stała się cieńsza. Oni sami stali się wyraźniejsi. - Co to było?
  3. - Przyjmij moje najszczersze przeprosiny - odparł cyborg. Odebrał wikt od demona i wyszedł przed chatę, żeby móc się porządnie przeciągnąć. Po przestąpieniu przez próg nie stało się absolutnie nic. Demon spojrzał nieufnie do pokoju i podał Rennardowi płócienną torebkę. Była dość ciężka, więc i jedzenia było sporo. Na zewnątrz czekał już przewodnik. U jego pasa wisiał nóż, na plecach miał worek, a przez ramię przewieszoną linę. U jego stóp leżały dwie kolejne liny. Jhin zabrał jedną z nich.
  4. - To chyba był pretekst - mruknęła dziewczyna ze stoickim spokojem. - Do zaprowadzenia sprawiedliwości międzyklasowej. Powiedz, kiedy będziesz chciał uciekać - napomknęła, obserwując sytuację zza pleców towarzysza.
  5. - Nie mam pojęcia, kim są. Nie są z mojego plemienia, to na pewno - określiła szybko. - Są niegroźni? Za tą błoną? - zapytała, wpatrując się w Shiro z lekko otwartymi ustami. Zaraz po napomknięciu imienia, przy błonie pojawił się też chłopak. Wyglądał o wiele gorzej niż poprzednio i Shiro rozpoznała go tylko po jasnych włosach i trójkątach na zapadniętych, wyschniętych policzkach. Na ręce wciąż miał amulet, druga zaś była wyschnięta i wychudła. Wpatrywał się tępo w przestrzeń za Shiro.
  6. - Oczywiście, mój ty noxiański, psi towarzyszu - odparł wesoło i przestąpił przez próg, nucąc skoczną melodię. Zaraz po tym odwrócił ku Rennardowi swoją maskę. Ciemnobrązowe oko przypatrywało się DeWettowi wyczekująco. I wyzywająco. Demon stał przed Jhinem z dwiema płóciennymi torebkami, najpewniej wypełnionymi jedzeniem.
  7. Skrzywiła się. Nie zmieniło to znacząco jej rysów twarzy, co przy dość dziecięcej urodzie wyglądało bardziej uroczo, niż złowrogo. Efekt przeciwny do zamierzonego. - Mam szczerą nadzieję, że jest brzydka i pryszczata - powiedziała pod nosem. - I śmierdzi.
  8. - Masz na myśli... W środku są duchy? - zapytała. Na jej twarzy odmalowało się przerażenie. - Dlaczego... dlaczego tutaj? One nas widzą? Bogowie, chodźmy stąd! Nie słyszałaś nigdy o pustynnych zjawach? - zapytała, chwytając Shiro za ramię i odsuwając ją od błony. - I... skąd ty to wiesz? W galaretowatej substancji zamajaczyła sylwetka niskiej kobiety. Zbliżyła się, wyczuwając żywych. Miała ciemną karnację i czarne włosy. Jej dłonie zetknęły się z granicą, jakby szukając przejścia na drugą stronę. Miała okrągły brzuch - była ciężarna. Obok zbliżyła się o wiele mniejsza postać, prawdopodobnie dziecka. Obie postacie wyglądały na martwe, potwierdzając swój prawdziwy stan. Oczy miały mętne i oszalałe, policzki zapadnięte. Gdyby nie to, że były oddzielone od Shiro i Taliyah, byłyby przerażające.
  9. - Nie zaprzeczam. Ale tylko dlatego, że nie jestem w posiadaniu naturalnego - odpowiedział. W środku nocy obudziły go kroki. Ciche i dyskretne kroki kogoś, kto bardzo próbował być niesłyszanym. Rennard zobaczył żółte oczy z furią wpatrujące się w pułapkę na progu. Potem demon stracił chęć bycia dyskretnym. Tupiąc i prychając odszedł w stronę sąsiedniego pokoju. Ranek nadszedł dość prędko, bo gospodarz obudził swoich wymuszonych gości równo ze świtem, drąc się do nich już od progu, nie ważąc się go przekroczyć. Jhin podniósł się i wsadził pistolet za pazuchę.
  10. - Tak ci się tylko wydaje. Przecież mnie bardzo podobają się fajerwerki - odparła dziewczyna, nie opierając się prącemu naprzód kompanowi. Głos miała znudzony, podobnie jak twarz. Wyglądała jakby urwała się z konduktu żałobnego. Ubrana w czarną sukienkę, czarny płaszcz i równie czarne buty. Prawdopodobnie nikt wokół nie posiadał równie czarnej czerni na sobie.
  11. - Kustosz nie jest powiązany z wężami. Z wężami powiązana jest pewna noxiańska szlachcianka... Opowiem ci tę historię. Ale za chwilę. Spójrz, tam światło jest zielone... - powiedziała Taliyah, zaaferowana sąsiednią komnatą. A Shiro widziała już ten odcień zieleni. Widziała go w hotelowym pokoju i na wybrzeżu Bilgewater. Im bliżej komnaty, tym głośniejszy był szum. Szum podobny do szumu starych teleodbiorników z Piltover. Tylko część komnaty była możliwa do pokonania. Pozostała wyglądała, jakby ktoś zakleił ją galaretowatą, zielonkawą substancją odgrodzoną błoną od pozostałej części pomieszczenia. W środku dziwnej substancji zaś przewijały się niewyraźne cienie. - Co do diaska? - zapytała towarzyszka, podchodząc bliżej substancji.
  12. - A kogo to interesuje? Ważne, że działa. Nie ma sensu podejmowanie prób zrozumienia demonów. Niby dlaczego istota o takich możliwościach siedzi w chacie jakiegoś dziada i pozwala mu ze sobą spółkować? Przecież one nawet nie mają płci. Jedynym wytłumaczeniem jest: to demon - odparł półszeptem i położył się na podłodze, układając w pozycji idealnej do trumny. Z kieszeni wyjął jeszcze stożkowaty kształt, który podrzucił na próg drzwi. Po zetknięciu z podłogą, stożek otworzył się i... zakwitł.
  13. Kontrastująca do czarnoskórego towarzyszka zatrzymała się, spojrzała na niego i zmarszczyła brwi. Była jedną z osób, które dwa razy się zastanowią zanim nic nie powiedzą, choć tym razem zanosiło się na odpowiedź. Pokręciła głową. - Najpierw pretekst - odparła, analizując otoczenie. Wstążki, kwiaty i inne nikomu niepotrzebne pierdoły. Festyn? Ważna uroczystość państwowa? Co to mogło być? - Kule ognia o wiele bardziej podobają mi się po zmroku.
  14. Światło dzienne okazało się istotnie światłem... Ale nie dziennym. Komnata do której wkroczyły zasypana była piaskiem. Sklepienie było kopułą podtrzymywaną przez wysokie, okrągłe filary pokryte hieroglifami, jak ściany. Ale ściany lśniły żółtym światłem wydobywającym się z wyrytych w kamieniu obrazkach. Z piasku miejscami wystawały posągi, a wyjście do sąsiedniej komnaty było strzeżone przez dwa pomniki bożków z szakalimi głowami. - Okej... Czemu to świeci? - zapytała dziewczyna, podchodząc do świecącej ściany.
  15. - Nie znajdziesz niczego bardziej lokalnego. Dlatego właśnie nie można spać tu spokojnie. Nie możemy skrzywdzić gospodarza, ale on może rozkazać mu nas zabić. Wykona każdy rozkaz - odpowiedział. - I właśnie dlatego potrzebny jest lotos, który posiadam.
  16. Burzowe chmury które, wskazywał Jiao nadciągnęły, niosąc ze sobą gwałtowną ulewę i wichurę. Deszcz bębnił o dach domu, a porywisty wiatr co i rusz atakował ściany. Przez niewielkie okienka niewiele było widać, bo ogromne krople deszczu ograniczały widoczność. Trzasnęły drzwi, kiedy do środka wstąpił zmoknięty demon. Przez mrugnięcie okiem w ganku nie stała dziewczyna z ogonem, tylko wężowaty stwór o sześciu szponiastych łapach, z głową przypominającą trochę łeb psa, tylko że pokryty niebieskimi łuskami. I z kłami wystającymi z żuchwy. Ale kiedy ponownie mrugnął, paskudny stwór znów był tylko dziewczyną, która weszła do izby obok. Przyniosła im po chwili drewnianą tacę z kawałkami mięsa, serami i chlebem. Postawiła tacę na podłodze, ukłoniła się i odeszła, uprzednio jeszcze zapalając latarenki wiszące pod sufitem.
  17. Niewiele było w środku wygód, podobnie jak i miejsca. Cyborg musiał nieustannie się schylać, do momentu w którym klapnął na podłodze w małej izdebce. Druga zajęta była dużym jak na te standardy łóżkiem. Dwuosobowym. - Odrobina niewygody jest potrzebna, żeby później móc docenić luksus - skwitował Jhin.
  18. - Nie, to nie było specjalnie niebezpieczne. Raczej trochę... szokujące - wyjaśniła. - Hej, przecież mamy kamienie i twoje kryształy. To już coś! Z każdym krokiem echo odbijało się głośniej i głośniej od ścian.Wstąpiły do komnaty, w której gdzieś ze sklepienia sypał się piasek. A w oddali Shiro zauważyła światło dzienne.
  19. - Eeee... - Przez chwilę gospodarz wyglądał jakby zastanawiał się, czy nie zaryzykować większego zarobku. - NIE! - Biała maska wyłoniła się zza rogu. - Nie. Panie Jiao, uważam pana za człowieka wysoce uczciwego, a ja się nie mylę. Tyle wystarczy. DeWett, rozgość się. Śmiało, co tak niepewnie?
  20. - A ja wiem? - zapytała. - Potrzebna jakaś pochodnia, czy coś. Na pewno nie wąż, za grube. Podeszła odważnie do kształtu i z dwóch przywołanych kamieni starała się wykrzesać iskry. Kiedy to się udało, jęknęła i odskoczyła dwa kroki do tyłu, oddychając ciężko. Wystraszyła się. - Ło, ło, ło! Uch! Omiń to lepiej. - Chwyciła rękę Shiro i wycofała się pod ścianę, po czym jak najszerszym łukiem ominęła tajemniczy kształt.
  21. Wyjął zza pazuchy mieszek i zważył go w dłoni. Manifestacyjnie podrzucił dwa razy w powietrze. W przeciwieństwie do jednego oka Jhina, przewodnik uważnie śledził położenie sakiewki, a jej zawartość była dla niego o wiele cenniejsza niż dla strażnika domu. - Każdy z nas dokądś zmierza, panie Jiao. My zmierzamy do świątyni Jin Heimai. Scena wzywa, Jiao. Za tę skromną sumę będziesz mógł osiąść w mieście i odpocząć. Ducha masz tęgiego, ale paski siwizny we włosach mówią mi, że się starzejesz. A demon nie zrobi za ciebie wszystkiego. Wiem od paru moich wspaniałych kompanów, że jesteś jedynym, który zna drogę do Jin Heimai i jej niebezpieczeństwa. Zabłyśnij, panie Jiao. To także twoje przeznaczenie. Zapłacę ci i wspólnie z tym dżentelmenem uwolnię od świątyni. Bo to jest ciężar, prawda? Mężczyzna wahał się. - Widzisz te chmury? - To żaden problem, zaręczam! Musimy być wszyscy rześcy i gotowi na wielki występ. Nocleg nie przeszkodzi, prawda? Dorzucę parę groszy - rzekł i bez wahania ruszył w stronę chaty. Mijając Jiao, rzucił mu sakiewkę. Strażnik posłusznie się odsunął.
  22. Strażniczka zadrżała. Zamrugała kilka razy oczami, przekrzywiła głowę, a potem uśmiechnęła się łagodnie do Rennarda. Złożyła dłonie i ukłoniła się nisko. - Usłyszeć znaczy wykonać, panie. - Odwróciła się i zniknęła w drzwiach domostwa, wlokąc za sobą długi, niebieski ogon pokryty łuskami. Już chwilę później szuranie po podłodze obwieściło przybycie gospodarza - barczystego, choć starszego mężczyzny z łysiejącą głową i siwą brodą. Spojrzał nieufnie na przybyłych. - Nie wiem, kim ty jesteś - powiedział, pokazując paluchem Rennarda. - Ale ciebie znam aż zbyt dobrze. - Zaręczam, że jest wprost przeciwnie. - Jeśli przybyłeś tu dokonać mordu, daremny twój trud. Demon nie pozwoli ci się zbliżyć do domu! - ostrzegł. Stojąca w drzwiach zainteresowana z dumą pokiwała głową. - Ty! - Dziad wrócił spojrzeniem do DeWetta. - Też jesteś mordercą?
  23. - Prawa ręka do ściany i nie waż się jej odsuwać. Kiedy trafisz do shurimiańskich, podziemnych ruin, to jedyny sposób, aby nie zabłądzić - poinstruowała Taliyah i sama odtąd szła, palcami gładząc ścianę. Jak zauważyła Shiro, większość wizerunków na ścianie stanowiły węże. - To chyba coś na kształt świątyni - stwierdziła Taliyah, Wkrótce piasek odsłonił kamienną podłogę. Komnata do której weszły była identyczna do poprzedniej, oprócz podłużnego kształtu leżącego pośrodku. Przez niedostatek światła, nie było widać czym ów kształt jest.
  24. - Koniec aktu pierwszego, ale nie załamuj się, noxiański psie. Nie miałeś pojęcia, to naturalne. Wystarczyło spytać. Gdybyś trafił na nerwowego osobnika,rozszarpałaby cię ku uciesze wełnianej widowni. Tak wystarczyły dwa kroki w stronę domu i też by cię rozszarpała. Albo rozszarpało, kto je tam wie. Zawsze uważałem, że są interesujące. Chociaż... Czy zaskakujące? Nie, na pewno nie. Odpowiedzią jest lotos, tego się boją i to je odstrasza. Zawsze warto mieć jeden ze sobą. Ale zacznijmy pokojowo. Powolne crescendo. 'Strażniku domostwa, wezwij swego pana, Ierda Jiao". Głośno i wyraźnie, uważaj na składnię, pochyl się, o tak.
  25. - Tak. Tą drogą dojdziecie do miasta. Za kilkanaście godzin - ucięła. - Tu nie ma żadnego przewodnika. Tylko owce. I ja. Jhin odchrząknął.
×
×
  • Utwórz nowe...