-
Zawartość
5783 -
Rejestracja
-
Ostatnio
-
Wygrane dni
4
Wszystko napisane przez Arcybiskup z Canterbury
-
- Jesteś zdenerwowany? - zapytała pasterka, schodząc z tonu. - Pokaż mi, jak bardzo, cudzoziemcze. Nie jesteś stąd, to widać na pierwszy rzut oka. No, dalej. Wyzwól swoją furię. Jesteś zły? Wściekły? W dodatku zmęczony i ranny. Pokaż mi, jak bardzo - zachęciła.
-
- Musisz być głupi, wędrowcze, jeśli nie wiesz, że owce nie żywią się złotem. Ani metalem. Jedzą rośliny - odparła, kierując się żelazną, prostą logiką. Na mieszek z pieniędzmi nawet nie spojrzała, gniewnie świdrując twarz Rennarda. Jhin ponownie odchrząknął.
-
- Czekaj, idę do ciebie! - krzyknęła i po chwili spłynęła z góry na kamieniu. Wylądowała obok Shiro. - Możliwe, że znalazłaś Shurimę. To znaczy, tę zrujnowaną część, ktorej nie zdążył jeszcze wynieść na powierzchnię. Słyszałam, że w grobowcach starożytnych aż roi się od pułapek zastawionych przez dawnych architektów... Nie wiem, czy to bezpieczne, ale gdzieś tędy dojdziemy. Lepiej tu niż na pełnym słońcu - oznajmiła i ruszyła w stronę wejścia. - Tylko światła nie mamy...
-
- I czyj to jest problem? - zapytała, krzyżując ręce na piersi i wpatrując się w Rennarda z podniesioną brwią. Jhin zatrzymał się parę kroków z tyłu, w milczeniu przypatrując się scenie. - Kto powiedział, że mieszka tu przewodnik? Ja widzę owce. Jhin odchrząknął.
-
- Pewnie, że jest kimś. Bezczelnym złodziejem, tyranem i... Czekaj, takie dobre słowo poznałam ostatnio... Uzurpator! O, właśnie. Uzurpatorem - stwierdziła, dumna z siebie. - A pewnie, że się powiedzie. Ogólnie chodzi nam o dostanie się do wód Oazy Jutrzenki, czyli miejsca legendarnego, które tysiące lat temu pochłonął piasek. Co może pójść nie tak? - zapytała wesoło, bez śladu sarkazmu w głosie. Marsz trwał jeszcze długo i trwałby jeszcze dłużej, gdyby nie pewien wypadek. Niefortunny wypadek. Shiro ześlizgnęła się z piasku. Wydawałoby się dziwnym ześlizgnięcie się z piasku w otoczeniu pustyni, ale zaraz po tym poczuła, jak traci grunt pod nogami i razem ze sporą masą piasku zapada się w piaskowy lej. - Shiro! - krzyknęła Taliyah i spróbowała dogonić towarzyszkę z pomocą okrągłego kamienia. To jednak na niewiele się zdało. Dziewczyna wylądowała na kupie piasku w zrujnowanym pomieszczeniu. Ze sklepienia wciąż zsypywała się wąska strużka piasku, a w świetle Shiro zauważyła owalną twarz Taliyah, wpatrującą się w nią z niepokojem. - Shiro? - zapytała. - Żyjesz? Była dobre siedem metrów wyżej. Na ścianach wykutych w czerwonym piaskowcu widniały na wpół zatarte hieroglify i płaskorzeźby. Z pomieszczenia do następnej komnaty prowadził prostokątny otwór zwieńczony rzeźbionymi, ciemnymi kolumnami.
-
- Monetarnej, i owszem. Na szczęście wśród ludności Ionii znajdują się też tacy, którzy nie pogardzą dwustronnym, świecącym krążkiem. Albo kilkoma - odpowiedział, pnąc się dalej w górę. Po pewnym czasie wspinaczka zaczęła być nieco męcząca, nawet jak dla kogoś o tak niezłomnej kondycji jaką posiadał Rennard. Był to niechybnie znak, że góry zaczęły być konkretnych wysokości. Nawet temperatura zdążyła spaść, choć nie aż tak znacząco. Pośród korzeni tworzących swego rodzaju ścieżkę znajdowały się małe, kamienne latarenki znakujące drogę niebieskim światłem. Porozwieszane były także na drzewach i powciskane w ich sędziwe pnie. Jhin zatrzymał się na krótką chwilę, żeby zerknąć na swoją mapę. Po tym ruszył do przodu i kiedy oboje stanęli na wzniesieniu, zobaczyli przed sobą mały, bielony dom stojący na pochyłej polanie. Tu ścieżka z latarniami się kończyła. Na zewnątrz, przy krzewie stała młoda dziewczyna i zbierała strzępki wełny z cierni rośliny. Była pasterką, o czym świadczyło niewielkie stadko owiec kilka metrów dalej. I ich pozostałości na polanie. Wyprostowała się, kiedy ujrzała mężczyzn. Skórę miała ogorzałą od górskiego słońca. Ubrana była w prostą koszulę i luźne spodnie. Stopy miała nagie, a czarne włosy splecione w warkocz opadający na plecy. - Czego chcecie? - zapytała wyniośle. - Z tobą nie będę rozmawiać - ostrzegła, wskazując na Jhina.
-
- Możliwe, że do ukrytej Shurimy. Możliwe, bo i ja nie wiem gdzie jest. Ale natrafiłyśmy na kanał, a pośrodku pustyni kanał może prowadzić tylko do miasta. Kogo podejrzewam? Wyniesionego we własnej osobie. Kto inny mógłby przepędzić coś tak wielkiego jak samą niesławną Rek'sai, Furię Pustki? Widziałaś jaka jest ogromna? Zaraz, tak. Widziałaś. Więc... Tylko Wyniesiony mógłby coś takiego zrobić. Albo ja! Nie, przepraszam, to było nieskromne. Wiesz, jacy są wielcy? Znaczy, nie aż tak jak Rek'Sai. Właściwie... Widziałam na własne oczy tylko Kustosza Pustyni. Miał ze trzy metry! To wciąż mniej niż Rek'sai, ale więcej niż człowiek. Tutaj to prawdziwe legendy - opowiadała, wkładając w monolog ogromny ładunek emocjonalny.
-
- Nie lubisz niespodzianek, DeWett? Słusznie. Lepiej uwzględnić wszystko w planie. Ale prawda jest taka, że żaden z członków Ligi z Ionii nie jest zaskakujący. Żaden nie docenia sztuki. Medytacja, zemsta, harmonia, pomoc, szkodzenie lub przeszkodzenie innym. Typowy podział na dualizm i typowe zależności. Ionia do Demacia w innym wydaniu i na odwrót. To tylko pyłki. Jedne bardziej, inne mniej silne, ale wciąż pyłki - skwitował. Las tymczasem przerzedził się, ustępując miejsca z rzadka rosnącym, grubym drzewom o rozłożystych koronach. Rosły na zboczu wzgórza, jednego z ostatnich w drodze na górskie szczyty. Korzenie drzew zakrywały tu niemal całą ziemię, tworząc swego rodzaju schody. - Potrzebny nam przewodnik. Do niego się właśnie udajemy - poinformował.
-
- Karawana nie idzie do Shurimy. Nikt nie wie, gdzie jest Shurima. Kiedy pojawił się Wielki Dysk Słoneczny, widać było jego blask na wiele mil. Ale przez pustynię przeszły gwałtowne burze piaskowe i Dysk jak był, tak zniknął. Niektórzy mówią, że sami bogowie pogrzebali Dysk z powrotem, nieprzychylni "Wielkiemu Imperatorowi". A może wielka katastrofa, o której mówią legendy, miała pogrzebać Shurimę raz i na zawsze? Byłam tam, Shiro. I widziałam Wielki Dysk. Widziałam ogromne mury i kaskady wodospadów. Na samym początku się ucieszyłam, bo i wszyscy widzieli w pojawieniu się nowego Wyniesionego nadzieję na lepsze jutro. Na brak konieczności wędrówek, na koniec strachu przed bestiami z Pustki. Na koniec głodu i braku wody. Ale wiesz co? Oparłam się o mury. I kamienie do mnie przemówiły. Brzmi trochę dziwnie... Przyznaję. Wiesz, nie tak, że je słyszałam. Ale widziałam, co tam się stało. To znaczy, nie dokładnie. Widziałam, że COŚ się stało. Słyszałam krzyk tysięcy niewinnych ludzi. Zniewolonych. Shurima zbudowana była na kościach zwykłych, biednych ludzi. Jej potęga była przychylna tylko dla rodziny Cesarza, a pałace ze złota dostępne dla bogaczy i kapłanów. Jeśli ma być tak jak wtedy, lepiej jest teraz. Przynajmniej jesteśmy wolni - poinformowała.
-
- Na przyszłości wszystkich - dodała dziewczyna. - Tych, którzy uczestniczą, oczywiście - dodała szybko. Po kilkudziesięciu minutach marszu Taliyah zatrzymała się i zaczerpnęła wody. Na piasku kilkanaście metrów dalej siedział mały, ciemny kształt. Skorpion. - O, patrz. Mówiłam, że siedzą w piaskach? Trzeba na nie uważać. Bardzo uważać - stwierdziła dziewczyna. Noc powoli się kończyła, gwiazdy zanikały na niebie, które z czerni przechodziło w fiolet. Na horyzoncie widać było już wąski pasek różu, a ponieważ podnosiła się temperatura, mgła gęstniała. - Niesamowite, że woda tak bardzo się... mgli? Paruje. Mgła to para, tak? Skroplona woda. jak chmury. Słyszałam, że w chmurach można widzieć jakieś kształty. Znaczy, jak są na niebie. Widząc mgłę, poważnie w to wątpię. Ej, Shiro! Jeśli dotrzemy tam, gdzie myślę, że dotrzemy, to wiesz co się stanie? Połowa misji za nami.
-
- Nie, nie, nie! ŹLE! Klapa, błąd, zgrzyt! Ioniańskie nauki są przeterminowane o dobrych kilka wieków. Dlatego ten kraj się nie rozwija. Medytacja, medytacja... Szukanie siebie, ale czy ktoś wspomina o pięknie? Harmonia to kłamstwo. Trzeba być jednym z wielu. Trzeba mieć pasję, DeWett. O to w tym wszystkim chodzi - objaśnił. I ruszył dalej. Zeszli ze wzgórza i podążyli w stronę przeciwną do miasta - między wzgórza. Z oczywistych względów nie szli traktem, więc pozostawały grzbiety wzniesień - z początku łągodnych, z czasem coraz bardziej stromych i porośniętych lasem. Ten konkretny las póki co składał się z dziwnych, tykowatych roślin rosnących na wiele metrów wzwyż.
-
- Jesteśmy tu, żeby zadbać o bezpieczeństwo misji! Zależy od niej przyszłość l... Ezreala. No i twoja, nie? Vi dowodzi wyprawą, zrozumie. Jak coś, to zwalimy wszystko na mnie, bo to mój głupi pomysł. Idziemy w stronę źródła! Chociaż właściwie wiem, kto za tym stoi. Lepiej się przygotuj - ostrzegła, ścisnęła ramię dziewczyny i ruszyła w lewo.
-
- A jak wielu ich znasz? - zapytał. - Niektórzy jeszcze się nie przejmują, mając w głowach problemy swoich krain, swoich współtowarzyszy, swoje prywatne pobudki związane z szaleństwem, zemstą, czymkolwiek innym co mało mnie obchodzi. Noxiańscy członkowie Ligi to ignoranci. W większości. A może i wszyscy? Wojna, wojna, wojna i wojna. Monotematyczność. Nuda - zatrzymał się nagle i znów pochylił nad Rennardem. Z dwojga otworów w masce patrzyło na niego tylko jedno oko. - Khada Jhin.
-
[Gra][Arcybiskup z Canterbury]Gdy dwa światy stają się jednym
temat napisał nowy post w Luźna gra ról
- Anno - powiedział tylko Morven, wsadzając dłonie w kieszeń płaszcza. Oczywiście, chciał, aby duch sprawdził kto znów kryje się przed jego dwoma oczami. Nie liczył nawet na to, że spotka tego dnia kogoś interesującego. Nie po dziwnym łowcy-wróżkofilu i pozbawionej logiki, szalonej półbogini, -
- Ktoś to tutaj zbudował. Niedawno, bardzo szybko. Jeszcze nie ma roślin. Nie rozumiesz? Na pustyni nic nie dzieje się tak szybko bez wiedzy nomadów. I spójrz, to przecież teren Rek'Sai. Nie zniszczyła tego. Rozumiesz? Dlatego zmieniła terytorium! Ktoś ją stąd wygonił! - krzyknęła, potrząsając Shiro. A potem znieruchomiała. - Kto mógłby tak po prostu przegonić Rek'Sai? I narazić wszystkich na niebezpieczeństwo? - zapytała, marszcząc brwi.
-
Cyborg zabrał mechaniczną rękę z ramienia Rennarda tak gwałtownie, jakby ten go w nią ugryzł. Potem odsunął się o krok do tyłu. Chwycił się za głowę. - Co mogło... co mogło pójść nie tak? Przecież... - Tu odwrócił się od Rennarda i zaczął krążyć wokół niego, prowadząc dialog z samym sobą. - Jakim cudem nikt cię przede mną nie ostrzegał?! Wystarczy odsunąć się na trzy miesiące, a te niewdzięczne... Odchrząknął, przejmując kontrolę nad sobą. - ... Niewdzięczna publika zapomina. Po prostu. Nie, nie może tak być. Chodź czym prędzej, mój noxiański, psi towarzyszu! Kurtyna w górę! Czas przygotować się do aktu pierwszego! - Ruszył przed siebie jeszcze bardziej energicznie, nucąc i podrzucając pistolet.
-
- Właśnie! Ha! Zaczynasz rozumieć! - krzyknął radośnie odwracając się jak tancerz i strzelił palcami. Nachylił się do Rennarda i objął go ramieniem, gestykulując prawą ręką w stronę wzgórz, jakby przedstawiał mu plan. - Wielki finał, tak. Ale to nie będzie wioska, DeWett. To będzie coś, po czym moje nazwisko rozsławi się nie tylko na Ionię. Ionia to próba generalna. Widzisz to? Zapamiętają. Wszyscy zapamiętają. Niekoniecznie docenią, ale to ryzyko na które jestem gotów. W końcu nie o to chodzi w wielkiej sztuce.
-
- Jestem bez skazy. Moja sztuka jest bez skazy. Skąd wiesz, że to moja twarz jest prawdziwą tożsamością, a nie maska? Ty też masz maskę. Każdy ma maskę. Ale nie każdy wie, jak jej używać. Ty nie wiesz. A gdybyś wiedział, pomyśl tylko jak wiele miałbyś możliwości. Bawiłaby cię wizja lochu ojca. Samego ojca. Zresztą... czy naprawdę chodzi o niego? - Wznowił marsz w dół wzgórza. Niebo zaczęło się szarzeć, gwiazdy zaczęły być coraz mniej widoczne. Na horyzoncie widniały teraz górskie szczyty w oddali i wysokie wzgórza.
-
Taliyah otwarła usta. - Woda? - zapytała. - Płynąca woda! Albo iluzja... Może pójdziemy to sprawdzić? Przydałoby się to naszej wyprawie, moglibyśmy wydłużyć czas poszukiwań - powiedziała. Na jej twarzy wykwitł entuzjazm. Chwyciła Shiro za rękę i pociągnęła ją w chłodne opary. Chłodne, ale kleiste. Mgła oblepiała skórę i tłumiła dźwięki z otoczenia. Szły tam, gdzie stawała się coraz bardziej gęsta. Aż w końcu natrafiły na płytki kanał z bieżącą wodą, szeroki na metr i głęboki na pół. Wokół niego nie było roślin. Jeszcze nie. - Rów! Rów z wodą! Widzisz, jak wygląda? Wiesz, co oznacza?
-
- Mgła? Na pustyni nie ma mgły. Jest piasek, są... Kamienie. Ale nie ma mgły, bo nie ma wody. Skąd się tu wzięła? Sądziłam, że będzie wyżej. Mówiono mi, że to chmura. A chmury powinny być puchate i duże. To jest płaskie - stwierdziła. - Można w to wejść? Ledwo słyszalny szum.
-
Cyborg zatrzymał się i zgiął. Z początku wydawało się, że się krztusi. Szybko jednak się okazało, że się śmieje. - Ooo... Ehe, ekh... Wybacz. Może powinienem płakać? Jak nisko trzeba upaść, żeby mieć umiejętności, wiedzę i... Wymówki? Powiem ci. Trzeba być... Przeciętnym! - wypluł to słowo, jakby go sparzyło. - Mógłbyś być kimś wielkim, DeWett. Mógłbyś być moją konkurencją, a jesteś psem na łańcuchu. I spójrz tylko, jaki ten łańcuch długi. Gdzie teraz loch twojego ojca? Gdzie twój ojciec? To on? - zapytał, wskazując na kamień otoczony żwirem. - Powiedz mu, żeby schudł. Przy takiej nadwadze nie dożyje siedemdziesiątki.
-
Maska nie wyrażała zbyt wielu uczuć, ale miało się dobitne wrażenie, że jej właściciel się skrzywił. - Niewolnik? - ni to zapytał, ni syknął. - Nie masz kajdan na rękach ani obroży na szyi, a jednak służysz swojemu skrajnie niefinezyjnemu, nudnemu państewku. Jak... Pies - prychnął. - Chwilę temu sądziłem, że zasługujesz na moje zainteresowanie, teraz nie zdecydowałbym się na to, żeby do ciebie strzelić. Marnotrawstwo cennej kuli! Cyborg ruszył przed siebie, robiąc długie, pewne kroki.
-
Maź w słoiku miała zapach będący mieszanką ostrych, korzennych przypraw i ziół. Nie był to zdecydowanie zapach przyjemny. - W takim razie czas ruszać - odparł artystyczny świr i zeskoczył z dachu. Wyjął z torby coś, co zapewne było kompasem. Odbiło się od niego światło księżyca. - Ku przeznaczeniu powinniśmy kierować się... W tę stronę. Czego pan szuka na końcu drogi, panie DeWett? - zapytał. - To prywatne pobudki, czy może płatne zlecenie?
-
Artysta-wariat wywiązał się z obietnicy i pozostał na miejscu, choć zmienił lokalizację z wnętrza domu na dach i teraz siedział na jego skraju, szperając coś przy swojej broni. - Mam nadzieję, że jesteś gotów do drogi - odezwał się. Obok niego leżała płócienna torba, zapewne z rzeczami z których ograbił nieszczęsnego trupa przewodnika. Drzwi do domu zostały zamknięte.
-
- No to faktycznie świetnie - zażartowała. - Wygląda na to, że jest tylko duża. Ale spokojnie, nie będzie już grasować na piaskach. Jednego pasożyta mniej. Trzymaj się! - Kamień ruszył, sunąc przez pustynię. - Nie obraź się, ale wyglądasz fatalnie. Serio, ktoś musi cię poskładać. Wydmy przesuwały się pod nimi z zawrotną prędkością. Tylko rozgwieżdżone, piękne niebo pozostawało nieruchome. Cały romantyzm chwili psuł przeraźliwy chłód, który pod wpływem wiatru wyzwalanego przez lot stawał się nie do zniesienia. - Chwila! Co to takiego? Dopiero po chwili Shiro zauważyła to, o czym mówiła zdziwiona Taliyah. Kamień zwolnił i zatrzymał się na kilka metrów przed płożącą się na piasku mgłą. - Co to za dym? - zapytała dziewczyna. - Skąd się tu wziął? - zeskoczyła z kamienia i nieufnie podeszła do rozchodzącej się mgły. W świetle księżyca zjawisko zdawało się jeszcze piękniejsze.