-
Zawartość
5783 -
Rejestracja
-
Ostatnio
-
Wygrane dni
4
Wszystko napisane przez Arcybiskup z Canterbury
-
Wyglądała na urażoną nie tyle płomiennym przemówieniem, co sakiewką. - Nie wiem jak to wygląda u ciebie w kraju, ale w Ionii udzielamy pomocy bezinteresownie. Są u nas tacy, którzy leczą najcięższe skaleczenia od ręki, w kilka minut. Potrafią wyleczyć takiego, co jedną nogą jest już w grobie. Ale na to trzeba sobie zasłużyć. A teraz wyjdź stąd, póki jeszcze jestem miła - odpowiedziała, wskazując ręką drzwi.
-
- Taki duży chłopak nie potrzebuje znieczulenia. Zwłaszcza, że zjawia się u mnie w środku nocy, a nożem dostał w bitce. Mam rację? - zapytała, marszcząc karcąco brwi. Igłą po raz pierwszy przebiła skórę i zanurzyła się w tkankach. Każde przeciągnięcie jedwabnej nici bolało, chociaż samo przebijanie skóry nie było tak bolesne jak stykanie się nici i metalu z raną. W końcu po dłuższej chwili medyczka skończyła swoje dzieło, a ramię Rennarda zwieńczyła piękna, zaczerwieniona szrama. - Za dwa tygodnie powinno się wzrosnąć. Smaruj to dwa razy dziennie tą maścią. To aloes i kilka innych - powiedziała, podając mu mały, gliniany słoiczek.
-
- Też jestem trochę zmęczona, ale jakoś sobie poradzimy. - Taliyah wyszczerzyła się i uniosła dłonie. Skały które jeszcze niedawno bombardowały Rek'sai wzniosły się w powietrze i podpłynęły do dziewczyny. Taliyah wskoczyła na najbardziej płaską z nich i podała rękę Shiro.
-
- Tak. Uważam, że to bardzo bohaterskie z twojej strony, że sama stawiłaś jej czoło. To postrach Shurimy! No, prawie sama. Patrz, dalej widzę jak wieje! O, już się zagrzebała głębiej - relacjonowała Taliyah, ciesząc się jak szczeniak z najlepszej możliwej zabawy. - Musimy się zbierać. Ej, wiesz że w piachu są skorpiony i węże? No, lepiej wstawaj.
-
Wskazany medyk mieszkał w szeregowym domku, którego wejście było za bramką, na małym dziedzińcu wysypanym żwirem. Dom oznaczony był oczywiście ioniańskim pismem z symbolicznymi gwiazdami. Otwarła mu stara kobieta i natychmiast zaprosiła do środka. - Urodziłeś się pod szczęśliwą gwiazdą, młody człowieku - oznajmiła, kiedy już zajęła się usuwaniem noża. - Milimetry dzielą metal od żyły tętniącej. Mimo że wyciągała nóż powoli, Rennarda odczuwał każdy ruch jakby rękę palił ogień. Operacja trwała dobre kilkanaście minut, a potem nadszedł czas na założenie szwów. Zakrzywiona igła nie budziła optymistycznych myśli.
-
- Mamy. Ale zamiast ruszać w wielomilową drogę której i tak nie przeżyjesz... - urwał, zapisując coś na przypadkowo znalezionej kartce. - Idź tam. - Podał kartkę z adresem Rennardowi. - Muszę się przygotować. Ty za ten czas też się przygotuj i wróć tutaj. To zaledwie dwie uliczki, jak zejdziesz ze wzgórza.
-
Po raz kolejny tego dnia wyrżnęła o piasek. Tym razem bolało bardziej, jako że rozpadające się deska zaserwowała dziewczynie ostrzał z drobinek kryształów. Uderzenie wyrwało z płuc Shiro powietrze. Przez chwilę nie docierały do niej nawet odgłosy walki zza pleców. Wrzaski, jęki, uderzenia, huki. A było tego sporo. Po pewnym czasie zapadła cisza, a obok Shiro wylądowała dysząca Taliyah. - Widziałaś? Widziałaś to? Sama ją pokonałam! I nikt mi nie pomagał! Ha! I kto mówi, że kamienie są nudne? Taak, uciekaj, ty paskudna... Ej, Shiro. Żyjesz?
-
Coś za Shiro trzasnęło, poleciał kolejny strumień piachu. Rek'Sai wydarła się, a jej skrzek rozszedł się przez wiele kilometrów pustyni. Za dziewczyną wznosiła się skalna ściana, w którą z całej siły grzmotnęła pędząca Furia Pustki. Autorka tej ściany zaś była małym punktem na niebie, który bombardował wielką bestię skałami wyrwanymi z pobliskich piaskowców i z podłoża.
-
- Noxus nie jest tak wielkie, jak się wydaje. Mała scena, znane nazwiska. Jeśli byłbyś uprzejmy, jest tu jeszcze parę rzeczy które są niezbędne. Między innymi kula z miedzi. Wzorzysta - określił. Dom może i nie był zbyt wielki, ale miał sporo potencjalnych kryjówek. Strych, szafy, tajne przejście ukryte pod podłogą, nie będące już do końca tajnym. Szafy, już przegrzebane, zawierały tylko stare zwoje i parę nieważnych drobiazgów. Klapa prowadząca do piwniczki była jeszcze zamknięta, podobnie jak wejście na strych. - Powinieneś zrobić coś z tym nożem wystającym z ramienia. Psuje całą kompozycję.
-
Energia Shiro wyczerpywała się z każdą chwilą, a samo napędzanie kryształu wymagało jej sporo. Ogromny stwór podjął grę. Rek'sai wznowiła łowy i rozsądek podpowiadał Shiro, że już z tego żywa nie wyjdzie. Rek'sai pokonywała wydmy jak fale w morzu. Wyglądała zresztą jak olbrzymi rekin sunący przez pustkowia - ponad piach wystawał jedynie jej kolec, nieubłaganie zbliżający się do Shiro.
-
- Oczywiście, że zdołam. Bez zagrożenia, że ktoś nocą poderżnie mi gardło i obrabuje podczas zmiany warty. Bez konieczności dzielenia się zdobyczą. Ja pracuję sam, DeWett - stwierdził, wracając do przeszukiwania skrzyni. - A ty jesteś profesjonalnym zabójcą. Przynajmniej wierzę w twój profesjonalizm, choć, jeśli chcesz znać moje zdanie, raczej jest to kwestia talentu niż ciężkiej pracy. Profesjonalni zabójcy zaś zabijają, a jaki jest lepszy sposób na innego profesjonalnego zabójcę, niż morderstwo kiedy ten się nie spodziewa? Oczywiście, odrzucamy honor i inne bzdurne wartości. Jesteś z Noxus, posądzanie cię o honor byłoby nie na miejscu. Ha! - Wyjął ze skrzyni zwitek papieru i rozprostował go nad głową, usatysfakcjonowany. Ruszył w stronę Rennarda, pistolet uprzednio włożywszy do pochwy u pasa. Wyciągnął do rannego zabójcy mechaniczną rękę. - Podsumowując, panie DeWett, witam w drużynie.
-
Pokiwał głową. Odsunął dłoń i błyskawicznie wystrzelił. Pocisk przeleciał obok głowy Rennarda ze świstem i wbił się w ścianę, wzbijając w powietrze drobne drzazgi. - I na ile kawałków ją podrzesz? Dwa? Trzy? Żadnego. Chwila zwłoki, przyjacielu. Jesteś desperatem. Dlaczego nie miałbym zmienić twojej marnej egzystencji w coś bardziej ambitnego?
-
Zamaskowany mężczyzna wstał z klęczek, wyprostował się i naładował pistolet, po czym ponownie wycelował nim w Rennarda. - Archetyp wojownika. Ranny po ciężkiej walce. Szukający schronienia, znajdujący śmierć. Jakieś ostatnie słowa? Mądra sentencja warta zapamiętania?
-
Skulenie się odniosło przeciwny skutek od zamierzonego. Rozwścieczona do granic możliwości Rek'Sai uderzyła przednimi, przerośniętymi łapami o piach, zaryczała po raz ostatni i wystrzeliła pocisk energii pustki. W miejscu w którym siedziała Shiro był teraz tylko stopiony piach. Matka Xer'Sai zaczęła odczuwać w swoim prymitywnym umyśle coś na kształt pustki - nie tej, z której pochodziła. Wewnętrznej pustki, właściwej istotom ludzkim. Coraz mniej łowów ją bawiło. Zdegustowana, zanurzyła się w piasku i odpełzła. You have been slain (2)
-
- Tylko głupiec psuje. Ja tworzę. Bardziej niż on potrzebne mi były jego mapy i zapiski. To twój znajomy? Nie musisz dziękować, wprowadzanie barw tam, gdzie ich brakuje to moja rola. Teraz natomiast byłbym niezwykle usatysfakcjonowany, gdyby były tu mapy. Mapy, mapy... No, dalej - mruknął. O ile pierwsza część wywodu skierowana była do Rennarda, o tyle od pewnego momentu mówił do siebie, gorączkowo przegrzebując papier w skrzyni.
-
Wielka kreatura z pustki zamarła z paszczą metr nad głową Shiro. Z jej paszczy wydobył się upiorny, grzechoczący dźwięk. Olbrzymie zębiska wyrastające ze szczęk były naprawdę niepokojąco blisko. A ona wciąż słyszała przerażone bicie serca. Istotka straciła chęć na ucieczkę? Opadła z sił? W wielkim i powolnym umyśle zaświtało zdziwienie i rozczarowanie. Magiczne zdobycze walczyły do utraty sił. Dlaczego ta przestała? Rek'Sai podrzuciła Shiro w powietrze, przepełniona wściekłością. Czy piaski Shurimy nie miały nic interesującego do zaoferowania?
-
- Czy to powszechny zwyczaj wśród noxiańskich zabójców, żeby chować swoją broń we własnym ramieniu? - zapytał zamaskowany typ przesadnie uprzejmym tonem. Drwił. Nie zabezpieczył pistoletu, ale go opuścił, przyjmując trochę bardziej luźną pozycję. - Kimkolwiek jest twój psi mędrzec, ja nie jestem zbożem. Ani narkotykiem... Chociaż czekaj. To całkiem zachęcająca wizja, nie sądzisz? - Odwrócił się plecami do Rennarda i wrócił do czynności, którą zapewne wcześniej przerwał - do grzebania w otwartej skrzyni. Ciało kontaktu Rennarda, szczupłego ioniańczyka w zdecydowanie nieioniańskim ubraniu leżało na podłodze, ułożone tak schludnie, że niemal z czułością. Jedyną oznaką tego że był martwy, była cieniutka strużka krwi płynąca z kącika ust. Wyjątkowo czysta robota.
-
Szelest, stukot, szelest. Przesuwanie się małych stóp po piasku, uciekające ziarenka pyłu. Szelest. Dodatkowe dwie kończyny, szelest. Znów tylko dwie, oddalające się prędko. Przyspieszone tętno, płytki oddech. Rek'Sai podskoczyła i wylądowała na piasku już przodem do Shiro, wzniecając tumany kurzu i pyłu. Zatrzęsła się ziemia, a segmenty ciała zagrzechotały. Jeden ruch łapą, drugi. Mała zdobycz miała magiczny potencjał. Takie były najlepsze.
-
Kolejne deja vu. Biała maska, wykonana solidniej niż kilka lat wcześniej. W dodatku posiadacz zadbał o kwiatowe detale. Biały płaszcz i mosiężna proteza ramienia. Nadzwyczajny wzrost... I biały pistolet wycelowany w Rennarda. Zabójca który pokrzyżował mu plany kilka lat wcześniej stal pięć metrów od niego, wyłaniając się z półcienia. Wyglądał o wiele bardziej profesjonalnie i mniej bezkształtnie niż poprzednim spotkaniem. W dodatku znowu celował w DeWetta. - Chyba się już znamy - stwierdził. Prawdopodobnie został przez Rennarda zaskoczony, ale pukanie w drzwi ostrzegło go przed nadchodzącym intruzem.
-
Cisza. Nikt nie odpowiedział, chociaż w domu paliło się światło. Minuta, dwie, trzy. Nikt nie odpowiadał w dalszym ciagu, a przez okna niewiele można było zobaczyć - były małe i zasłonięte drewnianymi żaluzjami. Tyle, że wcześniej Rennardowi wydawało się, że słyszał ze środka dźwięki. Ciche i subtelne, ale jego uszy to wyłapały.
-
Łeb stwora podniósł się i spojrzał w kierunku rzuconego kryształu. Shiro nie miała wiele czasu - tyle, aż piach wokół diamentu się uspokoi, bo potem Rek'sai usłyszy bicie jej serca i znów ją namierzy. Musiała uważnie dysponować energią, bo wytworzenie tak wielkiego diamentu zużyła ogromny zapas jej many.
-
- Jasne. Zawsze to robi, nie jestem w stanie go oduczyć - wymamrotał staruszek i ruszył dalej w swoją stronę. Dom kontaktu był na przedmieściach. Niewielki, otoczony sadem wiśniowym. Prowadziła do niego perfekcyjnie wyłożona drobnym żwirem ścieżka, potem mały mostek nad strumykiem. Dom był typowo ioniański, stał samotnie na małym wzgórzu, równie małym jak sam dom. Okna były zasłonięte, ale w środku świeciły się świeczki, albo innego rodzaju słabe światło.
-
Uderzenie z drugiej strony zlikwidowało kryształową tarczę. Tym razem uderzyła ją szponiasta łapa. Deska rozprysnęła się na kilka lśniących w księżycowym świetle kawałków. Shiro czuła, że traci kontrolę nad sytuacją. Bestia teoretycznie należała do Ligi, co widać nie miało większego przełożenia na jej nastawienie do ludzi. Rek'Sai stanęła nad Shiro. Nie miała oczu, więc nie mogła jej widzieć. Ale słyszała ją na pewno.
-
Pies, jak się można domyślić nie odpowiedział. Warknął za to w odpowiedzi i ułożył łeb w stronę zejścia z wozu. Najpierw krajobraz zaczął falować, potem zmieniać kolory i mienić się jak opal. Pies zniknął, zastąpiony psim mędrcem z toną korali na szyi, siedzący ze skrzyżowanymi nogami. Palił fajkę, której dym nie wiedzieć czemu pachniał żelazem. - Cały twój problem to zboże - rzucił psi mędrzec. - Tak, właśnie zboże. - Dmuchnął mu w twarz dymem, i Rennard odpłynął. Obudziło go klepnięcie w policzek. Któreś z kolei. - Pobudka. To twoje Shon-Xan. Idź znajdź sobie chłopaku jakiegoś medyka.
-
- Pewno, że narkotyk. Co lepiej uśmierza ból? Bierz, i nie gadaj. Obudzę cię, jak dotrzemy do celu. Mam na to antidotum - poinformował starzec. Popędził muła. Pies tymczasem dając dowód na swój spryt, wskoczył na wóz i ułożył się dobry metr od Rennarda, obserwując go nieufnie.