-
Zawartość
5783 -
Rejestracja
-
Ostatnio
-
Wygrane dni
4
Wszystko napisane przez Arcybiskup z Canterbury
-
- Nie ma za co, Panno Perceval - odrzekł John. Anioł niezauważalnie przewrócił oczami. - Zapraszam państwa dalej, do sali - rzekł i poprowadził rodzinę do sali balowej. - To kiedy zamierzasz zabić panią gospodarz? - zapytała Elizabeth.
-
Goście weszli do sali balowej. Elizabeth razem z Jonathanem usiedli przy jednym ze stolików. - A nie możesz po prostu zostawić ich w spokoju? - zapytała. - Niech się mordują w swoim towarzystwie, ale lepiej żeby nikt poza nimi nie ucierpiał... - Lord Matthew Craven, małżonka Emily Craven oraz syn, John Craven - odczytał lokaj. - Jess - odezwał się Syd. Wskazał niemal niezauważalnie głową na chłopaka niewiele starszego od Jess. Miał jasne włosy, upięte z tyłu głowy. Ubrany był elegancko i bogato, ale ze stylem i bez przesady. Miał wystający nos i błękitne oczy. Skłonił się, kiedy dziewczyna do niego podeszła. - Wyglądasz jak zwykle olśniewająco, Panno Perceval.
-
Syd odwrócił się, aby przywitać nowych gości. - Hrabia Anthony Clarke z małżonką Catherine Clarke - ogłosił lokaj. Odesłany? Przez żniwiarza? Łaskawie proszę nie robić sobie tak absurdalnych żartów. Mam swoje cele. Shinigami niech zajmują się swoją pracą, a nie wtrącają nosy pomiędzy sprawy, które ich nie dotyczą. - Witam serdecznie, drodzy państwo - rzekł. A więc ciesz się ostatnimi chwilami. Pakt cię nie chroni. On znacznie pogarsza twoją sytuację, szkodniku. - odezwał się głos w głowie Alois. - Jon, co to znaczy? - szepnęła Elizabeth, przysuwając się bliżej żniwiarza. Odczuwała niepokój, patrząc na niektórych z gości. - Kto jest tymi, o których mówiłeś?
-
Drzwi otworzył lokaj i zaprosił obie do środka. - Panny Lacie i Alois Baskerville - oznajmił. Syd ukłonił się przed obiema. - Hrabia Syd Perceval, niezwykle mi miło - przywitał się. Czy jesteś pewna, że chcesz tu wejść? - zabrzmiało w głowie demonicy.
-
Elizabeth zachichotała, kiedy już oddalili się od gospodarzy. - Wrażliwa panna - skomentowała dziewczyna. - Może gorszych blizn nie widziała. Wiesz, dla mnie to nie wygląda tak źle - podsumowała. Shinigami - usłyszał Jonathan szept. Usłyszał go tylko on, bo i tylko do niego był skierowany. Syd wbijał chłodne spojrzenie w żniwiarza. - Apeluję o rozwagę, Panie Pentilentia.
-
- Panna Elizabeth Anna Heathaway, oraz Pan Jonathan Marcus Pentilentia, opiekun - wyczytał lokaj z listy. - Niezwykle mi miło gościć państwa w naszym domu - rzekł Syd i skłonił się. - Nam również przyjemnie poznać państwa - odezwała się Elizabeth.
-
- Gdybym była shinigami, to... Nie wiem, jakie tam macie zwyczaje - przyznała. - Ale wyglądasz bardzo dobrze. Dwie godziny później dotarli pod gmach rezydencji należącej do rodu Perceval. Zaproszenie informowało, że goście zostać będą mogli także na noc. Elizabeth przyjrzała się posiadłości. - Bardzo ładne miejsce, powiedziałabym. Ale ogród mamy ładniejszy. Pod rezydencją stały już inne pojazdy zaprzęgowe, a więc w środku byli już inni goście. - Panno Jess - odezwał się Syd. - Kolejni goście, proszę się przywitać.
-
Elizabeth wróciła chwilę później. Kilka godzin później była natomiast ubrana w błękitną suknię z dekoltem i rękawami do łokci, zdobionymi koronkami. Na dłoniach miała rękawiczki, a włosy miała spięte w koński ogon. - Jestem gotowa - oznajmiła. O tej samej porze służba w rezydencji Perceval kończyła przygotowania do balu. Miało zjawić się wielu gości, ale i sala balowa była wielka i bogato zdobiona. Stół zastawiony był wieloma różnymi potrawami i trunkami. Syd przechadzał się po posiadłości, nadzorując przygotowania.
-
- O dwunastej... Dwunastej... Rozumiem. Dziękuję. Jon, proszę cię. Tak prywatnie nie zwracaj się do mnie "panienko" bo brzmi to bardzo nienaturalnie - powiedziała. Wróciła do pokoju, odłożyła kołdrę na łóżko i podążyła do łazienki. Po kilkunastu minutach była gotowa i poszła się przebrać.
-
- Masz do wyboru omlet, jajecznicę, tosty i kilka innych... Zresztą sama widzisz - wzruszył ramionami. - Ach, zapomniałem ci przekazać. Około dwunastej przyjeżdżają goście. Dziedziczka rodu Baskerville i Heathaway. No i twój ukochany narzeczony - oznajmił i mrugnął do Jess. Wyjątkowo nie przepadał za typem. Elizabeth z pełną dezaprobaty miną stanęła na ziemi i otulona kołdrą podążyła ku wyjściu. - O której jedziemy na przyjęcie? - zapytała.
-
- Co dzisiaj jest za dzień? - zapytała Elizabeth, kurczowo ściskając kołdrę. Obiecała sobie, że nawet wyniesiona na dwór nie zrezygnuje ze swojego stanowiska.
-
Zza drzwi doszedł dźwięk cichego i nieco przytłumionego protestu, nic więcej. Dziewczyna postanowiła spać dalej nie przejmując się groźbami. W jadalni stał już zastawiony stół. Służba krzątała się po rezydencji, doprowadzając ją do porządku.
-
- Witaj, Jon. Uch... Wiesz co? Powinnam - przyznała. - Ale tego nie zrobię, wybacz - dodała i zawinęła się w kołdrę jeszcze bardziej. - No już ty nie powinnaś pytać się, skąd wiem - oburzył się Syd.
-
Liza otwarła oczy i zobaczywszy pogodę na zewnątrz, zniechęciła się, straciwszy od razu motywację na wstanie z łóżka. Zdecydowała, że cały ten obrzydliwie szary dzień spędzi pod kołdrą. Zadowolona z tak szybko ułożonego, ambitnego planu dnia wsunęła się głębiej pod kołdrę. - Tak, tak, moja droga. To już czas. Trzeba było nie czytać książek pod kołdrą, to byłabyś wyspana - powiedział mężczyzna. - Ruchy, śniadanie za pół godziny.
-
Jest godzina siódma. Nad Anglią zapanowały deszczowe chmury, przytłaczające swoją szarością. Cały dzień wydawałby się ponury i spokojny, gdyby nie porywisty wiatr niosący ze sobą krople deszczu i liście, jeszcze zielone po niedawno pożegnanym lecie. Oto rezydencja rodu Heathaway, wznosząca się niedaleko lasu i odgrodzona od niego grubym pasem ogrodów. Nie wszyscy są jeszcze na nogach. W obszernym pokoju na drugim piętrze łóżko wciąż jest zajmowane, o czym świadczy zwisająca z materaca ręka i kawałek stopy wystawiony poza kołdrę. To dziedziczka rodu, Elizabeth Anna. Piętnastoletnia dama, chociaż obecny stan może na to nie wskazywać... Pogoda nie jest inna również nad posiadłością rodu Baskerville. Krótko mówiąc - nie rozpieszcza. - Panno Perceval - powiedział cicho Syd stojący nad łóżkiem Jess. - Panno Perceval, pora wstawać i to już, bo użyję drastycznych środków w postaci wiadra zimnej wody na twojej głowie - ostrzegł. Wiadro zimnej wody nie byłoby w tym przypadku wskazane, bo i posiadłość Perceval pogrążona jest w chłodnej, jesiennej pogodzie.
-
- Och, skąd przypuszczenie że ją zabiłem? Rozumiem że możesz mnie nie lubić, ale na litość boską... Nie obarczaj mnie za całe zło tego świata, ja dobru służę... Powiedzmy. tak więc nie, nie zabiłem jej. Zabiłem za to demona, który miał z nią kontrakt. Zerwanie kontaktu oznaczało dla niej śmierć, ale uwierz mi, lepsza śmierć niż pożarcie duszy przez tego szkodnika - stwierdził Syd. Kopnął rękę trupa. - Chodźmy już lepiej, pewnie ci zimno - powiedział.
-
- Ten symbol jest jak podpis na papierze. To pakt. A teraz ustalmy kilka spraw. Po pierwsze, na nazwisko masz Perceval. Po drugie, jestem twoim wujem i przygarnąłem cię po śmierci twojej ciotki. Po trzecie, mieszkasz w mojej rezydencji. Gwoli wyjaśnienia: Ten nieszczęśliwy śmieć tutaj jeszcze kilka minut temu był demonem, co - jak sama pewnie wydedukujesz - jest profesją przeciwną do mojej. Oczywiście, nie oceniam nikogo ze względu na pochodzenie; to nic osobistego, po prostu musiałem go zabić. No i napomknę tylko, że twoja ciotka również nie żyje - oznajmił.
-
Moth prychnęła, co nie zmieniało faktu że miło było słyszeć pochwałę swojego wyglądu. - A idź, ty... - powiedziała i zamknęła oczy ucinając tym samym rozmowę.
-
Między złączonymi dłońmi pojawiło się światło, które pozwoliło Jess dostrzec szczegóły wyglądu Syda. Miał czarną czuprynę w zaawansowanym nieładzie. Jego twarz była blada, a świecące oczy lekko podkrążone. Ostre rysy twarzy i orli nos powodowały, że wyglądał bardzo poważnie, ale młodo. Jess poczuła palący ból w całej dłoni. - Kontrakt został zawarty - oznajmił Syd. Na wewnętrznej stronie dłoni dziewczynki pojawił się skomplikowany, okrągły wzór o białym zabarwieniu.
-
- Wtedy nasza umowa będzie oficjalna. Jakbyś złożyła podpis na papierze, rozumiesz? - zapytał.
-
- A więc widzisz, Jess. Mogę pomóc ci odnaleźć prawdę i zapewnić ochronę. Mów mi Syd. Nie jest to moje prawdziwe imię, tak jak nie jest to moja prawdziwa postać. Mówiąc szczerze, Jess, nie jestem człowiekiem takim jak ty. Przybyłem tu z góry - wskazał na niebo. - I dlatego potrzebuję czyjejś energii. Jesteś młoda i możesz mi to zapewnić. Ja mam pewne umiejętności, które pozwolą mi pomóc Tobie. W zamian za twoją siłę będę pod twoimi rozkazami. Musisz tylko dać mi rękę... - Wyciągnął swoją dłoń.
-
- Pomóc, właśnie tak. Najpierw powiedz mi czy jest coś, czego bardzo chcesz? Jeśli jest, mogę ci to zapewnić. Bezpieczeństwo, ochrona, troska i inne rzeczy. W zamian zaś będę chciał od ciebie przysięgi i odrobiny energii życiowej... - powiedział.
-
- Po co? Ach... Widzisz, mam pewien problem - zaczął. Puścił dziewczynę i niemal bezszelestnie przesunął się tak, aby stać naprzeciw niej. Wciąż nie widziała jego twarzy, ale widziała dwa świetliste punkty w miejscu oczu. - Ostrzegam, nie uciekaj bo twoje próby spełzną na niczym. Mój problem polega na tym, że kończy mi się czas. Twój problem zaś to fakt, że stoisz sama w lesie z nieznanym sobie napastnikiem, który jest zdolny do zabójstwa, widziałaś dowód. Wiesz, do czego zmierzam? Możemy sobie nawzajem pomóc - mówił.
-
- Dziesięć lat... Świetnie, świetnie. Bardzo dobrze. Powiedz mi, droga Jess... Gdzie mieszkasz? Czy jest coś, czego bardzo byś chciała? - zapytał. Odsunął się nieco od trupa i pociągnął za sobą dziewczynkę, która nie miała jednak możliwości zobaczyć mężczyzny.
-
- Nie do końca jest to odpowiedź na moje pytanie, ale jestem skłonny ją przyjąć, spełnia warunki. Zanim odpowiem na twoje pytanie, powiedz mi ile masz lat i jak się nazywasz - odpowiedział miłym, łagodnym głosem który wyjątkowo nie pasował do sytuacji.