-
Zawartość
5783 -
Rejestracja
-
Ostatnio
-
Wygrane dni
4
Wszystko napisane przez Arcybiskup z Canterbury
-
- Kto miałby napaść nas przez sen, skoro nie spałyby dwie osoby? - zapytał mężczyzna.
-
Neil podszedł do zwłok, pochylił się i podniósł je. - Możemy już iść? - zapytał.
-
Jeśli będziemy mieć siły, aby stąd iść - pomyślał. Nie odpowiedział jednak Aren, a spojrzał na nią. Przez świetliste spojrzenie emanował głód i chłodna powaga.
-
- Ja też nie pójdę spać. Cierpię na bezsenność - wyjaśnił.
-
- Skąd pomysł? - zapytał.
-
- Dandie - zaczął Neil. - Czy nie potrzebujesz przypadkiem odrobiny snu? Choćby pięciu minut?
-
Arya kiwnęła głową, gotowa do drogi i walki. Spojrzała z uśmiechem na siostrę.
-
Neil czekał z niecierpliwością na nadejście nocy. Był tu wyczerpany. Przejście tutaj kosztowało wiele energii i teraz czekał, aż wszyscy zapadną w sen. Pewnie minie jeszcze chwila czasu...
-
Neil podszedł bliżej, ale wciąż trzymał się kilka kroków od nowo przybyłej. Czuł się teraz źle. Bardzo źle i bardzo słabo, nie żywił się od dawna. Rozejrzał się wszystkich obecnych.
-
Neil wstał, sięgnął ręką do kieszeni, wyjął z niej garść piasku i posypał zwłoki. Zawsze łatwiej się dzięki temu podróżowało. - Alyss nie żyje - oznajmił.
-
Neil ukląkł przy nieprzytomnej Alyss. Spróbował ją ocucić, potrząsając. Potem dopiero zauważył jej rany. Nie miał przy sobie bandaży, aby je opatrzyć. - Alyss - powiedział. - Alyss, byłoby lepiej gdybyś nie umierała.
-
- Zauważcie, że panika tylko marnuje czas i myśli. Opanujcie się - powiedział ze stoickim spokojem.
-
- Widzę wszystko normalnie, jeśli o to pytasz - odrzekł. Te małe, kolorowe, kopytne istotki naprawdę wzbudzały w nim irytację. Nie złość. Nie gniewał się niemal nigdy. To była po prostu irytacja. Spojrzał na klacz i starał się, aby jego głos brzmiał bardzo życzliwie. - Nie bredź, moja droga. Nie bredź. To teraz nie jest potrzebne.
-
Neil rozejrzał się po pomieszczeniu, otrzepując poły płaszcza. Musiał przyznać, że był poirytowany. Dawno już nie upadł tak nisko. Jego oczy świeciły teraz gwiezdnym blaskiem ciągle, wobec czego nie można było wziąć tego za złudzenie. Podniósł brew, próbując przekalkulować sytuację.
-
- Nigdy nie stanę też ani po stronie mroku, ani światła - odrzekł na stwierdzenie kuca. Poczekał aż jeden z nich się zbliży, po czym szybkim ruchem przewrócił go na ziemię. Sięgnął do kieszeni, uniósł dłoń nad głową byłego napastnika, który w momencie przestał się ruszać.
-
- Nigdy nie służyłem i nie będę służył nikomu, kto potencjalnie mógłby służyć mnie - rzekł Neil.
-
Neil stał jak posąg. Spojrzał na zegarek. Uchylał się przed każdym z ciosów. W pewnym momencie odwrócił się plecami do towarzyszy, a oponent przed nim po prostu osunął się na ziemię.
-
Neil odwrócił się ku jednemu z nich. - Nie poddamy się - rzekł.
-
- To prawda. Ale nie sądzę, abyśmy zdąrzyli do ich kryjówki. Oczywiście, można spróbować, ale w takim wypadku musimy ruszyć teraz i bardzo się spieszyć - odrzekł.
-
- Nie wariujesz. To tylko stres, moja droga. Tylko stres - potwierdził. - Sądzę, że winniśmy poszukać miejsca na nocleg.
-
Mężczyzna z całkowitym spokojem patrzył na klacz. - Myślę, że to tylko światło obija się w specyficzny sposób. Oczy jak gwiazdy... Ładna przenośnia, muszę przyznać. Ale tylko przenośnia, tak sądzę. Zgodzisz się ze mną? - zapytał.
-
- A tobie co się dzieje? - zapytał znowu Neil, tym razem zwracając się do kucyka.
-
Neil kiwnął głową i w tym momencie jego oczy na ułamek sekundy zamieniły się w dwie jaśniejące gwiazdy. Był to jednak ułamek sekundy i wydawało się, że to tylko złudzenie. Kimkolwiek był i cokolwiek ukrywał, nie wróżyło to zbyt dobrze.
-
- Cóż, nieśmiertelność to cecha bardzo niewielu istot, a ta tabletka niestety jej nie daje. Proszę nie robić sobie zbt wielkich nadziei - powiedział i również się uśmiechnął, co w dalszym ciągu wyglądało bardzo poważnie.
-
- I co? Żyjesz? - zapytał Neil zwracając się do Aren.