-
Zawartość
5783 -
Rejestracja
-
Ostatnio
-
Wygrane dni
4
Wszystko napisane przez Arcybiskup z Canterbury
-
- Upiory - wyjaśnił elf. - Prawdopodobnie nie życzą sobie, żeby przebywali tu obcy. Nie za długo. Liosa i Valthar powinni się pospieszyć.
-
Upiory poczęły zbliżać się i okrążać elfkę. Ich makabryczne twarze wykrzywiły się w grymasach bólu i złości. Zapanował chłód, bardzo nieprzyjemny jego rodzaj.
-
- Kogoś innego. Kogoś godnego zaufania i kogoś pozbawionego pragnienia władzy. O wiele starszy jest ode mnie i potrafi władać magią - opisywał elf.
-
- To duchy. Nieszkodliwe. A towarzysze wrócą, spokojnie. - Mówił Gwydril. - Upiory są pod pewną kontrolą. Kogoś bardzo mocnego.
-
- Za pół godziny wróćcie. Jezioro i Hobbiton wciąż będą czekać - rzekł elf i usiadł na trawie pod jednym z przydrożnych drzew.
-
- Obawiam się, że nie tym razem. Nie, upiory mają za nic srebro i inne materiały, choćby nie wiem jak twarde i wytrzymałe. Chyba że są związane z danym przedmiotem, a powiązanie to przetrwało nawet śmierć ciała. Uwierz mi, wniosek poparty doświadczeniem. - Rzekł.
-
- Nie sądzę, żeby się zgubił. Pewnie zaraz wróci. - Elf jak zwykle przepełniony był spokojem. - Aaronie, po co ci strzały ze srebra przeciwko bytom niematerialnym?
-
- Ze strony kurhanów nic ci nie grozi - powiedział Gwydril. - Są zamieszkane przez duchy, i owszem. Ba, nawet upiory. Ale one wiedzą, gdzie ich miejsce i wiedzą, że nie mogą niepokoić żywych. Nie za bardzo - mruknął elf.
-
Gwydril uśmiechnął się z triumfem i podszedł do krasnoluda. - Oczywiście, że pomogę. A gdzie się wybierasz? - zapytał, podniósł Thanira i wsadził na konia.
-
- Elfickie nie gryzie wbrew pozorom. Nie krasnoludy. - Gwydril spojrzał na krasnoluda z zażenowaniem.
-
- Jest jasno, nie ma południa, zatrzymujemy się tylko na kilka minut - wyjaśnił elf i zeskoczył z konia. Nie uwiązał zwierzęcia do drzewa. - Tharnirze, nie wierzę że było aż tak źle.
-
- Sądzę, że nie jest to złe miejsce. A więc postój - zarządził Gwydril.
-
- Mamy jeszcze czas - odpowiedział elf na pytania zadane przez orka i człowieka. Rozejrzał się po lesie. w wielu miejscach przy drzewach lub pod nimi wznosiły się zarośnięte już kopce. Kurhany.
-
Gwydril spojrzał na elfkę z ukosa. - Umowa to umowa, moja droga pani. Albo jest gwarancja po obu stronach, albo nie ma po żadnej - powiedział, wzruszając ramionami.
-
- Niech i tak będzie. Mogę mieć oko na tą dwójkę, a ty w zamian będziesz ich traktować z szacunkiem. - Zakończył Gwydril, podtrzymując kontakt wzrokowy z elfką.
-
- I ja znam zieloną magię. Czego to dowodzi? I co ty byś zrobiła na moim miejscu, Lioso? - zapytał. Nie zamierzał odsuwać maga od grupy. Nie miał co do niego złych przeczuć. Zaufania też nie, ale tym nie obdarzył jeszcze żadnego członka grupy.
-
- A gdyby to były tylko pozory? Mogę go obserwować, ale nie przypuszczaj od razu najgorszego, pani - wyjaśnił. - Masz rację, Rograku - zgodził się elf z orkiem.
-
- A więc Shire, decyzja zapadła. - Gwydril wskazał ścieżkę prowadzącą do Hobbitonu. Ponownie zrównał się z Liosą. - Podziel się ze mną swoim niepokojem związanym z numenorejczykiem - powiedział.
-
- To świetnie - odrzekł i wysunął się na przód grupy. - Ta ścieżka prowadzi do Shire i Hobbitonu, a ta wiedzie prosto nad rzekę. Co prawda potrwa jeszcze, zanim dotrzemy do owej rzeki, ale zadecydujmy gdzie chcemy jechać.
-
Gwydril Gwydril uśmiechnął się, słysząc kolejny wybuch krasnoluda. - Jak opanowywanie końskiego grzbietu?
-
Gwydril - To tak, jak wy -dodał elf, usłyszawszy wywód krasnoluda.
-
- Pokaż mi członka tej drużyny, któremu wszyscy ufają. Albo przynajmniej większość - odrzekł spokojnie i uśmiechnął się. - Dlaczego akurat o magu mówisz?
-
Gwydril Niebo nad głowami grupy zakryły drzewa, a ścieżkę pokrywało kilka żółtych i jasnozielonych liści. Lato powoli ustępowało miejsca jesieni. Temperatura podniosła się, a słońce wyjrzało zza chmur. - Nie aż taki znowu kawał... Byłaś kiedykolwiek w Rivendell? - zwrócił się do niej i spojrzał kątem oka na Valthara podążającego blisko nich. Miał dziwne wrażenie, że mag nie poczuł sympatii do elfki.
-
- Bo też nic więcej się nie mówi. Zatonął, jak Numenor i spora część Śródziemia. A szkoda, naprawdę szkoda. Co zdążyłaś zwiedzić, pani? - zapytał.
-
- Nie przebywałaś w Lothlorien? Przecież Celeborn nie odpłynął, a przynajmniej mnie nic o tym nie wiadomo... A ja? Jak już mówiłem, pochodzę z Doriathu. Możesz nie wiedzieć, gdzie to jest... gdzie było - rzekł.